Imię i Nazwisko: Vergil Elleneid
Wiek: 17
Płeć: Mężczyzna
Statek: ??li
Zawód: Cieśla
Archetyp: Broni - Zabójca (Szermierz)
Owoc: Brak
Nagroda: Brak
Własne Marzenie: Sprawić, by ojciec był z niego dumny.
PB: 1
Statystyki:
Siła: 13 (+5 od zawodu) = 18
Zręczność: 9
Inteligencja: 10
Wytrzymałość: 10 (+3 od zawodu) = 13
Siła Woli: 11
Umiejętności:
Bitewne
Broń biała + 6 do posługiwania się bronią
Czujność: 5
Charakterystyczne
+3 ciesielstwo
Regeneracja: 3
Wygląd: Vergil mierzy jakieś 182 centymetry wzrostu, ma delikatne rysy twarzy, typowe dla nastolatka. Chłopak jest zbudowany dość dobrze jak na ten wiek, aczkolwiek jest chudy. Jego włosy są koloru krwistoczerwonego, zaś oczy zielone. Na bu??ce niemalże zawsze maska materiałowa przysłaniająca usta i nos, widoczne pozostawają tylko jego patrzałki i część policzków. Na jego ciele zwisa przydługawy płaszcz z kapturem, pod nim widnieje czarna podkoszulka na ramiączkach, na szyi "arafatka". Na nogach swobodnie zwisające, przetarte spodnie w kolorze "moro".
Historia:
Do baru w wiosce Łowców Głów wpadł młody chłopak ubrany w długi płaszcz z kapturem, w oczy rzucały się dwie katany połączone długim łańcuchem, które wisiały na jego plecach. Wyglądał na niezwykle głodnego, ponadto co chwilę burczało mu w brzuchu. Podszedł do lady, po czym usiadł obok porządnie odzianego, siwego pana, sugerując, by barman podał mu coś do jedzenia. Człowiek za ladą wyglądał na rozsądnego typka, a zarazem wszechwiedzącego, wrażenie te sprawiała jego ciemna niczym smoła, zadbana broda oraz wąs.
- Masz forse, żeby mi potem za to zapłacić? - zapytał barman, próbując rozszyfrować kim jest przybysz. Nieznajomy odpowiedział śmiechem, po czym dodał:
- No oczywiście..., że tak. - wydukał niezdarnie, przeplatając słowa śmiechem, w ramach odpowiedzi na pytanie gospodarza baru.
- Pokaż pieniądz to i jedzenia dostaniesz. - stanowczo rzekł wąsaty pan.
Chłopakowi szybko zrzedła mina, wzdychnął, podrapał się po głowie po czym spojrzał na podłogę, tak jakby czegoś na niej szukał. W jednej chwili odezwał się elegancki, siwy pan, który cały czas siedział obok Vergil'a.
- Daj młodemu coś do jedzenia, ja zapłacę. - uśmiechając się, dumnie wypowiedział owe słowa, spoglądając ukradkiem na przybysza. Jako iż ten był przera??liwie głodny, wykrztusił ciche "Dziękuję", patrząc na hojnego mężczyznę. Barman podał talerz ze sporą ilością ziemniaków polanych obficie sosem oraz soczystą pierś z kurczaka w panierce.
Nie zastanawiając się zciągnął kaptur z głowy, po czym zaczął szybko jeść kuszące danie. Kiedy to na talerzu zostały tylko marne okruchy, zawołał:
- Dokładkę, wujaszku! - zarechotał, po czym walnął dłońmi kilka razy o ladę.
- Nie stać Cię, głupku. I nie nazywaj mnie wujaszkiem, durniu. - odezwał się Barman, patrząc na niego z irytującym uśmieszkiem.
- Ten pan obok mnie stawia, pha! - śmiało odrzekł, wystawiając talerz w stronę gościa za ladą.
Siwy jegomość roześmiał się, po czym stanowczo, jakby z grozą rzekł do gospodarza:
- Nie slyszałeś? Chłopak jest wciąż głodny, daj mu więcej. - tym samym przysunął mieszek z kilkoma monetami stronę Barmana.
Młodzieniec dostał tyle porcji, ile tylko zdołał zmieścić w swoim żołądku. Po wszystkim beknął, po czym podziękował obu "faciom".
- Tak w ogóle, skąd się urwałeś, chłopcze? - z nikąd zapytał z wypisz wymaluj intrygą na twarzy, siwy bogacz.
- Ja? Jestem z pobliskiej wiochy, jakieś pięc mil stąd. Można powiedzieć, że jest strasznie podobna do tego miejsca. - mówił, jeszcze bardziej zaciekawiając starszego pana.
- Mów dalej, chętnie posłucham, tylko żeby było ciekawie. - dodał szybko hojny gość.
- W sumie nakarmiłeś mnie, więc jestem Ci coś winien. No dobra. To tak jak mówiłem jestem z wioski opodal stąd. Mieszkam, a raczej mieszkałem w niewielkim, drewnianym domu, razem z ojcem i matką. Oni gościli się w wielkim pokoju, w sumie to nie był za specjalnie duży, ale w porównaniu do tego wypierda, w którym ja mieszkałem, był to gmach. W tym swoim pomieszczeniu miałem drewniane łóżko, które cholernie skrzypiało, gdy tylko lekko się poruszyłeś, strasznie wkurzająca rzecz. A właśnie, miałem jeszcze szafkę a na niej lampę naftową, bo tylko tyle się tam mieściło.
- Mhm, a kim byli twoi rodzicie? Pracowali? - dopytywał człowiek.
- Hehe, można powiedzieć, że mieliśmy rodzinny biznes. Zajmowaliśmy się łapaniem oprychów za wyznaczoną za nich nagrodę. Też dlatego przyrównałem moje miasto do tego, zajmują się tym samym. Oczywiście zawsze jest konkurencja - tam gdzie zarobek, tam też i ludzie. Z naszych usług korzystała większa część miasta, tym samym obcinając dochody reszcie rodzin.
- Dobra. Opowiedz mi co robiłeś w tej wiosce. - zaciekawiony dodał.
- ??adko można było mnie zastać w domu. Razem z kolegami bawiliśmy się w różne gry, naszą ulubioną była "Wojna o Skarb". Przygotowania jednak do tej zabawy były niezmiernie ciężkie, otóż jedna z dwóch grup miała za zadanie zbudować statek piracki. Służył on jako ochrona przed drugą grupą. Cała zabawa polegała na ostrzeliwaniu się błotem. Brzmi dziecinnie, ale to naprawdę niezła frajda! Kiedy wszyscy z przeciwnej grupy polegli, przejmowano statek. I tak na zmianę, heh.
- Haha! Musieliście się nie??le bawić. [...] A jak tutaj trafiłeś co? Chyba powinieneś być w domu i pomagać rodzicom przy pracy. - dorzucił starszy pan, oczekując długiej odpowiedzi.
- No i tu zaczyna się ta mniej fajna opowieść. No więc tak. Z rana poszedłem do szkoły. Dzień zapowiadał się na taki jak zwykle. Spotkałem się z kolegami przed budynkiem, pogawędziliśmy chwilę i wszedliśmy do środka. Byliśmy sporo spó??nieni, więc bezzwłocznie udaliśmy się na lekcje. Cholerna nuda, wysłuchiwaliśmy nieciekawych wykładów psora, z których i tak kij pamiętam. Moje bezczynne opieranie się o ławke przerwała moja koleżanka, ma na imie Samantha. Podkochiwałem się w niej od kiedy tylko pamiętam, gdy tylko pomyślałem o jej pięknych blond włosach od razu robiło mi się ciepło. No więc zaprosiła mnie do siebie, na wieczór, tak po prostu na herbatę. Uradowany od razu się zgodziłem, myślałem, że z radości odlecę.
- I co? Poszedłeś do niej? - zapytał.
- Jasne, nie wybaczyłbym sobie, gdybym zmarnował taką okazję. No więc było to tak...
~W domu Samanthy~
- Już myślałam, że nie przyjdziesz, Vergil. - rzekła z promiennym uśmiechem na twarzy.
- No co ty, przecież powiedziałem, że przyjdę, nie? - odpowiedział chłodno, uśmiechając się cwaniacko.
- Dobra, to id?? już do salonu, ja przygotuje herbatkę. - wskazała wielki pokój z ładnym umeblowaniem, od razu się tam udał.
Po kilku chwilach dziewczyna przyniosła tackę z ciasteczkami oraz herbatą, od razu nalała do filiżanek. Siedząc tak i gadając o różnych pierdołach ktoś zaczął krzyczeć sprzed domu. Był to ojciec Vergil'a, wołał go, mówiąc, że to coś ważnego. Chłopak olał ojca, beztrosko gadając z koleżanką. Było już pó??no, młodzieniec powoli zbierał się do siebie. Podziękował za gościnę, następnie ruszył w stronę domu...
~Bar, ciąg dalszy~
- Co się działo potem? Mów mi, ale to szybko! - zaciekawiony i spragniony dalszych opowieści nieznajomego, wstanął i spojrzał z intrygą.
- Moim oczom ukazał się widok załamanych rodziców, klęczących tuż pod płonącym domem. Od razu podbiegłem do nich i zapytałem się co jest grane. Tato odpowiedział mi z wielką złością, że konkurencja podpaliła nam dom. Po chwili milczenia wstał, następnie kazał mi się wynosić. Nie wiedziałem co jest grane, próbowałem to wyjaśnić. Po nerwowej dyskusji uświadomiłem sobie, że między innymi dlatego wołał mnie do domu, kogoś zauważył, dokładniej ludzi czających się przy domu. Powiedział, że nie chce mnie już znać, że mam się wynosić.[...] Powiedział, że już nie jestem jego synem. - wtedy mina chłopaka strasznie zrzedła, jego oczy zaczęły błyszczeć jak znicze.
- Eh, widzę, że nie lubisz o tym gadać. W każdym bąd?? razie, dzięki. Dobry z Ciebie chłopak, a historie opowiadasz ciekawe, napijesz się czegoś? - siwiec podrapał się po brodzie, proponując jakiś napój.
- Na mnie już czas, i tak za długo już tu siedzę. Dzięki za żarełko, ja będę szedł dalej. Do zobaczenia, staruszku. - uścisnął jego dłoń, następnie założył spowrotem kaptur na głowę. Wyszedł z baru bardzo szybko, trzaskając za sobą drzwiami. Ra??nym krokiem ruszył przed siebie, samemu nie wiedząc gdzie.
Styl Walki:
Bloody Penetration - Rzut jedną z katan w stronę przeciwnika, następnie przyciągnięcie jej z powrotem do siebie.
Deadly Combo - Seria szybkich wbić kataną w przeciwnika, możliwy atak z odległości, przy pomocy łańcucha.
Moon Slayer - Cięcie w ukosie, z góry do dołu, wytwarzające falę tnącą wszystko co napotka po drodze.
X-Cut - Człowiek wykonujący tą technikę rzuca się w stronę przeciwnika, następnie za pomocą katan wykonuje cięcie wyglądające jak litera "X".
Cutting Windmill - Używając tej techniki, łapie się za łańcuch, następnie zaczyna się nad sobą kręcić tak, by wprawić ostrza w ruch, całość wygląda niczym śmigło helikoptera.
Ekwipunek:
- Dwie, solidne katany połączone łańcuchem.
1x Paczka z jedzeniem
1x Ostrze zamocowane mocną i długą żyłką w rękawie
1x Butelka z wodą
1x Mapa okolic