Hum. Okay. Mogę wrzucić coś dłuższego ^^"
Właściwie, to prosiłabym przy nim o pomoc. Ale o co chodzi napiszę pod koniec postu XD"
Mam nadzieję, że fik okaże się przynajmniej znośny ^^"
WARN - opublikowany kiedyś na Warningu XD"
Dzień zapowiadał się cudownie. Zaledwie kilka bladoróżowych chmurek przecinało niebo, witając wschodzące słońce.
Niewielki statek o skromnej nazwie Going Merry sunął spokojnie przez morze. Fale obijały się o burty okrętu.
Mimo wczesnej pory na nogach były już trzy osoby, choć i one starały się nie zniszczyć nastroju chwili.
Nawigatorka, korzystając z pierwszych promyków słońca usiadła na ustawionym zawczasu na rufie leżaku. Rozłożywszy gazetę zatopiła się w lekturze.
Siedzący w bocianim gnieździe szermierz ziewnął, przeciągnął się i podjął pasjonujące zajęcie beznamiętnego wpatrywania się w horyzont.
Trzecia osoba to młody snajper z zacięciem szalonego wynalazcy, który siedział pod masztem i próbował zrealizować to, co mu przyszło poprzedniego wieczoru do głowy. Na razie rezultaty były dość mizerne, ale długonosy potrafił być cierpliwy i uparty. Siedział więc i starał się dokręcić jedną ze śrubek do dziwnego urządzenia, które wyglądało jak połączenie miksera ze ściennym zegarem. Wszystko odbywało się w ciszy i spokoju.
Niestety, wszystko co dobre, szybko się kończy.
- Woda się kończy a lądu nie widać - westchnął pseudo-filozoficznie Roronoa.
Usopp parsknął, po czym wstał i podszedł do burty.
- O czym ty gadasz, Zoro, przecież to niemoż... Ty, faktycznie! - powiedział zaskoczony. - Horyzont się przybliża!
- Dobra, dość tych bredni, co się dzieje? - zapytała Nami, schodząc z leżaka.
- Ale to prawda, spójrz tylko! - powiedział z zapałem Usopp, usiłując wskazać coś bliżej niesprecyzowanego na morzu.
Nawigatorka spojrzała. Następnie zbladła, jej mina się wydłużyła, a oczy osiągnęły wielkość spodków. A potem zaczęła krzyczeć.
- WY IDIOCI!!! To jest WODOSPAD!!! Hej, wstawać, pobudka, w tej chwili!!! Zoro, czemu nie powiedziałeś, że płyniemy prosto na wodospad?!
- Powiedziałem - wzruszył ramionami.
- Pewnie, tylko czemu tak późno?!
- Taki wielki?
Faktycznie, linia horyzontu urywała się raptownie i nigdzie nie było widać końca spadku. To było wręcz nierealne. Ale właściwie co było tak do końca normalne na tym przeklętym morzu?
- A może to kraniec świata? - wyszeptał ze strachem Usopp.
- Cokolwiek to jest, jest wodospadem! I musimy go ominąć!
- Co się stało, Nami-san? - zapytał Sanji, wychodząc spod pokładu.
- Płyniemy prosto na potężny wodospad! Szybko, Usopp, pomożesz Sanji'emu przy sterze, musimy stąd odpłynąć!
- Dobra!
- Tajes, Nami-san!
- So się zieje...? - zapytał zaspany kapitan, wpełzając na pokład.
- Obudź się!!! - krzyknęła Nami, sprzedając mu solidnego kopa.
Luffy odbił się parę razy od desek pokładu, po czym wleciał z powrotem do sypialni.
- Aua, cholera, za co to było? - jęknął Luffy, zbierając się z podłogi.
- Pomóż chłopakom przy sterze! Musimy zawrócić statek!
- Dlaczego?
- Bo płyniemy na wodospad!
- NA WODOSPAD?!
- Właśnie!!!
Kapitan wskoczył na górę, rozejrzał, dostał w łeb za zachwyt wielkością wodospadu, po czym zastanowił się przez chwilę.
- A co mówi logpost?
Nami zawahała się, zerknąwszy na kompas. Następnie spojrzała w stronę wodospadu. Wskazywał idealnie na niego, nie zeszli z kursu... A więc co się dzieje?!
- Co się stało? - zapytał Luffy, jakby czytając jej w myślach.
- Logpost kieruje nas na wodospad...
- A więc powinniśmy na niego płynąć - powiedziała Robin, pojawiając się obok.
- Ale to...
"Szaleństwo! Pewna śmierć!" - te słowa jakoś nie pasowały do argumentów, jakimi należy przemawiać do kogoś takiego jak ich kapitan.
- Nami-san! Nie możemy skręcić, prąd jest za silny! - krzyknął Sanji, wbiegając na pokład.
- Więc musimy tam płynąć... - powiedział przerażony Chopper.
- Poza tym musimy słuchać wskazówek logposta - przytaknęła Robin.
- A on każe nam zlecieć z wodospadu - dodał uradowany Luffy.
- I zlecimy... Nawet jakbyśmy nie chcieli, to i tak nie mamy wyboru... - powiedziała ze strachem Nami.
- Nie bój się, Nami-san! Ja cię obronię!
- Przed czym, przed wodospadem?!
- Musimy stąd wiać!
- Nie mamy jak!
- Skoro będziemy lecieć, to musimy zbudować spadochron!!! - krzyknął rozentuzjazmowany Luffy.
- To jest... pierwsza mądra myśl, jaką słyszę dzisiaj - dokończyła ze zdumieniem Nami, patrząc na szczerzącego się kapitana.
- Ale z czego? - padło pytanie.
Wzrok wszystkich padł na ogromną czachę w słomkowym kapeluszu uśmiechającą się do nich z masztu.
Lecieli w dół przez dłuższą chwilę, nim ujrzeli wynurzające się spomiędzy mgły morze. Potem wszystko potoczyło się szybko - lądowanie w potężnym plusku, szybkie łatanie Going Merry, prucie spadochronu i instalowanie z powrotem żagli. Dopiero, gdy odpłynęli na znaczną odległość, mogli zobaczyć jak wysoki jest wodospad, z którego spadli. Mgła już nie zasłaniała całkowicie widoku. Właściwie nie była to nawet mgła, tylko drobiny wody, jakie zwykle towarzyszą podstawie każdego wodospadu. Ten po prostu był tak duży, że nagle cudem wydało im się to, że nadal żyli. Odetchnęli z ulgą, znów widząc słońce. Sanji poszedł przygotować śniadanie, podczas gdy reszta z upodobaniem rozwaliła się byle jak i byle gdzie na pokładzie.
- Rany, Nami, gdzie my jesteśmy?
- Czy ja wiem... Nigdy o czymś takim nie słyszałam... Chociaż to Grand Line. Pamiętacie wyspę z potworami kapitana Joke'a?
Pozostali przytaknęli ponuro. Zawarli wtedy kilka ciekawych znajomości, ale sam pobyt na wyspie nie zaliczał się do najmilszych w ich pirackiej karierze.
- Być może to kolejna dziura - Nami podjęła wątek. - Tylko, że duużo, duuuużo szersza. Wiecie, co mam na myśli?
- Musiałby się zapaść ogromny kawałek morza, żeby coś takiego mogło powstać - powiedziała Robin.
- Ale czy to jest możliwe?
Nico pokręciła głową.
- To, że historia nie odnotowała takich przypadków nie jest w tym miejscu argumentem. Być może nie przeżył nikt zdolny do wyniesienia tej wiedzy na zewnątrz. Możliwe jest również, że niemożliwym jest się stąd wydostać. To by tłumaczyło, dlaczego ani pani nawigator, ani ja nigdy o tym nie słyszałyśmy.
- Ale nie uważacie, że to ciekawe? - zapytał podekscytowany Luffy.
- Luffy, dla ciebie wszystko jest ciekawe - westchnęła Nami.
- On ma rację - powiedział Usopp. - Cokolwiek tu było nim się morze nie zapadło, nadal tu jest. Wszelkie tajemnice, legendy, bohaterowie, skarby...
Nawigatorka momentalnie złapała haczyk.
- Skarby....
- Coś się stało z tym kawałkiem morza. Chętnie bym się dowiedziała co - dodała Robin.
- I wtedy pewnie dowiemy się, jak się stąd wydostać! - roześmiał się Luffy.
- Może dotrzemy do jakiejś wyspy, gdzie będzie obszerna biblioteka... Skarby nauki sprzed tysięcy lat... - rozmarzył się Chopper.
- A może to miejsce jest przeklęte przez bogów?
- Dramatyzujesz, Usopp.
- Przeklęte? - zadrżał renifer.
- Taak... - mruknął snajper z dziwnym błyskiem w oku. - ??li ludzie tutaj żyli i pewnego dnia...
- Ludzie, śniadanie! - krzyknął Sanji z dołu.
- ŚNIADANIE! - wydarł się Luffy, tratując w biegu Usoppa.
Wszyscy pozostali ruszyli pędem za nim, mając nadzieję na uratowanie własnego posiłku.
/tydzień później/
- No dobra, Sanji-kun, co się dzieje?
Kuk podskoczył i łypnął okiem na intruza, który zakradł się za nim bezszelestnie do ładowni.
- Aach, Nami-san! To nie jest odpowiednie miejsce dla istoty tak pięknej i delikatnej jak ty... - powiedział, kładąc jej dłoń na plecach i popychając lekko w stronę wyjścia. - Pozwól, że...
- Nie, nie pozwolę - powiedziała, zatrzymując się i łypiąc na niego groźnie.
- Nami-san, czemu jesteś na mnie zła? Nie wiem, czym ci zawiniłem, ale przepraszam...
Nami skrzyżowała ręce i oparła się o stojące za nią skrzynki.
- W ramach przeprosin powiedz mi, co cię dręczy.
- Mnie? Nie wiem, o czym mówisz - zapewnił. Trochę za szybko. W dodatku odwrócił wzrok. Nie potrafił kłamać przed nawigatorką.
- Od paru dni nikniesz w oczach, coraz częściej zamykasz się tu, w ładowni. Komu jak komu, ale jeśli masz jakieś kłopoty, to mnie chyba możesz powiedzieć?
- Ach, Nami-san się o mnie martwiła?
- Dureń.
- Ale martwiłaś się?
Tym razem Nami odwróciła twarz.
- No... Trochę...
- Nami-san jest taka piękna, kiedy się rumieni... - westchnął Sanji, stając przed nią.
- Wcale się nie rumienię! Po za tym zeszliśmy z tematu. Powiesz mi wreszcie, czy mam wyjść?
Kuk się zafrasował, ale w końcu westchnął ciężko.
- I tak by się w końcu wydało...
Pochylił się do dziewczyny i szepnął jej coś na ucho. Odsunął się i zobaczyła jego zmartwioną twarz świadczącą o tym, że nie kłamie.
- O rany... - szepnęła. - Od kiedy...?
- Od jakiegoś tygodnia...
- A kiedy...?
- Dziś - powiedział z goryczą.
- Ach... - parę rzeczy w jej głowie poskładało się w jedną całość. - Więc to dlatego przy śniadaniu tylko on dostał wędlinę?
Sanji pokiwał ponuro głową.
- Przepraszam, Nami-san...
- Daj spokój, przecież to nie twoja wina. Nikt nie mógł przewidzieć, że... Trzeba powiedzieć reszcie. Zaraz ich tu zawołam, razem coś uzgodnimy.
Kuk spojrzał na nią niepewnie. Nawigatorka zawahała się.
- I tak trzeba będzie mu powiedzieć.
Zwiesił głowę z rezygnacją.
- Tak, Nami-san, masz rację...
- Chociaż niekoniecznie teraz - dodała, widząc reakcję kuka.
Uśmiechnął się blado w podzięce.
- Poczekaj tu - powiedziała przed wyjściem.
/parę minut później/
- No - mruknął Roronoa. - Teraz to masz przerąbane, love-kuku.
Blade światło kiwającej się cały czas na boki lampy oświetlało ich twarze. Sanji siedział na jednej ze skrzyń, podpierając głowę na dłoniach. Wyglądał i czuł się, jakby niebiosa zawaliły mu się na głowę. Nawet nie chciało mu się wymyślać jakiejś zgryźliwej riposty.
- Zamknij się, Zoro! Nie czas na twoje durne dowcipy.
- A czy ja się śmieję?
- Sam nie wiem, co teraz mógłbym zrobić... - powiedział cicho Sanji.
- Harakiri - podpowiedział usłużnie Zoro.
Po krótkiej chwili wstał z podłogi z wielkim guzem na głowie.
- Jasna cholera, Nami!
- Zamknij jadaczkę, Zoro, już mówiłam.
- Nawalił na całej linii jako kucharz, co lepszego mógłby zrobić?
- Nie czas na kłótnie - aksamitny głos Robin usadził wszystkich na miejscach. - Wbrew pozorom nie chodzi tu o kompetencje kuka-san tylko o to, co zrobimy. Sytuacja jest wbrew pozorom całkiem poważna. I tu chodzi o wszystkich, nie tylko o kapitana.
- Może nie zauważy...? - mruknął niepewnie Usopp.
- Mało prawdopodobne - powiedział ponuro Chopper. - Z nas wszystkich właśnie on by pierwszy zauważył...
Pokiwali w milczeniu głowami.
- Więc trzeba mu powiedzieć?
Odwrócili spojrzenia. Zgadzali się co do tego, ale jakoś nikt nie chciał być posłańcem przynoszącym pechowe wieści. Nawet takiemu odbiorcy.
Zoro potoczył wzrokiem po wszystkich, zawiesił go na moment na załamanym kucharzu, w końcu zatrzymał się na Robin, która odpowiedziała spojrzeniem. Uśmiechnęła się do niego kącikiem ust. Szermierz westchnął i wstał ze skrzynki.
- Dobra, ja pójdę - burknął, wychodząc z ładowni.
Pozostali wyszli za nim ostrożnie, trzymając się w bezpiecznej odległości. Na miejscu zostali tylko Sanji i Nami.
- Miło z jego strony - zauważyła.
- Miał rację... Nawaliłem na całej linii. Prawdziwy kuk nigdy by do tego nie dopuścił...
- Daj spokój, weź się w garść. Prawdziwy kuk nie siedziałby teraz, załamując się nad sobą tylko ruszyłby głową i wymyśliłby wyjście z sytuacji. No? Spróbuj! Wiem, że potrafisz!
Sanji spojrzał na nią.
- Nami-san...
- Sanji-kun, posłuchaj. Nie ma w tym ani grama twojej winy. To... zrządzenie losu, czysty przypadek, że znaleźliśmy się w takiej sytuacji a nie innej. A on? On zrozumie. Sam cię wybrał na kucharza i to przecież nie dlatego, że dobrze wyglądasz, prawda? Wiele już razem przeszliśmy i mogę cię zapewnić, że jesteś najlepszym kukiem, jakiego znam. Na tym statku, w tej okolicy, a zapewne i na świecie. Jeśli ty sobie z tym nie poradzisz, to znaczy, że nikt inny też by sobie nie poradził. No, głowa do góry. Trochę więcej wiary w siebie, co?
- Nami-san... - powiedział poruszony do żywego Sanji. Przytulił się do niej mocno. Ten wyjątkowy raz go nie odepchnęła. - Dziękuję... Ale masz rację - powiedział stanowczo, wstając. - Kto to widział, żeby facet tak się rozklejał. Niedopuszczalne. - Zawiesił na chwilę głos, po czym spojrzał na nawigatorkę z dawnym zapałem. - Pomożesz mi w czymś?
Uśmiech wystarczył za odpowiedź.
/W międzyczasie, na górze.../
Luffy spojrzał ze zgrozą na Zoro. Ten stał oparty o barierkę i patrzył na niego obojętnie.
- No ale jak to? - zapytał kapitan. - I nie możemy niczego złowić?
- Niestety, obawiam się, że nie, Luffy - powiedział Chopper. - Pamiętasz te dziwne kryształy, jakie wyciągnąłeś parę dni temu? To była sól. Tutaj jest tak wielkie stężenie soli, że to cud, że jeszcze jesteśmy w stanie płynąć...
- Odłupałem w nocy większe kawałki, ale jutro będę już potrzebował pomocy - powiedział stojący gdzieś z tyłu Usopp.
- ...A już o jakichkolwiek stworzeniach mieszkających tutaj możemy zapomnieć. Pozostaje mieć nadzieję, że niebawem natrafimy na jakąś wyspę...
- A kiedy to będzie?
- Tego już nie wiemy, Luffy. Płyniemy według wskazówek logposta.
- Czyli możemy dopłynąć nawet jutro?
- Tak, równie prawdopodobnie jutro jak za tydzień, czy za miesiąc...
- Miesiąc?! Miesiąc bez mięsa?!
- Przykro mi, Luffy.
- Bądźmy dobrej myśli. Może będzie krócej.
- Bez mięsa... - jęknął kapitan.
- Mięęęęsaaaa...! - zawył Luffy przetaczając się po pokładzie w trzy tygodnie później.
- Zamknij się! Dopiero co jadłeś!
Cała załoga była na wegetariańskiej diecie, która wyraźnie na dłuższą metę nie służyła kapitanowi. Z powodu nadzwyczaj wysokiego stężenia soli wszyscy mieli wciąż w ustach nieprzyjemny posmak, którego nawet kuchnia Sanji'ego nie potrafiła zdusić.
Nietrudno było również zauważyć inne zmiany - ogólna kondycja załogi ulegała stopniowemu pogarszaniu. Oddychanie stawało się coraz trudniejsze i gdyby nie środki zaradcze Hoppera, nie wiadomo, jakby to wszystko się mogło skończyć.
Ponadto Nami chodziła wściekła jak osa - maszyna do oczyszczania wody się zacięła i nie było jak się porządnie wykąpać. Przez to załoga wyglądała, jakby się postarzała o kilka lat - ich włosy pojaśniały o kilka tonów, a skóra była szorstka i podrażniona. Maści pokładowego doktora działały tylko przez chwilę, co niesamowicie grało na ambicji renifera, który non stop siedział pod pokładem, usilnie starając się je ulepszyć.
Usopp zgadzał się na bycie królikiem doświadczalnym, dzięki czemu badania szły tak szybko, jak to było możliwe w tych warunkach. Aktualnie doszli do godziny. Niestety, maści nie starczało dla wszystkich, dlatego też, po użyciu przez Sanji'ego odpowiedniej siły perswazji, załoga zgodziła się oddać cały zapas paniom.
- Ale ja nadal jestem głodny... I taaaaki słabyyy...
- A może tu nie ma żadnej cholernej wyspy? - mruknął Usopp, rzucając pytanie w przestrzeń. Siedział na bocianim gnieździe i od przeszło tygodnia starał się dostrzec cokolwiek na horyzoncie.
- Płyniemy według wskazań logposta. - Zoro wzruszył ramionami. - Albo natrafimy na jakąś wyspę albo na drugi koniec tej dziury, grunt, żeby dopłynąć gdziekolwiek.
- Nami jest nawigatorką - powiedział Luffy, przybierając na chwilę poważniejszy ton. Leżał na plecach i przyglądał się niebu. - Powiedziała, że gdzieś przed nami leży wyspa. Dopłyniemy więc do niej prędzej czy później.
Zoro uśmiechnął się krzywo i wrócił do treningu. Usopp przestał narzekać.
Czekali.
Parę dni później Luffy zmienił Usoppa w bocianim gnieździe, bo ten i tak musiał co jakiś czas schodzić i odłupywać kawały soli ze statku.
Gdzieś w połowie czwartego tygodnia, o czwartej nad ranem wszystkich zbudził okrzyk kapitana: "JEEEEEST!!!!!"
- Co jest? - mruknął Usopp, który zaskoczony zleciał z hamaka i teraz zbierał się z ziemi.
- Jest? - Nami poderwała się i przebiegła przez statek, stukocząc obcasami. - Gdzie? - zapytała, patrząc na Luffy'ego.
Ten wskazał jakieś miejsce na horyzoncie.
- Tak, tam, widzisz? - zapytał, szczerząc się coraz szerzej.
Dziewczyna spojrzała przez lornetkę i faktycznie dojrzała szare zarysy wyspy. Uśmiechnęła się niemal tak samo szeroko jak kapitan. - Jest, naprawdę jest!!! - krzyknęła uradowana.
- YEAAAHOOO!!! - Luffy zeskoczył z bocianiego gniazda i zaczął skakać po pokładzie z radości.
- Zobaczyliście wyspę? - zapytał Sanji, wychodząc spod pokładu.
Nami spojrzała na niego i przytaknęła. Kuk zaczął skakać i tańczyć razem z Luffy'm. Po chwili przyłączyli się do nich Chopper i Usopp. Siedząca wśród pomarańczy Robin patrzyła na to wszystko ciepło. Po dłuższej chwili przeniosła wzrok na szybko zbliżający się ląd. Coś było w nim nie tak, wydał się jej jakiś... niepełny. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad tym.
- Czy nie zauważyliście czegoś dziwnego? - zapytała w pewnej chwili, przerywając im świętowanie.
Spojrzeli na nią ze zdumieniem.
- Nie, niby co?
- Wytężcie słuch. Co słyszycie?
- No.. nic - mruknął Sanji, wzruszajac ramionami.
- Szum fal, obijających się o statek...
- Brak skrzeku ptaków - powiedział nagle Chopper, rozglądając się. - Nie ma ptaków.
- Właśnie - przytaknęła Robin. - Gdy dopływa się do wyspy, zawsze można zobaczyć, choćby z oddali, jakieś oznaki życia. Przeważnie pierwszym sygnałem lądu są ptaki.
- Co chcesz przez to powiedzieć, Robin? Że na tej wyspie nie ma ptaków?
- Bardzo możliwe - przytaknęła. - Możliwe jest również, że - zawahała się, ale postanowiła dokończyć - nie ma tam żywej duszy.
- Znaczy co, bezludna?
- Martwa - sprecyzowała archeolog.
- Czy to możliwe?
- Tutaj wszystko jest możliwe. Być może żadnemu zwierzęciu nie udało się dostosować do takiego stężenia i wyzdychały na długo przed naszym przyjazdem...
Rosnący niepokój udzielił się wszystkim. Brak zwierząt oznacza...
- Mam pomysł - powiedział Luffy, patrząc na zbliżającą się wyspę. - Sprawdzę, czy jedzenie tam jest, czy go nie ma. GOMU GOMU NO...
- Tylko uważaj na siebie - powiedział szybko Chopper.
- I postaraj się nie zgubić - dorzuciła Nami.
- I nie zjedz wszystkiego do naszego przybycia - dodał Sanji.
Luffy przytaknął, po czym czując korę drzewa pod dłońmi daleko wyciągniętych rąk, zacisnął palce i wystrzelił jak z procy.
- ...ROKETTO!!!
- Mam nadzieję, że się mylisz, Robin - westchnął Chopper.
Nico przytaknęła.
- Ja też.
- No gdzie on jest? - mruknęła Nami, chodząc niecierpliwie po pokładzie.
- Pewnie się zgubił - Zoro wzruszył ramionami.
- Wypowiedź eksperta - parsknął Sanji.
- Chciałeś coś przez to powiedzieć, ero-kuku? - warknął szermierz.
- Jak mnie nazwałeś?!
- Chopper, znalazłeś coś?! - krzyknęła Nami do stojącego na plaży renifera.
Mimo dłuższej chwili nasłuchiwania jakiegokolwiek głosu w rozciągającej się przed nimi puszczy, doktor po raz kolejny pokręcił ponuro głową. Nawigatorka westchnęła z irytacją. Od chwili przybicia do brzegu minęło już kilka godzin. Zdążyła wysłać Usoppa pod wodę, by sprawdził, jak to jest możliwe, że udało im się podpłynąć tak blisko. Zrobiła nawet mapę wyspy w trzech wymiarach, bazując na własnych obserwacjach.
Minęło już przynajmniej pół dnia od kiedy ostatni raz widzieli kapitana.
- Wyczuwam Luffy'ego - powiedział Chopper, włażąc na pokład. - Czuję też innych ludzi.
- Czyli ta wyspa nie jest opuszczona?
- Nie jest - przytaknął renifer. - Mają wioskę gdzieś tam.
Machnął raciczką w kierunku, z którego wiatr przyniósł prócz soli jeszcze woń dymu, gliny i grupy ludzi.
- Luffy z kolei jest mniej więcej tam.
Wskazał bardziej na środek wyspy.
- Czyli jest całkiem blisko tubylców.
- Może się już nawet z nimi spotkał?
- Może ma kłopoty?
Na pokładzie zaległa na moment cisza.
- Niee - powiedział nagle Usopp. - Słychać by było, gdyby miał.
- Aye... - westchnęła reszta załogi.
*
Kapitan statku Going Merry, najpotężniejszy pirat na całym East Blue, posiadacz słomkowego kapelusza jednego z imperatorów żeglujących po Nowym Świecie, Monkey D. "Mugiwara" Luffy wędrował sobie beztrosko przez las. Ciekawiła go ta wyspa, choć nie mógł powiedzieć, żeby ją lubił. Łaził po niej od dłuższego czasu i jak dotąd żadne jedzenie jeszcze nie zabiegło mu drogi, ani nie próbowało zaatakować. Były za to setki owadów, które gryzły, kłuły i bzyczały. Było mnóstwo drzew, owoców i bogowie wiedzą czego jeszcze. Ale zwierząt nie było. Tajemnicza wyspa...
"Obcy..." - szept cichy niczym tchnienie wiatru przemknął między koronami drzew.
Luffy od czasu do czasu posilał się napotkanym po drodze owocem. Jedne były gorzkie, inne słodkie i soczyste, coś dziwnego wyglądającego jak duża śliwka w różowe kropki miało słonawy posmak, czego mieszanka przy obecnych warunkach u normalnego człowieka wywołałoby w najlepszym wypadku mdłości. Ważne jednak było, że zjedzone w odpowiednich ilościach syciły przynajmniej na jakiś czas. Na końcu ścieżki zamigotało coś jasnego. Wiedziony instynktem wiewióra pirat poderwał głowę i patrzył na to przez moment. Potem uśmiechnął się i puścił biegiem przed siebie. Nareszcie coś ciekawego! Jedzenie? Skarby?
Wypadł na ogromną polanę i zatrzymał się. Po środku rosło olbrzymie drzewo z rozłożystą koroną. W zasięgu wzroku jednak nie było niczego, co mogłoby błyszczeć.
- Dziwne... - mruknął Luffy, krzywiąc się.
To tylko kolejne drzewo... Kapitan od niechcenia spojrzał w górę. Potężna korona przesłaniała niebo, rozpościerając się nad całą polaną. Wokół panował przyjemny półmrok, przecinany niekiedy wąskimi smugami światła. Luffy dojrzał owoce. Westchnął ciężko, zerwał jeden i zwrócił się z powrotem w stronę lasu. Nim dotarł do brzegu polany, zatrzymał się gwałtownie.
- Co do... - mruknął, patrząc ze zdumieniem na nadgryziony owoc.
Odwrócił się powoli i spojrzał na drzewo z rozrzewnieniem. Następnie zaśmiał się głośno i radośnie, wskoczył na najbliższą gałąź i zaczął pochłaniać owoce w tempie niezwykłym nawet jak na niego. W pewnej chwili poczuł dziwną senność i ociężałość, ale nie przejął się nimi. Z każdym kęsem czuł w ustach niebiański smak, za którym tęsknił już od dawna. - MIĘSO!!!
Nagle poczuł ból. Przychodził on dziwnie powoli. Luffy przerwał na chwilę posiłek, by ze zdumieniem zorientować się, że z nogi wystaje mu zakrwawiony drzewiec włóczni. Rozejrzał się. Wokół niego, choć poza zasięgiem wyraźnego pola widzenia, krążyło około dwudziestu, może trzydziestu uzbrojonych w dzidy ludzi.
- Sześć, hego... - Przełknął. - Cześć, czego chcecie? - spróbował jeszcze raz.
Zobaczył, jak niewyraźnie sylwetki zamachują się i ciskają w niego. Zaklął i zrobił unik. Zobaczył następne. Włócznia w udzie nie dała pola do dalszego manewru. W dodatku był coraz bardziej senny...
- Oj...
*
Całą załogę przeszedł dreszcz. Przerwali na chwilę swoje zajęcia i spojrzeli w stronę wyspy, która w półmroku wyglądała jak szykujące się do skoku drapieżne zwierzę. Nawet Zoro obudził się na moment i zmierzył las pochmurnym spojrzeniem.
- Gdyby nie chodziło o kapitana, to powiedziałabym, że coś jest nie tak - powiedziała Robin, schodząc z rufy.
- Mam złe przeczucia... - mruknął Usopp. - Luffy coś za długo nie wraca...
- Pewnie się zgubił, w tym akurat nic nowego. - Nami pokręciła głową.
- Za jakieś pół godziny będzie całkiem ciemno. Wtedy na pewno nie trafi na statek.
- Sugerujesz, że powinniśmy go poszukać?
- Cóż, ładownię mamy już pełną, log się ustalił, możemy odpływać kiedy tylko kapitan się znajdzie z powrotem na pokładzie.
- To fakt.
- E... - Usopp zająknął się, patrząc na czarną ścianę lasu.
- Co, Usopp? Choroba "Nie-Mogę-Zejść-Na-Tę-Wyspę" znów w ataku?
- Nnnie, to niezupełnie tak... Ale może ktoś powinien zostać na statku, no wiecie, w razie, gdyby Luffy wrócił...
- Zoro zostaje - Nami kiwnęła głową w stronę śpiącego szermierza. - Chyba, że chcesz go obudzić i przekonać do zamiany.
Snajper obejrzał się na zielonowłosego, który nawet teraz, rozwalony na pokładzie, z rękami założonymi za głowę przypominał przyczajonego tygrysa. Zawahał się tylko przez moment, po czym zrobił to, co każdy tchórz na jego miejscu - wybrał mniejsze zło, odwracając się do burty, schodząc po drabince i kierując swoje kroki w stronę suchego lądu.
Trzymali się blisko siebie. Usopp z początku właściwie właził Nami na głowę, a gdy został wysłany w krzaki tanimi liniami lotniczymi Muton Shout Express, przykleił się do Choppera. On też pierwszy zwrócił uwagę na dziwnie spokojne zachowanie się renifera.
- Chopper? Coś nie tak?
- Mm, nie, wszystko w porządku... - powiedział lekarz niewyraźnie.
- Słuchaj, wszyscy się martwimy o Luffy'ego, ale to nie znaczy, że możesz przestać myśleć o sobie - powiedział długonosy. - Zdajesz sobie sprawę, jakie niebezpieczeństwa mogą na nas czyhać w tym lesie?
- Niebezpieczeństwa? - oczy futrzaka, które w tej chwili przypominały wielkością dwa talerze, zwróciły się ku Usoppowi.
- Tak... Nie opowiadałem ci chyba jeszcze o moich przygodach na wyspie gigantów Little Garden...
Renifer spojrzał na snajpera z zachwytem i wyczekiwaniem. Opowiadanie jednak, jak wiele innych, nie nastąpiło, przerwane spokojnym głosem Sanji'ego.
- Nie sądzę, żeby faktycznie coś nam groziło - mruknął. – Zbierając zapasy przespacerowałem się trochę wokół statku i nie zauważyłem żadnych zwierząt. Zresztą, Chopper też żadnego nie wyczuł. Ale w razie czego, będę chronił Nami-san i Robin-chan! - dodał z emfazą, stając za paniami i rozkładając ręce, jakby chciał je objąć. Jeden rzut oka na minę nawigatorki wystarczył, by zrezygnował z tego zamiaru. Robin zachichotała.
Owionął ich silny podmuch wiatru. Wszyscy odruchowo osłonili twarze przed nadlatującymi gałęziami i pyłem. Jedynie Chopper stał wyprostowany wpatrując się w ciemność przed sobą. Przeczucie go nie myliło. Dotychczas wisząca w powietrzu delikatna sugestia teraz uderzyła z pełną mocą. Chopper nienawidził tego zapachu. Bał się go, gdyż on nigdy nie oznaczał nic dobrego. Mdląco słodki zapach krwi.
Nami spojrzała na małą, puchatą kulkę w różowym kapeluszu, patrzącą się ze skupieniem przed siebie.
- Chop...
- Szlag, Walk Point! - krzyknął, po czym skoczył w las.
- ...per?
- I zniknął - powiedział zaskoczony Sanji.
- Tak zupełnie sam pobiegł przed siebie, co za bałwan! – zdenerwował się Usopp. Zaraz jednak rozejrzał się, jakby miał nadzieję, że renifer robi sobie tylko z nich żarty i zaraz wyskoczy z krzaków z krzykiem "bu!!!"
Sekundy upływały, a wokół słychać było tylko szum liści i rojących się wokoło owadów.
- Hej... - zaczęła niepewnie Nami. - Czy to nie oznacza, że z Luffy'm jest naprawdę źle?
- Reakcja Choppera mówi chyba sama za siebie... - mruknął Sanji, zerkając z niepokojem w kierunku, w którym pobiegł renifer.
- Stojąc tak tutaj niczego nie zdziałamy - powiedziała Robin spokojnym, kojącym głosem. - Najwyraźniej doktor-san uznał, że sam najlepiej sobie poradzi. Proponuję wrócić na statek i tam na niego poczekać.
- W sumie... Chopper to oryginalnie zwierzę, dość oczywiste, że w lesie czuje się pewniej... - mruknął nie do końca przekonany Usopp.
- Chodź, długonosy, Robin-chan ma rację. W razie czego Chopper sam trafi na statek.
Pełni najgorszych przeczuć zawrócili i zaczęli powoli iść w stronę Going Merry.
*
Chopper biegł przez las. Wyobraźnia podsuwała mu najprzeróżniejsze obrazy, dreszcz przebiegał po plecach, strach łapał za gardło. Los go pokarze za taką impulsywność. Było krzyknąć, powiedzieć reszcie, przedrzeć się z nimi do kapitana... Pozwalając mu się powoli wykrwawiać bogowie wiedzą gdzie. Tak, sam dotrze na miejsce dużo szybciej i pewniej. Wiedział to. Teraz wszyscy na niego liczą. Ta myśl dodawała mu skrzydeł, ale nos szybko sprowadzał go z powrotem na ziemię. Zapach stawał się coraz bardziej intensywny, w dodatku był nieruchomy. Luffy musiał zostać nieźle poharatany, a teraz...
Renifer potrząsnął głową, chcąc powstrzymać nadpobudliwą wyobraźnię. "Luffy'emu nic nie jest" - myślał wbrew instynktowi i węchowi. - "To nie jest ktoś, kto tak łatwo umiera. Nic mu nie jest. To ja jestem przewrażliwiony. Na pewno..."
- LUFFY!!! - krzyknął z przerażeniem, wypadając na polanę.
Prezentowała się pięknie. Miliardy świetlików krążyły pod drzewem, oświetlając jego ogromną koronę. Chopper zatrzymał się na moment, rozglądając. Kapitan nie odpowiadał, ale był gdzieś tutaj, co do tego renifer nie miał najmniejszych wątpliwości. Omiótł spojrzeniem drzewo - światło było na tyle mocne, że widział każdy liść, każdy różowo-fioletowy kwiat - a następnie polanę. W końcu dostrzegł ciemny, nieforemny kształt po drugiej stronie. Już biegnąc w jego stronę, wiedział, że jest bardzo źle...
*
- Hopper? Sam? - zapytał Zoro, patrząc na nich z lekkim niedowierzaniem.
- No przecież normalnie byśmy go tam tak po prostu nie zostawili! - odparł z oburzeniem Usopp.
- Mówię ci, Zoro, coś jest zdecydowanie...
Statek zachybotał się. Jak na komendę wszyscy zaczęli machać rękami, rozpaczliwie starając się utrzymać równowagę.
- Co znowu?!
- Potwór morski?
- Mówiliście, że w tej wodzie nic nie ma prawa przeżyć!
- A kogo to teraz obchodzi, to znaczy tylko tyle, że mamy obiad... - powiedział Zoro, wyglądając za burtę i patrząc na wodę, która teraz, w nocy przypominała morze atramentu.
- To doktor-san - powiedziała Robin. Siedziała na barierce i patrzyła w stronę rufy.
- Chopper?
- Tak. Był w formie Jump Point, dlatego kiedy wylądował z dużej wysokości na statek, to lekko nami zatrzęsło.
- Mam nadzieję, że nie rozwalił pokładu - mruknął Usopp. Wstał i ruszył w stronę bakburty.
- A co z Luffy'm? - zapytała Nami.
Robin przez krótką chwilę zawahała się nad odpowiedzią.
- Doktor-san miał przewieszone przez ramię coś, co z grubsza wyglądało na kapitana.
- Jak to... z grubsza?
- Na pewno miał słomkowy kapelusz.
*
- PODZIURAWIONY?
- Jak sito - westchnął Chopper. Był zmęczony. Parę ostatnich godzin nocy spędził na zszywaniu i opatrywaniu Luffy'ego. Rzucił w stronę nawigatorki jego kapelusz. - Mogłabyś go naprawić? Jak go zobaczy w takim stanie, to obawiam się, że zmiecie tę wyspę z powierzchni morza. A chciałbym się mimo wszystko jeszcze paru rzeczy o niej dowiedzieć.
- Rany! Gdzieś ty go znalazł?
- Na drzewie. Nie wiem, nie pytaj - dodał, widząc, że Nami otwiera usta, by coś powiedzieć.
- Co z nim? - zapytał krótko Zoro.
- Śpi. I nie wiem, kiedy się obudzi. Spał już, kiedy go znalazłem.
- Jak to?
- No a jak można spać? Normalnie, leżał i chrapał - powiedział doktor z irytacją. - Najeżony tymi dzidami jak poduszka na szpilki, chyba ze dwadzieścia tych cholerstw z niego wyciągnąłem.
- Jak rany...
- Sanji, mógłbyś coś dla mnie zrobić? - zapytał Chopper. Był teraz w pseudo-ludzkiej formie. Zdjął kapelusz i wyjął z niego dziwaczny owoc. Rzucił go kukowi. - Spróbuj.
Sanji przyjrzał się złapanej rzeczy z lekka podejrzliwie.
- Diabelski owoc?
- Gdzie tam. Po prostu spróbuj.
Blondyn ugryzł. Wszyscy spojrzeli się na niego z oczekiwaniem. On natomiast ze zdumieniem patrzył się na sam owoc.
- Przecież to...
- Chyba właśnie dlatego Luffy przestał zwracać uwagę na wszystko dookoła. Z początku myślałem, że to mogło go uśpić, ale sam z ciekawości spróbowałem i jak na razie nic mi nie jest...
- Kretyn... - mruknął Sanji.
- Kto, ja?!
- No wysil mózgownicę reniferze i skojarz, kogo mogłem mieć na myśli.
Rzucił owoc dalej. Każdy ugryzł kawałek, wydając odgłos zdziwienia.
- Co by to nie było, ktoś nam podziurawił kapitana - powiedział Zoro, wstając. Położył dłoń na katanie.
Usopp opanował wewnętrzny odruch zerwania się i uspokojenia sytuacji. Że ciemno. Że niebezpiecznie. Nieważne. W snajperze również wrzało.
- Poczekaj, pójdę po torbę - powiedział, wychodząc z jadalni.
- Chwileczkę - powiedziala Nami. - Rozumiem was, ale chciałabym przypomnieć, że ktoś musi zostać przy Luffy'm.
- Chopper, zostajesz - powiedział Zoro, mijając doktora.
Renifer zacisnął pięść i szczęki. Przez chwilę zmagał się sam ze sobą, ale w końcu ustąpił. Powinność lekarska przeważyła. Nie mógł zostawić ciężko rannego pacjenta.
- Ktoś jeszcze będzie musiał zostać. Będę potrzebował pomocy.
- Nami-san, najlepiej będzie, jeśli zostaniesz. Tu będziesz bezpieczna.
- Sugerujesz, że przy tobie nie będę?
Sanji odwrócił się bez słowa i skierował ku drzwiom.
- Nie wiem - odparł krótko tuż przed wyjściem.
Nami patrzyła jeszcze przez chwilę na zamykające się drzwi. Nie zauważyła, kiedy Robin zniknęła z jadalni. Z zewnątrz dobiegły ją odgłosy kłótni.
- Durnie... Chopper, pokaż im, w którą stronę powinni się udać, zanim wpadną na pomysł, żeby się rozdzielić.
Luffy faktycznie spał. Rozwalił się na łóżku, mamrotał coś o górach mięsa, wiercił się i był ogólnie trudnym do zniesienia pacjentem. Jednak już po pierwszej zmianie opatrunków Nami straciła chęci do sprania go Clima Tactem. Szczupłe ciało kapitana rzeczywiście przypominało groteskową wersję durszlaka. Jego rany wyglądały paskudnie i nawet Nami, znając jego naturalną zdolność do szybkiego samouleczania się, podejrzewała, że prędko to on się z łóżka nie podniesie.
Siedziała teraz przy oknie, wpatrzona w czarny kontur wyspy. W pomieszczeniu słychać było ciche chrapanie Luffy'ego i szczękanie obijających się o siebie probówek Choppera. Nawigatorka nie była pewna, czym doktor może się teraz zajmować. Tajemnicą dziwnego, mięsnego owocu? Próbą obudzenia kapitana? Maścią na suchą skórę? Wszystko było możliwe, a nie chciała przeszkadzać mu pytaniami. Wróciła do naprawiania kapelusza, urozmaicając pokój kolejnym cichym dźwiękiem.
*
MOJE PYTANIE: JAK ICH STAMTĄD WYCIĄGNĄĆ? T_T' Wrzuciłam ich tam, nie myśląc o tym ^^" Próbowałam fika przerobić pod Thousand Sunny, ale jakoś sztucznie wyszło. Marzy mi się coś oryginalnego, co nie byłoby Knock Up Streamem, czy silnym strumieniem powietrza XD"
Wiem, jak pociągnąć to dalej, ale ten brak pomysłu na wyciągnięcie ich z tej dziury w Grand Line mnie dobija... ^^"""