Poziom Postaci : 1
Imię, nazwisko, pseudonim: Lao Dekim
Płeć: mężczyzna
Wiek: 38 lat
Rasa: rybolud
Profesja: Botanik
Atrybuty:
wytrzymałość: 3
siła: 2
zręczność: 3
percepcja: 0
wola: 1
inteligencja: 3
Statystyki:
Styl Walki: Karate Ryboludzi,
Umiejętności:
Uchimizu (wodny strzał) – woda zmieniona w pocisk zadający 2k7 obrażeń na krótkim oraz średnim dystansie, bez źródła wody kosztująca 2 punkty energii, zadająca dodatkowe 1k3 obrażeń użytkownikom diabelskich owoców
Hyakumaigawara Seiken – silne uderzenie pięścią zadające 4k8 obrażeń + 1 za każdy punkt siły i zręczności i wyrzucające przeciwnika w powietrze (jeśli upadnie – otrzymuje dodatkowe 1k2 obrażeń), koszt energii: 5 punktów
Haki
Nic
Diabelski Owoc
Brak
Wygląd: Jak większość ryboludzi jest wysoki i postawny. Ma średniej długości brązowe włosy, które mocno oświetlone mają pomarańczowe refleksy. Zaczesuje je zazwyczaj do tyłu. Poniżej brody wyrastają mu dwa długie wąsy. Cerę ma jasną, wręcz bladą, natomiast tors pokryty jest pomarańczowymi plamami. Charakterystyczne są dwa złote pasy z obu stron ciała, idące od skroni, przez szyję, bok, schodzące po zewnętrznej stronie uda, kończące się gdzieś za kolanem.
Odpowiadający gatunek ryby: Barwena:
Biografia
Wrzucona na końcu karty
Marzenie:
Odnalezienie i uratowanie Visaam, swojej miłości, założenie z nią rodziny.
Wymarzony owoc:
W związku z byciem ryboludem to żaden. Natomiast bardzo zależy mu na przebudzeniu i rozwinięciu haki zbrojenia.
Ewentualnie owoc dla broni, którą mogłyby być jedynie kastety. Tutaj by fajnie siadł jaki zoan np. Piranii (chociaż wiem, że to trochę się kłóci z faktem bycia diabelskim owocem i osłabieniem w wodzie).
Także głównie to haki jest wymarzone.
Historia:
Postawny rybolud o brązowych włosach zataczał się, mimo, że siedział na krześle. Być może była to jedyna imponująca umiejętność jaką potrafił - zataczać się na siedząco. Na stole przed nim znajdował się półmisek niedokończonego jedzenia. Obecnie mięso i warzywa pływały w piwie, które rybolud przypadkiem rozlał. Pomimo tego, postać sięgnęła ręką po kawałek mięsa, chwytając je palcami i próbując trafić jedzeniem do ust. Nie udało się za pierwszym razem, ale rybolud nie dawał za wygraną, nawet gdy część posiłku wypadła mu i wylądowała na podłodze.
- Lao, czas wychodzić. Masz gdzie spać? - zapytał właściciel tawerny, po tym jak podszedł do stolika pijanego klienta. Tawerna była już właściwie pusta, było bardzo późno, za niedługo powinno wzejść słońce.
- Jasssss. Jasne - odpowiedział Lao i wstał bez protestu. Gdy próbował zrobić krok, stracił równowagę, ale właściciel przybytku chwycił go, wziął pod ramię i cierpliwie wyprowadził za drzwi. -
Kocham cię, jesteś wspaniały - powiedział mu Lao na pożegnanie.Rybolud wziął głęboki wdech i wysilił umysł. Czy miał gdzie iść? Nie do końca. Ale miał pomysł, port był blisko.
***
Tawerna Rybie Oko była jedną z nielicznych, lub może nawet ostatnią, gdzie Lao mógł przebywać. Właściciel był jego przyjacielem, a zaraz dłużnikiem, jeszcze z dawnych czasów, zanim Lao Ją stracił. Tawerna prowadzona była przez człowieka o imieniu Karl, ale była ona otwarta na wszelakie rasy, lecz przede wszystkim upodobali ją sobie ryboludzie, być może ze względu na nazwę. Co prawda - zdarzały się próby podpaleń czy innych sabotaży, ale nie tak łatwo pozbyć się ulubionego miejsca przebywania zgrai ryboludzi.
Natomiast gdyby nie znajomość z Karlem, Lao już dawno zostałby wpisany na czarną listę. Dekim sam wiedział, że nie jest wymarzonym klientem. Często się upijał, a potem awanturował, wdawał w bijatyki, tracił przytomność przy stole. Jedyną zaletą było to, że zawsze płacił.
Tryb życia Lao składał się z dwóch okresów. Gdy miał pieniądze: właściwie codziennie się upijał, spędzał czas w tawernach i barach (o ile gdzieś go wpuszczano), przepijał i przejadał zarobione beri. Gdy ich zabrakło, zatrudniał się gdziekolwiek. Nie stronił od żadnej pracy, nie zważał na ryzyko, liczyło się jedynie by zarobić. Gdyby nie nałóg, rybolud mógłby zapewne nawet coś osiągnąć, zresztą do tamtego dnia był na dobrej drodze. Lao był wytrzymały i silny, do tego wyjątkowo inteligentny, co było rzadkim połączeniem. Obecnie umysł miał nieustannie zamroczony alkoholem, ale w momentach trzeźwości, gdy miewał przebłyski dawnego Lao okazywało się, że potrafi szybko zdobyć spore sumy pieniędzy. A gdy to już nastąpiło - rzucał wszystko i wracał do spędzania dni i nocy w tawernach.
***
Lao chwiejnym krokiem zmierzał w stronę portu. Do wschodu słońca została godzina, może trochę więcej. Ulice były niemal puste. Mimo to rybolud zdołał zatoczyć się i wpaść idealnie w jedyną idącą grupę ludzi.
- Co jest kurwa? - krzyknął ten, na którego wpadł Lao. Rybolud podniósł wzrok, spojrzał na młodego mężczyznę i zwymiotował na niego. Dekim zdążył się z tego nawet zaśmiać, zanim wszyscy mężczyźni w grupie rzucili się na niego. Były tam też kobiety, które teraz coś tam krzyczały, głównie próbując uspokoić facetów. Tamci nie zamierzali jednak ich posłuchać, Lao nawet nie miał im tego za złe, gdyby ktoś zwrócił treść żołądka na niego, też wyskoczyłby z pięściami.
Lao instynktownie zszedł z drogi pierwszemu z napastników i wymierzył mu cios w brzuch. Zaraz jednak przypadł do niego inny mężczyzna i spróbował go obalić. Lao utrzymał równowagę, zdołał nawet uderzyć głową napastnika. Ale wtedy poczuł uderzenie pałką w plecy. Potem kolejne. A potem chwycił go kolejny mężczyzna. Następnie Lao wylądował na ziemi. Był kopany z każdej strony oraz okładany pałkami. Cały czas zachowywał przytomność, ale nie był w stanie się już podnieść. Wiedział, że ta grupa może go nawet zabić. Marynarka właściwie stąd zniknęła, a poza tym - kto by się przejmował ryboludem.
Myśl, by się poddać była kusząca. Wydawała się tak słodka, tak pociągająca.
Lao usłyszał, jak jedna z kobiet krzyczy do któregoś z mężczyzn by ten “tego nie robił”. Spojrzał w tamtym kierunku i zobaczył, jak jeden z mężczyzn jest trzymany za rękę przez kobietę. W drugiej ręce trzymał nóż.
- Vis…- powiedział cicho do siebie rybolud, po czym odtrącił kopnięcie. Następnie wypuścił dwa wodne pociski, celując w dwie kobiety. Te krzyknęły z bólu, gdy woda niczym pocisk z rewolweru przebiła jednej ramię, drugą trafiła w brzuch.
Dekim umyślnie wybrał taki cel. Gdy kobiety krzyknęły, mężczyźni przestali na moment go bić, zaskoczeni przebiegiem sytuacji. Kilku z nich podbiegło do kobiet by im pomóc. To był moment którego potrzebował Lao. Woda była blisko, był już w porcie. Podniósł się i resztkami sił ruszył biegiem w stronę morza. Krzyki za nim zlewały się w jedno, nie był w stanie ich zrozumieć. Nie ryzykował nawet obrócenia się, w jego obecnym stanie na pewno skutkowałoby to utratą równowagi. Poczuł nagle, jak nóż wbija mu się w udo. Broń musiała zostać rzucona, w dodatku celnie. Do morza brakowało jednak tylko kilku metrów. Lao dobiegł do niskiego kamiennego murku, oddzielającego go od wody i przeskoczył go. Był w porcie, woda była od razu wystarczająco głęboka, aby rybolud cały się zanurzył. Przepłynął trochę, by oddalić się od zamieszania. Następnie znalazł jakąś przycumowaną łódź, w którego nikogo nie było. Wdrapał się tam i spojrzał na ranę. Nóż wypadł gdy ten wskoczył do wody. Lao ocenił swój stan i uznał, że będzie żyć. Zawiązał tylko ranę by spowolnić upływ krwi, położył się na plecy i usnął.
Bywało gorzej - pomyślał, zasypiając.
***
Nie zawsze tak było. Lao kiedyś pływał po East Blue. Nie był piratem - był kimś w rodzaju ochroniarza. Kupcy, szlachta, czy po prostu ktokolwiek bogaty potrzebował kogoś, kto ochroni przed piratami czy zwyczajnymi bandytami. Jeśli tylko ktoś nie był uprzedzony - zatrudnienie ryboluda było wspaniała decyzją. Owszem - Dekim się cenił, ale wynajęcie go się opłacało. Na morzu jeśli atak na statek wiązał się ze zbyt dużym ryzykiem, to lepiej było odpuścić. Nawet jeśli piraci podejrzewali swoją przewagę, widząc, że statek jest chroniony między innymi przez ryboluda, często odpuszczali. Na East Blue nieraz sama umiejętność tak sprawnego poruszania się w morzu wystarczała. Nikt nie lubił gdy jego statek nagle był atakowany od spodu.
Początkowo Lao pływał z różnymi pracodawcami, ale po jakimś czasie został na stałe zatrudniony przez jedną z arystokratycznych rodzin. Płacili dobrze, poznali się na Dekimie i ten biznes obu stronom się opłacał. Co prawda - Lao musiał się ukrywać, nie chodził z nimi po lądzie, gdy przybijali do portu to chował się i wychodził nocą. Bliskie kontakty z ryboludami źle wpływały na biznesy i wizerunek arystokracji. Ale Lao miał to w dupie, przywykł do rasizmu i gorszego traktowania. Właściwie fakt, że tak mało go to obchodziło sprawił, że w ogóle postanowił odejść z rodzinnej wioski ryboludzi. Drażnił go fakt, że z powodu prześladowań miałby się nigdzie nie przemieszczać. Lao nauczył się, że mimo wszystko liczy się przydatność i siła. W pewnym momencie, gdy szala zysków się przechyla, rasa Dekima przestawała mieć znaczenie. A okazjonalny wpierdol hartuje. Poza tym - Lao z czasem stawał się silniejszy i sprytniejszy, więc i ten wpierdol rzadziej się zdarzał.
W rodzinie, dla której pracował Lao główną postacią była pewna pulchna kobieta, o której Lao nie wiedział zbyt dużo. To co było mu znane, to fakt, że pracowała ona dla rządu. To pozwalało całej rodzinie rozwijać się niezwykle szybko, mając znajomości w rządzie łatwiej o intratne kontrakty i dostęp do obiecujących możliwości. Dekim nie mógł jednak odmówić swoim pracodawcom ambicji. Chwytali się wielu biznesów, handlowali gdzie się dało. Rybolud spędzał więc większość czasu na morzu. Czasem zdarzały się jednak inne zadania, z których najgorzej Lao wspominał czas, gdy nakazano mu, w zastępstwie za kogoś, pilnować drzwi do pokoju. Najpierw Dekim nie wiedział nawet czego lub kogo pilnuje, ale potem udało mu się usłyszeć i samemu dojrzeć, że w pokoju jest jakieś dziecko. Wydawało mu się to dziwne, ale nie pytał, bo nie interesowały go wewnętrzne sprawy arystokracji, ważne by mu płacono. Gdy jednak minęło kilka tygodni, Lao zaprotestował, że nie wytrzyma tak dłużej i gotów jest rzucić pracę jeśli dalej będzie miał pilnować drzwi. Ku zaskoczeniu Lao, przywrócono go do ochraniania statków.
Podczas właśnie tej pracy poznał Karla. Człowiek ten przejawiał zupełny brak uprzedzeń do Lao. Karl odpowiadał za prowadzenie dziennika, dokumentację, finanse i inne papierkowe sprawy rodziny dla której pracował Lao. Mężczyzna czasem nawet zostawał z Dekimem pod podkładem, czekając aż nastanie noc i rybolud będzie mógł wymknąć się nie narażając pracodawców na ujmę na wizerunku.
Karl lata później z pewnych powodów odszedł z pracy, a za to co zarobił otworzył tawernę Rybie Oko na Czarnym Archipelagu.
***
Lao obudził się z bólem głowy. Przeczołgał się do burty łodzi w której usnął i przerzucił się przez nią, by wpaść do wody. To zawsze dodawało sił i potrafiło nieco otrzeźwić. Przez jakiś czas pozostawał pod wodą próbując dojść do siebie. Do kaca był przyzwyczajony, ale dostał wczoraj mocny łomot. Będąc wciąż pod wodą, zerknął na swoje rany. Ta, gdzie wbił się nóż nie wyglądała za dobrze. Rybolud zrezygnowany zaczął płynąć w kierunku swojej kryjówki. Była ona dość daleko i nie chciało mu się do niej płynąć, ale nie było wyjścia.
Rybolud skręcił w kierunku ujścia niewielkiej rzeki wpadającej tutaj do morza. Podpłynął w górę niej, wyszedł z wody i wspiął się na rozłożyste drzewo. Tam Lao miał prowizoryczny schron, niemalże jak dziecięcy domek na drzewie. Z tym, że tu nie było nawet pełnego zadaszenia, a jedynie częściowe. Najważniejsza była jednak znajdująca się tu niewielka uprawa roślin w skrzyniach, którymi zajmował się rybolud. Lubił to i znał się na tym. Pływając statkiem wypełniał nudę czytając o różnych roślinach, zajmował się także ich uprawą. Teraz zerwał kilka liści jednej z roślin i zaczął rozgniatać je w moździerzu. Dodał jakiejś mazi ze słoika, która zlepiła kawałki rośliny. Nałożył to na ranę i ponownie zawiązał kawałkiem materiału. Poczuł się zmęczony, zdrzemnął się więc, ale obudził go głód. Sprawdził ile pieniędzy mu zostało - nie wiele. Powoli czas porozglądać się za robotą. Ale na jakiś czas jeszcze wystarczy. Lao udał się w stronę tawerny Rybie Oko.
***
Rybolud wpadł już w pewien rytm. Odłożył dużo pieniędzy, planował pozostać na służbie u arystokracji jeszcze kilka lat, a potem osiedlić się gdzieś, uprawiać rośliny i żyć spokojnie. Plan zachwiała jednak miłość. Pewnego razu interesy rodziny której służył doprowadziły go do Czarnego Archipelagu. Lao, klasycznie dla siebie, wymknął się pod osłoną nocy ze statku. Narzucił płaszcz i wcisnął na głowę kapelusz. Nie wstydził się tego, że jest ryboludem, ale nie miał ochoty na ewentualne sprzeczki czy prześladowania. Przechadzając się po mieście Lao zauważył, że jest tu znacznie większe zróżnicowanie ras. Dla testu zdjął kapelusz. Co prawda złapał kilka niechętnych spojrzeń, ale to wszystko. Było tu sporo ryboludzi, oczywiście stosunkowo do innych miejsc gdzie bywał. Widząc jak grupa jego pobratymców idzie w kierunku jednej z tawern, poszedł za nimi. Nie wszedł jednak do środka, a zatrzymał się przy oknie i zajrzał przez nie. W środku było więcej ryboludzi niż widział przez ostatnie kilka lat. Byli tam też zwyczajni ludzie, ale także jakby bardziej rośli odpowiednicy ludzi? Przy jednym ze stolików siedziało kilka małych istot, Lao tylko z wiedzy książkowej mógł domyślić się, że są to gnomy. Nigdy wcześniej nie widział żadnego.
- Hej - usłyszał za sobą rybolud. Obrócił się nagle, niepewny kogo za sobą zobaczy. A ujrzał kobietę ryboludzia. Miała długie, ciemnoniebieskie włosy. Była smukła, cerę miała jasno-oliwkową. Nos był krótki i lekko zadarty w górę. Oczy niemalże okrągłe jak piłki, zwężały się gwałtownie w kącikach. Na szyi miała wiele wąskich skrzeli, a na karku wyrastała niewielkich rozmiarów płetwa. Kobieta była przepiękna, a wrażenie spotęgowane było faktem, że Lao bardzo rzadko miał okazję spotkać kobietę swojej rasy. Mimo wszystko, w większości to mężczyźni wybierali życie pośród ludzi.
- Są tu tacy, co za takie wścibskie oglądanie przez okna uznaliby cię za podejrzanego - dodała kobieta i popatrzyła na niego spod byka robiąc podejrzliwą minę. Lao zaczął zastanawiać się czy ma kłopoty, gdy kobieta zaśmiała się i wyciągnęła w jego stronę dłoń
- Są tu tacy, ale ja do nich nie należę. Jestem Visaam, można też mówić Vis - przedstawiła się, a Lao uścisnął jej dłoń
- nie żartowałam jednak z tym, że wyglądasz podejrzanie. Nie rób tak i wyluzuj się trochę. Chodź do środka. - Lao był nieco oszołomiony rozmówczynią, poszedł więc bez słowa za nią i wszedł do tawerny. Vis wskazała mu dłonią by usiadł obok niej przy barze.
- Ja jestem Lao. Lao Dekim - przypomniał sobie by się przedstawić i usiadł obok.
Czasem zdarza się tak, że połączenie jest natychmiastowe. Lao dogadywał się z Vis jak z nikim od…od zawsze. Rozmawiali aż do zamknięcia tawerny, przy okazji trochę się przy tym upijając. Visaam, kierowana szczerością spowodowaną alkoholem, wyjaśniła, że miała dziś bardzo zły dzień i postanowiła zrobić coś szalonego - zagadać do pierwszego faceta jaki jej się spodoba. Lao parsknął śmiechem i teatralnie zaczął prężyć muskuły, na co Vis zareagowała mówiąc:
- Oj, czuje jak efekt mija…chyba będę się zbierać - powiedziała, ale śmiejąc się przy tym.
Lao na wyspie spędził kilka dni, ale towar został zebrany i trzeba było wracać. Rybolud bardzo tego żałował. Na jego szczęście dowiedział się, że rodzina dla której pracował postanowiła na poważnie włączyć się w biznes handlu węglem. Co oznaczało regularne wizyty. Ale te regularne wizyty wciąż były tylko raz na około trzy miesiące.
***
Lao wkroczył do tawerny Rybie Oko. Gdy tylko zobaczył go Karl, ruszył szybko w jego stronę i pociągnął go za sobą do niewielkiego magazynku. Rybolud był zaskoczony i spojrzał pytająco na Karla.
- Czy to byłeś ty? Wszystko pasuje, że to ty. Ty głąbie, ty idioto! Pijaczyno pierdolony, coś ty zrobił! - mówił stłumionym krzykiem Karl.
- Co jest? - powiedział Lao i chwycił Karla za nadgarstki, tak by ten przestał nim potrząsać.
- Czy pobiłeś kogoś wczoraj? - zapytał Karl, próbując się opanować.
- Spójrz na mnie! To mnie pobito. A tu mam groźniejszą ranę, musiałem ją opatrzyć, zobacz - Lao zaczął podwijać nogawkę krótkich spodenek by pokazać ranę na udzie ale Karl mu przerwał.
- W piździe mam twoją ranę. Szukają ryboluda, który wczoraj na godzinę przed świtem wdał się w bójkę z grupą ludzi. Zranił kobietę, która jest teraz w ciężkim stanie, coś z nerką czy wątrobą - tłumaczył Karl. Lao westchnął
- Dobra, nie jestem z tego dumny. Musiałem zrobić dywersję, bo by mnie zabili. Trudno, taki jest świat. Wyjdzie z tego. Tak myślę - dodał Lao.
- Ale nie przesadzaj. Marynarki i tak tu praktycznie nie ma, kto mnie niby szuka? - zapytał Lao retorycznie i odwrócił się chcąc wyjść. Poczuł jednak rękę Karla na ramieniu.
- Ta kobieta. To córka lorda Skalona. Rozumiesz? Młoda siksa szuka wrażeń i włóczy się nocami z jakąś lokalną bandą. A teraz nie ważne o co poszło. Skalon chce cię znaleźć. Masz szczęście, że akurat jest ta cała rekrutacja do tej jebanej załogi. Wszechwidzącego Oka czy jak tam się te wariaty nazywają. Przez to jest tu więcej ryboludzi niż kiedykolwiek, a zawsze było dużo. Ale w końcu cię znajdą. Musisz uciekać. Musisz uciekać, przyjacielu - powtórzył ciszej Karl.
Lao zrozumiał powagę sytuacji. Miał przejebane. Lord Skalon był wysoko postawionym arystokratą, o bardzo szerokich znajomościach. Ryboludowi umysł już wytrzeźwiał i pracował teraz na pełnych obrotach. W głowie pojawił mu się pomysł. Tym razem to Lao położył rękę na ramieniu Karla, popatrzył mu w oczy i się uśmiechnął.
- Dziękuję ci za wszystko przyjacielu. Kiedyś ci się odwdzięczę. Tymczasem…wiesz może gdzie dokładnie odbędzie się nabór do tej załogi? - zapytał Lao i wzruszył ramionami, widząc minę Karla.
***
- Nie mogę tak dłużej - oznajmiła Vis, wtulając się w Lao. Leżeli oboje na małej łódce, przycumowanej przy niewielkim molo. Wpatrzeni byli w gwiazdy, gdy ich ciała powoli wychładzały się, wciąż rozgrzane jeszcze od ich poprzedniej aktywności. Lao spojrzał pytająco na kobietę.
- Przez ostatni rok widzieliśmy się w sumie ile razy? Cztery? Za każdym razem na kilka dni. Nie mogę tak żyć. Kocham cię Lao i wiem, że ty mnie też. Kocham mocno i ta miłość wystarczyła byśmy przetrwali w taki sposób niemalże trzy lata. Ale zasługuję na coś więcej. My zasługujemy - powiedziała i spojrzała na niego z nieco szklącymi się oczami. Była taka piękna.
Lao przeczuwał, że ta rozmowa nadejdzie. Co prawda liczył, że trochę później. Ale z drugiej strony…nagle zrozumiał, że nie wytrzyma już kolejnej rozłąki na kilka miesięcy. Poczuł ulgę, jaką czuje się gdy ciążąca nad głową decyzja nagle została natychmiast podjęta.
- Vis - uśmiechnął się
- masz rację. Jutro oznajmię, że odchodzę z pracy. Mam pieniądze, odłożyłem dużo. Będzie na start - Lao podał sumę, na co Vis zareagowała szerzej otwierając oczy z zaskoczenia.
- Kupimy dom. Rozpoczniemy wspólne życie. Założymy rodzinę. Będziemy szczęśliwi - zakończył Lao, a Vis uśmiechnęła się do niego promiennie po czym go pocałowała. Pocałunek przedłużał się, a gdy się zakończył, kobieta powiedziała:
- Tyle beri. Tak czułam, właśnie o to mi chodziło, poderwać bogacza. Cały mój plan zaczyna się spełniać, każdy klocek trafia na swoje miejsce - przedstawiła to z teatralną dumą.
- Oh, czyżbyś nieopatrznie zdradziła swój plan?! - odpowiedział Lao. Visaam nachyliła się w jego stronę i pocałowała po szyi. Zbliżyła usta do jego ucha i wyszeptała
- Zaraz sprawię, że zapomnisz.
Para na noc wróciła do niewielkiego mieszkania Vis. Rano Lao wstał rozpromieniony. Obudził się wcześniej i przygotował śniadanie dla Visaam, samemu też coś zjadł. Zanim kobieta się obudziła, wyszedł oznajmić swoim pracodawcom, że nie wraca. Decyzja nie została przyjęta z aprobatą, a Lao nie otrzymał żadnego wynagrodzenia za tę wyprawę. Nie wykłócał się jednak, był w zbyt dobrym nastroju, poza tym, trzeba było przyznać, że jego pracodawcy mają rację. Teraz musieli znaleźć na drogę powrotną kogoś na jego zastępstwo. Mimo to pożegnał się i kazał przekazać podziękowania i pozdrowienia dla owej pulchnej kobiety zarządzającej rodziną.
Rybolud cała drogę rozmyślał nad kolejnym krokiem i były to przyjemne rozmyślania.
Gdzie powinni kupić dom? Tutaj, na archipelagu? A może zupełnie gdzie indziej. Ważne by miał kawałek ziemi do uprawy swoich roślin. Oraz by było blisko do morza. Z drugiej strony, może lepiej jezioro? Lao z racji swojej, byłej już, pracy zwiedził wiele miejsc. Teraz przychodziło mu do głowy dziesiątki pomysłów gdzie mogliby kupić dom. Pieniędzy powinno im wystarczyć, ale Lao mógłby zarabiać teraz na sprzedaży specyficznych roślin. Wtedy potrzebny jakiś rynek zbytu, więc może jednak Archipelag? – tego typu myśli towarzyszyły ryboludowi w drodze powrotnej.
Gdy wrócił, zapukał dla zasady i otworzył drzwi.
- Vis, jestem oficjalnie bezrobotny! Cieszysz się, jaką dobrą partię trafiłaś? – zażartował od progu, ale nie doczekał się odpowiedzi. –
Nawet nie mów, że dalej śpisz! – powiedział zdziwiony i poszedł do sypialni. Ale kobiety nie było w łóżku.
Śniadanie, które dla niej przygotował było ledwo ruszone. Lao zamarł. Poczuł, jak oblewa go zimny pot, a dreszcz strachu powoli przechodzi mu po plecach. Coś było bardzo nie tak. Podbiegł do łóżka i aż pociemniało mu przed oczami. Na pościeli była stróżka krwi. Na pierwszy rzut oka wyglądała jakby prysnęła z jakiegoś rozcięcia. Lao wybiegł z mieszkania wołając Vis. Pytał sąsiadów i wielu, wielu przechodniów, sklepikarzy i innych. Nikt nic nie widział, nikt nie widział Visaam. Wrócił do mieszkania i zaczął w panice się rozglądać. Nagle, po drugiej stronie sypialni, za małym stolikiem zauważył przypinkę. Przypinka była stalowa, przedstawiała żółwia, ale o groteskowo rozwartej paszczy. Lao wywnioskował, że prawdopodobnie została tutaj rzucona.
Może Vis ją zerwała i odrzuciła? Oprócz tego Lao znalazł też kilka włosów, które nie należały ani do niego, ani do Visaam. Były czarne, krótkie i grube. Wyglądały jak włosy zarostu. To było wszystko. Wszystko co znalazł.
Lao spędził tygodnie na szukaniu poszlak. Dzień w dzień rozpytywał o przypinkę, pytał czy ktoś widział Vis. Wertował księgi, przeglądał herby, pieczęcie szukając tego symbolu żółwia. Nie znalazł nic.
Aż pewnego razu, po kolejnym bezowocnym dniu szukania poszlak wstąpił do pobliskiego baru. Gdy był już całkowicie pijany, na krótką sekundę zapomniał. Gdy sobie to uświadomił, z jednej strony było to przerażające, że tak po prostu pomyślał o czym innym, że ta myśl o szukaniu Vis zniknęła. Ale z drugiej – przez krótką chwilkę nie było tego ciężaru, tej beznadziei. Lao wychodząc z baru potknął się i upadł na ziemię. Ktoś próbował go podnieść, ale rybolud zaprotestował:
- Potrzebuję tego – powiedział tylko, a potem rozpłakał się. Płakał tak głośno, że zwrócił uwagę wszystkich wokół. Ktoś kazał mu się zamknąć, ale rybolud nawet tego nie zarejestrował. Łkał i wył. Bił się po twarzy, rwał sobie włosy z głowy, a potem zwinął się w kłębek na ziemi i kontynuował szloch.
Od tego czasu każdy dzień nieudanych poszukiwań kończył w barze. A potem zaczął już oszczędzać sobie niepowodzeń i omijał pierwszą część dnia, przechodząc od razu do wizyty w tawernie.