Imię i Nazwisko: Keira Rain, „Krwawy deszcz”
Wiek: 27 lat;
Miasto/Farma rodzinna: Okolice Norrvolter.
Profesja: Rycerz (Upadły);
Broń: Miecz Cisza i tarcza;
Statystyki:
- siła – 10;
- wytrzymałość – 9;
- jazda konna – 6;
-zręczność- 5;
- atak – 8;
- obrona – 5;
- HP – 40;
Wygląd:
Keira jest wysoką, dobrze zbudowaną kobietą. Nosi krótkie kruczoczarne włosy, przewiązane czarna, skórzaną opaską. Podczas każdej kąpieli widzimy średniej wielkości piersi, plaski brzuch, długie zgrabne nogi i plecy pełne blizn. W ogóle blizny są prawie wszędzie. Charakterystycznym znakiem jest hełm w kształcie pyska wilczycy i tarcza z wymalowaną zakrwawioną, szczerzącą się głową wilka. Nosi prostą zbroję zrobioną przez ojca. Jest lekka lecz wytrzymała. Dobrze jej służyła podczas jej wielu przygód.
Charakter:
Historia nie obeszła się z Keirą zbyt łagodnie. Od początku była małomówna i tajemnicza. Niezwykła brutalność i chłodny umysł pozwoliły kobiecie przeżyć do dzisiejszego czasu. Od dzieciństwa uczono ją wojskowego porządku. Wykonuje rozkazy bez zbędnego gadania. Nieważne czy jest to eskorta towarów przed banitami, czy pozbycie się dzieci, blokujących karierę pewnemu ambitnemu szlachcicowi. Jest prostolinijna do bólu, więc nie usłyszysz od niej czułych słówek.
Historia:
„Na Północy trzeba być twardym. Na Północy trzeba być zimnym. Na Północy trzeba być brutalnym i zabójczym. Na Północy zginiesz…”
Padał śnieg. Na Północy zawsze pada śnieg. Zasypywał trakty, odcinał farmy od miasta, zabijał nieostrożnych wędrowców. Zza ośnieżonych sosen wyjechał wóz zaprzęgnięty w dwa konie. Prowadził go człowiek cały opatulony w ciepłe futra. Wracał właśnie do garnizonu Gwardii położonego niedaleko Norrvolter. Była to jedyna placówka Rycerzy Światłości na Północy. Uczyli tam chłopców walki mieczem i utrzymywali jako taki porządek w mieście i pobliskich farmach.
Mężczyzna na wozie zwał się Vladimir – Vladimir Rain. Krzepki mężczyzna był kowalem. Wracał z pobliskiej kopalni. Utrzymywała ona stały kontakt z miastem. Oni sprzedawali im zboże, ubrania, wino, a Ci z kolei żelazo, węgiel i szlachetne kamieni. Vlad właśnie wiózł rudy i trochę skór. Powstaną z nich miecze, zbroje dla nowych rekrutów. Poprzedni – tak jak wszyscy- wysłani zostali na południe, do Centrali. Mężczyzna niespiesznie nabijał fajkę. Miał jeszcze przed sobą połowę drogi.
-Znowu pada. –powiedział naburmuszony do koni.
Bez przeszkód pokonywali kolejne etapy podróży. Nagle gdy wyjechali zza zakrętu przed sobą zobaczył wilka. Ściągnął wodze. Dobrze wiedział, że utrata konie równa się ze śmiercią w tej niegościnnej krainie. Naciągnął leżącą obok niego kusze i ostrożnie zszedł z wozu. Na szczęście wilk był tylko jeden. W stadzie są niebezpieczne lecz gdy są same łatwo je przegonić. Kowal ulepił śnieżkę i rzucił nią w zwierze. Trafiło go w bok, lecz bestia popatrzyła się tylko na niego. Mężczyzna ulepił nową kulę i trafił w pysk. Zwierz odskoczył prychając i zawył. Dopiero teraz Vladimir mógł zobaczyć, że to wilczyc. Zawyła jeszcze raz i umknęła w las.
-No, nareszcie. – powiedział zadowolony.
Już miał wsiąść powrotem na wóz, lecz jego wzrok przykuł jakiś przedmiot, leżący w miejscy gdzie przed chwilą znajdowała się wilczyca. Był to koszyk. Mężczyzna podszedł do niego. „Pewnie znajduje się w nim jedzenie. Wilczyca nie mogła go otworzyć więc postanowiła go przypilnować”. Rozplątał sznur oplatający i podniósł go. Był cięższy niż przypuszczał. Gdy otworzył wieko zaklął. W środku znajdowało się dziecko. Dziewczynka…
-Kobiety nie walczą mieczem. Ile razy mam ci to powtarzać?
Vladimir stał przy kowadle i miarowo uderzał nadając stali odpowiedniego kształtu. W ku??ni było okropnie gorąco, więc założył ściągnął koszule i na nagi, spocony tors założył skurzany fartuch. Wokół niego krzątała się dziewczynka wywijając dookoła siebie miotłą. Była to dziecko, które znalazł w lesie. Nie mógł mieć dzieci spłodzonych przez siebie, lecz regulamin nic nie mówił o przygarnięciu znajdy. Gdy przywiózł dziecko do garnizonu poradził się swojego dowódcy – Ciemnookiego Browna, co ma zrobić. Ten poradził mu, by zatrzymał dziecko. „To cud, że ją znalazłeś. Może to znak, a może to tylko przypadek. Lecz sam ją utrzymasz wychowasz i nakarmisz, nie mam pieniędzy by utrzymywać, każde porzucone przez matkę dziecko” - powiedział. Vlad postanowił ją zatrzymać i nadał jej imię Keira, po swojej babce.
-Nie mogą walczyć ale mogą je wykuwać? – spytała zadziornie.
-Jeszcze nie wykułaś, żadnego miecza, który by się do czegoś nadawał. –powiedział ze śmiechem kowal, wkładając rozgrzaną stal do wody- A naciskani na miechy i nalewanie wody do wiadra to nie kucie.
Dziewczynka zrobiła naburmuszoną minę ale nic nie powiedziała. Była skryta i to co myślała zatrzymywała dla siebie. Nigdy też się nie śmiała. Robiła wszystko o co ją poproszono i nigdy na nic się nie skarżyła. A co do walki mieczem, mężczyzna wiedział, prawie co noc wykradała się na plac ćwiczebny i okładała tępym mieczem manekiny. Czasami znajdował ja gdy przypatrywała się ćwiczącym chłopcom.
- Będziesz miała męża by bronił Cie z mieczem w dłoni. Od tego są mężczy??ni. Ty będziesz zajmowała się jego majątkiem i urodzisz mu słodkie, różowiutkie bachory. – Vladimir oglądnął z namysłem miecz i wsadził go z powrotem w rozgrzane węgle pieca – Tu jest już posprzątane. Może pobawisz się z innymi dziećmi w mieście. Powinnaś więcej czasu spędzać z dziećmi, a nie ze starymi żołnierzami.
-Dobrze ojcze – powiedziała. Oparła miotłę o ścianę i włożyła ciepły płaszcz. –Wrócę przed zmrokiem.
Keira szła przez plac ćwiczeń. Zobaczyła kilku chłopców mniej więcej w jej wieku, walczących tępymi mieczami. „Bez problemu pokonałabym ich. Poruszają się wolno i mają za Malo sił, by trzymać miecz” - pomyślała. Pomaganie ojcu w ku??ni wyrobiły w dziewczynce krzepę. Była wysoka jak na swój wiek, a włosy obcięte krótko, przez co mylono ją z chłopcem.
Szła spokojnie zatopiona w myślach i nie zauważyła nawet gdy wpadła na kogoś. Był to Michael, syn naturalny syn pomniejszego szlachcica, który miał dość bękartów w swym domu. Oddał go Gwardii, pozbywając się przy tym kolejnej gęby do wyżywienia.
- Uważaj jak chodzisz, dupku. – powiedział, lecz gdy przyjrzał się dokładniej poznał dziewczynkę- O wielmożna Lady Rain. Proszę o wybaczenie. Czy znowu chcesz okładać po kryjomu słomianych ludzi.
Zapytał wzbudzając przy tym salwę śmiechu.
-Nie znalazłbyś własnej dupy, nawet gdybym dała Ci mapę. – powiedziała. Dorównywała mu wzrostem, choć był o dwa lata starszy.
Ripostą starła uśmieszek z twarzy chłopca. Popatrzył na nią wściekle, wiedząc, że docinek szybko się rozniesie.
-Skoro tak biegle władasz językiem, może się ze mną spróbujesz?- warknął- Kulawy John gdzieś poszedł i kazał nam ćwiczyć. Damy ci tarczę, miecz i kolczugę i udowodnię Ci czemu kobiety nie mają prawa walczyć mieczem. Nawet ściągnę hełm by Ci ułatwić zadanie.
- Wsad?? sobie gdzieś tą kolczugę. –powiedziała dziewczynka. Wyrwała okrągłą tarczę i tępy miecz jednemu z chłopców. Uderzyła płazem o okutą obręcz tarczy i splunęła przeciwnikowi pod nogi.
Tak jak się spodziewała, chłopak od razu rzucił się na nią, chcąc wszystko szybko zakończyć. Nie docenił jednak przeciwnika. Keira odskoczyła i miecz uderzył w pustkę. Michael warknął i rzucił się na nią wywijając jak szalony mieczem. Wściekłość go zaślepiła. Keira blokował uderzenia tarczą lub po prostu odskakiwała. Wkrótce chłopak opadł z sił i rolę się odwróciły. Teraz dziewczyna atakowała. Silne uderzenia wytrąciły z rąk przeciwnika tarczę i miecz. Bezbronny chłopak próbował zasłaniać się przed ciosami, które ciągle spadały na jego ręce, nogi i tułów. Nagle potknął się o koniec własnego płaszcza i padł na ziemie jak długi. Keira przysiadła na jego piersi. Usłyszał śmiech kolegów. Wiedział, że właśnie stał się pośmiewiskiem.
-Przegrałeś. –stwierdziła fakt dziewczynka jak zawsze oszczędna w słowa.
-Jesteś śmieciem Michael. – usłyszeli głos Kulawego Johna. Nawet nie wiedzieli kiedy wrócił- Nie dość, że naśmiewasz się z kobiety to jeszcze chciałeś ja stłuc mieczem. Powinienem cię wychłostać. Dobrze walczysz, dziecko – powiedział do Keiri.
Chłopak miał dość poniżenia. Cały drżał z gniewu i na dodatek dziewczynka wpatrywała się w niego twarzą bez wyrazu. Wyciągnął z cholewy buta sztylet i chciał wbić jej go prosto w twarz. To nauczy ją ze mną nie zaczynać- pomyślał. Krzyknął z wściekłością i zamachnął się bronią w stronę twarzy dziewczyny. Ta jednak jakby spodziewała się ataku uchyliła się i nóż zatopił się w jej ramię. Keira warknęła z bólu i złapała tarczę w obie ręce. Czas dla tych dwojga jakby spowolnił. Dziewczyna wzniosła wysoko tarczę i z całą swą siła opuściła na głowę Michaela, dosłownie miażdżąc jego twarz. Krew, kawałki mózgu i czaszki zalały jej twarz i ubranie. Keira zaśmiała się. Był to przerażający, ochrypły śmiech. Mimo bólu uderzała tarczą jeszcze raz, i jeszcze raz i jeszcze…
Od trupa odciągnął ją blady John. Mówił coś ale dziewczynka go nie słuchała. Przyglądała się trupowi. Krew mieszający się z mózgiem był na połowie placu. Nikt się nie odezwał. Jeden z rekrutów zrzygał się na własne buty.
- Mogę nauczyć się walczyć? –spytała kierując wzrok na Johna.
Keira stała i przyglądała się warowni. Tyle kłopotów z powodu jednego człowieka. Za chwilę mieli wziąć szturmem zameczek. Noc była bezksiężycowa. Była to siedziba zbuntowanego szlachcica, który postanowił uwolnić się od opieki Norrvolteru. Lecz stąd właśnie pochodziło połowa zboża, która trafiała do miasta. Nie mogli sobie pozwolić na dyplomatyczne pierdoły, więc postawili sprawę jasno: Kończycie z rebelią, a dajemy wam żyć. Lecz głupi lord odrzucił propozycję, przez co skazał siebie na śmierć. Do pomocy sprowadzono posiłki i poroszono również Gwardię o pomoc. Od czasu incydentu na placu, dziewczyna była traktowana jak mężczyzna. Uczyła się władać mieczem, czytać, pisać, rachować i je??dzić konno. Była to jej pierwsza większa bitwa, lecz w przeciwieństwie do innych czuła zimny spokój. Wszyscy rekruci byli albo bardzo przestraszeni, albo bardzo podnieceni. A być może jedno i drugie. – pomyślała. Założyła hełm w kształcie pyska wilczycy. Był to prezent na jej siedemnaste urodziny. Dostała również tarczę, na której widniała głowa wilczycy z zakrwawionym pyskiem. Ostatnim darem był miecz ojca - Cisza. Przekazywany był z ojca na syna od pokoleń w rodzie Riain’ów. Vladimir jednak miał tylko ją. Znalezioną w lesie córkę. Wiedziała ile to dla niego znaczyło.
- Ruszamy- powiedział jej dowódca, Braid. Był to człowiek z Południa, przysłany jako posiłki- Mam nadzieje, że obwiązaliście się szmatami jak mówiłem, psy. Jeśli nas usłyszą to osobiście was powieszę.
Powoli ruszyli przez pole w kierunku zamku. Godzinę wcześniej wysłany został oddział, który miał otworzyć im bramę. Nie mieli czasu na oblężenie. Od bramy dzieliło ich sto metrów.
- Co jest? Powinni już otwierać. Chyba nie nawalili.- powiedział żołnierz idący obok niej.
-Zamknąć ryje psy. –warknął kapitan- Jeszcze jedno słowo i ktoś straci głowę.
Byli już prawie przy bramie, gdy zaczęła się podnosić. Zgrzyt był okropny, łańcuchy musiały być długo nieoliwione. Już wiedzą – pomyślała. Wbiegli na plac, gdzie leżało pełno trupów.
- Podzielić się tak jak było ustalone. – Wrzasnął Braid- Grupa Kosiora zająć spichlerz. Moja do dworku, znajdziemy tego skurwiela. Reszta idzie za Hestosem i czyści miasto.
Pobiegli przez ulicę, w kierunku kamiennego dworku, który górował nad miastem. Otoczony był drewniana palisadą, lecz brama nie była zamknięta. Strażnicy grzali się przy ogniu. Zerwali się z miejsc, gdy zobaczyli zbliżających się ludzi. Zaczęli krzyczeć i wbiegli do środka by zamknąć bramę. Braid przyspieszył i uderzył całym ciałem w bramę. Furta odskoczyła i strażnicy potoczyli się po ziemi. Resta oddziału wpadła z nim z zaczęli walczyć z nowoprzybyłymi strażnikami. Brena wyprowadziła szybkie pchnięcie i przeszyła serce jakiegoś chłopca. Następny przeciwnik rzucił się na nią, lecz zdążyła zablokować uderzenie tarczą. Wyciągnęła miecz z trupa i cięła na odlew, zmuszając przeciwnika by odskoczył. Wywinęła młyńca Ciszą tworząc wokół siebie deszcz kropel krwi. Krążyli wokół siebie czekając na ruch przeciwnika, ale nikt nie chciał się ruszyć pierwszy. Keira warknęła i rzuciła się na wroga . Miecz mężczyzny świsnął jej koło ucha nie czyniąc żadnej szkody. Spanikował. –pomyślała odcinając przeciwnikowi głowę.
- Wilczyco za mną. Musimy znale??ć tego skurwiela zanim ucieknie. – krzyknął do niej Braid. Zgubił gdzieś hełm, a z rany na policzku ciekła krew. Dziewczyna kiwnęła głową i razem okrążyli dwór szukając tylnich drzwi.
Powoli ruszyli przez kuchnię. Przed nimi nie było nikogo, oprócz spasionego kucharza. Braid pokazał, że bierze go na siebie. Podkradł się do grubasa i mocnym uderzeniem ściął mu głowę. Ciało osunęło się bezwładnie, lecz głowa potoczyła się po stole i wpadła do kotła z zupą. Dowódca wziął chochlę i spróbował.
- Za słona. –mruknął.
Cicho ruszyli przez sale jadalną. Kierując się ku schodom. Lord-buntownik musiał się schronić w wieży. Już chcieli wejść na chody, gdy usłyszeli za plecami chrząknięcie. Za nimi stał rycerz w płytowej zbroi z olbrzymim toporem w rękach.
- Nie wejdziecie. – powiedział tylko i opuścił przyłbicę. Ruszył na nich, a Braid wyszedł mu naprzeciw. Nieznajomy trzymał broń oburącz, lecz był ciężej ubrany. Jego przeciwnik był ranny i nie miał hełmu. Rzucili się na siebie zadając ciosy, blokując i odskakując. Kobieta nie wiedziała co zrobić. Nie mogła iść dalej zostawiając za sobą przeciwnika. Uważnie obserwowała walczących. W pewnym momencie ciężar broni wytrącił nieznajomego z równowagi. Braid z całej siły wbił mu miecz w brzuch. Odrzucił tarczę łapiąc miecz w dwie dłonie, wbijając go głębiej w ciało przeciwnika. Uśmiechnął się, wygrał. Wtedy rycerz ostatkiem sił wzniósł swój topór i opuścił go na głowę dowódcy. Pół twarzy odskoczyło od reszty, a ciało bezwładnie upadło. Keira podeszła do nieznajomego. Z jego ust płynęła krew, nie było szans by przeżył. On również to wiedział.
- Dar łaski. – wystękał- Proszę tylko o to.
Kobieta skinęła głową. Przebiła serce rycerza i wyciągnęła miecz z jego brzucha. Obróciła się i powoli wspięła się na schody.
Drzwi do komnaty odskoczyły z hukiem. Lord Tob, złapał za mieczy i obrócił się w stronę przeciwnika. W drzwiach stanął rycerz w wilczym hełmie.
- Zostaw Nas. – krzyknął- Poddajemy się. Jest tu moja żona i syn. Podajemy się.
Rycerz tylko powoli pokręcił głową. Wyciągnął tylko miecz w kierunku głowy lorda. Tob zaklął i rzucił się na nowoprzybyłego. Ten stał w miejscu, ale w ostatniej chwili odskoczył. Zaatakował ponownie, ale przeciwnik zasłonił się tarczą. Nie znał tego herbu - głowy wilka o zakrwawionym pysku. Tym razem Wilk, zadał cios. Uderzył z góry, szybko jak wąż. Lord aż w ramieniu poczuł siłę ciosu. Cofnął się o dwa kroki. Jest diabelsko silny- pomyślał. Znów ruszyli na siebie. Gdy stal uderzała o siebie sypały się skry. Nagle Tob podbił miecz przeciwnika i szybko pchnął naprzód. Lecz Wilk zdążył się uchylić. Siła ciosu pchnęła lorda naprzód, lecz niespodziewanie upadł. Próbował wstać lecz nogi nie chciały utrzymać jego ciężaru. Przeciął mi ścięgna.- pomyślał z przerażeniem – Jestem zgubiony.
-Czekaj – krzyknął- Pod łożem mam skrytkę. A w niej złoto, dużo złota. Kupisz sobie konia, zbroje dom cokolwiek.
Popatrzył w twarz przeciwnika, którą skrywał hełm. Postać moment się zawahała. Popatrzyła na niego przeciągle i przysunęła sobie zydel. Tak jestem uratowany. W tym momencie Wilk pchnął go na niego. Zobaczył tylko wznoszący się miecz i krzyk żony.
Głowa zdrajcy potoczyła się po podłodze. Krew tryskała z szyi zalewając deski podłogi. Z jej ust wydobył się śmiech. Ochrypły i przerażający. Keira usłyszała krzyk kobiety. Powoli odwróciła się w jej stronę.
- Błagam, nie! – zaszlochała- Nie zabijaj nas ser!
-Ser?- powtórzyła i ściągnęła hełm. Włosy przykleiły się jej do spoconego czoła – Nie jestem mężczyzną.
Podeszła do kobiety pchnęła ją na stół. Przygniotła ją własnym ciałem. ??ona lorda zaczęła się szamotać i piszczę lecz nic to nie dało, ciężar ciała i zbroi był zbyt wielki. Złapała za leżący na stole nóż, lecz nim go wzniosła Keira chwyciła ją za rękę. Ściskał ja tak mocno, że usłyszała trzask łamanego nadgarstka. Szybko chwyciła nóż zanim stoczył się z blatu.
- Nie jestem mężczyzną. –wyszeptała. Zbliżyła wargi do ucha kobiety- Ale jestem bardziej okrutna.
Ugryzła kobietę w ucho i gdy ta wygięła się w bólu, z całej siły wbiła nóż pomiędzy piersi. Z ust kobiety wytrysnęła krew zalewając twarz Keiri. Ta powycierała się tylko w dekolt sukni kobity i wstała. Podniosła porzucony hełm i tarczę. Już miała wyjść gdy usłyszała gaworzenie dziecka. Podeszła do łoża, na którym leżał mały chłopczyk. W ogóle nie płakał, gdy Keira mordowała mu rodziców. Nie mógł mieć więcej niż 6 miesięcy. Wzięła go na ręce. Usłyszała charczenie i odwróciła się. Matka dziecka patrzyła się na nią, otwierając i zamykając usta. Wydobywała się z nich jedynie krew. Nagle jej głowa opadła.
- Odeszła. –szepnęła do dziecka i wyszli z komnaty.
- Wiesz czemu Cię tutaj sprowadziliśmy? Jesteś winna bestialskiemu zamordowaniu rodziny Lorda Toba. – powiedział Brown- Zaprzeczasz temu?
Keira stała na środku wspólnej jadalni. Wokół niej byli wszyscy starsi Gwardziści w tym jej ojciec. Spojrzała na niego, lecz ten tylko odwrócił wzrok. Zaraz po przyje??dzie postawili ja przed sądem.
- Nie.-odpowiedziała. Wstrząsnęła głową, odgarniając włosy z czoła.- Taki otrzymałam rozkaz.
- Czy rozkazaliśmy urządzać rze???! Mieliście przywieść ty Lorda Toma, gdzie miałby sprawiedliwy proces. A nie ścięcie na stołku w obecności jego rodziny! Ale co tam rodzina, ich też zabiłaś!
- Taki otrzymałam rozkaz. Oszczędziłam chłopca.
- Tak przynajmniej tyle.- Ciemnooki Brown westchnął. – Niemniej muszę cię skazać.
Mężczyzna wstał. Popatrzył się po wszystkich twarzach.
- Wydalam Cię z Królewskiej Gwardii. Król nie potrzebuje takich obrońców. Odbieram Ci wszystkie przywileje i honory związane z twoim obecnym stanem. Zostaniesz zwykłą chłopką, podlegającą zwykłym prawą. ??adnych przywilejów. Ponadto dostaniesz 50 batów.
Popatrzył się w nieruchomą twarz Keiry. Jak zwykle nie dało się z niej nic wyczytać.
-Kara zostanie wymierzona natychmiast.
Keira powoli weszła do ku??ni. Bolały ją poranione plecy. Miejski uzdrowiciel powiedział jej, że blizny zostaną jej do końca życia.
- Czego tu chcesz. Nie jesteś tu mile widziana. – powiedział jej ojciec, zajęty robotą.
- Potrzebuje zbroi. Zrobisz ją z dobrej, lekkiej stali, tak by była wytrzymała a nie krępowała mi ruchów. Wyprofilujesz ją odpowiednio, dopasowywując do moich piersi. W tamtej strasznie ciężko się oddychało.
- Nie zrobię jej dla ciebie. – odpowiedział. Odłożył narzędzia i popatrzył na nią.
-Zapłacę. Mam złoto…
- Złoto Lorda Toba. Nie wezmę go. – Kowal zapatrzył się w ogień. Milczał przez chwilę i w końcu rzekł- Zrobię ją. Zrobię ją, ale obiecaj mi że odjedziesz.
Kobieta popatrzyła w jego twarz. Z oczu płynęły łzy. Skinęła głową.
Keira krążyła po świecie, trudniąc się robotą najemnika. Mordowała, grabiła i gwałciła. Złoto przeznaczała na naprawę broni, wino i kurwy. Zgodnie z obietnica nigdy nie wróciła na Północ. Ruszyła do stolicy- Centrali, zwabiona opowieściami o pracy dla ludzi bez skrupułów i oczywiście opowieściami o smokach. Bez przeszkód trafiła do królewskiego miasta, gdzie miała rozpocząć się całkiem inna historia…
Dodatkowe informacje:
Wszystko zawarte w tekstach u góry. Mam nadzieje, że się nie rozpisałem.