Czerwony Kapelusz
Ten temat nie posiada streszczenia.
Aktualnie ten wątek przeglądają: 1 gości
Subskrybuj ten wątek Odpowiedź
RedHatMeg

Piracki oficer

Licznik postów: 661

RedHatMeg, 29-12-2008, 23:29
Prolog
Meg była potwornie znudzona. Od ponad tygodnia siedziała na tej cholernej łódce i rozglądała się za wielkim statkiem z piracką flagą z Wesołym Rogerem w słomianym kapeluszu. Żywność powoli zaczynała się kończyć, a wokoło rozpościerał się jedynie wielki, lazurowy ocean. Meg już straciła nadzieję na to, że kiedykolwiek znajdzie to, czego szuka.
- Shanks – szepnęła do siebie. – W coś ty mnie wpakował?
Westchnęła i zaczęła bez entuzjazmu wiosłować, pogrążając się we własnych myślach.
Była młodą, zaledwie 17-letnią dziewczyną, ale była tak drobna, że wyglądała na 13 lat. Na głowie miała po dziewczyńsku związaną czerwoną chustkę, a spod niej wychodziły dwa małe, ciemnorude warkoczyki. Twarz miała obłą, skórę jasną, lecz zaróżowioną lekko na policzkach. Ubrana była w białą, lnianą koszulę i długą, czerwoną spódnicę.
Moja załoga jest już i tak bardzo duża. Nie mam dla ciebie miejsca, Meg… – przypomniała sobie dziewczyna niedawno wypowiedziane przez Shanksa słowa, które zabolały ją wtedy i bolały teraz, choć rozumiała go bardzo dobrze. Shanks i tak był o wiele delikatniejszy, niż co poniektórzy z jego załogi. Nie umiała gotować, była więc bezużyteczna, nie umiała też walczyć, więc trzeba ja było ciągle pilnować. Jedyne co potrafiła to grać na flecie.
Jednak była przecież jego siostrą! Jej własny brat ją wykopał ze statku i posłał w morze, aby znalazła Słomianego Kapelusza i się do niego przyłączyła, bo „na pewno Luffy będzie miał dla niej miejsce”.
- A co będzie jak trafię na innych piratów, którzy będą chcieli mnie obrabować? – zapytała na to Meg. Shanks uśmiechnął się i podał jej flet.
- Wtedy zagrasz naszą melodię i przybędę ci na ratunek. Możesz być pewna, że usłyszę ją nawet w Nowym Świecie…
Nie wierzyła mu, ale nie miała wyboru, gdyż natychmiast przyszedł głupi Yasopp, wziął ją pod pachę i wsadził na łódkę. I tak oto znalazła się tutaj.
- Hej ty! W łódce! – zawołał ktoś z oddali. – Usuń się!
To zawołanie wyrwało ją z rozmyślań. Od razu zauważyła, że kilka metrów dzieliło ją od wielkiego, napakowanego różnymi dziwnymi rzeczami statku. Głowa misia z promieniami słonecznymi robiła za ornament. Jednak widok czaszki w słomianym kapeluszu na żaglach i fladze, sprawił, że opanowała ją nagle wielka radość. Znalazła ich. Po tygodniu tułaczki znalazła Słomkowych.
Stanęła, zachwiawszy się w łódce, więc zaraz znów usiadła. Zaczęła machać energicznie rękami, aby bardziej zwrócić na siebie uwagę piratów. W końcu również zawołała:
- Słomiany Kapeluszu! Słomiany Kapeluszu! Pozwól mi być w twojej załodze!
- Zaczekaj! Podpłyniemy bliżej! – usłyszała czyjś wysoki, szczeniacki głos.
Niebawem tuż koło jej małej łódeczki stał ten wielki statek, a z niego – ku zdumieniu Meg – wychynęły dwie ręce, które robiły się coraz dłuższe i dłuższe, aż w końcu złapały ją w pasie i wciągnęły na statek.
A na statku Meg zastała naprawdę dziwaczną grupę, a niektórzy nawet przyprawiali ją o dreszcze, szczególnie wielkolud w hawajskiej koszuli i pirat z zielonymi włosami i trzema mieczami. Był też facet, który przypominał Yasoppa, ale miał czarne włosy, jakieś dwie skąpo ubrane babki, chibi-renifer, wysoki blondyn i jedyny pirat, którego twarz kojarzyła od razu – Słomiany Kapelusz Luffy. Jejku, wyglądał tak samo głupkowato jak na plakacie.
- Co za urocza dziewczynka – rozczulił się pierwszy Sanji. – Dlaczego to biedne stworzenie pływało samotnie po morzu w tak małej łódeczce?
- Erm… – zawahała się Meg.
W pierwszej chwili nie wiedziała, co powiedzieć. Potem przypomniała sobie, że ma przy sobie list od Shanksa. Wyjęła wiadomość spomiędzy stanika i podała ją drżącą ręką kapitanowi. Luffy obejrzał kartkę ze wszystkich stron, po czym przyjrzał się ze skupieniem literom. Reszta jego załogi podeszła i zaczęła mu ją czytać przez ramię.
- „Lu-luffy…” – zaczął czytać powoli, ale zaraz Nami wyrwała mu z ręki kartkę i przeczytała na głos:
Luffy,
Posyłam do ciebie moją siostrę Meg. Proszę, zajmij się moim Czerwonym Kapeluszem (tak ją pieszczotliwie nazywamy) odpowiednio, naucz ją walczyć i dbaj, aby nie wdała się w żadne kłopoty.
Pozdrowienia
Shanks

Luffy na dźwięk imienia brata Meg, wytrzeszczył oczy. Po chwili jego szyja wydłużyła się i zaczął oglądać Meg ze wszystkich stron. Meg czuła się nieswojo, kiedy tak się jej przyglądał. A nuż nie uwierzy listowi i każe jej coś zrobić, aby udowodniła swoją tożsamość?
Luffy’emu jednak coś chodziło po głowie. Chyba Shanks coś wspominał o jakiejś siostrze, kiedy był w jego wiosce, jednak Luffy, choć grzebał w najdalszych zakamarkach swojej pamięci, nie potrafił sobie nic przypomnieć. Mimo wszystko jej włosy miały ten sam kolor, co włosy Shanksa. I chyba nawet twarz mieli podobną. A zresztą – tyle lat nie widział Shanksa, że w sumie nie był pewien.
W końcu jego szyja się skurczyła i zaczął się nad tym wszystkim gorączkowo zastanawiać. Tymczasem jego załoga zaczęła przesłuchiwać tajemniczego gościa. Pierwszy zaczął Franky:
- Skąd mamy wiedzieć, że jesteś siostrą słynnego Czerwono-włosego Shanksa? Może i masz rude włosy, ale dużo jest takich osób.
- Możesz być równie dobrze szpiegiem marines – dodał Ussopp.
Zaraz wtrącił się Chopper:
- Nie wydaje się wcale złą osobą.
- Ja nigdy… – zaczęła niepewnie Meg, ale przerwała jej Nami:
- I co właściwie będziemy z tego mieć, że przyjmiemy cię do załogi?
- Właściwie to… nic – stwierdziła Meg.
Nagle opuściła ją nadzieja. Tak jak jej brat, tak załoga Słomianego Kapelusza ją wyrzuci, w dodatku kilka minut po tym jak Meg ją znalazła. Próbowała się przy nich nie rozpłakać. Jeszcze by tego brakowało, żeby zobaczyli jaka jest słaba.
- Chopper ma rację – odezwała się nagle Robin.
Podeszła do Meg i zaczęła ją głaskać po głowie jak małe dziecko. Meg poczuła się głupio, bo to świadczyło, że nie jest przez tę kobietę traktowana poważnie. Robin spojrzała Meg w oczy, po czym się uśmiechnęła.
- Może się przydasz… Co umiesz, maleńka?
Meg odchyliła spódnicę i wyjęła umieszczony w podwiązce bambusowy flet. To zdradziło im wszystko. Luffy na ten widok nagle się rozweselił.
- Fajnie! W końcu będziemy mieć muzyka!
- Czy umiesz tylko grać, mała? Nie umiesz czegoś bardziej przydatnego? – dopytywała się Nami.
Meg nie odpowiedziała. Miała im powiedzieć, że jedyne co potrafi to gra na tym głupim flecie? Jej milczenie jednak było dla nich dość wymowne.
- A więc chcesz się do nas przyłączyć i nie umiesz nic poza tym? – zapytał Zoro. – W takim razie wypad ze statku.
- Ty, niedorozwinięty brutalu! – Sanji uderzył Zoro w łeb. – Tak się nie traktuje kobiet. To maleństwo musi wrócić do domu.
- Ale Shanks mnie nie weźmie z powrotem! – krzyknęła Meg, po czym spuściła wzrok i dodała smutno: – Jego załoga mnie nie chce.
Zapanowała niezręczna cisza. Załoga, pominąwszy kapitana, utworzyła okrąg i zaczęła się szeptem naradzać. Tymczasem Luffy przyglądał się Meg przez chwilę, po czym się uśmiechnął do niej i nie zważając na to, że jego załoga wciąż się naradza, krzyknął donośnie:
- Zagraj nam coś, Meg!
- O-oczywiście – odpowiedziała niepewnie.
Przyłożyła flet do ust. Załoga przerwała narady i zaczęła się jej przyglądać. Meg przez krótką chwilę miała pustkę w głowie. Nie wiedziała, co zagrać, więc chwyciła się pierwszej melodii, która jej się nasunęła. Ich – Meg i Shanksa – melodii. Czerwony Kapelusz zaczęła wygrywać jej melancholijne, spokojne tony, które w o wiele późniejszych porach usypiały jak kołysanka. Bo to była pierwotnie kołysanka.
Kiedy tylko Luffy usłyszał tę muzykę, stanęło przed nim wspomnienie Shanksa nucącego tę samą melodię. Od razu Słomiany Kapelusz przypomniał sobie zdarzenie sprzed lat. Było to jeszcze za czasów, kiedy Shanks przebywał w jego wiosce i przesiadywał całe dnie w barze jego matki. Nastała bardzo późna pora i mama kazała mu już iść spać.
- Ale ja chcę jeszcze posłuchać o przygodach Shanksa! – marudził mały Luffy.
- Już zbyt długo siedziałeś. Idź spać, młody człowieku!
- Może ja coś na to poradzę – wtrącił się Shanks. – Spróbuję go uśpić, jeśli nie ma pani nic przeciw.
- Oczywiście, że nie, Shanks – powiedziała.
Zaprowadziła ich do pokoju Luffy’ego. Chłopak się położył do łóżka, a Shanks usiadł obok. Zaczął nucić tę samą melodię, którą wygrywała na flecie Meg. Luffy robił się coraz bardziej senny, mimo to bronił się przed tą sennością. Nie wygrał z nią jednak. Powieki były zbyt ciężkie, poduszka zbyt miękka, a nagle uświadomione zmęczenie coraz silniejsze. Po chwili już spał, jednak zdążył przed zapadnięciem w sen usłyszeć skrzypnięcie drzwi i krótki dialog między jego matką a Shanksem.
- Wielkie dzięki, Shanks.
- Drobiazg. Ta kołysanka zawsze usypiała mnie i moją siostrę….
Drzwi się zamknęły, a Luffy zasnął.
Teraz, na swoim statku, Luffy rozpromienił się i przerwał grę Meg głośnym krzykiem:
- Ty jesteś jego siostrą! W takim razie musisz do nas dołączyć!
- Och, dziękuję – podekscytowana Meg rozpromieniła się.

Rozdział 1
Shanks siedział w kajucie kapitańskiej i przeglądał z pozoru zwyczajną stertę papierów. Każdy członek jego załogi wiedział jednak, że te papiery to nic innego jak listy gończe. Mało tego – listy gończe za jednego, tego samego człowieka, zbierane pieczołowicie przez Czerwono-włosego od momentu, w którym na pewnej wyspie przyniesiono mu pierwszy z nich. Wszystkie zawierały bowiem twarz jego starego przyjaciela – Mankey D. Luffy’ego, obecnie znanego jako Słomiany Kapelusz Luffy. Na każdym liście tak samo beztroski i wesoły, jakby uśmiechał się do normalnego zdjęcia robionego przez bliskich.
Shanks wciąż pamiętał jego słowa przed opuszczeniem załogi Shanksa jego wioski: Zbiorę własną załogę, która pokona twoją, i odnajdę największy skarb świata! Zostanę Królem Piratów, choćby nie wiem co! Sądząc po tych wszystkich wysokich nagrodach za jego głowę, Luffy powoli dążył do spełnienia tych słów. Po ostatnich dokonaniach swojego młodego przyjaciela, Czerwono-włosy nie potrafił przestać myśleć o tym, że ten dzieciak, którego kilka lat temu uratował przed wężem morskim, zniszczył Ennies Loby. Shanks był jednak pewien, że stać go na więcej, że Luffy jeszcze nie osiągnął szczytu swoich możliwości.
Nagle drzwi się otworzyły i stanął w nich nowy członek załogi Shanksa – krępy mężczyzna z burzą srebrnych, kędzierzawych włosów. Nazywali go Lou Mewa, a jego nagłe wtargnięcie do kajuty kapitana znaczyło jedno – ważne wiadomości, dlatego Shanks podniósł się w oczekiwaniu na nie. Otóż Lou hodował mewy i znał ich język. Poza tym, dzięki dziwnej diecie, na której je trzymał, były w stanie przelecieć spore odległości bez najmniejszego zmęczenia. Lou wykorzystywał swoje zdolności do wysyłania podopiecznych na zwiady.
Zaraz po wysłaniu Meg w podróż, Shanks kazał Lou posłać jedną z mew, aby ją strzegła i w razie wpadnięcia Meg w tarapaty albo odnalezienia przez Czerwony Kapelusz załogi Luffy’ego, mewa miała wrócić i o tym powiadomić Lou, a Lou miał przekazać wieść kapitanowi. Shanks oczekiwał ze zniecierpliwieniem na jakieś wiadomości o Meg. Ten tydzień był bardzo nerwowy i chociaż Shanks tego nie okazywał swojej załodze, oni i tak wiedzieli, że ich kapitan niezbyt dobrze znosi rozłąkę z siostrą i się o nią martwi. Zwłaszcza po pewnym incydencie, zaczął mieć złe przeczucia…
- Czy masz wieści o…? A zresztą sam wiesz o czym – machnął ręką.
- Tak, kapitanie. Melduję, że Czerwony Kapelusz pięć godzin temu znalazł się na statku Słomianego Kapelusza – oświadczył Lou.
Shanks jednak nie był w pełni usatysfakcjonowany tą wiadomością.
- A jak ją przyjęli? – spytał po chwili milczenia.
- Moja droga Liza nie powiedziała, ale zaraz ją zapytam. Niech pan poczeka, kapitanie.
Wyszedł.
Shanks opadł na krzesło i westchnął. Spojrzał mimowolnie na listy gończe wysłane za Luffy’m. Shanks pamiętał go jako małego, zuchwałego chłopca, ale jakim był teraz? Okrutnym zabijaką? Idealistycznym rewolucjonistą? Chciwym, morskim rabusiem? Co właściwie z niego wyrosło?
Pięć godzin temu Meg osiadła na jego statku. Nagle Shanks zamarł. Jakieś pięć godzin temu obudził go z miłej drzemki cichy, jakby dobiegający z bardzo daleka, odgłos fletu. Więcej – ten odgłos to była TA melodia. Shanks dobrze wiedział, że tylko on ją słyszy, a to mogło oznaczać tylko jedno – Meg miała kłopoty. A skoro osiadła wcześniej na statku Luffy’ego, to mogło znaczyć dwie rzeczy: a) tymi kłopotami był Luffy; albo b) Luffy ją z tych kłopotów wydobył.
Po raz enty w ciągu tego tygodnia Shanks zaczął żałować, że posłał siostrę samą na pełne morze. Chociaż jego statek został niedawno wyposażony przez jego mechanika w super dopalacze, dzięki którym mogli bardzo szybko pokonać spore odległości, i tak nie był pewien, czy byłby w stanie pomóc Meg.
Wrócił Lou. Wyglądał na lekko zdenerwowanego.
- Kapitanie powstał pewien problem…
Shanks wytrzeszczył oczy i podniósł się gwałtownie z krzesła miejsca.
- Jaki?! – prawie krzyknął.
- Liza nie zdążyła sprawdzić.
- Jak to „nie zdążyła”?! – wrzasnął ze zdziwienia Shanks.
- Chyba źle przekazałem jej instrukcje, kapitanie – tłumaczył się Lou. – Powiedziałem jej, że ma śledzić Czerwonego Kapelusza aż do momentu stanięcia przez nią na pokładzie statku Słomianego Kapelusza. Zapomniałem powiedzieć Lizie, że musi też sprawdzić co się stanie potem.
Czekał ze zniecierpliwieniem, aż Shanks coś powie i spodziewał się jakiejś nagany, ale jego kapitan tylko spuścił wzrok i milczał przez chwilę. W końcu westchnął, spojrzawszy w sufit, i zapytał:
- Czy chociaż wie co się działo z Meg zanim tam trafiła?
- Raczej nic. W przeciwnym razie na pewno Liza by do nas przybyła wcześniej i powiedziała, że coś się stało.
Na te słowa Shanks uśmiechnął się smutno.
- Tak prawda. Jednak nie jestem taki mądry, jak myślałem.
Szybkim truchtem wyszedł z kajuty, pociągając za kołnierz Lou, i podszedł do Beckmana, który stał właśnie przy sterze. Nie było w ogóle wiatru, ale Beckman i tak stał na straży steru, jakby ktoś niepożądany chciał go przejąć. Bosman i kapitan wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- Posłuchaj, Benn – zaczął Shanks. – Lou porozumie się z Lizą i powie ci którędy masz płynąć. Wyruszysz z całą mocą. Musimy jak najszybciej dostać się w tamto miejsce, a może nawet dalej, dlatego musimy wyruszyć jak najszybciej.
- Rozumiem, kapitanie, ale to, czego pan szuka może już być poza naszym zasięgiem.
- Jeśli znaki nadal będą się pojawiać, dotrzemy tam – odparł Shanks i posłał mu smutne spojrzenie. – Ale nic innego nie przychodzi mi do głowy, Benn.

Meg leżała w hamaku, w swojej nowej kajucie i rozmyślała. W rogu stał mały stolik z krzesłem, a ściany kajuty były jasnożółte. Za okrągłym oknem rozpościerał się widok na pełne, puste morze.
W sumie ci Słomkowi nie byli tacy źli. Przeprosili ją ładnie za swoje podejrzenia, zaprosili do stołu (ten cały Sanji doskonale gotuje), a potem poprosili ją, aby im jeszcze coś zagrała. W sumie strasznie się zmęczyła, bo kiedy tylko skończyła jeden utwór, prosili ją o następny, aż w końcu kategorycznie odmówiła zagrania kolejnego, bo była już zmęczona, a oni się zgodzili.
Chociaż była zmęczona, nie mogła zasnąć. Zbyt była przejęta tym, że Słomiany Kapelusz przyjął ją do załogi. Ale to było dosyć dziwne, że przy jedzeniu ani później nie pytał ją o nic związanego z Shanksem. Podobno się znali.
Całkowitym przeciwieństwem był w tej kwestii Ussopp. Ciągle wypytywał przy obiedzie o Yasoppa, który podobno był jego ojcem. Meg, która uważała Yasoppa za wkurzającego gadułę, co rusz demonstrującego swoje strzeleckie zdolności (można było ogłuchnąć od tych strzałów rozlegających się po statku przez cały boży dzień!) i do tego jeszcze traktującego ja jak małego dzieciaka, odpowiedziała jednym zdaniem:
- Ja i on nie za bardzo za sobą przepadamy, więc lepiej nie pytaj mnie jaki jest.
Usopp pytał jeszcze kilka razy, ale Meg na różne sposoby – prosząc o dokładkę jedzenia, mówiąc Usoppowi, że powie mu wszystko jutro lub po prostu ignorując go – omijała zgrabnie ten temat.
Nagle ktoś zapukał do jej kajuty. Zdziwiona Meg wstała z hamaka i otworzyła drzwi. Stał przed nią Luffy. Wyglądał na bardzo zdecydowanego na coś, a zarazem podekscytowanego z jakiegoś powodu. Meg uśmiechnęła się. Dobrze wiedziała po co przyszedł.
- Witam, kapitanie – powiedziała i wpuściła go do środka.
Luffy usiadł na krześle, podparłszy ręce na kolanach i uśmiechnął się szeroko. Meg zaś rozłożyła się wygodnie w hamaku i kołysząc się lekko w prawo i w lewo, przyglądała się Słomianemu Kapeluszowi, którego twarz łagodnie zmieniła się z rozpromienionej w poważną. W końcu przeszedł do sedna sprawy:
- Jak tam u Shanksa? Jak on się miewa?
- Całkiem dobrze – odpowiedziała Meg. – Brak ramienia mu nie przeszkadza, nawet dobrze sobie radzi bez niego.
Meg nagle posmutniała. Przypomniała sobie jak pierwszy raz zobaczyła ten kikut po lewej ręce brata i jak się wtedy przestraszyła. Shanks traktował to zaskakująco lekko, ale i tak Meg się wtedy rozpłakała.
- Mogę o coś spytać? – przerwał jej zadumę Luffy.
- Przecież po to tu przyszedłeś – odparła z uśmiechem Meg.
- Jak to się stało, że nie spotkałem cie wraz z Shanksem dziesięć lat temu?
- Wtedy byłam gdzieindziej – wyjaśniła Meg. Na jej twarzy pojawił się smutek. – Jestem jego siostrą przyrodnią. Owocem związku naszej matki i jej drugiego męża. Przez parę lat, gdzieś tak do ósmego roku życia, mieszkałam z nimi i Shanks tylko czasami do nas zaglądał. Potem naszą okolicę opanowała zaraza, która ich oboje zabrała. Jak tylko Shanks się o tym dowiedział, honorowo wziął mnie na swój statek, bo nie miał się kto mną zająć.
- Dlaczego? – zapytał Luffy.
- Mieszkałam na małej wyspie i do tego nasz dom był dość daleko oddalonej od najbliższej osady, więc nie utrzymywaliśmy z nikim zbyt bliskich stosunków. Moja matka też była piratką i chciała się odgrodzić od świata.
- Oh… – wyrzucił z siebie Luffy, po czym uśmiechnął się głupkowato. – Musiało być fajnie na statku Shanksa. Te wszystkie przygody i w ogóle…
- Jego załoga… no może nie cała… – sprostowała Meg. – nie za bardzo mnie polubiła. Widzisz, nie jestem dla nich użyteczna i nie za bardzo potrafię się bronić.
Luffy nawet nie zauważył, że kiedy to mówiła, jej splecione na brzuchu ręce drżały. Chwilę potem się opanowała i ciągnęła dalej:
- Ktoś taki jak ja, nie jest potrzebny załodze piratów. Zwykle jak doszło do jakiegoś abordażu, chowałam się w kajucie Shanksa i czekałam spokojnie do końca… Naprawdę żałuję, że nie umiem nic innego, oprócz gry na tym głupim flecie. Muzyk na statku jest właściwie zbędny. Nie jak kucharz, bosman czy nawigator.
- Nieprawda – wtrącił z szerokim uśmiechem Luffy. Meg spojrzała na niego ze zdziwieniem. Luffy kontynuował: – Piraci muszą muzykować. Muzyka podnosi na duchu i zagrzewa do walki. Poza tym pomiędzy jedną przygodą a drugą jest potwornie nudno! Przez nie wiem jak długi czas szukałem muzyka na mój statek, a dzisiaj go w końcu znalazłem.
- Dzięki, kapitanie – odparła Meg z uśmiechem wdzięczności.
- Mów mi Luffy. Nikt na tym statku nie nazywa mnie kapitanem, ale i tak wiem, że nim jestem – oświadczył, znów się uśmiechając, po czym zmienił temat: – A tak przy okazji: Shanks kiedyś o mnie wspominał?
- Kiedy raz zawitał w domu bez swojego kapelusza i lewego ramienia, opowiedział nam o tobie. A kilka miesięcy temu zatrzymaliśmy się na pewnej bezludnej wyspie i odpoczywaliśmy. Nagle wychylił się z gąszczy niejaki Howk Eye i pokazał Shanksowi twój list gończy. Od tamtego czasu zbiera je za każdym razem, kiedy wyznaczą za ciebie nową nagrodę.
- Naprawdę?
Meg przytaknęła.
- To super! – wykrzyknął Luffy.

Rozdział 2
Był wczesny ranek, ale Meg już od kilku minut nie spała. I sądząc z odgłosów jakie dochodziły z kuchni, obudził się również Sanji. Jednak Meg nie śpieszyła się powiedzieć mu: „Dzień dobry”. Jeszcze na statku Shanksa uwielbiała wczesnym rankiem wychodzić na pokład, kiedy cała załoga spała. Mogła wtedy w spokoju ćwiczyć grę na flecie.
Delikatna bryza musnęła jej skórę. Meg wzięła głęboki oddech i rozpoczęła ćwiczenia. Zaczęła grać wesołą, skoczną melodię „Morskich opowieści”. Przy tym nie potrafiła się opanować – jej nogi same zaczęły krążyć w rytm szant. Uniesienie sprawiło, że zamknęła oczy i zaczęła grać coraz głośniej.
Nagle usłyszała głos Zoro:
- „Kiedy rum zaszumi w głowie,/Cały świat nabiera treści/Wtedy człowiek chętnie słucha/Morskich opowieści”.
Meg ze zdziwienia przerwała grę. Rozejrzała się dookoła. Wszyscy Słomkowi okrążyli ją z zaciekawieniem.
- No dalej, Meg – odezwał się kapitan. – Graj dalej, to sobie pośpiewamy.
- Dobrze, Luffy – odparła z uśmiechem i zaczęła grać dalej.
A tymczasem jej nowi kamraci zaczęli po kolei śpiewać fragmenty „Morskich opowieści. Po Zoro, podjął wątek Sanji:
- „Pływał raz marynarz, który/Żywił się wyłącznie pieprzem./Sypał pieprz to konfitury/I do zupy mlecznej.”
- „Hej, tam kolejkę dalej – zaśpiewał głośno Luffy. – Hej tam kielichy wznieście/ To zrobi doskonale morskim opowieściom.”
- „Hej, tam kolejkę dalej/ Hej tam kielichy wznieście/ To zrobi doskonale/morskim opowieściom!” – zaśpiewał nierówno chór Słomkowych.
- „Łajba to jest morski statek – zafałszowała Nami. – Sztorm to wiatr co dmucha z gestem,/Cierpi kraj na niedostatek/Morskich opowieści!”
- „Kto chce to niechaj wierzy – ciągnął dalej Usopp. – Kto chce to niech nie wierzy,/Nam na tym nie zależy/Więc wypijmy jeszcze!”
- „Nam na tym nie zależy/Więc wypijmy jeszcze!” – powtórzył Chopper.
- „Hej, tam kolejkę dalej/ Hej tam kielichy wznieście/ To zrobi doskonale/morskim opowieściom!” – znów zaśpiewali wszyscy razem i to dwa razy.
Wtedy nadszedł czas, aby Meg zagrała sama, bez śpiewów. Znów zamknęła oczy i zatańczyła, nie przerywając gry. W chwili, kiedy tak grała i tańczyła na statku Słomianego Kapelusza, poczuła się nagle szczęśliwa. Choć u Shanksa też grała, a jego załoga również śpiewała z lubością, tym razem miała pewność, że nikt nie myśli o niej jak o kimś bezużytecznym.
- „Hej, tam kolejkę dalej/ Hej tam kielichy wznieście/ To zrobi doskonale/morskim opowieściom!” – zaśpiewali ostatni raz Słomkowi i Meg skończyła.
Rozległy się gromkie brawa. Meg była jednocześnie szczęśliwa i zażenowana. Miło było jej słuchać tych oklasków, ale chciała, aby się wreszcie skończyły, bo chciała dokończyć ćwiczenia. Potem coś sobie uświadomiła i zakłopotała się jeszcze bardziej.
- Przepraszam, chyba robiliście wszyscy coś ważnego, a ja was od tego oderwałam.
- To nie były żadne ważne rzeczy – machnął ręką Franky.
- Mogłabym zostać sama? – zapytała Meg, po czym wyjaśniła: – Chciałabym poćwiczyć.
- Rozumie się – odparł Sanji.
Wszyscy rozeszli się do swoich zajęć. Meg wróciła do swojej kajuty i tam kontynuowała grę, ale tym razem cicho.

Było popołudnie. W kuchni Sanji kroił jakieś warzywa, nucąc jeszcze pod nosem „Morskie opowieści”. Wtem drzwi do kuchni zaskrzypiały, ale kuk nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Po odgłosach wydawanych przez czyjeś kroki, domyślił się, kto wszedł. Ostatecznie był w tej załodze tak długo, że potrafił odgadnąć od razu, kto wchodzi i zakłóca jego pracę.
- Czego chcesz, Chopper? – zapytał spokojnie, nawet nie odwracając się do renifera.
- Ja… Em… No, właśnie… – Chopper był widocznie zawstydzony tym, z czym przyszedł.
- Pomyśl, co chcesz powiedzieć, i mów szybko, bo nie mamy całego dnia – powiedział Sanji i wsypał posiekane warzywa do jakiegoś gara obok.
- Ja… ja przyszedłem prosić cię o radę, Sanji – wyrzucił z siebie renifer.
- Hm… radę? – zaciekawił się kuk, ale nadal nie przerywał swojego zajęcia. – Wal śmiało. Ale ostrzegam: swoich najlepszych przepisów nikomu nie zdradzam, nawet przyjaciołom.
- Nie chodzi mi o gotowanie, tylko o tę drugą rzecz – wyjaśnił Chopper.
- Kopać cię nie nauczę, bo potrzebne do tego lata treningów. Poza tym umiesz się bronić.
- Nie to miałem na myśli, głupku! – zdenerwował się w końcu Chopper.
Sanji na ostatnie słowo wstrzymał nóż, którym kroił jakieś mięso. Następnie odłożył ostrze i odwrócił się do renifera, który zrozumiał, że trochę za bardzo się uniósł i teraz może tego pożałować.
- Uważaj, co mówisz, szopie. Jesteś w mojej kuchni – oświadczył Sanji, rzucając Chopperowi chłodne spojrzenie, po czym złagodniał na twarzy i spytał: – To w końcu po co tu przychodzisz, mały?
- Możesz mi powiedzieć jak się bajeruje dziewczyny? – wyrzucił z siebie jednym tchem Chopper.
Sanji był w pierwszej chwili zaskoczony, ale zaraz wszystko zrozumiał. Zaśmiał się pod nosem i powrócił do gotowania.
- A więc Meg-chan ci się spodobała – stwierdził – i chcesz się dowiedzieć jak ją zdobyć. Dlatego przyszedłeś właśnie do mnie, czy tak?
- Pomóż mi, Sanji, proszę – powiedział Chopper. – Pokaż mi jak być tak cool jak ty.
- Przede wszystkim, nie tylko ja tu jestem cool. Ty też.
Na te słowa Chopper się zawstydził.
- Ty głupku, tylko tak mówisz. Mówienie, że jestem cool, nie sprawi, że będę szczęśliwy.
Tym razem Sanji wybaczył Chopperowi nazwanie go głupkiem. Uśmiechnął się pod nosem, po czym powiedział:
- Aby zdobyć kobietę, trzeba być po prostu miłym i pokazać się z jak najlepszej strony. Dokończę robić obiad i ci wszystko dokładnie wyłuszczę.
- Dzięki, Sanji.

Meg była na pokładzie i w kółko grała na flecie TĘ melodię. Chciała ją grać, bo bardzo jej w tym momencie brakowało Shanksa. Jego drwiącego śmiechu, kiedy trzeba było być poważnym; jego tekstów typu: „Nie, chłopaki, nie bijcie się o tak głupią rzecz, bo jeszcze zdemolujecie mi statek”; jego spokoju i pogody ducha przez cały niemalże czas. Poza tym może i znaczna część jego załogi miała ją za bezużyteczną dziewczynę, ale paru było całkiem miłych. Taki Backman na przykład – małomówny, ale jak już drwiny załogi na temat Czerwonego Kapelusza zaczynały przekraczać wszelkie granice, jak nie huknął na nich!
Chopper wyszedł na zewnątrz, trzymając w ręce jakiś kwiatek, który zerwał z ogródka Nami. Poza tym, że Sanji osobiście udzielił reniferowi lekcji, Chopper jeszcze przy obiedzie obserwował uważnie kuka, jak się przymilał do wszystkich pań (był trochę zazdrosny, kiedy Sanji zbliżył się do Meg, ale zacisnął po kryjomu kopyta i obserwował dalej).
Teraz Chopper stał tyłem do Meg. Wyprostował się jeszcze, aby dodać sobie godności, i ruszył w stronę dziewczyny, która mu się podobała. Mimo, że bardzo chciał wyglądać na pewnego siebie, jego nogi się trzęsły. W końcu stanął przed Meg, na co ze zdziwienia przerwała grę na flecie. Chopper wyciągnął w jej stronę kwiatek, uśmiechając się nerwowo, po czym powiedział:
- W-witaj, c-cudowna istoto! – powiedział, a właściwie wyrzucił szybko i głośno. Próbował przy tym choć trochę wyglądać i brzmieć jak Sanji.
- O cześć, Chopper – powiedziała, a w jej oczach widać było lekkie zakłopotanie. Mimo to renifer kontynuował:
- Gwiazdo zaranna! Jedyny promyku szczęścia na tej łajbie…
- Zaczekaj, Chopper – przerwała mu Meg, kładąc palec na jego ustach, aby pokazać mu, że ma milczeć.
To jednak sprawiło, że się nagle zarumienił, odskoczył i dotknął ze strachem miejsca, gdzie niedawno spoczywał palec Meg. Zapanowała cisza, oboje nie wiedzieli, co powiedzieć w tej krępującej sytuacji. Chopper popatrzył na flecistkę – przyglądała mu się ze zmieszaniem. W mgnieniu oka, wycofał się do swojego gabinetu.
Trudno określić, co czuła, kiedy się dowiedziała, że ten mały, uroczy zwierzaczek ją lubi w ten sposób. Prawdę mówiąc, nie spodziewała się, że ktoś MOŻE ją lubić w taki sposób.
Subskrybuj ten wątek Odpowiedź