Vampi tak kto jak kto ale ona da radę. Nasza droga pani magister.
Co do bajasz to sory ale błąd klawiatury, po prostu z i s są blisko siebie a ja często nie patrzę jak piszę i jak mi nie pomoże słownik to mogę nie zauważyć tego rodzaju błędów.
[
Dodano: 2009-01-02, 03:34 ]
Przygody piratów Buggy’ego
Odcinek 7
~ Magiczne kurczaki! ~ Mohji vs Midori! ~
Cabaji wstał z podłogi. Czuł chłód bijący od morza. Rozejrzał się i stwierdził, że Big Top opuścił hangar. A więc ten Nemuri użył na nim tej przeklętej mocy. Cały chodził rozdygotany w poszukiwaniu jakiś osobników. Nikogo jednak nie zastał. Przyjrzał się uważnie brzegowi. Zauważył Buggy’ego biegnącego plażą.
- Kapitanie!
Buggy zatrzymał się i dopiero wtedy zauważył Big Top’a.
- Cabaji?! Co ty tutaj robisz z naszym statkiem?!
- Odbiłem go z rąk tych typów co to nasz chcieli zmusić do ciężkiej pracy!
Buggy zdziwił się lekko. Więc kim byli w takim razie ci trzej stojący niedaleko niego?
- Dobra, ja lecę natłuc tego całego Nemuri’ego!
- Kapitanie tylko uważaj na jego szatańskie umiejętności!
Sorairo zaatakowali. Cabaji był jednak wystarczająco przytomny, aby wyczuć ich obecność. Buggy nie przejął się tym zbytnio.
- Jakie umiejętności?!
Statek był co raz dalej.
- Musi kapitan… - krzyknął akrobata i uchylił się od ciosu żółtej płetwy – unikać cienie!
Buggy, albo źle zrozumiał, albo jego kompan postradał zmysły.
- Jak to ziemię?!
Cabaji uskoczył przed Sorairo.
- Cienie!
Buggy zmarszczył czoło. O co mu chodziło?
- Co?!
Statek już był bardzo daleko, a szum morza nieźle przeszkadzał w porozumieniu się, tym bardziej, że zapadł zmrok.
- CIENIEEEEEEEEEEEEEEEEEEE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Wydarł się drugi oficer. Buggy przekalkulował sobie informację poczym ruszył biegiem w kierunku pierwotnie zamierzonym. Statek zniknął za klifami.
***
Marines ruszyli pędem przez dżungle w poszukiwaniu uciekinierów. Między nimi biegł sam Sparks. Okasa został sam w magazynie. Skąd miał pewność, że pirat tam jeszcze wróci? Biegnąc tak ujrzał piękną kobietę biegnącą w przeciwnym kierunku. Miała ręce spięte z tyłu kajdankami. No i była do tego piękna. Jeden z żołnierzy zatrzymał się i spojrzał na kapitan.
- Biegnijcie dalej ja muszę coś sprawdzić! To rozkaz!
Żołnierz pobiegł za resztą, a on pogonił za nieznajomą.
***
- Twoje kury są potężną bronią? Ha nie rozśmieszaj mnie!
Midori klęczał nad poobijaną kurą, którą jakimś cudem wydłubał z drzewa. Ryś przygładził sobie łapą grzywę i przygotował do pozycji bojowej. Midori roztrzęsionym głosem wypowiedział tylko jedno słowo. Kury na nie czekały.
- Zabić!
Cała piątka wzbiła się w powietrze. Śmigały jak rakiety. Jedna w końcu zapikowała ostro w dół i nakierowała się na Rysia. Ten już miał ją zdzielić swą łapą, niestety został trafiony w głowę jajkiem. Jajko pękło, a może raczej rozpłynęło się zamieniając w coś co zapłonęło. Lew wrzasnął przeraźliwie gdy ogień zajął mu całą głowę. Pikująca kura zadała cios. Tak mały ptak trafiając tak wielkiego lwa wystrzelił go poprze dżungle. Ryś zarył pyskiem o ziemię kozłując i obijając się o ogromne kamienie jakimi ścieżka była pokryta. Mohji nie miał czasu ubolewać nad losem swego kamrata, szybko zajął się obroną własnej skóry. Pozostałe trzy ptaki zaatakowały. Latały jak szalone na około, ale nie robiły krzywdy. Mohji bacznie je obserwował i rozwijał bat. A więc te kury potrafią znosić jajka o zapłonowych właściwościach. Kolejny kurczak zaatakował . Mohji odskoczył. W tym czasie drugi kurczak zniósł w locie jajko, które upadło w miejscu, w którym miała zaraz pojawić się noga tresera. Jajko rozbijając się zamroziło dosyć dużą powierzchnię terenu. Mohji wywrócił się na lodzie. Leżąc oberwał kolejnym jajkiem. To poraziło go prądem. Midori położył delikatnie omdloną kurę i ruszył ku treserowi clowna.
- Żywię je specjalną mieszanką, którą wyprodukowałem z pewnego szatańskiego owocu. Do tego namieszałem mnóstwa nowych składników, które pozwoliły kurom latać.
Mohji leżał okopcony bez ruchu na lodzie.
- Zajmijcie się lwem. Ja biorę tego śmiecia.
Midori skoczył z kijkiem wiązowym, służącym zapewne do tresury i chlasnął nim w … lód. Mohji w ostatniej chwili uchylił się i zamachnął batem. Ten owinął się wokół nogi zielonego. Pierwszy oficer szarpnął z całej siły. Midori się wywrócił. Treser dosiadł leżącego i zaczął okładać go pięściami po twarzy. Tymczasem Ryś miał nie lada kłopot. Był to pięcioosobowy kłopot. Kury śmigały na około, znosząc różne jajka, które płonęły, raziły prądem, zamrażały, Ryś powoli zaczął rozróżniać, który kurczak jakie posiadł zdolności „twórcze”. Ten z niebieskim grzebieniem zamrażał, ten z czerwonym palił, z żółtym raził prądem, ten z fioletowym tworzył kleistą maź, natomiast kurczak w hełmie znosił jajka z kamienia. Wdepnął w kleistą maź, jego noga ugrzęzła, a kamienne jajko rąbnęło go w czoło. Rys stracił kontakt z rzeczywistością, ta jednak szybko wrócił z dawką wysokiego napięcia. Ryś przypomniał sobie o sztuce koncentracji nad, którą tak długo pracowali, skupił się, wyciszył, usłyszał spadające jajko. Wykorzystując swe miękkie poduszki u łap, delikatnym pchnięciem odbił jajko. To trafiło centralnie w kurę o czerwonym grzebieniu. Cała zamarzła w locie i opadła na ziemię niczym piękna statua. Wszystkie cztery zaatakowały na raz, ze względu na brak ruchliwości przyklejonej łapy. Jedna z kur wbiła się dziobem w rękę lwa. Ten ryknął złapał ją za tylne odnóża i rzucił kierunku kolejnej nadlatującej. Ta jednak rozpostarła skrzydła i wyhamowała. Na nieszczęście dla niej została uderzona końcem bata. Ten owinął jej się wokół szyi. Mohji zamachnął się nim i cisnął nią o ziemię. W miejscu uderzenia pojawiła się chmara piór. Zostały już tylko trzy. Prądowa, Kamienna i Lodowa.
- Wkurza mnie już ten drób, a ciebie?
- RAURGH!
- Więc do dzieła!
Kostki tresera krwawiły, cieszył go jednak fakt, że twarz Midori’ego jeszcze bardziej. Kury czuły się zagubione bez swego pana i połowy kamratów. Dlatego ich szybkość i zdolność bojowa spadły. Po chwili bezsensownych ataków, kamienna kura została zdjęta. Dwie pozostałe postanowiły się wycofać i uciekły. Treser padł zmęczony opierając się o plecy swego pupila.
- Rany, ale denerwujące!
- Raurgh!
- Masz rację też wole je na talerzu. Ile takie pierzarstwo potrafi zdziałać co nie?
Głęboko oddychali, kostki zaczęły piec, ale to nie był koniec. Midori powoli się podniósł. Okulary były potłuczone, twarz napuchnięta, nos i czoło rozcięte. Wyglądał jak wielka porażka, która wyczołgała się jakimś cudem spod pędzącego autobusu.
- Traniu. Njie taruje fego fobie! Sałatfię cię!
Chwycił wiązową gałązkę i rzucił się na nich. Niestety poślizgnął się na lodzie i zahaczył ciałem o drzewo rozbijając już i tak rozbitą twarz o jeden z kamieni na ścieżce. Przeciwnika można było uznać za wyeliminowanego. Obydwaj członkowie załogi Buggy’ego usnęli.
***
Clown w końcu wpadł na swoich ludzi. Ci obiecali zaprowadzić go do magazynu, aby tam doszło do krwawej zemsty. Po drodze spotkali jednak oddział Marines, którzy skądś dostali nową broń. Rozpoczęła się ostra strzelanina, dlatego Buggy musiał kontynuować podróż sam. Jego kamraci wskazali mu ścieżkę prowadzącą prosto do magazynu. Udał się nią niezwłocznie.
***
Alvida spotkała na swojej drodze przeszkodę. Ten typ był niezwykle podobny do tego gówniarza. Sparks oparty o drzew stał przed Alvidą i przyglądał się jej łapczywym wzrokiem.
- Cóż taka piękność robi w takim miejscu?
Alvida przyglądała się uważnie jego ruchom. Zaczął iść powoli w jej kierunku. Ciągle patrzył się na nią. Jego wzrok zmierzył ją od tali w dół. Mogła przysiąc, że przełknął ślinę.
- Czy nie miałabyś ochoty na trochę zabawy?
Gdy podszedł wystarczająco blisko, Alvida bez pohamowania zakopała napastnikowi między nogi. Siła była tak wielka, że ciało uniosło się razem z nogą Alvidy. Kończyny choć wyprostowane nie dotykały podłoża. Oczy wyszły na wierzch i nabiegły krwią. Twarz Sparksa przybrała potworny wyraz. Alvida jednak nie przestała i ustrzeliła kapitana Marines z główki. Ten opadł niczym zwłoki na ziemię. Zyskał co najmniej kilka godzin snu.
- Czy nie miałbyś ochoty się odpieprzyć i zejść mi z drogi?
Alvida spokojnie przeszła nad ciałem kapitana i pobiegła dalej.
***
Buggy wpadł pędem do magazynu. Zaczął się rozglądać za kim kol wiek. Dostrzegł sylwetkę tego dzieciaka, który podał im sake z środkiem nasennym. Pił kawę.
- Gnoju! Gdzie jest twój pan, ten śmieć Nemuri?
Okasa patrzył się na clowna i złapał kolejny łyk kawy. Buggy zaczynał się znów irytować.
- Gdzie?! Ostatni raz powtarzam po dobroci!
Chłopak odstawił filiżankę i ruszył powoli w głąb doku.
- Proszę za mną.
Buggy lekko uspokojony ciągle jednak czujny ruszył za chłopakiem. Ten stanął przed skrzyniami i odwrócił do pirata.
- No? I gdzie on jest?!
- Tutaj.
- Nie żartuj sobie ze mnie!
Okasa się uśmiechnął.
- Nie żartuję. Nemuri to ja.
[
Dodano: 2009-01-02, 03:47 ]
Przygody piratów Buggy’ego
Odcinek 8
~ Buggy vs. Okasa Nemuri! ~ Prawdziwe oblicze strachu! ~
Buggy stanął naprzeciwko Okasy. Odgłosy walki dobiegły ich z dżungli. A więc chłopcy wciąż walczyli z Marines. Buggy zamierzał to samo. Miał dość upokorzenia ze strony tego dzieciaka. Zacisnął pięść.
- A więc to prawda ku, że zjadłeś szatański owoc ku?
Spytał Nemuri. Clown się uśmiechnął.
- Taa. Zjadłem owoc Barabara!
Końcówkę wykrzyknął. Jego lewa ręka odczepiła się od ciała i pomknęła w kierunku chłopaka. Chwyciła go za szyję. W tym momencie Buggy wysłał drugą rękę. Ta zaciśnięta w pięść trafiła prosto w twarz przeciwnika. Okasa upadł. Złapał się za szczękę. Buggy dosłyszał jego cichy śmiech.
- Ciekawa zdolność. – Chłopak zaczął się podnosić. – Chcesz poznać moją ku?
Faktycznie Cabaji wspominał kapitanowi o jakiejś mocy jaką posiada ten dzieciak, ale clown był zbytnio zdenerwowany aby to zapamiętać. Pamiętał tylko, że ma unikać cieni. Tylko, że byli w hangarze, a tu cieni było od groma.
- Twierdzisz, że my jako piraci nie mamy praw?
Spytał Buggy. Nagła zmiana tematu zaskoczyła chłopaka.
- Tak, jesteście podłymi szumowinami, które odbierają ludziom ku to co dla nich cenne.
- Nie udawaj przede mną prawego człowieka gówniarzu! Wiem już wszystko o tobie. Może i jestem piratem, może i rabuje, plądruje, ale ty nie jesteś lepszy. Zapędziłeś ludzi i biedaków do ciężkiej pracy w kopalniach.
Okasa wybuchł śmiechem. Jak dla Buggy’ego zbyt irytującym.
- I co!? – Wrzasnął Nemuri. – Zamierzasz mnie pokonać w obronie tej ludności ku? Ha! Robisz z siebie bohatera?
- Nie – odpowiedział spokojnie clown – zamierzam skopać ci tą twoją dupę, odebrać mój statek, znowu ci dokopać i zabrać twoje złoto.
Buggy znów posłał swoją pięść. Nemuri chciał zrobić unik jednak coś go przytrzymało. Spojrzał panicznie w dół. Druga ręka złapała go za nogę. Cios był nie unikniony. Okasa zwalił się na deski. Splunął krwią i wrzasnął. Zaczął się cały trząść. Gdy się podniósł na kolana, całe jego ciało zaczął spowijać mrok. Ciemny pył unosił się nad jego ciałem wirując wkoło.
- Pytałem się ciebie ku, czy chcesz poznać moją moc?
Długi wężowaty strumień czarnego pyłu uderzył w twarz clowna. Buggy czuł jak malutkie cząsteczki wdzierają się mu do ust, nosa, uszu. Zacisnął mocno powieki. Zawirowało mu w głowie. Nagle opętała go fala zimna, a za żołądek chwycił niepokój. Otworzył oczy. Był na pokładzie Big Top’a. Statek przedzierał się poprzez gęstą mgłę i ciemność. Wokół nie było żywej duszy. Błądzi przez chwilkę samotnie, gdy nagle usłyszał dźwięk kroków. Usłyszał głos, który odbijał się echem, jak gdyby znajdował się w zamkniętej blaszanej hali.
- Często śnisz o samotności ku. Zawsze w swych nocnych koszmarach jesteś sam ku. A później pojawia się on ku.
Nagle z bocianiego gniazda zeskoczył chłopak ze szramą pod okiem, ubrany w krótkie dżinsy, czerwoną kamizelkę, japońskie sandały i słomiany kapelusz.
- Siemka Buggy!
Clowna oblał zimny pot. Ale zaraz czemu on był taki wielki? Albo inaczej, czemu Buggy stał się taki mały? I nagle zrozumiał, że znowu nie posiadał siedemdziesięciu pięciu procent własnego ciała. Był taki mały i bezbronny.
- Shishishishi! Oj Buggy coś znowu taki kurdupel?
Clowna ogarnęła fala złości i bezradności. Ale także opanowywał go lęk. Chłopak znowu rozciągnął do tyłu dłonie, poczym z okrzykiem Bazuka przyrżnął w czerwononosego. Jego maleńkie ciałko jak rakieta wybiło się od desek i pomknęło nad pokładem. Wleciał nad ciemność. Poczuł, że zaczyna opadać. Przyrżnął porządnie o coś. Podniósł się powoli tylko po to, aby stwierdzić, że znów jest na pokładzie. Znowu odezwał się tajemniczy głos z puszki.
- Nie rozumiem ku, co jest tak okropnego w tym chłopaku ku, że śni ci się on po nocach i spać nie daje ku? Aż tak się go boisz ku?
- NIE! JA SIĘ NIKOGO NIE BOJĘ!
Buggy wrzasnął. Podniósł się szybko.
- Hej Buggy! Pokaż no się.
Clown z przerażeniem stwierdził iż głos należy do słomianego. Odwrócił się szybko i ujrzał go stojącego przy sterze. Już się szykował do ataku gdy ku przerażeniu usłyszał kolejny głos.
- Ej zostaw Buggy’ego teraz mi. Ty już go uderzyłeś!
Nie morze być! Za Buggy’m stał kolejny słomiany. Pierwszy mu odpowiedział.
- To nie byłem ja to był on.
I wskazał ręką trzeciego Luffy’ego zbliżającego się zza namiotu. Co to za koszmar pomyślał Buggy, gdy ujrzał jeszcze dwóch.
- To twoje koszmary nocne ku. – Odezwał się blaszany głos. – To jest to czego się najbardziej boisz ku!
Buggy’emu serce waliło jak szalone. Doganiało rytm kolibra*.
- Ej chłopaki! – Krzyknął jeden ze słomianych. – Może walniemy go wszyscy na raz. Będzie zabawnie!
Buggy chciał wrzasnąć, ale udało mu się wydobyć dźwięk, którego prawdopodobnie żadna istota na ziemi by nie usłyszała. Słomiani niczym zombie zaczęli go okrążać.
- Czy to dlatego go szukasz ku? – Odezwał się głos. – Czy to dlatego chcesz go dopaść ku i zemścić się za tamto. Myślisz, że to pomoże ku? Myślisz, że twoje złe sny prysną ku? Ha nie możesz nawet w śnie sobie z nim poradzić ku!
Buggy’ego ogarnęła fala złości. Gdyby mógł by zapłonął. Ale nie był w stanie się ruszać. Ciągle był małym, śmiesznym Buggy’m, który nie potrafił nawet się obronić. Słomiani zaczęli go kopać. Cios padał za ciosem. Buggy zastanawiał się, jeżeli to jest sen to czemu tak cholernie boli?
***
Big Top wypłynął spokojnie już z zatoczki i zaczął okrążać wyspę od wschodu. Cabaji rozwinął żagle i podszedł do steru. Złapał za koło i delikatnie skręcił. Statek lekko się przechylił w bok. Akrobata zeskoczył na dół i po kolei, z kopa, posłał wszystkich trzech nurków do wody. Oparł się o maszt wychylił porządny łyk sake i ześlizgnął na tyłek. Miał połamane żebra, pogruchotaną szczękę, rozcięte czoło i podrapane od drzazg plecy. Do jego uszu dotarły odgłosy wystrzałów i krzyki. A więc chłopcy jeszcze walczyli z Marines. Cabaji złapał kolejny łyk po czym powoli się podniósł. Przyjrzał się uważnie dżungli. Podszedł do armaty i ostrożnie załadował Buggy bombę. Ustawił lufę i podpalił lont zapałką. Stał chwilkę uważnie przyglądając się wyspie do momentu wystrzału. Jasny błysk oświetlił na chwilkę pocisk, który pomknął jak strzała. Po chwili tuż u wylotu wulkanu zabłysnęła kula ognia. Stocze góry zarwało się i opadło. W powietrze wzbiły się tony kurzu i pyłu wulkanicznego. Po chwil góra zaczęła pluć ogniem. Cabaji omdlony zdążył jeszcze tylko zarzucić kotwicę. Reszta należała już do załogi. Akrobata osunął się na deski i usnął zmęczony.
***
Clown poobijany sturlał się ze schodów i potoczył na płachtę namiotu. Krew zalała mu twarz. A więc w snach można krwawić? Podniósł się po woli i na czworaka wczołgał pod namiot.
- Zobacz jaki jesteś żałosny ku. A ty chciałeś mnie pokonać? Huh, jesteś najbardziej żenującym piratem ku, jakiego kiedykolwiek pokonałem.
Jeszcze mnie nie pokonałeś, zaklął Buggy. W duszy jednak nie mógł zrozumieć, dlaczego słomiany tak na niego działał. Czemu czół niepokój na jego widok. Wzbierała się w nim złość. Przeklął dzień, w którym spotkał słomianego. Zobaczył w głowie Cabaji’ego, Mohji’ego, Alvidę, chłopaków jak się razem bawią na Big Topie. Czy mógł sobie pozwolić na utratę tego wszystkiego? Fakt chłopaki, bardzo często go irytowali, do tego byli niezłymi debilami, ale nie potrafił sobie wyobrazić lepszej załogi. Przypomniał sobie swoją wcześniejszą załogę. Ujrzał Shanks’a. Ten rudy dziadyga uśmiechał się do niego. I miał na głowie ten przeklęty kapelusz. Takiej dawki złości i irytacji nawet organizm Buggy’ego nie był w stanie pomieścić. Zaczął więc przeobrażać ją w wewnętrzną energię.
- Sam jesteś żałosny gówniarzu! To mój sen i będę w nim robił co chciał! Słyszysz!? To mój świat!
Słomiani, którzy szukali Buggy’ego na pokładzie Big Top’a ujrzeli jak namiot pęka w szwach, a ze strzęp wyłania się gigantyczny Buggy. Urosły mu muskuły, oczy napłynęły krwią, zęby zamieniły się w kły, a u rąk urosły mu pazury. Zaczął się śmiać głosem opętańca.
- To mój sen! I mogę robić co chcę!
Nagle słomiani zaczęli zamieniać się w malutkich ludzików z wielkimi głowami i biegać po pokładzie. Wrzeszczeli przy tym śmiesznymi cienkimi głosikami. Za to Buggy z przyjemnością zabrał się za eksterminację tego słomianego robactwa. Deptał ochoczo nogami każdego biednego Luffy’ego, który podbiegł za blisko. Do tego musiały chyba zniknąć jego gumiane moce, bo przy każdym nadepnięciu, ludziki śmiesznie chrupały. To była muzyka dla uszu clowna. Jeszcze nigdy tak świetnie się nie bawił. Niczym godzilla wyrwał maszt swojego statku i zaczął okładać nim pokład rozpłaszczając każdego nie wybitego jeszcze robaczka. Gdy skończył robotę odsapnął lekko, wyrzucił maszt i wrócił do normalnych kształtów i rozmiarów.
-A teraz czas, żebym się obudził!
***
Buggy zauważył, że klęczy na czworaka. Ostatnie resztki pyłu uniosły się z nad jego ciała i poszybowały znów nad Okasę. Ten również klęczał wspierając się ręką. Miał zaciśnięte zęby i zamknięte oczy. Twarz wyrażała wielki wysiłek. Powoli zaczął się podnosić.
-Ty… ty… jakim cudem ku?
Buggy również wstał. Zacisnął pięści i bez słowa natarł na chłopaka. Jego ręce odłączyły się i zaczęły z szaleńczą prędkością okładać twarz Nemuri’ego. Ten jak marionetka rzucana prze wicher zaczął zataczać się do tyłu. Nagle ciemny pył utworzył tarczę tuż przed chłopakiem. Gdy pięści uderzyły w nią kostki nie przyjemnie trzasnęły. Nemuri podniósł wzrok. Miał obitą twarz, rozciętą wargę, która kapała krwią. Nagle tarcza przeobraziła się w ogromną rękę, która pomknęła ku clownowi. Buggy dostał nią w twarz. Odrzuciło go, prosto w puste skrzynki, które roztrzaskały się w drobny pył.
- Nie mam pojęcia jakiej sztuczki użyłeś, aby wyrwać się z mojego koszmaru – Wycedził Okasa. – ale nie sądź, że na tym kończą się moje zdolności!
*Koliber jest malutkim ptakiem żywiącym się nektarem, potrafi tak szybko machać skrzydłami iż staje w miejscu, dlatego jego serce bije niezwykle szybko do około 360 uderzeń na minutę! Ciekawe czy Luffy ma tak samo podczas Trybu Drugiego?