Kaei'roun(zatwierdzone)
Ten temat nie posiada streszczenia.
Aktualnie ten wątek przeglądają: 1 gości
Subskrybuj ten wątek Odpowiedź
Ratlee

Gorosei

Wiek: 31
Licznik postów: 4,072

Ratlee, 01-03-2016, 01:39
Imię i Nazwisko: Kei'Roun
Poziom: 1
Wiek: 22
Płeć: Mężczyzna
Zawód: Brak
Typ Łowcy:
Karta Łowcy:
Nen: Iluzjonista
Życie: 130
Poziom Nenu:
Ten 2
Zetsu 2
Ren 2

Statystyki:
Siła - 5
Zręczność - 16
Inteligencja - 13
Wytrzymałość - 6
Siła Woli - 10

Umiejętności Bitewne:

Kontrola Nen: 3
Władanie bronią palną, jednoręczną: 3
Koncentracja: 2
Akrobatyka: 1

Umiejętności Charakterystyczne:
Rusznikarz: 3
Regeneracja: 1
Skradanie: 3
Ukrywanie się: 3
Analiza przeciwnika: 5
Wiedza o materiałach: 2


Ataki:

Capone: Umiejętność fabularna, Użytkownik tworzy rewolwer z nenu, mieszczący 6 naboi. Cel po trafieniu nie otrzymuje żadnych obrażeń fizycznych, lecz jego struktura molekularna zmienia się czasowo w jedno z czterech tworzyw: szkło, kauczuk, drewno, miedź. Poza walką, jeśli trafiona zostanie materia nieożywiona, zmiana na 10min

Dirty Harry: Umiejętność bojowa. Użytkownik tworzy magnum z nenu, o pojemności 15 naboi. Cel po trafieniu nie otrzymuje żadnych obrażeń fizycznych, lecz jego struktura molekularna zmienia się czasowo w jeden z sześciu tworzyw: glina, żelazo, diament, plastik, krzem, guma. Jeśli pociskiem zostanie trafiony przeciwnik, przemiani ulega wyłącznie trafiona kończyna. Zmiana trwa maksymalnie 5 minut, ale nie krócej niż 1 minuta. Jeśli po czasie jednej minuty użytkownik wystrzeli kolejny pocisk, efekty pierwszego znikną.

Montana:
*bedzie pozniej*



Historia postaci:
Nie wiedział a dużo o sobie. Tak po prawdzie to w ogóle nie wiedział za dużo. Pierwszym ku temu powodem był fakt, że wydawał się być człowiekiem, ktorego nie imają się jakiegokolwiek rodzaju zainteresowania. Wszystko czego próbował, po pewnym czasie wydawało się być zbyt łatwe i powtarzalne. Łapanie szczurów do klatek? Wystarczyło zagonić je w kąt, lub poczekać wystarczająco długo przy zastawionej wcześniej pułapce i tyle. Tresura psów? Uznawał zasadę siły, więc wszystkie czworonogi kończyły ‘kurs’ w podobny sposób. Kucharzenie – prędzej czy później nawet najbardziej skomplikowane danie pozostaje tylko kwestią wyuczenia się. Wędkarstwo, kolarstwo, bieganie, rozłupywanie żabom czaszek – nuda, nuda, nuda... Szybko doszedł do wniosku, że wiedza może być po prostu nie dla niego, a że nie zaintersował się zgłębianiem tego stwierdzenia, to przestał się tym martwić. Wspomniałem już, że brak zainteresowań był jednym z powodów jego niewiedzy? Cóż, kolejnym mógłby być fakt, że Kaei’roun stracił grubo ponad 15 lat swojego życia. Nie, nie mam tu na myśli niewolniczej pracy, albo dążenia do celu bez skutku. Po prostu, najzwyczajniej w świecie stracił pamięć. W sumie to ’15 lat’ może nie być nawet bliskie prawdzie. Jego pierwsze wspomnienie dotyczy mrówek. Koonii mrowek, pśród piaszczystych wydm, maszerujących jedna za drugą, niczym żołnierze w szeregu. Dziwił go fakt, że podróżują pod kątem prostym w stosunku do podłoża, że piasek nie opada, nie zsuwa się wcale... wkrótce odkrył, że to on leży na ziemi z zagrzebaną do połowy twarzą, w czymś w rodzaju leja. Sprobował wstać, ale jedyne co mu się udało to sążnie rzygnąć i stracić przytomność...
Kiedy się obudził, nie widział już mrówek... po prawdzie nie widział już niczego. Leżał tak godzinę, może dwie, mając w pamięci pierwsze wyraźne wspomnienie – swoje rzygowiny, bojąc się podnieść głowę. Nie wiedział czemu go to przerażało, ale tak po prostu było. W końcu postanowił zaryzykować i tym razem powoli, nieśpiesznie podniósł swoją głowę i w żółwim tempie rozejrzał się dookoła. Był w stanie dostrzec jakby malutkie dziury w wielkiej, czarnej narzucie, ktora się nad nim roztaczała, a w jednym miejscu oślepiający dysk jasnego światła.
-Księżyc – powiedział mimowolnie. Wydobyte z ust słowo zszokowało go. Po pierwsze dlatego, że nie miał wspomnienia własnego głosu, a po drugie, słowo to było mu totalnie obce a jednocześnie idealnie zrozumiałe. Nagle zaczęła go boleć głowa, jedno słowo pociągnęło za sobą setki innych, istną lawinę wyrazów i ojęć, których nie znał, a jednak znał. Księżyc, niebo, gwiazdy, głos, usta, struny głosowe, powietrze, płuca, organizm, człowiek, życie, woda, ziemia, ogień, powietrze, Ziemia, czas... Czas w okół niego jakby się zatrzymał, a spod zamkniętych powiek biło go w oczy co chwila oślepiająca żółć i nieprzenikniona czerń, skórę na przemian przenikało obezwłądniające gorąco i otępiające zimno. Kiedy otworzył oczy, wiedział już jak funkcjonuje świat, ale jak piorun uderzyły go trzy rzeczy. Pierwszym co poczuł, był przenikliwy głód, później zauważył, że jego paznokcie mają kilkanaście centymetrów długości, a broda sięga mu aż do torsu. Zemdlał.
Kiedy obudził się znowu, poczuł przyjemny chłód na całej skórze, spróbował się ruszyć, ale nogi i ręce miał dziwnie ociężałe, zbyt ociężałe dla jego chudych kończyń. Otworzył oczy i zauważył, że jego ciało jest spętane. Zajęło mu godzinę zanim zdołał usiąść i oprzeć się o ścianę, wycieńczony zasnął. Obudziły go głosy dookoła, udało mu się rozróżnić dwa, ale nie udało mu się zrozumieć ani słowa. Otworzył oczy, w jaskini panował półmrok, ale dało się wyróżnić elementy otoczenia. Dzięki temu wiedział, że znajduje się w klatce, a po drugiej stronie spoglądają na niego dwie postacie. Jedna z nich, długą pałką, wskazywała na miski znajdujące się przy naprzeciwległym krańcu klatki. Nagle głód uderzył go ponownie, bez namysłu, padł na twarz i zaczął się czołgać w keirunku naczyń, które kojarzyły mu się z posiłkiem i cieczami. Gdy dopadł do pierwszego z nich, od razu włożył weń całą głowę. Niewyobrażalne bdźce wypełniły jego jamę ustną, poczuł istną feerię smaków, bogactwo cukru, delikatność pszenicy, pusztystość mleka. Tak po prawdzie, to byłą to najzwyklejsza w świecie owsianka, ale dla niego, to była najpysznijsza ucztwa w całym życiu. Żołądek nieprzystosowany do jedzenia, natychmiast zwracał zawartość, a on i tak pochłaniał własne wymiociny jakby od tego zależało całe jego istnienie, bo... tak włąśnie było. Po czasie zwrócił głowę ku kolejnej misce, w ktorej dostrzegał przejrzystą ciecz.
-Woda! – wykrzyknął po czym niczym gąsienica dał susa w kierunku upragnionego napoju. W tym samym czasie poczuł zaciskającą się na jego gardle pętlę. Nim się obejrzał, jeden z osobników przydusił jego szyję do krat i zaczął szeptać mu coś do ucha. Nie zrozumiał ani słowa, ale jedno z nich powtarzało się nader często i z intonacji można było wywnioskować, że nie jest ono przyjazne: Kaei’roun.
Dni mijały, Kaie’roun budził się, jadł, pił, spał. Czasem oddawał mocz, czasem srał, nie często bo pokarm przyjmował w postaci półpłynnej, co powodowało u nigo przewlekłe rozwolnienie. Alej nie wiedział kim są tajemniczy osobnicy ani czemu trzmują go przy życiu. Dawki jedzenia sstematycznie się zwiększały, co pozwoliło mu coraz bardziej nabierać masy. Pewnego dnia, przecięto mu pęta, co pozwoliło mu chodzić i poruszać rękoma. Z nadmiaru wolnego czasu, zaczął ćwiczyć i medytować. Nie miał pojęcia czy robił to dobrze, czy źle, ale liczyło się że w ogóle coś robił. Dni mijały powolnie, nie zmieniało się nic, nawet słowo, którym nazywali go tajemniczy ludzie. Kaei’roun. Pomyślał więc, że to musi być jego imię, że skądś jest ono im znane i po prostu używają go żeby się do niego zwracać. Pewnego dnia, gdy się obudził, w jego celi leżał kilof.
Wkrótce wzystko stało się dla niego jasne, ludzie za kratami nie byli wybawicielami, lecz oprawcami. Następnego dnia po znalezieniu kilofu, został wypuszczony z celi, z pętem na szyi i powleczony wzdłuż długiego korytarza, który następnie się rozwidlał. W każdym nowym korytarzu było kolejne rozwidlenie, a sama droga zajmowała dużo czasu. Nie wiedział dokładnie ile, bo i jak mógłby? Miejsce do którego go prowadzili, było niezwykłe. Wielka sala, wypełniona miliardami świateł i skrzących się iskierek. Po bliższych oględzinach, dało się zauważyć, że były to kamienie. Mnóstwo kamieni, odbijały swj blask nawzajjem, tworząc isną iluminację. Szafiry, Diamenty, szmaragdy, topazy... Nieprzeniknione bogactwo, ktore jednak nie napawało go żadnym optymizmem. Wiedział już jakie jest jego przeznaczenie. Wykopywać kamienie aż nie padnie ze zmęczenia. W pomieszczeniu oprócz niego, znajdowała się setka innych mężczyzn, ubranych w szmaty jak on, nieprzerwanie pracująca w pocie czoła. Wiedział już też co oznacza słowo Kaei’roun. Niewolnik.
Dni mijały monotonnie, Kaie’roun budził się, jadł, pił, pracował, mdlał, spał. Po pwnym czasie przyzwyczaił się do morderczej pracy, zauważyłteż, że jest masywniejszy od innych współwięźniów. Masywniejszy, bardziej... męski. Na każde 10 więźniow przypadał 1 strażnik. Z trzema różnego rodzaju pistoletami stali i uważnie wpatrywali się w przydzielony im oddział. Odziani w szczelnie owiniętą chustę i gogle, zwiewny, czerwony płaszcz i zabudowane, acz wentylowane buty. Dobrze zapamiętał każdy detl, bo za każdym razem gdy jego głowa odwracała się od ściany, ku strażnikom, jego twarz przecinała świszcząca kula. Strażnicy byli wybornym stzrelcami, umieli idealnie trafić w cel, aby tylko musnął policzek, ucho, czoło, zostawiając krwawy ślad. Czasem zdarxzało się jednak, że rykoszet ranił śmiertelnie innego niewolnika. Kiedy Kaie’roun znał już wygląd Strażników na pamięć, przestał się odwracać i skupił wyłącznie na kopaniu. Wkrótce nie przestawał widywac różnorakich minerałów nawet we śnie. Umiał już je ułożyć w skali od najbardziej do najmniej przejrzystego, od najtwardszego do najmiękkszego, od najbardziej zjawiskowego do najmniej. Znał ich wszystkie właściwości. Wkrótce zauważył też, że jest jednym z nielicznych niewolników, którzy nie umierają i zostają na swych stanowiskach Widocznie Strażnicy też to dostrzegli, a gdy ilość niewolników nie zwiększała się przez jakiś czas, zaczęli traktować obecnych odrobinę leiej. Od czasu do czasu, do jedzenia dostawali nawet odrobinę mięsa, aby utrzymać ich w zdrowiu. Wkrotce w jego głoie zaczął kiełkować plan ucieczki.

W nocy, pilnował go tylko jeden strażnik, oczywiśce nie ten sam, ale zawsze był to jeden z pięciu, których postury kojarzył. Na noc ucieczki poczekał aż będzie pilnowany przez najbardziej mikrego. Trzeba tu dodać, że Kaei’roun sam górował nad strażnikami, był co najmniej o głowę wyższy od najwyższego z nich. Nie wiedział jednak czy stanowi to ewenement, czy może pochodził z innej rasy.
W noc ucieczki, zaczekał aż Warchlak (ta bowiem nazwał strażnika, który niemiłosiernie głośno chrapał) zapadnie w głęboki sen, po czym zaczął wydawać z siebie odgłosy dłąwienia i zaczął wierzczać całym ciałem. Zaniepokojony i zaspany strażnik, bez chwili namysłu wkroczyłdo celi, aby zobacyzć co złego dzieje się z jednym z najcenniejszych Kaei’rounów. Gdy uklęknął przy twarzy wijącego się w konwulsjach niewolnika, ten wyciągnął zza pazuchy kość żebrową wołu i wbił ją idealnie w krtań, aby powstrzymać jakiekolwiek odgłosy, które mógłby wydać konający już Strażnik. Kaei’roun obserwował jak światło z oczach jego oprawcy gaśnie, niczym diament, ktory zagadkowo traci swój blask by nigdy go już nie odzyskać. Wydawało mu się to najpiękniejszą rzeczą jaką kiedykolwiek widział i jaką keidykolwiek później dane mu będzie widzieć. Nie trcąc ani chwili, rozebrał strażnika do naga, przebrał się jego nieco zakrwawione szaty, które jednak i tak były koloru czerwonego, owinął głowę chustą i nałożył gogle. Odpiął pas z rewolwerem, uprząż z magnum, po czym umiescił w identycznych pozycjach na swoim ciele. Mały karabin, zawiesił sobie na plecach.
Ku jego zaskoczeniu, ucieczka przebiegła bez żadnych problemów, skierował się w kierunku przeciwnym do tuneli zakonczonych kamieniołomem, pod drodzespotkał zaledwie 3 innych strażników, którzy nie zwrócili na niego kompletnie żadnej uwagi. Spali. Po kilkunastu mminutach udało mu się wyjść na powierzchnię. Odetchnął świeżym powietrzem po raz pierwszy od czasu kiedy się obudził. Po raz pierwszy od dwoch lat.
Wędrówka przez nieznane tereny także okazała się łatwiejsza niż oczekiwał. Na zewnątrz nie zastał zapamiętanych przez siebie piasków, lecz bujne zielone tereny, prrzypominające dżunglę, której ktoś dogląda aby rosła bujna i pełna życia. Nie miał problemu z zaspokajaniem głodu, jedząc napotkane owoce i od czasu d czasu łapiąc i konsumując surową rybę, bądź inną wiewiórkę.
Wkrótce dotarł do miasta tętniącego życiem, ukrał czyjeś ubrania i szybko wtopił się w tłum. Zostawiłs obie tylko czerwone gogle, bo jakoś tak mu się spodobały. No i buty. Były nieziemsko wygodne. Skierował się do przydrożnego baru, gdzie udał się prosto do toalety i spojrzał s lustro. Wiedział że widzi siebie,a le jednocześnie kogoś obcego, kogo nie rozpoznawał. Widział swoją twarz po raz pierwszy w życiu. Rozpłakał się ze wzruszenia i jednocześnie ze smutku. Spogladał na mężczyznę w stosunkowo młodym wieku, sam dałby sobie maksymalnie 22 lata, lecz jego opalona i zniszczona słońcem skóra postarzała go do tego stopnia, że nie zdziwiłby się jakby ktoś ocenił go nawet na 35. Widząc innych ludzi w mieście, dostrzegł, że nie jest wcale taki wysoki na ich tle. Byłraczej przeciętny, później dowiedziałs ię, że miał 178cm wzrostu. Jego twarz była w podłużna, oczay nisko osadzone, ale czoło miał niskie, więc całość sprawiała wrażenie całkiem proporcjonalnej. Rozczupirzone brunatne włosy, tworzyły wraz z roztrzepaną brodą wizerunek rozbitka. Od razu stwierdził, że to nie jego styl i niedługo później ukrał żyletkę i ogolił się na łyso. W tym właśnie mieści Kaei’roun doszedł do wniosku, że nic nie jest w stanie go zainteresować na dłużej. Kiedy spał, to śniły mu się wciąż minerały na przemian z gasnącym życiem w oczach strażnika, którego zabił. O pistolety, które były czymś w rodzaju trofeów dbał bardziej niż o cokolwiek innego. Dorywcze nielegalne roboty pozwoliły mu wieść życie na jako takim poziomie. Kradł, nie wstydził się tego. Aż do momentu, gdy spotkał Notero. Został wynajęty aby obrabować willę jakiegoś burżuja o świńkich oczkach. Nie wiedział kim był ani czym się zajmował, nie obchodziło go to, jak zwykle. Kiedy miał wychodzić na akcję, w progu jego mieszkania pojawił się śmiesznie wyglądający staruszek. No, może staruszek to za dużo powiedziane, koleś miał na oko z 40 lat, ale dla Kaei’rouna to byłjuż wiek, w którym szło się do grobu. Przedstawił mu się jako Notero i ostrzegł Kaei’rouna aby nie robiłtego, co miał w planach. Oczywiście prędko został wyśmiany, a w rękach najemnika pojawił się jego ukochany Colt. Bam, bam, bam, trzy kule świstnęły w powierzu, wycelowane w twarz nieznajomego, po jednej w każde oko i w usta. Och jakie było zdziwienie Kaie’rouna, gdy kule odbiły się z brzdękiem,a jedna z nich trafiła go w ramię. Oszołomiony, padł na podłogę i nie mógł wyjść ze zdziwienia.
Yhh... jak zasze to samo – powiedział Notero – zobaczy taki, że jest młodszy, zwinniejszy, wyższy i od razu zakłada, że nie musi się liczyć z kimś takim jak ja. No, ale... – nie dokończył zdania, a jego kolano wylądowało pośrodku twarzy Kaei’rouna. Zanim ta wylądowała obezwładniona na ziemi, męzczyzna przytrzymał ją stopą i powoli opierając palce u stóp na podbródku młodego, podniosł całe ciało tak, aby ich głowy były na tej samej wysokości. Nagle ciało Kaei’rouna preszyłniewyobrażalny wręcz ból. Poczuł, jakby całe jego ciało wrzało, a skóra otwierała się pod naporem temperatury i wypuszczała nadmiar pary, któremu nie było końca. Już miał zacząć wrzeszczeć z całych sił, kiedy Notaro pstryknął go skroń i cały świat poczerniał.
Obudził się ze znanym bolem i natychmiast zaczął wrzeszczeć, jednak z jego ust nie wydobywal się żaden dźwięk.
-Spokojnie, zaraz wszystko przejdzie – powiedział stojący obok Notero. Nie przeszło, minął kolejny dzień, zanim Kaei’roun mogł poczuć cokolwiek poza bólem.
Gdy to wszysko się już skończyło, dowiedział się o wszystkim. Notero miał go na oku już od dłuższego czasu. On i jego wspołonik Coreson byli czymś w rodzaju łowców talentow. Szukali młodych i obiecujących ludzi, których nie trzyma za dużo w jednym miejscu i ktorzy nie boją się zaryzykować że cokolwiek stracą, bo... nic nie mieli. Taką osobą własnie był Kaei’roun. Dowiedział się o wszystkim, co istniało na świecie, a co znało tak mało ludzi. Dowiedział się o podstawie życia i duszy ludzkie. Dowiedział się o Nenie i o wszystkich możliwościach jakie oferował. Niektórzy korzystali z subtelnosci jaką dawał, tak jak Coreson, który dzięki Nenowi mógł tłumić dowolny odgłos.

Tak zaczęło się nowe życie Kaei’rounal... w wielkim skrocie. Kto wie, może kiedyś nadarzy się okazja by opowiedzieć jego późniejsze losy.

Wyglad:
Zadbana przystrzyzona broda, zdradzajaca nerwowe drganie w kacikach ust kiedy czuje ze jest w potrzasku
Oczy smutne, pusty, ozywaja kiedy odbiera komus zycie
Doly pod oczami, nie spi, czuwa
Gogle czerwone, zakrywaja oczy i doly
Wlosy rozczochrane, koloru brunatnego, czesto pod przykryciem, ale w czasie akcji czesto gubi nakrycie glowy, wiec przestal juz nawet dbac co na nią zaklada.
Czerwony zwiewny plaszcz, typu tego co mial piccolo w DBZ, łatwo zdejmoany przez głowe, od czasu kiedy zostal dotkliwie poparzony przez slonce w czasie przypominania sobie znaczenia slow, po prostu bardzo na nie uwaza, ukrywajac swoje cialo przed promieniami slonecznymi
Niesamowicie wygodne i wytrzymale buty, umozliwiaja szybka ucieczke w trudnym terenie, nie raz uratowaly mu zycie.
Skóra bardzo opalona, jakos opalenizna ni chce zejsc, mozliwe ze przzez nadmierne wystawienie jej na dzialanie promieni slonecznych.
Pod plaszczem czarny kombinezon, uwydatniajacy jego żylasta muskulture, wolny czas poswieca treningom nad sobą, co w polaczeniu z surowym regorystycznym stylem zycia wpojonym mu przez mistrza i... niewolnicza praca w kopalni, dalo takie a nie inne efekty.
Przypasana pusta kabura na rewolwer.
Pod pachami dwie kabury na pistolet deser eagle 50, z lufa dlugosci 14 cali, na naboje 12.7mm, tylko jedna pełna.
Przez plecy uchwyt na jakąś bron, takze pusty
Za pasem noz mysliwski, ukryty, tak na zas

Ekwipunek
Deser Eagle
Noz
2 opakowania naboi, wodoszczelnie zapakowanych
Niezbednik zwany tez scyzorykiem
Podreczna apteczka z iglami i strzykawkami i innymi bandazami badz gazami
Racje zywnosciowe
10 metrow liny
Krzesiwo i hubka
Buklak na wode
[img=0x0]http://i.imgur.com/LpQnL15.png[/img]
Subskrybuj ten wątek Odpowiedź