Ostatnie Starcie Cz6 "Konfrontacja!"
Posiadłość Don Machino, czyli jednego z bardziej sławnych łowców głów. Od czasu porażki z Luffy’m oraz jego paczką no i zniszczenia jego bezcennej kolekcji flag, postanowił zmienić swe dotychczasowe życie. Wraz ze swoją rodziną stali się znaną załogą piracką, a głowa samego Dona szybko zaczęła nabierać na wartości. Nie zabijał, ale swą bezczelnością mocno naraził się Światowemu Rządowi (obecnie nagroda za jego głowę wynosiła sto sześćdziesiąt milionów. Po tym jak stał się tak znanym piratem, postanowił troszkę odpuścić i powrócił do siebie, by znów cieszyć się normalnym rodzinnym życiem. Wcale to jednak nie znaczyło, że rząd przestał się nim interesować. I tak w rodzinie Achino, mijały dni błogiego spokoju.
- Tatko! To straszne! – Salco był wyraźnie nie swój. Cały drżał.
Don leżał sobie na boku wyciągnięty na swym łożu z lodu i palił cygarko. W momencie jak wszedł syn, wypuścił kilka kółek dymu i odparł.
- Spokojnie – obrócił się na plecy i położył na swym wystającym tłuszczyku ręce – Cóż się stało?
No bo, ten no…- drżącym głosem próbował odpowiedzieć, ale był tak przejęty, że nie mógł sklecić nawet jednego poprawnego zdania.
- On chciał powiedzieć, że przed drzwiami stoi taki wysoki pan, co się Aokiji nazywa, tatku – powiedziała Lil, która nagle wysunęła się zza Salco.
- Aokiji?! – Donowi podskoczyło cieśninie.
Ależ tatku nie denerwuj się, wszystko będzie cacy! – zapewnili dwaj bracia, którzy też niespodziewanie pojawili się w głównej sali.
- Zaraz się nim zajmiemy, nie bracie?
- Oczywiście! – Skierował głowę w stronę Don Achino - A ty się tatuś nie denerwuj – zapewniał Brindo.
- Nie! Stójcie! – zawołał poważny jak nigdy dotąd ojciec. - Nie poradzicie sobie z nim, to admirał. – W tym momencie i jego obleciał lekki tchórz i zaczął się pocić. – Gdzie jest?
- Oj, – dziewczynka rozczarowana machała delikatnie nóżką po podłodze – nie słuchałeś mnie? Mówiłam przecież, ze stoi przed drzwiami – odparła zasmuconym głosikiem. - A tak, przepraszam słoneczko, tatusiowi umknęło. – Pogłaskał ją po główce, a dziewczynce wrócił uśmiech. – A teraz idź się pobawić z Hockerem, dobrze?
- Tak! – Lil wiedziała co się szykuje, jednakże nie chciała stwarzać swym zachowaniem dodatkowego problemu. Zdawała sobie sprawę, że przeciwnikiem nie jest byle kto i choć bardzo chciała, to nie mogła pomóc. Po chwili opuściła salę, w której leżał Don.
- Tatku, jest aż tak silny? – zapytał Campachino zanadto wierząc w swe możliwości.
- Oj tak – westchnął ojciec i wyszedł na spotkanie.
Gdy szedł korytarzem, zaczynał coraz bardziej odczuwać lęk.
Admirał to nie przelewki. Czym ja się aż tak naraziłem Światowemu Rządowi? - myślał, a każda kolejna sekunda przybliżała go do nieuchronnej konfrontacji. Nie przejmował się jednak sobą. Martwił się o bezpieczeństwo swojej rodziny. W tej chwili naszły go myśli skruchy i żalu. Tego, że jednak wybrał życie pirata, w ten sposób narażając na niebezpieczeństwo swoją własną rodzinę. Jednak takiej osobistości to nawet w najgorszym koszmarze się nie spodziewał zobaczyć. Wyszedł przed dom.
- Widzę, że ma sława sprawiła, iż sam admirał zaszczycił mnie swoją obecnością. Czyżbym był aż tak niebezpieczny dla Światowego Rządu?
- Hę? – admirał zarzucił w odpowiedzi głową na bok.
- Dalej walczmy, na co czekasz? Aha, masz przygotowaną w zanadrzu kontrę? – słowa wypowiadane przez Don Achino były zdecydowane. Wiedział, że nie ma już odwrotu i by ocalić rodzinę musi go pokonać. Aokiji wydawał się nie bardzo rozumieć słowa Don Achino. - Hę? – znowu kiwnął głową jednocześnie zakładając ręce na siebie.
- Atsu Atsu Hitto! – poleciał jak strzała w stronę przeciwnika próbując trafić go głową.
- Ajaj! – Aokiji zdał sobie w końcu sprawę, że jego wizyta została mylnie odebrana przez gospodarza. - Nie, wstrzymaj się – wyciągnął ręce przed siebie.
Na perswazję ustną było już za późno i Aokiji musiał uniknąć ciosu.
Don nie miał jednak zamiaru na tym poprzestać. Szybko zauważył, że sprzyja mu teren i nabrał pewności siebie.
- Atsugeshon! – Wytworzył potężnych rozmiarów gorące prądy, które po zetknięciu z wiejącymi tu zawsze zimnymi prądami, natychmiast przerodziły się w ogromne tornado.
Rodzinka akurat wyszła przed dom by pokibicować tacie.
- Dajesz tato!
- Zrób z niego miazgę!
Admirałowi wcale nie było do śmiechu. Ogromne tornado sterowane przez Dona zmierzało wprost na niego. Nie mógł zamrozić wiatru, toteż patrząc z jego punktu widzenia, sytuacja wyglądała bardzo nieciekawie.
- Ice Wall! – Stworzył ogromną ścianę z lodu, która z każdą chwilą robiła się coraz potężniejsza.
- Oooo! – dało się słyszeć okrzyk zachwytu z widowni.
Aokiji nie wiedział czy ta grupa na ponad pięć metrów ściana wytrzyma tak ogromną trąbę powietrzną. Do samego końca wzmacniał ją, aż trąba zderzyła się ze ścianą.
Szalała straszliwa burza, a Aokiji, by nie zostać wchłoniętym przez trąbę, sam zespolił się górną częścią ciała ze ścianą. Już miał się zlać cały, gdy nagle usłyszał dzwonek mini denden mushi i niewładnie odbezpieczył słuchawkę.
- Admirale? Jesteś tam? Tu głównodowodzący.
Nikt mu nie odpowiedział, Sengoku słyszał tylko głuche wycie potężnej burzy.
- Co ty tam śpisz, do cholery?! Na służbie? Wiesz, że nie odpowiadanie na moje rozkazy jest traktowane jako poważne uchybienie? Proszę w tej chwili podejść do słuchawki!
Aokiji nie mógł się nadziwić zaistniałej sytuacji. Choć zupełnie tego nie planował, nagle przyszło mu walczyć z Don Achino. Co więcej, akurat w tak nieodpowiedniej chwili odezwał się sam Sengoku. Zastanawiał się też co Głównodowodzący robi tak daleko od bazy. W końcu, skoro zdołał się połączyć, to znaczyło, że musiał być od niego odległy najdalej o wyspę.
Burza na szczęście ustała i Aokiji mógł w końcu odebrać.
- Słucham?
- Co za słucham?! Mówię do ciebie od kilku minut!
- No ja tego… - zmieszał się admirał i struchlał jak trusia. – Miałem kłopoty.
- Kłopoty podczas negocjacji?! Ty zawsze musisz walczyć?!
Don był nieco rozczarowany, że jego potężna trąba nie odniosła pożądanego skutku. Teraz jednak na jego twarzy pojawiło się zdziwienie. Wyraźnie słyszał jakby jego przeciwnik z kimś gadał. Zaniechał ataku i zawołał do rodziny.
- Ej, co on tam robi?
- Rozmawia przez telefon! Pewnie tłumaczy żonie, ze spóźni się na obiad! – odkrzyknęli mu bracia.
- Aha… Zaraz, co takiego?! W środku walki?! Jaja sobie ze mnie robi?!
- MORDA, bo przez telefon rozmawiam! – Wychylił się wreszcie zza ściany Aokiji – Przepraszam, głównodowodzący, może pan kontynuować.
- Szkoda na ciebie słów admirale, miałeś się bratać, nie do cholery toczyć walki!
- Ale. kiedy to nie moja wina. – zaczął się tłumaczyć odruchowo przesuwając rękę za głową.
- Nie tłumacz się, tylko to napraw!
- Tak jest! A… - lekko się zmieszał, ale ciekawość wzięła nad nim górę. - To nie mój interes, ale co wielmożny robi na tych wodach?
- Faktycznie to nie twój interes. Liczę na pozytywne zakończenie misji.
Trzask.
Aokiji odłożył słuchawkę, otrzepał sobie spodnie i się podniósł. Wyszedł zza muru i się ukłonił.
- Przepraszam bardzo, – znów zaczął wykonywać swój gest zakłopotania – ale zaszło chyba jakieś nieporozumienie.
W tym momencie nastąpiło typowe przesunięcie ekranu.
- Hahahaha Ale was nastraszyłem! – Don znajdując się ponownie na swym łożu, popijał wino wraz z siedzącym obok admirałem.
- To faktycznie wiedziałeś, że nie chodzi mu o walkę? – Najstarszy syn nalewał wybornego trunku gościowi.
- A my myśleliśmy – zaczął Brindo.
- A nie ważne, co myśleliście – poprawił go szybko Don Achino. – Od początku wiedziałem, że przyszedł złożyć przyjacielską wizytę – poklepał Aokijiego po plecach i znowu się zaśmiał.
- Tak? – z niedowierzaniem wtrąciła Lil - To dlaczego atakowałeś?
- No... tego... – zmieszał się Don. – Kości chciałem rozprostować, kości. Hahaha!
- Na pewno? – dziewczynka nie dawała za wygraną i nie zmieniając tonu wypowiedzi dręczyła dalej ojca.
- No tak, oczywiście, że tak! Hahaha. – Oczywiście, to on brał śmiertelnie poważnie widmo nadchodzącej konfrontacji z admirałem, ale w sumie to zachował jak w gorącej wodzie kąpany i nie słuchając co przeciwnik ma do powiedzenia, od razu ruszył do ataku.. Z tego względu starał się sprawę zatuszować i zaczął wszystkim wmawiać, że celowo to zrobił. W ramach niejakiej „rozgrzewki”.
- A więc, jakiż to jest cel twej wizyty?
- Ah, hmm powiem krótko, Marynarka chce byś stał się jednym z Schichibukai.
- A co to, ktoś wymiękł? – zapytał z ciekawości Don i podrapał się po swej brodzie.
- Można tak to ująć. Zgadzasz się?
- Hmm – złapał się pod podbródek I zaczął intensywnie rozmyślać. Wtem, przypomniało mu się co czuł, gdy Aokiji stanął przed jego drzwiami. Tytuł Schichibukai, nie dość, że dodałby mu chwały, to do tego odwróciłby od niego zainteresowanie Światowego Rządu.
Jakby nie patrzeć same plusy -pomyślał.
- I jak? Namyśliłeś się już? – zanurzył usta w kieliszku z trunkiem i pociągnął kilka łyków.
- Tak, niech będzie, zgadzam się!
- Bardzo się cieszę, z przyjemnością przekażę głównodowodzącemu tę wiadomość. Tymczasem, proszę mi wybaczyć. Już muszę iść.
- Oj tam, nie śpiesz się tak, zostań jeszcze.
- No skoro pan tak nalega, to jeszcze zostanę – rozsiadł się wygodnie I kazał dolać sobie jeszcze wina.
Tymczasem na Kuzan miało dojść do prawdziwej konfrontacji. Nie było mowy o pomyłce, czy nieporozumieniu. Wszystko było jasne. Przeciwnicy już wymienili się „uprzejmościami”. Straszliwa walka między dwoma potęgami, właśnie się rozpoczęła.
Gościu widać jest w gorącej wodzie kąpany, więc pewnie pierwszy spróbuje zaatakować - pomyślał admirał.
– Inryoku Ringu! – zawołał podnosząc swe ręce do góry.
Długo na rezultat czekać nie musiał, Enel w swej głupocie, kierując się emocjami, zachował się dokładnie tak, jak przewidział to marines, bowiem wykorzystując swą błyskawiczną szybkość, w jednej chwili znalazł się tuż za Akainu. Nagle Enel poczuł, że coś go z ogromną mocą przyciska do ziemi.
Kurde, co jest grane? - pomyślał poczym szybko wyturlał się od przeciwnika. Usłyszał gromki śmiech.
- Hahahahaha! Myślałeś, że pójdzie ci ze mną tak łatwo? Nie ten poziom chłopaczku.
- Nie wiem, w co ty sobie pogrywasz, ale rozłościłeś mnie! Kiten! Nagle zrobiony z kłębu błyskawic tygrys, rzucił się z niesamowitym pędem w stronę admirała.
- Tylko na tyle cię stać? – Po jego twarzy widać było, że atak nie zrobił na niego najmniejszego wrażenia. – No trudno, Inryoku Tekkai! – ruszył pędem w stronę nadbiegającego tygrysa i samym sobą, kompletnie go zneutralizował. Na oczach Enela śmiertelny Kiten po prostu rozpłynął się w powietrzu. Poczuł to samo uczucie, co kiedyś, dawno temu, gdy był jeszcze niekwestionowanym władcą Skypiei. Rozdziawił szeroko gębę i wybałuszył ze zdziwienia i jednocześnie strachu oczy. Momentalnie oblał go zimny pot.
Akainu stanął i odwrócił się w stronę przeciwnika, poczym jednym zdaniem podsumował wysiłki oponenta:
- Słabo, myślałem, ze po takich „atrakcjach” i pokazie siły, dostarczysz mi więcej rozrywki – obrzucił go pogardliwym spojrzeniem. – Ten no Janpu!
Skoczył w stronę przeciwnika, pokonując tym samym jednym susem odległość dwudziestu metrów. Znajdując się w górze wyciągnął zza pazuchy krótki miecz wakizashi i już miał wbić go w ciało zamurowanego oponenta, gdy ten niespodziewanie się uchylił i tym samym o mały włos uniknął ciosu. Jednak nie chodziło o unik samego uderzenia. Obawiał się tej dziwnej mocy i nie chciał się znaleźć w jej zasięgu. Szybko odsunął się i odskoczył od oponenta.
Coś tu jest zdecydowanie nie tak! Wcześniej, gdy próbowałem go zaatakować, jakaś dziwna siła przycisnęła mnie do ziemi, teraz, choć byłem bliżej, już nie! - pomyślał. Cały ten wywód trwał zaledwie dwie sekundy, bowiem na więcej nie mógł sobie pozwolić. Ledwo co zrobił unik, a będąc jeszcze w biegu, wyprowadził w stronę oponenta potężną błyskawicę.
- Inryoku Tate! – Akainu machnął ręką przed sobą.
Błyskawica zaledwie metr od celu podzieliła los wcześniejszego ataku i również, rozprysła się na malutkie kawałeczki, poczym po chwili całkowicie znikła.
To dało Enelowi do myślenia.
Wydaje mi się, że on tę dziwną moc musi aktywować. Czyli jeśli bym szybko rzucił się do ataku, to powinienem móc coś ugrać.
Enel postanowił, używając wysokiej temperatury, przetopić swą broń w złoty trójząb. Dla podpuchy strzelił błyskawicą, którą admirał znów zniwelował. W tym jednak momencie Enel znalazł się tuż obok swego przeciwnika.
- A masz! – Zaatakował swym trójzębem, który został sparowany wakizashi admirała. Rozpoczęła się walka na krótki dystans, Enel miał dłuższą broń i wyraźnie miał przewagę nad przeciwnikiem. Wakizashi uderzał z impetem w trójząb, a żaden z rywali nie dawał za wygraną. Odgłosy uderzającej o siebie broni nieustannie towarzyszyły walczącym. Doszło wreszcie do zwarcia.
- Nie masz szans z tym swoim sztylecikiem!
- Jeszcze się przekonamy!
Akainu zebrał siłę i potężnym zamachem odepchnął od siebie oponenta. To dało mu czas na wyjęcie drugiego wakizashi. W samą porę. Ledwo go wyjął, a już przydał mu się do zblokowania, wykonanego przy zamachu, potężnego ciosu trójzębem. Obok twarzy admirała przeleciały iskry towarzyszące temu zderzeniu. Znów doszło do gwałtownej wymiany ciosów. Akainu nie miał kiedy wykorzystać swych dodatkowych umiejętności, Enel nie dawał mu na to szans. Jednakże admirał, używając dwóch mieczy, zdobył przewagę nad oponentem.
- Tsume Kiri! – Admirał wziął głęboki zamach obydwoma wakizahi i z impetem ruszył na Enela. Na chwilę stał się niewidoczny. Ten jednak, obracając swym trójzębem zblokował atak.
Podczas gdy na Kuzan rozgrywała się mordercza walka, na Wasure trwał dzień „rekonesansu”.
Hotel znajdujący się na wspomnianej wyspie. Smoker i Hina jako para, wynajęli jeden z bardziej szykownych apartamentów. Jak zresztą Komodor słusznie zauważył „ I tak płaci Światowy Rząd, to można zobaczyć jakie luksusy tu mają”. Lokum było całkiem konkretnych rozmiarów. Piękny dywan w stonowanym kolorze, w centrum pokoju, idealnie komponował się z fantazyjnym obrazem powieszonym nad kominkiem. Meble - istne antyki. Niejeden kolekcjoner oddałby sporą sumkę, żeby je mieć. Kanapy i fotele również prezentowały się bardzo wytwornie. Najważniejsze było jednak łóżko. Szerokie, dwuosobowe z baldachimem, w którym dwoje kochanków, popuściwszy wodze fantazji, mogliby oddać się radosnym uciechom, spędzając w nim niejedną gorącą noc. Hina była zachwycona, a Smoker zrozpaczony. Szybko podjął nieodwołalną decyzję spania na kanapie. Jednak jego ulubionym miejscem stał się fotel stojący przed kominkiem, obok którego stał drewniany mały stolik z wygiętymi nóżkami, na którym ten położył zapalniczkę.
- Ach… – Komodor siedział sobie wygodnie w wspomnianym fotelu i rozkoszował się pierwszym, zapalonym od momentu przybycia tutaj, cygarem. – Ach, jestem w raju – westchnął i wypuścił kilka kółek dymu.
- Chyba w piekle, w końcu to Wasure. Gorszego zakątka ziemi ludzkość nie widziała. – wtrąciła Hina przeglądając jakieś raporty.
Jak widać, Smokerowi nie było dane długo cieszyć się błogim spokojem.
- Cicho, kobieto! Ja mówiłem to w sensie metaforycznym!
- No jaki filozof się znalazł, proszę, proszę.
- A co jedno z drugim ma wspólnego? Zresztą mniejsza o to. Idź i nie przeszkadzaj jak mężczyzna – wyciągnął się w fotelu – odpoczywa, ach…
Kobieta wstała od raportów i wzburzonym głosem odezwała się do Smokera.
- I co, może mam ci jeszcze piwko przynieść?
- No, nie odmówiłbym – wycedził paląc cygara i wypuścił kolejne kłęby dymu.
- Rusz się wreszcie, a nie się ciągle obijasz i przestań, wreszcie palić te cygara! Miałeś to robić dyskretnie! – wykrzyczała z pretensjami.
Smoker nie zmieniając spokojnego, zrelaksowanego tonu wypowiedzi odparł.
- Toteż robię, palę w domu. – Wziął gazetę leżącą obok na stoliku i otworzył na pierwszej lepszej stronie. – Dyskretniej się już nie da.
- A nie pomyślałeś, że mi ten odór może przeszkadzać? Że mam dość tego smrodu?! – Hina wyraźnie nie przepadała za zapachem, który unosił się z cygar.
- Jakoś twoje faje ci nie wadzą. A zresztą ty chciałaś być ze mną w pokoju nie ja. - Przełożył kolejną stronę w gazecie.
- No – zmieszała się nieco zawstydzona – przecież mamy udawać parę.
Dokładnie na te słowa czekał Smoker. Wiedział, ze będzie próbowała się wybronić obowiązkiem. Bez problemu skonstruował odpowiednią ripostę.
- No to powinnaś mnie kochać takiego, jakim jestem, ze wszystkimi przywarami włącznie – zaśmiał się lekko przez zęby. – Jak ci tak przeszkadzam to idź na rekonesans, może zdobędziesz jakieś ważne informacje.
Ale jej odbiłem za tą wiązankę na ulicy. Zmuszać mnie do takich rzeczy! Dobrze, że byłem przebrany. Ma za swoje, he,he - pomyślał i znów dumny z siebie lekko się uśmiechnął.
- A ty co będziesz robił?
- Poświęcał się i nie wychodził z domu, by ludzie nie widzieli, że palę.
Kapitan zamurowało doszczętnie. Bezczelności to Smokerowi odmówić nie można było. Postanowiła mu więc oddać, pięknym, za nadobne.
- Pamiętaj, żeby przed przyjęciem pokojówki z piwskiem, najpierw umyć zęby i wziąć gumę owocową, którą włożył ci do kieszeni wiceadmirał Garp.
- C…co?! – Rzucił gazetę, poczym natychmiast podniósł się z fotela. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął gumę owocową, do której była przyczepiona karteczka z wiadomością od wiceadmirała:
Ha, ha, ha! Wybacz nie mogłem się powstrzymać. Smokerku, bierz dwie sztuki regularnie po każdym wypalonym cygarku, żeby ci z buzi nie śmierdziało. Hahaha! ( jakbyś miał wątpliwości: właśnie to sobie wyobraziłem i tarzam się ze śmiechu po podłodze) Hahahaha-
Tego było już za wiele. Zakrawa na cierpliwość poważnego komodora. Zanim przeczytał wiadomość do końca, podarł kartkę na drobne kawałeczki i na koniec wrzucił je do buzującego przed nim w kominku ognia. Był wściekły. Aż żyły powychodziły mu na czole. W głowie siedziała mu tylko jedna myśl:
Nie daruję! Zatłukę i Sengoku i Garpa! Ale tym liścikiem to Garp zapewnił sobie pierwsze miejsce w kolejce.
- I jakie wieści? – Hina zrobiła sarkastyczny uśmieszek.
- Nijakie!
- Oj biedactwo, znów sobie zakpiono z wielkiego Smokerka? – Podeszła i pogłaskała go po głowie. Jej uśmiech zdradzał, że sobie z niego żartowała i była wielce usatysfakcjonowana rozjuszeniem komodora.
- Nie zdrabniaj mi tu! – Przypomniał sobie pierwsze słowa pouczenia Garpa z listu. Usiadł i znów się rozłożył w fotelu. Wziął głęboki oddech i się uspokoił.
- No nic. Wychodzę. Widzę, że jest tu tylko jedna wielka beznadzieja. Idę się czegoś dowiedzieć.
- Świetny pomysł – Smokerowi, wrócił już nieco humor, gdy pojawiła się przed nim perspektywa opuszczenia na pewien czas lokum przez Hinę. Ty idź, a ja – rozłożył ręce na bokach fotelu i wydmuchał gęsty ciąg dymu – popilnuję domu….ach.
- Bardziej odpowiedzialnego zajęcia to już wybrać sobie nie mogłeś? Ech, szkoda gadać – wyszła i zatrzasnęła za sobą drzwi.
Smoker wyjął karty i w ramach „walki ze stresem”, zaczął je układać na stoliku.
Tymczasem na Kuzan walka sięgała apogeum. Enel widząc w jak wyszkolony sposób jego przeciwnik włada swą bronią, postanowił zmienić strategię. Udając, że chce zaatakować, nieco się oddalił, by wyprowadzić za pomocą mocy atak. Na jego nieszczęście Akainu to zauważył i przejął inicjatywę.
- Tooi Torappu!
Enel, choć odległy od wroga o kilka dobrych metrów, poczuł, jakby nagle grawitacja przycisnęła go do ziemi. Tym razem moc nacisk była inna.
- Uhh! – Splunął i upadł na wznak. Choć z całych sił próbował się podnieść, zaciskał zęby, tak wysilał swe mięśnie, aż czuł w każdym z nich przeszywający ból, nie mógł przeciwstawić się sile przyciągania.
- Coś mi się zdaje, że to już twój koniec! – Znów użył Ten no Janpu i znajdując się w górze wyciągnął broń, by unieruchomionemu przeciwnikowi zadać ostateczny cios.
- Wóz albo przewóz – wykrztusił spluwając krwią Enel - 200 000 000 Volt Amaru - wyrwał się spod siły grawitacji i przemienił się w Boga Piorunów.
- Co?! – Przeraził się Akainu zobaczywszy potworną przemianę oponenta.
Takiego obrotu sprawy admirał się nie spodziewał. Widząc ogromne monstrum wyładowane elektrycznością, szybko machnął przed sobą swym wakizashi, a powstała w ten sposób fala odbiła go do tyłu, unikając w ten sposób już wyprowadzanej w „zadość uczynieniu” pięści boga.
- Hahaha. Niezły jesteś! – zaśmiał się grubym gromkim basem Bóg Enel. - Zobaczymy co powiesz na to!
Wyprostował swą dłoń, która zaczęła się świecić i wystrzelił z niej olbrzymi pocisk elektryczności. Akainu, używając boskiego podskoku, zdążył uniknąć ataku w ostatniej chwili. Tak potężnego i zarazem szybkiego ciosu się nie spodziewał.
Ciężki przeciwnik. Muszę mieć się na baczność. Lepiej zakończę to jak najszybciej - pomyślał i zdecydowanym ruchem wyciągną ręce ku niebu.
- Nie wiem co kombinujesz, ale ci na to nie pozwolę! – Wyprostował w stronę przeciwnika swe boskie dłonie, poczym na czubkach wszystkich palców zaczęły się formować silne wyładowania elektryczne.
- Ten no Hagetaka! – ozwał się potężnym głosem, a z każdej kulki na palcu uformowały się piorunujące sępy, które natychmiast wypuścił w stronę Akainu.
- Cholera za mało czasu, Inryoku Kabe! – zawołał widząc tak skomasowany atak. Postanowił przejść w defensywę. Pierwsze sępy znalazły się w polu ściany, poczym w oka mgnieniu rozpłynęły się w powietrzu. Duża część poleciała na boki, sterowane wolą samego Enela, ale spotkał je podobny koniec. Na nieszczęście Akainu, przeciwnik zauważył, iż trzeba atakować z innej strony i by ominąć przeszkodę, wysłał ostatnie sępy górą. Jeden z nich rozprysł się o najwyższą partię muru, ale ostatni sęp już go ominął. Admirał jednak nie zdawał sobie z tego sprawy. Odetchnął z ulgą, myśląc, że mur wystarczył, podczas gdy czekała go niemiła niespodzianka, bowiem ostatni sęp dosięgną celu i uderzył w jego plecy.
- Aaaaaa! – Poczuł ogromny ból, gdy prąd przyszył jego ciało. Admirał upadł aż na ziemię. Kątem oka spojrzał w stronę przeciwnika, którego to dłoń, zaczęła dziwnie świecić. – O cholera! Maru-de Tori! – Wyskoczył w górę, o włos, unikając śmiertelnie niebezpiecznej kuli.
- Myślisz, że się tego nie spodziewałem?! W górze już nie jesteś taki zwrotny. Nie masz szans na unik! Zdychaj! – Drugą dłonią wypuścił ogromną błyskawicę w stronę Akainu.
- Maru-de Ishi! – Z impetem spadł na ziemię, ku niezadowoleniu Enela, którego atak znowu chybił o włos.
- Kurde…! – Enel zużył większość mocy i musiał na chwilę zdjąć swą „boską przemianę”. - Wszystko jasne! Jesteś użytkownikiem diabelskiego owocu i posiadłeś moc kontroli grawitacji!
Akainu podniósł się z ziemi. Jego oddech, mało powiedzieć, był niestabilny. Widać było, iż walka daje mu się mocno we znaki.
Dobrze dedukujesz, chcesz zostać detektywem? Hahaha. Właśnie ta moc pozwoli mi cię wysłać do diabła!
Zrobił zamach swoim wakizashi i odpowiednio wyżywając pole grawitacyjne wokół niego rzucił z możliwie największym impetem w stronę przeciwnika.
- Ty głupcze. Broń na nic się nie zda! W tej walce na krótki dystans się tylko tobą bawiłem. Jestem elektrycznością! Śmiało, rzucaj!
Gdy jednak broń znalazła się w jego zasięgu zrobił od niechcenia unik. Tymczasem Akainu od razu wyskoczył swym boskim skokiem do niego wyciągając drugie ostrze.
- Tylko na tyle cię stać? Spróbuj tego!
Skupił szybko energię i wysłał w miejsce gdzie stał admirał dwa Kiteny, gdy wten, zdał sobie sprawę, że wróg zniknął mu z oczu. – Zaraz, a gdzie go wcięło? Gdzie się podziałeś? - Chwilę nerwowo rozglądał się na boki, a następnie z pewnym uczuciem strachu skierował swój wzrok ku górze i dostrzegł nadlatującego Akainu wraz z gotowym do cięcia wakizashi.
- O cholera!
- Za późno!
Ostrze przeleciało przez jego ciało zupełnie nic mu nie robiąc. Enel zaczął się śmiać.
- Hahahahahahahaha! Ja tylko żartowałem! Broń guzik mi może zrobi!.
- Ta nie. – Wyciągnął z piasku wakizashi, którego uniknął chwilę temu Enel. – Ale zobaczymy jak zniesiesz to!
Machnął swym mieczem tak, iż rozciął porządnie mu ramię, a następnie skierował swe dłonie ku górze.
Enel miał czas by odsunąć się od przeciwnika. Był w szoku. Zastanawiał się jakim cudem, udało się admirałowi go zranić. Emocje wzięły nad nim mocno górę.
- Jak…?! Jak to się mogło stać?! Jakim cudem udało ci się mnie zranić?!
- Nie widzę potrzeby ci odpowiadać, śmieciu. Shisubeki Torappu!
- Aaa! – Enel padł na ziemię i znów leżał na niej przyciśnięty siłą grawitacji. Tym razem był to z goła inny nacisk niż poprzednio. Czuł jak go ta siła nie tyle wgniata, co „zgniata”.
- Aaaa! – poczuł przeszywający, okropny ból nie do opisania i splunął gęsto krwią.
- Ty…wiedziałeś, że… zrobię unik… - każdy wyraz wyjękiwał w prawdziwych katuszach.
- Zgadza się, bystrzaku. A ten atak mieczem i zranienie cię dał mi czas na wykonanie właściwej techniki. Tym razem nacisk jest znacznie potężniejszy niż poprzednio.
- Aaaaaaaa! – wydarł się w niebogłosy czując, jak zrywają się mu mięśnie, pękają kości, jedne po drugich. Krew zaczęła mu wypływać z nosa i uszu, a ból, który czuł w tej chwili był nie do opisania. Ostatkiem sił wycedził.
- Proszę… miej litość…
- To już twój koniec. Normalnie mój przeciwnik ginie w straszliwych męczarniach i umiera na skutek licznych wylewów wewnętrznych. Ale wiesz co? Szkoda, by zginął tak potężny wojownik jak ty. Ze względu na zaistniałą od pewnego czasu, sytuację awaryjną, mogę cię ocalić.
- Zrobię…wszy…stko…
Akainu, choć niechętnie, obniżył siłę nacisku i teraz Enel nie mógł się już „tylko ruszać”.
- Radzę ci nie zgrywać bohatera, bo ci taki nacisk zafunduję, że ci wnętrzności wybuchną i wtedy zrozumiesz skąd się wzięła nazwa Akainu – Czerwony pies.
- Nie, nie – właściwie Enel chciał ponownie przemienić się w boga piorunów i tym razem wykończyć przeciwnika, ale słowa admirała wymazały w nim wszelką odwagę i jak trusia słuchał, co też ma wielki marines do powiedzenia.
- Sprawa jest prosta. Ja daruję ci życie, a ty staniesz się naszym rządowym psem!
Słowa te mocno uderzyły po honorze wojownika. Rozumiał jednak, że jeśli by odmówił, nie miałby praktycznie szans, na wyjście z tej potyczki cało. Odpowiedź, choć trudna, mogła być więc jedna:
- Zgoda…