„Ostatnie Starcie”
Cz 4: Prawda, która wstrząsnęła Światowym Rządem - spotkanie na Wasure.
Załoga natychmiast podniosła się ze swoich krzeseł i wydała z siebie odgłos zdziwienia:
- ŻE CO?!
Nawet sam Luffy był zaskoczony propozycją dziadka. Szczęka opadła mu do ziemi. Po kilku sekundach, wreszcie udało mu się coś z siebie wydobyć.
- Ja? Schichibukai? Ja mam być stawiany w jednym rzędzie z tym draniem Crocodilem? Pić herbatkę z Morią, który zlikwidował mi niemal całą załogę? No nie… - pomyślał chłopak.
- Odmawiam – szybko skonstruował w jego mniemaniu, jedyną słuszną odpowiedź.
Garp nieco zmarszczył brwi. Czy życie naprawdę musimy mi na każdym kroku pokazywać, że nie jest usłane różami? - pomyślał.
- Nie dość, żeś pirat, to jeszcze nie chcesz zostać Schichibukai? – pochylił głowę i sięgnął po swą kawę. Pociągnął dwa mały łyczki, po czym z gracją, odstawił filiżaneczkę.
- No dobrze Luffy. Pozwól, że się czegoś ciebie spytam. Kurczę, muszę to zrobić najdelikatniej jak umiem. Czy… wiesz o śmierci tego pirata, Rudowłosego? – zapytał ostrożnie.
Luffy zamarł. Przed oczami zaczęły mu się przewijać obrazy z przeszłości. Rodzinna wioska, czas spędzany wspólnie z piratami w knajpie, rozmowy, wreszcie sam Shanks. Jego uśmiech, postawa, moment ocalenia. Wiele wspomnień w jednej tylko chwili. Znów dotarło do niego, iż tej osoby, już nie ma. W kąciku prawego oka pojawił się dowód wzruszenia, maleńka łezka. Jednak szybko się z tego otrząsł i odparł:
- Tak, Nami wyczytała dziś rano w gazecie – wymamrotał cichutkim głosem chłopak.
- A czy wiesz, kto go zabił? Jak do tego doszło?
W Luffym coś drgnęło. Chciał pomścić Shanksa, podjąć jakieś działanie, ale tak naprawdę nie wiedział jak się do tego zabrać. Tym bardziej, po zanegowaniu jego „genialnego” planu. Jednak słowa dziadka sprawiły, że wstąpiła w niego nowa nadzieja, że będzie miał szansę wyrównać rachunki. Uświadomił sobie, iż Garp zna odpowiedź na wciąż nurtujące go pytanie.
- Ty wiesz, kto go zabił, prawda? – spytał rzeczowo młodzieniec, nieco podniesiony na duchu myślą o rewanżu. Zwłaszcza, iż chodziło raczej o niedaleką przyszłość.
- Tak. Jednakże zanim ci to wyjawię pozwól, że wpierw o czymś opowiem. Nie będzie to historia wyssana z palca. To będzie tajny raport, który wstrząsnął Światowym Rządem, co postawił do pionu wszystkie siły Marynarki. Zaznaczę, iż to zeznanie byłego Schichibukai – Aiwary, który po wielu godzinach nieludzkich tortur, w straszliwych mękach, wszystko nam ładnie wyśpiewał. – Nie do końca była to prawda, Aiwara dobrze znał metody „rozwiązujące język” więc bardzo szybko zaczął współpracować. Choć to, co mówił, było szczerą prawdą (zwłaszcza, iż przesłuchiwała go piękna kapitan Hina, co jak się okaże miało nie małe znaczenie), to już tekst o torturach, był tylko zagraniem koniecznym, by dodać wypowiedzi dramatyzmu i zainteresować nią niesfornego wnuka. Kto by chciał słuchać, jakby powiedział „ zeznał w kawiarni, podczas randki z panią kapitan”.
- Usopp i Chopper przełknęli aż z napięcia ślinę. Luffy usadowił się w wygodnej dla niego pozycji (czyli w kuckach na krześle) i wytężył słuch. Minę miał z tonowaną, po której było widać, że traktuje to wszystko bardzo poważnie. To musi mieć jakiś związek ze śmiercią Shanksa, inaczej by mi o tym nie mówił. Jakieś wprowadzenie albo coś. W sumie wolałbym, by mi podał nazwisko, ale jak już musi to niech mu będzie. -pomyślał. Oczywiście cel starszego pana był bardzo konkretny i jednoznaczny, ale iloraz inteligencji jaki posiadał nasz rezolutny kapitan, nie pozwalał mu tego dostrzec. Wiceadmirał zadowolony z siebie, postanowił totalnie rozładować napięcie.
- Siedzisz już wygodnie? – Grap zmienił werbalizację głosu na znacznie spokojniejszą i odrobinę frywolną – No to słuchaj wnusiu, dziadziuś opowie ci bajeczkę – uśmiechnął się żartobliwie.
- Proszę sobie nie żartować! – zareagował gwałtownie Franky. Aż oczy wyszły mu poza orbitę z podziwu do „umiejętności mówienia o poważnych rzeczach, wypowiedziane w nietaktowny i zbyt wyluzowany sposób” ( Garp już raz pokazał ową klasę w tej „dziedzinie” na Water 7.).
- Tak sobie myślę – zaczął się zastanawiać wiceadmirał – Chyba nie powinienem tego mówić tak oficjalnie… - chwilkę się zawahał.
- Ależ proszę pana… - zaczął Usopp, ciekawski ponad wszystko tajnego raportu.
- Proszę wiceadmirała. - poprawił Garp niby z powagą, a tak naprawdę lekko sobie z niego szydząc.
- A tak. Proszę wiceadmirała…
- O tak lepiej, no niech wam będzie.
Usopp się troszkę zdziwił: Co? Już? Przekonałem go? Ale jestem genialny!
Te same myśli, ale z nieco z innej strony ogarnęły umysł Nami: Niewiele potrzeba żeby go przekonać. On naprawdę nie chciał nam tego powiedzieć?
Usopp nic nie mówił, ale jego uśmiechnięta buźka, idealnie zdradzała jego myśli.
Garp znowu zabrał głos:
- Zaraz jak to było, a już wiem! Choć opowiem Ci bajeczkę, bajka będzie dłuuuga. Żyła sobie raz królewna, co - (nutki i obowiązkowy uśmieszek)
- PROSZĘ WICEADMIRAŁA!!! – wykrzyknięto jak jeden mąż.
Wszystkim przez głowę przemknęła prawie ta sama myśl: No doprawdy… ile można sobie żartować. Czy ten człowiek nie wie, co to do cholery jest POWAGA?
- Dziadek, nie wygłupiaj się i zacznij wreszcie – odburknął z niecierpliwiony Luffy.
- No dobrze. Chciałem tylko nieco rozładować atmosferę. No to okej. Teraz już proszę o uwagę - momentalnie z poważniał – A więc było tak…
Miejsce: Wyspa Wasure ( jap. „zapomnienie”)
Czas: Jeszcze sprzed wydarzeń przedstawionych w pierwszym rozdziale.
Wasure. Tropikalna wyspa porośnięta bujną roślinnością. Znajdują się tu też dwa wodospady, z których jeden jest majestatycznie przedzielony na samej górze ogromną skałą, tworząc dwa ogromne, szerokie na trzysta metrów filary wody. Zapierający dech w piersiach krajobraz. Znaczenie tego wodospadu jest jednak jednoznacznie „praktyczne”. Stanowi ono, bowiem swego rodzaju miejscową „atrakcję” (na środku tej skały dochodzi bardzo często do pojedynków). Na wyspie są też liczne mokradła, wypełnione niebezpieczną fauną jak np. pół metrowe piranie (częste miejsce „prywatnych egzekucji”). Lasy deszczowe są tu bardzo gęste i pokrywają znaczącą cześć wyspy. To jednak w niczym nie przeszkadza „mieszkańcom”, których za wielu nie jest. Jest to, bowiem wyspa największych ludzkich pomiotów. Autochtoni (tzn. rdzenni mieszkańcy) dawno już upuścili to zapomniane przez Boga miejsce. Zbierają się tu najgroźniejsi, najbardziej poszukiwani piraci, jakich nieprzyjemność miał oglądać świat. Gorszego zakątka Ziemi porządny człowiek nigdy nie widział. Raj dla wszelkich przestępców, bandziorów i innego marginesu wyjętego z pod prawa. Oczywiście jak to w takich miejscach bywa, kwitnie tu na szeroką skalę handel żywym towarem. Można tu kupić dosłownie każdą istotę, nawet pojmanych i zniewolonych kapitanów. Rzecz jasna ryboludzie, syreny czy mieszkańcy Skypiei, też się czasem zdarzają. Cała wyspa od metra jest usłana licznymi pubami, klubami nocnymi, burdelami, plantacjami narkotyków i innego tego typu „inwestycjami”. Oczywiście wszystko jest tu nielegalne, a kobiety są po prostu zmuszane do prostytucji. Na tej wyspie rządzi pieniądz i prawo własności (również, obejmuje poszczególne osoby takie jak np. nocne tancerki). Nie ma żadnych socjalnie ustalonych zasad. Morderstwa i inne przestępstwa na porządku dziennym. Idąc środkiem miasta, można wyciągnąć broń palną, strzelić w jakiegoś pirata czy rzezimieszka i nikt nie zwróci na to najmniejszej uwagi. Właściwie panuje tu tylko jedna, ściśle przestrzegana zasada - nie wolno kraść (zarówno pieniędzy jak i też szeroko rozumianych „prywatnych własności”). Do przestrzegania tego „świętego” prawa, powołana została specjalna grupa, prywatne wojsko pana wyspy – Satoshiego. Nie sprawował on tu jednak ani władzy legitymistycznej, ani wykonawczej. Jeśli już to sądowniczą. Jednakże Panem, był z innego powodu. To on był posiadaczem większości przybytków na tej wyspie i właśnie w ten sposób należy rozumować jego władzę. Oczywiście panowało tu takie bezprawie, że wszelkie oddziały Marynarki omijały to miejsce tak szerokim łukiem, jak się tylko dało. Wyżsi rangą, także rzadko tu przybijali. Nie było więc lepszego miejsca na zorganizowanie tajnego spotkania wymierzonego w Światowy Rząd.
Wschodnia strona wyspy: tajna kwatera jednego z „siedmiu władców” - Krysa.
Ma tu miejsce spotkanie Schichibukai. To on był mózgiem całego interesu, ale Czarnobrody, też miał pewien udział w tej sprawie. Otóż, w tajemnicy przed Światowym Rządem, każdy Schichibukai, który przeszedł „wstępne przesłuchanie”, sprawdzające lojalność wobec rządu, ( tylko Kuma został oddalony z kwitkiem. Swoją drogą zastąpiono jego osobę Aiwarą. Wcześniej wiceadmirał, a teraz znamienity pirat wart trzysta sześćdziesiąt milionów beli ) otrzymał zaproszenie od Krysa do jego wspaniałej rezydencji na Wasure (oczywiście nie miała być to wycieczka krajoznawcza, kto by wtedy się pojawił?). W liście wyraźnie było napisane, iż chodzi o sprawy wagi światowej. Szczegółów spotkania, czy tematu debaty nie podano, jednakże informacja o tym, iż ma się pojawić na tym sympozjum Rudowłosy, Białobrody, czy sława sław Dragon, była wystarczającym powodem by się przemóc i przybyć na wyznaczone miejsce. Tak oto doszło do spotkania największej zorganizowanej pirackiej potęgi, jaką widział świat.
Rezydencja, w której za chwilę miało się odbyć spotkanie, biła po oczach swą wytwornością, szczegółami architektonicznymi w stylu wschodnim oraz wszechobecnym bogactwem i co najważniejsze rozmiarami. Otaczał ją wspaniały, malowniczy ogród z mnóstwem żywopłotów usłanych różami, kilkoma bardzo romantycznymi altankami, w której nie jedna dziewczyna chciałaby stracić dziewictwo, wszelką możliwą roślinnością, bogatym asortymentem kwiatów i maleńkimi drewnianymi mostami nad przymykającymi pod nimi niemal przezroczystymi strumieniami. Oczywiście klasyczny staw z karpiami również znalazł swe miejsce w tej „baśniowej krainie”. Wnętrze rezydencji było nie mniej okazałe. Piękne dywany wyszywane fantazyjnymi wzorami prosto z Alabastii, ogromne diamentowe żyrandole, które wręcz oślepiały swym pięknem, obrazy na ścianach, czy wspaniałe myśliwskie trofea zdobiące ściany. Wszystko to było wprost zdumiewające. Meble również były wysokiej klasy. Wiele z nich to antyki zakupione na światowych aukcjach. Zachwycały tak swym kunsztem i dbałością wykończenia, że wprost nie można było oderwać od nich oczu. Sala konferencyjna również była wypełniona wszystkimi tego typu dobrami. Na środku stał, o dziwo, nie wielki „prostokątny” stół po obu stronach wykończony na kształt ośmiokąta. Krzesła to poezja sama w sobie. Piękne naszycia, czy ich wykonanie sprawiały, iż osoba siedząca na nich, a zwłaszcza w takim pomieszczeniu, czuła się niczym jak członek rodziny królewskiej.
Sami gospodarze również prezentowali się bardzo okazale. Krys, mężczyzna około dwudziestu pięciu lat, blondyn z grzywką lekko zaczesaną na oczy, dżentelmen. Zawsze ubrany w elegancki, gustowny biały garniturek i do tego, aby podkreślić kolor włosów, żółty krawat. Przystojny to mało powiedziane. Oczy lekko błękitne, wspaniale komponowały się z smukłą, lecz nadal urodziwą twarzą. Figura też była niczego sobie, nie był napakowanym osiłkiem, ale na chuderlaka też nie wyglądał.
To on wszystko organizował i do niego należał akt własności, jednakże nie można zapominać o jeszcze jednej ważnej osobie. A była nią Nevis, jego młodsza o sześć lat siostra, również Schichibukai. Włosy miała długie, kruczoczarne, niczym nie splecione sięgające jej daleko za ramiona. Bardzo atrakcyjne i nader urodziwe dziewczę. Oczy również czarne, co znakomicie pasowało do jej włosów jednocześnie kontrastowało z nieco bledszą cerą. Twarz nieco smukła, kości policzkowe nie za długie, wyrazisty nosek, a z lewej strony ust mały pieprzyk, który niewątpliwie dodawał jej uroku. Wyglądała jakby nie Michał Anioł, ale sama matka natura wzięła do ręki dłuto i ją wyrzeźbiła. Nie przypominała modelki, była można powiedzieć „idealnej budowy”. Nie otyła, ale w żadnym wypadku nie anorektyczka. Nie za szerokie biodra, bardzo długie nogi, (dziewczyna miała metr siedemdziesiąt pięć wzrostu) i jędrne, acz niewielkie piersi. Ubrana była w bluzeczkę z odkrytymi ramionami, fioletową spódnicę sięgającą niemal do kolan, raz miała założony przepiękny wisiorek z diamentem w kształcie płatku śniegu zwisającym jej lekko na piersi.
Krys otwarłszy ogromne drzwi, zapraszał swych przybyłych już gości. Nevis tam nie było. Czekała już siedząc na swoim miejscu, uprzednio skrupulatnie wyliczonym przez Krysa, aby zachować bezpieczną odległość od Aiwary - babiarza, który zamiast myśleć o debacie, koncentrowałby by się na jej udach i ciągle z nią filtrował. A nasz gospodarz nie chciał, by jego piękne dywany, czy siedzenia, zostały zaplamione krwią.
- Zapraszam. Proszę się rozgościć. Tylko mi tu proszę buty zdjąć.
- No nie, tak czysto, że pierdnąć nie można – grubiańsko odrzekł Moria.
- A no nie, od tego jest toaleta – odparł stanowczo Krys.
Goście weszli do rezydencji, zdjęli buty, choć co poniektórym przyszło to z nieopisaną niechęcią. Założyli specjalnie przygotowane dla nich obuwie i przekroczyli próg salonu. „Przekroczyli” to jednak pojęcie względne.
- O kurwa! – Czarnobrody przestąpiwszy właśnie próg prowadzący do salonu się wstrzymał, gdy jego oczom ukazało się bogate wnętrze prezentujące się nad wyraz okazale - Ale przepych, muszę sobie coś takiego skołować – nie krył podziwu, a przy okazji, wcześniejszym „zdaniem” braku wychowania.
- Bardzo chcesz mieć bliskie spotkanie trzeciego stopnia ze ścianą obok? – spytała Nevis, wyraźnie urażona chamstwem mężczyzny.
- A nie, słonko, to nie było do ciebie – odparł ze spokojem, najwyraźniej źle interpretując słowa dziewczyny. Tą aż zszokowała arogancja jegomościa. Postanowiła już nic nie mówić, bo szkoda jej było strun głosowych, a szansa, iż pan stojący w drzwiach (co swoją drogą też za kulturalne nie było) prawidłowo ją zrozumie, była tak znikoma, jak wygranie w pirackiego totka.
Tymczasem przy owych drzwiach rozpoczęła się dyskusja.
- Ty, Flaming, co on odpierdala? – Moria był wyraźnie zniecierpliwiony staniem w korytarzu w czymś, co do złudzenia przypominało kolejkę.
- No właśnie się króca zastanawiam! I co to za Flamig?! – stał tuż za Czarnobrodym, więc postanowił wykorzystać sprzyjające mu okoliczności.
- Ruszysz łaskawie dupsko?! – to mówiąc Doflamingo kopnął kolegę, bo w przeciwnym wypadku pewnie stałby tak do wieczora.
Czarnobrody wyraźnie był nieprzyzwyczajony do takiego przepychu, reszta dobrodziejstwa wstąpiła w gościnne progi już bez większych komplikacji.
Aiwara, poprawił sobie grzywkę, chwycił krzesło obok Nevis, gdy w jednej chwili zastygł.
- Tam! – odezwał się dziewczęcy, ale donośny głos.
- Zechciej mi wybaczyć, ale cóż się stało, że taka słodka istotka, anioł wręcz, jest zmuszona wyciągać takie wysokie nuty? – zapytał jak wcielony duch Amora, słodko i komplementując na każdym kroku. Gracji dodawał mu różowy, (co?) elegancki garnitur i mała róża przyczepiona na piersi.
- Będziesz dyskutował? – dał się słyszeć wdzięczny lecz stanowczy głos.
Aiwara, nie miał już złudzeń. Nie będzie mu dane siedzieć obok płci pięknej. Nieco zniesmaczony zasiadł na wyznaczonym miejscu.
Goście po kolei zajmowali wyznaczone miejsca, właściwe tylko Aiwara, źle wybrał. Wszyscy członkowie Schichibukai zasiedli już na swoich miejscach. Rzecz wyglądała następująco:
dwa krańce stołu, po jednej stronie Krys (od strony drzwi) po drugiej teoretycznie miejsce dla Dragona. Na skosie po stronie lewej Krysa, Nevis, a po jego prawej Doflamingo. Następnie przechodzimy do dwóch prostopadłych linii stołu, gdzie po Nevis zasiadł Mihawk i Moria, a od Doflamingo, Czarnobrody i Aiwara. Dzięki temu ułożeniu tych najbardziej frywolnych Krys miał na wszelki wypadek pod ręka, a Aiwara, znajdował się w bezpiecznej odległości od jego siostry. Zadowolony z ułożenia mężczyzna nie wiedział jednak jednego. Otóż, niegrzesząca urodą dziewczyna, była obiektem westchnień Sokole Oko. Ona zaś traktowała go co najwyżej jako dobrego kolegę. Szermierz bowiem nie pierwszy raz u nich gościł. Znali się dobrze, czasem wspólnie trenowali. Mihawk, wiedział, ze ona nie darzy go takim uczuciem, jakiego pragnął. Niemniej był za nią gotów skoczyć nawet w ogień. Za wielkich szans u niej nie miał, ale się nie poddawał i wierzył, iż pewnego dnia pobiorą się w jednej z największych i najpiękniejszych altanek w malowniczym ogrodzie owej rezydencji. A następnie podczas nocy poślubnej, w tym samym romantycznym miejscu zdejmie z niej okowy dziewictwa. Sokoleoko zgodził się tu przybyć tak naprawdę właśnie przez wzgląd na nią. Nie był zainteresowany „podbojem świata”, czy czymś tego pokroju. Spotkanie Białobrodego czy Shanksa, którego widywał nader często również niespecjalnie go motywowało.
- Dobrze – zaczął Krys – zanim przyjdą honorowi goście pozwolę sobie przeprowadzić szybkie, lecz niezwykle istotne głosowanie.
- Po kiego? – Moria oczyszczał sobie w wyjątkowo obcesowy sposób drogi oddechowe.
- Żebyś się pytał! – wydarł się Doflamingo.
- Dajcie mu powiedzieć – dał się słyszeć ujmujący dziewczęcy głos.
Chwila nie minęła i zrobiła się cisza jak makiem zasiał. Mysz pod miotłą nawet się nie umywała.
- Więc jak już wspomniałem przeprowadzimy głosowanie. Sprawa jest prosta. Będzie ono dotyczyło wystąpienia z Schichibukai i stworzenia nowej grupy, której cele jak i samą nazwę wyjawię po pomyślnym głosowaniu. A więc słucham. Kto jest za: Zrzuceniem obroży! Ma dość określenia „rządowy pies”! Połączeniem naszych sił i stworzeniem przepotężnej grupy, która zatrzęsie w posadach Światowym Rządem?! - przemowa, choć na początku się na to nie zapowiadała, była bardzo płomienna. Trzeba przyznać, iż nieco narzucała jego wolę, ale liczył się efekt.
- Teraz proszę krótko tak/nie.
Krys miał dar przekonywania i coś w sobie. Po kolei każdy usłużnie zaczął odpowiadać. Kolejka leciała od Krysa przez Nevis, zataczając kółeczko, które kończyło się na Doflamingo. Sokole Oko był wdzięczny bogom za swoją miejscówkę. W sam raz, bo przed Nevis, a on przecież nie mógł wybrać inaczej jak ona. Rachunek wyglądał następująco: dwa razy „nie” i pięć na „tak”, a więc wszystko stało się jasne. Aiwara oczywiście był „za” połączeniem, bo to oznaczało możliwość rychłego ponownego spotkania z przecudowną istotą, którą na tę chwilę, była Nevis. Przeciw byli tylko Moria i Doflamingo, którzy za nic w świecie nie mogli sobie wyobrazić wzajemnej współpracy.
- No dobra – zabrał głos Moria – to teraz z łaski swojej nas oświeć, co i jak. – Mroczny pan, wydawał się być bardzo zainteresowany tematem. Nie chciał połączenia, ale chciał usłyszeć co Krys ma do powiedzenia. Czuł podświadomie, że będzie mowa o wielkich rzeczach, które mogą zupełnie odwrócić porządek na świecie. Z niecierpliwieniem czekał na odpowiedź.
- Zaiste, nastąpiła odpowiednia pora. Postanowiłem, iż cele zdradzę dopiero, gdy będą już wszyscy. Nie widzę sensu, się powtarzać. To zresztą tylko moje sugestywne propozycje i nie musicie się do nich dostosowywać. Natomiast, co do nazwy, postanowiłem, iż wspólnie o niej zadecydujemy. Choć zapewne myślicie, że kreuję się na lidera, to chciałbym wam powiedzieć, iż w rzeczywistości pragnę, aby ważniejsze decyzje, jak właśnie nazwa naszej grupy, nie zależały od pojedynczej jednostki, ale były efektem współpracy wszystkich zainteresowanych. – Piękne słowa, jednak były one tylko przykrywką. Krys miał nadzieję, coś wykombinować w czasie głosowania, niestety na nic specjalnie błyskotliwego nie wpadł. Nie mógł przecież jednak się zdradzić. Tymi słowami udowodnił, iż nie jest lekkomyślnym dowódcą, ale idealnym strategiem, wybierającym jak najwłaściwsze rozwiązania. Nikt nawet się nie domyślił, ze było inaczej.
- Jakieś propozycje panowie? Jestem przekonana, że nie brak wam intelektu i wspólnie na pewno wymyślimy wspaniała nazwę – dziewczyna rozpoczęła dyskusję, fałszywie komplementując, a pod koniec słodko uśmiechając się do zgromadzonych.
Choć pozornie było to nie istotne, kto i jak rozpocznie, odegrało to niesłychanie istotną rolę. Mówiła bardzo przekonująco, a jej słowa były niemal jak zastrzyk pozytywnej energii. Panowie uraczeni słowami pięknej Nevis od razu wzięli się do roboty. Osiągnęła dokładnie taki efekt jak zamierzała. Niestety mieli momentami chore pomysły, co gorsze z goła inne. Moria stawiał na coś z Kuroi (jap. „czarny”) , Mihawk chciał by miało to jakieś znaczenie, Krys by miało sensowną genezę itp. Burza mózgów jednym słowem.
- Wiem! – odezwał się Aiwara – Wasure! – Koniecznie chciał zaimponować koleżance.
- To żeś wykombinował. Długo nad tym stękałeś? – pogardliwie i nieprzychylnie odparł Doflamingo.
- Ale zobacz, jest tajemniczość, symbol, o genezie nie wspominając.
- No niby jest – do dyskusji wtrącił się Krys – ale to strasznie tandetne. Nazwa taka jak wyspa.
Ogólnie pomysł zanegowano i znów zaczęło się główkowanie. W prawdzie poleciała kolejna propozycja „ Shichikage”, ale wszystkim zdecydowanie za bardzo kojarzyło się to z pomysłodawcą.
- Będziemy tak myśleć do usranej śmierci. – Dla Czarnobrodego, wysilanie szarych komórek nastręczało wyraźnie nie małych trudności.
Gdy już wydawało się, iż wszyscy dobili już do swego limitu i więcej nie dadzą rady wymyślić, padła nowa propozycja.
- Midoriou! – wyskoczył nagle szermierz – "Midori" to „zieleń”, więc będzie wskazywało na genezę. To w końcu tropikalna wyspa. Natomiast „Ou”( jap. „król”) jako określenie nowych władców. Co o tym sądzicie? – Sokole Oko był niesłychanie dumny ze swego pomysłu. Sam paw mógłby mu teraz chylić czoło.
- No ja wiem, głupie nie jest. No i uzasadnienie konkretne - odrzekł Krys zadowolony, że głowiąc się nad nazwą, zwrócono uwagę nie tylko na brzmienie, ale genezę i jakiś głębszy sens. Nie był to może coś wybitnie genialnego, ale z pewnością była to jak dotąd, najlepsza propozycja.
- Przemyślane i ma coś w sobie – Nevis pochwaliła i w sensie niejakiej „nagrody”, mrugnęła do niego lekko okiem. Mihawk się zmieszał i zaczął coś do niej mówić pod nosem, ale totalnie go zagłuszył Czarnobrody.
- A mnie się nie podoba!
- A ja mam to serdecznie w dupie - odpowiedział mu niekulturalnie Moria – jak masz lepsze, to wal, a jak nie to morda i szczekaj jak rozkażą. Kishishishishishishi
- Ty Moria też się zamknij – Krys postanowił znowu przejąć inicjatywę - To co? Wszyscy się zgadzają? – spojrzał na Czarnobrodego, który wymownie gestem założonych rąk na siebie, wyrażał swój sprzeciw – znaczy, czy większość się zgadza?
Tu obyło się bez fanaberii i wspólnie zadecydowano, iż od teraz będą się nazywać - „Midoriou” . Następnie nastąpił czas strawy i oczekiwania. Aiwara próbował flirtować na odległość z Nevis, lecz próżny był jego trud. Moria siłujący się, z kim popadnie na pięści, skutecznie ją zasłaniał. Próbował ją dotknąć pod stołem, podchodząc, zagadać osobiście, pisać wiersze, wszystko na nic. Dziewczyna nie zwracała na niego najmniejszej uwagi, natomiast Krys wręcz przeciwnie. Co więcej Nevis, pod pretekstem nowej nazwy, postanowiła nieco lepiej poznać szermierza, z czego ten był niezmiernie rad. I tak sobie mijał czas po czym zaczęło się robić ciszej, nieco bardziej skupiono się na jedzeniu niż rozmowie, aż nastała cisza przerywana nerwowym stukaniem palcami o blat stołu przez Flamingo. Wreszcie nie wytrzymał.
- Hej! Ile my tu mamy jeszcze króca siedzieć?!
Gospodarz spokojnie odparł:
- Doszły mnie słuchy, iż Białobrody i Rudowłosy dotarli już na wyspę. Niebawem powinni do nas dołączyć – w tym momencie podniósł głos - Więc zamknij z łaski swojej jadaczkę i czekaj!
- TY! Ty mi każesz czekać?! – oburzył się pirat.
- Jak widzę psy już zaczęły szczekać - odparł pod nosem Mihawk, ale zrobił to w takim stylu, iż jego słowa dotarły do uszu niemal wszystkich zgromadzonych osób.
- Nazywasz mnie psem?! – zdenerwował się Doflamingo – Już ja ci…!
Nagle dał się słyszeć odgłos otwieranych drzwi. Do sali wszedł Białobrody, a tuż za nim Shanks. Szli w pełni dostojeństwa niczym szlachta zachodząca do obory. Rozmowy natychmiast ucichły. W pomieszczeniu dawała się odczuć ich potężna aura.
- Panowie - przywitał ich gospodarz – Dziękuję za Wasze przybycie, ale chciałbym byście się troszkę opanowali. Szyby mi lecą!
- A, sorka sorka. – odparł Shakns i zupełnie się wyciszył.
- Niech będzie… - Białobrody też stłumił swą moc. Następnie obydwoje zasiedli dokładnie tak jak zaplanowano. Od Mori na ukosie Shanks, a od Aiwary Białobrody.
Następnie gospodarz wstał podszedł do szafki, z której wyciągnął dwie butelki wytwornego wina, uprzednio przyniesione z piwnicy (najlepszy rocznik). Ustawił przed każdym kryształowy kieliszek i nalał znamienitego trunku. Następnie powrócił na swoje miejsce, by rozpocząć właściwą część zebrania. Ku jego niezadowoleniu, w niezbyt dobrym stylu rozpoczął Białobrody.
- Hohoho! Cóż to za święto dziś mamy? Gratuluję Krys, że udało ci się zebrać tę całą marynarską psiarnię w jednym miejscu.
- Hę? Co tam wypaplałeś? – zapytał odprężony Moria „oczyszczając jamę nosową”.
- A jak was inaczej nazwać? Straciliście swój honor i daliście sobie założyć rządową obrożę. Hahaha – odparł na koniec głośno się śmiejąc.
Doflamingo pomyślał sobie to samo, co Czarnobrody i Moria, którzy byli wysoce wyczuleni na słowo „pies” i jemu pochodne: Pal sześć jak on jest potężny, zaraz nauczę go szacunku!
- Hahaha – zaśmiał się również Shanks, popijając wytworny trunek, osobiście nalany przez gospodarza.
Nasza znajoma trójka: [/i]Temu też spuścimy wpierdol po naradzie[/i]. Czarnobrodemu na samym myśleniu jednak nie poprzestał i totalnie zdegustowany brakiem, w jego mniemaniu, należytego szacunku wykrzyczał:
- Możecie się już zamknąć?!
- Nie najlepiej się zaczęło - westchnęła Nevis i oparła na swej dłoni podbródek.
- A czego innego mielibyśmy się spodziewał - odparł cichutko siedzący obok niej Mihawk. Chętnie zacząłby od „kotku”, ale wiedział, iż relacje na te chwilę ich łączące, jeszcze długo nie będą na to pozwalały (o ile w ogóle).
- A gdzie Dragon? – spytał rzeczowo jak się tylko da Aiwara.
- Właśnie – rozsiadł się wygodnie Białobrody.
- Mówił – zaczął Shanks – że ma coś do załatwienia i chyba jeszcze „ Nie chcę mieć z tymi śmieciami nic wspólnego” i...
- Starczy - odezwał się Białobrody. – Powiedzcie lepiej, po co mnie tu ściągnęliście. Białobrody tak po prawdzie też nie chciał tu przybyć. Jednak, ponieważ Krys był jego dobrym przyjacielem, nie mógł mu odmówić. Tym chętniej, rychło chciał poznać powody zaproszenia go tutaj. Istotne jest tez to, iż jeszcze bardziej, ciągnęło go do jak najszybszego opuszczenia tego zebrania.
- W takim razie pozwolę sobie zabrać głos, gdyż to ja jestem inicjatorem całego tego zamieszania – Krys powstał z honorowego siedzenia. Był niepewny siebie. Wiadomo, jego przemowa była kluczowym aspektem spotkania. To od niej zależało, czy zjedna sobie największe potęgi tego świata. Nie było już jednak odwrotu. Zaczął więc nie przedstawiając od razu szczegółów, ale wprowadzając delikatnie znamienitych gości w arkany jego planu.
- Wyda wam się to może nieprawdopodobne i być może uznacie to za chory pomysł, ale my Schichibukai, mamy dość rządcowskiej ogłady i połączyliśmy swe siły, co jak sam Białobrody zauważył łatwe nie było, by przeciwstawić się Światowemu Rządu. Od dziś już nie jesteśmy ”siedmiorgiem władców”, jesteśmy „Midoriou”.
- Hahaha – nie mógł powstrzymać się od śmiechu Shanks – Kto by przypuszczał, że wielkich siedmiu bogów połączy swe siły. Hahaha. – Shanks był nader rozbawiony nowo zasłyszanymi informacjami, które mimo wszystko nadal wydawały mu się, co najmniej, mało prawdopodobne. Wiedział nie od dziś, iż Schichibukai stanowią typki, które wolą działać na własną rękę. Nigdy wszak nawzajem sobie nie pomagali. Nawet jak Moria dostawał baty, nie chciał by mu pomóc. Nie szydził z nich, ale w połączeniu z trunkiem, którego notabene wypijał duże ilości, niezmiernie go to bawiło.
- Tak cię to śmieszy?! – zirytował się Doflamingo. Jego złość po części wynikała z tego, iż Rudowłosy miał rację, a on sam nigdy nie uważał, by sojusz był dobrym pomysłem. Cóż jednak miał do powiedzenia skoro został przegłosowany? Pozostawało mu tylko bronić wspólnej idei z nadzieją, że nie będzie tego żałował.
- Spokój! – Krys podniósł na wszystkich głos, nie przymierzając, koncentrując się zwłaszcza na Doflamingo. Nastała cisza, wszak z gospodarzem się nie dyskutuje.
- Pozwolę sobie wrócić do mojego wykładu. – Pozostała mu najtrudniejsza część; przekonać swych gości do sojuszu. Nie mógł sobie pozwolić na dłuższą pauzę i zebrawszy w sobie pozytywną energię kontynuował:
- Midoriou dysponuje ogromną siłą, jednak większość z nas nie może się równać z przeciwnikami takiego kalibru jak Wy. – Tu trochę przysłodził, wiedział, iż Schichibukai są w stanie ich pokonać, ale to by była wyniszczająca wojna domowa. Marynarka bez trudno rozwaliła by niedobitków. - Dlatego pragnąłbym z całego serca byście się do nas przyłączyli. Bylibyście nieocenionym dla nas wsparciem. Głęboko wierzę, iż nasze wysiłki nie pójdą na marne – od tego momentu podniósł głos, mówiąc niczym zawodowy orator - Razem, na pewno nam się uda! Zwyciężymy! Pokonamy Marynarkę!!!
Nastała cisza. Takiej przemowy to nawet koledzy Schichibukai się nie spodziewali. Nawet ci bardziej sceptyczni byli pod wrażeniem. Przemowa zrobiła wrażenie nawet na Yonkou.
Krys w duchu dziękował sobie, iż nie wyznaczył do tego zadania (tak jak początkowo było ustalone) Czarnobrodego, który nie wiedzieć, czemu, bardzo chciał poprowadzić to spotkanie. Milczenie przerwał głos Białobrodego.
- Dobrze, to już coś wiemy. To teraz mi jeszcze powiedz, jakbyście widzieli moją pomoc?
Krys nie krył radości wynikającej z zainteresowania sprawą samego „króla”. Jednak to nie był czas na spoufalanie, pan pyta to sługa odpowiada (choć nie przepadał za takim zestawieniem ról.)
- Zakumulujemy wszystkie dostępne siły i zaatakujemy na Główną Bazę. Jednak musimy uzbroić się w cierpliwość. Zanim to nastąpi, dobrze by było nieco przerzedzić szeregi wroga. Wielu potężnych piratów, zostało pojmanych - tu znowu podniósł ton – przez marynarską elitę! Głównie przez admirałów, posiadających wyjątkowe zdolności. Uważam, iż byłoby nam wysoce na rękę usunięcie, choć jednego z nich jeszcze przed główną batalią.
Widać było, iż Krys jest urodzonym przywódcą. Jego słowa były charyzmatyczne i pełne siły. Powodowały, iż w zebranych, zaczynał wstępować duch walki. W niektórych zapłonął taki ogień, że najchętniej już by zaatakowali Marynarkę. Wśród tych gorących emocji i podniecenia, niestrudzenie przepływały słowa gospodarza.
- Co więcej, dobrym posunięciem byłoby uwolnienie więźniów przetrzymywanych w Impel Down. To ścierwa i większość z nich nie jest warta funta kłaków. Jednakże – i tu uśmiechnął się do wszystkich – nie wiem jak wam, ale dla mnie jest ujmą walczyć z tą całą marynarską zarazą. Tak to się nawzajem płotki powybijają i problem z głowy. – Ta część nie była bez znaczenia. Doskonale zdawał sobie sprawę, iż niejeden z przetrzymywanych tam więźniów dysponuje ogromną mocą. Chciał jednak uwydatnić różnicę miedzy nimi, a zebranymi w rezydencji gośćmi. Pokazać, że przemawia do wybranych, tych pod każdym względem „naj”. Celowo więc umniejszał wartość więźniów, podnosząc tym samym wszystkim morale.
- Chciałbym też zaznaczyć, iż w Impel Down jest przetrzymywany wielki pirat – Ace, który z pewnością nie powinien był tam się znaleźć. To dla niego obraza! Naszym obowiązkiem jest, tak zacnego pirata, uwolnić z okopów niewolnictwa! – Tymi słowami, miał zamiar ponad wszelką wątpliwość zjednać sobie Białobrodego. – To jak towarzysze? Pomożecie?!
Białobrody nie krył podziwu zmieszanego z zadowoleniem:
- Podoba mi się twoje zdecydowanie. Gratuluje też wybitnie udanej przemowy. Podziwiam również to, iż udało ci się zebrać tu wszystkich obecnych, a nader niezwykłym osiągnięciem jest namówienie ich wszystkich – rozejrzał się po sali zaznaczając, iż chodzi mu o Schichibukai – do współpracy. Hohohohoho, zaprawdę niezwykłe. – Białobrody mówił szczerze. Każde jego słowo było esencją tego, co działo się w jego myślach. Teraz już nie żałował, iż tu przybył. Właściwie nie miał już wątpliwości. – Niech wam będzie! Ja Białobrody zawiązuję z wami sojusz!
- A ja nie – totalnie rozbroił towarzystwo Shanks.
Krys już był w siódmym niebie, myślał, że dokonał podwójnego cudu naraz. Jeszcze dobrze się nie nacieszył pozytywnymi słowami przedmówcy, a tu jakby mu spadły dwie tony na głowę.
- Ale czemu ? Weź to jakoś uargumentuj – Białobrody był rozczarowany kolegą.
- Hmm, no dobra ale jest jeden warunek.
Wszyscy odetchnęli z ulgą, Mihawk i kilka inteligentniejszych osób od razu wyczuło, że Shanks się wcześniej zgrywał. Mieli mu to za złe, ale już nie chcieli tego przedłużać.
Oczywiście niektórzy powstrzymać się nie mogli.
- No jeszcze mi tu będzie warunki dyktował – Czarnobrody walnął pięścią w stół.
- Czekaj! – odezwał się dotąd nie zabierający zbytnio głosu Aiwara – Powiedz, czego żądasz? - spytał kulturalnie mając nadzieję, iż uda im się pozyskać drugiego z Yonkou, a co najważniejsze względy Nevis. Jednakże rozumiał też wagę samej sprawy. Czuł, że są o krok od zwycięstwa i nie chciał, by Czarnobrody swym zachowaniem zniechęcił Rudowłosego.
- Hmm – wyciągnął się „chwilowy pępek świata” i uśmiechnął w stronę Krysa – No... - popatrzył chwilę w górę i podrapał się w zamyśleniu po brodzie. Następnie swój wzrok skierował w stronę jedynej, zaszczycającej męskie grono swą obecnością niewiasty – Jeśli ta młoda dama, spędzimy ze mną upojną noc, to się zgodzę.
Nevis absolutnie zatkało. Zarumieniła się.
- Co?!!! – jej brat i Mihawk wykrzyczeli z oburzeniem.
- Po moim trupie! – niezwykle zwięźle zanegował swoją niezgodę szermierz. Mało go to teraz obchodziło, jak wytłumaczy swe zachowanie przed gospodarzem czy Nevis. Wszak obaj nie zdawali sobie sprawy, co Sokole Oko do niej czuje. Zawsze jednak mógł się wykręcić słowami: prawdziwy dżentelmen nigdy by na coś takiego nie pozwolił. Jednak w tym momencie mówimy o odruchu, instynkcie obrońcy. Dobył swego miecza. Zaczęło się robić gorąco.
- Moją siostrę?! – Krys nie krył zdziwienia, a jednocześnie urażenia tupetem gościa. Do głowy przychodziła mu tylko jedna myśl Zabić skurwysyna! Krys się jednak uspokoił, nie mógł pokazać jako dowódca, że emocje wzięły górę nad rozsądkiem.
- To był tylko taki niewinny żarcik – tym samym nieco uspokoił towarzystwo - Myśleliście, że co? Że ja naprawdę… – zrobił małą pauzę by uchylić się przez ciosem Mihawk, którego najwidoczniej wyprowadził z równowagi – No co wy, nigdy bym czegoś takiego nie zaproponował. Nie to żebym odmawiał urody koleżance – puścił do niej oczko, tym samym znów był zmuszony uniknąć kolejnego ciosu, czerwonego ze złości szermierza - A wy myśleliście… - zakrył lekko usta ręką, ale nie wytrzymał – Hahahaha!
- Hahaha – zawtórowała za nim dziewczyna - W zęby? – rozwścieczona dziewczyna z impetem postawiła nogę na stole i skierowała pięść w stronę rozbawionego gościa.
- Uu co za temperament – zagwizdał Czarnobrody.
- Opanuj się siostro! – Pochwycił ją na wszelki wypadek brat. Znał ją. Wiedział, że zła jest gotowa doprowadzić do takiego stanu rezydencję, żeby nie pozostał nawet kamień na kamieniu. – Shanks, tylko sobie żartował, prawda? – rzucił wymowne spojrzenie w jego stronę.
- Tak, tak… Przecież mówiłem. Przepraszam Nevis, jeśli cię uraziłem. – Shanks nie grał. Widział, że Krys cienko sobie radzi, a dziewczyna jak tylko się uwolni, niczym wulkan rzuci się na niego z pięściami. Nie znał Schichibukai dobrze, ale słyszał co nieco o niej i wolał nie dolewać oliwy do ognia. W końcu nie na darmo jest jednym z nich. - pomyślał.
Szczere słowa Shanksa całkowicie udobruchały dziewczynę. Uspokoiła się i wróciła nieco zawstydzona na swoje miejsce. Trzeba przyznać, iż rumieniec dodawał jej uroku. Shanks był przystojny i mogłoby coś z tego może nawet wyjść, ale nie mogła dać tego po sobie poznać. Nie przed bratem, który był dla niej jak ojciec. To jednak, o dziwo, nie skreślało Rudowłosego u niej z listy potencjalnych kandydatów. Jednakże teraz zaczęła się zastanawiać nad całą sytuacją. To, że mój starszy brat stanął w mojej obronie rozumiem. Ale czemu Mihawk był taki wściekły? Nie mogła znaleźć jednak na to pytanie odpowiedzi. Co ważniejsze nie było na to teraz czasu.
- Skończ te gierki i odpowiedz wreszcie – nagle wykazał jakieś większe zainteresowanie sprawą Moria. Był wyraźnie zniecierpliwiony, a i żart Shaksa go nie bawił. - Ja tam nic do twoich „zainteresowań” czy „zabaw” nie mam, ale mamy tu ważne spotkanie, a nie schadzkę w ciemno.
- No właśnie - rzucił rzeczowo Aiwara – Przyłączysz się czy nie?
- Sorka, ale nie – mówiąc to podniósł się i wstał od stołu.
- Bo Nevis ci dupy nie da? – grubiańsko wtrącił Moria. Poskutkowało to natychmiastowym kopem pod stołem (żeby było nieco dyskretniej) Mihawka.
- Haha… – Carnobrody już zaczynał się śmiać, gdy nagle zobaczył dwie pary przeszywających go do szpiku kości oczu. Postanowił więc sobie darować. Tymczasem Shanks, aby nie burzyć sensu rozmowy i dodatkowo oczyścić się z zarzutów odpowiedział na pytanie Morii.
– Nie, nie dlatego. Przestańcie już z tym. Nie ma to nic do rzeczy. Takie mam zasady – odparł i skierował się ku wyjściu – Nie martwcie się, nie puszczę farbki – uśmiechając się rzucił na odchodnym i zniknął za drzwiami.
- Zabijcie go – sformułował lakoniczną acz konkretną wypowiedź pozostały z Yonkou.
Sala się poruszyła. Nie wiedzieli, co odpowiedzieć. Milczenie oznaczało jednak niezdecydowanie, a ono słabość, która była niedopuszczalna w szeregach przyszłych „królów świata”
- Ale po co? – spytał delikatnie Aiwara – Wiadomo, że nie nakabluje.
- Po jajco! – wydarł się Flamingo – Kto nie jest z nami jest przeciw nam!
- Kolega dobrze rozumuje mój punkt widzenia – pochwalił Biały. – Przy okazji pokażecie, że te cyferki na waszych listach gończych nie znalazły się tam przypadkiem.
- Ja się nim zajmę! – w zgłosił się natychmiast Czarnobrody.
- Świetnie, odpokutujesz przy okazji Ace’a.
Czarnobrody się lekko zmieszał. Doskonale wiedział, iż to za jego sprawą prawa ręka „krola piratów” gnije teraz w więzieniu.
- Czekaj! – powstrzymał wychodzącego już kolegę Doflamingo – To jest Yonkou, czemu trochę by szczęściu nie pomóc? - uśmiechnął się złowieszczo. No to co, idziemy się zabawić?
- Pewnie będzie przechodził koło naszej „atrakcji”, miło go tam przywitajcie – dodał Krys by okazać zdecydowanie i chęć grupy, która delikatnie mówiąc miała to w nosie.
Sokole Oko targnął wir, wspólnie się zazębiających myśli: Iść pomóc? Im, czy może Shanksowi? Nie… Nie za to co dziś powiedział. Z drugiej strony, to jest jego życie, nie jestem jego niańką, a wielkimi kumplami też nigdy nie byliśm. Postanowił więc nie ruszać się z miejsca.
- Dobra, to idziemy! – Czarnobrody aż się palił do działania.
- Szczęść Boże - sarkastycznie odparł Białobrody, który najchętniej widziałby go martwego.
Nasz król mroku poczuł się jakby stał po niewłaściwej stronie barykady.
- Nie trykaj, stary! – strzelił mu koleżeńsko w plecy Doflamingo –Damy radę! Mam plan! Zobaczysz, pójdzie jak po maśle!
- No dobra, to na razie ziomki. Słonko –zwrócił się jeszcze do Nevis - czy można liczyć później na odprężający masaży sam na sam?
- Chyba śnisz! - odpowiedź dziewczyny nie pozostawiała wątpliwości.
- Ech, no nic, to narka – to mówiąc znikli za zamykającymi się jeszcze za nimi drzwiami.