Hehe
Dobra dowalam ósemkę w prezencie świątecznym
Poprawiona, wypucowana, miłego czytania:
8. „Wyzwanie”
Filiżanka z trzaskiem rozbiła się na małe kawałeczki zalewając gładki parkiet ciepłą herbatą. Zoro stał wyprostowany – Usopp go nie trafił, może nie chciał, a może nie dał rady. W każdym razie spodziewał się, że takie będzie jego zdanie na temat tego, że idzie ratować Luffy’ego. Ale decyzję już podjął, nie był osobą która potrafiłaby czekać dwadzieścia dni, musiał działać natychmiast. Poza tym, z Luffym był ten głupi kuk, Chopper i Nami. Nie mógł dopuścić do tego by coś im się stało.
- Co to miało znaczyć, co? – warknął nawet się nie odwracając.
Mięśnie twarzy Usoppa były jeszcze bardziej napięte niż wtedy kiedy kłócił się z Luffy’m, tamtej pamiętnej nocy, w Water 7.
- Ty egoisto! – ryknął długonosy – pójdziesz tam, zdechniesz w cholerę! I komu to pomoże?
- Kto powiedział, że zdechnę? – mruknął szermierz.
- To bardzo prawdopodobne. – odezwał się Takeyama – jak wspominałem, nasza kryjówka to jedyne bezpieczne miejsce na tej wyspie w tej chwili.
- No cóż, jeśli tak ma być, okaże się, że nie byłem dość silny. – powiedział spokojnie Zoro po czym dodał widząc, że ktoś stanął przed nim. – Franky, usuń się z drogi, idę ich ratować.
Cyborg nawet nie drgnął. Wpatrywał się w Zoro przenikliwym spojrzeniem i rozłożył szeroko ręce.
- Nie przejdziesz. Chyba inaczej nie da się z tobą rozmawiać i trzeba będzie cię zatrzymać
- Usuń się. – Zoro się wyraźnie niecierpliwił, ale ani się nie obejrzał a u boku Franky’ego stanęła Robin.
- Panie szermierzu, proszę, zastanów się. – powiedziała – twoja siła będzie potrzebna, musimy działać wspólnie.
- Zoro, pomóż nam! Wspólnie ich uwolnimy! – Usopp stanął obok nich.
Teraz we trójkę zasłaniali Zoro drogę, która prowadziła na zewnątrz. Na ich twarzach widać było zdecydowanie, ale też spokój. Nie martwili się o los Luffy’ego i reszty tak jak Zoro, widocznie widzieli coś czego on nie mógł dostrzec, ale nie mógł tego zrozumieć. Był człowiekiem czynu, nie pustych słow. Wolał działać teraz niż czekać, aż stanie się coś, czego nie będzie można już odwrócić.
- Zejdźcie mi z drogi! – wrzasnął.
- Musiałbyś nas zabić!!!!! – ryknął jeszcze głośniej Usopp.
Zoro zmierzył ich wzrokiem. Trzeba postraszyć, pomyślał i położył dłoń na rękojeści katany.
- Niech więc tak będzie. – powiedział spokojnie.
Deszcz był rzeczą, której Sanji najbardziej nie chciał w tej chwili. Wilgoć nie sprzyjała gojeniu się jego ran, nie pomogła ustąpić gorączce, przyniosła tylko nieco ulgi nadwerężonym barkom, i zmęczonym nogom. W każdym razie teraz, gdy lało już od dłuższego czasu, leżał pod jakimś drzewem, którego szerokie liście dawały niewielką ochronę. Biegli przez prawie godzinę, wciąż nie mogli wyjść z lasu, ale przynajmniej oddalili się od miejsca w którym byli więzieni, przynajmniej na tyle, żeby nie było ich tak łatwo znaleźć. Na szczęście deszcz zatarł wszelkie ślady. Nami siedziała obok Sanji’ego, ale nie mogła wiele zrobić. Sama była przemoczona do suchej nitki, nie mieli niczego czym mogli by się okryć, a ciałem nie chciała go ogrzewać, chyba, że w ten sposób uratowałaby mu życie. Zresztą po tym co ją spotkało obawiała się, że już nigdy w życiu nie dotknie żadnego mężczyzny. Nie była nowicjuszką w sprawach seksu, miała za sobą kilka przygód w swoim pełnym wydarzeń życiu, nawet cierpliwie znosiła wszystkie podszczypywania i obmacywanki ludzi Arlonga, ale nigdy jeszcze nikt nie posunął się do tego żeby... nie mogła nawet o tym myśleć, bo przeszywały ją dreszcze, znacznie gorsze od tych które wywoływało zimno.
- Nami – san... – odezwał się kucharz. – nie musisz tu ze mną siedzieć. Idź sama i znajdź resztę – będziesz bezpieczna.
- Chyba cię doszczętnie pogrzało. – powiedziała – a ty tu sobie umrzesz tak?
- Nie umrę – stęknął Sanji, choć wiedział dobrze, że gdyby nie obecność dziewczyny już dawno by usnął i być może nigdy się nie obudził – ale nie mogę nas spowalniać.
- Wiesz, po tym jak rozwaliłeś sufit, ścianę, skopałeś kilkanaście osób, odpoczynek ci się należy. – odparła z lekkim uśmiechem.
- Jasne... – próbował się podnieść, ale opadł na twarz, na wilgotną ściółkę. – tylko dlaczego teraz... dlaczego nie na Sunny?
- Wystarczająco dużo ran otrzymałeś już w życiu. – rzekła Nami – wydaje mi się, że to cud, że w ogóle chodzisz. Przekroczyłeś pewne granice.
- Tak... – odparł i poczuł, że odpływa. Zrobiło mu się ciepło...
- EJ! NIE ZOSTAWIAJ MNIE SAMEJ!!! – trzepnęła go w policzek co pomogło mu się nieco otrząsnąć.
- Przepraszam. – powiedział szybko. Czuł się fatalnie, ale nie mógł umrzeć. Dopóki Nami nie była bezpieczna – musiał żyć.
Leżał tak jeszcze przez pół godziny, aż w końcu Nami wstała, i otrzepała spódnicę z wilgotnej trawy, która do niej przylgnęła. Wyciągnęła dłoń do leżącego.
- Chodź, Sanji – powiedziała – idziemy dalej. Musimy znaleźć wyjście z tego lasu.
- Trzeci raz. – uśmiechnął się kucharz. Podniósł się, ale oparł o drzewo.
- Co trzeci raz?
- Trzeci raz nie użyłaś przyrostka „kun”. Trzeci raz nazwałaś mnie po prostu Sanji. Choć dwa poprzednie nie były w specjalnie miłych okolicznościach.
Nami trochę się zakłopotała jego dość poważną miną, na jej policzkach wykwitł nawet niewielki rumieniec, ale łatwo mogła go wyjaśnić zimnem, lub czymś innym.
- Idziemy. – odezwała się tylko i ruszyła dziarsko przed siebie.
Kucharz uśmiechnął się do siebie szeroko i ruszył za nią.
Zoro stał trzymając już rękojeść Wadou Ichimonji. Nie był to najszczęśliwszy moment w jego życiu. Franky miał już wyciągniętą rękę w jego stronę gotowy na szybki Weapon’s Left, Robin złożyła już ręce by szybko i sprawnie zaatakować, Usopp miał już w dłoni procę.
Walka unosiła się w powietrzu, ale Zoro wiedział, że moment w którym by zaatakował na zawsze zmieniłby ich czworo nie do poznania. Wiedział, że Luffy nigdy by mu nie wybaczył, gdyby zranił kogokolwiek z załogi. Pamiętał doskonale jak kiedyś podczas naprawdę ostrej kłótni z Sanji’m, gdy zaczęli się bić, dobył miecza i zranił kucharza w dłoń. Właściwie to nie zranił, ledwie zadrasnął, nawet tego nie planował, ale cała załoga umilkła wtedy natychmiast, w środku dnia, podczas obiadu. Pamiętał jak sekundę potem Luffy uderzył go z taką siłą, że szermierz roztrzaskał plecami stół – jeszcze na Going Merry. Pamiętał potem zawiedzione spojrzenie kapitana. Powiedział wtedy „zawiodłeś mnie Zoro”. I przekazał tymi słowami wszystko. To był jeden jedyny raz kiedy Zoro poszedł przeprosić kucharza. To był jeden jedyny raz kiedy razem z Sanjim siedzieli i pili razem do późnej nocy, gadając jak starzy kumple. To był jeden jedyny raz kiedy Zoro naprawdę żałował tego co zrobił. Wybaczyli mu wtedy. A teraz ten właśnie głupi kucharz był w niewoli wraz z kapitanem i resztą. I on miał ich zostawić? Ale jeżeli musiałby poranić innych przyjaciół, by ratować tamtych? Nie mógł do tego dopuścić.
- SPIEPRZAJCIE MI STĄD! – ryknął.
- Nie ma mowy. – odparł spokojnie Usopp gotowy na wszystko.
Zoro dłużej nie czekał. Mógł zrobić tylko jedno. Wybrał.
Jego ręka dobyła Wadou nim ktokolwiek zdążył się poruszyć. Z taką samą szybkością uderzył.
- San-jyu-rokuu pondo hou!!!!!!! – ryknął wykonując technikę.
Nawet Franky był zaskoczony. Nie zdążył nawet zareagować, aż potężny podmuch sprawił, że zasłonił oczy. Robin i Usopp także to zrobili, wszyscy spodziewali się, że za chwilę osuną się na ziemię bez przytomności. Tak się jednak nie stało.
Robin pierwsza odważyła się otworzyć oczy i zobaczyła co tak naprawdę się stało.
Zoro schował miecz do Saya i uśmiechnął się do nich smutno.
- Wybaczcie, tak musi być.
Obok niego ścianę przerywała ogromna dziura – prowadząca od razu na zewnątrz. Znalazł trzecie rozwiązanie.
- Zoro, nie rób tego! – błagał Usopp.
- Nie możesz odejść! Znasz lokalizację naszej kryjówki. – stwierdził Takeyama.
Zoro spiorunował go wzrokiem.
- Ciebie nie zawaham się zaatakować – ostrzegł.
Takeyama spojrzał na niego z pewnym rozbawieniem, zupełnie jakby był pewny, że Zoro nic mu nie może zrobić, ale nie zaprotestował.
- Masz moje słowo, że nikomu jej nie wydam, wystarczy? – mruknął szermierz.
Człowiek w czerwonej chuście spojrzał na niego przenikliwie po czym skinął głową, zaś Zoro machnął ręką skonsternowanej załodze i ruszył w stronę wyjścia.
- ZACZEKAJ!
Głos osadził go w miejscu. Nie krzyknął Ani Usopp, ani Franky, ani Takeyama. Był to głos kobiety. Ale nie Robin, Nami tez nie, bo co mogłaby tu robić? Odwrócił się powoli.
W drzwiach stała Marisa. Miała na sobie piżamę, była cała spocona i ledwo się trzymała na nogach, zaś jej bandaż przesiąkł krwią, co było widać nawet przez koszulkę. Jednak stała opierając się o framugę, a w dłoni trzymała schowany w saya miecz. Mimo podkrążonych oczu spojrzała na niego ze zdecydowaniem.
- Są tu pewne zasady. – zaczęła. Postąpiła krok do przodu – I nikt ich nie łamie.
- Marisa, wracaj do łóżka! – warknął Takeyama.
Zignorowała go.
- Nikt stąd nie wychodzi żywcem. Albo z rebelią albo w piachu, taka jest prawda.
- No więc co, maleńka? – zaśmiał się zielonowłosy szermierz. – wychodzę stąd tu i teraz.
- Jeśli masz honor to nie wychodzisz. – powiedziała Marisa z uśmiechem.
- Co?
- To proste – wyprostowała się i skierowała rękojeść miecza ku twarzy mchogłowego. – Roronoa Zoro. Wyzywam cię na pojedynek.
Usopp rozdziawił usta, Robin natychmiast rzuciła się, żeby zaprotestować, lecz Franky zasłonił jej drogę ręką. To nie była ich sprawa. W tym momencie, kiedy padły już magiczne słowa, nie można było nic zrobić. Zdawało się, że rozumiał trochę szermierzy i ich zwyczaje, spotkał ich setki gdy przybywali do pracowni Toma, ze zleceniami budowania najróżniejszych statków. Do teraz nie zapomniał Mihawka i jego poleceń. To był taki dziwny, mały stateczek.
- Na pojedynek powiadasz? – Zoro natychmiast odwrócił się w jej stronę. – jesteś ranna.
- Dlatego nie dzisiaj. Dokładnie za 20 dni powinnam wydobrzeć na tyle, żeby móc się z tobą zmierzyć.
- No to ja do tego czasu wrócę. – warknął Zoro i znów się odwrócił.
- Nie, nie dasz rady wrócić. – odpowiedziała Marisa. - Zgubisz się na bank. Za dużo tutaj lasów, zarośli. Nawet mieszkańcy często się gubią.
- Wrócę. – powiedział jeszcze raz szermierz.
- Chyba nie chcesz ryzykować, że nie stawisz się na walkę i zachowasz się niehonorowo?
Marisa nie była głupia. Uderzyła w czuły punkt, a Zoro wiedział, że istotnie, mimo swojego doskonałego zmysłu orientacji, o czym był święcie przekonany, istniałaby pewna szansa. A do tego nie mógł dopuścić. Westchnął zrezygnowany.
- Dobra. Wygraliście. – rzekł. – dałem się nabrać na tak prostą rzecz, ale Marisa ma rację.
- Do łóżka! – ryknął Takeyama do dziewczyny, którą ten wysiłek kosztował bardzo dużo.
- Rozkaz... – jęknęła i wróciła do pokoju wraz z towarzyszącymi temu jękami Doktora House’a.
Cała reszta została na korytarzu. Zoro nie wiedział co powiedzieć, nie było przed chwilą zbyt miło, a nie chciał ranić załogi. Tak samo bolał go fakt, że nie może w tej chwili pomóc Luffy’emu. Niestety, wyzwała go, on musi się z nią zmierzyć, jako przyszły, najlepszy szermierz świata. Otworzył usta, żeby powiedzieć coś do nich, ale Franky go uprzedził. Podszedł i położył swoją olbrzymią rękę na ramieniu szermierza.
- No, to teraz chodźmy się czegoś napić. – powiedział jak gdyby nigdy nic się nie stało.
- Dobry pomysł. – dodał Takeyama – skoro Marisa twierdzi, że na razie są bezpieczni, to znaczy, że są.
Zoro nie bardzo chciał pić i imprezować w takiej sytuacji, ale uznał, że istotnie – trochę trunku dobrze mu zrobi. Więc dołączył się do pomysłu.
Takeyama zaprowadził ich na dół, do podłużnego pokoju z dużym stołem po środku, kazał podać coś do jedzenia i przynieść dużo wina i rumu, by można było uspokoić skołowane nerwy. Wkrótce potem pojawił się Shin i wspólnie zasiedli do bardzo spóźnionej kolacji. Gdy zjedli i trochę wypili Robin poprosiła o wskazanie miejsca do spania i pierwsza życzyła im dobrej nocy, gdyż chciała jeszcze zażyć kąpieli. Reszta natomiast została przy stole pijąc wino, ale nie rozmawiając zbytnio. W którymś momencie drzwi się otworzyły i do pokoju wpadł młody mężczyzna odziany w czarny bojowy strój, doskonały by kryć się w cieniu. Miał na plecach krótki miecz, zaś na czole czerwoną opaskę. Skłonił się nieco widząc wszystkich, ale natychmiast podszedł do Takeyamy.
- Jin? Co cię tu sprowadza?
Mężczyzna odezwał cichym lecz mocnym głosem.
- Jest nowa nagroda. Za mnie. 320 milionów.
- Ładnie. – powiedział Takeyama. – za nas stare stawki?
- Stare. Właśnie wrócił jeden z moich ludzi. Nie ma nic więcej do przekazania. Wzrost nagrody jest spowodowany prawdopodobnie moją akcją z dzisiejszego poranka, zabiłem dwóch z The Guards w jej trakcie.
- Rozumiem – odrzekł przywódca. – no nic, Jin, wyśpij się, przyda ci się to.
Mężczyzna skłonił się. Wychodząc rzucił spojrzenie Słomianym, Zoro od razu dostrzegł w nim pogardę, ale nie zareagował. Drzwi zamknęły się.
- To był Jin, szef naszej siatki szpiegowskiej – mój młodszy brat – powiedział Shin wychylając solidny łyk wina.
- Cieszę się – odrzekł Zoro nie słuchając go absolutnie.
- Dobra, skoro tak się sprawa przedstawia, i siedzimy tu sobie pijąc winko, to może powiesz nam w końcu o co chodzi z tymi ogromnymi nagrodami? – zapytał Franky
Przypomniał sobie wyraźnie. Marisa trzysta milionów i teraz Jin trzysta dwadzieścia Nie wiedział co prawda o innych nagrodach (Shin dwieście dziewięćdziesiąt milionów, Takeyama czterysta osiemdziesiąt ), ale już dawno chciał zapytać o irracjonalną nagrodę za rudowłosą.
Reszta Słomianych przychyliła się do tego pomysłu, a Takeyama tylko się roześmiał.
- No cóż sprawa jest bardzo prosta. Myślę, że zawiedziecie się jeśli myślicie o czymś niesamowitym. Choć muszę cofnąć się do momentu w którym przybył tu Cortez. – podszedł do komody, stojącej w rogu pomieszczenia i wyciągnął z niej cztery listy gończe. Swój, Shina, Marisy i Jina. Rozłożył je na stole by załoga mogła się przyjrzeć ogromnym nagrodom.
Potem Takeyama dolał sobie wina usiadł i wziął głęboki oddech.
- Więc, było tak...
Dojrzał jakąś majaczącą nad sobą sylwetkę. Wyraźnie słyszał krople deszczu rozbijające się o dach pomieszczenia w którym się znajdował. Było mu zimno, ale czuł, że jest szczelnie opatulony kocem. I poczuł taki miły zapach.
- Mięsa.... – jęknął po czym znów odpłynął w objęcia Morfeusza.
W tej części specjalnie dla Vampirci – tylko jedno dramatyczne pytanie(nie wiem jak można ich nie lubić, są takie tandetne
):
Jaka będzie opowieść Takeyamy?
Część 9 to : „Cieszę się, że cię widzę”