(80. Sic.)Wystarczy wierzyć
Ten temat nie posiada streszczenia.
Aktualnie ten wątek przeglądają: 1 gości
Subskrybuj ten wątek Odpowiedź
Szogun

Pierwszy oficer

Licznik postów: 1,249

Szogun, 19-12-2008, 00:43
czytałem i napisałem komentarz ale go wsawiło wiec napiszę tylko tyle całkiem fajne chce dalej
Vampircia

Legendarny pierwszy oficer

Licznik postów: 1,499

Vampircia, 20-12-2008, 00:44
Przyznam szczerzę, miałam pewne obawy co do tego tekstu. Bałam się, że wyjdzie z tego kolejny filler, nudny, standardowy i mało oryginalny. Ale jak na razie zaskakujesz i to sprawia, że chce się czytać dalej. Mam nadzieję, że dalej będzie tylko lepiej. Uprzedzam, że jestem bardzo wybredna, bo przeczytałam w życiu bardzo dużo fików i coraz trudniej mnie czymś zaskoczyć Tongue Dwie drobne uwagi, liczby w tekście literackim piszemy słownie, nie cyfrą i jeszcze pytanko, co to za choroba "hiperwentylacja", bo brzmi dość śmiesznie i chciałam się upewnić, czy to twój wymysł, czy rzeczywiście gdzieś znalazłeś o tym informacje?
Najuch

Imperator

Licznik postów: 2,656

Najuch, 20-12-2008, 01:32
Vampircia - hiperwentylacja (just google it), to nie do końca jest choroba, to po prostu zwiększona wentylacja płuc. Zazwyczaj kontrolowana służy do leczenia czegoś tam czasami niekontrolowana. Nie wiem o niej nic specjalnego, poza tym, że mój kolega ją ma i czasem ma różne dziwadła związane z kondycją. A doktor House potrafi odnaleźć wszystkie ukryte choroby, więc nawet jeśli Marisa nie ma żadnej hiperwentylacji, to lepiej mu uwierzcie, bo zawsze ma racjeSmile
A co do samego fika to nie do końca będzie filler, bo jak wspomniałem Thriller Bark nigdy nie nastąpi tutaj. Wręcz mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że tutaj nie istnieje ani Gecko Moria ani nic innego z TB, a Schichibukai jest tutaj ktoś inny. Tak jakby wziąć i wyrąbać do kosza wszystkie odcinki od momentu gdy sobie płynęli i znaleźli tą beczkę. Tutaj zamiast niej znajdują wyspę - dalsza część idzie w innym kierunku niż ta w mandze. A tekstu jest od grooooma, na razie poprawiam ortografy i inne błędy, ale będe wrzucać sumiennie - muszę jeszcze fika podzielić, pododawać dramatyczne pytania i tytuły rozdziałów, bo sam tekst mam w wielkiej kupie - z podziałem tylko na akapity.
Dzieki za ciepłe słowo i uwagiSmile

A tymczasem wrzucam z czystym sumieniem kolejną część fika

Opis: tym razem znów jest nieco brutalnie, ponownie polecam osobom powyżej 16 roku życia W tej części uświadczycie zmiany jaka zachodzi w jednym z bohaterów, nie zdradzę którym ale łatwo się domyśleć zważywszy na okoliczności. I będzie nieco smutnawo.

6. „Runda pierwsza”


Usopp wyszedł z pokoju i cicho zamknął za sobą drzwi. Łatwo go było przestraszyć prawda, do tego był dość wrażliwy, ale tym razem ewidentnie było to na niego zbyt wiele. Był blady jak ściana, pot spływał mu po twarzy, zaś nogi trzęsły mu się jak chyba nigdy w życiu, ale starał się tego nie okazywać. Zrobił coś, co wiedział, że jest właściwe, ale wiedział, że innym może się nie spodobać jego pomysł. Stał teraz przed Zoro, Robin i Frankym, którzy najwyraźniej oczekiwali tego co ma do powiedzenia. Ale nie mógł na razie ich uwolnić od oczekiwania. Obiecał.
- No więc? – Zoro uniósł brwi czekając na dokładną relację tego co powiedziała mu Marisa.
- Słuchajcie...
- Gadaj prędko, gdzie oni są. – ponaglił go Franky
- Nie mogę. – odparł Usopp.
- Jak to nie możesz? – Zoro wstał i spojrzał strzelcowi w oczy. – nie chcesz uratować Luffy’ego?
- Oczywiście, że chcę! – wykrzyknął długonosy. – jak możesz posądzać mnie o coś takiego!
- Więc o co chodzi? – zapytała Robin – chyba nie jest to odpowiednia pora na wahanie? Chyba, że jest jakiś powód.
- Jest. – odpowiedział krótko Usopp – obiecałem. I słowa dotrzymam.
Wszyscy stanęli jak wryci. Nikt nie rozumiał o co tu chodzi, zachowanie Usoppa wydawało się wręcz irracjonalne.
-Wytłumacz o co chodzi! – warknął Franky i stanął obok Zoro.
- Ja... – zaczął Usopp – nie mogę wam wytłumaczyć. Ale po tym czego się dowiedziałem...
Umilkł na chwilę po czym wziął głęboki oddech.
- Wstąpiłem do rebelii.


Sanji’ego bolało całe ciało. Nie wzięto go co prawda na tortury, jak Nami, ale ni stąd ni zowąd w pokoju pojawiło się dwóch wysokich mężczyzn w czarnych prochowcach, którzy pobili go i skopali niemiłosiernie, wręcz przez pewien czas był nieprzytomny. Dawno już stracił rachubę czasu, nie wiedział czy jest dzień czy noc, nie wiedział ile już tu są, jedynie na podstawie głodu – uczucia którego najbardziej nienawidził, stwierdził, że od ostatniego posiłku musiała minąć co najmniej doba. Kiedy otworzył oczy, ujrzał Nami. Dalej był przykuty do ściany za nogi, jednakże ręce miał uwolnione, mógł więc w spokoju ulżyć sobie wywichniętym barkom. Dziewczyna położyła sobie jego głowę na kolanach, by nieco mu ulżyć, a teraz spała cicho ze spuszczoną głową. Kucharz był wściekły na samego siebie. Dziewczyna wycierpiała znacznie więcej niż on, a była o tyle dzielniejsza. A on tutaj rozpacza z powodu jakichś tam ramion czy pobicia. Przez to wszystko nie zwracał praktycznie na to, że podarty strój nawigator więcej odsłaniał niż przykrywał. Sam się sobie później dziwił. Obudził ją. Nami zbudziła się od razu ze strachem w oczach jakby spodziewała się kolejnych razów, jednak gdy spojrzała, że w pokoju nie ma nikogo oprócz nich uspokoiła się. Była strasznie przygaszona.
- Sanji – kun, masz jakiś pomysł? – zapytała, mimo, że nie spodziewała się w tym wypadku niczego specjalnego.
- Gdyby ktoś uwolnił mi choć jedną nogę... – westchnął tamten. – mam jeszcze sporo siły. Na tyle, żeby spokojnie nas stąd uwolnić. Ale te łańcuchy są zbyt mocne i z pewnością nie dam rady nic z tym zrobić.
- O co w tym chodzi?! – parsknęła zrezygnowana Nami – na co mamy czekać? Aż nas zatłuką? Mamy marzenia, mamy załogę! Co się dzieje z Luffy’m i Chopperem? Co z resztą? Nikt po nas tu nie przyjdzie? Jesteśmy zdani na siebie?
- Nami-san, uspokój się! – Sanji po raz pierwszy w życiu podniósł na nią głos. Speszyła się. – Nie możemy być zdani na innych, musimy widocznie sami się o siebie zatroszczyć!
- Skoro masz tak logiczne przemyślenia, to może byś nas stąd wyciągnął! – wrzasnęła.
Sanji pozwolił, żeby frustracja wzięła nad nim górę. Wyrzucił z siebie wszystko to, co najbardziej go bolało, swoją bezradność, słabość i nienawiść do siebie za to, że dopuścił do tego co się stało. Wydarł się na Nami. Na ostatnią osobę na którą mógłby się kiedykolwiek wydrzeć. Do końca życia tego żałował.
- A co ty myślisz, że to jest takie łatwe?! Myślisz, że nie myślę o tym bez przerwy?! Nie chcę, żeby coś ci się stało! Nie chcę, żebyś cierpiała, ale co mogę zrobić? Nie zerwę tych łańcuchów! Pogrzało cię do reszty czy co? Myślisz, że gdzie teraz jesteśmy, na wakacjach gdzie Sanji – kun weźmie i wyrwie ścianę, zabije wszystkich wrogów? Jasne, do tej pory nam się wszystko udawało, dzięki umiejętnościom, pracy zespołowej i masie szczęścia! ALE NAMI, TO JEST ŻYCIE DO CHOLERY!
Zamilkł. Oddychał ciężko, wszystko powiedział na jednym wydechu. Nigdy nie przypuszczałby, że zrobi coś takiego, ale żal który odczuwał nie pozwolił mu zachować swojego prawdziwego ja. A Nami była jeszcze bardziej przerażona niż on sam. Łzy stanęły jej w oczach. Przez chwilę trwali bez ruchu, a potem z całej siły go spoliczkowała. Nic nie powiedział, a uderzenie paliło go żywym ogniem.
- W życiu bym się tego nie spodziewała. Człowiek, dzięki któremu zaczęłam wierzyć w siebie jest tchórzem. Wspaniale Sanji. Czekajmy tu na śmierć. – po tych słowach Nami odsunęła się pod ścianę i wtuliła głowę w kolana.
Roztrzęsiony Sanji zapalił papierosa i zatkał uszy rękoma. Nie mógł słuchać jak dziewczyna płacze. Zwinął się na ziemi z nadzieją, że zaraz umrze.


- Przystałeś do rebelii? – wrzasnęli naraz Zoro, Franky i Robin.
- Tak.
- Usopp, nie przesadzaj. Już raz opuściłeś załogę, jedna nauczka ci nie wystarczyła? – warknął wściekły Zoro.
Usopp drgnął. Ogarnęła go złość.
- Zoro, zwariowałeś?
- Więc o co tak naprawdę chodzi?
- Marisa powiedziała mi wszystko! Ale dałem jej słowo, że niczego wam nie przekażę! Powiem wam tyle! W tej chwili nie uratujemy ich nie ważne jak bardzo byśmy się starali! Wiem co ona przeżyła i wiem co im grozi! Ale tak jak powiedziała, przez 21 dni są jeszcze bezpieczni!
- 20 – wtrącił Takeyama – już dawno zapadła noc.
- Wiem co będzie można zrobić i wiem co oni teraz cierpią! Ale jeśli spróbujemy ich uratować teraz skończymy tak samo jak oni! Nie możemy zrobić takiej głupoty!
- Co cię opętało? Wierzysz tej lasce? – Zoro również się zezłościł.
- Tak, wierzę! I uratuję Luffy’ego i resztę. W ten właśnie sposób. Jeśli mi zaufacie możecie im pomóc! Ja mam gdzieś jak ty Zoro na to patrzysz! Dla mnie priorytetem jest uratować Luffy’ego... Już wystarczająco wiele razy zbytnio się bałem żeby działać! Teraz jest na to pora! Wystarczy poczekać głupie 20 dni! I ja to zrobię! – Usopp najwyraźniej już podjął decyzję.
Nastała chwila ciszy. Każdy zmagał się z myślami, ale wszyscy podjęli decyzję nim Takeyama zdążył coś dodać od siebie.
- Dobra długonosy. – rzekł Franky jako pierwszy. – Słomiany wiele dla mnie zrobił i nie pozwolę mu przepaść. Widziałem, że tobie również na nim zależy. Jestem z tobą.
Twarz Usoppa nieco się rozjaśniła.
- Ja także ci wierzę – rzekła Robin po krótkiej chwili. – skoro mówisz, że w ten sposób ich uratujemy. Zróbmy więc tak jak uważasz.
Spojrzenie wszystkich spoczęło na szermierzu, którego mina wyrażała bardziej chęć mordu niż milczącą zgodę.
- Zoro? – odezwała się Robin nieśmiało.
Zoro uśmiechnął się pod nosem i odwrócił się do nich plecami.
- Mam was gdzieś. Idę ratować Luffy’ego.


Drzwi otworzyły się powoli. Sanji i Nami natychmiast poderwali głowy w górę patrząc kto tym razem przyszedł, ale niestety nie odczuli ulgi. W drzwiach stał Sigma El Nino i uśmiechał się złowieszczo, po czym wszedł do środka z Lamp Dialem i zamknął za sobą drzwi.
- No proszę, proszę. – rzekł powoli – takie krzyki to słychać było na całej wyspie.
Uff, wciąż jesteśmy na wyspie, pomyślał Sanji.
- Pomyślałem, że skoro macie siły na to by się tak wydzierać, z pewnością chętnie przyjmiecie moją wizytę.
- Chętniej bym przyjęła kupę łajna na twarz niż twoją zapchloną mordę – mruknęła Nami.
Sigma uśmiechnął się ponownie.
- To się da załatwić.
- Spadaj impotencie. – warknęła chcąc upiec go do żywego. I udało jej się to.
Uśmiech zniknął z twarzy Sigmy jak zdmuchnięty, pojawiła się irytacja, zaś twarz wykrzywił na chwilę grymas szaleństwa. Podszedł do Nami i schwycił ją za włosy zbliżając jej twarz do swojej.
- Czy nie pokazałem ci już dobitnie, że do impotentów nie należę? A może pokazać ci to znowu?
Nami wzdrygnęła się na wspomnienie tego co się stało, ale odzyskała zimną krew i z całej siły zdzieliła Sigmę po twarzy. Nie spodziewał się, zachwiał przez chwilę, ale natychmiast odzyskał równowagę i uderzył ją z taką siłą, że rąbnęła plecami w ścianę.
- ZOSTAW JĄ ŚWIRZE! – ryknął Sanji, stojąc na równych nogach.
- Dla ciebie blondasie to też będzie kara. Przypatrz się dobrze.
Po tych słowach Sigma podszedł do Nami i pochylił się nad nią. Jęknęła i próbowała się cofnąć, ale był diabelnie silny. Jedną ręką przyszpilił ją do ziemi, drugą zaczął błądzić po jej ciele.
- PUŚĆ JĄ!!!!!!!!!!!!!!!! - wrzasnął kucharz i szarpnął się z całej siły.
Sigma pochylił się nad Nami i zaczął całować jej szyję.
„Skoro masz tak logiczne przemyślenia, to może byś nas stąd wyciągnął”
Sanji z całą siłą pociągnął za łańcuch u prawej nogi. Nie puścił. Wrzasnął na cały głos.
El Nino wsunął rękę między nogi Nami, dziewczyna krzyczała, wyrywała się – ten nawet nie drgnął ani nie zwolnił nacisku.
„Nie przepraszaj Sanji-kun”
Kucharz szarpnął jeszcze mocniej. Krew tryskała spod kajdan które miał na nogach, ale nie obchodziło go to. Jak zerwie łańcuchy i zabije Sigmę nic już nie będzie ważne.
Nami ugryzła napastnika w ramię, na nic więcej nie mogła sobie pozwolić. Uwięził jej obie ręce, przycisnął do ziemi, rozpiął rozporek...
„W życiu bym się tego nie spodziewała. Człowiek, dzięki któremu zaczęłam wierzyć w siebie jest tchórzem.”
Jeszcze trochę... coś zgrzytnęło.
Sigma trzykrotnie uderzył Nami w twarz, by więcej gryźć się nie odważyła.
- No dalej mała, ciesz się! – ryknął

Zabiję go Nami – san. Przysięgam na moje życie. Przysięgam na moją flagę.

Coś strzeliło, a potem czas jakby zwolnił.
Sigma sięgnął w dół by zerwać z Nami bieliznę. Wypowiedział jeszcze parę lubieżnych słów, aż dziewczynie udało się uwolnić usta spod naporu jego dłoni.
- SAAAANJIIIIIIII!!!!!!!!!!!


Cisza.
Jeden malutki szelest.

- MOUNTON SHOOOOT!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Sigma przebił się przez ścianę niszcząc ją doszczętnie. Przebił się jeszcze przez dwie równoległe, aż w końcu padł na ziemię, w podłużnym pokoju.
Sanji natomiast stał teraz wyprostowany opuszczając lewą nogę, po której ściekała krew i skapywała na ziemię.
- Jak to możliwe?? – jęknął Sigma, który podniósł się ocierając krwawiące usta. Sanji’ego w pierwszej chwili zaskoczyło to, że cios nie zrobił na nim spodziewanego wrażenia, ale nic takiego w tej chwili się nie liczyło.
- Powiedziałem pewne słowa – mruknął kucharz odpalając papierosa – i ich dotrzymam. Jesteś martwy koleś.
Nami cofnęła się pod ścianę uśmiechając się przez łzy.
- A jednak... – powiedziała.
- Wybacz, że byłem takim idiotą. – rzekł Sanji, ale zaraz zmienił ton – ale nie ważne, nie pora teraz na to.
Kopnął z góry w łańcuch, który więził Nami łamiąc go na kawałeczki. Teraz kiedy mógł swobodnie kopać, taki kawałek metalu nie stanowił dla niego żadnej przeszkody.
- Nami – san, uciekaj stąd. Jak dasz radę to dyskretnie rozejrzyj się za moimi butami i swoim Clima tactem. – rzekł wydychając dym.
- A ty? – rzekła wygrzebując się z celi.
- A ja... – mruknął Sanji i jego spojrzenie wylądowało na Sigmie, który właśnie wychodził z gruzów. – a ja się nim zajmę.
Na chwilę spojrzenia Nami i Kucharza się spotkały. Chciała powiedzieć milion słów, ale żadne nie było w tym momencie odpowiednie. Uśmiechnęła się tylko.
- Czekam na zewnątrz – i ruszyła szybkim krokiem, na tyle, na ile jej pozwalały rany w dół korytarza.
El Nino zauważył to i natychmiast chciał ruszyć w jej kierunku, nawet już rzucił się do skoku.
- Epaule!!!! – oberwał w ramię. Nami znikła za rogiem.
-Cotolette! – znów dostał. Kroki dziewczyny ucichły.
- Selle!!!! – wygiął się do tyłu i opadł podparty na ramionach.
- Parage SHOT!!!!!!!!! – odrzuciło go w tył i wylądował na plecach daleko od Sanjiego.
Po ostatnim, potężnym kopniaku w twarz był nieco zamroczony, ale wciąż nie tak jak powinien być. Podniósł się powoli, ocierając usta.

- Więc tyle jeszcze siły w sobie miałeś.... – warknął – no, zwiększymy tempo, teraz zobaczymy na co cię stać.
- Nie chrzań tylko walcz. Swoje powiedziałem - jesteś trupem. – warknął Sanji i odpalił kolejnego papierosa, bo poprzedni wypadł mu w ferworze walki. Po czym, nim ponownie starł się z przeciwnikiem powiedział z uśmiechem:
- Runda pierwsza, czas, start!

Dramatyczne pytania:
Co się stanie z Zoro i jaka będzie jego ostateczna decyzja?
Czy Sanji’emu uda się pokonać Sigmę?
Gdzie tak naprawdę znajdują się Sanji i Nami?
Co się stanie „za 20 dni”?

Część 7 to: „Ucieczka”
Vampircia

Legendarny pierwszy oficer

Licznik postów: 1,499

Vampircia, 20-12-2008, 01:51
Nie, błagam, przestań wymyślać te dramatyczne pytania, to takie... takie... tandetne Sad Nie lubię ich :zalamany:

Co do samego fika, fajnie, że nie boisz się pisać o ciężkich, brutalnych rzeczach. Lubię takie mocne teksty i wcale nie mam na myśli tylko treści erotycznych, chodzi mi ogólnie o klimat. Podoba mi się, że wrzuciłeś Nami i Sanjiego w jedną sytuację. Jest chemia między nimi Big Grin
Najuch

Imperator

Licznik postów: 2,656

Najuch, 20-12-2008, 01:55
Dramatyczne pytania muszą być;P Nie zauważyłaś, że to ironia? przecież bym nie pisał że "dramatyczne" gdyby to miało na celu podtrzymywać napięcieWink tandeta jest tu totalnie zamierzona, brakuje tylko głosu z amerykańskiej telewizji lat 80 który zadawał takie pytania na końcu każdego odcinka kreskówki!

Dzięki za komentarzWink
Vampircia

Legendarny pierwszy oficer

Licznik postów: 1,499

Vampircia, 20-12-2008, 02:10
No cóż, zamierzona tandeta czasami robi dobry efekt, ale tutaj mi za bardzo nie pasuje. Tekst jest zbyt poważny.
Szogun

Pierwszy oficer

Licznik postów: 1,249

Szogun, 20-12-2008, 13:05
ja się przyzwyczaiłem
spróbuj i ty
Najuch

Imperator

Licznik postów: 2,656

Najuch, 20-12-2008, 19:56
No nic. Wrzucam siódemkę bo już poprawiona od pewnego czasu. Mam trochę roboty z tekstami na stronę, więc to chyba ostatnia część przed świętami.

Redi Stedi GOUUUU!!!!!
opis: W pewnych momentach mamy tu niezłą huśtawkę nastrojów (żarty x powaga).

7. „Ucieczka”

Nami biegła teraz długim korytarzem, omijając wszystkie drzwi, nie chciała naciąć się na większy oddział ludzi w prochowcach – bez swojego Clima tactu, nie miała żadnego argumentu przemawiającego na jej korzyść. Stawiała kroki ostrożnie, aczkolwiek poruszała się najszybciej jak tylko mogła. Każde dotknięcie podłoża sprawiało jej ogromny ból, jej stopy otarte w wielu miejscach do krwi paliły żywym ogniem, łzy stały jej w oczach, ale nie mogła się zatrzymać. Nie teraz kiedy Sanji mimo swoich ran rzucił się do walki. Nie teraz kiedy pokazał, że naprawdę potrafi. Musiała znaleźć innych, potem wspólnie uciec z tego miejsca, choć dokładnie nie wiedziała gdzie się znajduje. Ostatnie co pamiętała, to to, że Sigma wbił jej pięść w żołądek z taką siłą, że padła na twarz i natychmiast straciła przytomność. Potem przebudziła się jeszcze gdy najróżniejszymi przedmiotami zadawał jej straszliwe rany, oraz, gdy... nie chciała o tym pamiętać. Zacisnęła zęby i zaczęła biec. Gdzieś za nią rozbrzmiewały uderzenia, odgłosy walki. Oby jak najdalej od nich. Jak najdalej....
I w tym momencie usłyszała głos tuż przed sobą, dosłownie za rogiem.
- Jasna cholera, Bart! Co tam się dzieje! – mówił jeden z głosów, szorstki i mocny. Ewidentnie się zbliżał.
- Nie wiem panie poruczniku – odparł młodszy głos – ale jeżeli to za sprawą Czarnonogiego Sanji’ego, to musimy natychmiast powiadomić pana Ozumę.
- Przecież wiem tępaku! Najbliższy Den-Den Mushi mamy w pokoju zaraz za rogiem w garderobie pani major Kazuki.
- Tylko czy możemy tam wejść bez pytania?
- Sytuacja tego wymaga idioto! Włazimy!
Byli już zdecydowanie za blisko. Nami miała tylko jedną szansę. Pierwsze drzwi na prawo – garderoba. Drugie – pewnie jakieś spokojne pomieszczenie. Tylko, czy aby na pewno można było dopuścić do powiadomienia tego szermierza, który pewnie bez mrugnięcia okiem ściąłby kucharza zajętego walką z Sigmą? Głosy były coraz bliżej, a Nami miała coraz mniej czasu. Była piratem. Była Piratem Słomianego Kapelusza. A Sanji był jej przyjacielem. Wpadła do garderoby i zamknęła za sobą drzwi tak cicho jak tylko potrafiła. Miała sekundy na rozmyślania, otworzyła pierwszą szufladę.
Jeszcze wiele, wiele lat później Nami zastanawiała się jaka to boska siła jej wtedy towarzyszyła. W szufladzie leżał czyściutki wypolerowany pistolet dwulufowy. Jej ciało zareagowało instynktownie. W jednej chwili kładła dłoń na broni, w następnej drzwi otworzyły się, a w jeszcze następnej Nami wystrzeliła dwukrotnie w kierunku zszokowanych mężczyzn w prochowcach. Kule przeszyły ich serca.

- Heh, słyszałeś to? – mruknął Sigma przeskakując z nogi na nogę w pozycji bokserskiej.
Sanji zmarszczył brwi. Usłyszał dwa strzały z broni palnej i wcale, a wcale mu się to nie podobało.
- Twoja koleżaneczka najprawdopodobniej właśnie odeszła do sztywnych.
- Zamknij się...
- Ale nie martw się, pochowamy ją z honorami...
- ZAMKNIJ SIĘ!
Sanji rzucił się do przodu i nie pacząc na nic wyprowadził potężne kopnięcie z półobrotu – prosto w twarz. Sigma również zareagował odpowiednio, uderzając z całej siły pięścią. Ciosy zderzyły się w miejscu, ale to uderzenie Sigmy było mocniejsze, Sanji’ego odrzuciło w tył. El Nino tylko na to czekał natychmiast rzucił się do przodu. Nim kucharz padł na ziemię, przeciwnik dorwał go, wbił mu kolano w brzuch a następnie podbił do góry drugim kopnięciem. Sanji był w powietrzu – był bezradny.
- SALVATION PUNCH! – Sigma wyciągnął ręce na znak krzyża po czym okręcił się wokół siebie i wbił prawą pięść głęboko w mostek Sanji’ego. Kucharz zakaszlał krwią, cios znacznie odrzucił go do tyłu. Uderzył plecami w ścianę, jego sylwetka wręcz się na niej odcisnęła, ale nim opadł na kolana, wiedział co musi dalej zrobić. Podparł się ręką i...
- Quasi.... – Sigma się nie spodziewał zupełnie i średniej siły kopnięcie totalnie wytrąciło go z równowagi, ale Sanji bynajmniej nie zamierzał przerywać ataku. Okręcił się raz jeszcze.
- QUEUE!!!!!!!!!
El Nino trafiony w kość ogonową zawył z bólu i zaskoczenia, siła ciosu zmiotła go z ziemi – wbił się w ścianę wzniecając tumany pyłu. Sanji natomiast opadł na kolana. Kaszlnął raz jeszcze z jego ust i nosa trysnęła krew, poczuł nieprzyjemny ból w mostku. Nie był pewien, ale mógł być pęknięty. Cholera, pomyślał kucharz, co ja teraz mam zrobić...
Wtedy usłyszał kolejny strzał z broni palnej. Dokładnie z miejsca poprzednich. I wiedział już co musi zrobić. Zebrał wszystkie siły jakie jeszcze mu zostały i wyskoczył w górę. Tak mocno jak tylko mógł kopnąć bosą stopą uderzył w sufit tworząc olbrzymią dziurę niemal od razu. Sigma zaczął się powoli podnosić, Sanji spojrzał mu w oczy i uśmiechnął się z wysiłkiem opadając na ziemię.
- Przysięgłem, że cię zabiję, więc dotrzymam słowa. Ale jeszcze nie teraz.
- O czym ty gadasz? – warknął Sigma, po czym zerknął w górę. Sufit pękał. Nie zdążył nawet krzyknąć.
Sanji wyrzucił papierosa.
-Do następnego... – szepnął
Po czym rzucił się biegiem tam gdzie uciekła Nami, zaś strop zawalił się pochłaniając Sigmę.


Nami była w głębokim szoku. Nie spodziewała się, że nagle do sali wpadnie kolejny człowiek w prochowcu tym razem przygotowany. Jego również trafiła, choć z pomocą wielkiego szczęścia. Siedziała teraz na ziemi dosłownie przerażona. Pierwszy raz zabiła człowieka. A dokładnie trzech, którzy teraz leżeli bez ruchu, a ich oczy wpatrywały się w nią jakby z wyrzutem. Do tego pistolet był już pusty, dlatego jedyną reakcja na jaką było ją stać gdy do pokoju wpadła kolejna postać, było zasłonięcie się rękoma i modlenie, by śmierć nie była tak bolesna jak to co przeszła do tej pory. Nic takiego jednak się nie stało.
- Nami – san?
Dziewczyna ostrożnie uniosła głowę i odetchnęła z ulgą. Nad ciałami stał Sanji. Zbadał szybko sytuację wokół i zrozumiał gdzie się znajdują.
- Wygrałeś? – spytała nieśmiało Nami nie podnosząc się z ziemi.
- Nie ma teraz na to czasu – warknął Sanji – wybierz stąd jakieś ubranie i...
I dopiero teraz, po przebytej ciężkiej walce, po dobie bez jedzenia dopadło go to co dopadało go zawsze. Zamilkł, zarumienił się i rozdziawił szczękę jak skończony idiota.
- Sanji-kun...
- Mellorine.....
- Co?
- Mellorine....
- Sanji-kun, nie pora na to...
- MELLORINE ! MELLORINE! MELLORINE!! – stało się coś mroczniejszego niż Zoro biegnący z mieczem na przeciwnika. Coś potężniejszego niż gniew Luffy’ego gdy idzie o bezpieczeństwo przyjaciół i w końcu coś silniejszego niż El Thor Enela. Sanji wpadł w trans.
Nami nie miała większego wyjścia. Cisnęła pistoletem między dwa serca które teraz zastąpiły kucharzowi oczy, a twarda drewniana kolba natychmiast przywróciła mu zmysły wyrzucając go przy okazji za drzwi. Zamknęła się i szybko rzuciła okiem na szafę. Właściwie marzyła tylko o tym, żeby zatrzasnąć się w łazience, zmyć z siebie brud... bo czuła się straszliwie brudna. Ale na to czasu nie było. Ubrała szybko długą jeansową spódnicę i czarną bluzkę na ramiączkach. Na szyi zawiązała apaszkę, bo już teraz nienawidziła sinych blizn na karku, a zdawała sobie sprawę, że zostaną jej do końca życia. Jednak adrenalina, która w niej buzowała kazała jej zrobić to wszystko w ekspresowym tempie. Wciąż nie miała Clima Tactu, ale nie to się w tej chwili liczyło, nie liczyło się też to co jej tu zrobiono, ani to co zrobiono innym. Ważne było to, że żyli i mieli szansę ujść z życiem. Przed wyjściem z garderoby wzięła jeszcze męską zieloną koszulę z krótkim rękawem w hawajskim stylu leżącą na krześle i założyła na nogi jezuski. Nie miała czasu owinąć ran czymkolwiek, ale pomyślała, że lekkie obuwie mniej podrażni jej poszarpaną skórę. W końcu stanęła przed drzwiami naprzeciwko Sanji’ego, który właśnie podniósł się z ziemi.
- Przepraszam, wiem, ze to nie jest pora... Ale Nami-san jesteś taka pieeekna!!!!! – znowu zaczął tańczyć, ale w porę się opanował. – przepraszam. Chodźmy już.
Już w biegu wziął od Nami koszulę i narzucił ją na nagie plecy. Minęli kilka kolejnych zakrętów, często spotykali mężczyzn w prochowcach, ale Sanji większość walk rozstrzygał podstawowymi kopnięciami, nie mając z tym zbędnych problemów. Nami zauważyła jednak, że przy każdym głębszym ruchu ciało kucharza wzdryga się z bólu. W końcu Sanji zatrzymał się i opadł na kolana dysząc ciężko. Kaszlał i pluł krwią. Miał do tego olbrzymią gorączkę.
- Co się dzieje? Sanji – kun... – jęknęła Nami – jeszcze trochę i znajdziemy Luffy’ego i Choppera... nie poddawaj się tutaj.
- Luffy... – warknął kucharz i podparł się na rękach. – masz rację. Idziemy po nich.
I wtedy powietrze przeciął ostry, suchy głos.
- To nie ma sensu. Ich tu nie ma.
Sanji i Nami natychmiast się odwrócili i ogarnęło ich uczucie zrezygnowania. W korytarzu stał Ozuma z obnażoną kataną.
Sanji natychmiast stanął przed Nami zasłaniając ją. Nie miał jednak złudzeń. Ledwo trzymał się na nogach, widział już potrójnie, żółć podchodziła mu do gardła. Mógł zaatakować, nawet może by mu się udało pozbawić przeciwnika broni, ale ten miał jeszcze sześć ostrych jak brzytwa katan przy pasie. Nie było nadziei.
- Jak to ich tu nie ma? – spytała Nami patrząc z przerażeniem na Ozumę, który wolnym krokiem ruszył w ich kierunku.
- Nie ma. Sigma dał ciała. – powiedział tamten spokojnie. – z tego co mówił kiedy tu przybył z wami ten mały jeleń spróbował ucieczki i spadł z klifu do wody, zaś Słomiany który akurat się przebudził, natychmiast rzucił się mu na ratunek.
- Co? Przecież oni obaj zjedli owoce!! Wpadli do wody?? – jęknął Sanji
- Na to wygląda. Sigma miał rozkaz doprowadzić wszystkich żywcem. Ale ponieważ sam jest użytkownikiem diabelskich mocy, nie mógł ich wyłowić. Choć muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem odwagi waszego kapitana, niestety możecie tylko pokłonić się jego pamięci.
- TO NIEMOŻLIWE!!! – ryknął Sanji. Dodatkowo jeszcze uderzył go fakt, że Sigma w walce z nim nie użył żadnej specjalnej mocy. Po prostu się z nim bawił.
Nami nie mogła powstrzymać łez. To był koniec. Luffy i Chopper nie żyją... do tego przed nimi przeciwnik którego nie dadzą rady pokonać. Nawet jeśli jakimś cudem uciekną – to koniec ich przygody.
- Nami – san. – powiedział cicho kucharz. – ty musisz uciec.
- Co? – jęknęła dziewczyna przez łzy.
Sanji z całej siły kopnął w ścianę po ich lewej stronie. Pod wpływem jego miażdżącego uderzenia powstała spora dziura, na szczęście prowadząca na zewnątrz. Do środka wtargnął chłód letniej nocy. Nami spojrzała przez otwór i zrozumiała, że znajdują się w gęstym lesie. Nie potrafiła dokładnie powiedzieć gdzie.
- Zbierz wszystkich, tylko ty znasz się na nawigacji. – rzekł poważnie Sanji - Musisz ich wyprowadzić z tej wyspy, wsiadajcie na Sunny-go i uciekajcie. A ja zatrzymam szermierza.
- Ależ Sanji – kun! – krzyknęła oburzona, ale kucharz tylko się uśmiechnął.
- Potraktuj to co mówię choć raz poważnie.
Ozuma spojrzał na nich z pewnym rozbawieniem. Zaimponowała mu odwaga tego mężczyzny, który ledwo trzymał się na nogach, a mimo to sprawiał wrażenie gotowego na wszystko.
- Dobra. Zdecydowałem. – rzekł.
- Co zdecydowałeś? – zapytali naraz Nami i Sanji.
- Nie będę z wami walczył. Uciekajcie.
Ich zmęczenie i stres ustąpiły miejsca niewypowiedzianemu zaskoczeniu.
- Jak to? O co chodzi? – warknął Sanji wietrząc postęp.
- To proste – powiedział Ozuma chowając katanę. – nie zamierzam walczyć z facetem, który atakuje tylko kopnięciami, a nie ma na nogach butów – moje katany pocięły by cię na kawałki nim byś się obejrzał. Nie zamierzam także atakować bezbronnej kobiety. A że nie będę was atakować, to nie dam rady was tu zatrzymać.
- Nie traktujesz mnie poważnie? – kucharza ogarnęła złość – chcesz nas tak po prostu puścić?
- Traktuje cię jak najbardziej poważnie i dlatego jeszcze żyjesz – odparł Ozuma takim tonem, że po plecach Nami przeszły dreszcze. – uwierz mi jeszcze się spotkamy. A wtedy to się nie powtórzy.
- Nami – san uciekaj natychmiast. – mruknął Sanji. – ja muszę jeszcze z nim porozmawiać.
- Sanji – kun, o czym ty mówisz? – zdenerwowała się Nami. Schwyciła go za koszulę i próbowała pociągnąć za sobą, ale ten się wyrwał.
- UCIEKAJ STĄD! W TEJ CHWILI!!!! – wrzasnął jej w twarz. – ja cię potem znajdę! WIEJ!
- Ale...
- Natychmiast! Bo zginiemy oboje!
Nami spojrzała na niego. Zdecydował. Nie było po co z nim rozmawiać, po co go bić, ochrzaniać. Skinęła niezauważalnie głową.
- Masz mnie dogonić. Biegnę na północ.
- Dobra. – odparł kucharz i dziewczyna zwinnie wyskoczyła przez otwór w ścianie.
Zostali sami – Sanji i Ozuma.
- Dlaczego też nie uciekasz? – powiedział ten drugi ze zniecierpliwieniem. – zaraz pojawią się nasi ludzie, a ty w takim stanie nie dasz rady się im opierać zbyt długo.
- Muszę znaleźć Clima Tact Nami – san. Jeśli mamy z wami walczyć, będzie nam potrzebna każda broń, a Usopp tak szybko drugiego nie zrobi.
Ozuma roześmiał się w głos. Dawno nikt tak go nie zaskoczył.
- No proszę, i dlatego ryzykujesz życie? Hahahahahahaha....
- Co cię tak śmieszy?
- Nic, rozbroiłeś mnie. – Ozuma włożył rękę za pazuchę i wyciągnął Clima Tact, oraz parę czarnych butów. Tak znajomych Sanji’emu. Rzucił je w jego kierunku.
Kucharz był ogromnie skonsternowany. Co? Jak? Skąd? Spojrzał na broń i buty leżące na ziemi, ale nie miał czasu, żeby się nad tym zastanawiać, szybko wsunął obuwie i wziął do ręki błękitne części broni.
- Dlaczego? – warknął Sanji – dlaczego nam pomagasz? Mówiłeś, że to dlatego, że nie mamy broni? A teraz oddajesz mi ją. Mam na nogach buty, więc powinieneś bez mrugnięcia okiem walczyć.
- Powiedzmy, że interesuje mnie jak rozwinie się sytuacja. Zaimponowaliście mi.
- Więc ty te rzeczy od początku nosisz? Od początku planowałeś oddać je..... – zaczął Sanji ale Ozuma mu przerwał.
- Uciekaj.
- Przecież...
- Won mi stąd, zanim zmienię zdanie. I przekaż moje pozdrowienia jak spotkasz Roronoa Zoro.
Sanji zamarł w zaskoczeniu. Domyślał się już o co chodziło Ozumie, ale tylko skinął głową i czmychnął przez dziurę na zewnątrz. Zaczął biec najszybciej jak potrafił w głąb lasu – na północ, tak przynajmniej przyjął, gdyż w tamtą stronę pobiegła Nami.
Dogonił dziewczynę bardzo szybko, nie zdążyła uciec zbyt daleko, obawiał się, że w takim tempie pościg dopadnie ich bardzo szybko, ale doskonale rozumiał powód. Stopy Nami krwawiły tak, że był pełen podziwu dla niej, że w ogóle potrafi iść. Nawigator od razu dostrzegła Clima Tact który kucharz trzymał w dłoniach i uśmiechnęła się.
- Niezła szybkość.
- Może buziaczek w podziękowaniu? – jęknął Sanji zmieniając się w „dziwne wijące coś”.
- Chyba kopniak między oczy – powiedziała cicho Nami wymierzając mężczyźnie celny cios. Zabrała z resztek Sanji’ego Clima Tact i odwróciła się w głąb lasu.
- No cóż, zbierajmy się. Musimy określić jakoś miejsce w którym się znajdujemy. Nie widać nieba przez te konary, poza tym chyba są chmury.
- Dasz radę iść? – zapytał kucharz podnosząc się z ziemi.
- Martw się o siebie. Ledwo stoisz.
Rzeczywiście, Sanji miał gorączkę, nogi mu się trzęsły, a oczy przykrywała mu czerwona mgiełka.
- Nie ma wyjścia. Jeszcze trochę dam radę.
Po czym oboje ruszyli dalej. Po chwili zaczął padać chłodny letni deszcz zmywając zmęczenie i dodając odrobinę otuchy. Luffy i Chopper na pewno żyją, nie z takich kłopotów wychodzili. Z taką optymistyczną myślą Sanji pognał szybkim krokiem przed siebie, z Nami u boku.
Ciąg dalszy nastąpi

Dramatyczne pytania:
Gdzie dotrą Nami i Sanji?
Czy Luffy i Chopper są bezpieczni?
Co zrobi Cortez po ucieczce więźniów?
I kto leżał ze śmiechu gdy przeczytał nazwę ataku Sigmy?

Część 8 to : „Wyzwanie”
weberro

Wilk morski

Licznik postów: 65

weberro, 21-12-2008, 02:31
O mamo ben de musiał to przeczytać myślałeś żeby zacząć pisać książki ??
Vampircia

Legendarny pierwszy oficer

Licznik postów: 1,499

Vampircia, 21-12-2008, 14:09
Trudno jest mi oceniać sceny walki, bo to nie moja działka, ale jestem już skłonna okrzyknąć cię mianem najlepszego pisarza na tym forum. Ale uważaj, komi może cię przegonić jeśli będzie miał więcej czasuWink Mam nadzieję, że niebawem dojdzie do jakiegoś zaskakującego zwrotu akcji, bo zaczyna mi czegoś tu brakować. Dobrze, że przeplatasz poważne wątki z zabawnymi. Życie takie właśnie jest, raz komedia, raz tragedia.

Cytat:O mamo ben de musiał to przeczytać myślałeś żeby zacząć pisać książki ??
Wiem, że to pytanie nie do mnie, ale ja myślałam, jednak doszłam do wniosku, że nie mam wystarczających umiejętności i straciłam motywację. Kiedyś wrzuciłam na forum fragment jednego z moich opowiadań, ale wszyscy olali je sikiem prostym. Pewnie zbyt poważna tematyka.
Najuch

Imperator

Licznik postów: 2,656

Najuch, 21-12-2008, 21:35
Pokaż mi to opowiadanie - chętnie przeczytamSmile

Dzięki za pozytywne komentarze! w święta wrzucam ósemkę. A w dziewiątce najprawdopodobniej będziesz miała ten zwrot akcji. W dziewiątce albo w dziesiątce.

A tera biorę się za korektęTongue
SGDrom

Super świeżak

Licznik postów: 196

SGDrom, 25-12-2008, 20:26
Nieźle Najuch...musze przyznać że dobre ale chętnie bym zobaczył spisane historie o Ognistym pół-demonie Kyo oraz Zabójcy z wyboru Zano Big Grin
Najuch

Imperator

Licznik postów: 2,656

Najuch, 26-12-2008, 00:51
HeheSmileSmile



Dobra dowalam ósemkę w prezencie świątecznymSmile Poprawiona, wypucowana, miłego czytania:

8. „Wyzwanie”


Filiżanka z trzaskiem rozbiła się na małe kawałeczki zalewając gładki parkiet ciepłą herbatą. Zoro stał wyprostowany – Usopp go nie trafił, może nie chciał, a może nie dał rady. W każdym razie spodziewał się, że takie będzie jego zdanie na temat tego, że idzie ratować Luffy’ego. Ale decyzję już podjął, nie był osobą która potrafiłaby czekać dwadzieścia dni, musiał działać natychmiast. Poza tym, z Luffym był ten głupi kuk, Chopper i Nami. Nie mógł dopuścić do tego by coś im się stało.
- Co to miało znaczyć, co? – warknął nawet się nie odwracając.
Mięśnie twarzy Usoppa były jeszcze bardziej napięte niż wtedy kiedy kłócił się z Luffy’m, tamtej pamiętnej nocy, w Water 7.
- Ty egoisto! – ryknął długonosy – pójdziesz tam, zdechniesz w cholerę! I komu to pomoże?
- Kto powiedział, że zdechnę? – mruknął szermierz.
- To bardzo prawdopodobne. – odezwał się Takeyama – jak wspominałem, nasza kryjówka to jedyne bezpieczne miejsce na tej wyspie w tej chwili.
- No cóż, jeśli tak ma być, okaże się, że nie byłem dość silny. – powiedział spokojnie Zoro po czym dodał widząc, że ktoś stanął przed nim. – Franky, usuń się z drogi, idę ich ratować.
Cyborg nawet nie drgnął. Wpatrywał się w Zoro przenikliwym spojrzeniem i rozłożył szeroko ręce.
- Nie przejdziesz. Chyba inaczej nie da się z tobą rozmawiać i trzeba będzie cię zatrzymać
- Usuń się. – Zoro się wyraźnie niecierpliwił, ale ani się nie obejrzał a u boku Franky’ego stanęła Robin.
- Panie szermierzu, proszę, zastanów się. – powiedziała – twoja siła będzie potrzebna, musimy działać wspólnie.
- Zoro, pomóż nam! Wspólnie ich uwolnimy! – Usopp stanął obok nich.
Teraz we trójkę zasłaniali Zoro drogę, która prowadziła na zewnątrz. Na ich twarzach widać było zdecydowanie, ale też spokój. Nie martwili się o los Luffy’ego i reszty tak jak Zoro, widocznie widzieli coś czego on nie mógł dostrzec, ale nie mógł tego zrozumieć. Był człowiekiem czynu, nie pustych słow. Wolał działać teraz niż czekać, aż stanie się coś, czego nie będzie można już odwrócić.
- Zejdźcie mi z drogi! – wrzasnął.
- Musiałbyś nas zabić!!!!! – ryknął jeszcze głośniej Usopp.
Zoro zmierzył ich wzrokiem. Trzeba postraszyć, pomyślał i położył dłoń na rękojeści katany.
- Niech więc tak będzie. – powiedział spokojnie.

Deszcz był rzeczą, której Sanji najbardziej nie chciał w tej chwili. Wilgoć nie sprzyjała gojeniu się jego ran, nie pomogła ustąpić gorączce, przyniosła tylko nieco ulgi nadwerężonym barkom, i zmęczonym nogom. W każdym razie teraz, gdy lało już od dłuższego czasu, leżał pod jakimś drzewem, którego szerokie liście dawały niewielką ochronę. Biegli przez prawie godzinę, wciąż nie mogli wyjść z lasu, ale przynajmniej oddalili się od miejsca w którym byli więzieni, przynajmniej na tyle, żeby nie było ich tak łatwo znaleźć. Na szczęście deszcz zatarł wszelkie ślady. Nami siedziała obok Sanji’ego, ale nie mogła wiele zrobić. Sama była przemoczona do suchej nitki, nie mieli niczego czym mogli by się okryć, a ciałem nie chciała go ogrzewać, chyba, że w ten sposób uratowałaby mu życie. Zresztą po tym co ją spotkało obawiała się, że już nigdy w życiu nie dotknie żadnego mężczyzny. Nie była nowicjuszką w sprawach seksu, miała za sobą kilka przygód w swoim pełnym wydarzeń życiu, nawet cierpliwie znosiła wszystkie podszczypywania i obmacywanki ludzi Arlonga, ale nigdy jeszcze nikt nie posunął się do tego żeby... nie mogła nawet o tym myśleć, bo przeszywały ją dreszcze, znacznie gorsze od tych które wywoływało zimno.
- Nami – san... – odezwał się kucharz. – nie musisz tu ze mną siedzieć. Idź sama i znajdź resztę – będziesz bezpieczna.
- Chyba cię doszczętnie pogrzało. – powiedziała – a ty tu sobie umrzesz tak?
- Nie umrę – stęknął Sanji, choć wiedział dobrze, że gdyby nie obecność dziewczyny już dawno by usnął i być może nigdy się nie obudził – ale nie mogę nas spowalniać.
- Wiesz, po tym jak rozwaliłeś sufit, ścianę, skopałeś kilkanaście osób, odpoczynek ci się należy. – odparła z lekkim uśmiechem.
- Jasne... – próbował się podnieść, ale opadł na twarz, na wilgotną ściółkę. – tylko dlaczego teraz... dlaczego nie na Sunny?
- Wystarczająco dużo ran otrzymałeś już w życiu. – rzekła Nami – wydaje mi się, że to cud, że w ogóle chodzisz. Przekroczyłeś pewne granice.
- Tak... – odparł i poczuł, że odpływa. Zrobiło mu się ciepło...
- EJ! NIE ZOSTAWIAJ MNIE SAMEJ!!! – trzepnęła go w policzek co pomogło mu się nieco otrząsnąć.
- Przepraszam. – powiedział szybko. Czuł się fatalnie, ale nie mógł umrzeć. Dopóki Nami nie była bezpieczna – musiał żyć.
Leżał tak jeszcze przez pół godziny, aż w końcu Nami wstała, i otrzepała spódnicę z wilgotnej trawy, która do niej przylgnęła. Wyciągnęła dłoń do leżącego.
- Chodź, Sanji – powiedziała – idziemy dalej. Musimy znaleźć wyjście z tego lasu.
- Trzeci raz. – uśmiechnął się kucharz. Podniósł się, ale oparł o drzewo.
- Co trzeci raz?
- Trzeci raz nie użyłaś przyrostka „kun”. Trzeci raz nazwałaś mnie po prostu Sanji. Choć dwa poprzednie nie były w specjalnie miłych okolicznościach.
Nami trochę się zakłopotała jego dość poważną miną, na jej policzkach wykwitł nawet niewielki rumieniec, ale łatwo mogła go wyjaśnić zimnem, lub czymś innym.
- Idziemy. – odezwała się tylko i ruszyła dziarsko przed siebie.
Kucharz uśmiechnął się do siebie szeroko i ruszył za nią.


Zoro stał trzymając już rękojeść Wadou Ichimonji. Nie był to najszczęśliwszy moment w jego życiu. Franky miał już wyciągniętą rękę w jego stronę gotowy na szybki Weapon’s Left, Robin złożyła już ręce by szybko i sprawnie zaatakować, Usopp miał już w dłoni procę.
Walka unosiła się w powietrzu, ale Zoro wiedział, że moment w którym by zaatakował na zawsze zmieniłby ich czworo nie do poznania. Wiedział, że Luffy nigdy by mu nie wybaczył, gdyby zranił kogokolwiek z załogi. Pamiętał doskonale jak kiedyś podczas naprawdę ostrej kłótni z Sanji’m, gdy zaczęli się bić, dobył miecza i zranił kucharza w dłoń. Właściwie to nie zranił, ledwie zadrasnął, nawet tego nie planował, ale cała załoga umilkła wtedy natychmiast, w środku dnia, podczas obiadu. Pamiętał jak sekundę potem Luffy uderzył go z taką siłą, że szermierz roztrzaskał plecami stół – jeszcze na Going Merry. Pamiętał potem zawiedzione spojrzenie kapitana. Powiedział wtedy „zawiodłeś mnie Zoro”. I przekazał tymi słowami wszystko. To był jeden jedyny raz kiedy Zoro poszedł przeprosić kucharza. To był jeden jedyny raz kiedy razem z Sanjim siedzieli i pili razem do późnej nocy, gadając jak starzy kumple. To był jeden jedyny raz kiedy Zoro naprawdę żałował tego co zrobił. Wybaczyli mu wtedy. A teraz ten właśnie głupi kucharz był w niewoli wraz z kapitanem i resztą. I on miał ich zostawić? Ale jeżeli musiałby poranić innych przyjaciół, by ratować tamtych? Nie mógł do tego dopuścić.
- SPIEPRZAJCIE MI STĄD! – ryknął.
- Nie ma mowy. – odparł spokojnie Usopp gotowy na wszystko.
Zoro dłużej nie czekał. Mógł zrobić tylko jedno. Wybrał.
Jego ręka dobyła Wadou nim ktokolwiek zdążył się poruszyć. Z taką samą szybkością uderzył.
- San-jyu-rokuu pondo hou!!!!!!! – ryknął wykonując technikę.
Nawet Franky był zaskoczony. Nie zdążył nawet zareagować, aż potężny podmuch sprawił, że zasłonił oczy. Robin i Usopp także to zrobili, wszyscy spodziewali się, że za chwilę osuną się na ziemię bez przytomności. Tak się jednak nie stało.
Robin pierwsza odważyła się otworzyć oczy i zobaczyła co tak naprawdę się stało.
Zoro schował miecz do Saya i uśmiechnął się do nich smutno.
- Wybaczcie, tak musi być.
Obok niego ścianę przerywała ogromna dziura – prowadząca od razu na zewnątrz. Znalazł trzecie rozwiązanie.
- Zoro, nie rób tego! – błagał Usopp.
- Nie możesz odejść! Znasz lokalizację naszej kryjówki. – stwierdził Takeyama.
Zoro spiorunował go wzrokiem.
- Ciebie nie zawaham się zaatakować – ostrzegł.
Takeyama spojrzał na niego z pewnym rozbawieniem, zupełnie jakby był pewny, że Zoro nic mu nie może zrobić, ale nie zaprotestował.
- Masz moje słowo, że nikomu jej nie wydam, wystarczy? – mruknął szermierz.
Człowiek w czerwonej chuście spojrzał na niego przenikliwie po czym skinął głową, zaś Zoro machnął ręką skonsternowanej załodze i ruszył w stronę wyjścia.

- ZACZEKAJ!
Głos osadził go w miejscu. Nie krzyknął Ani Usopp, ani Franky, ani Takeyama. Był to głos kobiety. Ale nie Robin, Nami tez nie, bo co mogłaby tu robić? Odwrócił się powoli.
W drzwiach stała Marisa. Miała na sobie piżamę, była cała spocona i ledwo się trzymała na nogach, zaś jej bandaż przesiąkł krwią, co było widać nawet przez koszulkę. Jednak stała opierając się o framugę, a w dłoni trzymała schowany w saya miecz. Mimo podkrążonych oczu spojrzała na niego ze zdecydowaniem.
- Są tu pewne zasady. – zaczęła. Postąpiła krok do przodu – I nikt ich nie łamie.
- Marisa, wracaj do łóżka! – warknął Takeyama.
Zignorowała go.
- Nikt stąd nie wychodzi żywcem. Albo z rebelią albo w piachu, taka jest prawda.
- No więc co, maleńka? – zaśmiał się zielonowłosy szermierz. – wychodzę stąd tu i teraz.
- Jeśli masz honor to nie wychodzisz. – powiedziała Marisa z uśmiechem.
- Co?
- To proste – wyprostowała się i skierowała rękojeść miecza ku twarzy mchogłowego. – Roronoa Zoro. Wyzywam cię na pojedynek.
Usopp rozdziawił usta, Robin natychmiast rzuciła się, żeby zaprotestować, lecz Franky zasłonił jej drogę ręką. To nie była ich sprawa. W tym momencie, kiedy padły już magiczne słowa, nie można było nic zrobić. Zdawało się, że rozumiał trochę szermierzy i ich zwyczaje, spotkał ich setki gdy przybywali do pracowni Toma, ze zleceniami budowania najróżniejszych statków. Do teraz nie zapomniał Mihawka i jego poleceń. To był taki dziwny, mały stateczek.
- Na pojedynek powiadasz? – Zoro natychmiast odwrócił się w jej stronę. – jesteś ranna.
- Dlatego nie dzisiaj. Dokładnie za 20 dni powinnam wydobrzeć na tyle, żeby móc się z tobą zmierzyć.
- No to ja do tego czasu wrócę. – warknął Zoro i znów się odwrócił.
- Nie, nie dasz rady wrócić. – odpowiedziała Marisa. - Zgubisz się na bank. Za dużo tutaj lasów, zarośli. Nawet mieszkańcy często się gubią.
- Wrócę. – powiedział jeszcze raz szermierz.
- Chyba nie chcesz ryzykować, że nie stawisz się na walkę i zachowasz się niehonorowo?
Marisa nie była głupia. Uderzyła w czuły punkt, a Zoro wiedział, że istotnie, mimo swojego doskonałego zmysłu orientacji, o czym był święcie przekonany, istniałaby pewna szansa. A do tego nie mógł dopuścić. Westchnął zrezygnowany.
- Dobra. Wygraliście. – rzekł. – dałem się nabrać na tak prostą rzecz, ale Marisa ma rację.
- Do łóżka! – ryknął Takeyama do dziewczyny, którą ten wysiłek kosztował bardzo dużo.
- Rozkaz... – jęknęła i wróciła do pokoju wraz z towarzyszącymi temu jękami Doktora House’a.
Cała reszta została na korytarzu. Zoro nie wiedział co powiedzieć, nie było przed chwilą zbyt miło, a nie chciał ranić załogi. Tak samo bolał go fakt, że nie może w tej chwili pomóc Luffy’emu. Niestety, wyzwała go, on musi się z nią zmierzyć, jako przyszły, najlepszy szermierz świata. Otworzył usta, żeby powiedzieć coś do nich, ale Franky go uprzedził. Podszedł i położył swoją olbrzymią rękę na ramieniu szermierza.
- No, to teraz chodźmy się czegoś napić. – powiedział jak gdyby nigdy nic się nie stało.
- Dobry pomysł. – dodał Takeyama – skoro Marisa twierdzi, że na razie są bezpieczni, to znaczy, że są.
Zoro nie bardzo chciał pić i imprezować w takiej sytuacji, ale uznał, że istotnie – trochę trunku dobrze mu zrobi. Więc dołączył się do pomysłu.
Takeyama zaprowadził ich na dół, do podłużnego pokoju z dużym stołem po środku, kazał podać coś do jedzenia i przynieść dużo wina i rumu, by można było uspokoić skołowane nerwy. Wkrótce potem pojawił się Shin i wspólnie zasiedli do bardzo spóźnionej kolacji. Gdy zjedli i trochę wypili Robin poprosiła o wskazanie miejsca do spania i pierwsza życzyła im dobrej nocy, gdyż chciała jeszcze zażyć kąpieli. Reszta natomiast została przy stole pijąc wino, ale nie rozmawiając zbytnio. W którymś momencie drzwi się otworzyły i do pokoju wpadł młody mężczyzna odziany w czarny bojowy strój, doskonały by kryć się w cieniu. Miał na plecach krótki miecz, zaś na czole czerwoną opaskę. Skłonił się nieco widząc wszystkich, ale natychmiast podszedł do Takeyamy.
- Jin? Co cię tu sprowadza?
Mężczyzna odezwał cichym lecz mocnym głosem.
- Jest nowa nagroda. Za mnie. 320 milionów.
- Ładnie. – powiedział Takeyama. – za nas stare stawki?
- Stare. Właśnie wrócił jeden z moich ludzi. Nie ma nic więcej do przekazania. Wzrost nagrody jest spowodowany prawdopodobnie moją akcją z dzisiejszego poranka, zabiłem dwóch z The Guards w jej trakcie.
- Rozumiem – odrzekł przywódca. – no nic, Jin, wyśpij się, przyda ci się to.
Mężczyzna skłonił się. Wychodząc rzucił spojrzenie Słomianym, Zoro od razu dostrzegł w nim pogardę, ale nie zareagował. Drzwi zamknęły się.
- To był Jin, szef naszej siatki szpiegowskiej – mój młodszy brat – powiedział Shin wychylając solidny łyk wina.
- Cieszę się – odrzekł Zoro nie słuchając go absolutnie.
- Dobra, skoro tak się sprawa przedstawia, i siedzimy tu sobie pijąc winko, to może powiesz nam w końcu o co chodzi z tymi ogromnymi nagrodami? – zapytał Franky
Przypomniał sobie wyraźnie. Marisa trzysta milionów i teraz Jin trzysta dwadzieścia Nie wiedział co prawda o innych nagrodach (Shin dwieście dziewięćdziesiąt milionów, Takeyama czterysta osiemdziesiąt ), ale już dawno chciał zapytać o irracjonalną nagrodę za rudowłosą.
Reszta Słomianych przychyliła się do tego pomysłu, a Takeyama tylko się roześmiał.
- No cóż sprawa jest bardzo prosta. Myślę, że zawiedziecie się jeśli myślicie o czymś niesamowitym. Choć muszę cofnąć się do momentu w którym przybył tu Cortez. – podszedł do komody, stojącej w rogu pomieszczenia i wyciągnął z niej cztery listy gończe. Swój, Shina, Marisy i Jina. Rozłożył je na stole by załoga mogła się przyjrzeć ogromnym nagrodom.
Potem Takeyama dolał sobie wina usiadł i wziął głęboki oddech.
- Więc, było tak...


Dojrzał jakąś majaczącą nad sobą sylwetkę. Wyraźnie słyszał krople deszczu rozbijające się o dach pomieszczenia w którym się znajdował. Było mu zimno, ale czuł, że jest szczelnie opatulony kocem. I poczuł taki miły zapach.
- Mięsa.... – jęknął po czym znów odpłynął w objęcia Morfeusza.


W tej części specjalnie dla Vampirci – tylko jedno dramatyczne pytanie(nie wiem jak można ich nie lubić, są takie tandetneTongue):

Jaka będzie opowieść Takeyamy?

Część 9 to : „Cieszę się, że cię widzę”
Vampircia

Legendarny pierwszy oficer

Licznik postów: 1,499

Vampircia, 27-12-2008, 21:49
Mam szczerą nadzieję, że będzie pairing SanjixNami. Naprawdę mam taką nadzieję. Ale wiem, nadzieja matką głupich. A dramatycznymi pytaniami się nie przejmuj, możesz ich pisać ile chcesz, bo i tak przestałam na nie zwracać uwagę Smile
Najuch

Imperator

Licznik postów: 2,656

Najuch, 28-12-2008, 21:46
No to wrzucam dziewiątke. Mam wrażenie, że prawie nikt tego nie czyta, ale co mi tam.

Ta część jest nieco nudna, ale musiałem gdzieś zawrzeć te wiadomości, a przy moim "kunszcie pisarskim", który pozwala tylko na coś takiego zdecydowałem się na swego rodzaju ciszę przed burzą i nią jest właśnie ten rozdział.

Redi Stedi GOU!

9. „Cieszę się, że cię widzę”

Zoro zaczął chrapać nim jeszcze Takeyama otworzył usta, by udzielić odpowiedzi na nurtujące Słomianych pytanie. Teraz tylko Usopp i Franky siedzieli po bokach szerokiego cedrowego stołu i wpatrywali się w przywódcę rebelii czekając na to co będzie miał do powiedzenia. Bo sprawa, rzeczywiście nie była normalna. Czterysta osiemdziesiąt milionów! Więcej niż każdy kogo spotkali do tej pory. Jeżeli miało być to miernikiem siły – to mężczyzna który teraz z szerokim uśmiechem nalał sobie wina powinien w pojedynkę powalić cały światowy rząd i wszystkich znanych piratów. Drugi list. Młoda dziewczyna mniej więcej rówieśniczka Luffy’ego – trzysta milionów. A nikt nigdy o niej nie słyszał. A teraz wszystko miało się wyjaśnić.
- Wiecie – podjął Takeyama – był sobie kiedyś zwykły poszukiwacz przygód. Nie pirat, nie bandyta, nie członek Marines – zwykły wędrowiec, których wcale tak wielu nie uświadczymy w dzisiejszych czasach. Nazywał się Cortez i wszystko o czym marzył to przeżyć tyle ile się da, żeby nigdy niczego nie żałować.
Pewnego dnia, ów wagabunda, płynąc samotnie na niedużej łodzi przez Grand Line dostrzegł dziwną pływającą beczkę. A w niej dziwny, kolorowy owoc. Tak, dokładnie – diabelski owoc.
- Jaki? – zapytał Usopp.
- Heh, gdybyśmy wiedzieli, nie byłoby aż takiego z nim problemu. Do tej pory nie przeżył niemal nikt, kto mógłby o tym opowiedzieć – odrzekł Takeyama. – mogę kontynuować?
Usopp skinął głową i mężczyzna mówił dalej.
- Corteza nigdy nie interesowało piractwo, ani wpływanie na losy świata. Nie chciał być nikim ważnym, chciał jedynie przeżywać ciekawe przygody, ale po tym jak zjadł owoc pojawiły się pewne problemy. Otóż... pokonał on Julakila Mihawka.
- CO?! – ryknęli naraz Usopp i Franky. Nie, to nie mogło być prawdą. Mihawk, był najpotężniejszym szermierzem na świecie. Usopp dokładnie pamiętał scenę, w której Zoro został przez niego pokonany w przeciągu zaledwie kilku chwil.
- Tak, to szczera prawda. Ale zarazem największa tajemnica Światowego Rządu. Otóż owoc Corteza okazał się tak potężny, że nawet Mihawk nawet nie mógł się do niego zbliżyć. Oczywiście Gorousei chcieli się dowiedzieć z jakiego powodu potężny Shichibukai nie jest w stanie poruszać się o własnych siłach, ma połamane ręce i nogi. I w ten sposób Światowy Rząd drżał przed Cortezem. Mihawk zdradził im moc owocu przeciwnika i ci wiedzieli, że nic nie będą mogli zrobić. Na ich szczęście Cortez nie interesował się wcale utrudnianiem im życia. Kiedy jednak zrozumiał, iż posiadając taką siłę nie będzie w stanie zaznać spokoju zaproponował im układ. Obiecał nigdy nie wtrącać się w sprawy Światowego Rządu pod warunkiem, iż w zamian będzie mógł osiedlić się na dowolnej wyspie i nikt nigdy nie będzie mu przeszkadzał. I w ten sposób dotarł na Kaneyamę. To było pięć lat temu. Nie wiem czy wybrał ją losowo czy jak, ale jak wiadomo mieszkańcy sprzeciwili się temu, że wszystkie informacje o wyspie zostają wymazane z ksiąg i tracą oni możliwość jej opuszczania. I w ten sposób część z nas sprzeciwiła się temu. Wtedy Cortez bez wahania po prostu przejął władzę i zaczął wprowadzać swój nowy porządek. I nawet nie było tak źle poza jednym – jesteśmy uwięzieni. Z biegiem czasu zebrał zaufanych ludzi i stara się, żeby nikt i nic nigdy mu nie przeszkadzało. Dlatego nikt tu ląduje – Cortez na to nie pozwala. Nie wiem czym się kiedyś ten człowiek kierował, ale teraz własny spokój przesłania mu wszystko i wielu mieszkańców cierpi, tylko dlatego, że on posiadł siłę i nie potrafi jej w żaden sposób spożytkować.
- A nagrody? – spytał Usopp.
- Sam Cortez je wyznaczył. Stwierdził, że z tak wysokimi nagrodami nie odważymy się nawet opuścić tej wyspy. I miał racje. Szepnął słówko komuś z rządu i oto ci, którzy najmocniej mu się sprzeciwiali zostali poszukiwanymi przestępcami.
- Coś tu się nie trzyma kupy. – westchnął Franky – nigdy nie słyszeliśmy o waszych nagrodach, a bylibyście bardzo znani poza wyspą z takimi cenami.
- To też ma swoje wyjaśnienie. – odparł Takeyama – nagrody są utajnione, jeśli mogę tak to ująć. Niby dla zasady rozwieszono je na tej wyspie, ale tak naprawdę nigdzie indziej ich nie ma. Rząd nie chce wzbudzać paniki bo pojawienie się takich nagród to zbyt wiele jak na serce niejednego pirata. Marynarka ma obowiązek natychmiast podać je do publicznej wiadomości, gdyby ktokolwiek z nas opuścił wyspę. Cortez nie chce by kiedykolwiek mu przeszkadzano, dowiedziawszy się o nim, więc wszyscy jesteśmy tu uwięzieni. Na zawsze.
On po prostu myśli, że ktoś z nas mógłby rozpuścić plotkę o jego sile wśród ludzi.
- To dziwne – rzekł Usopp wychylając czarkę wina – żeby ktoś o takiej mocy chciał po prostu mieć spokój?
- Nie mnie to osądzać. – powiedział Takeyama. – najgorsze jest to, że przez jego „spokój” my w zasadzie przestaliśmy żyć. Ci, którzy są przeciwko niemu zostaliby natychmiast zlikwidowani, dlatego chowamy się w tej jaskini, którą niegdyś odkryłem. A ci na górze, w mieście prowadzą nędzną imitację życia. Dlatego powstała rebelia czerwonych chust. Żeby w końcu ludzie tej wyspy poznali co to znaczy żyć, a nie istnieć! W tym problem, że jeśli Cortez dowie się gdzie przebywamy, natychmiast nas zniszczy.
- Nie wyobrażam sobie tego. – mruknął Franky – zabić masę ludzi, by samemu móc... nic nie robić i wylegiwać się na wyspie? W spokoju?
- Dlatego walczymy.
Umilkł. Tyle powiedział, a tak naprawdę nic nie było jasne. Co to w ogóle za bzdurny powód? Kim jest ten Cortez, żeby od tak wyznaczać sobie nagrody? Dlaczego nikt nigdy nie poruszył sprawy Kaneyamy? Czyżby jego wpływy były aż takie? Tyle pytań nasuwało się na myśl, tak zagmatwane było to wszystko, a i tak, choć Takeyama starał się ze wszystkich sił opowiedzieć historię wyczerpująco wciąż zostało wiele luk, których Usopp ani Franky ni w ząb nie rozumieli.
Zoro poruszył się i zbudził, chwilę dosłownie po tym jak przywódca rebelii skończył swoją historię. Drzemka była krótka, ale szermierzowi to nie przeszkadzało, w końcu potrafił spać w każdym miejscu i o każdej porze.
- Dałoby radę wyjść na zewnątrz? – spytał Takeyamę. – w końcu młoda i ten strzelec wychodzili, a mi by się przydał krótki spacer.
W końcu gospodarz niechętnie się zgodził pod warunkiem, że Zoro przyrzeknie nie odchodzić zbyt daleko i wrócić ze wschodem słońca. Potem wskazał szermierzowi wyjście na zewnątrz, a dokładnie zaplątany tunel pnący się w górę ku powierzchni, uchodzący w lesie, otworem w którym zmieściłoby się maksymalnie trzech ludzi. Zoro zrozumiał ile problemu musiało przynosić przemycanie żywności i innych zapasów, nie dziwił się wcale, że Czerwone Chusty, tak bardzo chciały móc w spokoju i wolności żyć na powierzchni.
Ale czy to był jego problem? Gdzie do cholery był Luffy?



- Niech to jasny szlag… - mruknął Sanji zdejmując stopę z głowy wysokiego mężczyzny w czarnym prochowcu.
- Wszystko w porządku? – zapytała dziewczyna widząc, że jak ciałem kucharza targnął dreszcz. Złożyła Clima Tact i schowała go.
- Taaa – Sanji odwrócił się by ruszyć dalej.
Deszcz przestał padać, ale pozostał po nim dojmujący chłód. Znajdowali się teraz na niewielkiej polance usianej żółtymi mleczami. Wokół nich leżało czterech mężczyzn, totalnie obitych, połamanych, z poprzetrącanymi kończynami. Był to już trzeci patrol na jaki wpadli od czasu ucieczki. Sanji’emu nie wydało się to bynajmniej dobrym znakiem, bo choć tacy jak oni nie stanowili zagrożenia dla niego, a dla Nami, władającej Clima Tactem, raczej niewielkie, przy takim natężeniu spotkań szybciej opadnie z sił niż gdziekolwiek dotrze.
- Nami – san chodź. – warknął widząc, że dziewczyna stoi w miejscu.
- Nigdy nie byłam tak brutalna. Nigdy nie zabijałam… - ot znalazła sobie moment na takie rozważania, pomyślał Sanji, ale co racja to racja. Wrażliwa kobieta. Przeżyła wiele. Nic dziwnego, że takie rzeczy wytrącają ją równowagi. Sam jednak nie był w stanie myśleć o niczym innym jak ciepłej herbacie i pomocy Choppera. Choć chciał pocieszyć nawigator, nie był jednak w stanie.
- To wszystko odbiera mi siły – powiedziała odwracając się z niesmakiem od leżącego mężczyzny. Szkoda mi jej, pomyślał Sanji, po czym zakrztusił się potężnie. Żółć podeszła mu do gardła.
- Sanji – kun!
Zachwiał się, oczy zaszły mu mgłą. Jakie te ryby piękne… mewy… błękit morza… Czy tak wygląda All Blue?, pomyślał po czym runął jak długi na ziemię.


Zoro schodził po stromym zboczu, momentami wręcz się ześlizgując. Ziemia po deszczu zamieniła się w błoto, buty już dawno mu przemokły, nie był w zbyt dobrym nastroju. W odpowiednich miejscach zostawił na ziemi ślady, by się nie zgubić, co jak co słowa Marisy przekonały go, by na razie pozostać z rebelią. Martwił się O Luffy’ego, nie mógł się z tym oszukiwać, jego kapitan mimo, że głupi i nieokrzesany, był wiernym kompanem i przyjacielem.
Zazwyczaj w nocy w lesie nie było żadnych dźwięków poza cichym gruchaniem sowy, czy jakiegoś innego nocnego zwierzęcia. Roronoa po tym spacerze nie spodziewał się niczego więcej niż ukojenia skołotanych nerwów, więc zdziwił się gdy usłyszał cichy dźwięk dochodzący zza drzew, kilkaset metrów od niego. Najpierw pomyślał, że to jakieś zwierze, ale gdy podszedł bliżej… Poczuł ludzką obecność. Usłyszał jakieś słowa, których nie potrafił dokładnie zrozumieć, ale jedno było pewne, tam ktoś był. Chciał ominąć to miejsce, ale ciekawość mu nie pozwoliła. Ruszył powoli w tamtą stronę luzując miecze w sayach.


- Sanji – kun… Sanji – kun!!! – jęczała Nami ze łzami w oczach, potrząsając kucharza za koszulę.
Sanji leżał na plecach. Był półprzytomny, nie kojarzył już tego co się dzieje, dlaczego tu się znalazł, dlaczego musi iść dalej. On, mężczyzna, gorszy od kobiety, która wytrzymała zacznie więcej? Choć w sumie ona nie miała połamanych żeber i takiej opuchlizny, że nie mogła oddychać. Mimo tego stanu otępienia, wyczuł czyjąś obecność. Lata praktyki w sztuce walki wytworzyło u niego pewnego rodzaju przeczucia i teraz dotknęło go jedno z nich. Ktoś się zbliżał.
- Nami – san, ktoś idzie… - jęknął i na świat znów wróciły kolory, choć drzewa nie były zielone a niebieskie. – zajmę się tym…
Próbował się podnieść podpierając się rękoma, ale Nami zatrzymała go kładąc powrotem na ziemi. Było jej już wszystko jedno, kto to będzie. Byleby tylko pomogli Sanji’emu. Wiedziała, że jego życie wisi na włosku, tak cienkim, że mogłoby by go przerwać najmniejsze uderzenie. Wiedziała, że jest przytomny tylko dzięki nadludzkiej sile woli i trosce, którą już nie raz okazał przez ostatnie dni. Była gotowa nawet wrócić do miejsca, z którego uciekli. Byle tylko pomogli…
Ktoś wszedł na polanę i Nami spojrzała mu w twarz. Sanji nie widział tej osoby, położył rękę na ramieniu dziewczyny.
- Uciekaj…
Nami nie odpowiedziała, jej oczy nie wyglądały teraz jak oznaczenie waluty w ich świecie, ale były większe niż złote monety. Usta miała otwarte ni to w totalnym zaskoczeniu ni to półświadomym uśmiechu.
- Zo…. Zoro? – wyszeptała.
Na skraju polany stał w istocie zielonowłosy Szermierz z równie zdziwioną miną co Nami. Chyba w tym momencie uwierzył w jakąś siłę wyższą. Coś go tu przyciągnęło.
- Nami? Co Ci się do cholery stało? – zapytał jąkając się, po czym spojrzał na mężczyznę leżącego obok niej. Całego we krwi i płytko oddychającego.
Sanji spojrzał na szermierza i spokojnie opuścił głowę na ściółkę. Byli uratowani.
Zoro podszedł powoli w ich stronę. Zobaczył w jakim są stanie i słowa które chciał powiedzieć ugrzęzły mu w gardle. Zamiast niego przemówiła Nami.
- Gdzie jest reszta? – spytała roztrzęsiona cała.
- Myślę, że nie pora teraz na dyskusje. – odparł zielonowłosy. – zabiorę was w bezpieczne miejsce. Cholera, tego durnia trzeba będzie nieść.
- Nie obrażaj go! – warknęła Nami, ale po sekundzie uświadomiła sobie, że nigdy by się tak nie zachowała. Co się z nią dzieje. Natychmiast się zreflektowała uśmiechając się szeroko – tzn nie w tak prostacki sposób…eee… wymyśl coś innego…
Zoro spojrzał na nią z litością i podszedł do Sanji’ego.
- Jesteś w stanie iść? – spytał chłodno.
- Zoro… - stęknął kucharz – nie sądziłem, że kiedyś to powiem, ale… cieszę się, że cię widzę.
Uśmiechnął się i stracił przytomność.
Oboje zwariowali, pomyślał Zoro zarzucając ramię Sanji’ego przez głowę. Ten mnie polubił, ta dziwnie się zachowuje…. Ech nieważne.
- Gdzie są wszyscy? – ponowiła pytanie Nami.
- Nie jestem zbyt dobry w tłumaczeniu. Chodź to zobaczysz – i skierował się w stronę z której przyszedł ciągnąc ze sobą nieprzytomnego.
Nami wzruszyła ramionami i podążyła za nim.


Money D. Luffy był człowiekiem niezwykłym. Z jednej strony dzikim i beztroskim, z drugiej zaś oddanym i uczciwym. Lubił dobrze zjeść, dobrze się zabawić, ale wiedział co jest najważniejsze i dzięki komu to osiągnął, dlatego przyjaciele zajmowali ważną część jego życia. I to o nich był ostatni sen, zanim nie obudził się na chwilę tylko po to by bliżej nieokreślona postać podała mu wody. Rzeczywiście, woda, dużo jej było wokół mnie, znów wpadłem do morza. Pewnie dlatego jestem w takim stanie. Ależ ten koleś był silnyyy!!!! Może nie do przesady, ale nieźle mnie zaskoczył. Powinienem bardziej uważać... Cholera a gdzie reszta? A jeśli nie leżą tutaj obok mnie? A jeśli ich porwano?
- AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!- ryknął Luffy i poderwał się na łóżku. Był prawie nagi nie licząc bielizny, jego posłanie znajdowało się w niskim drewnianym pokoju, ale nie było tu niczego co pomogłoby zlokalizować miejsce pobytu. Przez okno wpadały pierwsze promyki słońca.
Luffy rozejrzał się. Odetchnął z ulgą – na łóżku obok spał Chopper, oddychał spokojnie. W tym momencie drzwi się otworzyły i w drzwiach stanęła wysoka, młoda kobieta o kruczoczarnych włosach opadających fikuśnymi lokami na ramiona. Niosła w rękach olbrzymi kosz z praniem i uśmiechnęła się na widok młodego pirata, który patrzył na nią z zaciekawieniem.
- Cześć – zagadnął tamten. – jest jakieś mięso? Gdzie jest Sanji? Albo Nami?
Dziewczyna zmierzyła go spojrzeniem znad świeżo wypranych rzeczy, w końcu położyła kosz na ziemię i wsparła ręce na biodrach. Uśmiechnęła się promiennie i odezwała się spokojnym głosem.
- Zaraz coś dostaniesz.
- O dzięki, jesteś wielka! – powiedział Luffy i spuścił nogi z łóżka. – a moi przyjaciele?
- Obawiam się, że jeżeli mój brat dorwał ich osobiście, nie ma już nadziei. Bo wiem, że spotkaliście jednego z jego ludzi.
- Nie ma nadziei? – warknął Luffy. – chodzi Ci o tego długowłosego z miasta? To twój brat?
- Nie… - odparła dziewczyna odgarniając włosy. – mój brat to jego przełożony. Niejaki Cortez.
- Cortez? – Luffy zamyślił się i wstał. – no nic, idę skopać mu tyłek w takim razie. Jeśli porwał moich przyjaciół….
- Może najpierw zjesz? – odezwała się delikatnie kobieta .
- Coś z mięchem. Tylko szybko, bo muszę ich uratować.

Ozuma siedział w swoim gabinecie pochylając się nad kartką papieru. Była nieco zbryzgana krwią, ale spokojnie dało się rozczytać co było na niej napisane, a to co przeczytał wprawiło go w największe osłupienie od bardzo, bardzo dawna. Natychmiast wezwał do siebie służącego.
- Wezwij tu Sigmę. Będzie trzeba powiadomić Pana Corteza.
Młodzieniec skłonił się i wyszedł, a Ozuma wyprostował się w fotelu. Grubo będzie, oj grubo, pomyślał po czym spojrzał przez okno na piękny wschód słońca.
Jeszcze dwadzieścia takich wschodów. Jeszcze tylko dwadzieścia.

Ciąg dalszy nastąpi

Dramatyczne pytania:

Czy autor przyrzeknie, że nie napisze więcej tak nudnego odcinka?
Jak dalej potoczą się losy Luffy’ego?
Co było na kartce, którą czytał Ozuma?

Część dziesiąta to: „Siostra diabła. Obowiązek rebelianta.”
Subskrybuj ten wątek Odpowiedź