(80. Sic.)Wystarczy wierzyć
Ten temat nie posiada streszczenia.
Aktualnie ten wątek przeglądają: 2 gości
Subskrybuj ten wątek Odpowiedź
Vampircia

Legendarny pierwszy oficer

Licznik postów: 1,499

Vampircia, 29-12-2008, 00:23
Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału.
najuch napisał(a):On, mężczyzna, gorszy od kobiety, która wytrzymała zacznie więcej?
To akurat nic niezwykłego. Kobiety są wytrzymalsze i bardziej odporne na ból od mężczyzn, ale powiedzmy, że Nami mogła tego nie wiedzieć Tongue
Oj, już żałuję, że to powiedziałam, wyczuwam offtopa. Jeśli jesteś zatwardziałym antyfeministą, to wal na gg, nie tutaj Tongue
Rozdział może nie porywający, ale zachęca do dalszego czytania.
SGDrom

Super świeżak

Licznik postów: 196

SGDrom, 29-12-2008, 02:15
Najuch...Znam Cię nie od wczoraj, a Ty ciągle mnie zaskakujesz. Cholernie dobra historia, choć częściowo ją znam Big Grin i w przeciwieństwie do Vampirci...WIECEJ DRAMATYCZNYCH PYTAŃ Big Grin
Włóczykij

Super świeżak

Licznik postów: 242

Włóczykij, 30-12-2008, 12:52
Dawaj dalej, a nawet dłuższe Tongue Przyznam że na początku było to lekko niemrawe ale teraz czyta się całkiem przyjemnie Smile Dramatyczne pytania rulez Big Grin Nie wiem dlaczego innym się nie podobają :zdziwko:
Najuch

Imperator

Licznik postów: 2,656

Najuch, 30-12-2008, 14:39
Niemrawe? Tzn? Napisz o tym coś więcej, jeśli byłbyś tak miły.

A ja tymczasem wrzucam część dziesiątą:



10. „Siostra diabła. Obowiązek rebelianta”


To niebo jest takie niebieskie...
Ile ryb... chyba każdą jaką znam już widziałem.
I ta krystalicznie czysta woda... All Blue...
Czemu do cholery tak mnie boli brzuch?
Jakby coś mnie uciskało?

Istotnie. Gdy tylko Sanji przebudził się, niemal krzyknął na widok szerokiej podłużnej twarzy z metalowym nosem i błękitną, stojącą grzywą. Ach, ile by dał gdyby zobaczył teraz Nami, albo inną piękną kobietę. A tymczasem siedział przy nim Franky, opierając swoją olbrzymią rękę o jego brzuch.
- W porządku? – zapytał cyborg, widząc, że kucharz mruga oczami.
Ten niezauważalnie skinął głową i cieśla wyprostował się na krześle.
Sanji leżał na kanapie opatulony od stóp do głów ciepłym kocem. Od razu wyczuł, że jest przebrany w suche, bawełniane ubranie, zaś żebra ma usztywnione i obandażowane podobnie jak kostkę, o której nawet nie wiedział, że jest skręcona, zaś usztywnienie dobitnie mu to uświadomiło. Pokój był nieduży, oprócz kanapy, stał tu tylko wysoki regał z książkami i niewielki stolik, który zajmował obecnie duży żółty kubek, paczka papierosów i popielniczka.
- Dobrze, że się obudziłeś. – zaczął Franky. – Ostro ci się musiało oberwać, nie, nie mów od kogo i jak... Nawet porządnego wdechu nie możesz wziąć. Odpoczywaj.
Sanji z wdzięcznością skinął głową, a wzrok Franky’ego powędrował w stronę stolika.
- Masz tutaj ciepłą kawę i fajki. Chcesz to korzystaj. – rzucił mu paczkę, zaś ranny natychmiast zapalił i wypuścił kłębek dymu.
- Co z Nami – san? – spytał próbując usiąść na kanapie i łapiąc kubek z cudownym czarnym płynem. Kojące ciepło rozlało mu się po organizmie.
- No właśnie jest z nią problem – westchnął cyborg drapiąc się po włosach. – po waszym powrocie zamknęła się w łazience. Siedzi tam już ze cztery godziny i nie chce za cholerę wyjść. Jedyne co powiedziała, to to, że zabije Zoro jeśli spróbuje wywarzyć drzwi.
Sanji natychmiast drgnął i mimo bólu wstał. Zobaczył zdziwienie na twarzy Franky’ego, ale chwilę potem przebłysk zrozumienia. Cyborg nie ruszył się by go zatrzymać, tylko uśmiechnął się lekko.
- Dobry pomysł. Ty idź z nią pogadaj.


Luffy przez długi czas miał czyste przeświadczenie, że nikt na świecie nie gotuje lepiej niż Sanji. Choć od czasu gdy skosztował gumowego owocu stawiał bardziej na ilość niż na jakość, to jednak kuchnia blondyna była czymś co kochał najbardziej, o każdej porze dnia i nocy. Nie posiadał się więc ze zdziwienia, gdy potrawy, które przyrządziła mu kobieta okazały się równie dobre lub nawet lepsze niż te pokładowe. Pałaszował więc mięso tak szybko na ile mu żuchwa pozwoliła. Nie był to zbyt estetyczny widok, ale gospodyni tylko siedziała naprzeciwko niego z założonymi pod brodą rękoma.
- Jestem Luffy. – powiedział w końcu Słomiany przełykając ogromny kęs pieczeni i chwytając następny.
- Ja mam na imię Elena, miło mi poznać.
W tym miejscu rozmowa się urwała aż do miejsca, w którym jedzenie na stole po prostu się skończyło. Potem Luffy zdecydowanie wstał.
- Dzięki za żarło. Teraz muszę iść i skopać tyłek długowłosemu.
- Czekaj, Luffy. – odparła rzeczowo Elena i również wstała. – Twój przyjaciel, jeleń też jest ranny, nie wolisz najpierw upewnić się, że wszystko z nim w porządku?
- JESTEM RENIFEREM!!!!!!! – zabrzmiał niekontrolowany wrzask i Elena natychmiast spojrzała w drzwi. Gdy tylko spojrzenia jej i Choppera się spotkały ten drugi schował się za framugę. Tradycyjnie nie z tej strony co trzeba.
- Chopper, nie z tej strony! – ryknął Luffy śmiejąc się w głos. – jesteś idiotą, prawda?
Na czole lekarza pojawiły się kropelki potu, bardziej z zażenowania niż ze strachu.
Elena widząc tą sytuację tylko roześmiała się cicho.
- Przepraszam, Chopper – powiedziała – oczywiście, że jesteś reniferem.
- Nie myśl, że mnie ułagodzisz przeprosinami... idiotko – powiedział cały szczęśliwy Chopper wręcz się kołysząc.
Kobieta o dziwo nie obraziła się wcale słysząc obelgę z ust futrzaka, znów uśmiechnęła się pod nosem. Nastała chwila ciszy, którą znowu przerwał Luffy.
- Chopper, idziemy ratować Nami i Sanji’ego! – powiedział gromko i wymaszerował za drzwi.
Elena natychmiast ruszyła za nim, Chopper chcąc nie chcąc również podreptał w tą samą stronę chwytając kilka owoców, które leżały w koszu, a Luffy ich nie ruszył.
- Nie sądzisz, że jesteś zbyt porywczy? - zagadnęła kobieta, gdy zostawili już jej nieduże, czteropokojowe domostwo za sobą.
- Nie, czemu – odparł dziarsko Luffy.
- Żadnych informacji, nic nie wiesz o tej wyspie... Mój brat nie jest zwykłą osobą...
- Jak będzie krzywdził moich przyjaciół to mu po prostu nakopię. – Słomiany był rozbrajająco szczery.
Elena zrobiła minę jakby ktoś przyłożył jej w twarz, ale nic nie powiedziała.
- On tak zawsze – wyjaśnił Chopper drepcząc za swoim kapitanem – ale można mu ufać.
- W to nie wątpię... – powiedziała kobieta – ale jeśli sprowadzi to na was śmierć?
Luffy zatrzymał się nagle i poprawił kapelusz na głowie.
- Czemu sądzisz, że on jest taki silny? Czemu miałbym nie móc mu nakopać?
Elena po krótce opowiedziała mu tą samą historię, którą jeszcze niedawno jego kompani słyszeli od Takeyamy, twarz słomianego w trakcie opowieści zamiast stawać się bardziej przerażoną, wyglądała na niewypowiedzianie szczęśliwą.
- Nawet ja, jego siostra, nie wiem jaka to moc. – zakończyła. – i chyba nie chcę wiedzieć.
Luffy natomiast z ogromnym uśmiechem maszerował dalej. W ogóle się tym nie przejmował.
Szli tak przez około piętnaście minut, przez rzadki dość, liściasty las. Pogoda tego dnia nie była najgorsza, mimo, że ewidentnie dało się czuć wilgoć w powietrzu i w leśnym poszyciu, to jednak delikatne słońce orzeźwiało, a łagodna bryza niosła przyjemne uczucie świeżości.
W pewnym momencie Elena zatrzymała się i spuściła głowę. Luffy, który szedł z przodu nie zauważył tego, ale Chopper zatrzymał się i spojrzał na kobietę, której twarz ewidentnie posmutniała.
- Co się stało? – zapytał młody lekarz, ale odpowiedź uzyskał natychmiast gdy spojrzał na drzewo tuż przed nimi.
Nie miało korony. Wysoki pień kończył się około czterech metrów nad ziemią, cała korona musiała zostać ścięta przez coś, czego Chopper nie umiał sobie wyobrazić. Końcówka pnia była poszarpana, kora poodpadała, pień nie prezentował zbyt okazałego widoku. Go również bolała ta strata dla natury. Luffy zobaczył, że dwójka jego kompanów się zatrzymała i również odwrócił się w ich stronę.
- Co jest? – ponaglił – Elena, pokażesz mi drogę z tego lasu, czy nie?
- Niestety, ale ja dalej iść nie mogę. – powiedziała cicho.
Luffy podszedł do niej bliżej.
- Dlaczego?
Kobieta westchnęła i wskazał ręką na drzewo.
- Widzisz?
- Tak, drzewo. Ładne.
- To granica, której nie wolno mi przekroczyć.
Na chwilę wszyscy umilkli, po czym Chopper nieco zdezorientowany zapytał:
- Jak to? Nie rozumiem?
- Mój brat – podjęła Elena – zabronił mi opuszczania tej części wyspy. Osobiście oznaczył to drzewo swoją mocą, po czym pokazał mi je i powiedział, że jeśli kiedykolwiek wyjdę poza nie... to spotka mnie...
- Śmierć? – warknął Luffym, a dziewczyna skinęła głową.
- Ale jak to? Przecież on jest twoim bratem! – oburzył się Chopper. – Jak może grozić śmiercią swojej siostrze?
- No cóż... – westchnęła. – on chyba zatracił już wszelkie człowieczeństwo. Teraz jest diabłem. A ja jestem zatem siostrą diabła.
Luffy’ego lekko zdenerwowały te słowa, ale jeszcze nie do tego stopnia, jak to on potrafił się wkurzyć. Spojrzał na Elenę spode łba.
- No, ale teraz go tu nie ma tak? Chyba możesz z nami pójść? Nie będzie ci przecież zabraniał chodzić tam gdzie masz ochotę?
Elena nie odpowiedziała, więc słomiany podszedł do niej i schwycił ją za nadgarstek. Bez słowa zaczął ją prowadzić, aż do momentu kiedy stanęli na granicy wyznaczanej przez drzewo. Tutaj kobieta stawiła zdecydowany opór.
- Puść mnie! – krzyknęła, a gdy Luffy nie zareagował na te słowa uderzyła go prosto w twarz.
Przez chwilę stali w milczeniu, po czym Słomiany ponownie na nią spojrzał.
- Boisz się, prawda?
- A jak mam się go nie bać?! Niczego nie rozumiesz!
- Może i nie rozumiem... – westchnął słomiany kładąc lewą dłoń na prawym ramieniu. – a może rozumiem aż za dobrze!
Z tymi słowami z całej siły uderzył w pień drzewa bez korony. Zatrzęsło się potężnie, ale nie złamało. Jedynie kawałek kory odpadł w miejscu, gdzie utkwiła pięść pirata. Zamachnął się i uderzył ponownie. Podobna reakcja.
- Nie zdołasz go zniszczyć. – westchnęła Elena. – Cortez coś z nim zrobił, bym nigdy nie zapomniała, gdzie jest moje miejsce.
- Ale dlaczego cię tu trzyma? – jęknął Chopper. – co mu zrobiłaś.
- Wybaczcie, ale to moja sprawa. – odparła Elena i odwróciła się od nich. – ja wracam.
Postąpiła parę kroków w głąb lasu.
Luffy wyprostował się i wziął głęboki wdech.
- ELENA!!!! – ryknął – WRÓCĘ TU DO CHOLERY! I SKOPIĘ DUPĘ TEMU DRZEWU!!!! PO TYM JAK JUŻ ROZWALĘ TWOJEGO BRACISZKA I URATUJĘ MOICH PRZYJACIÓŁ!!! ROZUMIESZ????
Kobieta odwróciła się do nich, posłała im przelotny uśmiech i odwróciła się. Poszła w stronę domu.
Luffy i Chopper odeszli w swoją stronę, ale nie zauważyli głębi jaka kryła się w uśmiechu Eleny. Uśmiechu pełnym politowania, współczucia i przede wszystkim, świadomości, że więcej ich nie ujrzy.


Marisa powoli podniosła się z łóżka kończąc siedemnasty kubek herbaty. Od zawsze wmawiała sobie, że herbata świetnie działa na wszystkie dolegliwości i istotnie, ten napitek sprawiał, że czuła się lepiej, przez jakieś trzy minuty po spożyciu.
Była do tego straszliwie uparta, niby to cecha wspólna dla ludzi z rudymi włosami, ale ją dotknęła szczególnie. Dlatego też ignorując polecenia doktora House’a zdecydował się wstać z łóżka. Lekarz akurat na chwilę zniknął zająć się innymi chorymi, gdyż aktualnie na wyspie panowała plaga przeziębień, dopadła między innymi Zoro i Shina, toteż dziewczyna mogła zająć się sobą i zrobić to co była przekonana iż zrobić musi. Zrzuciła piżamę i odziała się w swoje standardowe ubranie, zresztą podczas tego kryzysu nie myślała o ciuchach. A kiedyś lubiła łazić po sklepach i zachwycać się każdą kupioną rzeczą, teraz zastanawiała się czy założyć stanik, bo jest ranna i obandażowana – może jej więc przeszkadzać.
Zostawiono jej miecz, i tak nie pozwoliłaby go zabrać, ale Takeyama miał co do tego mieszane uczucia. Nie obchodziło jej to. Zawiązała opaskę na czole i czerwoną chustę na nadgarstku. Przypasała miecz i otworzyła po cichu drzwi. Wściekła się. Naprzeciwko siedział Shin i wpatrywał się w nią tym spojrzeniem, którego nienawidziła. Mężczyzna choć dość żartobliwy potrafił jednak być poważny i to spojrzenie właśnie najdobitniej na to wskazywało. Jego oczy przewiercały wręcz Marisę na wylot.
- Shin, nie próbuj mi przeszkadzać – warknęła ostrzegawczo, w tym samym momencie zachwiała się i oparła o framugę.
- Dziewczyno co ty wyprawiasz? – strzelec wstał – jesteś ranna, ledwo chodzisz, z upływu krwi prawie straciłaś życie. Gdzie ty się niby wybierasz?
- No jak to gdzie? Patrol! Dzisiaj moja kolej. – odrzekła udając jak najbardziej wypoczętą. Marzyła o tym, żeby sobie usiąść, pograć na swoim ukochanym akordeonie, wypić z siedem herbat, ale nie było na to teraz czasu.
Shin jeszcze raz przewiercił ją wzrokiem.
- Wiesz, że nigdzie nie pójdziesz?
- Wiesz, że pójdę?
Shin wiedział. Kłócić się z Marisą nie było po co. Musiałby jej przestrzelić kolana by ją tu zatrzymać.
- Shin sam to rozumiesz doskonale. Patrol. Obowiązek rebelianta. Każdego. Kto pójdzie, jeśli nie ja?
- Ja.
- Ty masz całonocne czuwanie przy wyjściu. Nie dasz rady.
- To Jin.
- Jin dopiero co wrócił, jego grupa też jest zajęta.
Shin nieco się zniecierpliwił.
- Nie może jakiś głupi patrol odbierać ci zdrowia! Są ważniejsze od tego rzeczy!
Przesadził. Marisa stanęła naprzeciwko niego, mimo, że niższa o głowę, wydawała się górować nad nim wszystkim.
- Tak sądzisz? Są rzeczy ważniejsze niż nasze obowiązki?
- ...Tak. Na przykład nasze zdrowie.
Zerwała mu z czoła czerwoną opaskę jednym sprawnym ruchem.
- Więc nie jesteś godzien by to nosić.
Nastała chwila milczenia, po czym Shin zwalił się ciężko na krzesło. Westchnął.
- Idź.
Marisa uśmiechnęła się szeroko. Zawsze potrafiła dopiąć swego. Pomknęła w dół po schodach.


W pokoju unosił się dym. Na stole leżała popielniczka pełna kiepów, obok niej otwarta puszka piwa. Dwóch mężczyzn rozmawiało ściszonymi, drżącymi głosami, zupełnie jakby czegoś się bali.
- Czy to prawda, że Buster Call, przy tym, to jak wystrzał z procy?
- Prawda. Słyszałem jak Jastrzębiooki o tym mówił.
- Ale przecież...
- Niestety. Jeśli ... on ... zdecyduje się na taki ruch, będziemy zagrożeni.
- Ale skąd ta pewność?
- Cicho! Idzie!!!! Szukuj się.
Drzwi otworzyły się po cichu i równie po cichu się zamknęły. Dwóch mężczyzn natychmiast wstało z miejsc, obaj zasalutowali.
- Admirale Kizaru, meldujemy się zgodnie z rozkazem!

Ciąg dalszy nastąpi

Dramatyczne pytania:
Czy Sanji przemówi Nami do rozsądku?
Czy Luffy spełni swoją obietnicę?
Ile wytrzyma ciało Marisy?
I przy czym Buster Call jest jak strzał z procy?

Część 11 to : „Wróg numer jeden.”
Vampircia

Legendarny pierwszy oficer

Licznik postów: 1,499

Vampircia, 30-12-2008, 15:07
Czytam, czytam, a tu nagle koniec. To było jak stosunek przerywany. Super, super, co raz lepiej, napięcie narasta i nagle... koniec rozdziału Tongue Teraz będę cię terroryzować póki nie wrzucisz następnego. Jak zwykle świetnie napisane, ale masz małe problemy z zapisem dialogów.

najuch napisał(a):- W porządku? – zapytał cyborg, widząc, że kucharz mruga oczami.
"Zapytał" z wielkiej litery, zawsze jak przed myślnikiem jest kropka, pytajnik, czy wykrzyknik piszemy dalej z wielkiej litery. Ten błąd pojawia się dość często.
Cytat:- Dobrze, że się obudziłeś. – zaczął Franky.
Za to tutaj nie będzie kropki po "obudziłeś". Jak piszemy "zaczął", "rzekł", "powiedział" itp. to kropki nie ma.
Za to tu napisałeś dobrze:
najuch napisał(a):- Jak będzie krzywdził moich przyjaciół to mu po prostu nakopię. – Słomiany był rozbrajająco szczery.
Po myślniku zacząłeś nowe zdanie, więc jest ok.

Oczywiście to żaden poważny błąd, ale wychodzę z założenia, że jeśli ktoś pisze bardzo dobrze, to trzeba mu zwracać uwagę na takie duperele, bo może kiedyś te zdolności przydadzą mu się w życiu.

A wracając do fika, czekam na wiesz co Wink
Szogun

Pierwszy oficer

Licznik postów: 1,249

Szogun, 30-12-2008, 21:49
Vampi daj spokuj Nami i Sanjiemu.

A ten rozdział chyba najfajniejszy bracie.
Szogun

Pierwszy oficer

Licznik postów: 1,249

Szogun, 30-12-2008, 23:18
Żartuję sobie tylko
Najuch

Imperator

Licznik postów: 2,656

Najuch, 31-12-2008, 19:04
A zatem wrzucam 11tą część. Powoli zbliżamy sie do koncentracji przygody na Kaneyamie.
Miłego czytania i szczęśliwego nowego roku!

11. „Wróg numer jeden”

- Luffy, czy ty w ogóle wiesz dokąd idziemy? – Zapytał Chopper widząc jak kapitan śmiało przedziera się przez haszcze krokiem na tyle szybkim, że ciężko aż było za nim nadążyć.
Słomiany w pierwszej chwili nie odpowiedział. Domek Eleny opuścili niedawno, ale zdążyli już przemierzyć spory kawałek lasu. Z żadnej strony nie widać było jednak czegokolwiek co mogłoby świadczyć o wyjściu z niego. W końcu Kaneyama była w wielu miejscach porośnięta ogromnymi i naprawdę gęstymi lasami, nie licząc okolic miasta, piaszczystego wulkanu i ogromnej łąki połączonej z polami uprawnymi po drugiej stronie wyspy.
- No... skopać dupsko Cortezowi i długowłosemu? – Powiedział Luffy tonem wielkiego odkrywcy, ale zabarwionym lekką dozą niepewności.
- A wiesz gdzie ich szukać?
- Znajdzie się.
Tony Tony Chopper należał do tej cierpliwej części społeczeństwa.
- Może w takim razie wrócimy do Eleny i zapytamy ją o drogę?
- Hmm, a myślisz, że da nam coś do jedzenia jeszcze? – Luffy uśmiechnął się szeroko.
- Myślę, że nie. – Odparł Chopper przebierając krótkimi nóżkami.
- To idziemy dalej. Kogoś spotkamy pewnie po drodze, to nam powie, gdzie szukać.
Renifer westchnął i ruszył dalej. Należał do cierpliwych. Do bardzo cierpliwych.


Ból przeszywający całe ciało osadził Sanji’ego w miejscu, kiedy na szczycie schodów praktycznie chciał przeskoczyć trzy ostatnie stopnie i w migiem znaleźć się przed drzwiami łazienki, które znajdowały się za rogiem, po lewej. Oparł się o ścianę i zaklął cicho. Spojrzał na papierosa, który wypadł mu z ust, ale wiedział, że w tym stanie nie bardzo ma szanse się po niego schylić, zdecydował się iść dalej i stanął w końcu na szczycie schodów trzymając się za żebra. Ale rękę spuścił natychmiast. Nie chciał okazywać słabości przy swoich kompanach, albowiem przy drzwiach do łazienki stali Zoro, Robin i Usopp. Ten ostatni dobijał się do drzwi, ale z miny pozostałych Sanji wywnioskował, że trwa to już od dłuższego czasu.
- Nami, otwieraj! – Zrzędził długonosy, ale odzewu nie było żadnego.
Zoro natychmiast spostrzegł kucharza, zobaczył najprawdopodobniej też, że nie jest on w najlepszym stanie bo uśmiechnął się lekko z podziwem. Robin również się uśmiechnęła, ale bardziej z ulgą. Wierzyła, że kto jak kto, ale Sanji na pewno poradzi sobie z zaistniałym problemem.
- Usopp, posuń się. – Warknął blondyn podchodząc pewnym krokiem w stronę drzwi. Znów zapiekły go żebra.
Strzelec spojrzał na niego wymownie, nic nie mówiąc odsunął się od wejścia.
Sanji stanął, a raczej oparł się o framugę i powiedział.
- Nami – san, to ja. Mogę wejść?
Cisza.
- Wiesz dobrze, że i tak wejdę. Jak będzie trzeba wykopię te drzwi.
Znów cisza.
- Nieźle, mi powiedziała, że mnie zabije jak to zrobię. – Mruknął mimochodem Zoro.
Sanji natomiast wziął głęboki wdech i odwrócił się do reszty.
- Zejdźcie na dół. Ja się tym zajmę.
Robin skinęła głową. Ona najlepiej rozumiała zaistniałą sytuację i istotnie, wiedziała, że tylko ktoś, kto dzielił z Nami przeżycia, mógł teraz do niej przemówić. Poklepała Sanji’ego po ramieniu i zeszła na dół z gracją. Kucharz nieco się zaczerwienił pod wpływem jej dotyku.
- Jesteś pewien? – Zapytał Usopp, a gdy Sanji skinął głową, podążył za Robin uśmiechając się ze zrozumieniem.
Zoro natomiast wcale się nie poruszył tylko zmarszczył czoło.
- Nie rozkazuj mi, głupi kuku.
- Spadaj stąd kaktusie, bo ci nakopię.
Taka konwersacja nastąpiła by w zwykłych okolicznościach. Jednak ani jeden, ani drugi nic takiego nie powiedzieli. Zoro, aż nazbyt wyczuł ból i rozpacz jaka biła z Nami gdy przybyli na miejsce i wiedział, że nigdy nie zrozumie przez co ona i Sanji przeszli. Ten jeden raz, pomyślał. Jeden jedyny raz.
- Jakby coś, to wołaj. – Tyle tylko powiedział szermierz po czym zszedł po schodach. Teraz się zdrzemnę, pomyślał. Tak jak nigdy.
Sanji został sam przed niskimi drewnianymi drzwiami. Jeszcze raz zawołał Nami, ale znów nie otrzymał odpowiedzi, więc zrobił to co wcześniej obiecał. Kopnął w drzwi, ale kontrolując siłę, na tyle by nie wystrzeliły z zawiasów. Chciał tylko zniszczyć zamek. Kiedy było już po wszystkim i wejście z wielkim hukiem otworzyło się przed nim, uderzyło go ciepło płynące z wnętrza.
Cała łazienka była zaparowana, woda wciąż się lała z kranu. Ubranie Nami leżało zmięte na podłodze pod ścianą, a ona sama siedziała skulona w ogromnej wannie, zanurzona po szyję i chowając głowę w kolana, zaś woda już powoli wylewała się na zewnątrz. Sanji dziękował bogu za to, że dziewczyna wpadła na pomysł kąpieli z pianą, bo jego serce nie przetrwałoby chyba widoku jej nagiego ciała. Z drugiej strony przeklinał wynalazcę piany. Podszedł powoli do wanny i zakręcił kurek, po czym cofnął się, przymknął drzwi i spojrzał na Nami wzrokiem pełnym współczucia.
- Nami – san... – Zaczął, ale nie bardzo wiedział co dalej powiedzieć.
Nie martw się, to tylko pobicie, tortury i gwałt? ??le. Zabiję tego drania? Mówił to już, nie powinien się powtarzać. Jak się czujesz? Pytanie retoryczne. Tysiące myśli przeszło mu przez głowę, aż Nami podniosła głowę i spojrzała na niego. Płakała i to bardzo mocno. Policzki miała zaczerwienione i zapuchnięte, nie tylko od pobicia, oczy były szkliste i cały czas wypływały z nich łzy. Przedstawiała tak smutny widok, że Sanji’ego zapiekło serce i wyobraził sobie jak wbija stopę w krtań Sigmy.
- Sanji – kun – Powiedziała łamiącym się głosem – jestem brudna.
Sanji podszedł dwa kroki w jej stronę. Chciał położyć jej rękę na ramieniu w geście zrozumienia, ale ona odtrąciła jego dłoń.
- Jestem brudna, rozumiesz? Zbrukana, splugawiona, słów mi brakuje! I nigdy już się nie oczyszczę. A ty mnie chcesz jeszcze dotykać?
Sanji spojrzał jej prosto w oczy.
- Tak, chcę.
Nami odwzajemniła jego spojrzenie. Poczuł dziwne mrowienie w żołądku. Ile by dał by teraz wziąć ją w ramiona, przytulić, pogłaskać po pięknych pomarańczowych włosach, zmierzwionych teraz, przypalonych i potarganych.
Znów zaczęła płakać.
- Dlaczego... – Jęknęła – co ja im zrobiłam?
Sanji usiadł przy wannie opierając się o nią plecami.
- Widzisz Nami – san – Odpalił papierosa – Gdyby mógł udzielić ci odpowiedzi zrobiłbym to natychmiast. Sama wiesz najlepiej, że nigdy nie chciałem dopuścić do tego co się stało. Ale jednak, nie udało się. Zostałaś straszliwie skrzywdzona. Po części z mojej winy.
Wziął głęboki wdech. Co miał jej powiedzieć, jak pocieszyć?
- Ale ty niczego nie rozumiesz – Powiedziała, starając się mówić spokojnie choć głos jej się łamał – To co się stało, nigdy się nie odstanie. Jestem brudna. Będę brudna do końca moich dni. Jak ty w ogóle możesz na mnie patrzeć?
Sanji odwrócił się do niej.
- A żebyś wiedziała, że mogę - Powiedział cicho patrząc jej prosto w oczy – I zawsze będę mógł.
- Ale...
Chciał ją w tym momencie pocałować, ależ to by było piękne. Zamknąć jej w ten sposób usta, sprawić, że poczuła by się błogo, że wszystkie troski odeszłyby natychmiast. Wiedział jednak, że więcej mogłoby to przynieść szkody niż pożytku. Po tym co się stało, nie dziwił się, że chciała z siebie zmyć dotyk Sigmy. I z pewnością nie chciała być dotykana przez nikogo.
- Zamknij już się. – Cmoknął ją delikatnie w czoło, tak po przyjacielsku, choć nie mógł tak naprawdę ukryć niczego co targało jego sercem i wnętrznościami. Z trudem zmusił się by mówić normalnie. – za kwadrans czekam na ciebie na dole. Zrobię wspaniały obiad.
Wspomnienie o obiedzie przypomniało mu jak dawno nie jadł i jak bardzo jest głodny. Wstał i schwycił duży, pomarańczowy ręcznik wiszący na suszarce. Położył go na taborecie obok wanny i uśmiechnął się. Nami nie odzywała się, tylko wpatrywała się w niego uważnie.
- Jeśli myślisz, że ktokolwiek z nas jest człowiekiem, który odwróci się od ciebie, dlatego, że spotkało cię coś takiego, to bardzo się mylisz. – Powiedział uśmiechając się serdecznie. – należysz do Załogi Słomianego Kapelusza. A tutaj przyjaciel jest wszystkim. Utrwal to sobie.
- Sanji – kun... – Zaczęła Nami, ale kucharz znów jej przerwał.
- A ja nigdy nie przestanę patrzeć na ciebie. Choćbyś miała dziesięciokrotnie większe blizny na karku i była trzydziestokrotnie brzydsza. Nigdy.
To powiedziawszy odwrócił się i wyszedł z łazienki i zszedł na dół po schodach.
Mijając załogę uśmiechnął się tylko i poinformował, że za chwilę poda coś dobrego do zjedzenia, po czym udał się do kuchni, gdzie wyciągnął składniki i zaczął przygotowywać posiłek. Doskonale rozumiał uczucia Nami. Nienawidził niczego co miało związek z tą wyspą, ale wiedział już, że z niej nie odpłyną, przynajmniej dopóki zemsta się nie dokona. Luffy jeszcze o niczym nie wiedział. Co z nim się działo?
A potem przypomniał sobie twarz Nami gdy na niego spojrzała. Twarz pełną bólu i cierpienia, twarz osoby, która utraciła swoje miejsce i poczucie bezpieczeństwa. Pochylił się nad stołem i gorzko zapłakał.


Marisa stąpała ostrożnie. Maści nałożone na jej ranę przez doktora House’a skutecznie tłumiły ból, ale nie mogły natychmiastowo wyleczyć obrażeń, więc wiedziała doskonale, że musi uważać, by rana dobrze się goiła i nie trysnęła znów krwią. Znała się nieco na pierwszej pomocy, więc wzięła niezbędne przedmioty do tego by opatrzyć się w razie czego.
Gdyby Takeyama dowiedział się, że udała się na patrol wpadłby w szał. Dla niej jednak misja była najważniejsza, więc szła teraz po lesie ściskając rękojeść miecza, zaś drugą ręką torbę z medykamentami.
Kierowała się w stronę wulkanu, tam gdzie najprawdopodobniej niedługo przybędzie Cortez, robił to w końcu od dłuższego czasu, codziennie. Obserwacją jego osoby zajmowali się różni z rebeliantów, w zależności od tego na kogo przypadała kolej. Dzisiaj musiała zrobić to Marisa, nikt inny nie wybrałby się zamiast niej, a wiadomości o poczynaniach samozwańczego władcy wyspy musiały trafiać do rebeliantów regularnie.
Zasady były proste. Po cichu usuwać każdą osobę która znalazła się w promieniu pięciuset metrów od wejścia do kryjówki rebeliantów, a nie miała na sobie czerwonej chusty. Było to dość surowe rozwiązanie, bo gdyby rebeliant stracił swój symbol podczas patrolu, nie miałby prawa zbliżyć się nawet do kryjówki. W ten sposób jednak można było zachować względny spokój patrolujących. Marisa modliła się, żeby tym razem nikogo nie spotkała, wczoraj przecież natknęła się na The Guards i o to jak się skończyła tamta eskapada.
Zwykle gdy na czymś ci zależy z pewnością nie przypadnie ci to w udziale, niestety stare porzekadło i w tym wypadku się sprawdziło. Marisa spostrzegła wyraźnie dwie sylwetki zbliżające się w jej stronę.
Pierwsza z postaci była średniego wzrostu i miała coś na głowie, druga zaś sięgała jej do kolan, pewnie małe dziecko. Marisa nie potrafiła sobie wyobrazić, że miałaby zabić malucha, zasady rebelii były jednak jasne. Nie podejmując decyzji zachowała się instynktownie. Natychmiast schowała się za drzewo dobywając miecza. Zacisnęła zęby. Szybciej bijące serce sprawiło, że krew szybciej krążyła i czerwona plama na jej bluzce powiększyła się nieco.
Postaci tymczasem się zbliżały. Słyszała ich roześmiane głosy, rozmawiali o czymś niezobowiązującym. Jeszcze dziesięć metrów, jeszcze pięć. Nie mieli chust z całą pewnością, nie zachowywali się jak rebelianci. Jeszcze dwa metry. Musiała działać. Teraz.
Wyskoczyła zza drzewa natychmiast tnąc na wysokości szyi. Totalnie spudłowała.
- OOOJ! – Krzyknął chłopak w słomianym kapeluszu odchylając głowę do tyłu, ostrze śmignęło nad nim muskając rąbek jego kapelusza.
Stojący obok niego mały renifer wrzasnął z przerażenia i natychmiast powiększył się do rozmiarów mocno napakowanego człowieka.
Marisa stanęła jak wryta. Luffy i Chopper, obaj z listów gończych, obaj spotkani na plaży. Ich się tu nie spodziewała. Stali tak przez chwilę patrząc się na siebie bez słowa, a potem Chopper zaczął biegać w kółko znów przyjmując formę małego pluszaka i panikując.
- Myśmy się nie widzieli czasem na plaży? – Zapytał Luffy wlepiając oczy w Marisę.
- Ratunkuuu! Mordują!
- Chyba tak... – Odparła dziewczyna – Wybacz ten atak. Co tu robicie? Słyszałam, że was dorwali...
- Pomocy, lekarza!!!!!
- A ty, ranna przecież jesteś? Co robisz sama w lesie? – Luffy spojrzał na krwawą plamę na jej bluzce.
- Pomocy, ratujcie!!!! Zabijają!!!
- ZAMKNIJ SIĘ WRESZCIE!! – ryknęła Marisa na Choppera, ten zaś uderzył niechcący głową w drzewo i powoli się uspokoił.
Usiedli na trawie rozmawiając o tym, co spotkało Słomianych. Chopper po krótce opowiedział o Elenie i o spotkaniu z nią, zaś Luffy wspominał pyszne mięso, którym ich uraczyła. Marisa uśmiechnęła się szeroko, ale szybko dobry humor jej przeszedł. Przypomniała sobie po co tu jest i co ma zrobić. Wstała i wyprostowała się.
- Wybaczcie, ale mam coś do zrobienia.
- Co takiego? – Zainteresował się Luffy.
- Mała misja szpiegowska. Muszę rozejrzeć się za Cortezem.
Słomiany wyszczerzył zęby w ogromnym uśmiechu. Chopper od razu wiedział co się święci, ale nie spodobało mu to się. Wiedział, że Cortez musi władać dziwną mocą jeśli tak potraktował drzewo, że nawet Luffy nie dał rady go rozwalić. Nie wiedział czy dadzą radę go pokonać, a zdawał sobie sprawę, że kapitan, jak to on, od razu rzuci się na niego z pięściami.
- To w takim razie idziemy z tobą. Ciekawe kim jest ten Cortez.
Marisa zaskoczona spojrzała na Luffy’ego. Chopper wiedział, że nie da rady temu zapobiec, ale prawie zemdlał ze strachu.
- Jesteś pewien? A potrafisz się cicho zachowywać? – Marisa nie była o tym do końca przekonana.
- Potrafię – Odrzekł krótko Luffy i również wstał. – Chopper, idziemy!
Marisa zastanawiała się przez chwilę, ale nie znalazła żadnych przeciwwskazań, żeby nie pozwolić Luffy’emu sobie towarzyszyć. Zawsze było raźniej w grupie, więc powoli ruszyła w stronę wulkanu dając piratom gest by podążyli za nią.


Daleko od tego miejsca admirał Kizaru szedł długim pomostem wzdłuż rzędu niewielkich statków bojowych zastanawiając się, który wybrać. Zależało mu na szybkości znacznie bardziej niż na sile rażenia, załogi zamierzał wziąć ze sobą tylko dziesięć osób. Wiedział, że musi to załatwić szybko i bezboleśnie. Dostrzegł wysoką osobę zbliżającą się do niego z naprzeciwka. Uśmiechnął się rozpoznając starego kompana.
- Witam, admirale Ao Kiji – powiedział zatrzymując się.
- Witam – odparł tamten i spojrzał na statek, obok którego się zatrzymali.
- Widzę, że wybrał pan, dobrą jednostkę – rzekł Ao – wszyscy z mojego otoczenia mówią dużo o misji za którą chce się pan zabrać. Tylko czy jest pan w stu procentach przekonany o jej znaczeniu?
Kizaru spojrzał na statek przy którym stali. Istotnie był doskonały, więc od razu zdecydował się na niego.
- Oczywiście. A czy pan zamierza zrobić coś w tym kierunku? – zapytał patrząc Ao Kiji’emu prosto w oczy.
- Nie. Według mnie to pańska sprawa. Ja nie podzielam tej opinii.
- No cóż – Kizaru wzruszył ramionami – może kiedyś pan zrozumie, że dla marynarki ta osoba jest wrogiem numer jeden.
Ao podrapał się po głowie i wyminął Kizaru.
- No nic... powodzenia – Odchodząc jeszcze raz się obrócił. – Mam tylko jedno pytanie. Czy to, co uważa pan, że ma się stać ma cokolwiek wspólnego z Białym Starcem?
Kizaru poprawił okulary i uśmiechnął się.
- Ma – odparł. – więcej niż może pan przypuszczać.
Po tych słowach wkroczył na pokład statku zostawiając Ao samego ze swoimi myślami.


Ciąg dalszy nastąpi

Dramatyczne Pytania:

Czy Nami poradzi sobie z przykrymi wspomnieniami?
Czy Takeyama odkryje, że Marisa opuściła kryjówkę?
Jak będzie przebiegać misja szpiegowska?
Co zamierza zrobić Kizaru i kim jest biały starzec?

Część 12 to: Wulkan. Decyzja Zoro.
Komimasa

Pierwszy oficer

Licznik postów: 993

Komimasa, 01-01-2009, 15:55
Sorry, że nie skomentuje najnowszych części ale przeczytałem na razie 2 i pół.
Całość ogólnie fajna i ciekawa. Muszę przyznać, że świetnie wszystko opisujesz. aż dziw mnie bierze jak dobrze się o moim mówi. Nie wiem czemu pisałeś, iż mało poświęcasz uwagi Franky'emu czy Chopperowi póki co tego nie zauważam.
Używasz naprawdę rozbudowanych ciekawych form i wyszukanego słownictwa. Bardzo długie opisy mało dialogów fajnie to piszesz muszę przyznać. Nie znam się na tym dokładnie więc tyle na temat formy.

Jest mała rzecz, zdarzają ci się powtórzenia i są one irytujące wręcz. ale dam przykłady byu było jasno.

"która właśnie podnosiła się z piasku otrzepując się z piasku"

Now jednym zdaniu prawie po sobie, mocno się to czuje. drugie też bardzo wyczułem bo czytałem od razu po sobie najpierw 2 cz i od razu 3.


"Luffy natomiast wsuwał w najlepsze."

Łódka wpłynęła w absolutną ciemność.
- Gdzie jesteśmy? – spytał zaniepokojony Usopp.
- Spokojnie... – odpowiedział mu głos Shina. – HIKARI!!!!!!!!!!!!!!!!!
Wrzask strzelca ucichł. Przez chwilę wydawało się, że nic się nie stanie. A potem....
A potem Zoro, Usopp, Robin i Franky zdębieli.



Mężczyźni w czarnych prochowcach zajęli się jedzeniem. Nie mieli specjalnie kogo zaczepić, bo chwilę po ich wejściu cały lokal natychmiast opustoszał. Jedynymi ludźmi jacy pozostali byli tylko Luffy i reszta, ale mężczyźni byli najwyraźniej zbyt głodni, żeby podchodzić do nich na drugą stronę gospody."Luffy wsuwał w najlepsze, wszystko co tylko kelnerka dała radę donieść."

Nie jest to po sobie i jest kilka linijek odstępu, ale gdy opisujesz jak Luffy wsuwa używasz tego zdania, i jak znowu do niego przeszedłeś to napisałeś dosłownie to samo( potem dodałeś rozbudowanie)

Tak to błędów nie ma no raz dałeś końcówkę żeńską chopperowi ale wiadomo jak to jest z błędami zawsze coś przejdzie.

Nie podoba mi się jedno bardzo. Robisz z nich morderców. Na w obronie zaatakowali, ale by nie zabili byle kogo. Fakt jest śmierć itd to fajne ale nadużywasz tego przy nieznaczących osobach. Potem akcja w knajpie, tez by ich tam Luffy pomordował bo kawałek mięsa upadł na podłogę? Nie wydaje mi się. Uderzyłby ale nie by zrobić krzywdę a dać nauczkę, to samo Sanji. łapie żebra mostek, przesadzasz. Motyw śmierci czy ran poważnych fajnych ale trzeba trochę z umiarem. Nie piszesz w końcu alternatywy.

Trochę z logicznego punktu myślenia nie pasowała mi scena z Marisą jak Robin i reszta jest przy niej a Shin z drzewa strzela by zabić. Wpierw dałby strzał ostrzegawczy w takiej sytuacji. Przecież widział iz nie mają złych zamiarów miał dobra lokalizację. Gdyby chcieli jej złego albo by już nie żyła albo by po prostu ją złapali na bary i poszli po nagrodę. Nie siedzieli by przy niej nie patyczkowaliby się z nią tak.
Też ten tekst:
Idioto!!!! Jakby to był ktoś inny byłby trup na miejscu! – warknął cyborg.
No mi się wydaje, że fajniej by było jakby to Usopp powiedział Tongue (taki tam szczególik)

Nie mam zastrzeżeń piszesz lepiej niż się spodziewałem i właściwie to spada mi poczucie własnej wartości Tongue
Historia tylko jest póki co w miarę banalna i prosta. Jest dziewczynka jak zwykle ratunek jak zwykle walka z jakimiś płotkami, które ścigają ową dziewoję. Trochę tandetne jak by nie popatrzeć pod kątem fabuły. Fajne element z tą jej nagrodą( ale przesadziłeś) i że to nie są marines tylko jacyś inni, tajemniczy goście.

Historia więc trochę banalnie się zaczyna i oklepanie ale coś w niej jest, fajnie napisana, szczegółowo no jest świetna robota!

Teraz takie jeszcze małe czepki.

Używasz japońskich nazw
Kaneyama, Takeyama, Hikari
O ile te pierwsze góra kasy i bambusowa góra sa nie ważne(przynajmniej ja powiązań nie odnalazłem do tej pory) o tyle Hikari co znaczy światło powinno być obok tłumaczenie zważywszy na to, iż potem piszesz, że spodziewali się świateł czy oświetlenia. ja znam słowo i też się spodziewałem, że stanie się światłość czy coś, ale dla niektórych Hilari może nic nie oznaczać i mogą się dziwić.


Końcówki wpierw zakończyłem nagrodą potem zdziwienietrochę to hmm niezaskakujące, ale wiadomo trudno zakończyć tak by czytelnik nie mógł się doczekać następnej części. W drugiej trochę lepiej zakończyłeś ale dla tych co japońca nie znają bo "hikari" nic im nie powie.

"Łódka wpłynęła w absolutną ciemność.
- Gdzie jesteśmy? – spytał zaniepokojony Usopp.
- Spokojnie... – odpowiedział mu głos Shina. – HIKARI!!!!!!!!!!!!!!!!!
Wrzask strzelca ucichł. Przez chwilę wydawało się, że nic się nie stanie. A potem....
A potem Zoro, Usopp, Robin i Franky zdębieli."

Ale to co jest powodem zdziwienia rozczarowuje. człowiek spodziewa się znacznie więcej po takim nagłym zdębieniu ludzi którzy już nie jedno widzieli. Choć i bez tej podpowiedzi idzie wpaść na jakąś jaskinię. No mało zaskakujące te zakończenia ale to jest już majsterszczyk jeśli byś to soiągnął.

ogółem to nie krytyka, tylko takie czepki bo praca naprawdę mistrzowska.
Najuch

Imperator

Licznik postów: 2,656

Najuch, 01-01-2009, 18:28
Dzieki wielkie za taką reckę. Wezmę sobie do serca co mi napisałeś i postaram się by powtórzenia się więcej nie zdarzały, a motyw mordowni postaram się lepiej wyjaśniać.

Co do japońskich nazw. Takeyama to imię. Ponieważ sam nie znam dobrze japońskiego, nie miało to mieć nic wspólnego z bambusem, imię zostawiłem w formie japońskiej, podobnie Kaneyama, która jest nazwą wyspy. Również nazwa własna została po japońsku, nic z kasą wspólnego nie maSmile Hikari natomiast... Zastanawiałem się czy hasło powinno być po polsku czy po angielsku. Mogłem w sumie zrobić przypis.
Rzeczywiście można tu spotkać trochę alogiczności, dzięki za uwagę, ale zastrzegam z góry, że oklepany jest jedynie początek :]

I nie mów, że Ci przez coś takiego spada poczucie wartości, bo jak ja mam się czuć czytając fiki Twoje i Vampirci? Tongue
Włóczykij

Super świeżak

Licznik postów: 242

Włóczykij, 01-01-2009, 18:47
Niemrawe tzn akcja rozwijała się w taki sposób że nie wyglądało na to że będzie ciekawie, przynajmniej dla mnie ;p
Szogun

Pierwszy oficer

Licznik postów: 1,249

Szogun, 01-01-2009, 21:14
Fajnie. Naprawdę bardzo fajnie.

Do komimasy, to ty lepiej nie czytaj moich fików o buggym!
Najuch

Imperator

Licznik postów: 2,656

Najuch, 02-01-2009, 19:33
Tak, btw. Komi kiedy wrzucasz następną czesc?
Vampircia

Legendarny pierwszy oficer

Licznik postów: 1,499

Vampircia, 02-01-2009, 20:10
Jak się cieszę, że wreszcie mogę napisać reckę. Chyba zaczynam mieć syndrom Komiego, bo boję się, że jestem stronnicza. Wiem, że zawsze zdarzają się potknięcia i na pewno byłabym w stanie jakieś znaleźć w twoim tekście, ale tak mi się on podoba, że pochłaniam go ekspresowo i nawet nie zauważam mniejszych błędów. Choć z drugiej strony po tym też poznać dobrego twórcę. Dobry twórca nie unika wszystkich błędów, ale umie pisać tak, że czytelnik błędów nie zauważa Tongue Wolałabym ci nie słodzić, bo nie chcę, żebyś osiadł na laurach, ale prawda jest taka, że nie za bardzo mam się czego doczepić. Jak rzadko który mężczyzna umiesz opisywać emocje, a relacje między bohaterami są dla mnie bardzo ważne. Z drugiej zaś strony nie masz też problemów z żywszą akcją. Czytałam już kiedyś takiego fika i znasz jego tytuł Wink Widzę tu spory wpływ Vodnego, nawet jeśli wzorujesz się na nim nieświadomie. Właściwie to zaczęłam cię nazywać Vodnique 2 Tongue
Najuch

Imperator

Licznik postów: 2,656

Najuch, 02-01-2009, 20:14
Vamircia, nie przesadzajBig Grin Ja tamtego fika przeczytałem tylko raz i to dawnoTongue Nie wzoruje się na niczym, jeśli chodzi o opisywanie emocji, to nie wiem. Samo mi wchodziTongue

Wrzucam zatem 12kę. Poprawiona, gotowa. Dzieje się, oj się dzieje.
(jeden motyw jest nieco naciągany, ale naprawdę nie wiedziałem jak go poprawić)

Proszę o dużo komentówSmileSmileSmile


Jedziemy:

12. Wulkan. Decyzja Zoro

Marisa delikatnie przycupnęła przy drzewie kryjąc się za krzewem porzeczek. Wraz z Luffy’m i Chopperem dotarła na skraj lasu, teraz widać było wyraźnie olbrzymi wulkan o piaszczystym, stromym zboczu, który musiał już stać się symbolem wyspy. Był on uśpiony z całą pewnością, nie dało się dojrzeć jakiegokolwiek dymu ulatniającego się z krateru, a trzęsienia ziemi zdarzały się niezwykle rzadko. Niemniej jednak Marisa doskonale wiedziała, iż dochodzi południe, lada chwila z przeciwnej strony powinien się wyłonić Cortez. Wiedziała, że wejdzie na szczyt wulkanu, i obejdzie go dookoła po czym zniknie im z oczu i uda się do swojej siedziby. Tak przynajmniej działo się codziennie, i choć nikt jeszcze nie odważył się wejść na szczyt, rebelianci doskonale rozumieli, że ich samozwańczy władca nie robi tego powodowany chęcią spaceru. Cortez coś knuł i było to bardziej niż pewne.
Luffy siedział koło młodej rebeliantki i uśmiech nie znikał mu z twarzy. Zdążył już spałaszować wszystkie porzeczki jakie znalazł po swojej stronie, jednak poważne spojrzenie Marisy zatrzymało go przed przejściem na drugą stronę. Istotnie, łatwo można byłoby go wtedy zauważyć, ale tak przyziemne sprawy nie interesowały króla piratów. Znajdowali się w zasadzie już poza linią drzew i nie byli zbyt dobrze ukryci, więc nie chciał pogarszać sprawy; i tak lepszego punktu obserwacyjnego nie znaleźliby tutaj. Szczyt wulkanu widać było idealnie, i choć znajdowali się spory kawał od niego, osoba przechadzająca się wokół krateru nie umknęła by ich uwadze. Niestety działało to również w drugą stronę.
- No i gdzie on jest? – Zapytał zniecierpliwiony Luffy. Czekanie nigdy nie należało do jego ulubionych czynności.
- Za trzy minuty południe. Cortez jest punktualny. – Odparła Marisa.
Poczuła ukłucie bólu. Z rany delikatnie sączyła się krew, dziewczyna modliła się, by jak najszybciej móc już położyć się w wygodnym łóżku. Zmieniła na szybkiego opatrunek już wcześniej, ale najwidoczniej nie odniosło to spodziewanego efektu.
- To poważne – Powiedział Chopper z przejęciem słysząc jak ranna stęka z bólu a na jej czoło wstępuje pot. – powinniśmy wracać, zajmę się tobą.
- Głodny jestem... – jęknął Luffy.
Dziwni byli, to Marisa wiedziała z pewnością. Nie czuli w ogóle powagi sytuacji. Nie rozumieli, że jeżeli Cortez ich zauważy, zamorduje ich bez mrugnięcia okiem.
- Zamknijcie się już – Warknęła.
Jeszcze minuta. Jeszcze pół minuty.
I w końcu pojawił się.
Był sam, szedł pewnym krokiem uważnie obserwując okolicę. Luffy, który miał lekkie problemy z widzeniem na daleką odległość(Chopper ostrzegał go już, żeby uważał na głowę, bo od tego może się odkleić siatkówka), nie mógł do końca stwierdzić jak Cortez wygląda. Widział, że jest wysoki, co najmniej tak jak Zoro, ale samą sylwetkę ma dość szczupłą. Widział, że włosy ma krótkie i nie ma najprawdopodobniej żadnego płaszcza ani narzuty. Widział w końcu, że porusza się bardzo zdecydowanie, ale jego ruchy pełne są niewymuszonego wdzięku.
Marisa zesztywniała i półświadomie przygniotła Choppera do ziemi. Była na tym patrolu już nie pierwszy raz, ale zawsze Cortez robił na niej to samo wrażenie.
Mężczyzna tymczasem zaczął się powoli przechadzać po krawędzi krateru wyraźnie patrząc w dół i... Marisa w tym momencie zdębiała. Zrobił coś innego niż zwykle! Wrzucił coś do krateru! O nie, Cortez tak się nie zachowywał wcześniej, myślała decydując już, że natychmiast o tym poinformuje Takeyamę i resztę. Znów spojrzała na znienawidzonego przez siebie człowieka. Najwyraźniej ich nie widział. Szedł bardzo powoli jakby się ociągając.
- To jest ten Cortez, tak? – Zapytał Luffy.
- Tak, to on – Odparła Marisa i w ostatniej chwili schwyciła za ramię Luffy’ego, który machinalnie już próbował wyskoczyć z krzaków i atakować. – Co ty wyprawiasz?
- Wybacz.
Trwało to dłuższą chwilę. Cortez nie poprzestał na jednym kółku i rozpoczął drugie.
Problem polegał na tym, że Luffy co chwila próbował się wyrwać i rzucić się na niego i Marisa miała coraz większe problemy, żeby go powstrzymać. Na pomoc przyszedł jednak Chopper. Wiedział, że kapitan długo mu tego nie wybaczy, ale zdecydował się zrobić to ze względu na Marisę, widział ile znaczy dla niej ta cała akcja i nie chciał, aby Luffy zepsuł wszystko nagłym wypadem. Nim ktokolwiek się zorientował, lekarz wyciągnął ze swej torby niewielki spray i skierował go na twarz Słomianego.
- Co to do cholery> - Luffy natychmiast zaczął się krztusić i po kilku sekundach zwalił się na ziemie by smacznie zachrapać.
Marisa spojrzała na Choppera z niemałym zaskoczeniem, ale zrozumiała jego decyzję. Istotnie, zabranie Luffy’ego tutaj było błędem, nie spodziewała się, że aż tak jest porywczy.
Chwilę później Cortez zniknął po drugiej stronie wulkanu wrzucając do środka jeszcze coś, czego ani Marisa ani Chopper nie mogli rozpoznać. Trwali przez chwilę bez ruchu.
- Poszedł? – Zapytał młody lekarz wychylając się nieco zza krzaków.
- Tak. Nie wróci do jutra. – Odpowiedziała Marisa i wstała. Ruszyła na przód, w stronę wulkanu.
- Zaczekaj! – Rzekł szybko Chopper. – Nie powinnaś wrócić i opowiedzieć o tym swojemu... szefostwu?
- Nic nie zaszkodzi sprawdzić. – Dziewczyna zostawiła za sobą Choppera i zaczęła wspinać się po stromym zboczu.
Lekarz spojrzał na swojego kapitana, który właśnie smacznie chrapał, leżąc na plecach, powalony specyfikiem. Wzruszył ramionami, przybrał formę renifera i ruszył u boku Marisy na górę.
Pokonali odległość dzielącą do szczytu, dosyć szybko, mając oczy na około głowy, tak na wszelki wypadek. Kiedy już tam dotarli Marisa pochyliła się, by spojrzeć w dół, Chopper zaś poszedł w jej ślady.
Nie dojrzeli niczego poza sklepieniem z zastygłej lawy, które zwykle pokrywało uśpione wulkany. Nie dymiło się, nie było zbyt gorąco, ale też nie było widać tego, co Cortez mógł tam wrzucić. Spoglądali tam przez chwilę, a potem odwrócili się zniechęceni.
- Czyli nic nam nie wiadomo. Może to jednak są zwykłe spacery? – mruknęła zrezygnowana Marisa.
- Czyli co, wracamy? – powiedział Chopper niemniej zawiedzony. – Obudzimy Luffy’ego i pokażesz nam tą waszą kryjówkę, o której wspominałaś po drodze. Mówisz, że nasi tam już są? Sanji i Nami też?
- Nie wiem, leżałam w łóżku. Wciąż byli w łapach Sigmy kiedy ostatni raz rozmawiałem z resztą waszych przyjaciół.
- Luffy wpadnie w szał. – jęknął Chopper i zbladł.
Marisa miała bardzo dziwną minę.
- Co się stało?
Z twarzy dziewczyny spływał zimny pot, źrenice miała malutkie, zaś same oczy przeogromne. Rozwarła usta jakby próbowała coś powiedzieć, ale nie była w stanie. Drżała.
- Marisa! – Chopper trącił ją pyskiem i spojrzał w oczy. Patrzyła gdzieś ponad niego. I w tym momencie zrozumiał. Modlił się aby nigdy, przenigdy nie musiał się odwracać.
- C...C...ccc....Cortez... – wyszeptała dziewczyna.
To był koniec.



Wszyscy byli wręcz zachwyceni potrawami, które przyrządził Sanji, Takeyama zaprosił wielu ze swoich ludzi na ten obiad, kiedy zobaczył, że kucharz z prostych składników potrafi zrobić takie frykasy, jakie ich oczy od dawien dawna nie widziały. Przy stole siedziało mnóstwo osób, jednak panowała dość przygnębiająca atmosfera i nie było czemu się dziwić. Za namową Robin nawet Nami usiadła do stołu i choć nawet nałożyła na oczy makijaż, nie zdołała ukryć zapuchniętych policzków, każdy wiedział, że to co ją spotkało musiało się strasznie odcisnąć na jej psychice. Także Sanji był nie w sosie.
Ludzie Takeyamy jedli z ogromną powagą, sprawiali wrażenie gotowych na atak w każdej chwili. Usopp co prawda próbował żartować razem z Franky’m, ale atmosfera jaka panowała skutecznie sprawiła, że miny im zrzedły.
W pewnym momencie drzwi otworzyły się, a do sali wpadł Kabuu. Miał zadyszkę jakby przebiegł spory kawałek, a jego mina nie wskazywała na żadne dobre wieści.
- Co się stało? – Zapytał natychmiast Takeyama wstając od stołu.
- Nic dobrego. – Wydyszał tamten. – Ta informacja jest już potwierdzona. Cortez mobilizuje swoich ludzi.
Zapadła grobowa cisza.
- Co więcej... Marisa wyruszyła na patrol. Z zaufanego źródła wiem, że właśnie jest, wraz z jakimś jeleniem, obok krateru wulkanu.
- CO?! – Ryknął przywódca rebelii uderzając stalową dłonią w blat stołu.
- To jeszcze nie koniec... Cortez też tam jest. Stoi z nią oko w oko.
Podniosła się wrzawa. Mężczyźni chwycili za broń, Takeyama starał się ich za wszelką cenę uspokoić. Wiedział jednak, że na wiele się to nie zda. Wszyscy lubili Marisę, była ona w końcu przełożonym wielu z nich, choćby ze względu na doskonały zmysł taktyczny. Teraz było prawie pewne, że zginie. Zwłaszcza w takim stanie, nie było nawet szans na ucieczkę. I gdy tak panika sięgnęła zenitu rozległ się głośny męski krzyk.
- Zamknijcie się!!!!!
Wszyscy umilkli i spojrzeli na Zoro który stał teraz wyprostowany patrząc na wszystkich z pogardą. Hałasowali, zamiast trzeźwo pomyśleć. Miał wrażenie jakby widział wokół siebie trzydziestkę Usoppów.
- Masz jakiś pomysł kaktusie? – Warknął Sanji zapalając papierosa.
- Mam, żebyś wiedział kucharzyno – Rzekł Zoro i rozejrzał się po wszystkich zgromadzonych. - Zbierzcie ludzi, trzeba myśleć o obronie tego miejsca!
- To chyba oczywiste... – Powiedział Kabuu – już wydałem odpowiednie rozkazy.
- To dobrze. – Zoro był zdecydowany. Obrócił się do swoich przyjaciół – Wstępuję, do tej cholernej rebelii. I lepiej, żebym tego nie żałował.
- Jestem pełen podziwu. – Mruknął Franky. – to bardzo dobrze.
Takeyama obszedł pokój dookoła. Zdecydowany głos Zoro, przywrócił wszystkim trzeźwość myślenia, jemu też dodał otuchy.
- Idę na wulkan – oświadczył w końcu. – Ktoś musi uratować Marisę. Ja się tym zajmę.
- Nie. Ja tam idę.
Wszystkie spojrzenia natychmiast pobiegły do miejsca z którego dochodził głos. W drzwiach stał Shin.
- Przeze mnie Marisa wyruszyła na patrol, ja jej nie zatrzymałem. – Powiedział spuszczając głowę. – Ja się tym zajmę.
Takeyama przez chwilę walczył z myślami, ale nie mógł się nie zgodzić. Poczucie honoru Shina było wysokie, nie chciał go urazić odbierając mu prawo do naprawienia błędu.
- Słyszałem, że dobrze strzelasz – zwrócił się Shin do Usoppa, który do tej pory pomijany w rozmowach nagle zaczął się trząść. Wiedział do czego zmierza mężczyzna – pójdziesz ze mną, dobra?
Usopp nigdy nie był odważny. Nie zdążył poznać Marisy, polubić jej, ani nic z tych rzeczy. Wiedział jedno. Ona była przyjaciółką wszystkich stąd. Pamiętał, aż za dobrze kiedy cała grupa z Water 7 pomagała odbić Robin, mimo, że nie mieli ze sobą prawie nic wspólnego. Wiedział, że Słomianym pomogli. Wiedział, że Słomiani pomogą.
- Jasne, że idę!!!!!! - Ryknął na całe gardło mając nadzieje, że to zagłuszy jego strach.
- W takim razie ja też... – Zaczął Sanji, który nie chciał by Usopp szedł tylko z Shinem. Ryzyko było zbyt wielkie.
- Chyba cię pogrzało głupi kuku. – Warknął Zoro – Nami nigdzie nie pójdzie, jest w fatalnym stanie. Ty w nieco lepszym, ale to nie ma żadnego znaczenia. Zostań z nią i postaw ją na nogi.
- Mogę iść przecież... – Nami chciała coś powiedzieć, ale istotnie nie czuła się zbyt dobrze. Miała wrażenie, że jej słowa dobiegają z innego miejsca.
- Nie chrzań głupot. Tylko zbierz się w sobie. Sama powinnaś się zemścić na tym kolesiu, który ci to zrobił – warknął Zoro – Ale, żeby to zrobić, nie możesz być w takim stanie!
Sanji skinął głową. Musiał przyznać szermierzowi rację. Położył rękę na ramieniu Nami by dalej się nie sprzeczała, ale i tak nie była w stanie. Siedziała ze spuszczoną głową.
- Ja pójdę. Wiem, aż za dobrze, co to znaczy walczyć o kogoś – Rzekł w końcu szermierz. – Reszta niech się zajmie tym czym powinna.
Nastała chwila ciszy. Potem wszyscy zaczęli mówić w jednym momencie, ale Takeyama uciszył ich swoim tubalnym głosem, po czym kazał na siebie zaczekać i wyszedł z pomieszczenia. Wrócił chwilę później ściskając w rękach kilka czerwonych chust.
- Jesteśmy wam wdzięczni za to, że chcecie nam pomóc – Powiedział – Jest tylko jeden sposób w jaki mogę wam dziękować. Uroczyście przyjmuje wszystkich Piratów Słomianego Kapelusza do Rebelii Czerwonych Chust!!!
To mówiąc wręczył każdemu po jednej chuście, którą zawiązali na nadgarstku. Chwilę później Usopp był już przy drzwiach razem z Zoro i Shinem. Franky natychmiast ruszył się by pomóc w przygotowaniu ludzi do walki a Robin z dziwnym uśmiechem zaproponowała, że mu pomoże. W końcu w pokoju zostali tylko Sanji i Nami, która teraz już bez zahamowań zaczęła płakać. Czuła się zupełnie nie potrzebna jakże Luffy by się z niej śmiał. Sanji usiadł koło niej i objął ją ramieniem.
- Wszystko będzie dobrze. Wszystko będzie dobrze...


Chopper wiele razy znajdował się w sytuacjach pozornie bez wyjścia. Otrzymał nie jedną ranę, stoczył niejedną walkę. Tym razem jednak wiedział, że nie ma żadnej nadziei i przeklinał siebie za to, że uśpił Luffy’ego. Kapitan jednak smacznie spał u podnóża góry, w krzakach. Nie mógł im pomóc. Nikt nie mógł im pomóc. Marisa także to wiedziała, bo w jej oczach kryła się ewidentna rezygnacja.
Cortez był niespełna trzydziestoletnim, szczupłym i wysokim mężczyzną o krótkich, postrzępionych blond włosach. Błękitne oczy miał podłużne i inteligentne, gotowe wychwycić nawet najmniejszy ruch, i sprawiające wrażenie jakby przewiercały na wylot. Na mocnej, długiej szczęce widać było kilkudniowy zarost co dodawało temu człowiekowi nieco zadziorności. Ubrany był w wojskową kamizelkę, pod którą świeciła goła klatka piersiowa oraz luźne bawełniane spodnie. Stopy miał bose i sprawiał wrażenie człowieka, który gotów jest na wszystko.
- Cortez.... – powtórzyła cicho Marisa chwytając za miecz.
- Tak właśnie się nazywam – odparł tamten głosem świszczącym niczym wiatr. – Mam małe pytanie. Co tu robi dziewczyna warta trzysta milionów?
Marisa nie odpowiedziała.
- Hm. Niech zgadnę. Jest młoda i głupia i spodziewała się, że przejrzy mój plan zaglądając w wulkan tak?
Nie mogła się nie zgodzić, ale znów milczała.
Chopper wiedział, że szansę będą mieli tylko jedną. Trzeba go było zaskoczyć. Przybrał swoją zwykłą formę, ale nie wzruszyło to Corteza. Ukradkiem sięgnął po Rumble Ball. Musiał tego użyć.
- Teraz jesteście tu we dwójkę. Ty i jeden z tych ... ekhem.. „piratów”, o których tak głośno. I spodziewacie się natychmiastowej śmierci z mojej ręki.
- Nie my zginiemy – warknęła Marisa przez zaciśnięte wargi. Dobyła miecza – Lecz ty. Za wszystko co nam wyrządziłeś.
Cortez uśmiechnął się lekko.
- Chyba wyjątkowo, pozwolę wam odejść. – Powiedział. – Ostrzeżcie swoich, że za dwadzieścia dni cała ta farsa się skończy.
Marisa stanęła jak wryta.
- Co?
- A no tak. Po prostu. Zmiatajcie nim zmienię zdanie.
Chopper wiedział, że to była jedyna szansa. Odwrócił się i rzucił się biegiem w dół ciągnąc za sobą Marisę. Nie dobiegli daleko. Przed nimi coś uderzyło wzniecając ogromną burzę pyłu wulkanicznego. Gdy wszystko opadło dojrzeli sporej wielkości lej tuż przed nimi.
- Żartowałem – powiedział Cortez opuszczając rękę.
Ciekawe jaką moc posiada ten który mnie zabije, pomyślał Chopper i rozgryzł Rumble Ball. Nie było już odwrotu. Nic już się nie liczyło. Może Luffy ich pomści.
- TERAZ!!!
Wraz z Marisą rzucili się na Corteza. Biegli po śmierć.


Ciąg Dalszy Nastąpi

Dramatyczne pytania

Kiedy obudzi się Luffy?
Czy Nami uda się pozbierać?
Czy Zoro i reszta zdążą na czas?
Czy to koniec przygody Choppera i Marisy?

Część 13 to: „Wybacz Sogekingu. Tajemnica ludzi Corteza.”
Subskrybuj ten wątek Odpowiedź