Wywiad z piratem
Ten temat nie posiada streszczenia.
Aktualnie ten wątek przeglądają: 1 gości
Subskrybuj ten wątek Odpowiedź
Vampircia

Legendarny pierwszy oficer

Licznik postów: 1,499

Vampircia, 04-07-2008, 22:09
Nie wiem czy dobrze robię ujawniając tego fika przed światem, ale jeśli tego nie zrobię, ta myśl będzie mnie dręczyć. Uprzedzam, fik nie jest betowany, bo osoba, która do tej pory sprawdzała moje teksty do OP gdzieś znikła, zatem mogą być błędy i idiotyzmy.

Tytuł: Wywiad z piratem (chociaż równie dobrze mogłoby się nazywać "Cztery wesela i pogrzeb" Wink )
Kategoria: ja bym dała od 15 lat, ale i tak wiem, że nie będziecie tego przestrzegaćTongue
Rodzaj: trochę komedii, trochę tragedii, sporo romansu
Ostrzeżenia: wspomnienia tortur, śmierci i innych niefajności, frywolne aluzje

Jak was jeszcze nie zniechęciło, to lecimy z koksiorem...

Wywiad z piratem

Pośród krzewów pomarańczy stała wielka posiadłość. Choć znajdowała się tu już od wielu lat, wyglądała wciąż jak nowa, ze swymi świeżo malowanymi ścianami i wypolerowanym dachem. Ian czuł narastające podekscytowanie wpatrując się w majestatyczny dom, którego progi miał właśnie przekroczyć.
Zadzwonił domofonem i gdy usłyszał, że ktoś podnosi słuchawkę, przemówił:
- Dzień dobry, byłem umówiony na dwunastą trzydzieści na wizytę z panią Nami.
Brama się otworzyła i młody mężczyzna wszedł do środka. Sądził, że ktoś go przywita, lokaj albo pokojówka, tym czasem znalazł się sam w pustym korytarzu. Ruszył przed siebie, podziwiając wystrój domu. Ściany obklejały staromodne tapety, a meble zdawały się należeć do minionej epoki, co wielce kontrastował z odnowionym frontem posiadłości.
Uwagę przybysza przykuły powieszone na ścianie listy gończe, ładnie oprawione w ramki niczym zdjęcia z wakacji. Do tej pory widział takie plakaty tylko raz, w muzeum żeglugi. Przyjrzał się im dokładnie: Monkey D. Luffy – sześćset milionów, Roronoa Zoro – czterysta sześćdziesiąt milionów, Sanji – dwieście milionów, Usopp – sto czterdzieści milionów, Franky – sto dwadzieścia milionów i tak dalej włączając wszystkich członków legendarnej pirackiej załogi.
Szedł dalej, aż minął pomieszczenie po brzegi wypełnione mapami. Zrobił kolejne kilka kroków i usłyszał głos.
- Proszę tędy.
Z salonu wyłoniła się drobna postać staruszki. Chodziła o lasce, ale wyglądała na całkiem zdrową, biorąc pod uwagę, że miała już dziewięćdziesiąt jeden lat.
- Pani Nami, to prawdziwy zaszczyt gościć u najsłynniejszego kartografa na świecie. Nazywam się Ian Livingstone – pokłonił się młodzieniec.
- Wiem, pamięć mam jeszcze dobrą. Poza tym proszę darować sobie te formalności. Może lepiej usiądźmy? W końcu mam już swoje lata i nogi trochę szwankują.
- Mieszka tu pani sama?
- Ależ skąd, mam służbę, ale dałam im dzisiaj wolne. Proszę – Nami zaprowadziła gościa do stolika. – Napije się pan czegoś?
- Nie, dziękuję.
- Nawet nalewki mojego świętej pamięci męża? Trzydziestoletnia.
- No dobrze, może spróbuję – uśmiechnął się Ian i pozwolił, by kobieta nalała po kieliszku.
- No to za udaną współpracę – staruszka wzniosła toast i opróżniła kieliszek za jednym zamachem, udowadniając, że nawet po tylu latach nie wyszła z wprawy.
- Wyborne – podziękował mężczyzna. – Ale może przejdę do rzeczy. Jak pani wie jestem pisarzem i zbieram informacje na temat piratów Słomianego Kapelusza. Zwracam się do pani, ponieważ jest pani ostatnim żyjącym członkiem tej grupy, no, nie licząc pana Roronoa, ale on nie udziela wywiadów. Czytałem też książki pana Usoppa, jednak wydawały mi się mało wiarygodne.
- Hahaha, powiem panu jedno. Jego książki dobrze się czyta, ale to stek bzdur. To co on opisuje... to się nigdy nie wydarzyło.
- Dlatego zwracam się do pani. Wszyscy znamy Słomianych Kapeluszy jako bohaterów, znamy ich wiekopomne czyny, ale mnie to nie interesuje. Przynajmniej nie aż tak, by o tym pisać. Chcę jako pierwszy pokazać legendarnych piratów jako ludzi z krwi i kości. Jako ludzi, którzy mieli swoje problemy, próbowali ułożyć sobie życie, przeżywali wzloty i upadki. Oczywiście jeśli są rzeczy, o których nie chce pani mówić, uszanuję to. Nie jestem jedną z tych hien, dziennikarzy. Wiem, gdzie są granice.
- O nie, proszę pana. Tutaj nie ma granic, albo wszystko, albo nic.
Ian popatrzył zmieszany na kobietę, która zdawała się niezwykle pewna siebie.
- Jeśli panu naprawdę zależy na wiarygodności, nie może pan pominąć niczego. Jestem już stara, większość osób pamiętających zdarzenia z tamtych lat nie żyje. Myślę, że najwyższy czas pokazać całą prawdę o Słomianych Kapeluszach.


Na stoliku leżał włączony dyktafon, a Ian czuł jak ciekawość rozpiera go od środka. Właśnie otworzyła się przed nim szansa na bestseller.
- Dobra, co chce pan wiedzieć najpierw? – spytała Nami.
Było wiele rzeczy, o które chciał spytać, ale postanowił, że te bardziej kłopotliwe zostawi na później. Stwierdził, że dobrze będzie na początek dać rozmówczyni wolną rękę.
- Może zacznę tak... czy jest coś co bardzo zapadło pani w pamięć, a mimo to zostało potem zatarte i przeinaczone?
- Och, jest dużo takich rzeczy. Może pan bardziej sprecyzować?
- Hmmm, no dobrze. Spytam bezpośrednio. Zoro i Tashigi – krążą na ich temat pewne legendy? Jak to było z tą bezludną wyspą?
- Zanim odpowiem na to pytanie, proszę mi coś obiecać – Nami uśmiechnęła się wymownie. – Chcę dostać dwa egzemplarze pana książki. Jeden wyślę Zoro z dedykacją – sądząc po minie, kobieta miała coś niegodziwego na myśli.
- W porządku.
- Świetnie. Zoro pewnie będzie chciał mnie zabić, ale... co tam. Swoje już przeżyłam – zaśmiała się Nami. – Dobrze, niech pan powie co wie, a ja sprostuję nieścisłości.
- Naturalnie, wszyscy znają tę historię. Roronoa został pojmany, ale podczas transportu rozbił się statek i jedynymi, którzy przeżyli był właśnie on i Tashigi. Spędzili miesiąc na bezludnej wyspie, gdzie się w sobie zakochali.
- Zakochali?! A to dobre! – Nami ze śmiechu uderzyła pięścią w stół. Zoro i miłość! To chyba oksymoron jakiś! – kobieta nie przestawała się śmiać, ku zdumieniu rozmówcy. – Czemu ludzie zawsze wierzą w te romantyczne bzdury? No cóż, fakt faktem, w końcu to uczucie się rozwinęło, ale potrzebowało dużo czasu. W każdym razie, wracając do tematu, kiedy wylądowali na tej wyspie myśleli, że to koniec. A wiadomo do czego ludzie są zdolni w takich sytuacjach. Chyba nie muszę tłumaczyć co tam wyczyniali? Co by pan zrobił, gdyby musiał spędzić miesiąc sam na sam z kobietą, do tego wiedząc, że może już nigdy nie wrócić? – Ian nie odpowiedział na to pytanie, więc Nami kontynuowała. – W końcu ich znaleźli i co? I nic. Każde udało się w swoją stronę z nadzieją, że już nigdy więcej się nie zobaczą i szybko zapomną o tym traumatycznymi przeżyciu, jakim było znoszenie się nawzajem przez miesiąc. Nie licząc tych krótkich chwil na rozładowanie napięcia – staruszka dodała ze śmiechem. – Mam nadzieję, że pana nie speszyłam. Pewnie nie spodziewał się pan, że starsza pani będzie opowiadać takie bezeceństwa.
- Nie czuję się speszony, proszę mówić dalej, to bardzo ciekawe. Ludzi uwielbiają takie rzeczy.
- Od razu mówię, powtarzam to, co mi powiedziała Tashigi, więc nie wiem jak to dokładnie było, ale sądzę, że nie pozmieniała faktów. W każdym razie, proszę sobie wyobrazić, jakiś czas później Tashigi przychodzi do swojego przełożonego, Smokera, cała we łzach.


- Mogę wiedzieć co jest grane? – spytał Smoker na widok zapłakanej kobiety. Odpowiedział mu tylko szloch. – Rany, dziewczyno, weź się w garść – rzekł ze znudzeniem i podał jej chusteczkę.
- Panie Smoker... buuuu... niech pan coś zrobić... buuuu... to straszne, to okropne... buuuu... jak ja mam teraz spojrzeć ludziom w oczy... buuuu...
- Najpierw mi musisz powiedzieć co się stało, jeśli mam coś zrobić – oficer miał już szczerze dosyć. Tashigi była dla niego prawie jak córka, no, może jak bratanica, ale czasami doprowadzała go do szewskiej pasji.
- Buuuuuuuuuuu... – szloch zdawał się nie mieć końca.
- Wykrztuś to wreszcie z siebie dziewczyno, nie mam całego dnia.
- Jestem... jestem... w ciąży... buuuuuuuu!!!!!!
Z tego wszystkiego Smoker aż musiał usiąść. Potarł skronie, zamknął na chwilę oczy i zaczął powtarzać sobie w duchu jak mantrę „tylko spokojnie, nic się nie dzieje, wszystko jest pod kontrolą.”
- Czy jesteś tego absolutnie pewna? – spytał ze spokojem.
Dziewczyna przytaknęła, wcale nie przestając płakać.
- Dobra, załóżmy, że rzeczywiście jesteś w ciąży. Co niby miałbym zrobić w tej sprawie? – Cała sytuacja zdawała się coraz bardziej niedorzeczna.
- Nie wiem! – dziewczyna jęknęła ze szlochem, wystawiając cierpliwość przełożonego na ciężką próbę.
- Może weźmy się za to od innej strony. Kto jest ojcem?
- Buuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu!!!!! – tym razem płacz Tashigi osiągnął apogeum. Smoker mógł przysiąc, że cała baza słyszała.
- Wiesz, że wcale nie ułatwiasz mi sprawy?
- Roronoa... Zoro... buuuuuuu!
Smoker nerwowo oblizał wargi i przeczesał ręką włosy.
- Jesteś pewna?
W tym momencie Tashigi przestała płakać, wytarła nos rękawem, zmarszczyła brwi i huknęła:
- Ma mnie pan za idiotkę?!!!



- Oczywiście Smoker nie mógł zostawić podwładnej w potrzebie – Nami kontynuowała opowieść. – Postawił sprawę jasno, cokolwiek Zoro zmajstrował, nie ujdzie mu to na sucho. I nie uszło. Tashigi w końcu go wytropiła i dała wybór „albo małżeństwo, albo stryczek.”
- Co wybrał?
- To, co się spodziewaliśmy, stryczek. Oczywiście Zoro myślał, że Tashigi nie mówi poważnie, ale zdziwił się, gdy Smoker wkroczył do akcji i wtrącił go do lochu. Biedny Zoro, siedział tam pięć tygodni, aż wreszcie zmienił zdanie. I tym sposobem nasz ukochany szermierz stanął na ślubnym kobiercu. Nigdy nie zapomnę jego miny, wyglądał tak, jakby go prowadzili na szafot. Nawet mam jeszcze zdjęcie, pójdę poszukać tylko skończę wątek. Jak już mówiłam Zoro ani myślał się ustatkować, ale wszystko zmieniło się, gdy urodziły się trojaczki. Tak, zawsze wszystko robił potrójnie. Teraz zdradzę panu tajemnicę, Zoro był absolutnie świetnym ojcem, bezkonkurencyjnym. Kiedy urodziła się moja Bellemere, myślałam, że Sanji to skarb, ale Zoro przerósł nawet jego. Potrafił zajmować się trzema dzieciakami na raz, trzema powiadam – Nami potrząsnęła pięścią podkreślając wagę swych słów. – Byłam w szoku, gdy to zobaczyłam, ale on naprawdę miał to we krwi. I chyba wtedy wreszcie dojrzał do małżeństwa. Zresztą, co tu dużo mówić, zdjęcia miałam pokazać, zaraz wrócę.
Starsza kobieta opuściła na chwilę pokój, a Ian, korzystając z chwili samotności przespacerował się po salonie. Stanął przed półką wypełnioną trofeami, wszystkie stanowiły pierwsze nagrody w konkursach kulinarnych. Patrząc po podpisach, nie wszystkie wygrał Sanji, niektóre zdobyła jego córka. Poniżej, na stoliczku, stało zdjęcie przedstawiające wszystkich Słomianych Kapeluszy, z wyjątkiem kapitana, wyraźnie starszych niż za czasów swoich podbojów. Czyżby spotkanie po latach?
- Już jestem. Przepraszam, że tak długo, ale dom jest duży, a ja wolno chodzę – Nami przyniosła zdjęcia.
Ian wrócił do stolika i przyjrzał się jednej z fotografii. Domyślił się, że jest to zdjęcie ślubne. Rzeczywiście, Zoro miał taką minę jakby zaraz miał zostać skrócony o głowę, albo nawet gorzej.
- Aż serce się kraje, co? – Nami powiedziała z ironią. – Ale jedno trzeba przyznać. Wyglądał zabójczo w garniturze, chociaż może dlatego, że rzadko go zakładał. No, a tu kolejne zdjęcie, widać różnicę, co?
Tym razem na fotografii widniał Zoro z trzema bobasami na rękach, wszystkie identyczne, wyglądające jak miniaturki ojca.
- Sprawia wrażenie zadowolonego – skomentował Ian.
- Tak, uwielbiał tę trójkę szkrabów. Zresztą, już o tym wspominałam.
- Urocze zdjęcie, ale nie ma pani nic przeciwko jeśli zmienię trochę temat?
- Niech pan pyta o co ze chce.
- Jest pewna sprawa, która mnie nurtuje – pisarz rzekł nieco zakłopotany. – Oczywiście nie chcę wyciągać pochopnych wniosków, ale niektórzy powiadają, że wasz lekarz pokładowy, jakby to ująć... miał pewien problem ze środkami odurzającymi.
Nami uśmiechnęła się lekko, bynajmniej nie zaskoczona pytaniem.
- Tak, ludzie mają bujną wyobraźnię. Zresztą Chopper też mądry nie był, bo otwarcie przyznał, że zaliczył odlot, jak to się wtedy mówiło. Prawda jest taka, że naćpał się raz w życiu i zrobił to dla dobra nauki, ale ludzie już sami dośpiewali sobie resztę. To było tak, Chopper zawsze był idealistą i chciał uleczyć wszystkie choroby tego świata. Zsyntezował kwas jakiś tam, nie pamiętam jak to się nazywało, bo uważał, że pomoże to w leczeniu zaburzeń psychicznych. Nie miał królików doświadczalnych, więc postanowił przetestować na sobie. Skończyło się na tym, że zdemolował prawie całe laboratorium, takie miał halucynacje. I tu muszę coś wyznać, sprzedałam to świństwo paru osobom, ale to dlatego, że brakowało nam pieniędzy. Luffy żarł tyle, że miesięczny budżet schodził nam w tydzień. Jednak wracając do tematu, Chopper nigdy od niczego się nie uzależnił, za co go podziwiam, bo nie był szczęśliwy. Gdy era piratów dobiegła końca, zaszył się na odludziu i kompletnie poświęcił pracy naukowej. Ludzie go szanowali, ale chyba zawsze czuł się jak odmieniec. Zupełne przeciwieństwo Usoppa. Chopper wybrał samotność, a Usopp wielką rodzinę. Siedmioro dzieci to całkiem sporo, prawda? Do tego dużo podróżował, wygłaszał prelekcje, podpisywał książki. Wiódł bardzo ciekawe życie. Choć muszę przyznać, czasami chciałam go zabić za bzdury jakie wygadywał na nasz temat, ale myślę, że z czasem ludzie nauczyli się, że nie należy brać na poważnie wszystkiego co mówi.
- To mi daje trochę do myślenia – zainteresował się młodzieniec. – Czy to możliwe, że Chopper odsunął się w cień, bo czuł się już niepotrzebny? W końcu wasze drogi w pewnym momencie się rozeszły.
- Coś w tym jest. Choppera zawsze łączyła szczególna więź z Robin, czysto platoniczna, ale silna. Jednak kiedy pojawił się Franky, wszystko zaczęło się zmieniać. Chopper poczuł się jak piąte koło u wozu, chociaż starał się tego nie okazywać.
- Przyłączenie się Frankiego do drużyny musiało wiele zmienić.
- Nie dla wszystkich, ale dla Robin na pewno. To był punkt zwrotny w jej życiu. O niej samej można by napisać wielotomową powieść. Przeżyła zdecydowanie najwięcej z nas wszystkich i nie zazdroszczę jej – Nami westchnęła i zdawała się teraz dużo poważniejsza niż przedtem.
Zmiana atmosfery trochę onieśmieliła pisarza. Chciał zadać dość odważne pytanie i nie wiedział czy powinien, ale z drugiej strony lepiej było zrobić to teraz, póki byli w temacie.
- Franky i Robin nigdy nie mieli dzieci prawda? To znaczy nie ze sobą.
Nami przytaknęła ze spokojem.
- Ale czy to ważne skoro Franky traktował córkę Robin jak własne dziecko? Czego by o nim nie mówić miał złote serce, chociaż na początku odnieśliśmy odmienne wrażenie.
- Nie będzie miała pani nic przeciwko jeśli będę kontynuować ten temat?
- Proszę pytać śmiało. Powiedziałam, że już nie ma tajemnic. I tak wiem o co chce pan spytać. Myślę, że nieboszczka Robin nie miałaby mi za złe wyznania całej prawdy.
- O co więc chcę spytać?
- O to kto był ojcem córki Robin.
Domyślność Nami bardzo zaskoczyła pisarza, chociaż z drugiej strony pewnie znała się na ludziach lepiej od niego.
- Podobno był nim jeden ze stoczniowców z Water 7, czy to prawda?
Nami uśmiechnęła się z nutką politowania.
- Robin wymyśliła to kłamstwo, żeby ludzie przestali pytać. Prawda niestety była mniej różowa. Nie wiem czy kojarzy pan kim był Spandam, ale ten potwór bestialsko ją zgwałcił. Cholerny sługus Światowego Rządu. Nic dziwnego, że w odwecie go zamordowała. Sama złamałabym mu kręgosłup gdybym mogła.
Ian na chwilę zamilkł. Nie spodziewał się, że dowie się tak wiele, a wciąż pozostawało mnóstwo pytań.
- Teraz rozumie pan czemu Franky był tak wspaniałą osobą? – Nami kontynuowała. – Nie tylko pomógł Robin dojść do siebie i przetrwać trudny okres, ale też zaakceptował dziecko spłodzone przez człowieka, którego nienawidził. Całe szczęście, Aivilo wdała się w matkę i wyrosła na piękną, mądrą kobietę.
- Nie wiem co powiedzieć, to zaszczyt, że zdradza mi pani takie sekrety.
- To już nie są sekrety, tylko fakty. Robin wiele się w życiu wycierpiała, ale Franky zrobił dla niej więcej niż my wszyscy razem wzięci. To chyba była miłość od pierwszego wejrzenia. Wie pan co kiedyś jej powiedział? Powiedział „wystarczy jedno słowo, a zaopiekuję się tobą.” No a reszta już potoczyła się sama. Muszę przyznać, zeszli się tak szybko, że nawet ja byłam w szoku, gdy odkryłam co jest grane.
- A jak wyglądała historia pani i pani męża? Zdaje się, że trochę trwało zanim coś zaiskrzyło.
- To prawda. Bardzo długo zbywałam Sanjiego, ale nie dlatego, że go nie lubiłam, tylko dlatego, że nie czułam się gotowa. Miałam za sobą wyjątkowo nie miłe przejścia z mężczyznami. Teraz mówię o tym swobodnie, bo już dawno ujawniłam do czego wykorzystywał mnie Arlong, poza rysowaniem map, ale wtedy było mi naprawdę ciężko. Czułam się niegodna, sądziłam, że Sanji nabierze do mnie wstrętu, gdy mu zdradzę prawdę.
- Ale tak się nie stało?
- Wprost przeciwnie. Wtedy po raz pierwszy mnie pocałował – Nami uśmiechnęła się przypominając sobie stare czasy i wypiła jeszcze trochę nalewki, co ją jeszcze bardziej ośmieliło. – Wyznam panu w sekrecie, byłam jego pierwszą – zachichotała. – A taki niby kobieciarz z niego był.
Pisarz nie ukrywał zadowolenia, że dane jest mu poznać tyle tajemnic.
- To prawda, że pan Luffy udzielił wam ślubu?
- O tak, Sanji stwierdził, że skoro Luffy jest kapitanem statku, to może udzielać ślubów. Luffy się strasznie ucieszył, gdy to usłyszał. Zawsze cieszył się z byle powodu. Oczywiście przez całą ceremonię dłubał w nosie – zaśmiała się kobieta. – Szkoda, że nie dożył ślubu mojej córki. Pamiętam takie jedno zabawne zdarzenie. Bellemere bardzo lubiła Luffiego, i kiedyś, jak miała chyba pięć lat, powiedziała „Wujek, ożenisz się ze mną?”, a on na to „Gdybym to zrobił, twój tata by mnie zabił, ale może za to ci kiedyś udzielę ślubu?”
- Podobno pani mąż był przeciwny ślubowi córki?
- Tyko na początku. Widzi pan, to dość długa historia. Sanij i Zoro zawsze się ze sobą kłócili, ale nasze dzieci miały ze sobą bardzo dobry kontakt. Mówiłam już, że Zoro miał trzech synów, wszyscy podobni do siebie jak dwie... nie, trzy krople wody. Rashne i Sarosh byli podobni do ojca pod każdym względem. Uwielbiali się bić i ciągle ze sobą rywalizowali, natomiast Roshan odziedziczył po tacie tylko wygląd. Nie mam pojęcia w kogo się wdał. Kiedy pozostali trenowali, on wolał czytać książki. Był spokojny i wrażliwy, a do tego niezwykle inteligentny. Nic dziwnego, że Bellemere się w nim zadurzyła. Sanji był spokojny, bo myślał, że to tylko młodzieńcze zauroczenie, ale gdy nasza córka oznajmiła, że planuje ślub z Roshanem wpadł w szał.


Rozległo się głośne pukanie do drzwi, Sanji walił w nie tak jakby chciał je przebić.
- Wiem, że tam jesteś, mchogłowy! Natychmiast otwieraj! – krzyknął nie przestając uderzać.
Zapalił papierosa i chwilę poczekał, ale drzwi dalej były zamknięte.
- Jak zaraz nie otworzysz, to je wywarzę! – Wrzasnął jeszcze głośniej, ale nie odniosło to żadnego skutku. – Dobra, sam tego chciałeś!
Jednym zdecydowanym kopnięciem Sanji wywarzył drzwi i wszedł do środka. Tak jak się spodziewał, Zoro spał.
- Wstawaj, obiboku! – zdzielił szermierza w łeb, tak że ten wreszcie musiał się obudzić.
- Odbiło ci, głupi kuchto?! Co robisz w moim domu? Nie zapraszałem cię! – Zoro potarł sobie obolałą głowę.
- Gadaj co twój synalek zmajstrował mojej córce? – Sanji sprawiał wrażenie wyjątkowo wzburzonego.
- Co? Który synalek?
- Który? Jeszcze mnie pytasz który? A kto spędza z nią najwięcej czasu?
- Nie wiem o co ci chodzi, zwyrodnialcu. Idź sobie, chcę spać – Zoro ziewnął przeciągle.
- O co chodzi?! Już ja ci powiem o co! Roshan chce się żenić z moją córką!
- Nie może być!!! – Zoro zerwał się na równe nogi.
- A jednak! Musiał jej coś zmajstrować, bo po co by go inaczej chciała?
- Posłuchaj no, mój syn na pewno nic jej nie zmajstrował. Jest na to za inteligentny – Roronoa zbliżył się do Sanjiego z morderczym błyskiem w oku.
- W takim razie poluje na jej posag!
- Ha, to raczej twoja córka chce nas oskubać ze wszystkiego!
- Jak śmiesz obrażać mojego aniołka, nędzniku?!
- Ten twój aniołek w ciebie się wrodził i wszystkich uwodzi!
- Zamilcz! – Sanji chwycił Zoro za kołnierz.
- Myślisz, że się ciebie boję?!
Mężczyźni przez chwilę mierzyli się wzrokiem i właściwie na tym się skończyło. Sanji wreszcie puścił kolegę, najwyraźniej zrozumiawszy, że posuwa się za daleko.
- Napijmy się. Obaj tego potrzebujemy – stwierdził Zoro.
Kilka godzin później podłoga usiana była butelkami, ale dwóch doświadczonych piratów mogło wypić znacznie więcej, zatem kontynuowali libację.
- Nie chcę, żeby moja krew mieszała się z twoją – Sanji opróżnił ostatnią flaszkę.
- A myślisz, że ja chcę? Chyba pójdę po następną butelkę.
Zanim jednak Zoro zdołał wstać, usłyszał głos żony.
- Dlaczego drzwi są wywarzone, znowu zapomniałeś klucza?
- Cholera – jęknął szermierz.
- Wiesz, kto ze mną jest? Bellemere i Roshan, mają ci coś ważnego do powiedzenia.
Wtem drzwi do pokoju się otworzyły i w progu stanęły trzy osoby. Tashigi wyglądała na dość zdenerwowaną widokiem pustych butelek. Bellemere, piękna dziewczyna o długich blond włosach i zakręconych brwiach, mocno się zdziwiła. Natomiast syn Zoro, wyglądający jak replika ojca, nie liczą sięgających ramion włosów, popatrzył na mężczyzn z politowaniem.
- Chyba już wiedzą – oznajmił.



- Oczywiście wszystko dobrze się skończyło – podsumowała Nami. – Sanji nawet sam zorganizował przyjęcie. Było tak pięknie. Bardzo żałowałam, że Luffy tego nie widzi. Bardzo często mi go brakowało. Możliwe, że... nawet coś do niego czułam – kobieta westchnęła, ale po chwili uśmiechnęła się.
- Nigdy nie przeszło pani przez myśl, że to z nim powinna pani spędzić resztę życia, a nie z Sanjim? Oczywiście nic nie sugeruję. Pytam tak z ciekawości.
- Nie, Luffy oddał swoje serce morzu. Powiedziałabym nawet, że dosłownie i w przenośni. Nigdy się nie ustatkował, ale nie dlatego, że nie chciał. Nie mógł. Gdy wypowiedział wojnę Światowemu Rządowi, nie było już odwrotu i on o tym dobrze wiedział. Co prawda miał syna, ale widział go tylko raz w życiu. Dzieciak miał już wtedy cztery lata, a Luffy przypłynął powiedzieć dzień dobry i do widzenia jednocześnie. Chciał zachować jakiekolwiek wspomnienie z nim związane. Nie było takiego miejsca, w którym mógłby zamieszkać. Na żadnej wyspie nie spędził więcej niż miesiąca. Gdyby marynarka go wytropiła, nasłałaby na niego całą flotę. Wyrżnęliby w pień wszystkich mieszkańców i zrównali z ziemią całe miasto. Nikt by się nie wydostał. Tak wtedy załatwiono sprawy największej wagi. Zresztą na własne oczy widziałam co to znaczy potęga floty. Z całej wyspy zostawały tylko zgliszcza. Właściwie nie było takiego miejsca, w którym Luffy mógł czuć się bezpiecznie. Marynarka coraz mniej interesowała się innymi piratami i cała uwaga skupiła się właśnie na nim. Wiedział, że w końcu zostanie schwytany i do ostatniej chwili nie okazał strachu. Po prostu pogodził się z losem.
- Czy to prawda, że człowiek, który go schwytał był także jego przyjacielem?
- Chyba można tak powiedzieć, chociaż... czy można być sobie wrogami i przyjaciółmi zarazem? Nie wiem. Ale jedno jest pewne, Luffy i wice admirał Coby darzyli się wielkim szacunkiem, mimo że stali po przeciwnych stronach barykady. Kiedy się poznali byli jeszcze zwykłymi dzieciakami, ale już wtedy przeczuwali, że kiedyś będzie im dane się zmierzyć i nauczyli się żyć z tą świadomością. Pamiętam, że tuż po śmierci Luffiego Coby złożył nam wizytę by oddać ciało kapitana i wyznał, że po raz pierwszy w życiu zaczął żałować, że wstąpił do marynarki. Opowiedział nam o tym jak okrutnie traktowano więźniów, o tym jak musiał przyspieszyć proces, aby oszczędzić Luffiemu dodatkowych cierpień i o tym jak ostatni raz z nim rozmawiał.


Półmrok panujący w lochu oraz dochodzące zewsząd jęki więźniów przestraszyłyby nie jednego, ale wice admirał Coby zdążył się przyzwyczaić. Kroczył długim korytarzem, prowadzony przez strażnika, a jego twarz nie zdradzała żadnych emocji, choć tak naprawdę przepełniała go gorycz, gdyż musiał oglądać upadek człowieka, którego bardzo cenił.
- Widziałem twardzieli, którzy już po dwóch dniach błagali o litość, a on siedzi tu prawie półtora miesiąca i nic. – oznajmił strażnik. – Potraktowaliśmy go chyba wszystkim, czym się dało, ale nie wydał wspólników. Jak go kastrowali tępym nożem to sam prawie zwymiotowałem, choć pracuję tu już piętnaście lat, a on dalej nic. Nigdy jeszcze nie widziałem tak silnej woli.
- Mówiłem, że tortury nic nie dadzą – rzekł beznamiętnie wice admirał, choć w głębi duszy czuł wściekłość i niesmak.
Gdy dotarli na miejsce, strażnik otworzył drzwi do celi, a następnie kopnął więźnia, by go obudzić.
- Wstawaj, śmieciu, masz gościa!
- Wystarczy! – Coby powstrzymał strażnika przed następnym kopniakiem.
Luffy był półprzytomny, co nie dziwiło, biorąc pod uwagę ilość ran, jaka pokrywała jego ciało. Część z nich prawie się zabliźniła, a część została zadana bardzo niedawno, niektóre batem, niektóre ogniem, a inne pięściami. Wszystkie razem tworzyły makabryczną mozaikę.
- Proszę załatwić kąpiel i medykamenty. Więzień ma być jutro zdolny wstać o własnych siłach – oznajmił oficer, a strażnik przytaknął.
Wice admirał pomógł Luffiemu oprzeć się o ścianę, a następnie przetarł mu twarz chusteczką. Król piratów na wpół otworzył oczy i uśmiechnął się, jakby zupełnie zapomniał, że znajduje się w celi.
- Wygrałeś – szepnął więzień, a uśmiech nie znikał z jego twarzy.
- Nie, to ty wygrałeś – powiedział Coby. – Dni Światowego Rządu są już policzone.
- Moi przyjaciele... powiedz im, że niczego nie żałuję – Luffy zamknął oczy, sprawiając wrażenie zamyślonego.
- Co chciałbyś zjeść? Możesz zażyczyć sobie cokolwiek – tym razem oficer się uśmiechnął, choć był to wymuszony uśmiech.
- Nie ważne, byle dużo, byle z mięchem – wymamrotał pirat i rozmarzył się.
- Sam ci przyniosę – Coby wstał i odwrócił się. Nie chciał by Luffy widział, że po jego policzku spływa łza.



Nami milczała, jakby minutą ciszy chciała oddać ostatni hołd przyjacielowi. Pisarz nie wtrącał się, wolał poczekać aż kobieta sama zechce kontynuować.
- Następnego dnia Luffy został powieszony. Byłam tam – powiedziała wreszcie. – Dziewięćdziesiąt pięć lat temu został stracony legendarny Gol D. Roger, czym rozpoczął wielką erę piratów. Trzydzieści pięć lat później, na tej samej platformie egzekucyjnej stanął Monkey D. Luffy i tę erę zakończył. Historia zatoczyła koło, można powiedzieć. A wie pan co jest najciekawsze? Dawno temu, kiedy ja, Luffy i reszta rozpoczynaliśmy swoją podróż, zawitaliśmy do miasta, w którym zginął dawny król piratów. Luffy, wbrew zakazom, wspiął się na platformę egzekucyjną tylko po to, by zobaczyć jak jest na górze. Ciekawe, czy przeczuwał wtedy, że kiedyś może znowu na niej stanąć?
- Jak się zachowywał, kiedy szedł na śmierć?
- Uśmiechał się do samego końca, tak jak Gol D. Roger. Ludzie myśleli, że zdradzi położenie jakiegoś skarbu, albo powie inną ważną rzecz, ale nie, jedyne co powiedział to „żegnajcie”, uśmiechając się przy tym, tak jakby wiedział, że wszystko zostało już dokonane, że zrobił co do niego należało. Wtedy ludzie zaczęli skandować jego imię, a potem... odwróciłam wzrok, a gdy odważyłam się znowu spojrzeć w jego stronę, już nie żył.
Znowu zapanowała chwila ciszy, którą kobieta przeznaczyła na krótką refleksję, aż w końcu uśmiechnęła się ciepło i stwierdziła, że na dzisiaj wystarczy. Pisarz wyłączył dyktafon i podziękował rozmówczyni.
- Czy nie ma pani nic przeciwko, żebym wpadł jutro o tej samej porze?
- Jak pan chce – kobieta oznajmiła z uśmiechem i wyprowadziła gościa z pokoju. – Mam nadzieję, że dalej trafi pan sam.
- Oczywiście. Do jutra – młodzieniec pomachał na odchodnym.
Wracając do domu Ian postanowił przejść przez główny plac, na którym znajdowała się statua z brązu przedstawiająca ostatniego króla piratów Monkey D. Luffiego. Postać wyrzeźbiono tak, że wyglądała jakby spoglądała w dal, przytrzymując na głowie swój kapelusz.
- Czego tak wypatrujesz? – rzekł retorycznie pisarz, przyglądając się posągowi. Zastanawiał się, gdzie popłynąłby kapitan, gdyby wciąż miał taką możliwość? Zastanawiał się, czy poruszony opowieścią, podążyłby za nim? Czasami żałował, że nie dane było mu żyć w tamtych romantycznych czasach. – Świat znormalniał, ale czy to dobrze? – zadał sobie jeszcze pytanie i udał się do domu.
Następnego dnia znowu poszedł odwiedzić Nami, ale tym razem jej nie zastał.


- Dziadku, obudź się! – młoda kobieta delikatnie potrząsnęła starca, który wylegiwał się na kanapie.
- Aaaaa... – Zoro ziewnął i otworzył oczy, ale dopiero po założeniu okularów rozpoznał swoją wnuczkę.
- Proszę, nie zasypiaj tak w środku dnia, bo za każdym razem boję się, że umarłeś – westchnęła kobieta.
- Gdzie jest gorzała? – spytał emerytowany szermierz, zupełnie ignorując zmartwienie wnuczki.
- Dziadku, trochę powagi, zmarła twoja koleżanka – dziewczyna pokazała mężczyźnie najnowsze wydanie gazety.
- Nami nie żyje? – Zoro zaskoczony spojrzał na pierwszą stronę.
- Podobno umarła we śnie. Powiedzieli, że miała uśmiech na twarzy, gdy ją znaleźli. Jest tu napisane, że wczoraj udzieliła wywiadu jakiemuś pisarzowi. Wiedziałeś coś o tym? Będzie książka o was?
- Nie wiedziałem – mruknął Roronoa. – I szczerze, mam złe przeczucia co do tej książki – dodał, , po czym znowu poszedł spać.


Pomieszczenie, w którym znajdowała się Nami wyglądało dość osobliwie. Stała w nim tylko szafa i wielkie lustro. Choć w pokoju było jasno, dziewczyna nie widziała żadnego źródła światła, wszystko wyglądało jak ze snu. Spoglądała na swoje odbicie w lustrze, była młoda i piękna, jak za czasów, gdy pływała po morzu. Choć wszystko z pozoru wydawało się dziwne, miała przeczucie, że tak naprawdę nie ma się czego bać i że to bynajmniej nie sen.
Kiedy otworzyła szafę, znalazła w niej mnóstwo sukien. Rozpoznała wszystkie, należały do niej i każda z nich miała dla niej szczególne znaczenie. Zastanawiała się, którą ubrać, aż wreszcie zdecydowała się na prostą pomarańczową, gdyż to w niej po raz pierwszy tańczyła z Sanjim. Przejrzała się w lustrze i zauważyła, że suknia pasuje jak ulał, jakby dopiero wczoraj ją kupiła.
Nagle drzwi się otworzyły. Drzwi, których wcześniej nie było.
- Jesteś piękna – usłyszała głos, a gdy się odwróciła, ujrzała Sanjiego.
Wyglądał dokładnie tak, jak w dniu, w którym się poznali. Nawet ubiór miał ten sam.
- Sanji! – uradowała się i nagle wszystko stało się dla niej jasne. Już wszystko rozumiała.
- Chodź, niecierpliwią się. Niektórzy z nas czekali bardzo długo – podał jej rękę i zaprowadził do drzwi.
Gdy je otworzył, na sekundę ogarnął ich oślepiający blask, a po chwili byli już na statku. Na ich dawnym statku.
- Hej, Nami! Chodź, bo wszystko wystygnie. Sanji specjalnie przygotował ucztę na twoją cześć – Luffy pomachał zadowolony i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Luffy... – Nami jeszcze nigdy nie czuła się tak szczęśliwsza. – Ussop, Chopper, Franky, Robin... wy wszyscy... – spojrzała na załogę siedzącą przy stole.
- No szybciej, bo zjem wszystko – ponaglił ją kapitan. – A zresztą i tak zjem.
Wtem Sanji położył jej rękę na ramieniu.
- Jesteś gotowa na ostatni rejs? – spytał.
- Zawsze byłam – powiedziała i z tymi słowy siadła do stołu.


koniec


Wiem, kończy się jak "Titanic" :]

[ Dodano: 2008-07-06, 20:45 ]
Hmmm... odzew zerowy Sad Naprawdę nie bójcie się mówić co myślicie, ja nie gryzę... mocno.
Nami

Piracki oficer

Licznik postów: 614

Nami, 07-07-2008, 02:21
Cytat:[ Dodano: 2008-07-06, 20:45 ]
Hmmm... odzew zerowy Sad Naprawdę nie bójcie się mówić co myślicie, ja nie gryzę... mocno.

To zdecydowanie nie to Vampi Wink
Po prostu tekst jest długi, i naszym leniom nie chce się czytać Tongue
Jak oni nawet nie czytają dyskusji, w której mają zamiar się wypowiedzieć, to nie oczekuj od nich zbyt wiele xD
Ja jutro przeczytam, bo dziś jest już strasznie późno, a chce wyłapać błędy i porządnie przeanalizować oraz skomentować Big Grin

(jutro, phi...dziś jak się obudze i do kompa dosiądę, O! xD)
Więc czekaj i się nie stresuj, oni naprawdę są leniwi po prostu Tongue
Vampircia

Legendarny pierwszy oficer

Licznik postów: 1,499

Vampircia, 07-07-2008, 12:12
Dobrze, w takim razie czekamSmile Ale poważnie, ten tekst ma tylko 9 stron. To ma być dużo Confusedzok: ?????????????? Ja w jeden dzień połykam fiki długości średniej ksiażki.
Nami

Piracki oficer

Licznik postów: 614

Nami, 07-07-2008, 17:36
Cytat:To chyba była miłość od pierwszego wrażenia

A nie "wejrzenia" ? ^^"

Cytat:natomiast Roshan odziedziczył po tacie tylko wygląda

wygląd (wybacz, że takie literówki poprawiam, ale uznałam, że się nie obrazisz ^^)

Cytat:Nigdy się nie ustatkował, ale nie dlatego, że chciał

że nie chciał? ^^" Czy, że chciał? xD Bo może ja już szwankuję Tongue

Cytat: Kiedy odtworzyła szafę,

Otworzyła Smile


Poprawiłam takie małe duperelki, bo stwierdziłam, że pewnie chciałabyś by nie było takich prostych i przypadkowych błędów Tongue
Widziałam tam jeszcze kilka, ale już sobie darowałam xD

Opowiadanie jest cudowne, wręcz genialne! Strasznie mi się podobało i chciałabym by każdy kto jest na forum je przeczytał

UWAGA! LEKTURA OBOWIĄZKOWA!!

Czytać i nie lenić się, jest bardzo fajne Tongue ( określenie "fajne" jest według mnie pojazdem, więc może zmienie ten wyraz na NIESAMOWITE!! Tongue)

Daj coś jeszcze *_*
Vampircia

Legendarny pierwszy oficer

Licznik postów: 1,499

Vampircia, 07-07-2008, 18:44
Nie pomijaj żadnych błędów, ja chcę wiedzieć wszystko. Może uczynię cią moją betą Wink A innych fików do OP na razie nie mam. Co prawda kiedyś zaczęłam jednego pisać, ale go zawiesiłam, a nie chcę tu wrzucać rzeczy niedokończonych. Jednak mam już pomysł na coś nowego i to w tym samym uniwersum co ten fanfik, więc może niebawem coś będzie.
Nami

Piracki oficer

Licznik postów: 614

Nami, 07-07-2008, 18:52
Próbowałam znaleźć te błędy co przedtem je pominęłam, ale powiem szczerze, że może być ich sporo i nie zbyt chce mi się cytować, więc powiem tylko taką regułkę Tongue

Przed spójnikiem nie piszemy kropki, tylko przecinek (chodzi o takie spójniki jak np "ale, a, bo, choć" itd).

Ale tak ogólnie muszę przyznać, że praca pod względem stylistycznym jest napisana na bardzo wysokim poziomie i właściwie pomijając te doprawdy błahe błędziki, jest ona wręcz idealnie piękna Tongue
Już nie wspominając o fabule, która mnie, osobiście mówiąc, zachwyciła Smile
No i lać na brak przecinków, to nie szkoła xD

Cytat:Może uczynię cią moją betą

To byłby dla mnie zaszczyt *_*
Zawsze podziwiałam ludzi, którzy potrafią pisać fanficki *_*
Kowal

Imperator

Licznik postów: 2,229

Kowal, 07-07-2008, 20:42
No cóż, przeczytałem, pewnie nawet przed Nami, ale jakoś nie chciało mi się nic pisać Wink.
Obiektywnie rzecz biorąc jest to dobry fanfik, zrozumiały, logiczny (no może poza tym, że pairingi nigdy się nie zdarzą i Luffy nigdy się aż do takiej niewoli nie dostanie, bo walczyłby do śmierci)i ciekawie się czytało. Obiektywnie: 9/10(tylko te drobne literówki) Wink
A teraz subiektywnie :/ : Nie za bardzo mi się podobał, jakoś sobie pairingów nie wyobrażam i takich opowiadań "już po akcji" nie lubię, wolę taki, które np. wprowadzają nową przygodę w trakcie (w OP to nie problem Smile ). Tak więc, subiektywnie...

Nieważne Wink


@down Powalający tok myślenia, lol xD
Nami

Piracki oficer

Licznik postów: 614

Nami, 07-07-2008, 20:47
Czyli fanfick jest dobry, ale nie trafił w Twoje gusta proste Tongue
Czyli nie jest zły, ani nic w tym stylu: po prostu nie podoba się Tobie, ze względu na fabułę.
Czyli (uwaga filozofuję! XD), jakby nie biorąc pod uwagę Twojego gustu to fanfick jest na wysokim poziomie Tongue

Bo wiesz, no u mnie w gim to polonistka oceniała moje prace pod względem "podobało mi się lub nie podobało", a że zazwyczaj nie podobało jej się, bo kobieta nie lubiła horrorów, to cóż...dla niej było to złe, a przecież wcale złe nie było Tongue

Nieładnie tak oceniać xD Wtedy można wyrazić opinię typu "nie podobało mi się, bo nie w moim guście", ale oceniać "Beznadziejne bo mi się nie podobało" to już głupie xD

Wiem, wiem, nie oceniłeś w ten sposób, napisałeś bardzo ładnie i w ogóle, nie czepiam się, ooo nie! Tongue
Vampircia

Legendarny pierwszy oficer

Licznik postów: 1,499

Vampircia, 07-07-2008, 22:02
Ostatnio naszła mnie wena na fiki "po serii", więc możliwe, że następny też taki będzie. W każdym razie dziękuję za opinie.
Jackie D. Flint

Legendarny pierwszy oficer

Licznik postów: 1,386

Jackie D. Flint, 08-07-2008, 00:31
Jak już napisałam na TCD - fik jest naprawdę dobry (nadal nie mogę pozbyć sie tych wizji ><' ścigany Luffy, ZŁAPANY Luffy, POBITY Luffy, stara Nami, świat bez Sanji'ego (T_T), wizja po śmierci, Zoro z trojaczkami...), po prostu bez porównania z poprzednim. Wreszcie JEST KLIMAT, wreszcie postacie są takie, jakie powinny być, takie, jakie bez problemu kupuję i to z zamkniętymi oczami, gdyby nie to, że muszę je mieć otwartymi, by móc przeczytać XD
Nie wiem, że czy zdecyduję się to przeczytać ponownie. To JEST klimatycznie smutne T_T
Poza tym, co Nami tam powyżej wymieniła, mnie zgrzytnął jeszcze tylko jeden mały moment. Mam wrażenie, że Nami (i nie tylko ona, ale kobieta jako taka) nie powiedziałaby (cytat z pamięci, pewnie niedosłowny XD) "Mam już te swoje dziewięćdziesiąt jeden lat..." Dziewięćdziesiąt parę... Osiemdziesiąt z hakiem... Jeśli o siebie dba, to może i rzucić o pięćdziesiątce (skorygowane może być potem przez redaktora, który może ją otaksować wzrokiem i pomyśleć, że na mniej jak osiemdziesiąt to ona mimo wszystko nie wygląda, a czytał, ze podobno ma nawet powyżej dziewięćdziesięciu). Ale żeby tak dokładnie określać swój wiek i jeszcze z tego powodu stękać? Takie jakieś... niepodobne do niej XD"
Przepraszam. Taki mój czep ^^"
Vampircia

Legendarny pierwszy oficer

Licznik postów: 1,499

Vampircia, 08-07-2008, 17:14
A może by tak napisać drugą część i tym razem Zoro by udzialał wywiadu :hyhy: ? Niby to do niego nie pasuje, ale może chciałby sprostować niektóre rzeczy i przy okazji zemścić się za to co Nami na niego naopowiadała. I można by dodać retrospekcje, które wyglądają zagoła inaczej od tego co Zoro opowiada Tongue Wtedy można by rozwinąć niektóre wątki.
Nami

Piracki oficer

Licznik postów: 614

Nami, 08-07-2008, 17:22
Dobry pomysł :3
Zresztą wtedy by było można zrobić taki wątek, w którym fakty Nami i Zoro by się nie zgadzały, lub nie zazębiały się Tongue
No i Zoro mógłby parę Ciekawych smaczków o samej Nami dodać xD

Jak dla mnie ciekawy pomysł ;3
Ja tam lubię takie ficki xD
Vampircia

Legendarny pierwszy oficer

Licznik postów: 1,499

Vampircia, 08-07-2008, 17:45
Istnieje jeszcze druga możliwość. Zoro by zmiękł po tym jak Nami skomplementowała go jako dobrego tatę i w końcu przyznałby się do okazywania ludzkich uczuć. Jakby na to nie patrzyć, to jednak był powód do dumy, że tak dobrze radził sobie z trojaczkami Big Grin
Jutsu

Kapitan z nowego świata

Licznik postów: 518

Jutsu, 12-07-2008, 18:16
przeczytałem o ho ho dawno (tak jak wszystkie wasze fanficki ) ale tera komentuje bo już wiem że krytyka was nie zrazi. No więc miejscami mi się podobało miejscami nie(tak jak napisała Nami po prostu szkoda mi było Luffy'ego a i z tym gwałtem na Robin przesada)
Trochę też z tym Zorro i Tashigi nie za dużo paringów jak na serie gdzie ich prawie nie ma?
Czyli dla kogoś kto lubi smutne na pewno ekstra .Bardzo ciekawy fik (pomysł z wykorzystaniem przyszłości jest super,trojaczki żądzą) Charaktery oddane świetnie. I znowu małe doczepienie. Moim zdaniem chodzi o te tortury luffy'ego a mianowicie cześć ran zadanych batem i pięściami (bo ogień jak najbardziej) jak na człowieka gumę to nie powinno to działać a więc był tylko przypalany?(po za kastracja matko jakie ty masz wizje :przestraszony: , nie lepi było dać obdzieranie ze skóry? :hyhy: żartuje jakby pokazany był na egzekucji) właśnie coś za bardzo poturbowałaś biednego Luff'ego przecie Roger tak nie wyglądał jak szedł na stracenie.

Końcówka smaczek jak już Nami umarła to z szło sie domyślić co będzie dalej ładny Happy End Wink
Szaman

Legendarny pierwszy oficer

Licznik postów: 1,323

Szaman, 12-07-2008, 19:51
Doczytałem tylko do tego, że Coby złapał Luffiego i dalej nie mam zamiaru. Coby był bardzo słaby i nigdy nie dorówna królowi piratów. Jak dla mnie to żałosne. Nie mam zamiaru czytać do końca.
Subskrybuj ten wątek Odpowiedź