Dobra, wrzucam piątkę bo juz poprawiłem
Proszę o duuużo komentarzy ,bo nie wiem co poprawić, nie wiem jak odbieracie fanfika - możecie bez obaw go zjeżdżać, byle konstruktywnie - każde słowo się liczy!!
Przypis autora:
ta część posiada kilka dosyć brutalnych opisów i nie polecam jej osobom poniżej 16tego roku życia
Redi stedi gou!
5. „Deklaracja Sanji’ego”
- Zabiję cię!!! – ryknął kucharz.
Postać stojąca w drzwiach otworzyła usta, by coś odpowiedzieć, ale nie zdążyła.
- Zamknij mordę! Zdejmij mi te łańcuchy, draniu, pozwól mi z tobą walczyć.
- Nie ma mowy.
- Na boga, podetnij mi ścięgna achillesa, ale daj mi szansę, by cię zabić! Jedną jedyną szansę!
- Może jeszcze będziesz ich miał wiele. – odparł tamten.
Sanji nie mógł wytrzymać tego co widział, nie należał do osób specjalnie miękkich, miał silny charakter, ale tym razem uderzono go w jego czuły punkt. Nie mógł zachować spokoju. Nie mógł zatrzymać łez, które strumieniami wypływały mu z oczu.
W drzwiach stał Sigma El Nino i trzymał Nami za włosy. Była blada, nie dawała znaku życia, Sigma musiał wlec nieprzytomną dziewczynę po ziemi. Jednak nie to najbardziej przeraziło Sanji’ego. W trakcie ich podróży widział wiele różnych rodzajów ran. Sam nieraz miał okazję mieć parę złamanych żeber, zaś jedna z jego niebieskich koszul zmieniła kolor na czerwony, ale Nami-san nigdy przecież nie była ranna... Nie aż tak!
Jej pomarańczowe włosy zlepione były krwią. Musiała mieć ranę na głowię nie mniejszą niż on, litościwie opatrzono ją brudnym bandażem. Miała rozdartą bluzkę, która ledwo co przykrywała jej piersi, na brzuchu miała mnóstwo małych ciętych ranek, które broczyły krwią. Miała ściągnięte buty, i otarte ze skóry w pewnych miejscach stopy, zaś na nadgarstkach sine ślady po sznurze. Całe ciało poryte miała siniakami, po lewej stronie twarzy miała ciężką opuchliznę, na plecach cienkie podłużne ślady bicza. Wokół karku miała teraz fioletowe, obrzydliwe pręgi, ewidentnie od przypalania rozgrzanym narzędziem. Wszystko zrobione umiejętnie, żeby się nie wykrwawiła, żeby nie umarła od razu. Gdy Sigma rzucił ją na podłogę celi i przykuł jej nogę do wystającej ze ściany poręczy, Sanji zobaczył, że dziewczyna ma również rozdartą spódniczkę, musiała zostać wielokrotnie zgwałcona, potem jego spojrzenie powiodło na twarz El Nino, który miał dziwne zadrapanie na lewym policzku. Ewidentnie ślad paznokci. Kobiecych paznokci.
- Nie martw się nie zabiłem jej. – powiedział Sigma bez śladu swojej uprzejmości którą okazał im w mieście. – to była najpiękniejsza chwila od bardzo dawna. Uwielbiam robić to kobietom.
- Ty chrzaniony świrze!!!! Ty cholerny szalony świrze!!!!!
W Sanji’ego wstąpił taki szał, że nie obchodziło go już nic co może mu się stać. Rwał się, ale praktycznie nie mógł się poruszyć, przykuty i za ręce i za nogi. Spod kajdan na jego kostkach pociekła krew, metal wbijał się w jego ciało im mocniej próbował się wyrwać. Te łańcuchy były zbyt mocne. Gdyby tylko był tu ten cholerny zielonowłosy...
- Uważaj na słowa – warknął Sigma.
W pierwszej chwili Sanji chciał zapytać, dlaczego to zrobił, ale amok który go ogarnął nie pozwolił na podjęcie żadnych sensownych działań.
- NIECH CIĘ PIEKŁO POCHŁONIE!!!!!!! – ryknął.
Sigma wykonał ruch tak szybki, że oczy Sanji’ego ledwo go wychwyciły. Chwilę później blondyn poczuł ciepłą krew ściekającą po jego policzku.
- Nie drzyj się tak. I nie marnuj sił. Wiele was tu jeszcze czeka. Chociaż nie dzisiaj.
Sanji chciał splunąć mu na twarz, ale nie trafił, za to idealnie splamił mu nogawkę.
- Mój garnitur draniu, tak? – po czym uśmiechnął się złowieszczo – może jednak dzisiaj. – i kopnął Nami w brzuch.
- DLACZEGO JĄ SZMACIARZU! TO JA CIĘ OPLUŁEM!
- Myślę, że twój ból będzie dla ciebie zbyt małą karą. Zaś ta maleńka... – kopnął ją po raz drugi, dziewczyna zakrztusiła się i odzyskała przytomność.
- DLACZEGO?! –ryknął Sanji.
- Wszystko możesz zawdzięczać panu Cortezowi. I mojej inwencji twórczej. – odwrócił się do Nami. – mała podziękuj temu miłemu blondynowi, za to co cię teraz czeka.
Sigma uśmiechnął się raz jeszcze i wzniósł rękę. Sanji spojrzał raz jeszcze w przerażone oczy Nami i wrzasnął ile tylko miał sił w płucach.
- NIE!!!!!!!!
Drzwi otworzyły się z jeszcze większym hukiem niż poprzednio.
Dwie młode kobiety przyniosły herbatę, którą postawiły na ziemi, przed każdym z obecnych w pokoju.
- Niestety, ale rozwaliliście stół. Dlatego na ziemi – powiedział Takeyama, po czym rzucił okiem po załodze.
Zoro nie spojrzał nawet na herbatę. Przypatrywał się wyraźnie mężczyźnie szukając jakichkolwiek oznak chęci do ataku. Franky nerwowo zaciskał pięści, jakby w każdej chwili spodziewał się, że Takeyama wyciągnie coś większego niż tasak Kabuu. Robin delikatnie uniosła filiżankę do ust, lecz nie upiła, tylko powąchała napar. Usopp zaś był blady i ani nie śmiał drgnąć.
- Spokojnie możecie pić – rzekł Takeyama – nie jest zatruta.
- Skąd mielibyśmy wiedzieć, po takim przyjęciu jakie nam zgotował ten rzeźnik? – odezwał się podenerwowany Usopp.
- Ech... – Mężczyzna z czerwoną chustą wychylił swoją herbatę. – nieważne, nie dziwię się, że nam nie ufacie.
- Możemy już iść rozejrzeć się za naszym kapitanem i resztą załogi? – zapytała Robin.
- No właśnie tu się pojawia problem. Ich już... nie ma.
- Co??? – zapytali wszyscy naraz.
- Właśnie dostałem wiadomość od Jina, szefa naszej siatki wywiadowczej. Jeden z jego ludzi zlokalizował Monkey D. Luffy’ego i resztę waszych kompanów w mieście, gdzie stoczyli walkę w jakiejś gospodzie.
- No, chyba ich nie zabito? – spytał z niedowierzaniem Franky.
- Nie. – odparł Takeyama – najprawdopodobniej nie. Pokonali ich bez problemu, ale potem, spotkali człowieka o imieniu Sigma El Nino – jednego z najbardziej zaufanych ludzi Corteza. Nie wiadomo dlaczego, ale wywiązała się walka i wasi przyjaciele zostali pokonani. A potem – wszyscy znikli.
- Znikli? O czym ty gadasz czerwony? – warknął Zoro.
- Jak nam się wydaje Sigma musiał posiąść jeden z Diabelskich Owoców. W ten sposób jedynie można to wytłumaczyć, bo już nie jeden z nas widział podobną sytuację. A tylko jedna osoba wróciła.
- W takim razie powiedz nam gdzie mógł ich przenieść! – krzyknął Usopp – musimy ich uratować!
- Nie wiemy. Siedziba Corteza odpada.
- Ale jak to możliwe, że pokonał tak silnych wojowników jak pan kucharz i pan kapitan? – zapytała Robin. – to przecież nie jest proste.
- To pewnie też związane jest z jego mocą. Przykro mi ale nie mogę wam pomóc.
- W takim razie idziemy ich poszukać i mam nadzieje, że nie będziesz nam w tym przeszkadzał – powiedział Franky i zaczął się podnosić.
- Znów muszę odmówić. Nie mogę ryzykować, że poprzez pochwycenie was Cortez pozna siedzibę naszej rebelii.
- Ale przecież... – zaczął Zoro, ale Takeyama wtrącił mu się w słowo.
- Wiem! Wiem, że jesteście silni! Ale nawet jeśli udałoby się wam jakoś dostać w tamto miejsce, nie macie żadnych szans ujść stamtąd z życiem. Nie jesteście w stanie pokonać Corteza, a my jeszcze nie jesteśmy gotowi do ataku!
- Dlaczego nas w to wplątujecie? – zapytał Usopp – nie mamy z tym nic wspólnego!
- Niestety ale macie. Od chwili jak wylądowaliście na tej wyspie.
- MUSIMY IŚĆ IM POMÓC NIE ROZUMIESZ?! – krzyknęła Robin – LUFFY TO SAMO ZROBIŁBY DLA KAŻDEGO Z NAS!
- Jest moim kapitanem i nie pozwolę mu umrzeć! Ani nikomu z reszty! Nawet temu kukowi za dychę! – rzekł Zoro i wstał.
- Oni są naszymi przyjaciółmi!! – nie jesteś wstanie tego zrozumieć?! – warknął Franky.
- Nigdy nie zostawimy ich na pastwę losu! Choćby to miało nas kosztować życie!!
Takeyama umilkł na chwilę. Przez chwilę walczył z myślami, a potem również wstał.
- Dobrze więc. – powiedział – chodźmy zobaczyć jak się trzyma Marisa. Jeżeli ktokolwiek ze wszystkich ludzi jest w stanie udzielić wam jakiejkolwiek rady, to właśnie ona. Ona tam była.
- Więc chodźmy od razu! – Zoro ruszył do wyjścia.
- Ostrzegam cię od razu. – rzekł Takeyama – ona nikomu jeszcze o tym nie powiedziała. Ani nie zdradziła położenia tego miejsca, ani nie opowiadała nic o tym. Nie jest w stanie o tym mówić i mimo, że minęły już 3 lata od tamtej chwili, milczy jak grób.
- Więc to może ona... – zaczął Usopp.
- Jest godna zaufania – przerwał z naciskiem przywódca rebelii – ale widocznie stały się tam takie rzeczy, które kazały jej zamilknąć.
- Dobrze, więc chodźmy – ponaglił Zoro i otworzył drzwi – komu jak komu, ale nam musi powiedzieć.
W otwartych drzwiach stał wysoki mężczyzna odziany w jeansowe spodnie, dobrze skrojoną marynarkę i wysokie skórzane buty. Wyglądał na więcej niż trzydzieści lat, nosił krótko przystrzyżoną bródkę, i włosy spięte wysoko, co odsłaniało niewielkie zakola. Kucyk jednak nie opadał, lecz rozlewał się burzą włosów na wszystkie strony, ponieważ patrząc na tą wielką szopę można było z powodzeniem stwierdzić, że bez upinania nosiłby na głowie postawne afro. Przy pasie miał, co dziwne siedem długich katan, cztery po lewej, trzy po prawej stronie . Z pewnością ciężko było się w takim czymś poruszać, lecz jemu najwidoczniej nie zrobiło to żadnej różnicy gdyż śmiało przestąpił przez próg i schwycił Sigmę za rękę, którą ten zamierzał wymierzyć właśnie cios skulonej Nami.
- Wystarczy – rzekł krótko.
- Ozuma? Czego tu chcesz cholerny pupilku pana Corteza? – warknął El Nino.
- Pan Cortez nie życzy sobie by bardziej ich uszkadzać. – odrzekł mężczyzna nazwany Ozumą. – a biorąc pod uwagę twoje zapędy, wpadłem zobaczyć czy nie przesadzasz. I widzę, że przesadzasz.
- A co ty mi możesz zrobić! Jestem prawą ręką pana Corteza!
- Lewą – szepnął Ozuma – ja jestem prawą.
Mężczyźni przez chwilę mierzyli się wzrokiem po czym Sigma widocznie stwierdził, że Ozuma ma rację. Odwrócił się na pięcie i wymaszerował z pokoju.
Kiedy jego kroki ucichły Ozuma klęknął przy Nami, która z przerażeniem odsunęła się pod ścianę. Nie była w stanie mówić.
- ZOSTAW JĄ! – ryknął Sanji.
Ozuma spojrzał na niego po czym podszedł i zatrzymał się tuż przed jego twarzą.
- Nie drzyj się tak, bo niczego ci to nie przyniesie.
Wyciągnął z kieszeni klucz i uwolnił ręce kucharza. Na ten moment Sanji czekał. Nic więcej go nie obchodziło, ani własny los, ani nic wokół, po prostu rzucił się na Ozumę z pięściami. Tamten jednak był przygotowany. Po sekundzie klęczał już na głowie kucharza, który z powodu przykutych nóg nie był w stanie się ruszyć.
- Może byś tak zrozumiał, że ja nie jestem tępym sadystą, jak Sigma? – warknął szermierz. – próbuję wam choć trochę ulżyć!
Sanji uspokoił się i Ozuma wstał. Wyciągnął zza pazuchy niewielkie pudełko z czerwonym krzyżykiem i butelkę wody które rzucił na ziemię. Tuż przed nim. Kucharz spojrzał na niego skonsternowany.
- Dlaczego to robisz? – jęknął w końcu gdy już się uspokoił.
- Nie lubię zbędnego okrucieństwa. Zwłaszcza nie w przypadku kobiet. Zajmij się nią. – odrzekł chłodno i wstał. Zwrócił się do wyjścia.
- Masz jakieś szlugi? – zapytał Sanji, nie mogąc wymyślić niczego sensowniejszego, a chcąc choć przez chwilę widzieć jeszcze światło, które wpadało przez otwarte drzwi.
Ozuma bez słowa rzucił na medykamenty paczkę nie napoczętych papierosów wraz z zapałkami i wyszedł zatrzaskując drzwi.
Sanji jęknął i podczołgał się po apteczkę i wodę.
- Nami – san, podjedź tu. – powiedział cicho. – ja się dalej nie ruszę.
Dziewczyna próbowała coś odpowiedzieć, ale tylko z jej oczu popłynęły łzy.
- Przepraszam – jęknął Sanji, on również płakał. – przepraszam za wszystko...
Nami podczołgała się bliżej niego i dotknęła jego ręki. Ten wysiłek wiele ją kosztował. Zakaszlała, splunęła krwią i osunęła się na ziemię.
- Nie przepraszaj Sanji – kun. – spróbowała się uśmiechnąć.
Sanji delikatnie jak tylko mógł obmył wodą i spirytusem najbardziej brzydkie rany na jej ciele. Robiąc to, czuł jak narasta w nim nienawiść, każdy jęk Nami, powodował, że coś skręcało się w jego żołądku, każde drgnięcie jej ciała, powodowało, że on też drżał bojąc się by nie przysporzyć jej jeszcze więcej cierpienia. Kiedy skończył całą tą operację oparł się o ścianę i zapalił papierosa. Poczuł jak dym wypełnia mu płuca, po czym wraca wychodząc na zewnątrz wraz ze słowami, które miał w głowie cały czas.
- Zabiję go Nami – san. Przysięgam na moje życie. Przysięgam na moją flagę.
Franky nigdy nie odznaczał się cierpliwością. Tym bardziej szał wziął go, gdy Takeyama, kazał im czekać przez bite dwie godziny przed jakąś salą, do której sam wszedł i prosił by nie hałasować. Zoro siedział w skupieniu na ziemi, Robin i Usopp byli także podenerwowani.
- Ile to jeszcze zejdzie? – warknął cyborg.
- Skąd mamy o tym wiedzieć? – odpowiedział pytaniem na pytanie Zoro.
- Dajcie trochę czasu. Dziewczyna musi sobie chyba wszystko poukładać w głowie. – wtrąciła Robin – prędzej czy później wyjdzie tu do nas.
- A jeśli do tego czasu Luffy i reszta zginą? – zaoponował Usopp.
Archeolog pokręciła głową.
- Gdyby mieli nie żyć, już by nie żyli. Lepiej poczekajmy co nam powie Marisa.
I tak trwali w milczeniu jeszcze przez dłuższą chwilę, aż w końcu drzwi się otworzyły i stanął w nich mężczyzna z czerwona chustą.
- Dopiero co odzyskała przytomność. Jest bardzo słaba, udało jej się wywinąć śmierci i zgodziła się z wami porozmawiać, ale jeżeli ktokolwiek z was podniesie głos, to własnymi rękoma ukręcę mu łeb.
Wszyscy zgodzili się na ten niewielki warunek i Takeyama wpuścił ich do sali.
Po środku stało sporej szerokości łóżko, na którym leżała Marisa. Była przykryta kocem i przytomna, ale strasznie blada, na czole miała ręcznik, z pewnością gorączkowała. Obok niej krzątał się dziwny, zarośnięty, kulejący facet. Widząc wszystkich wskazał im podłużną ławę pod ścianą na której usiedli wraz z Takeyamą. Także tutaj nie było okien, tylko Lamp Diale oświetlające pomieszczenie zupełnie jak światło słoneczne. Po chwili kulejący mężczyzna odezwał się do Słomianych.
- Jestem doktor House i jestem tu lekarzem. – powiedział. – możecie porozmawiać z Marisą, ale nie wiem jak długo wytrzyma. W razie czego przerwę rozmowę, a wtedy wszyscy będziecie musieli wyjść. Zrozumiano?
- Zgoda – rzekł Zoro i spojrzał na dziewczynę.
Marisa uniosła powieki i zmierzyła ich wzrokiem.
- Więc to prawda? Tych dwóch którzy mi pomogli na plaży złapał Sigma?
Robin spojrzała wymownie na Takeyamę. Wydawało jej się dziwne, że nie rudowłosa nie zna imienia Luffy’ego, podczas gdy większość tu obecnych mówiło już o tym.
- Ona nie czyta gazet. – wyjaśnił - Od chwili gdy zobaczyła na pierwszej stronie którejś tam gazety informację o tym, że „wszyscy ludzie na Kaneyamie zmarli z powodu epidemii gorączki”, co oczywiście było tylko pretekstem do zostawienia władzy Cortezowi – o tym opowiemy później – stwierdziła, że nie będzie już czytać tak stronniczych rzeczy i nie chce nawet o tym słuchać. Przypuszczam, że nie wie nawet o zniszczeniu Enies Lobby. Całe swoje serce zostawia tu na miejscu i nie obchodzi jej świat wewnętrzny, który odwrócił się od nas plecami.
- Powiedz nam lepiej... – zaczął Zoro wychylając się w stronę Marisy, ale Usopp wtrącił mu się w zdanie.
- Niestety. I dlatego potrzebujemy twojej pomocy. Jeśli jesteś w stanie mówić oczywiście.
Zoro chciał coś powiedzieć, ale Franky klepnął go w ramię
- Pozwól mu mówić. – rzekł – gadanie nie jest twoją najmocniejszą stroną.
Słysząc to Marisa uśmiechnęła się słabo.
- Nic nie jesteście w stanie w tej chwili zrobić.
Usopp westchnął.
- Czyli co, już po nich?
- Myślę, że nie. Jeśli zostali złapani przez Sigmę dzisiaj, to co najmniej 21 dni od tej pory śmierć im nie grozi.
- Rozwiniesz to? – dociekał długonosy.
- Ciężko mi o tym mówić... ale powiem, ze względu na to by uratować osoby, które dzisiaj uratowały mnie.
Wszyscy usiedli wygodniej by posłuchać dziewczyny, ale ta podniosła się delikatnie.
Dr House natychmiast pokuśtykał w jej stronę.
- Nie powinnaś się ruszać! Masz raka, astmę, hiperwentylację... – po czym wymienił jeszcze 30 000 nieznanych medycznych terminów.
Marisa zignorowała go po czym powiedziała już nieco głośniej kierując słowa do Słomianych.
- Wybierzcie z pośród was jedną osobę, której powiem wszystko co wiem. Reszta nie ma prawa się tego dowiedzieć. I od razu powiem, że nie mam siły się kłócić. To moje ostatnie słowo.
- Ale... – zaczął Takeyama.
- Wyjdź wujku.
Westchnął.
- Dobrze.
- Ty też doktorze. – rzekła Marisa do House’a.
- Nie mogę w tej chwili wyjść! Bo umrzesz! – rzekł mrocznie i znów zaczął tłumaczyć, że dostrzegł coś czego inni nie widzieli.
- Doktorze wychodzimy! – warknął Takeyama.
House wzruszył ramionami, powiedział, że idzie się kłócić z władzami szpitala i pokuśtykał na korytarz.
- On jest trochę świrnięty – wyjaśniła Marisa. – wybraliście?
Słomiani spojrzeli po sobie. To nie było ważne czy wszyscy się dowiedzą. Wystarczyło, żeby jedna osoba poznała te fakty, a wszyscy mieliby do niej i tak takie samo zaufanie i postąpili by zgodnie z każdym jej poleceniem. W końcu po chwili milczenia zrozumieli kto jest w tym momencie najwłaściwszy. Zoro uśmiechnął się.
- Usopp, powodzenia – rzekł po czym ruszył do wyjścia a za nim Franky i Robin uśmiechając się do strzelca i dziewczyny by dodać im otuchy.
Gdy drzwi się zamknęły Marisa wzięła głęboki oddech.
- Przysięgasz, że nie ujawnisz pewnych szczegółów, które Ci powierzę?
Usopp zaśmiał się w duchu. On, urodzony kłamca, teraz miał przysięgać, i postępować zgodnie z tym co powie. Jakaż to ironia. Jednakże był też piratem i wiedział co to honor. Luffy go tego nauczył. Nie było czasu na zastanowienie.
- Przysięgam.
Dziewczyna uśmiechnęła się.
- Więc słuchaj.
Ciąg dalszy nastąpi
Dramatyczne pytania
Gdzie są Luffy i Chopper?
Czy Sanji i Nami przetrwają kolejne dni?
W jaki sposób Marisa może pomóc Słomianym Kapeluszom?
Kim tak naprawdę jest Cortez i co ukrywa Sigma?
Część 6 to „Runda pierwsza”