Pierwszy oficer
Licznik postów: 1,177
„Wenus”, „Feniks” i „Święta Barbórka” były już widoczne gołym okiem z brzegu Pomarańczowej Wyspy. Światowy Rząd nie przewidywał, że przymierze trzech niezwykle obiecujących grup pirackich Wschodniego Morza zdoła w tak szybkim czasie zjednoczyć się i zorganizować swoje różnorodne załogi, aby przeprowadzić grabież niemal bezpośrednio po zamieszaniu na Czarnym Archipelagu. Mieszkańcy kolorowych wysp wiedzieli jednak swoje – przede wszystkim znana im była postać Redwigi Crimson. Wariatki, której nagle obudzony temperament najpierw był obiektem drwin i plotek, a potem zaś przeraźliwego strachu. Opis wydarzeń w „Mrocznym Królu” tylko upewnił ich w obawach. Nie byli więc zaskoczeni, gdy Trójprzymierze pojawiło się w tych okolicach. Obawiano się Ekshibicjonistki i nie było tylko pewności czy z wyrachowaniem najpierw skieruje się na najbogatsze wyspy zewnętrzne (w tym pomarańczową) czy jednak osobiste, niejasne intencje pokierują ją ku Czerwonej Wyspie.
Trzy okręty wystrzeliły w kierunku wyspy. Marynarze i ochotnicza milicja zbierały się już w porcie, zaczęto odpowiadać wrogom ogniem i ta pozbawiona większego znaczenia wymiana trwała przez dłuższą chwilę, podczas gdy „Feniks”, „Wenus” oraz „Święta Barbórka” zdawały się wcale nie kierować ku najbliższej z wysp, lecz sunąć jeszcze dalej. Był to bardzo wietrzny dzień, ale w całym zamieszaniu związanym z pojawieniem się piratów tylko nieliczni mieszkańcy wyspy usłyszeli niesioną wiatrem muzykę, zwiastun kolejnych spektakularnych wydarzeń. Nikt zaś prawie nie dostrzegł ciemnej kuli unoszącej się w powietrzu między okrętami i portem. Ta przemieszczała się w rytm muzyki i do jej ponurej melodii, walcząc z wiatrem i nieustannie korygując swój kurs, aby zająć odpowiednią pozycję.
Logistyczny rozdział załóg – według założeń PLANU – nastąpił już dawno temu, więc piraci wiedzieli co mają robić. Elvis dął w swój instrument, a gdy wiatr uspokoił się i kula z nowoopracowanej cieczy zajęła swoją pozycję, kiwnął głową swojemu wiernemu ryboludowi, a ten wystrzelił race i podniósł wysoko na szybko przygotowaną flagę trójprzymierza. Sygnał odebrano zarówno z „Wenus”, jak i „Świętej Barbórki”. Ryboludy zajęły pozycje i wskoczyły z pluskiem do morza, kierując się pod wodą ku Czerwonej Wyspie. Ludzie skorygowali ostatni raz kurs, wstrzymali oddechy i dalej zmierzali ku swojemu celowi.
Ostatni takt był niczym powolne opadanie melodii zwieńczone niskim, basowym pomrukiem ostatniego dźwięku jaki wydobył się z eksplodującej, czarnej jak noc bańki. To był zupełnie inny ton niż ten z Czwartej Wyspy. Przeszywający kości, niepokojący i nietuzinkowy. Również efekt eksplozji był inny. Wybuch nadał impet zebranej w dziwnej, oleistej cieczy zawiesinie, która parując stała się szybko rozwiewającym na wietrze czarnym całunem, którego przeniknąć wzrokiem było nie w sposób. Dym, który choć nie truł, kuł w oczy i drażnił gardło. Wszystko między stocznią Pomarańczowej Wyspy, a okrętami Trójprzymierza stało się niewidoczne. Wiatr co prawda robił swoje i szybko rozwiewał zawiesinę, lecz nie na tyle, aby Pomarańczowa Wyspa zorientowała się, że wróg kieruje się już ku ich sąsiadce, zaś zwrotna i szybka „Święta Barbórka” oddala się, aby okrążyć Czerwoną Wyspę i częścią sił zaatakować ją od drugiej strony.
***
PLAN był prosty, choć załogi niekoniecznie znały jego niuanse i nawet nadrzędne zadanie jakim było porwanie dziecka pewnej Architektki było dla wielu nieznanym faktem. Świeżo upieczeni piraci byli podekscytowani grabieżą, a ta miała być im zapewniona. Biorąc pod uwagę, że Czerwona Wyspa składała się jakby z dwóch odrębnych miast – dolnego (biedoty) oraz górnego (bogaczy) – najpierw było trzeba odciągnąć posterunki zgromadzone na górze. Do tego miała doprowadzić prowadzące artyleryjski ostrzał „Wenus” oraz „Feniks”, przy czym ta pierwsza załoga miała pozostać na morzu, zaś „Feniks” miał podpłynąć i wyładować na ląd szeregowych piratów ludzkiej rasy z trzech załóg. Uczynić to miał, gdy najpierw pierwsze sukcesy osiągną ryboludy, które wcześniej dotarły na nią pod morskimi falami, skryte za ciemną mgłą, której autor miał zresztą dowodzić atakiem na Dolne Miasto i wywołać spektakularną eksplozję w ustalonym momencie, po którym skierowanie obrońców z górnego miasta na dół miało być już pewne.
W czasie tego zamieszania siły dowodzone przez Joe „Węglobrodego” miały zająć pozycje i w momencie otrzymania wybuchowego sygnału od Elvisa odczekać chwilę na przeniesienie sił obronnych, by móc zaatakować osłabione Górne Miasto i dokonać grabieży. Wtedy też odłączyć się miała mała, siedmioosobowa grupka dowodzona przez Lao Dekima. Składająca się z elity trzech załóg, wykorzystując wiedzę ryboluda o siedzibie rodu Puffów, miała dokonać porwania dziecka Architektki, co miało otworzyć Trójprzymierzu drogę do zdobycia Rajskiej Wyspy i jej sekretów.
Pierwszy oficer
Licznik postów: 1,177
Bezpośrednio przed misją Ashoutouran rozdziela dowodzenie wśród cieśli między trzy osoby - siebie, Timmiego oraz Robara. Jest to warte odnotowania, bo jego zastępcy okażą się w kilku momentach kluczowi, a Timmy niedługo po tym, w trakcie ataku na Czerwoną Wyspę, zostanie przez Redwigę mianowany tymczasowym dowodzącym "Wenus", choć w wyniku przypadku i przy znaczącej pomocy kompetentnego Genichiro Seniora.
Węglobrody upewnia się, że część sił górnego miasta schodzi na dół, żegna się z drużyną Lao Dekima i odchodzi ze swoją małą armią, aby siać zniszczenie i stworzyć porywaczom odpowiednią zasłonę dymną. Wcześniej jednak Lao prosi kapitana wunglowych o zorganizowanie do pomocy z ich załogi ryboluda, który czekałby na plaży - na wypadek sytuacji, gdyby porywacze musieli uciekać z zakładnikiem. Joe wyznacza do tego celu jedynego ryboluda w swojej załodze (z podrasy ryb głębinowych), ale stawia warunek, że Lao napije się z nim wódeczki z "byczych kielichów" oraz uraczy z nim swojskim jadłem. Co prawda Lao jest początkowo nieufny, ale sympatia do górnika i chęć napicia się przeważają w nim. Odpowiada nawet Joe w jego mowie. Ta koncepcja wspólnego biesiadowania rozrośnie się z czasem i przyjmie postać pamiętnej libacji na "Świętej Barbórce". Wróćmy jednak do bieżących wydarzeń.
Lao Dekim zna Górne Miasto, w końcu niegdyś pracował u Lady Puff, więc wszystko wskazuje, że misja przebiegnie gładko i sprawnie. Jego drużyna również wydaje się być kompetentna i różnorodna. Karmazynowych piratów reprezentują Ashoutouran (przed misją w nastroju histerycznym i niepokojącym, przy jej początku zaś narwany i dobrej myśli) i Aimiko (zwisająca swobodnie z drzewa i traktująca wszystko jako zabawę lub sen). Wszechwidzące Oko - Garet (z pożyczonym ostrzem po zmarłym Inabie i zdradzający pewne symptomy religijnego natchnienia) i Sara (ryboludka-włóczniczka w żałobnej czerni i rytualną biżuterią, co do której trudno określić czy bardziej jest wierna Amaro czy rozpychającemu w załodze Elvisowi). Wunglowych reprezentują zaś Skałek i Bryłek, czyli raczej obiecujące, ale bez większej fantazji, nierozdzielne od siebie mięśniaki skłonne do bitki i o przyjaznym nastawieniu do karmazynowych
Pierwszy dylemat jest natury czy Lao postawi na otwarty atak czy jednak zakradnięcie się. Dostrzega, że ochroniarskie siły Puff rozrosły się. Wchodziła grę w także opcja hybrydowa, czyli atak przez zaskoczenie. Rybolud uznaje, że celem jest porwanie dziecka, a walka to ostateczność. Wybiera okrążenie rezydencji i dostanie się do niej z drugiej, sąsiadującej z nią, by (wraz z Aimiko) przez okno lub dach dostać do pomieszczenia dziecka, podczas gdy pozostali - dowodzeni przez Asha - mają osłaniać odwrót. Walka to dla niego ostateczność, choć ewidentnie się jej spodziewa. Na wypadek starcia Lao pyta się Aimiko czy ma dosyć sił, aby przetransportować zakładnika, nie spodziewając się wagi tego pytania. Rybolud zabezpiecza się przezornie na wielu polach, ale nie przewidział wszystkiego.
W trakcie zakradania się piraci Trójprzymierza mijają opuszczoną rezydencję z pieskiem w oknie, która przypomina Ashowi jego rodzinne włości. Oddaje się nostalgii i wspomnieniom. Porywacze docierają do celu, prosto pod skrzydło rezydencji z pokojem dziecka i kratami w oknie. Aimiko śmieje się z Lao, że przytył i może się nie przecisnąć przez otwór. Bohaterowie, zgodnie z planem, rozdzielają się.
Lao Dekim i Aimiko trafiają do arcybogatego, idealnego pokoju każdej dziewczynki, by na łóżku z baldachimem odkryć monstrualnego potwora... który okazuje się być upasionym do granic rozsądku dzieciakiem o imieniu Daria. Chłopakiem wychowanym jako dziewczynka i biorącym wszystko za wizytę Petera Panka zabierającego ją na przygodę. Dorosła Aimiko uwięziona w ciele chłopca czuje się w tej sytuacji niekomfortowo, ale nie jest paradoksalnie świadoma absurdu jaki łączy ją oraz otyłe i naiwne dziecko wychowane w duchu okama. Wyklina zakładnika, co szybko spotyka się z ostrą ripostą ("sklej pizdę") ryboluda. Daria kojarzy Lao, ale nie łączy wątków i pokazuje mu kolekcję kart, włącznie z rzadkim Ashoutouranem z poświatą. Rybolud wychyla się przez okno i dostrzega zamieszanie u Asha i spółki. Najpierw wydawało się, że będzie spokojnie. Pojawił się tylko kocur z sąsiedztwa, którego Sara błyskawicznie nadziewa na włócznię. Po chwili jednak zjawiają się dokonujący rutynowego patrolu ochroniarze, a piraci mają szczęście, że jest ich tylko dwójka.
Lao dziecku współczuje. Dla niego jego los jest gorszy od śmierci. Ocenia je jako naiwne, ale sensowne, przekazujące przydatne informacje. Podchwyca bajkę o Panku, ale mimowolnie zmienia go na Płetwalka, a kapitana haka zmienia na Fishhooka z hakiem zamiast płetwy - dostosowuje legendę pod wersję znaną jego rasie. Aimiko obsadza w roli płaszczki Dzwoneczki. Patrzy na kartę i mówi, że Ash czeka na zewnątrz. Ma plan, aby wysadzić ścianę wodnym karabinem i zużywając na to większą część swojej energii. Atutowa technika ma posłużyć do rozwalenia ściany. W tym szaleństwie jest metoda, bo rezydencja pełna jest nowych pułapek, o których porywacze nigdy się nie dowiedzą i ruch ten uratował cała misję. W każdym razie rybolud rozwala ścianę, łapie w pasie łapie Darię i wyskakują razem przez okno prosto w objęcia Skałka i Bryłka szybko ogarniętych do tego zadania na polecenie wyznaczonej do tego Aimiko, która wcześniej wyskoczyła z pokoju dziecięcego na piętrze. Na dole rybolud też ma przygotowany plan, bo każe Szeptowi Nocy udawać siebie - nie Asha "Jednookiego", lecz Ashoutourana "Szkarłatną Śmierć". Wróćmy jednak do tego, co wydarzyło się przed rozwaleniem ściany w pokoju Darii, czyli krótkiej potyczki z ochroniarzami.
Sara szybko wytrąca den den mushi ochroniarzowi. Jeden z nich sięga po rewolwer, a drugi po ostrze. Garet rzuca kolejnym religijnym frazesem i wymownie patrzy na Asha. Ten nie lubi wszelkich walk grupowych, więc strzelca powierza pozostałym, a na siebie bierze szermierza. Zapomniał, że rewolwer to jak sygnał ostrzegawczy dla wszystkich ochroniarzy na terenie rezydencji. Miał szczęście, że skierował dwóch kompanów (w tym mającą więcej oleju w głowie Sarę) na strzelca, nawet jeśli uczynił to przypadkiem i z uwagi na niechęć do starć grupowych.
Ash zadaje solidne obrażenia przeciwnikowi. Ten odpowiada mu również mocno i z determinacją, wbijając ostrze w jego bark. Równolegle Sara, Garet, Bryłek i Skałek atakują strzelca. Na fali jest Garet, który dostrzega, że sobie dobrze poradził - a na pewno lepiej niż Ash - co go napawa dumą. Szept Nocy nie ma innego wyjścia jak po prostu wykończyć ochroniarza, który wyskakującą Aimiko z okna wziął za Darię, której na oczy nie widział. Ma dosyć tego absurdu. Szept Nocy jest rozgoryczony swoją porażką, nawet stwierdza w myślach, że najlepiej jakby po prostu zginął podczas "tortur" Genichiro, które i tak nic pewnie nie dadzą. Traci motywację do działania i odczuwa jedynie pustkę. Ochroniarz-szermierz zostaje posiekany, a Aimiko komentuje, że to całe zamieszanie z zabijaniem po cichu było po nic, bo zaraz coś się stanie. No i stało. Lao Dekim wodnym karabinem wysadza okno wraz z kawałkiem ściany, a obok niego w przykucu wtóruje mu zainspirowana mu Daria krzycząca "Ra! Ra! Ra!". Lao Dekim jest rozczulony swoim zakładnikiem i dostrzega jak wiele krzywdy wyrządzono temu biednemu dziecku. Razem spadają na wunglowych, którzy amortyzują upadek. Daria cieszy się z widoku świata na zewnątrz i wita przyjaciół Panka, na koniec zostawiając sobie Ashoutourana, któremu przybija piątkę i piszcząc "Sklej Pizdę" powtórzone bezmyślnie po Lao, stanie się to jej charakterystycznym tekstem). Wręcza mu kartę i pytając czy nie jest głodny. Ashoutouran, wyrwany z odczucia pustki, zastanawia się czy Aimiko nie miała racji i wszystko nie jest tylko absurdalnym snem. To czyta kartkę, to patrzy na grubasa, to na kartkę, to na grubasa i wybucha histerycznym śmiechem. Wchodzi w swoją rolę. "Morda kiepie. Czy jestem głodny? Oczywiście, zawsze chętnie opierdole coś na ciepło! Przecież moim towarzyszem z Piratów Apokalipsy jest Ezakhar "Wielki Głód" Hantyme! Ten to dopiero lubi pojeść! A teraz pójdź z nami, tylko pamiętaj, pogoń za marzeniami wiedzie poprzez trupy! Na naszej drodze stawać będą słudzy złej wróżki, ale nie obawiaj się, utorujemy Ci drogę do Twojej przygody!". Po chwili Daria dostrzega zmasakrowane zwłoki i próbuje wyprzeć ten widok, co szybko potwierdziło słowa Asha.
Drużyna przygotowuje się do bitki, wiedząc, że posiłki już przybywają ściągnięte eksplozją ściany w pokoju Darii. Przybywa dziewięciu ochroniarzy oraz trzy bojowe psiska. Strażnicy rezydencji nawet nie mają pewności czy Aimiko nie jest Darią, bo przez paranoję Lady Puff jej dziecko izolowano od świata i nikt nie ma pewności jak wygląda. Jedynie dwoje dzieci-okama wydaje się pasować wiekiem do plotek dotyczących dziecka szlachcianki.
"Jednooki" zmuszony jest grać "Szkarłatną Śmierć", uśmiech nie schodzi mu z twarzy, ale w jego wnętrzu jest bardzo źle. Traci logiczne myślenie, nie panuje nad tym co mówi i ciągle się śmieje. Strażnikom oznajmia, że "Nie znajdziecie tu nic oprócz śmierci - szkarłatnej śmierci!". Daria wszystko obserwuje i uczy się (w tym tekst o "kiepie"). Dziecko kupuje ściemę i sama nawet wtóruje nowemu przyjacielowi w histerycznym śmianiu. Lao Dekim w myślach stwierdza, że jeśli tak zachowywała się "Szkarłatna Śmierć" to był z niego niezły dziwak. Nie wie czy jest złym aktorem czy taki właśnie był za młodu. Trochę się boi, ale cieszy się, że ma "szaleńca" po swojej stronie, a nie przeciwko sobie. Rybolud dalej gra przy Darii w ściemę, że Ash to dawny on, pozostali kompani to przyjaciele z Magicznej Zatoki, a Zły Kapitan wysyła swoich ludzi, aby niszczyli spełniane marzenia dzieci. Tworzy teorię o splataniu się różnych fantazji, a teraz egzystują w tej Ashoutourana. Jeśli będzie za brutalna, Daria ma zamknąć oczy, a potem wrócą do jej. Równolegle każe Aimiko podszyć się pod Darię, aby podstępem zabić choć kilku ochroniarzy. Rybolud chce walczyć, ale w razie czego gotów jest cofnąć się, by bronić zakładniczki przed ewentualnym odbiciem.
Lao Dekimowi jedno z psisk wgryzło się w rękę, a drugie okrążało go uparcie, więc z taką przeszkodą tylko na ślepo unika kul i czasem wykonał jakiś ruch dezorientujący przeciwników. Bryłek zostaje trzykrotnie postrzelony - w nogę, ramię i bok - co wyłącza go z walki i bliski wykrwawienia staje się balastem, który o własnych siłach nie jest zdolny opuścić rezydencji. Reszta radzi sobie lepiej. Ashoutourana w szermierczym pojedynku zabija ochroniarza, a jego wyczyn powtarza Garet (będąc odrobinę szybszym). Sara uwalnia Lao od psów, jednemu przetrącając kark, a drugie nabijając na włócznię i nie mogąc się go pozbyć z ostrza już dalej tylko walczy z wijącym bólu psiskiem na końcu grotu. Zabija jeszcze dwóch ochroniarzy za nim zwierzę umiera i zsuwa się z broni. Lao podsumowuje ten widok "okurwości" i raz jeszcze cieszy się, że ktoś z jego drużyny jest po jego stronie. Aimiko wybiega z krzykiem o pomoc, ochroniarze naiwnie wybiegają ku niej, ta rzuca przekornie "jestem bezpieczna", po czym jednego ochroniarza zadźgała, drugiemu podrzyna gardło, a ostatnie z psisk ucieka przerażone. Strzelcami, którzy wcześniej chcieli trafić Lao, zajmuje się wściekły na los nieodłączonego przyjaciela Skałek. Szarżuje na strzelców bezmyślnie, ale dzięki zręczności i szczęściu unika kul, a potem w szale rozszarpuje ich gołymi rękoma, co okrywa go największą chwałą w tym starciu.
Aimiko pyta co mają zrobić z Bryłkiem. Ostatni z ochroniarzy zmasakrowanych przez Skałka próbuje się wyczołgać z ogrodów. Zostawiając za sobą krwawy ślad natyka się na postacie odziane w biel – pięciu mistrzów sztuki kulinarnej wynajętych przez Lady Puff. Ostrzega ich przed piratami i każe uciekać, ale rankyaku błyskawicznie odcina mu głowę, która stacza się pod nogi Ashoutourana. Lao poznaje nietypowych osobników – to kuchmistrzowie, którzy zbiorowo zaciągnęli się na służbę u Lady Puff w momencie, gdy on z niej praktycznie już odchodził. Kucharz, piekarz, cukiernik, sommelier i barman. Niegdyś serdeczni, a teraz zimni i zdeterminowani. Ich dowódca – kucharz – ze względu na stare czasy pozwala Lao uciec, obiecując, że jego kompani otrzymają szybką śmierć. Jednocześnie przybliżają się do piratów powolnym krokiem, a niektórzy z nich - cukiernik soru, zaś piekarz geppo - używają swoich atutowych technik mobilnych ze sztuki rokushiki.
To było jak marzenie dziecka. Pokój skąpany w pstrokatym różu, ogromnych pluszakach, najdroższych zestawach klocków, dziecięcych toaletkach sprawiał wrażenie dziewczęcego raju. Piękne lustra w bogato zdobionych ramach, marmurowe posążki czy mebelki z rzadkiego drewna dowodziły luksusu i bogactwa, zaś obecność huśtawki, małej karuzeli czy zjeżdżalni o pamięci matki o dziecku, któremu niczego nie mogło zabraknąć - oprócz wolności. Były tam te wymowne, wielkie, okute i szczelnie zamknięte drzwi, z których dziecko prawa wyjść nie miało. Lao Dekim zajmował się ochroną otyłej kobiety i działał przede wszystkim na jej statku. Znał personel rezydencji, ale przelotnie, a jedyne dziecko stanowiło dla niego tajemnicę nie mniejszą niż dla ciekawskich sąsiadów czy rywali Puffów. Zdarzyło mu się pilnować drzwi, ale o samym dziecku nie mógł wiele powiedzieć. Widział kątem oka, przez szparę w drzwiach, zarys jego sylwetki. Słyszał kilka razy jego głos. Nie był nawet pewny jego płci, ale raczej obstawiano wśród służby, że malec jest chłopcem. Teraz mógł zweryfikować w końcu swoje przypuszczenia, choć wtedy nie wiele go to interesowało, a poza tym przez te lata wiele mogło się zmienić.
Dostrzegł zarys sylwetki na ogromnym łóżku z baldachimem. Postać była monstrualnych rozmiarów. Aimiko aż wyciągnęła ostrze, spodziewając się, że ujrzała bestię, która pilnowała pokoju. Dopiero po chwili schowała je z cichym westchnięciem „o, kurwa”. Sylwetka poruszyła się. Przewróciła z trudem na drugi bok, chwilę zbierała siły, a potem odbiła wszystkimi siłami, aby zeskoczyć z łóżka i podnieść się. Jej zarys drobną Aimiko objął cieniem. Lao Dekim był nie wiele wyższy od tego dziecka, choć w zasadzie właściwszym było skupienie się na szerokości. Nie wiedział ile dziedzic Puffów miał lat – na pewno nie mniej niż osiem lat, ale też nie więcej niż dwanaście. Sto kilogramów żywej wagi jednak przekroczył już dawno, zbliżając się może i do pokaźnych stu dwudziestu. To był po prostu upasiony, pofałdowany dzieciak, którego trzymano w jakieś psychozie w odosobnieniu i który miał tylko jedyną odskocznię od smutku i odosobnienia: żreć.
Żreć dobrze i mając jedzenie najwyższej jakości, nie mniej jednak żreć. Sekrety trzecich śniadań i podkurków były dla tego dziecka niczym. Kulinarna sztuka nie była mu obca, choć w zasadzie potrafił też pochłonąć byle co, na ilość. Rodziło to jednak ogromne problemy natury technicznej dla Lao Dekima. Ten dzieciak ledwo się ruszał. Każdy krok bolał go, bo uda miał obdarte od ich pokaźnych rozmiarów. Powodował też zadyszkę i pojawienie potu, który właśnie teraz ozdobił pucołowate oblicze. Skupili się na nim i na tym atrakcje się nie kończyły. Aimiko wrzasnęła ponownie „o, kurwa”, a rybolud już wiedział. Pomalowane powieki, czerwona szminka czy rzęsy potraktowane zalotką były przyjemne na kobiecie, ale nie na dziecku... i nie na chłopcu. Kiedy „duży” przemówił wiedzieli już, że to chłopak jak się patrzy, ale ewidentnie zaburzony, z jakiegoś odłamu okama.
- Cz-cześć. Nie znam się na interakcjach z ludźmi, ale chętnie was poznam. Jestem... Daria. Rzadko mam gości. Pan to jest taki Peter Panek, który zabiera dzieci na przygody, tak? - zwróciła się do ryboluda, wskazując też na towarzyszącą mu dorosłą kobietę uwięzioną w ciele dziecka. - Ja o takiej marzyłam zawsze. Mam spakowany plecak na taką wyprawę. Mama nas jednak nie puści. Drzwi są okute stalą, a korytarz prowadzący do nich jest pełen pułapek.
Zmieniło się wiele od ostatniej wizyty. Wtedy żadnych pułapek nie było - wiedziałby o nich. Grubą kobietę musiała ogarnąć jakaś psychoza... lub pogłębiła się ta, o której nie wiedział. Dziecko pokazało Lao Dekimowi plecak, choć było tak słabe, że ledwo go uniosło. Nie spodziewał się, że ich cel będzie sam chciał uciec, ale nie spodziewali się też, że ledwo się będzie poruszał. Grubas(ka) trajkotał coś nieustannie. Pełen entuzjazmu i chłopięcym głosikiem.
- Zamknij ryj, mały zboczeńcu. Rzygać mi się chce jak widzę coś takiego. Co oni ci zrobili? - warknęła Aimiko i zwróciła w kierunku Lao Dekima. - CzY DaSz RaDę NiEśĆ DzIEcKo? Spierdalaj, Dekim. Uwierz mi, ale nie dam, kurwa, rady. Zwinność i szybkie myślenie mi tu nie pomoże. Przez to okno sam się ledwo zmieściłeś. To bydle się nie przeciśnie przez nie. Nie wiemy jak stąd wyjść.
- Jak się nazywasz? - spytała Daria.
- Nazywam się chuj-ci-w-dupę. - odparła.
- Nie denerwuj się. Wszystko będzie dobrze. Chodź, pokażę ci moją kolekcję jednorożców i figurki piratów, daj mi tylko złapać oddech.
Na moment spojrzenia ryboluda i dziecka spotkały się. Grubasek zamyślił się, co oczywiście pogłębiło jego pocenie. Rozpoznawało go, a przynajmniej kojarzyło, ale na ten moment nie wiązało żadnych faktów. Daria pokazywała Aimiko swoje zabawki, w tym nawet rzadkie karty z piratami.
- Zobacz. Mam rzadkiego Ashoutourana z poświatą.
Czasami bywa tak, że największym powija się noga. Co prawda w tym przypadku nie można mówić o porażce, ale Peter Panek zdecydowanie źle rozpoczął starcie. Jedno psisko wgryzło mu się w rękę i nie chciało puścić, a drugie krążyło wokół jego nóg i nieustannie szukało sposobności do ugryzienia. Ten balast uniemożliwiał mu racjonalną walkę i w praktyce tylko ograniczał się do unikania kul strzelców, choć i to czynił na ślepo. Tylko okazjonalnie udało mu się wyprowadzić jakiś dekoncentrujący i raniący wroga cios.
Ashoutouran stracił wszystkie hamulce, odgrażał się i szło mu już o wiele lepiej od Lao Dekima, choć ostatecznie zabił tylko jednego z szermierzy w pełnym zdradzieckich wypadów pojedynku. Jego wyczyn niemal idealnie powtórzył Garet, choć sprawne oko dojrzałoby, że był minimalnie szybszy od Jednookiego. Musiał taki być i dbać o renomę, aby utrzymać stołek oficera. Tym razem jednak Sarze szło o wiele lepiej. Przetraciła kark psiska uczepionego do ręki Dekima, a to kręcące się wokół jego nóg przebiła na wylot włócznią. Zwierzę pozostało na ostrzu i wiło się na nim w spazmach, nie chcąc zejść i to pomimo desperackich prób Sary. Walczyła więc dalej, a jej sieczno-kłuta broń stała się obuchowa, z psiskiem na jego końcu. Kobieta miała siłę w rękach i zwierzęciem rozbiła czaszkę jednego z ochroniarzy. Psisko już zmarło, ale jego truchło zdołało jeszcze przetrącić kark drugiego ochroniarza, po czym w końcu zsunęło się z włóczni.
„Pomocy, uratujcie mnie” krzyknęła Aimiko, wyciągając rączki i biegnąc do ochroniarzy. Tamci ruszyli w jej stronę, aby objąć szybko dziecko i wyprowadzić z ogrodów. Nie wiedzieli, że biegną ku swojej własnej zgubie. „Jestem bezpieczna” wykrzyknęła już z przekąsem Aimiko, dźgając ostrzem zaskoczonego ochroniarza, a potem poderżnęła gardło drugiemu. Pozostało już tylko trzech strzelców. Ostatnie z psisk uciekło, wyjąc.
Daria czasem otwierała oczka, ale szybko je zamykała. Wiedziała, że ta „fantazja” nie jest dla niej. Dlatego nie ujrzała jak w ostatnim zrywie ochroniarze z rewolwerami postrzelili Bryłka, który pogubił się w tym zamieszaniu. Trzy kule nie wystarczyły do zabicia go, ale wyłączyły go z walki. Oberwał w nogę, ramię oraz draśnięto mu bok. Krwawił jak zarzynana świnia, padł na ziemię i nie było pewne czy przeżyje tę misję. Na pewno stał się problemem, bo nie był wstanie o własnych siłach opuścić rezydencji, a według planu Lao miał pomagać przy przenoszeniu porwanego dziecka. Skałek wpadł w szał. Zaszarżował na strzelców, co było bezmyślne, ale miał na tyle dużo szczęścia i zręczności, że jak już wpadł w nich to rozszarpał gołymi rękoma. Jeśli ktoś okrył się największą chwałę w tej walce to właśnie ten niepozorny, mszczący się za przyjaciela kark.
- Wygraliśmy. - podsumowała Aimiko. - Lao, co robimy z Bryłkiem?
Była ciemna noc. Deszcz głośno pukał o drewniane elementy okrętu. Ash nie spał już od godziny. Leżał z ręką włożoną pod głową, z nogą założoną na nogę. Jego spojrzenie wpojone było w w drewniany sufit, choć tak na prawdę jego spojrzenie błądziło gdzieś poza horyzontem pojmowania. Wspominał nie tak dawne przecież czasy gdy był nieustraszony. Nie było wyzwania, którego by się nie podjął. Wszystko czego dotykał, zamieniało się w złoto. Nie było niczego poza jego zasięgiem. A teraz? Poczuł ukłucie w sercu na wspomnienie falstartu w karczmie, a następnie tego jak pomiatał nim kapitan marynarki. Czy uczucie, które go ogarniało to strach? Niepokój? Był niczym dziecko, które przeżywa coś po raz pierwszy w życiu. Z jednej strony to nauka, coś nowego, z drugiej zaś... Nienazwane bodźce przeszywającego jego ciało wskroś. Nadal leżąc chwycił miecz i zaczął nim wywijać, ale mimo że robił to w ten sam sposób co kiedyś, brakowało tym smagnięciom właściwie wszystkiego. Nie były ani tak silne, ani szybkie, ani dokładne... Minęły lata, a on nadal nie miał bladego pojęcia co dokładnie mu się przydarzyło i jak odzyskać swoje jestestwo. Ciągle przecież karmił się nadzieją, że to klątwa tej starej prukwy, która minie zaraz po jej śmierci. Jednak te jego wizje... Dziwne połączenia z samym sobą? To wszystko komplikowało i sprawiało, że liczba prawdopodobnych rozwiązań rosła w zastraszającym tempie, a co gorsze... Rozwiązanie dla niego pozytywne stawało się co raz mniej możliwe. Ta myśl nie pozwalała mu zasnąć. Wypuścił miecz z ręki, a ten opadł zaraz obok jego głowy. Uśmiechnął się lekko, przekrzywiając głowę. Zasłonił dłonią zasłonięte już przecież opaską oko. Zaczął się śmiać, ale nie był to w żadnym wypadku naturalny, szczery śmiech.
***
Oddychał nerwowo, rzęził, spojrzenie jednego, karmazynowego oka było rozbiegane. Targały nim skrajne emocje - tak pozytywne, jak i negatywne. W tym tajemniczym wirze tańca zdawał się powoli nie ogarniać i nie odróżniać jednego i drugiego. Nagle poczuł zimno, przeraźliwy chłód. Hipotermia serca? Emocjonalne sinusoidy. Gdyby był podłączony pod cokolwiek, co mogłoby wskazać ten szaleńczy wir, w który dał??? się porwać. Na dnie zamarzniętego serca, zobojętniałych, zmrożonych wrażeń i emocji. Objął sam siebie, szukając ciepła. Chciał znaleźć motywację do działania - jakiś skrawek życia, za który mógłby się uchwycić. Czy jest jeszcze w stanie osiągnąć cele, które sobie założył? Czy doścignie tych skurwysynów, którzy odebrali mu wszystko co cenne? Czy to w ogóle ma sens i prawo bytu? Pamiętał gdy mówili, że nie trudno upaść - o wiele, wiele trudniej jest wstać z samego dna. Nie wiedział, czy to gdzie teraz jest, to samo dno i czy będzie miał tyle sił, by wstać. Musiał się czegoś chwycić, choćby na moment odzyskać promyk nadziei i w tym korowodzie nowych uczuć łapał po omacku.
- Wybierzemy trzech kierowników. Będę wśród nich z racji tego, że jestem drugim oficerem na tym okręcie i będę miał siłę przebicia do samej panienki Redwigi. Podkreślam to, bo zapewne są wśród Was lepsi fachowcy ode mnie. Decyzje będzie podejmować właśnie ta trójka i każdy głos będzie liczył się za jeden. Stąd będziecie mnie mogli przegłosować jeżeli będę forsował coś głupiego z powodu swojej niewiedzy. To teraz spowiadać się - kto wśród Was ma największe doświadczenie? Kto jest najlepszym cieślą na okręcie?
Jeszcze przed wyruszeniem na misję, Lao odciąga na bok Joe by przekazać mu dodatkową część planu.
- Joe. Będę mówił po swojemu, bo tak łatwiej mi się wyrażać. Czy masz w załodze kogoś z mojej rasy? Przydałby się ktoś taki przy brzegu. Jeśli przetransportujemy tam dziecko, ten ktoś może szybko wraz z nim popłynąć tutaj, na statek. Być może ja tam będę, ale różnie to się może potoczyć. Wiem, że będziemy tam mieli szalupę, którą ludzka część naszej grupy dostanie się na brzeg, ale rybolud pływa lepiej niż szalupa. Ktoś taki awaryjnie by się przydał. Jeśli nikogo takiego nie masz - przypilnuj by szalupa była dostępna.
Podrapał się po gęstej i ciemnej brodzie oraz zmrużył krzaczaste brwi. Rozważał słowa Lao i choć chciał mu z pewnością przychylić nieba to jednak wiedział, że nawet we wspólnym interesie przysługa powinna mieć odpowiedź w innej przysłudze. Klepnął przyjacielsko ryboluda w bark – uderzenie było tak mocne, że aż nieprzyjemne – po czym Joe roześmiał się tubalnie:
- Ha, tak się składa, że w mej braci mom akuratnie jedychniego rybara. Bajają, że hering głębinowy i dlatego dobrze mu w grubej. Do kopania wungla fest chłop. On nawet w biydaszybach zbieroł nasze czorne klejnoty, tak je miłuje. Srogi zuch. Na pewno podoła auftragowi. Żodyn jednak nie może durścić sobie cośka ot tak. Lao, tyś mój serdeczny kamrat. Zbierz paru chłopa i przyjdźta do nas. Jodłeś żeś kiedyś kugiel? Lubita wy tam u Modrej Gołaski salceson, kaszankę, kapuchę? Mom takie, że palce lizać. Trzymom w kirschszranku bycze kielichy do gorzoły. Nie naparstki. Gorzoła, bimber są do szklany. Bratherinigi w zalewie octowej mlaśniesz do czystej? Mlaśniesz. Uraczę cię. Będziesz rad. Dam ci rybara, a tyś się doj zgościć. Bez szemrot mi tutej.
Lao był bardzo zaskoczony “żądaniem” Joe. Przez chwilę, na krótki moment, zapaliła mu się nawet ostrzegawcza lampka. Kto w ramach odpłaty za przysługę zaprasza po prostu na srogą imprezę, w dodatku tak pięknie ją malując słowami? Z drugiej jednak strony, Lao darzył Joe sympatią i chciał wierzyć, że pirat traktuje go tak samo. Było jeszcze coś. Dekim od dawna solidnie nie napił się w towarzystwie, bez jakichś ukrytych podtekstów. A wiadomo, że picie w towarzystwie, nawet na umór, z byczych kielichów, to co innego niż upijanie się w samotności. Właściwie to będzie to działanie na korzyść sojuszu, zacieśnianie relacji. Poza tym, taka okazja mogła się długo nie powtórzyć. Przed piraceniem pił właściwie sam. A teraz jego załoga już patrzy na niego inaczej, Aimiko prawi mu morały, Ash i Genichiro już określili, że Lao ma problem. Nawet jeśli nie celowo, to podświadomie będą go inaczej traktować podczas picia alkoholu. “A czy może powinniśmy przestać? Tak żeby Lao znowu nie przegiął?” tak będą myśleć. Ale Joe był od tego wolny. Kompan idealny. Zbierze się towarzystwo i heja. A żeby do tego doszło, całe zadanie musi się udać, więc tym lepiej, trzeba przecież świętować.
- Niy bydymy sie tu nic wygłupiać. Jo byda recht zadowolony z tej twojyj gościny, bo wiym przecież, żeś je fest porzōndny gospodarz - odpowiedział Lao i najpierw uścisnął Joe dłoń, a potem poklepał go po plecach. Potem zaś zabrał się za ostatnie przygotowania do misji.
Zajęli pozycje. Na ten moment wszystko przebiegało gładko. „Święta Barbórka” była bardzo szybkim statkiem, którego wprawiona załoga błyskawicznie przemieściła na tył wyspy. Możliwe, że zostali wypatrzeni z brzegu Czerwonej lub znajdującej niedaleko Żółtej, lecz na ten moment nic nie zdradzało, że udało się ich dostrzec w tym zamieszaniu. Piraci oddelegowani do grabieży Górnego Miasta bez większych problemów zeskoczyli na ląd i ruszyli zalesionym wzniesieniem, aby zająć pozycję i wyczekiwać głośnej eksplozji Elvisa, która da im sygnał do ataku.
Ten w końcu nastąpił. Ziemia zatrzęsła się, a huk był tak silny, że ptaki w lesie spłoszyły się, a liście zaczęły spadać z drzew. Rozmach tego ryboluda przechodził za każdym razem ich oczekiwania. Podniecenie wypełniło ich ciała. „Czekaaaać!” warknął „Węglobrody”, trzymając w ryzach załogantów. Niezależnie czy chodziło o wunglowych piratów czy inne załogi – zawsze potrafił wymusić posłuch i to raczej specyficznym autorytetem i wzbudzaną sympatią niż - choć także też - strachem. Cierpliwie trzymał w ryzach swoich podopiecznych, ale gdy upewnił się przez lunetę, że duża część siłą zmierza już ku specjalnemu wyciągowi, aby skierować się na dół – dał sygnał do ataku.
Poklepał tylko Dekima przyjacielsko po ramieniu i życząc mu „darzicia w czas misyji”, a potem rybolud i jego mała grupa porywaczy skierowała się w przeciwnym kierunku, przy odgłosach spuszczonych ze smyczy, łaknących krwi piratów rozpoczynających swoją rzeź. Lao Dekim znał teren i wiedział co ma robić. Zakręcili lasem, by dopiero w ściśle ustalonym momencie skierować się na jedną z ulic, przemknąć nią szybko i skierować się do kolejnego zalesionego, zasłoniętego roślinnością punktu jakim był miejski park na najwyższym punkcie Czerwonej Wyspy. Był to przedmiot prawnego sporu dotyczącego własności między Górnym Miastem, a rodziną Puffów, u której pracował. W praktyce był więc niewykorzystanym i zarośniętym dziko rejonem, w którym doszło kiedyś do gwałtu, a parę lat później tajemniczego zaginięcia i ostatecznie miejsce omijano szerokim łukiem. Było idealne, aby siedmioosobowa grupa przyczaiła się i z gęstwiny, przez lunety, oglądała okazałą siedzibę rodu Puffów.
Ta była rezydencją z dwoma osobnymi skrzydłami, które zdawały się obejmować niczym ramiona główny plac z rozległym basenem. Wszystko to skryte za labiryntem żywopłotów. Lao Dekim znał doskonale to miejsce i wiedział, że dziecko otyłej kobiety trzymane jest w prawym skrzydle. Znał rozkład pomieszczeń, pamiętał personel oraz wynajętych ochroniarzy, o których mógł tylko powiedzieć, że byli fachowcami o zimnych sercach i szybkiej ręce. Zgodnie z wizjami Hery grubej kobiety nie było na wyspie, bo obsługa wiła się chaotycznie na głównym placu i przerażona pirackim atakiem, a wszystko w ryzach musiała utrzymać ochroniarska firma. Wyglądało na to, że rozrosła się. Wcześniej było sześciu ochroniarzy rezydencji, a teraz tuzin (oraz trzy psy) były przed wejściem, a części twarzy nie rozpoznawał, więc jeszcze kilka osób na pewno była w czeluściach rozległej rezydencji. Ubrane w garnitury typki przy boku mieli przypięte podręczne pałki oraz krótkie ostrza, a także rewolwery, choć kilku z nich miała również strzelby lub karabiny. Atak frontowy był jednak możliwy. Miał bardzo solidny zespół, który poradziłby sobie z większym zagrożeniem, więc Lao Dekim musiał podjąć decyzję czy zaryzykować frontalny atak czy spróbować zakraść się.
- Walka pewnie będzie nieunikniona i zawsze jest opcją. Ale użyjemy jej gdy wykorzystamy pozostałe możliwości. Pamiętajmy - naszym celem jest porwanie dzieciaka, a nie “zdobycie” rezydencji. Dlatego stąd pójdziemy bokiem by okrążyć rezydencję. Tam jest obok inna posiadłość, jeśli szczęście nam dopisze - opuszczona. Jeśli nie, będziemy musieli PO CICHU spacyfikować mieszkańców. Posiadłość ta sąsiaduje idealnie z prawym skrzydłem rezydencji, gdzie trzymany jest dzieciak. Nie wiem czy uda nam się dostać bezpośrednio przez okno do pomieszczenia z dzieckiem, ale jeśli tak - wbijamy tam już bez przejmowania się o hałas. Ja wraz z Aimiko biorę dzieciaka, pozostali osłaniacie nasz odwrót. Jest jednak możliwe, że nie będzie się dało dostać bezpośrednio do pokoju z dzieciakiem, ale powinniśmy znaleźć wejście bezpośrednio do prawego skrzydła, może dachem, może innym oknem. Wtedy podobnie - ja z Aimiko biegnę pod pokój dzieciaka i forsujemy drzwi, pozostali muszą nas osłaniać. Obejście rezydencji zajmie nam czas - Lao rzucił krótkie spojrzenie na pozostałych - dlatego zaufajcie mi, że to najlepsza opcja i ruszajmy, poprowadzę was. Pamiętajcie jaki mamy cel, nie mamy ani grabić rezydencji ani pokonać wszystkich jej strażników. W razie czego walczcie tylko tyle ile to konieczne. Gdy ja i Aimiko się oddzielimy - Ash wydaje rozkazy. Ruszajmy!
Podążając w stronę rezydencji, Lao wspomniał ostatnie dni na statku. To były dobre dni, chociaż noce często kończyły się jednak przy butelce. Codzienne treningi pozwalały jednak wypocić toksyny, nawiązać relacje z załogą i zwyczajnie się rozruszać i rozerwać. Dotknął także gojącej się po tatuażu rany, który był już gotowy. Blednący już listek wyraźnie goniony na wietrze przez zakrzywioną gałązkę. Rybolud był bardzo zadowolony, Lina bardzo się spisała.
***
Przechadzał się wraz z Visaam przez niewielki park. Obejmował ją, a ona wtulała się w niego, gdyż bardzo mocno tego dnia wiało. Był to jednak ostatni dzień, gdy Lao był jeszcze na wyspie, później statek jego pracodawczyni odpływał a on wraz z nim. Nie mogli więc tracić czasu z powodu pogody, a Vis lubiła spacery. W pewnym momencie kobieta zatrzymała go.
- Spójrz, patrz! - wskazała ręką na ścieżkę przed sobą.
Lao wytężył wzrok, ale nie dojrzał nic nadzwyczajnego. Spojrzał pytająco na Vis.
- Lao, błagam, nie załamuj mnie. To wygląda jak taniec, zobacz na ten liść i gałązkę.
Dekim uwielbiał w Vis, że potrafiła dojrzeć takie szczegóły. Z nią świat był po prostu ciekawszy. Więcej się w nim działo, był w nim ten magiczny pierwiastek. Teraz, gdy zostało mu to przedstawione, Lao też to zobaczył. Niewielki listek kręcił się w powietrzu, robiąc piruety. Poniżej niego, również targana wiatrem, ale pozostająca na ziemi była zakrzywiona gałązka. Pomimo, że listek unoszony był raz po raz w górę, gałązka w pewnym sensie podążała za nim, jakby go goniła. Nieraz wydawało się, że gałązka dotknie listka, nawet delikatnie odrywała się od ziemi, ale wtedy mocniejszy podmuch unosił liść w górę by odlecieć poza zasięg gałązki.
Stali wpatrzeni w to przedstawienie, a ono trwało i trwało. Lao złapał się na tym, że mimowolnie kibicuje gałązce, by w końcu złapała ten liść! Rzucił krótkie spojrzenie na Vis i zorientował się, że ta wpatruje się w niego. Uniósł pytająco brwi, na co ona tylko uśmiechnęła się z czułością i przytuliła do niego.
- Cieszę się, że - zaczęła kobieta, ale Lao przerwał jej w emocjach
- Patrz! Teraz, uda mu się! - wskazał palcem na tańczący listek i gałązkę.
Liść zatańczył piruet, po czym zaczął opadać kierowany podmuchem w stronę ziemi. Gałązka ruszyła prędko by go spotkać. Gdy listek zbliżał się do ziemi i wyglądało na to, że zaraz znowu pofrunie, gałązka dorwała go, zaczepiając go o siebie fragmentem wystającego drewna. Lao aż podskoczył z radości. Vis roześmiała się, a rybolud chwycił ją w biodrach i uniósł do góry.
- Udało mu się! Listek złapany. I mi też się udało, mam cię! - Lao zaśmiał się w teatralnie groźny sposób, po czym przybliżył wciąż podniesioną w górę Vis do siebie i pocałował.
Kiedy zobaczyli dworek, Ash zatrwożył się na moment i oczami wyobraźni widział swój rodzinny dom - choć słowo "dom" było nie za bardzo oddawało monumentalności jego dawnego domostwa. Dwór z zewnątrz prezentował się jako budowla o solidnych, kamiennych murach, które zachowały część średniowiecznego charakteru, ale zyskiwały nowy blask dzięki renesansowym detalom. Zewnętrzna ściana budynku, wykonana z jasnoszarego kamienia, była elegancko ozdobiona renesansowymi złoto-czarnymi ornamentami. Można było dostrzec poziome pasy z drobno rzeźbionymi detalami oraz wspaniałe, symetryczne elementy w postaci pilastrów i kolumn. Fasada była zdobiona także wspaniałymi fryzami i medalionami, przedstawiającymi różnorakie boskie stworzenia. Okna były szerokie i wysokie, z prostymi, ale eleganckimi ramami. Otoczone bogato zdobionymi opaskami, często z motywami pnącej się winorośli. Wyposażone w ozdobne balustrady z kutego żelaza, które dodawały całości elegancji i subtelnego luksusu. Dach był płaski, pokryty dachówką łupkową. Wzdłuż krawędzi dachu znajdowały się ozdobne gzymsy, a także rynny i miedziane spusty. Całość budowli sprawiała wrażenie harmonijnej i dostojnej, oddając ducha renesansowego ideału, piękna i funkcjonalności, który doskonale korespondowała z solidnością średniowiecznych korzeni. Dwór który widział przed oczami w wielu rzeczach różnił się od tego co zapamiętał z lat dzieciństwa, lecz mimo wszystko chwile zajęło mu dojście do siebie. Jaki wpływ miał na niego ten przedłużający się moment? Wyglądało to trochę jakby odzyskał rezon i spokój, a cień szaleństwa chociaż na jakiś czas ustąpił.
Ash nie mógł odegnać myśli o swoim rodzinnym domu. Zdał sobie sprawę, że od czasu Wielkiego Naboru nie wracał do tamtych dni. Wszystko skupiało się wokół zemsty. Odpłynąłby zupełnie w te rozważania, ale Lao Dekim wyznaczył go jako zastępcę i miał teraz swoje zadania. Kiedy usłyszeli dziwny szmer zareagował błyskawicznie, ale ubiegła go Sara. Błyskawicznie nadziała cel na swoją krótką włócznię. Była piekielnie szybka, zdecydowanie szybsza niż ciekawski dachowiec, który zainteresował się zamieszaniem. Przetrąciła mu kark tak skutecznie, że mały futrzak nawet nie pisnął. „Lepiej nie kusić losu, mógłby zacząć miauczeć” podsumowała cicho. Nie wiedzieli, że była to tylko wprawka. Za rogu właśnie z rutynowym obchodem szli ochroniarze.
Wspomniało postać Petera Panka, postaci z bajki. To też rodziło pewien problem. O ile Lao domyślił się o jaką bajkę chodzi, znał ją nawet. Była jednak jedna znaczna różnica. Bajki opowiadane ludzkim dzieciom oraz te opowiadane dzieciom ryboludzi często były takie same, w końcu te światy się przenikały. Jednakże! Bajki dla ryboludzkich dzieci były dostosowane do ich świata. Stąd Lao znał jedynie wersję, w której bohater nie nazywał się Peter Panek a Peter Płetwalek. Był psotnym ryboludkiem, który marzył by nigdy nie dorosnąć. Mieszkał w magicznej Zatoce Nigdynur, do której trafiła trójka innych dzieci-ryboludzi. W tej Zatoce Nigdynur nikt się nie starzał. Można było tam bawić się wśród przyjaciół Petera Płetwalka - krabów, ośmiorniczek, meduz. Zagrożeniem był Rybolud-Rekin o nazwie Kapitan Fishhook, któremu Peter Płetwalek odciął kiedyś płetwę. Od tego czasu Kapitan Fishhook zamiast płetwy miał hak. Dekim absolutnie nie znał wersji ludzkiej. A w jego głowie urodził się plan, by tę dziecięcą fantazję wykorzystać.
- SKLEJ PIZDĘ! Co ty odpierdalasz. Chuj mnie obchodzi teraz twoja opinia, mamy zadanie do wykonania. Myliłem się - nie myślisz szybko, bo prostu jesteś narwana i bez filtra. Nie psuj kurwa zadania, uśmiechaj się i zaraz ci powiem co robić - powiedział Lao, po czym obrócił się w stronę Darii, uśmiechając się serdecznie.
- Tak księżniczko. Jestem jak Peter Płetw…Peter Panek. I to już najwyższy czas by pokazać ci świat i zabrać na przygodę. Mam magiczną zdolność, by słyszeć marzenia dzieci, usłyszałem więc i twoje - Lao uśmiechał się tak serdecznie jak potrafił, podszedł też na kilka kroków w stronę Darii. - Przybyłem wraz z moją wierną pomocnicą, płaszczką Dzwoneczką…znaczy ten…wróżką? - strzelił Dekim - Zabierzemy cię stąd. Ale zanim wypłyniemy do Zatoki…znaczy w świat, to ustalimy PLAN!
- Ashoutouran z poświatą? Imponujące. A wiesz, że tam gdzie cię zabieram, marzenia się spełniają? Chcesz spotkać Ashoutourana? Musisz być odważna i dzielna, a wszystko jest możliwe. Zaraz wykonamy skok do magicznej Zatoki…Świata. Bądź pewna siebie, ale zamknij oczy podczas skoku i mocno myśl marzenie o spotkaniu Ashoutourana a na pewno się spełnI! Tymczasem! ja przyzwę wodne duszki, które pomogą nam stąd wyjść, a ty weź swój plecak! - oznajmił Lao. Wiedział, że w stanie w jakim jest Daria, zabranie plecaka zajmie jej wystarczająco długo, by ten mógł zrobić to co sobie zaplanował.
Po skończonej technice, Lao wypuszcza powoli powietrze i zwraca się do Olbrzyma:
- Księżniczko, wodne duszki zrobiły co mogły. Chodź, pomogę ci. Zaraz wykonamy skok do magicznego świata. I pamiętaj - zamknij oczy tuż przed skokiem i pomyśl życzenie!
Lao chce chwycić Darię za rękę. Orientuje się jednak, że musi to zrobić inaczej, gdyż Olbrzym nie da rady sam biegnąć. Dlatego Lao staje nieco za Darią, w jego prawą dłoń chwyta jej prawą dłoń, lewą ręką obejmuje ją w pasie i zaczynają razem biec w kierunku otworu w ścianie, który ma nadzieję, że powstał. Albo chociaż ściana będzie na tyle naruszona, że uda im się przebić. Gdy będą tuż przed ścianą, Lao krzyczy:
- Zamknij oczy księżniczko! Magiczny świat czeka! - mówi. Oby Skałek i Głazek złapali dzieciaka.
Lao z dzieckiem chce wykonać skok.
Przeciwnik Asha był na tyle pewny siebie i zarozumiały, że nawet nie pomyślał, aby wesprzeć kompana czy spróbować wezwać pomoc. Sięgnął po ostrze i zamachnął się jakby jego przeciwnikiem był byle kto. Jednooki miał szybko udzielić mu lekcji... ale czy faktycznie był tak dobrym nauczycielem? Wspomniał krwawą smugę, ale choć sięgnął celu bez problemu – sforsowanie jego obrony było igraszką – to jednak nawet silne cięcie nie złamało woli strażnika. Ten kątem oka zerknął na marny los swojego kompana i wydobył z siebie całą wolę działania, by odegnać zagrożenie i w końcu wspomóc kamrata. Jego wymach był bezmyślny, ale bardzo silny. Ostrze wbiło się w bark Ashoutourana, a krew trysnęła jak wystrzelona pod ciśnieniem. Jedyne oko wyraziło zdumienie i rozczarowanie samym sobą.
Reakcja piratów była błyskawiczna. Tradycyjnie przodowała im Sara – szybka, zręczna i bezwzględna. Doskonale wiedziała gdzie atakować. Ochroniarz wiedział, że nie może jej zignorować. Skałek i Bryłek ledwo się zerwali, a ryboludka już kąsała włócznią rękę przeciwnika, uniemożliwiając mu oddanie strzału. To nie ona jednak zabłysnęła najmocniej, lecz Garet. Ten był wysunięty najdalej od celu, dotąd rzucał raczej frazesami i nie wykazywał specjalnej inicjatywy, lecz w tym momencie wystrzelił jak pocisk ze swoim pożyczonym ostrzem. Minął wunglowy duet niczym smuga, a potem jeszcze wykonującą serie obrotów z włócznią Sarę, którą niemal zepchnął ze swojej drogi. Był II oficerem i wiedział, że jego pozycja to tylko splot pewnych okoliczności i szczęścia. Nie chciał nikomu dać się wygryźć ze stołka, a w szczególności kobiecie, która była jak kolejna macka Elvisa. Jego pchnięcie było szybkie jak piorun i precyzyjnie tak, że nawet widzący to zamieszanie kątem jedynego oka Ash zrozumiał, że ten niedoceniony cieśla, którym tak pogardzano, kryje w sobie talent i ogromną determinację. To jedno pchnięcie przebiło serce ochroniarza i ten w zasadzie miał być już martwy przed upadkiem na ziemie. Jedyną niewiadomą było czy ostatkiem sił wystrzeli - to w ostatnim tchnieniu było dla niego osiągalne. Sara też miała ambicje. Nie mogła odpuścić, a w szczególności zawieźć, gdy jej kamrat dał ten mały popis. Szybki przewrót i błyskawiczny ruch włóczni wytrąciły rewolwer z dłoni przeciwnika, odcinając przy okazji wszystkie palce. Nie było w tym już precyzji i widowiska, ale broń nie wystrzeliła i spadła na ziemię, a zaraz obok niej martwe ciało ochroniarza. Garet odwrócił się na pięcie i spojrzał jak radzi sobie Ashoutouran i widok ten napawał go dumą, że nie tylko nie odstępuje mu na krok, ale ostatnie wydarzenia tylko wskazują, że zaczyna go przewyższać.
Daria podniosła się, co chwilę zajęło. „Nie widziałam tak długo świata” westchnęła, a potem zaczęła się witać z przyjaciółmi Petera Panka, by na samym końcu przejść do dania głównego, czyli Szeptu Nocy we własnej osobie. Pirata, który parę lat temu był na ustach wszystkich młodych kobiet. Niedowierzała, że widzi go przed sobą. Peter Panek nie kłamał.
- Sklej pizdę, Ashoutouran! Nazywam się Daria! - pisnęła i przybiła mu piątkę grubymi paluchami, naśladując Lao Dekima. Dyszała przy tym ciężko. Wręczyła mu kartę z charakterystyczną poświatą. Uśmiechnęła się serdecznie. - Nie jesteś głodny?
Dopiero teraz dziecko zorientowało się, że w magicznym świecie za jej oknem nie wszystko jest w porządku. Ciała zmasakrowanych ochroniarzy (oraz kotka!) rzuciły się w oczy i umysł nie wiedział jak ma poradzić sobie z tym widokiem. Wybrał wyparcie, ale w oczach zaszkliły się łezki, choć dziecko samo nie wie czemu płacze.
Kiedy dokończył dzieła z drugim ochroniarzem, spojrzał na moment na ranę, która została mu zadana. Spokój przywrócony na moment dzięki wizji swojego rodzinnego domu, szybko ustąpił mrocznym myślom, gdy patrzył na rozcięty materiał swojego ubrania i sączącą się w okolicach rozcięcia krew. Jego bark nadal był mobilny, ale dał się trafić już pierwszemu przeciwnikowi, z którym walczył, co tylko utwierdziło go w przekonaniu, że jest nikim. Nawet Garet i ryboludka o imieniu Sara uporali się ze swoim przeciwnikiem szybciej. Zresztą oni przestali mieć dla niego znaczenie - a raczej porównywanie się z nimi, bo nie wiele by zmienił fakt, że to ochroniarz z którym on walczył pierwszy upadłby na ziemię. Ash po prostu czuł, że zawodzi samego siebie i to po całości, nie mogąc za bardzo znaleźć jakiegoś punktu zaczepienia, ani nadziei na przyszłość. Przez jego głowę przechodziły nawet myśli, że może by tak mógł umrzeć podczas tortur Genichiro, bo i tak one pewnie nic mu nie dadzą - bo i co powinny dać? Jego moc była tylko słodkim wspomnieniem, a on sam już dawno nie był... sobą. Po raz kolejny przełknął gorzką pigułkę porażki, mimo że przecież nie przegrał. Tak bardzo trudno było mu zejść na ziemię, po której kroczyli zwykli, przeciętni ludzie. Stracił całą ochotę i motywację do dalszej walki i starań, pogrążając się w gnuśnej nicości. Właściwie dla zabawy rozczłonkował martwego strażnika, nie czując przy tym kompletnie nic. Pustka była tym, co otaczało go w tej chwili, a ciemność znowu tuliła go w swoich obojętnych ramionach. Tak pogrążył się w letargu, że ani nie zauważył, ani nie usłyszał Aimiko, która tłumaczyła, że ich cicha misja nie miała sensu, gdyż... I wtem właśnie został wyrwany z zamysłu z powodu wybuchu okna, a następnie ujrzał Lao Dekima oraz jakieś wielkie, spasione dziecko razem z nim.
- Co do kurwy...?! Zaklął pod nosem, obserwując to niezwykłe zjawisko, którego byli świadkami. Żeby tego było mało, Lao zaczął mówić i Ash przez chwile myślał, że to jakiś szyfr, gdyż ten zdecydowanie miał spore problemy w przekazaniu swoich myśli. Żeby tego było mało, został powitany w bardzo osobliwy sposób przez spaślaka, który dodatkowo wręczył mu kartę z... jego wizerunkiem. Podsumujmy: objęcia mroku, beznadzieja, depresja, bark woli walki, a następnie groteskowa sytuacja, która nie miała kompletnie żadnego sensu. Może Aimiko ma racje? Może jesteśmy w jakimś pokurwionym śnie, w którym brniemy do przodu w odmęty co raz większego absurdu?? Ash odebrał kartę, popatrzył najpierw na nią, potem na grubasa, na którego wołali Daria, a następnie znowu na kartę, po czym wybuchnął głośnym śmiechem:
- BUHUAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHA. Morda kiepie. Czy jestem głodny? Oczywiście, zawsze chętnie opierdole coś na ciepło! Przecież moim towarzyszem z Piratów Apokalipsy jest Ezakhar "Wielki Głód" Hantyme! Ten to dopiero lubi pojeść! A teraz pójdź z nami, tylko pamiętaj, pogoń za marzeniami wiedzie poprzez trupy! Na naszej drodze stawać będą słudzy złej wróżki, ale nie obawiaj się, utorujemy Ci drogę do Twojej przygody!
Uśmiech nie schodził z jego twarzy, kiedy grał najpiękniejszą rolę samego siebie. W środku jednak było źle, bardzo źle. Przestawał myśleć logicznie, nie zastanawiał się nawet za bardzo nad tym, co mówi, a także co dalej robić. Kiedy pojawili się strażnicy z psami, nie przestawał się śmiać.
- BUHAHAHAHAHAHAHA więcej was matka nie miała? Po chuj tu przyszliście? Było grzecznie siedzieć w ciepłym kurwidołku i czekać, aż zagrożenie minie. Ale nie, wielcy bohaterowie przyszli wykonać swoją pracę. Nie znajdziecie tu nic oprócz śmierci - szkarłatnej śmierci!
Mrugnął porozumiewawczo do Darii po czym był gotowy zaszarżować w stronę atakujących chlastając pierwszego strażnika bądź psa, który mu się nawinie pod miecz.
- Hej księżniczko. A nie mówiłem? Ashoutouran jak malowany. Pozostali to moi pomocnicy z magicznej Zato…magicznego świata. Niestety! Zły Kapitan dowiedział się, że kolejne dziecko - Ty moja droga - spełnia swoje marzenia. A tego nie lubi. Wysyła swoje oddziały ale nie bój się, tutaj w tym świecie nic nie jest tak naprawdę, chociaż może tak wyglądać. To świat fantazji. Nie wszystkie fantazje są jednak takie jak w bajkach. Bardzo chciałem byś spotkała Ashoutourana, dlatego wziąłem go na tę przygodę. Teraz jesteśmy w jego fantazji, gdzie pokonuje wielu wrogów. Słyszałaś jednak o nim - jego marzenia są dość brutalne. - Lao nie miał za dużo czasu, więc szył i wymyślał na bieżąco, ale nawet w jego odczuciu dość gładko się to układało. - Jeśli fantazja Asha będzie dla Ciebie Dario zbyt nieprzyjemna - po prostu zamknij oczy. Potem gdy skończymy marzenie Asha, przejdziemy do twojego. Zabiorę cię dalej, żebyś zobaczyła więcej świata! Tymczasem - muszę pomóc Ashowi, a ty zostań tutaj i bądź proszę grzeczna, tylko wtedy będę mógł cię zabrać na przygodę - zakończył Lao.
Wykonano rzut k100 na ogólne powodzenie w walce z ochroniarzami rezydencji Puffów. Przy wyliczeniu przeliczników wykorzystano poziomy doświadczenia oraz atrybuty postaci. Aimiko ze względu na jej chimeryczny charakter, potencjał bojowy tkwiący w nieprzystosowanym do niego ciele oraz okoliczności związane z wzięciem ją za Darię otrzymuje największe szanse na krytyczny sukces, jak i krytyczną porażkę.
Przelicznik powodzenia:
Lao: od „1” do „2” krytyczne niepowodzenie, „od „3” do „10” niepowodzenie, od „11” do „30” częściowe powodzenie”, od „31” do 87” większościowe powodzenie, od „88” do „100” krytyczne powodzenie.
Ash: od „1” do „3” krytyczne niepowodzenie, „od „4” do „16” niepowodzenie, od „17” do „35” częściowe powodzenie”, od „36” do 93” większościowe powodzenie, od „94” do „100” krytyczne powodzenie.
Sara: od „1” do „4” krytyczne niepowodzenie, „od „5” do „19” niepowodzenie, od „20” do „39” częściowe powodzenie”, od „40” do 95” większościowe powodzenie, od „96” do „100” krytyczne powodzenie.
Garet: od „1” do „5” krytyczne niepowodzenie, „od „6” do „20” niepowodzenie, od „21” do „40” częściowe powodzenie”, od „41” do 95” większościowe powodzenie, od „96” do „100” krytyczne powodzenie.
Aimiko: od „1” do „10” krytyczne niepowodzenie, „od „11” do „25” niepowodzenie, od „26” do „49” częściowe powodzenie”, od „50” do 84” większościowe powodzenie, od „85” do „100” krytyczne powodzenie.
Skałek: od „1” do „6” krytyczne niepowodzenie, „od „7” do „24” niepowodzenie, od „25” do „59” częściowe powodzenie”, od „60” do 97” większościowe powodzenie, od „97” do „100” krytyczne powodzenie.
Bryłek: od „1” do „6” krytyczne niepowodzenie, „od „7” do „24” niepowodzenie, od „25” do „59” częściowe powodzenie”, od „60” do 97” większościowe powodzenie, od „97” do „100” krytyczne powodzenie.
Rzuty:
Lao – 22 – częściowe powodzenie!
Ashoutouran – 50 – większościowe powodzenie!
Sara – 70 – większościowe powodzenie!
Garet – 66 – większościowe powodzenie!
Aimiko – 72 – większościowe powodzenie!
Skałek – 81 – większościowe powodzenie!
Bryłek – 22 – niepowodzenie!
Podsumowanie:
Krytyczne niepowodzenia: 0. Niepowodzenie: 1. Częściowe powodzenie: 1. Większościowe powodzenie: 5. Krytyczne powodzenie: 0
Efekt finalny: Sukces porywaczy.
Ostatni z ochroniarzy, którego twarz zmasakrował Skałek próbował się wyczołgać z ogrodów. Zostawiał przy tym po sobie krwawy ślad w zielonym ogrodzie. Męczył się, podejrzewał swój koniec, ale próbował do ostatnich chwil. W pewnym momencie na jego palcach ktoś postawił but. Ochroniarz uniósł głowę i ujrzał kilka ubranych na biało postaci, które poznał dopiero po chwili. „Uciekajcie, nawet my nie mieliśmy sza...” zaczął, ale w powietrzu rozległo się tylko chłodne rankyaku. Błyskawiczne kopnięcie odcięło zmasakrowaną przez Skałka głowę, a ta przetoczyła się pod nogi Ashoutourana.
Drużyna Lao Dekima ujrzała pięć osób z personelu służebnego rodu Puffów. To byli mężczyźni ubrani w charakterystyczne kuchenne fartuchy i czapy. Ich oblicza były zimne i zdeterminowane, skupione na Darii stojącej z przymkniętymi oczkami i pytającej „czy już?”. Kucharze parsknęła Aimiko z rozbawieniem, ale Lao Dekimowi tak do śmiechu nie było. Znał tę część personelu. Zatrudniła się grupowo pod sam koniec jego pracy u grubej kobiety. Niekiedy jej członkowie wyruszali w morskie podróże z głową rodu. Poznał ich jako dobrych kuchmistrzów i osoby serdeczne. Nie obce były mu również ich specjalizacje: „kucharz”, „piekarz”, „cukiernik”, „sommelier”, „barman”. Teraz widział jakby zupełnie inne osoby. Zdeterminowane, o lodowatym spojrzeniu i bardzo skupione.
- Lao Dekim, nie sądziłem, że kiedykolwiek się spotkamy. Ze względu na starą „znajomość” możesz stąd czmychnąć. Twoi przyjaciele dostaną szybką śmierć. - obiecał dowodzący grupą kucharz, ten sam, który odciął głowę ochroniarza. - Panienka Daria musi tu niestety pozostać.
Kucharze powolnym krokiem zbliżali się ku porywaczom. Cukiernik użył soru, zaś piekarz geppo - chcieli skrócić dystans. Rozpoczęło się kolejne starcie.
Pierwszy oficer
Licznik postów: 1,177
Rybolud dalej wmawia Darii, że są fantazji i napotkali kolejną przeszkodę. Każe jej zamknąć oczy i zajmuje jej myśli propozycją, aby wymyśliła miejsce jakie odwiedzą. Pada na Elbaf. Do agentów zaś mówi krótko "Miło was widzieć. Żadne negocjacje pewnie nie mają sensu, więc tylko wam oznajmię, że za nie więcej jak minutę, będziecie martwi. Spędźcie tę minutę godnie" po czym w miarę możliwości nakazuje pozostałym walczyć dwóch na jednego, a sam na siebie bierze Kucharza. W tym czasie Ashoutouran oddaje się wspomnieniowi rodzinnego domu, Wyspy Szeptów oraz członków swojej urodziny, w czym odnajduje źródło spokoju i determinacji. Wydaje się, że wszystko pójdzie po myśli piratów, ale kuchmistrzowie wygrywają z nimi z łatwością, niemal ich masakrują.
Lao Dekim nie trafia seikenm kucharza (wspartego kami-e, które rybolud szybko znienawidzi), a sam bardzo mocno obrywa rankyaku. Ashoutouran co prawda trafia sommeliera, ale ten odpowiada mu o wiele mocniej i biorąc pod uwagę wcześniejsze rany Szeptu Nocy, sytuacja nie jest dla niego korzystna. Barman gołymi pięściami masakruje Aimiko i wybija jej przednie zęby. Skałek obrywa mocno od Piekarza, choć sam stawia mu dzielnie opór. Cukiernik w pojedynkę zabija Sarę (bawiąc się z nią wcześniej swoim soru), a Garet okazuje się być całkowicie bezużyteczny, gdy pojawia się przeciwnik silniejszy niż zwykły ochroniarz. W obliczu takiej porażki zachodzi potrzeba niemal boskiej interwencji... i taka właśnie ma miejsce.
Ashoutouran czuje, że przez jego ciało coś przepływa, jakby podłączył się do jakiegoś nierzeczywistego wymiaru, w którym przestrzeń nie ma znaczenia. Objęło go dziwne ciepło i rozumie, że znów ma moc diabelskiego owocu... ale nie tego, który należał do niego. Sześć białych skrzydeł pokrytych płonącą aurą osłania go niczym tarcza. To ciągle narastający serafin z mieczem wielkości drzewa, który ostatecznie przyjmuje postać trzydziestometrowego kolosa, przy którym nawet rezydencja Puff jest mała. Oblicze za kapturem promienieje światłm, ale da się odczuć, że byt jest andrygoniczny i jego jestestwo ograniczone jest od skupienia oraz determinacji Ashoutourana. Nie jesteś Andarą, jej córką ani moim pierwotnym „nosicielem”. W jaki sposób pozyskałeś zdolność owocu anioła stróża? Jak złamałeś klątwę? Kim jesteś? W istocie narasta gniew. Sommelier nie ma odwagi podejść.
Równolegle do tego fenomenu nagle pozornie martwa Aimiko wybudza się, ale raz jeszcze jako Aisopp. Jego ostatnie wspomnienia sięgają do momentu jego śmierci w "Mrocznym Królu" wywołanej przepiciem zatrutym przez marynarkę alkoholem. Wypluwa wybite zęby. Twarz jest krwawą miazgą, nos złamany, a czaszka pęknięta. Posmak alkoholu dręczy go. Noc ustąpiła dniu. Nie ma siły się podnieść. Kompanów ledwo poznaje. Nic nie ma sensu. Zaczyna się wydzierać wniebogłosy, krzycząc "pomocy".
Lao Dekim wie doskonale, że pozostaje mu tylko i wyłącznie Ashoutouran, Skałek i ewentualnie Garet. Krzyk odmienionej sieroty i obecność ANIOŁA traktuje jak czynnik rozpraszający, który chce wykorzystać na swoją korzyść. Biegnie do Darii. Chwyta ją. Przystawia do skroni palec z kręcącym, wibrującym wodnym pociskiem. Udaje, że zabije zakładniczkę, wcześniej informując dziecko, że muszą użyć podstępu. Kłamie również, że intencją było pozyskanie najzwyklejszego okupu. Rybolud wykorzystuje swoją mroczną renomę, w końcu jedną szlachetnie urodzoną córkę już zamordował. Proponuje, że agenci pozwolą im się wymknąć bezpiecznie, a piraci pozostawią dzieciaka przy brzegu w szalupie. Cukiernik dalej chce zaryzykować konfrontację. Garet staje mu na drodze, ale to nie robi na nim wrażenie i zapewnia tylko "zdążę". Kucharz jednak wierzy, że rybolud spółkuje z ludzkimi kobietami i wie o jego doświadczeniu w zabijaniu szlacheckich córek, więc nie zgadza się na żaden ryzykowny manewr.
Ashoutouran bierze przez chwilę Anioła za przejaw jakieś boskiej interwencji, a możliwe, że także mającej związek z Aimiko i Sarą. Byt sam rozwiewa część wątpliwości, wymieniając imię Andary. Staje się jedyną nadzieją, której może się chwycić Trójprzymierze. Nigdy nie widział mocy diabelskiego owocu jako osobnego bytu, więc poodchodzi do niej z daleko idącą ostrożnością, aby nie obróciła się przeciwko niemu. Przedstawia się, wskazuje na sytuacje zagrożenia, prosi o pomoc, zaznaczając, że wrogów wcale nie muszą i nie chcą zabijać, a na wszelkie pytania deklaruje się odpowiedzieć po tym jak będą już bezpieczni. Awaryjnie, gdyby byt odmówił pomocy im wszystkim, prosi o pomoc tylko dla siebie i Darii.
Anioł zaczyna odpowiedź od współczucia. Jego zdaniem Ashoutouran ucierpiał "najmocniej ze wszystkich". Poznaje miejsce ("znam je bardzo dobrze"), w którym się znalazł i teraz rozumie czemu "jego pani nie mogła go znaleźć". Głos jego jest słodki, ale i władczy oraz pełen mądrości wieków. "Pomogę ci" deklaruje. Nawet wtedy Szept Nocy jest pełen wątpliwości co do potencjały bytu. Uspokaja się jednak, siada ze skrzyżowanymi nogami, zamyka oczy i skupia się. Rzeczywistość szybko weryfikuje ewentualne wątpliwości. Piekarz rusza na Anioła przy pomocy geppo, ale byt nagle chwyta go w dłoń pewnym ruchem i zgniata między palcami, spod których wyparowują spalone zwłoki tak jakby eliminował natrętną muchę. Ashoutouran wie, że stał się czarnym koniem starcia, a w głowie słyszy syk wściekłej Andary. Lao Dekim zaś zaczyna wątpić czy nadaje się do piractwa. "Wstawanie z martwych w ciele syna, klątwy, ANIOŁY, potężne byty, przerażająco grube dzieci. Kurwa."
Kucharz wykonuje swój ruch. Nie daje się zwieść. Zna tragiczną historię Lao (w końcu szpiegował przełożoną) i jest pewny, że rybolud porywa dziecko, aby wykorzystać je jako najsłabszy punkt Lady Puff i dokonać zemsty za Visaam. Nie ma pojęcia o PLANIE. Rybolud przypadkiem dowiaduje się, że Lady Puff ma coś wspólnego ze zniknięciem Visaam, wszystko było jakimś nieokreślonym nieporozumieniem, a w sprawę zamieszany był Smoczy Żółw. Za wypuszczenie dzieciaka, zdradę motywów oraz utrzymanie w ryzach Jednookiego i Anioła obiecuje niejasny kompromis.
Lao zastyga, zwalnia uścisk. Stracił pieniądze, szacunek, znajomych i zdrowie w poszukiwaniu Visaam, a ta okazuje się żyć, porwana w intrydze dawnej pracodawczyni oraz Smoczego Żółwia. Uświadamia sobie, że nienawidzi Lady Puff... i ma przy sobie jej największy skarb, jej dziecko. Zabawa w piratów traci dla niego sens. Ponownie chwyta Darię i przyciska mocno do siebie. Jedno szarpnięcie, a złamie jej tłusty kark. "Teraz chcecie negocjować, tak?" rzuca ironicznie. Gdzieś ma Redwigę, Herę i PLAN. Proponuje, aby oddalili się na rozmowę – Lao i Ash oraz Kucharz i Sommelier. Reszta ma być puszczona wolno. Chce wyciągnąć od Kucha po co im Daria, co wie o Visaam oraz jaka była relacja Lady Puff i Smoczego Żółwia. Sam zdradza, że załodze potrzebne są plany Rajskiej Wyspy. Gra va bank, a jego wyznanie zaskakuje Kucharza. Jeśli wrogowie odmówią, chce poprosić Ashoutourana o wykorzystanie Anioła, lecz zostawiając kucharza.
Ashoutouran nie reaguje w ogóle na to, że rybolud zdradził cel Trójprzymierza. Zdaje się na znajomość Lao z przeciwnikami, w końcu ten pracował wcześniej u Puff. Potwierdza jego słowa i choć przyznaje, że ANIOŁ nie jest stabilny, ale groźny. Próbuje go wyciszyć, "schować". Istota ujawnia się i znika niczym dogasający płomyk świecy, by w końcu skryć się we wnętrzu Szeptu Nocy. Ten pyta się Anioła Stróża czy Andara jest jego panią, kim on sam jest dla niego oraz jak się nazywa. Próbuje również sięgnąć myślami do krzyczącej wcześniej Andary, podkreślając, że to on powinien być wściekły na nią, a przede wszystkim "na tych, których traktował jak braci".
Kuchmistrzowie przystają na warunki piratów. Cukiernik i Barman oddalają się w jedną stronę, a Garet (z krzyczącym Aisoppem na rękach; antytezą współpracującej Darii, której zachowanie Lao bierze za szok pourazowy) i Skałek (z Bryłkiem zarzuconym na siebie) w przeciwną. Lao Dekim, Ashoutouran, Kucharz, Sommelier i Daria podążają w jeszcze innym, wracając ostatecznie do parku, z którego przedostali się do rezydencji Puffów. Rybolud cieszy się, że udało bezpiecznie odesłać chociaż część załogi.
W rodzajowej scence Lao Dekim pokazuje Darii taniec opadającego z drzewa listka goniącego opadającą gałązkę. Kucharz zaczyna urwaną rozmowę i przedstawia swoją dedukcję dotyczącą natury Trójprzymierza. Zdradza się, że kuchmistrzowie są agentami CP4, a ich celem była Lady Puff, która choć jako świetna architektka odnowiła projekt Rajskiej Wyspy, to jednak pojawilo się podejrzenie co do jej współpracy z Rewolucjonistami. Agent zdradza, że Lady Puff długo nie mogła urodzić potomstwa. Po śmierci jej męża po przypadkowym upadku z konia u Lady Puff pojawiła się u niej paranoja, a całą swoją obsesyjną miłość przelała na pogrobowca, Darię. Odnowiła także kontakty z Rewolucjonistami. Rząd miał w zanadrzu agentów, którzy przeszkoleni byli w sztuce kulinarnej i mogli pozyskać jej zaufanie – miłością otyłej kobiety było także jedzenie. Kobieta nie przejrzała tej intrygi, ale wiedziała, że macki Rządu zaciskają się wokół niej. Zaczęła zbierać wokół siebie coraz więcej najemnej ochrony, w tym samego Lao Dekima. Jego romans uznała za przelotną fanaberię. Agent wyjawia, że chciała po prostu utrzymać ryboluda przy sobie i wynajęła Smoczego Żółwia, aby przechwycił jego ukochaną oraz swoimi metodami zmusił, aby go oczerniła Lao, zrażając do siebie i dając Puff warunki do uratowania Lao Dekima. Plan jednak wymyka się spod kontroli przez nadgorliwość Smoczego Żółwia i opór Visaam. Reszty historii Kucharz nie zna zbyt dobrze, a wszystko co wie to tylko anegdota Puff. Zapewnia on jednak Lao, że Visaam nigdy nie zdradziła ukochanego, nawet pod przymusem. Obiecuje opowiedzieć więcej jeśli rybolud będzie współpracował.
Ashoutouran otrzymuje swoje odpowiedzi. Wiedźma nazywa go "przebrzydłą bateryjką", grozi mu swoją potęgą i wypomina czerpanie z mocy tych, których sobie upolowała. Anioł odpowiada zaś, że jest przeznaczony komuś innemu. Komuś komu to Andara wyłupiła oko i której skradła moce podobnie jak uczyniła to z mocami widm Szeptu Nocy. Określa złodziejkę jako obrzydliwą, nienasyconą oraz pełną królewskich ambicji, po czym nagle następuje cisza i ukryty we wnętrzu Anioł znika. Trudno mu określić czy agenci przejrzęli, że utracił moc swojego stróża, ale Andara pozostaje z nim. Przemawia do niego:
"Jesteś zbyt cennym pojemniczkiem, abyś teraz mi tak po prostu zszedł. Miałeś zgnić w tej stoczni. Użyczę ci po raz ostatni mocy widm lub jeszcze potężniejszej. Wybierzesz sobie. Poradzisz sobie. Przyrzeknij, że po wszystkim wrócisz do ciesielskiego żywota i już się nie wychylisz, a ja zrobię wszystko, aby już więcej nie nękać twojego ciała. Osłabię efekt klątwy. Bateryjko, połącz siły ze mną, a ty i twoi przyjaciele przetrwacie. Nikt nie wyszedł dobrze na współpracy z agentami Rządu. Zapędzacie się w kozi róg. Ten rybolud właśnie zdradził intencje waszego sojuszu. Myślisz, że teraz Rząd wam tak łatwo odpuści?"
Lao Dekim zastanawia się na ile z tych wydarzeń Hera widziała w swoim PLANIE. Jest zaskoczony, że sprawa Puff i Rajskiej Wyspy jest na tyle ważna, że Rząd posłał agentów Cipher Pol. Wie, że informacja o infiltracji Rajskiej Wyspy nie może pójść dalej. Wie, że mają ich w garści. Nie daje po sobie znać jak wszystko zależne jest od Ashoutourana i ANIOŁA, o którym to nigdy nie wspomniał. Robi dobrą minę do złej gry. Kupuje sobie czas, pokazując Darii pisklę uczące się latać na jednym z drzew. W końcu odpowiada, że takich informacji potrzebował, czyli zupełnie przeciwnie niż wybielania Lady Puff. Sugeruje klarowność po stronie agentów w temacie gdzie może być Visaam lub kto coś o niej wie. Wyjawia dla pewności, że Ash jest z jego załogi. Prosi o kompromis gwarantujący Karmazynowym bezpieczeństwo. Chce uniknąć sytuacji, w której agenci spróbują siłą odebrać Darię lub uciec, przekazując informację o planowanym ataku na Rajską Wyspę.
Kucharz w dalszej części rozmowy z Lao Dekimem sugeruje, że Smoczy Żółw oddał zapewne Visaam w ręce bezdusznego wymiaru sprawiedliwości i może być w jakimś areszcie na odludziu, a nawet na Rajskiej Wyspie. Oznajmia, że nie zna życia Lao na wyrywki, ale może pozyskać stosowną wiedzę za oddanie Darii. Proponuje też zachować przy życiu kilku kompanów ryboluda z załogi Karmazynowych ("ja też jestem karmazynowa" dumnie wtrąca Daria), ale nie "imienne" sławy z listem gończym. Obiecuje nawet pomoc w odzyskaniu Vis, ponownym zdobyciu jej serca, a także pozbyciu się listu gończego i złej sławy mordercy szlachetnych córek oraz kochanka Redwigi. W jego ocenie nie jest sztuką zlokalizowanie Visaam, ale jej odbicie, rozkochanie i utrzymanie w szczęśliwym życiu po pirackiej karierze. "Nic o nas kurwa nie wiecie. Nic." myśli sobie rybolud. Odpowiedzi Lao nie doczeka się z uwagi na mające w międzyczasie perypetie metafizycznej natury Ashoutourana.
Ashoutouran oddaje się wspomnieniom z przeszłości, gdy medytował pod olbrzymim jesionem na polanie w wietrzny, późnojesienny dzień. Kołysząca trawa, cienie słońca, przez które przemykają burzowe chmury, wilgoć w powietrzu. Atmosfera napięcia i niepokoju. Ashoutouran jest wpojony w otaczającą naturę, ale nieuspokojony. Nękają go zwidy. Najpierw sycząca, wielka hydra o wielu głowach uzbrojonych w zębiska i tą jedną, centralną, z szamańską maską. Potem niekończąca walka piratów i marynarzy po dwóch brzegach niczym alegoria odwiecznych sił, symbol przeplatania harmonii i chaosu. Kolejna jest wysoka postać o zamazanej, ale uśmiechniętej twarzy. Legendarny szermierz emanujący fałszywością. Wręcza Ashoutouranowi żółtą różę i mówi "to jest znak tajemnicy, którą musisz odkryć". Ostatnia jest tańcząca bez szwanku w płomieniach kobieta będąca jednocześnie lisicą. Jej gęste, jedwabiste futro o głębokim rudym odcieniu połyskuje zlotem i czerwienią w blasku ognia. Lisie uszy poruszają się w rytm muzyki ognia, oczy niczym bursztyn rozświetlone są radością, a ogon wiruje, tworząc z ogni wstęgę. Harmonia z żywiołem, drapieżność i zalotność. Jest jakby ucieleśnieniem ognia. Po niej jeszcze epilog. Czwórka postaci-cieni wpatrująca w taflę odbijającą nocne niebo. Chciał do nich podejść, ale nie mógł. Ich krzyk wybudza go. Jest zmęczony jak po ciężkim treningu fizycznym. Zastany przez Ivessę, wdaje się z nią w rozmowę o naturze zdrady na podstawie czytanego przez nią romansu. W jego ocenie większym zdrajcą jest ten kto łamie przysięgę wierności i miłości, a nie kto jest obiektem zdrady. Po tej puencie wizja kończy się.
Ashoutouran dokonuje dedukcji. Po pierwsze, ofiar Andary musiało być więcej. Po drugie, warunkiem utrzymania mocy przez wiedźmę było to, aby ofiary żyły. Po trzecie, skradzione moce może rozdawać według uznania. Po czwarte, znakiem rozpoznawczym innych przeklętych może być wydłubane oko, warunek rytuału. Po piąte, Andara na odległość mogła łagodzić lub zdejmować klątwę. Po szóste, jest potężna. Po siódme, na przykładzie Anioła – przebudzona moc może zostać zatrzymana. Po ósme, nie wiedząc czemu jest wstanie jej odebrać moc, nie tylko widm-widm owocu. Rozumie już, że raz skradł inną moc, logii i Redwiga miała rację, gdy zastała go pod "Mrocznym Królem". Oznajmia Andarze, że nie chce innej mocy niż swojej. Wyjaśnia kobiecie, że nie ma do niej zadry takiej jak do Yzakersa, który go zdradził, co nawiązuje do jego wspomnienia z siostrą. Żąda mocy, a potem obieca zawrzeć układ, choć bez niedorzeczności jak powrót do ciesielskiego żywota. Obiecuje za to z miejsca nigdy nie zawrzeć układu ze Światowym Rządem i Marynarką.
Andara wybucha histerycznym śmiechem, który przebija nawet przesadyzmem Asha. Emanuje pogardą, cynizmem i interesownością. Gratuluje dedukcji i zdradza, że załoga Torvara oraz Urahary są w sojuszu i to cała załoga Apokalipsy (na czele z jej paranoicznym kapitanem), przestraszona potencjałem Ashoutourana, postanowiła go wydać polującej na owoc widm-widm Andarze, aby utworzyć sojusz dwóch najsilniejszych załóg na Północnym Morzu. Warunkiem było jeszcze, że moc owocu pozostanie w załodze Apokalipsy, przez co ta musiała zrekrutować nowego załoganta, który imituje Ashoutourana, aby ten miał dostęp do mocy widm na mocy paktu z Andarą. Rozbawiona jednak sytuacją i z czystej ciekawości zwraca na moment potęgę widm swojej pierwszej ofierze. Ta zwraca się do agentów CP4:
- Ja też mam do Was jedno pytanie. Kilka lat temu została zamordowana młoda liderka CP8. Czy wiecie może, jak miała na imię?
Coś w Ashoutouranie wyraźnie się odmienia. Jego czerwone oko jakby świeci się, liście podrywają od nagłego podmuchu wiatru, ptak uczący się latać odlatuje nagle z przerażeniem, a za nim zaraz do ucieczki podrywają się wszystkie ptaki. Park nigdy nie był taki mroczny jak w tej chwili. Daria jest przestraszona, ale nie przeszkadza jej to, aby jak zjawa powtórzyć do agentów usłyszane wcześniej słowa: "nie znajdziecie tu nic oprócz śmierci... szkarłatnej śmierci". Agenci nie dowierzają, ale odnajdują sens w nawiązaniu do zmarłej tragicznie liderki CP8.
Ashoutouran znów staje się Szkarłatną Śmiercią. Odzyskuje część sił oraz moc widm, w tym atutowe techniki: krok w cień i wyjście z cienia, powidoki, widmową postać oraz niewidzialne ostrze. Był w tej chwili jak kaleka, która nagle wstała czy ślepiec odzyskujący wzrok, a nawet trup powstały z martwych. Przełknął z goryczą fakt, że przeżył tyle lat jako zwykły cieśla. Nawet intelektualnie i pod kątem siły woli poczuł się lepiej. Zakręcił ostrzem między palcami, a przyszło mu to z taką łatwością jakby znów pływał po Północnym Morzu. Agenci jednak postanawiają stawić mu czoła:
- Nazywała się Margott... a CP4 ją pomści.
Szkarłatna Śmierć oddaje się mieszaninie ekscytacji, szaleństwa i żądzy mordu. Powierza Darię bratu krwi, pozwalając mu nawet się z nią wycofać bez udzielenia mu pomocy. Deklaruje zadbać, aby PLAN nie wyszedł poza grono obecnych w parku. Oznajmia, że nie będzie szedł na układ z rządem i marynarką, która zdradziłaby go i tak. Wspomina słodko walkę z agentką, której imię poznał. "Margott... Ah, to była piękna walka. Niejako niosę teraz jej wolę wejścia na szczyt. Będziecie kolejnymi schodami w tej drodze.".
W tym samym czasie Lao odpowiada Darii na jej wcześniejszą deklarację: "Tak, jesteś Karmazynowa" potwierdza, a Daria rozpromienia się, czując częścią karmazynowych. Czuje się częścią tej samej rodziny co rybolud, który idzie krok dalej - obiecuje jej pokazać morze. Chce, aby wyniosła coś kiedyś z tej przygody, miała coś z życia, także na przekór jej matce.
Do agentów rybolud wydymał wargi, wystawiając język i przedrzeźnia ich, czując o wiele pewniej. Przypomina sobie wspomnienie z Visaam, którą uratował przed natrętnym facetem i którą obiecał wtedy zawsze chronić. Trochę blefuje agentom na temat tego co mówił, ile w tym było prawdy i chce im zmącić w umysłach. "Musimy dokończyć fantazję Ashoutourana. I mamy na ten pokaz bilety w pierwszym rzędzie" rzuca do Darii. Obiecał jej TEGO Ashoutourana i zapewnił go jej. Do walki ma zamiar tylko dołączyć, gdy Ashoutouran zacznie przegrywać, nadarzy się okazja do zadania podstępnego ciosu, pomoc (np. wodnym pociskiem) nie będzie się wiązała z najmniejszym ryzykiem lub ktoś postanowi odebrać mu dzieciaka. Daria jest zadowolona z widowiska. "Chcę walczyć tak jak on. Musicie wytrenować" prosi, choć jeszcze Ash niczego nie zrobił, a rybolud odpowiada, że jej trening już się rozpoczął.
Szkarłatna Śmierć oddała się wspomnieniom - jednej z masakr i wymianie zdań z kobietą z marynarki, rozmowy z Ivessą o naturze dobra i zła, trzecim spotkaniu z Yasminą, podczas którego posiadał już zrozumienie własnej siły oraz pragnienia czynienia dobra, także dla niej. "Jesteś dobrym człowiekiem. Wierzę w Ciebie Ashu. Wierzę, że będziesz zadawał radość wielu ludziom wokół." przepowiedziała mu ukochana.
Ashoutouran, z szerokim uśmiechem na ustach, opada plecami ku ziemi i nagle znika. Wchodzi w krainę cieni, do której tak tęsknił, niemal jak do swojego królestwa, ale nie zagrzewa w nim długo miejsca. Chce wrócić i najpierw zaatakować znienacka sommeliera, a potem - przy pomocy niewidzialnego ostrza oraz widmowego rozdarcia - kucharza. Agenci są czujni, wyczekują ataku znienacka, ale ich szanse są teraz o wiele mniejsze. Sommelier - ten, który wcześniej zdominował "Jednookiego" - ginie od jednego niespodziewanego ciosu zadanego przez "Szkarłatną Śmierć". Jego śmierć jednak otwiera Kucharzowi szansę na złapanie Ashoutourana. Błyskawicznie atakuje go przy pomocy rankyaku i choć pirat uchyla się, sięga go jeszcze podstawowymi atakami. Agent unika również niewidzialnego ostrza, choć potem znów nie jest w stanie dosięgnąć Ashoutourana rankyaku i tylko przecina pobliskie drzewo. Lao Dekim, cały czas obawiający nagłego powrotu pozostałych kuchmistrzów, a w szczególności po przewaleniu drzewa, w końcu znajduje właściwy moment do interwencji. Włącza się błyskawicznie do walki i posyła aż dwa szybkie wodne pociski, choć trafia celu jedynie jednym. Daria również chce pomóc: markuje użycie wodnego karabinu (krzycząc: "Ra! Ra! Ra-Ra...") i dopingując Ashoutourana ("Musisz wygrać, kiepie! Musisz przeżyć, aby móc jeść!"). Szept Nocy wie, że musi jak najszybciej skończyć walkę i stawia na tradycyjne krok w cień i wyjście z cienia, zaś rybolud przybliża do niego i również chce wyprowadzić atak, pilnując, aby Daria cały czas była w jego zasięgu. Pomoc Lao nie jest potrzebna, bo Szkarłatna Śmierć dosłownie masakruje Kucharza. Daria ma jednak dosyć spektaklu. Wymiotuje, prosząc, aby bajka Ashoutourana skończyła się... i wtedy słyszą znajomy krzyk, w którego kierunku biegną, podejrzewając najgorsze.
Przypuszczenia Lao i Asha są słuszne - Piekarz i Cukiernik zdradzili warunki umowy zaraz po tym jak piraci rozdzielili się. Toczyli jeszcze starcie z dzielnie odpierającymi ich atakami, ale będącymi na straconej pozycji Skałkiem i Garetem, dodatkowo zmuszonymi bronić Aisoppa oraz Bryłka. Odsiecz na szczęście przybywa w porę. Daria toczy się ze zbocza, Lao biegnie za nią, a Ash - choć bez ANIOŁA - jest wyraźnie odmieniony. Moment ulgi. Skałek i Garet padają z wycieńczenia, przy czym ten ostatni czeka na spektakl "Szkarłatnej Śmierci", którego obecność niemal czuć w powietrzu i któremu wyjątkowo nie podoba się kolejny przejaw zdradliwego Światowego Rządu. W tej samej chwili Andara zapewnia telepatycznie Asha, że znane mu techniki widm-widm owocu to tylko wierzchołek góry lodowej.. po czym ich połączenie urywa się, a wraz z nim znikają moce utraconego owocu. Klątwa wraca nagle i nie jest to zamysł Andary. Zapora, którą postawiono mu na drodze do dawnej mocy, powróciła jeszcze silniejsza, a Ash i Lao muszą dokończyć walkę z Cukiernikiem i Barmanem po wykończonych, rannych sprzymierzeńcach z sojuszu. Szept Nocy pozostawia szybszego Cukiernia swojemu bratu krwi, a sam bierze na siebie Barmana. Rybolud wcześniej rozważał czy przypadkiem nagły przyrost mocy Ashoutourana, analogicznie jak forma Czerwonej Księżniczki ich kapitan, nie odbije się na jego zdrowiu i formie, więc nie jest taki zaskoczony. Zakładniczce nakazuje dołączyć do Gareta i Skałka oraz bierze się za swojego przeciwnika. "Cukiernik, tak? Pewnie gorzki smak porażki nie przypadnie ci do gustu" rzuca i rozpoczyna starcie, rzucając jednocześnie okiem na Darię i sytuację Ashoutourana oraz uważając na wrogie soru. Cukiernik jednak decyduje się zaatakować Asha, co Lao przewiduje i pomimo kami-e wroga, udaje mu się go dosięgnąć i zabić. Przeciwnik uchroniłby się, gdyby użył pełnego kami-e w jego aktywnej wersji. Barman próbował pomścić kompana, ale kontrę przerwał mu Ashoutouran w szermierczej kontrze, która była równie piękna i sprawna, co niecelna i daleka od potęgi jaką dzierżył, gdy zdjęto mu klątwę. Dokładnie w tym momencie przybywa odsiecz.
Skroń ryboluda przecina rzucony kamień, rozlega się huk wystrzałów. Na wzgórzu dostrzegają ekipę ratunkową: poobijany i pełen werwy Węglobrody oraz towarzyszący mu Wybodywek obładowany rewolwerami, Genichiro ze swoim małym imiennikiem, szalony gnom, jakiś-rybolud oraz Lina. Barman wie już, że jego misja kończy się w tym momencie. Darii nie odbije, a kilku postronnych piratów nie jest wartych tego, aby zginął i nie przekazał informacji o ruchu Trójprzymierza. Ucieka przy pomocy geppo, spluwając na odchodne z pogardą na Ashoutourana, któremu plwocina wpada do jedynego oka. Ostrzał Wydobywka nie sięga agenta CP4. Starcie z agentami kończy się. Daria została przechwycona, ale cena powodzenia PLANU jest wysoka: Sara nie żyje, Bryłek zostaje okaleczony (dalej będzie częścią wunglowej załogi, ale nie będzie już nigdy walczył), Aimiko ma zmasakrowaną twarz (i zmienioną tożsamość).
Drogi wszystkich oficerów Karmazynowych Piratów ponownie się krzyżują i dochodzi do wielu znaczących interakcji między załogantami różnych frakcji Trójprzymierza, często absurdalnych. Genichiro-sierota jest przerażony stanem drużyny porywaczy i pyta "Aimiko", swojej dowódczyni, co zaszło. Joe pomaga ryboludowi wstać, wręcza mu (w ramach gorzałolecznictwa) flachę i przypomina o wcześniejszej obietnicy związanej ze wspólnym biesadowaniem. Daria szybko zaprzyjaźnia się z Joe (ku zazdrości Lao), miniGenichiro oraz Lina próbują zrozumieć co się stało z Aimiko i zastanawiają się czy gruby okama nie dołączy do karmazynowych, a duet Genichirów opatruje rannych. Kolejny dzień w Trójprzymierzu. PLAN realizowany jest dalej.
Rodzina Nightwhisper to ród arystokratyczny, znany ze swoich wpływów na wyspie Szeptów. Z pokolenia na pokolenie rodzina ta uchodzi za wpływową, a jednocześnie owianą tajemnicą. Była jedną z wielu rodzin arystokratycznych, które zyskały reputację dzięki majątkowi i politycznym wpływom, które poszerzały się z pokolenia na pokolenie. Cechą wspólną dla członków tej rodziny były jasnobrązowe znamiona, które pojawiały się u bardziej utalentowanych osób pośród rodu. Jeszcze 200 lat temu ród Nightwhisper był jednym z wielu dominujących na wyspie Szeptów, gdyż obok nich mocne pozycje miały takie rody jak Windwhisper, Treewhisper, Mightwhisper oraz jedyna rodzina, której nazwisko nie było bezpośrednio związane z szeptem - Gausslaud. Z biegiem lat jedni tracili swoje wpływy poprzez skandale, innym naturalnie brakowało charyzmatycznych przywódców, którzy przeprowadziliby ich przez lata kryzysu, a jeszcze innych po prostu nie interesowało poszerzanie wpływów czy władanie czymś więcej, aniżeli własnymi dworami. Toteż po tymże czasie, ród Nightwhisper stał się najważniejszym elementem wyspy i niejako rządził nią w sposób, który był odbierany pozytywnie przez mieszkających tam ludzi.
Najbliższa rodzina Asha składała się z czterech członków. Ojciec - Lord Edmund Nightwhisper, lat 58. Wysoki, szczupły mężczyzna o niesamowicie surowym wyglądzie, który doskonale oddawał jego dystans i autorytet. Nosił długie, srebrzyste włosy, które sięgały mu do ramion i były zawsze starannie uczesane. Jego twarz była wyrazista, z ostrymi rysami – cienki nos, wysokie kości policzkowe i głęboko osadzone oczy w kolorze lodowatego błękitu. Na jego twarzy często gościł spokojny, ale zimny wyraz, a jego oczy zawsze zdawały się świdrować rozmówcę, jakby były w stanie czytać jego myśli. Posiada szeroką wiedzę na tematy skarbowe i ekonomiczne, przez co sukcesywnie pomnażał dorobek rodu, ale też większość czasu spędzał nad księgami. Był także niezwykle biegły w walce mieczem, mając nawet swoją własną, czarną katanę o nazwie "Czarny Lotos", która była przekazywana z pokolenia na pokolenie w jego rodzinie. To on w wolnych od ksiąg chwilach był odpowiedzialny za trening szermierki młodego Ashoutourana. Matka - Lady Isobel Nightwhisper, lat 45. Była kobietą o nieziemskiej urodzie, w której delikatność mieszała się z aurą tajemniczości i napięcia. Średniego wzrostu, mierzyła około 168 cm, a jej postura była szczupła, lecz pełna elegancji. Miała długie, proste włosy w kolorze głębokiej czerni, które opadały swobodnie na jej plecy, często przyozdobione delikatnymi, srebrnymi wstążkami lub subtelną biżuterią. Jej cechą charakterystyczną były szkarłatne oczy, które właśnie po niej odziedziczył Ash. Sama pochodziła z rodu Gausslaud. Dla dwójki swoich dzieci starała się być troskliwą matką, chociaż miewała gorsze okresy, podczas których topiła rozterki w winie. I wreszcie młodsza o 4 lata siostra - Ivessa Nightwhisper. Była znana ze swojego łagodnego, lecz intrygującego charakteru. Na pozór cicha i skromna, w rzeczywistości posiadała niezwykle bystry umysł oraz naturalny talent do przyswajania wiedzy. Jej twarz była owalna, z pełnymi ustami, alabastrową cerą i dużymi, migdałowymi oczami o wyjątkowym kolorze – fioletowe, z delikatnym, złotym połyskiem. Oczy te zawsze zdawały się kryć tajemnicę, a jej spojrzenie bywało tak intensywne, że wielu czuło się nieswojo, patrząc na nią zbyt długo. Jej styl ubierania się był prosty, ale zawsze niezwykle elegancki. Nosiła długie, przylegające suknie w kolorach czerni, granatu i srebra, często z półprzezroczystymi, eterycznymi materiałami, które wyglądały, jakby delikatnie powiewały, nawet bez wiatru. Potrafiła przepięknie grać na skrzypcach, tańczyć, projektować ubrania oraz malować obrazy. Była też bardzo inteligentna, podczas nauki notując tylko najlepsze wyniki. Pod tym względem w pewnym sensie była przeciwieństwem swojego brata, który uczył się przeciętnie, miał natomiast genialne umiejętności w analizowaniu otoczenia oraz nauki umiejętności manualnych. Nie było to zresztą dziwne, gdyż posiadał jedno z największych znamion pośród rodu Nightwhisper w ostatnich dekadach. Nie było więc niespodzianką, że Edmund sporo obiecywał sobie po swoim pierworodnym licząc, że za jego życia wydarzą się wielkie rzeczy dla rodu Nightwhisper.
Aimiko rzuciła się na barmana, ale ten nie potraktował jej poważnie. Dziecko uznał za żadnego rywala i postawił na najzwyczajniejsze pięści. Sierota próbowała z całych sił dosięgnąć przeciwnika i choć Lao Dekim wiedział na ile ją stać to jednak ciało młodzieńca było niewprawione w boju, jakby w opozycji do pełnego determinacji ducha oraz (rzekomych) doświadczeń Aimiko. Barman umknął każdemu cięciu, kopnięciem podciął swojego przeciwnika, usiadł na jego kolanach i zaczął serię brutalnych uderzeń pięściami w twarz. Nie traktował wroga poważnie, ale poniosło go i każde kolejne uderzenie było coraz szybsze oraz silniejsze, a finalnie seria zakończyła się na tym, że dłonie barmana pokryła krew. Twarz Aimiko wydawała się być zmiażdżona. Nawet dorosły mężczyzna nie miał prawa przeżyć takiej bezlitosnej serii, a co dopiero dziecko. Sierota opierała się do samego końca i próbowała wyrwać, ale nie dała rady. Ciało było za słabe. Powoli przymknęła oczy. Barman wstał i jak gdyby nigdy nic powolnym krokiem zmierzał ku Darii.
***
Jeszcze łyk. Kufel trafia z trudem w usta i uderza o zęby. Ręka ma coraz mniej siły, koordynacja spada, a w głowie szumi i wiruje. Cała karczma zdaje się falować. Po ciele rozchodzi się przyjemne ciepło, mięśnie rozluźniają się, a chłopak wydaje się być u szczytu swoich możliwości, ale to wszystko jest jedynie ułudą. Zachłyśnięty niedawnym sukcesem i zbiorową bitką stoi, rozmawiając z wąsatym facetem i oblewając cyklicznie mocnym alkoholem. Tak, tak, słucham cię odpowiada mu i kiwa mocno głową na potwierdzenie, choć ta niekiedy zdaje się go przeważać. Czuje się jakby miał upaść i już nie podnieść się z desek tego olbrzymiego lokalu. Zazdroszczę tamtemu szermierzowi, że ma takiego ojca, który wskoczyłby za nim w ogień myśli sobie i znowu odpływa w świat dawnych żali, które przykrywa jednak starannie radością niedawnego sukcesu oraz kolejnymi porcjami swojej nowej ulubionej substancji. Z czasem jednak zbiera mu się na wymioty, a w nagłych atakach słabości jego rozmówca pomaga mu się otrząsnąć. Za każdym kolejnym razem chronologia zdarzeń w jego głowie staje się coraz bardziej nieczytelna, jakby przeskakiwał od kolejnej pijackiej sceny do drugiej i za każdym razem był w coraz gorszym stanie. Kiedy ostatecznie padnie na podłogę i przestanie oddychać nawet nie ma świadomości, że to już koniec.
***
Otworzył oczy, choć z trudem bo były opuchnięte. Wypluł wybite zęby. Twarz była krwawą miazgą, nos złamany, a czaszka pęknięta. W głowie wirowało gorzej niż po najgorszym kacu. Spróbował się podnieść, ale nie był wstanie. Ciało odmówiło mu posłuszeństwa. Coś się wydarzyło. Nie wiedział co, ale poczuł, że bardzo złego i niewyjaśnionego. Musiało go wiele ominąć, bo nie znajdował się nawet w „Mrocznym Królu”, lecz w jakiś ogrodach i to w biały dzień. Próbował przypomnieć sobie co się wydarzyło, ale jedyne co pamiętał to upojenie alkoholowe, choć to nie od niego chyba pękała mu głowa. Resztką sił podniósł się na kilka sekund, by opaść w zakrwawiona trawę. Dostrzegł tamtego ryboluda, którego imienia już nie pamiętał. Był ten jednooki, który okrył się wstydem (co to za ognista aura?!) oraz tamten heros, który wojował z krzesłem. W oddali martwa ryboludka, monstrualne dziecko oraz dziwni ludzie ubrani w kuchenne stroje. To nie miało najmniejszego sensu. Zrobił to na co pozwolił mu ten stan – krzyknął:
- AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! POMOCY!!!
Garet i Sara stali w osłupieniu. Cukiernik jakby nigdy nic wrócił do swojego soru i okrążał ich. Wiedzieli, że ich drużyna jest w rozsypce. Dotąd rywalizowali, ale teraz stanęli razem plecy w plecy i czekali na odpowiedni moment na kontrę. Cukiernik nie śpieszył się i również wyczekiwał odpowiedniego momentu. Za cel obrał sobie ryboludkę, uznając za może silniejszą, ale mniej zdeterminowaną od jej kompana. Gdy tylko raz popełniła błąd i niepotrzebnie zamarkowała cios włócznią wsunął się jak gdyby soru pod nią, wykonał w obrocie stylowe rankyaku, podniósł się momentalnie i zajął pozycję, aby uchylić przed Garetem. Ten wiedział już, że walczy sam. Ryboludka oberwała w krtań i krwawiła tak mocno, że kwestią czasu była jej śmierć. Wrzasnął i próbował przelać całą desperację w ostrze Inaby. Nie tylko to mu się nie udało, ale nawet jego szarża była farsą, po której cukiernik nie musiał się nawet uchylić.
- Żałosne - rzucił do II Oficera Wszechwidzącego Oka.
Fortuna odwróciła się od Lao Dekima, Aimiko i Sara były martwe, Garet stracił wolę walki i był do niczego, a jedynymi, którzy coś robili byli kark z wunglowych piratów oraz Szept Nocy. To był już koniec. Finał serii porażek, koniec teatru absurdu i groteski. Nawet jeśli pokonałby Sommeliera czy dałby radę innym kuchmistrzom? To było więcej niż wątpliwe. Przygotował się na najgorsze, ale pozycji nie zmienił. Trzymał się swojego wspomnienia. Jego przeciwnik uśmiechnął się, skinął głową i wtedy przez ciało Szeptu Nocy coś przepłynęło. Poczuł jakby podłączył się do jakiegoś nierzeczywistego wymiaru, w którym przestrzeń nie miała znaczenia. Objęło go dziwne ciepło. Poczuł, że odzyskuje to czego brakowało mu od dawna – moc diabelskiego owocu.
***
Przed okiem mignęło mu skrzydło pokryte białymi piórami, które od płonącej żywym ogniem aury wydawało się być niemal karmazynowe. Osłoniło go niczym tarcza, a Sommelier zawahał się czy może podejść. Zaraz po nim ujawniło się kolejne pięć, a Ashoutouran podniósł głowę i dostrzegł, że wcale nie odzyskał mocy widm-widmo owocu. W ogrodach ujawniła się postać anielicy, która okryła go niczym aurą. To był monstrualny kolos, który ciągle powiększał swoje rozmiary. Serafin w białej szacie, istota niemal wyłącznie składająca z trzech par skrzydeł, z wielkim ostrzem rozmiarów drzewa. W całości objęta ogniem, który nie palił tylko Jednookiego.
Po chwili istota była już tak wielka, że górowała nad rezydencją. Musiała mieć z 20-30 metrów. Nie widział jej twarzy skrytej za kapturem - zresztą zwrócona była w kierunku jego wroga, więc i tak by jej nie ujrzał - lecz czuł podświadomie, że była o andrygonicznej naturze. Jej oblicze promieniowało światłem, ale gdy serafin przemówił był już pewny.
- Nie jesteś Andarą, jej córką ani moim pierwotnym „nosicielem”. W jaki sposób pozyskałeś zdolność owocu anioła stróża? - spytał się Serafin i zapałał gniewem, lecz jego wewnętrzny ogień nie ranił wciąż Szeptu Nocy. Czerwone oko dostrzegło, że momentami płomieniem składające na ten dziwny byt rozwiewają się i utrzymuje w ryzach je tylko determinacja, skupienie oraz wola Ashoutourana. - Jak złamałeś klątwę? Kim jesteś?
- Jestem Ashoutouran Szept Nocy, miło mi Cię poznać mój aniele stróżu. Powiedziałbym, że dzieje się to w niesprzyjających okolicznościach, choć z drugiej strony kiedy miałby nadejść anioł stróż, jak nie w momencie trwogi? Chętnie odpowiem na Twe pytania, ale jak widzisz, mamy tutaj sytuację niecierpiącą zwłoki... Nie chcę przeszarżować, ale czy mógłbyś pomóc nam się wycofać na przykład odgradzając nas od wrogów swoim ogniem? Nie musimy, ani nie chcemy ich zabijać... Jak tylko będziemy bezpieczni odpowiem na wszystko o co zapytasz, tylko proszę o Twą pomoc...
- Szept Nocy... To ty jesteś "pierwszą" ofiarą Andary. Współczuję ci głęboko, młody człowieku. Z was wszystkich to twoje życie załamało się najmocniej. Moja Pani szukała cię, ale teraz wiem, że skryłeś się bardzo daleko. Poznaje to miejsce. Oh, znam je bardzo dobrze. - głos Serafina był słodki, ale również przepełniony mądrością wieków i władczy. Kiedy istota powiedziała o współczuciu to na moment jakby stała się czystą ideą współczucia. - Pomogę ci.
Lao chwyta ją, obejmując jedną ręką od tyłu, a drugą przystawia jej palec do skroni niczym pistolet. Na końcu palca wibruje delikatnie kręcący się wodny pocisk. Nie wystrzelony - ma jedynie tańczyć na palcu Lao i okazywać gotowość do “pociągnięcia za spust”. Lao szeptem mówi do dziecka:
- To udawane. Musimy ich nabrać, Peter Panek wygrywa czasem nie siłą, a podstępem. A ty też jesteś aktorką. Graj przerażoną Daria, jeśli się uda - potem w końcu można ruszyć na Elbaf. Zaczynamy przedstawienie.
Następnie krzyczy głośno do przeciwników:
- STAĆ! STAĆ bo ją zabiję! - Krzyczy, a następną cześć mówi donośnie, lecz już bez krzyku - Chuj, nie udało się. Nagrabiliśmy się całej wyspy, ale przegięliśmy z zachłannością. Bachor miał być na okup, ale kurwa trochę się to zjebało - Lao wyrażał głosem frustrację, która faktycznie go opanowała, chociaż historia nieco było zmyślona, lecz tak naprawdę - bardzo bliska prawdy. - Zaskoczyliście nas. Ale zrobicie jeszcze jeden ruch, a bachor skończy z dziurą w czaszce. Wiem, że umiecie szybko się przemieszczać - czy zdążycie jednak zanim wypuszczę pocisk? - wodne kropelki zatańczyły przy palcu. - Czy zaryzykujecie? Co powie i co zrobi Pani Puff, gdy dowie się, że podjęliście ryzyko i przez to jej dziecko nie żyje? - renoma, którą tak pięknie wytworzyli Lao w gazetach była teraz nieoceniona. Była spora szansa, że chociaż jeden z nich przeczytał gazety, ale prawdopodobnie zrobił to każdy z nich. Przecież Redwiga była właśnie stąd. Z gazet obraz Lao był jasny - rybolud bez wahania zabiłby to dziecko. Zresztą - byłaby to nie pierwsza córka arystokraty, którą zabił. Ale pierwsza córka, która była synem.
-Weźmiemy swoich. Darię bierzemy jako zabezpieczenie. Wychodzimy stąd, a wy tu zostajecie. Zapakujemy się na statek i spierdalamy. A dzieciaka zostawimy gdzieś przy brzegu, w szalupie. Jakiejś dużej. Wytrzymałej - dodał, ze względu na rozmiar Darii. - Nie zaryzykujemy, że przy przekazaniu Darii, czy odbiorze okupu nas zajebiecie. Widzimy wasz poziom - przedstawił Lao. Tak naprawdę, to faktycznie czuł, że ten cały plan z przekazaniem Darii w zamian za informacje jest kurwa idiotyczny. Przecież ta Puff się przygotuje. Nawet jak im coś powie, to kurwa nie opuszczą tej wyspy żywi. Odjebało im po sukcesie w Mrocznym Królu. Dobra kurwa, teraz to nie ważne. Teraz musimy wydostać swoich.
- To jak, wszystko jasne? - zapytał, a do Darii po cichu, szeptem do ucha dodał:
- Zobaczymy teraz, jak nam poszło nasze przedstawienie. Świetna zabawa!
Piekarz wystrzelił przy pomocy geppo w kierunku anioła stróża i zatrzymał się przy jego twarzy. Dziwny byt był jedyną niewiadomą w tym wygranym już starciu i nawet groźby Lao Dekima uznawano za swego rodzaju grę na zwłokę, nad którą da się zapanować. Anielica wbiła miecz w ziemię. Przybliżyła powoli dłoń do podskakującego w powietrzu osobnika, by nagle pochwycić go pewnym ruchem i zgnieść między palcami dłoni spod których wypłynęły zwęglone, parujące zwłoki. Był piekarz, nie było piekarza.
- Dekimie, udajesz porywacza, manipulujesz swoimi kompanami, ale twój cel jest oczywisty. Dogadajmy się. To dziecko to klucz do serca i rozumu fanatycznie nadgorliwej matki. My ten klucz potrzebujemy mocniej niż ty. Tobie potrzebna jest zemsta za ukochaną, prawda? - przemawiał o Vis jakby to była oczywistość. - To wszystko było nieporozumieniem i nie tak się miało skończyć. Nie taka była intencja lady Puff. Smoczy Żółw wymknął się spod kontroli. Wypuść dzieciaka. Powiedz co planujesz zrobić z lady Puff, a na pewno dojdziemy do kompromisu. Na początek może przywołaj swojego jednookiego i jego anioła do porządku, tak w geście dobrej woli?
***
Lao zwolnił uścisk ręki, którą obejmował Darię. Tyle czasu szukał jakiejkolwiek informacji o Visaam. Stracił wszystkie pieniądze. Stracił szacunek, zdrowie, znajomych. Wpadł w nałóg. Lata upokorzeń i życie jak największy śmieć. Niczego się nie dowiedział. A teraz wychodziło na to, że jego była pracodawczyni była w to zamieszana. Znał też nazwę - Smoczy Żółw. Trudno było nie połączyć tej nazwy z przypinką którą znalazł. Wymknął się spod kontroli? - powtórzył w myślach Lao. Kontroli pani Puff? Ta kurwa. Ta suka.
W głowie Lao nienawiść do byłej pracodawczyni poczęła wzrastać w zastraszającym tempie.
Wtedy uświadomił sobie, że tuż przed nim jest jej największy skarb. Jej dziecko.
Lady Puff…to przez nią straciłem Visaam. To przez nią straciliśmy naszą przyszłość! - W Lao aż wrzało. Ta cała zabawa w piratów przestawała mieć teraz znaczenie. Zresztą - odpowiedź miał tu, blisko. I już coś wiedział. Smoczy Żółw i Lady Puff. Lady Puff. Powinna cierpieć. Tak jak on cierpiał.
Lao ponownie chwyta Darię i przyciska ją nieco zbyt mocno do siebie. Drugą dłoń przestaje przystawiać do skroni dziecka. Zamiast tego chwyta ją pod podbródek, odkopując fałdy tłuszczu. Dziecko w tym momencie już nie odgrywa swojej roli, krew Lao wypływająca na nie, śmierć którą widziało - unieruchamia je. Dekim dociska Darię do siebie, usztywniając jej pozycję. Jedno szarpnięcie ręką, a Daria pożegna się z życiem.
***
- Chciałbyś mieć kiedyś dzieci, Lao? - zapytała Vis.
Lubiła zadawać takie mocne pytania w niespodziewanym momencie. Teraz zmywali naczynia i sprzątali po obiedzie, który zresztą przygotował sam Lao. Nic wykwintnego, ale Vis doceniła gest i wielokrotnie komplementowała posiłek.
Dekim zastygł na moment, trzymając pustą butelkę po winie w ręku, na wpół drogi do kosza na śmieci. Przemyślenie sprawy zajęło mu może trzy sekundy.
- Z Tobą? Oczywiście.
***
Zwolnił uścisk i puścił podbródek.
- Teraz chcecie negocjować, tak? - rzucił ironicznie - Dużo udaję, ale nie porywacza - skomentował najpierw słowa Kucharza. - Kim wy tak naprawdę kurwa jesteście. Sprawy o których mówicie. Dotyczą mnie. Ale, jednooki, jak go nazwałeś, ma własną wolę. Nie wiem czy dobrą. Ale w jednym masz rację - albo dojdziemy do kompromisu, albo się powybijamy. - Lao wiedział, że musi działać szybko. Ale priorytety się zmieniły. Cel się zmienił. W piździe miał teraz Redwigę, Herę, cały ten PLAN. - Oczywiście, że nie puszczę teraz Darii. Zamkniecie ją w pokoju, a coś jej obiecałem. Skałek, Garet - jeśli Sara, Aimiko lub Bryłek żyją - weźcie ich. Wracajcie z nimi na statek. Ja i Ash pójdziemy z Darią. Za wami. Ty pójdziesz z nami - Lao wskazał Kucharza. - oraz żebyś czuł się pewniej, weź jeszcze go - wskazał na tego, z którym początkowo walczył Ash. - przejdziemy się i pogadamy. Niech pozostała dwójka twoich kolegów się oddali. Daria zostaje przy mnie. Nie testujcie mnie. Z powodów które mi wyjawiliście, marzę teraz by sprawić cierpienie lady Puff. Domyślacie się zapewne jak to zrobić najłatwiej. - Lao zrobił krótką pauzę - No już, już! Garet, Skałek, bierzcie tych co żyją i na statek. Odsyłaj ich - powiedział do Kucharza, wskazując Barmana i Cukiernika.
Jesteśmy agentami Cipher Pol. Lady Puff przygotowała projekt Rajskiej Wyspy, który przeszedł wszelkie oczekiwania Światowego Rządu. Współpraca była przyjemnością dla obu stron, ale z czasem pojawiły się na niej rysy. Niejasności, wątpliwości, obawy. Zaczęło się podejrzenie, że Puff ma kontakty z rewolucjonistami i to całkiem zasadne. Uznano, że trzeba mieć na nią oko. Miała tylko dwie słabości: żarcie i jedyne dziecko.
Starała się o potomstwo wiele lat, ale w ciąże nie mogła zajść. Możliwe także, że z chorobliwej otyłości. Jeśli zaś rodziła to martwe potomstwo. Jakby tego było mało jej mąż zmarł, skręcając kark podczas upadku z konia. Zaczęła doszukiwać się w tym czegoś nieprzypadkowego. Jej psychoza ujawniła się. Daria to pogrobowiec. Wcześniak z tego pełnego miłości, ale jednak boleśnie przerwanego związku. Otoczyła dziecko chorą miłością. Stała się niestabilną paranoiczką. Jej dziwne kontakty stały się częstsze. Pewnym fortelem zdobyliśmy najlepsze możliwe wykształcenie kulinarne jakie można odebrać na Wschodnim Morzu i dołączyliśmy do jej świty w momencie, gdy ty już mentalnie pakowałeś swoje walizki. Tylko przez żarcie mogliśmy zdobyć jej zainteresowanie i zaufanie... choć jak się okazało nie tylko tędy prowadziła droga do jej serca. Ty jesteś tego przykładem. Byłeś częścią większego planu. Puff jest chorą paranoiczką, której teraz już byś nie poznał, ale miała rację. Wiedziała, że macki Rządu zaciskają się wokół niej. Rząd widzi. Rząd wie. Szykowała sobie wiernych i oddanych, choćby takie podwodne wyrzutki jak ty. Nie chciała ci zrobić krzywdy. Po prostu nie chciała stracić. Uznała twój romans za fanaberie. Plan był taki, że wykorzysta Smoczego Żółwia, aby swoimi metodami zmusił twoją kochanicę, aby cię oczerniła. Miałeś się zrazić do niej, otrzymać jakieś fałszywe oskarżenie, a Puff miała cię wybawić z opresji i pozyskać wiernego ryboluda, w którym dostrzegła potencjał i którego wypuścić nie chciała. Miałeś być jej tarczą przed takimi jak my, zresztą nie jedyną. Problemem okazał się jednak nadgorliwy Smoczy Żółw oraz twoja luba niezamierzająca współpracować. Nie znam szczegółów, ta historia to jedynie anegdota Puff, ale ryboludka nigdy nie zrobiła niczego przeciwko tobie, choć miało to ją kosztować wiele. Smoczy Żółw się nakręcił i doszło do jakiegoś zamieszania, w którym to... No właśnie. To chyba ten typ informacji, którego potrzebujesz, nie?
- Ona nie jest moją Panią. Przeznaczono mnie komuś innemu. Komuś... komu wyłupiła oko. Skradła mnie jej, podobnie jak moce widm skradła Tobie. Jest obrzydliwa, nienasycona i pełna królewskich ambicji. Ona...
- Tak. Takich informacji potrzebuję. Póki co dużo mówiłeś, ale nic więcej niż powiedziałeś mi tam przy dworku. Intencje lady Puff są dla mnie nieistotne. Liczy się to co zrobiła i jaki był efekt. Możemy więc opuścić wybielanie pani Puff. Czy masz jakiekolwiek dalsze informacje o tym gdzie może być Vis, co się z nią stało, albo od kogo mógłbym się dowiedzieć więcej? Zdaje się, że ja zdradziłem wam najważniejszą rzecz, bez ubierania tego w dziesiątki zdań. Może więc zrobicie to samo? - zasugerował Lao. - A co do waszych wniosków na temat planu Amaro - chyba tak, to logiczne, że chciałby ocalić córkę. Nas jego córka nie obchodzi, a już na pewno nie mnie. Wątpię by obchodziła Redwigę. Coś zresztą czuję, że ta właśnie osiąga swój cel. Dlatego, jeśli rozumiem - Wy potrzebujecie Darii żeby trzymać panią Puff w szachu. Daria jest aktualnie z nami. Mój kompan jest z naszej załogi - znaczy Karmazynowych. Nie ma tu nikogo od Amaro lub Joe, bo ich odesłałem. Nasze interesy nie do końca pokrywają się z interesami Amaro, aczkolwiek to całe Trójprzymierze jak widać było dość przydatne i skuteczne, zdaje mi się, że wiecie co dzieje się na wyspie. Powiedz więc co wiesz o sprawie Vis. Potem wyjaśnimy sobie jakiś układ gwarantujący bezpieczeństwo Karmazynowym i myślę, że dogadamy się i rozejdziemy zadowoleni z kompromisu. Może nawet nie będą potrzebne już żadne anioły - przekazał Kucharzowi Lao.
- Wiesz, czytałam książkę, romans. Kobieta zdradziła swojego męża, a ten się o tym dowiedział. Odnalazł ją i tego mężczyznę i strzelił jej w głowę, a jego pozostawił bez żadnej kary. Co o tym sądzisz? Dlaczego tak nielogicznie się zachował?
Chłopak wpoił w nią spojrzenie swoich szkarłatnych oczu, powodując u niej dreszcz. Niejednokrotnie była niespokojna, kiedy patrzył się na nią w taki intensywny sposób. Lubiła jednak kiedy tłumaczył jej swój punkt widzenia, gdyż mimo tego, iż byli rodzeństwem, często zwracali uwagę na inne rzeczy.
- To nie ona ją zdradził, tylko ona. To ona przyrzekała mu miłość i wierność i to ona ich nie dochowała. Myślę, że dlatego.
- Aha... Ciekawe... Nie patrzyłam na to w ten sposób. Cóż - wracamy? Papa Cię wcześniej szukał, chyba ma jakieś ważne wieści, bo był... No wiesz, wiesz jaki jest, kiedy coś go gryzie.
- Wiem. Ochłonąłem już, możemy wracać.
Ash wiedział, że nie. Choć na moment chciał skupić się na tym, czego się w tak krótkim czasie dowiedział. Po pierwsze Anioł wspomniał, iż Ash był pierwszą ofiarą Andary. Czyli jemu podobnych było więcej. Po drugie, nazywała go "bateryjką" oraz "pojemniczkiem", czyli warunkiem do tego, aby mogła mieć użytek z kradzionych mocy, musiało być to, by żył. Po trzecie, skradła dużo więcej diabelskich mocy i mogła mu je dawać wedle uznania. Po czwarte, aby wykraść moc, musiała wydłubać ofierze oko - ważne do zapamiętania, gdyż może to być znak rozpoznawczy jemu podobnych. Po piąte - Andara mogła używać swojej mocy na odległość, w każdej chwili mogąc złagodzić, bądź nawet zdjąć z niego klątwę. Po szóste - Andara była na prawdę potężna, o czym należało pamiętać. Po siódme - moc Anioła zniknęła, czyli nawet przebudzenie mocy przez niego, może być przez nią prędzej czy później zatrzymane. Po ósme wreszcie - nie był jeszcze pewien jak, ale Ash potrafił wykrzesać jej kradzione moce, a co jeszcze dziwniejsze - nawet te, które nie należały do niego. Czy bateryjka / pojemnik znaczyły, że miał w sobie więcej mocy? Czyli moc logii, którą zarzekała się że widziała Redwiga, była jedną z takowych. Pewnie poanalizowałby jeszcze dłużej, ale nie było na to więcej czasu.
- Nie chcę innej, chcę swoją moc. Ale nie każ mi przyrzekać czegoś tak niedorzecznego. Twój głos z jednej strony jest znienawidzony, a z drugiej tak bardzo upragniony. I nie zrozum mnie źle - traktowałem i traktuję Cię jako pirata z rywalizującej załogi. Nie mam tak dużej zadry do Ciebie, jak do tych, którzy mnie zdradzili. Widzę pole do współpracy. Ale czas nagli, są dwa trupy do zrobienia. Jeśli rzeczywiście możesz mi zwrócić moc, zrób to, a potem zawrzyjmy jakiś układ. Nie jest mi to aż takie miłe, ale zgadzam się z Tobą w 100% odnośnie jednego: nigdy nie zaakceptuję współpracy z marynarką i światowym rządem. Pozwól mi ich zabić.
- Jesteś I oficerem w nowej, największej załodze na tym morzu i mówisz, że ot tak nie interesujecie się skąd upór, wiedza i niewytłumaczalne szczęście Wszechwidzącego Oka? Myślisz, że tę indywidualistkę z nowej generacji, szaloną Redwigę, obchodzi jakiś stary pirat? Nisko cenisz nasze wyszkolenie oraz inteligencję. Nie po to udajemy kuchmistrzów przez lata, aby teraz w momencie, gdy możemy działać ot tak oddawać się pogawędce. Twoja łuskowata laleczka pewnie wpadła w bezduszne ramiona wymiaru sprawiedliwości. Tak często z pomniejszymi rybkami obchodzi się Smoczy Żółw. Może siedzi w jakimś areszcie na odludziu. Może nawet jest na Rajskiej Wyspie z rękoma pełnymi odcisków od ciężkiej pracy. Nie interesuje mnie twoje życie i nie znam go na wyrywki, lecz możemy uzyskać informacje co naprawdę się stało z twoją miłością... ale do tego czasu potrzebujemy czegoś naprawdę konkretnego. - kucharz przemawiał z coraz większą pewnością, ale Lao Dekim zwrócił uwagę na drżące w osłupieniu kolejnymi uświadomionymi faktami czerwone oko jego kompana. Rozumiał, że zaraz nastąpi coś przełomowego. - Oddaj nam to biedne dziecko. Na dobry początek. Potem wykorzystamy twoją pozycję. Wybierz sobie kilku ulubionych kompanów do uratowania, ale Redwiga, ten szermierz zwany rzeźnikiem i kilku najważniejszych reprezentantów różnych frakcji twojej załogi, a także Amaro, „Eksplozja” oraz „Węglobrody” muszą zawisnąć. Przyczynisz się do tego. W zamian za to uczynimy dla ciebie niemożliwe. Nie tylko odzyskasz miłość, ale sprawimy, że pokocha cię raz jeszcze, jeśli w ogóle o tobie jeszcze pamięta. Nie będziecie mieli udanego życia, gdy zabiłeś lordowską córkę, za głowę masz wystawiony gończy list, a każdy na tym morzu słyszał już o Czerwonej parzącej się z ryboludem. Odnaleźć ukochaną to nic. Ty musisz ją odbić. Zapewnić bezpieczeństwo. Przekonać w ogóle, żeby dalej była z tobą. Ty musisz tańcować nam jak w zegarku, ostrożnie ważyć żądania. O, twój kolega chyba chce ci przemówić do rozsądku.
- Ja też mam do Was jedno pytanie. - zaczął zupełnie innym tonem Ashoutouran. - Kilka lat temu została zamordowana młoda liderka CP8. Czy wiecie może, jak miała na imię?
Zamarli. Kucharz i Sommelier stanęli jak wryci. Rybolud nie rozumiał do końca intencji kryjącej się za tym pytaniem, ale kryło się za nim jakieś drugie dno, po którym mroczny park dopiero ukazał swoje ponure oblicze. Przysiągłby, że jedyne oko Szeptu Nocy zaświeciło się, a liście poderwały się od nagłego wiatru. Ich ciała przeszła gęsia skórka, a ptak wskazany Darii, który dopiero uczył się latać, teraz już nerwowo oddalał się z pokaźną prędkością, by jak najdalej opuścić to przeklęte miejsce. Zaraz po nim ze wszystkich drzew poderwało się ptactwo. „B-boję się” wydukało porwane dziecko, które dopiero teraz pierwszy raz okazało tak jawnie strach, choć dalej uparcie wpatrywało się w idola. Ten obiecał jej niedawno „utorujemy Ci drogę do Twojej przygody!” i zdawało się, że teraz słowa znajdą odzwierciedlenie w czynach.
- C-co on mówi? Czy... - rzucił zdezorientowany sommelier, który dopiero co pewny siebie toczył bój z jednookim, a teraz zupełnie już stracił odwagę.
- „Nie znajdziecie tu nic oprócz śmierci...” - niczym zjawa Daria cytowała słowa idola.
- Nie, to nie może być on. - odparł kucharz.
- „...szkarłatnej śmierci! - dokończyła Daria.
- Fascynujące, ale teraz się odpierdol. Butelkę wina poproszę - powiedziała ryboludka odpychając od siebie jakiegoś nachalnego ryboluda.
- Oj przestań się droczyć. Barman, ja zapłacę za tę butelkę wina. Usiądziemy z koleżanką - wtrącił się rybolud, którego Vis odpychała.
- Nie, nie zapłaci - rzuciła kobieta, kładąc odliczone belly na ladzie.
- Zapłacę - przerwał rybolud i położył banknot obok. Mrugnął porozumiewawczo do barmana, który miał po prostu wyjebane i nie obchodził go cały ten konflikt. Zabrał zarówno to co dała Vis jak i natrętny rybolud. Dołożył drugą butelkę wina.
- O widzisz, teraz każdy ma swoje. To co siadamy?
- Spierdalaj. Weź całego siebie, - Vis nakreśliła rękami okrąg, w który wrysowała ryboluda - weź całego siebie i spierdalaj. Prościej nie umiem. Wypierdalaj jebany natarczywy podły gnoju - kobiecie zaczęły puszczać nerwy, gdy rybolud spróbował objąć ją i poprowadzić do stolika.
- Nie przeginaj sobie ślicznotko, co? Jestem przecież miły. Grzeczny. A mogę przestać. Proponuję miło, usiądźmy i porozmawiajmy. Po co być taką wredną? - odpowiedział na obelgi rybolud, uśmiechając się złośliwie.
- Czy ty jesteś kurwa głuchy, czy spierdolony na umyśle? Przecież mówię ci - rozpoczęła Vis, ale rybolud przerwał jej, chwytając ją agresywnie za szyję. Kobieta spróbowała się wyrwać, lecz rybolud był silniejszy. Barman zaczął reagować, mówiąc coś o nie robieniu problemów w lokalu. Pijany rybolud nic sobie z tego nie robił. Zaczął siłą zaciągać Vis ku wyjściu z karczmy. Nikt mu nie przerwał. Gdy wyszli za drzwi, pociągnął za sobą Visaam, obchodząc budynek z prawej strony. Tam przycisnął ją do ściany.
- Chciałem być miły! A ty mnie kurwo obrażasz. Po co to wszy…- tym razem to on nie dokończył wypowiedzi. Oberwał piekielnie mocnym ciosem od boku w głowę. Upadł na ziemię, a napastnik dopadł do niego i kolanem przycisnął mu klatkę piersiową do ziemi. Zaczął uderzać w twarz. Raz za razem.
- Lao. Jeśli nie przerwiesz, to możesz go zabić - oznajmiła Vis.
- Wiem - odpowiedział Dekim, ale nie przerywał. Jego przeciwnik był pijany. Zaskoczony, nie był w stanie się obronić. Teraz był już chyba nieprzytomny. Lao zadał jeszcze kilka ciosów. Rybolud, którego bił, nie ruszał się już jakiś czas, ale chyba oddychał. Albo nie. Lao nie sprawdził. Wstał i obmył dłonie w beczce na deszczówkę, która znajdowała się obok.
- Pierdolone śmiecie. Nie było mnie może trzy minuty a już jakiś się napatoczył.
- Wiesz. Wybrałeś sobie taką piękną partnerkę, to trudno się dziwić - odpowiedziała Vis, próbując obrócić sytuację w żart. Ale Lao widział, że to tylko mechanizm obronny, sposób ucieczki. Kobieta trzęsła się mimowolnie. Podszedł do ukochanej i mocno ją przytulił.
- Będę cię bronił. Zawsze.
Czasem jest tak, że trzymamy emocje na wodzy. Aż do momentu, gdy ktoś nagle nas przytuli. Tak było teraz. Vis pękła i rozpłakała się, a cały stres i nerwy zaczęła wylewać w łkaniu. Przytuliła się mocniej do Lao.
- Już niedługo. Wybudujemy dom, gdzieś daleko od innych i będziemy spokojnie żyć. Z dala od tego zepsutego świata - zapewnił Lao.
Wymiar w którym znajdował się emanował lodowatym zimnem i bezkresną widmową mgłą, która otulała go teraz, jakby mówiąc: "witaj w domu". Tak, jakkolwiek irracjonalne mogłoby się to wydawać, czuł się tutaj doskonale. Jego odczucia były spotęgowane długością rozłąki ze swoim małym królestwem. Krajobraz tegoż pogrążony jest w wiecznym półmroku, a powietrze wydaje się ciężkie, jakby było utkane z mgły i cienia. Gdzieniegdzie unoszą się przezroczyste opary, przypominające dłonie próbujące pochłonąć siebie nawzajem, rozpływające się w powietrzu przy najlżejszym dotyku. Nie ma tu ani śladu życia - ani ptaków, ani roślin, ani żadnego dźwięku natury. Zamiast tego słychać tylko ciche zawodzenie wiatru, jakby pochodziło od dawno zapomnianych dusz. Niebo jest ciemne, choć nie pokrywają go chmury. Zamiast gwiazd i księżyca, widać jedynie pulsujące, niewyraźne światło, które ledwie oświetla teren, tworząc długie, przerażające cienie. Wszystko wydaje się wyblakłe, jakby pozbawione koloru i życia.
Zaczął ciężko dyszeć i próbował gorączkowo ponownie nawiązać połączenie. Nie czuł jednak nic poza pustką. Jego mięśnie znowu stały się ciężkie i obolałe, zaś zadane wcześniej rany poczęły doskwierać po stokroć bardziej, aniżeli jeszcze przed chwilą. Jego ruchy stają się ociężałe, a kroki niepewne, jakby ziemia pod nim falowała. Zmysły również zostały dotknięte przez klątwę. Jego wzrok, jeszcze chwilę temu bystry i ostry niczym u sokoła, zaczyna mętnieć, jakby zasłaniała go mgła, lecz nie ta widmowa, znajoma, tylko zupełnie inna, choć niestety już znana. Słuch, niegdyś wyczulony na każdy szmer, staje się przytłumiony, a zapachy otaczającego świata wydają się coraz mniej wyraziste. Ogarnęło go go uczucie dezorientacji, jakby nie do końca rozumiał, co dzieje się wokół niego, albo robił to po prostu w spowolnionym tempie. Gdy ciało i umysł zaczynają go zawodzić, klątwa wnika głębiej, do jego wnętrza, osłabiając wiarę w siebie i swoją siłę. (...) Wraz z głosem Andary, zniknęła też moc Widm-Widmo owocu.
Pierwszy oficer
Licznik postów: 1,177
Gray jest zadowolony z odroczenia problemu ze szlachcicami i dotarcia do swojego pokoju wraz z Sabo. Na sugestię Sabo udaje się toalety, orientując się, że w ogóle nie ma takiej potrzeby, rzuca szortami o ziemię i przebiera się z frustracją. Gdy wraca do pokoju, zastaje Sabo grzebiącego w jego rzeczach, co podsumowuje krótkim i wymownym "ok". Jest jednak zadowolony z odnalezienia pluskw przez Sabo. Na widok zdjęcia Koali w rzeczach Sabo rzuca pełen przekąsu żart, który sugeruje, że miał z nią stosunek seksualny, ale szybko ten dowcip urywa – jego rozmówca reaguje zresztą bardzo nerwowo i przywiera go nawet do ściany. Przyznaje, że Sabo ma u niej szanse, ale sugeruje, że pobicie szlachciców-bufonów nie zaimponowałoby jej – temu Sabo również się sprzeciwia – a na niedoszłe rękoczyny sugeruje homoseksualne skłonności oparzonego. Jednocześnie chce pozyskać informacje o Aldarcie, więc sugeruje, że tej tajemniczy rewolucjonista uczestniczy w wyścigu o jej serce i liczy, że impulsywny Sabo coś palnie. Przemianę jabłka w alkohol uznaje za największą zbrodnię w historii ludzkości, ale obwinia o ten proceder nie konsumentów, lecz producentów. Czuje jednak w Sabo bratnią-duszę-w-jabłku (a także drogie perfumy Sabo) i wyciąga z torby małą, szczelnie zakorkowaną buteleczkę z sokiem jabłkowym, którą częstuje Sabo.
Następnie Gray daje wyraz swoim poglądom. Deklaruje, że nie popiera dyskryminacji rasowej i wyśmiewania biedaków. Ma ambiwalentny stosunek do piratów, choćby na przykładzie "Mrocznego Króla", gdzie poznał różne osoby. Woli idealistów niż hipokrytów marynarki. Wspomina śmierć Mattiego, która wstrząsnęłą nim równie mocno, co Sabo śmierć jego brata. Wyznaje, że słyszał rozmowę Sabo z Koalą i Hackiem, ale wyszedł, gdy jej charakter stał się prywatny. Informuje, że części faktów domyśla się, a słomiany kapelusz po Luffym przekazał Koali. Wspomina, że Inaba, morderca Luffiego, został zabity przez ryboluda Lao Dekima, ale Gray przyłożył do tego wydarzenia swoją cegiełkę i poważnie zranił Inabę rankyaku. Wspomina, że bliznę ma po spotkaniu i pobłażliwym podejsćiu do kobiety z marynarki, którą był na tym samym roczniku kursu oficerskiego. Wyjawia, że jego marzeniem "nierealnym" jest odnalezienie All Apple, a tym "realniejszym" odbudowa Królestwa Kolorów. Informuje, że chciałby rozmówić się dowództwem rewolucjonistów (m. in. Mahiru, Bello Betty, "tymi, co go wysłali do sanatorium") oraz wskazuje, że Gray nie dołączy do załogi Sabo... ale "Cień" już tak. Poza tym, co najważniejsze, wspiera emocjonalnie Sabo i mówi mu, że powinien ponieść wolę zmarłego "brata" dalej, a nawet ruga Sabo za durnowate wtrącenie, że "on powinien umrzeć pierwszy". Na swoim przykładzie mówi oparzonemu, że nie raz też chciał się poddać, ale to głos zmarłego przyjaciela zawsze towarzyszy mu i go wspiera. Mówi mu też, że ma jeszcze wsparcie w Koali... oraz samym Grayu, które od tego długiego wywodu zasycha w gardle.
Sabo odpowiada, że Aldart jest faktycznie istniejącą osobą, a nie legendą i jakby jedynym odpowiednikiem agenta Cipher Pol wśród rewolucjonistów, który zna wszystkie techniki rokushiki, ale nawet one bledną w oblicu jego zdolności dywersji. Fanatycznie oddany sprawie - ale zawsze na cienkiej linii między sprawami rewolucji i osobistymi – potrafi w pojedynkę wzniecać rewolucje na wyspach. Sabo nie ufa mu. Uznaje, że dorównałby mu w boju (Gray pyta jakie ma w zanadrzu techniki), ale nie w dywersji i z pewnością daleki jest od Koali, więc Gray z pewnością podpuszcza go. De Mon nie ciągnie dalej tematu i jest zadowolony ze swojego małego sukcesu. Widzi w Aldarcie wersję siebie w przyszłości – taką, która nie zatraci siebie i ideałów, zdobywając siłę. Nie spodobała mu się wzmianka Sabo, że dzielą Graya od Aldarta lata świetlne.
Dopytuje o okoliczności śmierci oraz postać Inaby, a także jego zabójcy, Lao Dekima. Oznajmia, że uchyli nieba Grayowi i Lao za wyeliminowanie mordercy. Przyznaje z bólem, że jest jakaś gorzka ironia w tym, że jedyny z trzech braci zginął za nim w ogóle opuścił rodzimą wyspę. Gray wspomina, że obraz Lao-potwora nie pokrywa się z rzeczywistością, a ten jest alkoholikiem, rozsądnym, o mądrym spojrzeniu. Inabę zaś określa wszystkimi najgorszymi cechami, uznając za chojraka i słabeusza z gębą skorą do łatwo rzucanych słów.
Informuje, że All Apple istnieje, znajduje się w Nowym Świecie i odwiedził je osobiście, uznając za abstrakcyjny raj, niczym wyrwany ze snu. Obiecuje pomóc Grayowi je odwiedzić, a także odbudować Królestwo Kolorów. De Mon jest zaskoczony, bo All Apple wymyślił sobie jako dziecko i rozważa czy nie jest wpuszczany w maliny. Rozważa czy użytkownik mitycznego zoana enta jabłoni – owocu, na który polowałby, gdyby nie Mao Mao no Mi - nie stworzył tego morza. W tym momencie rozlega się syrena alarmowa. Gray trochę obawia się dalszych ruchów Sabo w sanatorium, ale razem opuszczają pomieszczenie, w Gray jako historyk Aalbrecht. Udają się do głównego holu, gdzie zebrali się wszyscy goście, ale – poza recepcjonistką – bez obsługi sanatorium. Panuje atmosfera paniki. Sabo staje na stoliku i uspokaja tłum. Do sanatorium przybywa rodzina Crimsonów, czyli ojciec, matka i siostra-bliźniaczka Redwigi. Nieprzyjemne, wyniosłe mordy bogaczy o szarych oczach, szarych włosach i szarych duszach, jakby wypalono w nich wszelką nadzieję i ikrę do działania. Gray rozpoznaje ich po fizjonomii podobnej do ich kapitan. Uznaje, że "jasny gwint, nad nimi to dopiero ciąży klątwa szarej przeciętności". Nie jest zadowolony ze spotkania z nimi, mając już dosyć ekscesów Redwigi Crimson w "Mrocznym Królu". Zastanawia się nad naturą Trójprzymierza, rozważa czemu Redwiga posuwa się tak daleko, bo aż do ataku na niewinnych.
Przybywa w końcu obsługa. Informuje, że Trójprzymierze ostrzelało Pomarańczową Wyspę i zniknęło w eksplozji dymu, kierując się prawdopodobnie ku Czerwonej. Niepokój nasila się. Obsługa wyjawia, że połowa z niej to rewolucjoniści i od teraz w ich rękach są goście, którym ruch oporu chce zapewnić bezpieczeństwo. Gray szybko analizuje kto z obsługi prawdopodobnie jest rewolucjonistą. Uznaje, że są oddani sprawie, ale niesprawdzeni w boju. Recepcjonistka nastawia radio na zakazaną częstotliwość ruchu oporu. Chaotyczna relacja z Dolnego Miasta jest nerwowa, pełna wystrzałów i odgłosów rzezi dokonanej przez ryboludy. W tle słychać odgłosy melodii, która kończys się eksplozją słyszalną nie tylko przez radio, ale również w sanatorium. Ziemia zatrzęsła się od niej. Tłum stracił rozsądek, a Sabo runął jak długi ze stołu. Crimsonowie, wyczuwając nastroje, próbują wymknąć się niezauważeni, ale głowa rodu zostaje rozpoznana, powalona na ziemię i dokonuje się próba pozbawienia go życia za spłodzenie Redwigi i karmienie jej chorymi ambicjami. Matka i siostra Redwigi chowają się za zasłoną.
Gray czuje obrzydzenie wobec szlachty i wybiera bierne udanie się do pokoju z Sabo, celem dalszej dyskusji na temat aktualnych wydarzeń i oddanie się pod opiekę rewolucjonistów. Ma dalej żal do nich za odesłanie do sanatorium. Losu "rodu szaraków" uznaje za nieswoje zmartwienie. Sabo był gotów bronić szlachty, pomimo niechęci do niej jest szcze przejęty jej losem, ale podążył za Grayem z uwagi na szacunek do niego, szczególnie po tym jak ten udzielił mu duchowego wsparcia. Uznaje działanie De Mona za jakiś nieokreślony plan B, a w jego pokoju deklaruje gotowość do działania u boku rewolucjonistów (a nawet marynarki) i ratowania szlachty. Chce też skrzyżować swoje ścieżki z Lao Dekimem. Wskazuje, że odnowić Królestwo Kolorów można właśnie przez jego obronę w chwili zagrożenia.
Woźny, szef komórki rewolucjonistów, posyła do pokoju Graya basenowego z informacjami i przez niego również deklaruje przekonanie, że De Mon z pewnością ma jakiś plan działania. Sabo i basenowy wdają się w rozmowę. Gray dowiaduje się, że rewolucjoniści kontaktują się przez radio z lokalną marynarką i chcą rozejmu oraz współpracy, po której ruch oporu będzie mógł bezpiecznie opuścić wyspę. Sabo chce być aktywny, a także uratować starego Crimsona. Basenowy jednak zapewnia, że Sabo i Gray nie muszą walczyć, przybyli do sanatorium odpocząć i zregenerować się, a w piwnicy jest schron dla kobiet, dzieci i starców.
Gray uznaje Sabo za szlachetnego, bezinteresownego i przede wszystkim naiwnego. Podchodzi do niego z ogromną ironią, żartując sobie nawet, choć w tym co robi jest też jego serdeczność. Kpi sobie z koncepcji, że ma plan B na każdą sytuację i bawi go koncepcja zabawy w bohaterów, którą parioduje. Podsumowuje siebie jako szaraka, który na ostatniej misji dostał bęcki i uciekł z podkulonym ogonem. Nie czuje się zobowiązany bronić kogokolwiek i kpi z frazesów Sabo, że "nie powinni być tacy samy jak szlachta" czy "to przecież także ludzie". Oznajmia, że jest szpiegowania i zwiadu, a nie walki, a karku nadstawiłby dla Sabo, a nie uczyni tego nawet dla dzieci bogaczy. Każde jego kolejne zdanie tylko mocniej rozczarowuje oparzonego rewolucjonistę. "Większość, zdążyła już nasiąknąć obłudną i zepsutą propagandą rodziców". "Współpraca z marynarką to jak dobrowolne wypinanie dupy przed gwałcicielem albo podstawianie szyi pod nóż mordercy. Wiem coś o tym." "Czasem, żeby coś zbudować, należy wyburzyć coś innego i zacząć od nowa, a wielokrotnie, w przypadku głupców, wystarczy zaczekać, aż sami się wyniszczą. A że ci wspomniani stoją mi na drodze, to nie widzę powodu by ich żałować. Zwłaszcza w przypadku, gdy ktoś mnie wyręczy. Nawet jeśli rozwiąże ten problem po swojemu" "Nie należę do idealistów, współpracuję z danymi osobami, jeśli moje interesy się z nimi pokrywają, czyli ogólnie mówiąc wykonują pracę dla własnych korzyści".
Postawę rewolucjonistów z sanatorium traktuje nawet gorzej niż mrzonki Sabo. Deklaruje, że nie będzie wykonywał rozkazów, ale nie będzie przeszkadzał. Sugeruje, że trzeba sprawdzić czego chcą piraci i zagwarantować im ekwiwalent tego. Powątpiewa we zwycięstwo z takimi jak Redwiga, Elvis, Joe czy armia ryboludów. Rozważa też dostanie się na "Wenus" przy pomocy geppo i rozmowę z Ekshibicjonistką, pamiętając, że ma w jej załodze już Huanga, choć ten z pewnością ma niską pozycję wśród karmazynowych.
Sabo cały wywód wysłuchuje w pełnym rozczarowania milczeniu, traktując jako pragmatyczno-gorzki moralitet. Pokazuje tylko kciuk w górę na wzmiankę o pertraktacjach z piratami. Podchodzi do ciężkiej komódki i nagle pstryknięciem palcami w mebel, a ten kręcąc w powietrzu łuk, by roztrzaskać szklane drzwi prowadzące na balkon i przeleciać przez barierkę, by ostatecznie wpaść do basenu. Pokaz za równo siły fizycznej, jak i precyzji. Huk niszczonego balkonu dołożył cegiełkę do trwającego już zamieszania, ale Sabo wydaje się być z siebie dumnym. "Jesteś po prostu za słaby Gray, więc chowasz się za fortelami, aby nie wychylić tylko nosa" zaczyna swój wywód i podkreśla, że oprócz pertraktacji trzeba też zademonstrować siłę piratom. Obiecuje sobie, wziąć się za trening Graya, by ten nadążył za jego intelektem i zleca mu utrzymanie starego Crimsona przy życiu. Oznajmia, że będzie walczył, aby stworzyć iluzję siły Czerwonej Wyspy, co stworzy lepsze warunki Grayowi (np. przez porwanie jakiegoś zakładnika), po czym zeskakuje ze zniszczonego balkonu do basenu. Niestety siła Sabo nie robi wrażenia na Grayu, ale głupota – i owszem. De Mon jest w szoku. Wywodu Sabo w zasadzie od jego pokazu nie słucha, gotów zrobić wszystko po swojemu i przyjmuje, że misja opieki nad Sabo ma szansę się nie udać. Rewolucjonista-pirat jednak ma ciętą ripostę dla Graya. Po pierwsze, piratów nie obchodzą meble. Po drugie, wytyka Grayowi, że przejął się meblem, a nie ludźmi w holu. De Mon podkreśla w odpowiedzi, że jest różnica między aktem niszczenia, a biernością na przemoc innych. Piractwo Sabo uznaje zaś za mrzonkę dopóki ten nie ma własnego statku oraz załogi, powątpiewając czy sam do niej jeszcze należy. W końcu w tej długiej rozmowie zapada cisza. Sabo poznaje się jakim typem człowieka jest Gray i rozumie, że niekoniecznie takiego załoganta potrzebował. Potrzebni mu byli ludzie z wizją i wolą działania. Tacy, którzy wskoczą za sobą w ogień. Gray nie był tak naprawdę typem chłodnego pragmatyka, lecz obojętny był zawsze kiedy nie trzeba było, a aktywny, gdy mało kto tego oczekiwał. Ich porozumienie zawisło na włosku i skończyło się bratanie po zabiciu Inaby oraz rozkoszowanie wizją jabłkowego morza. Gray jednak nawet wtedy jest zadowolony, że zmotywował trochę Sabo do działania.
Następnie Gray zakłada maskę i płaszcz, by jako Cień zbadać potencjał dwóch innych rewolucjonistów wysłanych do sanatorium na rekonwalescencję (są bezużyteczni) i wrócić do głównego holu. Rewolucjoniści trzymają się zmodyfikowanej wersji planu Graya – dążą do sojuszu z marynarką, tworząc warunki Sabo do namieszania piratom w głowach i stworzenia De Monowi warunków do pertraktacji. De Mon jest sceptyczny. Chce wykorzystać Crimsonów jako żywą kartę przetargową i przesłuchać. Zignorowany nie boi się użyć przemocy. Zastaje Rednolda Crimsona w stanie na granicy śmierci. Wyciąga go od z rąk tłumu szachty, łamiąc kilka nosów i targając po ziemi niczym worek kartofli. Żona i córka podążają za Rednoldem oraz Cieniem.
Gray oraz cała familia Crimsonów trafia do piwniczki w sanatorium, sekretnego miejsca rewolucjonistów. Pozostawiono mu den den mushi do kontaktu oraz włączone radio z relacją z pola bitwy. Z miejsca prosi o dostarczenie następujących rzeczy przez jednego z rewolucjonistów - apteczki i ubrań na siostrę Redwigi oraz farby w czerwonej barwie, a także prosi o zawołanie dwójki rewolucjonistów, o których wspominał już wcześniej. Gdy rewolucjonista-na-posyłki się oddala – Gray przeszukuje dodatkowo pomieszczenie, znajdując strzępek papieru z opisem swojej osoby, który (delikatnie ujmując) nie przypadł mu do gustu.
Kiedy przystępuje do pracy nad Crimsonami, słyszy właśnie komunikat o kapeluszniku w dzielnicy uciech, który z gazrurką i na gołę pięści z sukcesami stawia opór piratom. Gray przyjmuje to z chłodnym uznaniem dla jego siły. Rodzina Crimsonów jest raczej bezwolna i tylko matrona rodu przystawia w końcu krzesełko na przeciwko Cienia, zakładała nogę na nogę i zapala papierosa. Zachowuje się, jakby to ona miała przesłuchać zamaskowanego.
- Rewolucjoniści w sanatorium? Gdzie jeszcze zalęgły się szczury? Marynarka chyba obrosła w piórka, że nie przejrzała waszych intryg w NASZYM domu. Mówi się trudno. - zaciągnęła się papierosem. - Chcecie nas wykorzystać jako kartę przetargową? Redwiga się nie nadaje do żadnych układów i rozmów. To wariatka i dziwka. Chętnie jednak posłucham jakie plany mają takie orły jak ty.
Cień nie pozwala sobie na protekcjonalną postawę. Zrywa się na równe nogi, wytrąca kobiecie papierosa, rozdeptuje i agresywnie szarpie kobietę za włosy. Wpada w furię, w której wyzywa całą rodzinę Crimsonów, zaprzecza powiązaniom z rewolucjonistami (przyznając tylko do tymczasowej ugody) i wspomina, że pracuje dla tajemniczego klienta, który chce od Crimsonów wyciągnąć informacje. Przedstawia się tylko jako Cień, nie zdejmując maski. W wulgarnych słowach wielokrotnie podkreśla, że Redwiga oddała się publicznie ryboludowi w trakcie bitwy w "Mrocznym Królu". Bardzo szybko i bardzo bezpośrednio pyta też o nastawienie mieszkańców Kolorowych Wysp do De Monów, a szczególnie szlachty. Żongluje chaotycznie tematami: tajemnice Czarnej Wyspy, Redwiga i nastawienie rodziny do niej oraz jej motywacja.
Rewolucjonista posłany przez Graya wraca, dostarczając potrzebne przedmioty i wskazuje, że rewolucjoniści, których wezwano, niedługo przybędą. Wykonał swoje zadanie kompetentnie, zaskakując Graya. Redbara posłusznie opatruje ojca, dając się poznać jako istota delikatna i naiwna. Słowa o Redwidze dotknęły bardzo jej matkę, otworzyły świeżą ranę i sprawiły, że rozpłakała się. Siostra jednak okazuje się nie mieć pojęcia o ekscesach Redwigi. Wtedy matka bliźniaczek, Wenus, atakuje Graya. Ten unika ciosu, oddaje kobiecie, a wymierzony jej policzek ostudza jej zapał i sprawia, że posłusznie wraca na miejsce, zaczynając współpracować. Przyznaje, że prości ludzie tęsknią za De Monami, ale szlachta woli grać na siebie, zaś jej rywalizacja między sobą cieszy Światowy Rząd, który ma dzięki temu ten region w ryzach, bez jednej wyraźnej dominującej siły. Domyśla się, że Cień pracuje dla jakieś bękarckiej odnogi De Monów i wymienia ewentualne jej pochodzenie – Królestwo Goa, Archipelag Soli i Węgla oraz Kuro "Tysiąc Planów", do którego Cień jej bardzo pasuje, choć przyznaje, że Kuro zginął przed rokiem i taki obrót sprawy nie jest prawdopodobny. Wspomina, że było już wielu spadkobierców De Monów, ale żaden nie utrzymał się długo na powierzchni.
W radio nadają komunikat, że Sabo przegnał brawurowo piratów z jednej z ulic oraz zmobilizował wokół siebie marynarzy, rewolucjonistów oraz szlachtę. Radził sobie tak dobrze, że do walki wyzwał go osobiście sam Joe "Węglobrody". Gazrurka miała skrzyżować się z kilofem. Cień proponuje, że jak matka bliźniaczek odgadnie zwycięzcę pojedynku, to w trakcie przesłuchania oszczędzi jej twarz, a sam stawia na kapitana Wunglowych Piratów.
Wenus nagle pęka. Deklaruje, że jej rodzina już nic więcej nie powie i nie będzie brała udziału w żadnych zakładach. Są już upadłym rodem, który przepadł nagle w ciągu jednego pokolenia. Zabicie jej, skrzywdzenie jej córki – wszystko jest jej obojętne. Jest złamana, ale zdeterminowana w swoim ostatnim postanowieniu. Nie chciała wydusić ani słowa i mógł do dalszej współpracy zmusić ją tylko i wyłącznie wymyślnym fortelem lub brutalnymi torturami.
Nie odpuszcza Crimsonom. Szybko przekłuwa bańkę informacyjną, w której zamknięto niewinną Redbarę, ujawniając przed dziewczyną ostatnie wydanie prasy. Dziewczyna jest w szoku, nie rozumiejąc czemu jej siostra posuwa się w swoich działaniach coraz dalej i dalej. Jej ojciec, widząc, że poznaje prawdę i czyta niemal pornograficzne wycinki z prasy, traci przytomność. Grayowi jest dziewczyny żal jednak nie żałuje, analogicznie do sytuacji z Sabo, jest dumny, że pomógł jej się odmienić i zmienić spojrzenie na świat.
Gray wyraża zainteresowanie pociągnieciem tematu "drzewa De Monów" (uznanego za zgniłe przed Wenus) oraz kapitana Kuro, a także wraca do tematu Redwigi, skupiając się na jej diabelskim owocu. Nawiązując do sado-masochistycznych praktyk ostrzega, że zrobi seksualną krzywdę Redbarze i przestanie tylko w reakcji na słowo klucz jej matki. Nie ma tak naprawdę zamiaru zgwałcić dziewczyny czy dotykać jej intymnych stref, ale nie zamierza się cofać przed jej rozebraniem. Odgrywa jednak rolę seksualnego oprawcy sprawnie i wyjątkowo obrzydzająco. Szydzi z dziewictwa Redbary. Zastanawia się na głos czy powinien podejść do niej na ostro czy delikatnie. Jej matka jest przekonana, że nieuniknionym jest zbrukanie jej córki, więc wymownie milczy. Redbara w reakcji na dotyk budzi się z letargu jaki ją w strachu ogarnął i zaczyna sypać. Okazuje się, że jest jak kwiat chowany w gnieździe żmij. Wiedziała, że jej ród prowadzi rozległe intrygi i tka sieć spisków, ale ich natury nie rozumie i nigdy poznać nie chciała. Miała się słuchać, wykonywać polecenia, nie kwestionować autorytetu rodziców i czerpać korzyści z edukacji, by na koniec dać się dobrze wydać za mąż. Zgłębiła pisma antycznych mistrzów, nieobca była jej kultura, znała nowoczesne sporty i potrafiła przemawiać elokwentnie, ale ona rozumiała tylko wierzch rozległej natury wszechświata i rozmowa na wszelakie tematy musiała doprowadzić do konkluzji, że ona tak naprawdę „nie wie”, „nie rozumie”, „nigdy się nie zastanawiała”, „nie chce wiedzieć”, „nie przystoi jej o tym rozmawiać”. Gray pozostawia ją, nie dowiedziawszy niczego konkretnego. Wyczuwa własną hipokryzję, ma wyrzuty, że skrzywdził niewinną istotę, którą obiecał nie skrzywdzić. Frustracje wyładowuje na krześle (w czym przypomina Sabo, czego jest świadom) i matce rozebranej Redbary. Zastanawia się czy nie gubi samego siebie.
Zaczyna torturować starszą kobietę. Najpierw w zimnej wodzie, a potem – gdy wcześniejsza próba nie przynosi żadnych rezultatów - we wrzątku, w którym podtopienia są coraz dłuższe, a ciało mocniej i mocniej zanurzone. Wszystko obserwuje przerażona Redbara. Cień to istny potwór. Wenus ujawnia wszystko. Jej ród od kilku pokoleń już poprzez mariaże, inwestycje w nowe gałęzie przemysłu i brutalną eliminację konkurencji (w tym spadkobierców znienawidzonych De Monów) knuje swoje intrygi. Ona sama, choć publicznie zgrywa szarą myszkę, na równych prawach spiskowała wraz z mężem. Ujawnia, że prosty lud Kolorowych Wysp ma sentyment do odległego panowania De Monów. Zdradza również, że Crimsonowie przez pokolenia gromadzą informacje o innych rodach i wszelkie tajemnice w książce, którą nazywają "Biblią" i przekazują godnym dziedzicom. Redbara nawet nie wiedziała o księdze, a Redwiga tylko dzięki podstępowi. Crimsonowie poznali prawdziwe nazwisko De Monów, mieli świadomość istnienia owocu Mao Mao no Mi (bez wiedzy jak go pozyskać) oraz śledzili liczne odgałęzienia swoich rywali. Ostatnim groźnym rywalem miał być Kuro "Tysiąc Planów", który prawdopodobnie nawet nie wiedział o swoim pochodzeniu i zginął rąk temu z rąk kapitana Morgana. Aktualnie odkryto jakiś nieokreślony potencjał na Czarnym Archipelagu.
Redwiga urodziła się jako jedno z trojaczków, obok siostry Redbary i braciszka Redinisa, który zmarł, mając roczek. Bliźniaczki rozwijajy się prawidłowo, a przecietną urodę "szarych myszek" nadrabiały wychowaniem i wykształceniem. Paradoksalnie to Redwiga była tą bardziej posłuszną, choć marzycielską w naturze. Była ich oczkiem w głowie, ale z czasem role się odwróciły, szczególnie, iż rodzice podkręcali rywalizację między dziećmi. Źle przeszła dojrzewanie, miała próby samobójcze i eksperymenty z narkotykami. Z apatii wyrywa ją pożar w galerii sztuki, w którym zginęło w tajemniczych okolicznościach kilkanaście osób, w tym najważniejsi rywale Crimsonó z dwóch innych rodów. Wenus rozważa do dziś czy ta tragedia zainspirowała Redwigę czy jest ona jej pierwszym dziełem, którym chciała się wkupić w łaski ocza. Nie wyklucza również udziału Rednolda w pożar. W każdym razie po incydencie Redwiga zmienia się, także fizycznie, stając energiczną pięknością w karmazynie, która każdego dnia popadała głębiej w szaleństwo. Udało się zaręczyć ją z komodorem Flowersem, członkiem Triumwiratu z Rajskiej Wyspy, ale przez ekscesy dziewczyny te zerwano. Górne Miasto nawiedza fala pożarów. Rednold i Wenus zostają zmuszeni wygnać córkę, tracą utworzone sojusze i pieniądze w sądach. Kiedy otrzymują niedługo potem pierwszy list gończy za córkę po jej terorrystycznej działalności – jest już martwa dla rodziców.
Tortury zakończone. Wiedział, że już więcej z nich nie wyciśnie. Redbara łka cicho, Wenus płacze głośno. W radio ogłaszają zwycięstwo Sabo nad Joe i porywa go jako zakładnika. Gray oddala się, aby porozmawiać z dwoma rewolucjonistami, po których wezwał, ale okazuje się, że nie ma po nich śladu – uciekli, słysząc odgłosy tortur.
Gray podejrzewa, że Redwiga zyskała owoc po pożarze, możliwe, że od podpalacza. Cień podsumowuje, że dalej, poza Redbarą, będzie miał stosunek do szlachty taki jaki miał wcześniej. Jego zdaniem Crimsonowie nie powinni marnować zasobów na eliminację licznych gałęzi De Monów, lecz sprzymierzyć się z nimi oraz nie gardzić prostaczkami. De Monowie powrócą, a z nimi sprawiedliwość i praworządność. Dalej udaje, że pracuje dla tajemniczego zleceniodawcy. Wenus wyklina oprawcę i jego pracodawcę oraz przyznaje, że w wyścigu o Kolorowe Wyspy na razie prowadzi Redwiga.
Ujawnia, że chciał wykorzystać upodobnioną do siostry Redbarę jako element swojej intrygi, ale charakterologicznie jest zbyt odległa od niej i nie miałoby to sensu. Ucharakteryzuje ją, ale po to, aby nikt jej nie poznał i nie stała się jej krzywda. Jej rodziców odsyła jako zakładników do sanatorium, by opatrzono ich i pozostawiono do jego dalszych wytycznych. Ich "jedyna córka" żegna się z nimi i widzi po raz ostatni. Ojca błogosławi, matkę ściska tylko z dystansem, bo choć łączy ich wspomnienie tortur, ta była bierna wobec jej tragedii. Cień charakteryzuje dziewczynę na odmienny niż czerwień kolor, dodaje lat makijażem, odmienia w zniszczoną życiem chłopkę. Na wypadek spotkania marynarki chce udawać wraz z porwaną dziewczyną członków Germy 66 – Stealth Black i Sparking Red. Przy pracy nad nią wspomina przeklęty ród Cinnamonów oraz zadaje Redbarze serię pytań:
- Chciałbym, żebyś opowiedziała mi więcej o twoich relacjach z siostrą. Lubiłyście się i wspierałyście nawzajem czy raczej rywalizowałyście? Dzieliłyście się sekretami i zwierzałyście w trudnych chwilach czy wręcz przeciwnie? Myślałaś kiedyś nad tym, co chcesz robić w życiu? Nasuwały ci się może jakieś marzenia? Czy raczej zawsze posłusznie wykonywałaś polecenia rodziców? Nie czułaś nigdy potrzeby, żeby się im postawić i zrobić coś po swojemu? Co gdyby dali ci nóż i rozkazali zabić niewinne niemowlę? Bez słowa wykonałabyś polecenie czy zaprotestowała?
Kobieta nie wie czemu oprawca tak się nad nią pastwi. Błaga, aby ją wypuścił. Obiecuje nie zdradzić co jej zrobił i przypomina, że nie widziała jego twarzy skrytej za maską. Wyje w przerażeniu, ale jest posłuszna. Gray i Redbara opuszczają Sanatorium, zmierzając do wilii Crimsonów. Ich celem jest Biblia rodowa, której szczegółową lokalizację zdradziła torturowana Wenus. Wychodząc, widzi jak wielkie nadzieje w szlachcie zebranej w sanatorium wzbudził Sabo swoją odwagę i przygotowaniem do pertraktacji z piratami. Na ulicach jednak dostrzega swobodę piratów, którzy jednak też powoli obawiają się Sabo. Nikt nie nęka Cienia i porwanej dziewczyny, biorąc zamaskowanego za jakiegoś odklejeńca z "tej drugiej załogi w Trójprzymierzu". Kiedy przybliża się do dworku Crimsonów, dostrzega płomień i piratów przed siedzibą rodu.
- A właśnie, podejrzewam, że ten cały Aldart stanowi zagrożenie w wyścigu o serce Koali. Kojarzysz, co to za gagatek? Chwaliła go w mojej obecności.
Oj, nie spodobały mu się te żarty. W pierwszym odruchu pochwycił Graya i przywarł do ściany, ale potem odzyskał rozsądek i nawet zaśmiał się, choć raczej z uprzejmości, niż jakości dowcipu jaki zrobił sobie z niego De Mon. Nie miał pewności co z jego słów dosłownie jest żartem, ale nie chciał dać się zbić z pantałyku.
- Nie znasz kobiet. Otwarcie nigdy by mi tego nie przyznała, ale podświadomie byłaby dumna, że utarłem nosa tej pseudoelicie. - przemawiał pewnie, ale nie miał pojęcia, że wpadł w sidła zastawione przez De Mona i właśnie miał zdradzić mu w końcu trochę owianą tajemnicami postać Aldarta. - Kojarzę tego gagatka. Dla wielu rewolucjonistów to element naszej dywersji. Osoba, której nie ma... ale on naprawdę istnieje. To taki jakby nasz jedyny agent Cipher Pol, którego mamy. Zna wszystkie techniki rokushiki, ale to nic przy jego zdolności dywersji. Mówi się, że w pojedynkę jest wstanie wzniecić rewolucję na wyspach. Fanatycznie oddany sprawie, ale na cienkiej granicy, która rozdziela wierność ideałom, a samemu sobie. Dziwny, tajemniczy enigmatyczny typ. Nie ufam mu. W boju dotrzymałbym mu kroku, ale na pewno nie w zadaniach specjalnych. Dzielą cię od niego lata świetlne... podobnie jak jego od serca Koali. On niewątpliwie nie jest w jej typie. Podpuszczasz mnie?
Agent Cipher Pol i użytkownik wszystkich technik rokushiki. Jeśli to prawda, to pod względem bojowym faktycznie mnie przerasta - pomyślał Gray zadowolony ze zdobytych informacji - Ciekawe, czy się z nim kiedyś minąłem przypadkiem w czasach marynarki. Podejrzewam, że tam posługuje się innym imieniem niż u rewolucjonistów, więc fakt, że imię Aldart nic mi nie mówi, nie wyklucza naszego wcześniejszego spotkania - analizował korzystając z podzielności uwagi by jednocześnie wyłapywać informacje podawane przez Sabo. - Rozdziela wierność ideałom i samemu sobie. Brzmi jak starsza wersja mnie - pomyślał, wyobrażając sobie własną przyszłość, w której zdobył siłę bez rezygnowania po drodze z samego siebie. Uśmiechając się przy tym nieznacząco, jednak po chwili jego nastrój się zmienił.
- All Apple? Nierealistyczne marzenie? Ono istnieje. Sam je widziałem. Jest piękne aż zapiera dech. Znajduje się w Nowym Świecie. Trudno się do niego dostać, ale to coś niesamowitego, jak abstrakcyjny raj wyrwany z dziwnego snu. Dołącz do mojej załogi, a zaprowadzę cię do niego.
***
Dziwne, wymyśliłem sobie All Apple za dzieciaka, gdy popijając sok wyczytałem legendę na temat All Blue, a on mi mówi, że widział je na własne oczy? Ciekawe, czy próbuje mnie nabrać, żeby przekonać do współpracy, czy rzeczywiście All Apple istnieje? W sumie czytałem kiedyś o mitycznym zoanie Enta jabłoni, więc nie zdziwiłbym się, gdyby to jego użytkownik stworzył jabłkowe morze. Gdyby nie marzenie dotyczące Mao Mao no Mi, to pewnie polowałbym na moc tego drzewca.
- Zacznę od Lao. Nie wydaje mi się, żeby jego obraz potwora pokrywał się z rzeczywistością - powiedział drapiąc się po brodzie i próbując przypomnieć sobie wydarzenia z karczmy. - Poznałem go raczej jako pogrążonego w problemach faceta z chorobą alkoholową. Generalnie mądrze mu z oczu patrzyło, a i w rozmowie wydawał się rozsądny oraz uprzejmy. Dostrzegłem także u niego otwartość na współpracę i lojalność wobec sojuszników. Gdy ja niespecjalnie chciałem dzielić się zdobytymi informacjami, to on w zasadzie wypaplał wszystko, co mu powiedziałem, obdarzając tym samym zaufaniem każdego siedzącego przy stoliku Redwigi. Myślę, że to taka poczciwa rybka kierująca się miłością do konkretnej osoby. Nie wnikam, czy do kobiety, czy mężczyzny, a orgia z Redwigą na środku Mrocznego Króla niczego w tej kwestii nie wyjaśnia.
- Gówniarz, ścierwo, chojrak, cynik, okrutnik, cwaniak. To ten typ, który jednego dnia pali z kimś fajkę, a następnego wbija mu nóż dla własnych interesów. W załodze Amaro czuł się dość ważny i łatwo wydawał innym polecenia, ale jak przyszło do bitwy, to okazał się niezłym słabeuszem. Nie zdziwiłbym się, gdyby udawał przyjacielskiego wobec twojego brata, tylko po to by dokonać zabójstwa w najmniej spodziewanym momencie. Ogólnie całkiem łatwo dało się gościa podpuścić. Po mojej prowokacji wskoczył na stół i zaczął się przechwalać morderstwem Luffy'ego wykrzykując przy okazji takie imiona jak Garp czy Shanks. Wygadywał także frazesy o tym, że od teraz jego rodzina przejmie władzę nad East Blue, ale jak widać nie wyszło, więc myślę, że do jego cech śmiało można zaliczyć także gołosłowność - wyjaśnił rozkładając ręce.
- Wiem, co teraz przeżywasz, wspominałem ci o moich doświadczeniach, więc jak nikt inny zdaję sobie sprawę, że w twoim sercu został odciśnięty niemożliwy do całkowitego zagojenia ślad. Jednak poznałem cię już na tyle by wiedzieć, że cię to nie pokona. Dlatego zastanów się, czy twój brat chciałby, żebyś reagował w ten sposób? Czy osoba, która marzy o piractwie, żyjąca według własnych zasad, chciałaby, żeby jej śmierć stanęła na drodze do marzeń bliskiej osoby? Nie sądzę. Może i Luffy zmarł we wiosce Fushia, ale wciąż żyje w twoim sercu, a jego obecność tam sprawia, że wasze wspólne marzenie połączyło się zyskując na mocy sprawczej. Dlatego podoba mi się, że zamierzasz nieść jego wolę dalej, ale jak jeszcze raz usłyszę, że to ty miałeś zginąć pierwszy, to ci przywalę, bo twoje słowa brzmią jak splunięcie na pamięć o twoim bracie. Prawdziwy pirat nie rozmyśla o czasie swojej śmierci! On wiedzie życie pełne przygód prowadzące go do nieśmiertelności, bo wie, że spektakularne dokonania mu ją zagwarantują. To co zamierzasz? Z uśmiechem na twarzy wspominać wszystkie radosne chwile spędzone z bratem, które ukształtowały twoją osobowość i zaprowadziły do miejsca, w którym się znajdujesz czy ze smutkiem w oczach rozpatrywać ten jeden nieszczęśliwy moment? Ja wybrałem opcję pierwszą i mimo że wielokrotnie chciałem sobie palnąć w łeb przez życiowe niepowodzenia, a do tego szedłem przez życie sam, to słyszany w głowie głos mojego przyjaciela dodawał mi otuchy. Ale ty na szczęście nie zostałeś bez wsparcia. Koala się o ciebie troszczy, a teraz zakumplowałeś się ze mną. Spróbuj pomyśleć o tym, co masz jak i o tym, co możesz zyskać. Nie zapominaj także o tych wszystkich dobrych wspomnieniach, które przecież nie znikną z twojego życia
Gray dostrzegł oblicze starszego gościa, jego naburmuszonej żony oraz córki o dziwnie znajomym obliczu. To były nieprzyjemne, wyniosłe mordy bogaczy o szarych oczach, szarych włosach i szarej duszy, jakby wypalono w tej rodzinie całą ikrę, wiarę i dawne plany. To Crimsonowie pomyślał De Mon.
- Pozwól, że wytłumaczę, dlaczego się z tobą nie zgadzam. Zauważ, że szlacheckie mendy bez jakiegokolwiek zawahania decydują o losie biednych oraz naszym. Dlaczego zatem miałbym nie skorzystać z okazji by zrobić to samo z nimi, hm? Możesz mówić oklepane frazesy, że nIe pOwINniŚmy bYć TaCy sAmI albo tO przEciEŻ tAKżE LuDzIE - powiedział akcentując konkretne słowa w charakterystyczny dla przedrzeźniaczy sposób. - Ale mnie tym nie przekonasz. Nie zamierzam traktować wszystkich równo, ale każdego w sposób na jaki zasługuje. Dlatego zaznaczam, że w moim interesie nie leży obrona tych spasionych szlacheckich tyłków. Powiem więcej, nie czuje się także zobowiązany chronić jakichkolwiek obcych. Dlatego o ile w normalnej sytuacji, gdzieś na froncie, nie zawahałbym się by nadstawiać karku przykładowo dla ciebie, o tyle jeśli zamierzasz chronić te wątpliwie moralne odpady, to ja do tego nie przyłożę reki. Uszanuję twoją decyzję, ale jednocześnie uznam, że skoro cenisz swoje życie niżej od tych moim zdaniem bezwartościowych istnień, to nie należy stawać ci na drodze - wyjaśnił, a kiedy Sabo powiedział o przemówieniu pięścią do rozsądku, uderzył się w czoło. - Dorośnij. Przemoc i zastraszenie kogoś nie wpłynie na zmianę jego światopoglądu. A już na pewno nie w przypadku tych oligarchów. Pewnie, przez krótką chwilę zagrają skruszonych i uniżonych, żeby ocalić swoje dupska, ale gdy grunt pod nogami przestanie im się palić, to natychmiast wrócą do swoich standardowych zachowań. Że też musze ci tłumaczyć takie oczywistości. - Pokręcił głową z rozczarowaniem. - Prawdę mówiąc zastanawiam się, dlaczego Koala akurat mnie poprosiła o kontakt z tobą. Przecież dość szczegółowo wymieniliśmy się poglądami, więc jako twoja bliska przyjaciółka powinna wiedzieć jak bardzo różnią się moje od twoich. Posłuchaj, nie wiem czego ode mnie oczekujesz, ale ja specjalizuje się w zwiadzie i szpiegowaniu, a nie w wojaczce. Oczywiście, z byle płotkami, to sobie poradzę, ale w starciu z grubymi rybami pozostaję bez szans. Dlatego nie zamierzam ryzykować życia choćby i dla tych dzieci. Zwłaszcza że spora część z nich, o ile nie większość, zdążyła już nasiąknąć obłudną i zepsutą propagandą rodziców - wyjaśnił, a gdy padła propozycja połączenia sił z wrogą frakcją, przewrócił oczami. - Współpraca z marynarką to jak dobrowolne wypinanie dupy przed gwałcicielem albo podstawianie szyi pod nóż mordercy. Wiem coś o tym.
- Tia… - westchnął ciężko. - Układanie się z marynarką, świetny pomysł! - powiedział unosząc kciuk w górę. - Może niech jeszcze przyślą Longów. - Pokręcił głową z dezaprobatą. - O ile piraci to chaotyczne zbiorowisko składające się z niepowiązanych ze sobą załóg, więc ich sojusz z marynarzami jeszcze przejdzie, o tyle rewolucjoniści to wielka organizacja i jednocześnie wrzód na dupie światowego rządu. W naszym przypadku nie dotrzymają słowa. Każdą z osób, choćby podejrzanych o współpracę, zamkną i poddadzą torturom w celu uzyskania jak największej liczby informacji. Kojarzycie Ohare? - spytał obserwując ich reakcje. - Przypomnijcie sobie jaki los ich spotkał. Rząd kazał zabić wszystkich obywateli. Dlatego spodziewam się z ich strony szantażu wobec większości zgromadzonych. Ale skoro recepcjonistka się już z nimi kontaktuje, to chciałbym przynajmniej poznać stanowisko marynarki oraz nazwiska osób, które przyślą. Interesują mnie także jeszcze dwie inne rzeczy. Po pierwsze co w związku z zaistniałą sytuacją zamierza pan woźny? Po drugie chciałbym porozmawiać z tymi dwiema osobami, które tak jak my przybyły tu w ramach odpoczynku - zasugerował, a następnie słysząc słowa Sabo, potrząsnął nim. - Czy ty siebie słyszysz? Jak zamierzasz uratować te wyspy? Może i Amaro to słaby, zmęczony starzec, ale Redwiga, Elvis i Węglobrody to nie przelewki. W dodatku przybyli w towarzystwie całej zgrai nieprzewidywalnych psychopatów. W tym ryboludzi, którzy przewyższają siłą przeciętne osoby. Bez mocnej armii z nimi nie wygramy, więc najlepsza opcja to fortyfikacja lub ewentualnie negocjacja i spełnienie ich oczekiwań. Jednak nie wiadomo, czy dadzą nam w ogóle taką możliwość - wyjaśnił, a następnie zaczął w teatralny sposób udawać maniaka tłumaczącego w przekonujący sposób swój plan i gestykulującego przy tym. - Chyba że umiesz latać i dostaniesz się w ten sposób po kryjomu na statek Amaro, wyeliminujesz wszystkich z zaskoczenia, a następnie ostrzelasz pozostałe okręty. - Resztę wypowiedzi kontynuował już w normalniejszy sposób - Myślę, że w załodze Redwigi znalazłaby się jedna osoba skora do współpracy, a mianowicie Huang. Jednak on na wiele się nie zda przez zbyt niski status u czerwonych - wyjaśnił rozkładając ręce w geście bezradności. - Istnieje też szansa, że gdybym osobiście, używając geppo, udał się na rozmowę z ekshibicjonistką, to przynajmniej by mnie wysłuchała. Jednak po pierwsze nie wiem jak na intruza zareagowaliby jej załoganci, a po drugie mało prawdopodobne, żeby udało się ją do czegokolwiek namówić.
Sabo spokojnie podszedł do małej, ale eleganckiej, gustownej i ciężkiej komódki, którą przeniesienie nie było może wielkim problemem, ale na pewno wymagało dwóch rąk i trochę siły. Przykucnął przy niej, pokręcił tyłkiem, przymierzając się do czegoś. Skupił się. Potem sprawnym, pewnym ruchem przyłożył rękę, zmrużył jedno oko i pstryknął palcami w mebel, a ten odleciał – kręcąc w powietrzu łuk – w szklane drzwi prowadzące na balkon, które komódka roztrzaskała z hukiem. Potem przeleciała nad barierką i wleciała do basenu. Towarzyszący im członek rewolucjonistów złapał się za głowę na ten pokaz, choć ciężko było określić czy w zasadzie siły fizycznej czy jednak niebywałej precyzji i techniki. Był przerażony bezsensownymi zniszczeniami, ale także zafascynowany mocą Sabo. Ten był z siebie dumny, choć huk niszczonego balkonu i głośny plusk wody dodał tylko swoje do i tak trwającego zamieszania.
- Jesteś po prostu za słaby Gray, więc chowasz się za fortelami, aby nie wychylić tylko nosa. Twój plan, aby wdać się w rozmowy z piratami ma sens i chociażby ze względu na niego rozumiem czemu Koala cię tu wysłała, ale pokaz siły w rozmowie z wrogiem jest niezbędny. W czasie, w którym Crimsonów mógł rozszarpać tłum, było trzeba już działać, a walkę zostawić mnie. - przybliżył się do dziury po balkonie i odwrócił się za nim zeskoczył do basenu, by dołączyć do rozwalonego mebla. - Pierdolisz jak potłuczony, bo jesteś po prostu słaby. Wezmę się za twój trening. Masz jednak łeb jak sklep. Utrzymaj Crimsona przy życiu. Wierz mi lub nie, ale naprawdę wierzę, że dogadasz się z każdym wrogim dowódcą pirackiego sojuszu. Ja zadam piratom tyle strat. ile tylko dam radę. Spróbuję stworzyć iluzję, że mamy tutaj jakieś większe siły, a potem zaczniemy rozmowy. Jeśli mi się uda to przyniosę ci jakiegoś oficera jako zakładnika.
Cisza jaka zawisła między nimi zamykała rozmowę i dopowiadała bardzo wiele. Oparzony rewolucjonista nie miał potrzeby więcej strzępić języka. Intuicyjnie też potrafił czytać ludzi, więc wiedział już jakim typem człowieka jest Gray i rozumiał, że nie koniecznie takiego załoganta potrzebował. Potrzebni mu byli ludzie z wizją i wolą działania. Tacy, którzy wskoczą za sobą w ogień. Gray nie był tak naprawdę typem chłodnego pragmatyka, lecz obojętny był zawsze kiedy nie trzeba było, a aktywny, gdy mało kto tego oczekiwał. Ich porozumienie zawisło na włosku i skończyło się bratanie po zabiciu Inaby oraz rozkoszowanie wizją jabłkowego morza.
- Zjedliśmy zęby na tym, aby przywrócić Crimsonom blask. Nie jeden ród chciałby wypracować sobie pozycję jaką kiedyś mieli przeklęci De Monowie. Prości ludzie tęsknią za De Monami, przedmiotem ich nieuzasadnionego sentymentu, bo przy nas nie mają zbyt wielkich możliwości. My przeciwstawiamy się temu, ale jednocześnie każdy ród chce jak najsilniejszej pozycji dla siebie. To z kolei nie pasuje Światowemu Rządowi, który najlepsze zyski ma ze współpracy z twardym, ale rozproszonym oligarchicznym motłochem. Te wyspy to jednak burzujący kocioł. Myślisz, że jesteś taki cwany? Dla kogo pracujesz? Kolejne bękarcie odgałęzienie ze zgniłego drzewa De Monów? Kto tym razem przypomniał sobie o swoim pochodzeniu? Zgadnijmy. Królestwo Goa? Wyspy Archipelagu Soli i Węgla? Kuro „Tysiąc Planów”? Jesteś w jego stylu, ale od roku nie żyje. Wielu was tam było. Żaden nie wypłynął na powierzchnię.
Siostra Redwigi czytała w prasie o jej ostatnich wyczynach w osłupieniu i ogromnym zawstydzeniu. Była w szoku, że kolejne granice zostały przekroczone i dała temu wyraz kolejnym łkaniem, od którego nawet serce Cienia mogło na moment stopnieć. Zupełnie nie rozumiała czemu Redwiga to wszystko robi i jaki ma w tym cel, a była w tym osłupieniu tak autentyczna, że De Mon zastanawiał się czy ona faktycznie będzie wstanie go wspomóc jakimikolwiek informacjami czy spostrzeżeniami – świat ewidentnie postrzegała przez pryzmat własnej naiwności oraz zasłony nałożone przez nadgorliwie zapobiegawczych rodziców.
- Słyszałyście o zabawach sado-masochistycznych? O co ja pytam? Oczywiście, że słyszałyście. W końcu szlachta słynie z różnego rodzaju dewiacji. Jednak pozwolę sobie przypomnieć na czym w skrócie polegają owe praktyki seksualne. Występuje tu wyraźny podział na stronę dominującą i uległą. Strona dominująca zadaje uległej ból, a żeby zwiększyć swoją kontrolę, uprzednio związuje swoją zabaweczkę. Oczywiście tortury to tylko urozmaicenie, ponieważ sednem zabawy jest zaspokojenie potrzeb seksualnych. Przede wszystkim strony dominującej. Strona uległa jednak bardzo często godzi się na taką rozrywkę z własnej, dlatego w lżejszych wersjach występuje hasło bezpieczeństwa. To słowo, które wypowiada związany niewolnik, gdy jego pan lub pani przekroczy pewną granicę komfortu. Brzmi znajomo? Nie? Nic nie szkodzi, zaraz się przekonacie z czym to się je. Różnica w naszej zabawie polega na tym, że ciebie związałem. - Wskazał matkę, następnie przeniósł swój palec w stronę córki. - Ale to tobą się zajmę. Aczkolwiek, gdy tylko usłyszę hasło bezpieczeństwa, natychmiast wstrzymam zabawę. Wznowię ją jednak, jeśli nie podzielicie się ze mną wówczas informacjami, które mnie interesują. Hasła bezpieczeństwa to wasze imiona. Dopuszczam wariant, w którym zdradzacie cudzą tożsamość, czyli możecie powiedzieć "imię mojej matki, córki to" lub "nazywam się". Jednak uprzedzam, dopóki nie poznam obu waszych imion, to takie samo hasło, wypowiedziane po raz drugi, nie zadziała. Potem możecie je stosować zamiennie wedle uznania - wyjaśnił, po czym podszedł do dziewczyny i docisnął ją do ściany. Wtedy dotknął jej twarzy i zaczął zsuwać dłonią w dół, delikatnie muskając palcami szyję. Następnie zabrał się powoli za rozpinanie jej guzików. Drugą ręką równie niespiesznie podwijał panience spódnicę.
Tak się nie stało – Redbara otrząsnęła się z letargu i zaczęła sypać. Nie było najmniejszego powodu, aby jej nie wierzyć. Przemawiała w taki sposób, że tylko wariat doszukiwałby się w niej jakiś tajemnic. Była jak kwiat chowany w gnieździe żmij. Wiedziała, że ród prowadzi jakieś rozległe intrygi i tka sieć spisków, lecz ich natury nie rozumiała i nigdy rozumieć nie chciała. Była młodą kobietą, więc miała się słuchać, wykonywać polecenia, nie kwestionować autorytetu rodziców i czerpać korzyści z edukacji, by na koniec dać się dobrze wydać za mąż. Szczególną wierność i cnotę powinna zachować ze względu na ekscesy jej siostry. Redbara w to wierzyła. Rozmowa Graya z nią była niemal fascynująca. Ta młoda kobieta zgłębiła pisma antycznych mistrzów, nieobca była jej kultura, znała nowoczesne sporty i potrafiła przemawiać elokwentnie, ale ona rozumiała tylko wierzch rozległej natury wszechświata i rozmowa na wszelakie tematy musiała doprowadzić do konkluzji, że ona tak naprawdę „nie wie”, „nie rozumie”, „nigdy się nie zastanawiała”, „nie chce wiedzieć”, „nie przystoi jej o tym rozmawiać”. Nie pozostało nic innego jak zostawić ją.
Jego poszukiwania posunęły się do przodu. Kobieta (jak się okazało o wdzięcznym imieniu Wenus) publicznie zgrywała cnotkę i szarą myszkę, ale intrygi knuła ze swoim mężem na równych prawach. Okazuje się, że dawne ambicje Crimsonów, rodu starego i o bogatych tradycjach, odżyły już kilka pokoleń wstecz. Dawną fortunę chciano odbudować na drodze sprytnych mariaży, inwestycji w nowe gałęzie przemysłu oraz brutalnej eliminacji konkurencji. Za zagrożenie w dalekosiężnych planach uznawano inne rody, ale także wygasłą już dynastię De Monów. To było zagadnienie, które Graya szczególnie interesowało. Okazuje się, że panowanie jego przodków na Archipelagu Kolorowych Wysp powszechnie, choć niezbyt się z tym dzielono, wspominano z sentymentem jako złoty okres tego regionu. Miał być wtedy względny dobrobyt, prostaczkami przejmowano się, zaś Światowy Rząd przełknął obecność nowego gracza na Wschodnim Morzu, choć w zamian oczywiście za odpowiednie korzyści. Crimsonowie mieli bardzo silne uprzedzenie do rodu De Monów. Na pewno wynikało to z faktu, że znacząco przyćmili ich blask. Były okresy gorsze i lepsze, czasami obie familie łączyły sojusze – a nawet mariaż! - lecz szczyt swoich możliwość Crimsonowie osiągnęli wraz z ukoronowaniem Kuro I i potem było już tylko gorzej.
Uprzedzenia uprzedzeniami, ale Wenus zapewniała, że jej ród uznaje wiedzę (w tym historyczną) za element kluczowy w planowaniu swoich ruchów. Zawsze badali nastroje społeczne i wertowali stare zapiski, księgi oraz dokumenty. Ich badania zawsze miały być metodyczne i nieskażone niechęcią. Opracowali nawet swego rodzaju „Biblię Crimsonów”, która zbierała sekrety innych rodów, tajemnice przyszłości i wiele bezcennych danych. Każda nowa generacja miała niejako obowiązek opracować nowe wydanie tej ukrytej przed światem księgi ukrytej przed światem zewnętrznym w sejfie w ich dworku. Redbara nawet nie miała pojęcia o istnieniu tego wielkiego tomiszcza, zaś Redwiga pozyskała o nim informacje tylko na drodze podstępu. Graya szczególnie zainteresowało, że Crimsonowie opracowali opis dynastii rodu D. Monów, pełen informacji, o których prawie nikt nie miał pojęcia. Wiedzieli chociażby jak naprawdę brzmi nazwisko ich wrogów, mieli świadomość istnienia owocu przywołującego diabła (bez szczegółów jednak o sposobie jego pozyskania), a także śledzili na bieżąco liczne rozgałęzienia rodu już skończeniu przez niego panowania. Wielu ewentualnych pretendentów udało się wyciszyć. Tylko raz Crimsonowie posunęli się do zabójstwa i to nawet nie w tym pokoleniu. Stawiali na niszczenie wizerunku (który rzekomo miał być największym atutem dbających o niego De Monów), rozkradanie ze zgromadzonych środków i fałszywe oskarżenia. Udało się w ten sposób zgasić kilka takich „pożarów” w różnych rejonach Wschodniego Morza. Ostatnimi czasu ogromny popłoch wzbudził pirat znany jako Kuro „Tysiąca Planów”. Ten miał mieć ogromny potencjał intelektualny i bojowy, a także socjopatyczną osobowość. Szczęśliwie jednak ten geniusz nie posiadał szczególnie wygórowanych ambicji, a poza tym stracił życie w walce z kapitanem Morganem. Możliwe, że nie miał nawet pojęcia o swoim „królewskim” pochodzeniu. Wenus wzmiankę Cienia, że upozorował śmierć przyjęła z niedowierzaniem i odrobiną przerażenia. Jeśli zaś chodzi o inne ewentualnie gałązki rodu rozsiane po świecie – było ich wiele, ale raczej nie zdawały się mieć potencjał do wydania „groźnego owocu”. Ostatnimi czasy odkryto, że na Czarnym Archipelagu przebywał bardzo silny, ale przygasły już potencjał.
Jeśli zaś chodzi o Redwigę... w ocenie matki to ona była wszystkiemu winna. Wenus urodziła trojaczki – Redbarę, Redenisa i Redwigę. Wcześniaki urodziły się osłabione, Redenis zmarł mając roczek, ale ostatecznie obie siostry rozwijały się zdrowe oraz w pełni potencjału fizycznego oraz umysłowego. Wizualnie były takimi szarymi myszkami, które choć nie brzydkie, brak urody nadrabiały dobrym wychowaniem i szerokim wykształceniem. „To Redwiga była tą najbardziej posłuszną, choć chorobliwie marzycielską” zaskoczyła Wenus i wspomniała, że był okres kiedy to właśnie była oczkiem w ich głowie. Wykonywała posłusznie wszystkie polecenia, a nawet sama garnęła się do różnych działań. Lubiła jazdę konną, malarstwo i przede wszystkim modę. Nic nie zapowiadało tragedii, która z czasem nastąpi. Coś przytłoczyło Redwigę i w późniejszy okres dojrzewania stał się dla niej udręką. Coś w niej kipiało, ale wbrew pozorom wcale nie wybuchała w ekshibicjonistycznych ekscesach, którym można się było spodziewać. To miało nadejść dopiero później. Wręcz przeciwnie: alienowała się, żyjąc w swoim świecie. To nie było zadowalające dla rodziców, pojawiły się zgrzyty, na piedestał zaczęto wysuwać Redbarę, aby wzbudzić między siostrami rywalizację, ale Redwiga odcinała się coraz bardziej od świata. Miała nawet próby samobójcze i eksperymenty z alkoholem oraz narkotykami.
Momentem zwrotu był pożar w lokalnej galerii sztuki. Nie ustalono jak do niego doszło, ale skutki okazały się być tragiczne. Zmarło kilkanaście osób, w tym także – dosyć szczęśliwie dla Crimsonów – najważniejsze osoby z dwóch konkurencyjnych rodów, które ostatnio wyrastały na lokalnych konkurentów. Bardzo niefortunnym zbiegiem okoliczności było, że wyjście przypadkowo zaryglowano. Nie było to w sumie niczym nietuzinkowym, bo często tak robiono, aby postronne mieszczuchy nie peszyły bogatych lichym wyglądem i swoją biedotą. Ofiary były w zasadzie przypadkowe, ale Wenus do dzisiaj zastanawiała się czy tamten wypadek był przypadkiem, który w Redwidze wzbudził piromańskie żądze czy już wtedy zaplanowała swój pierwszy spektakl. W galerii sztuki nie było członków jej rodu, natura pożaru była tajemnicza, dziwnym trafem obecni byli w środku nowi rywale Crimsonów – czyżby chciała się wkupić w łaski ojca, który ostatnimi czasu wyklinał konkurencję? Może chciała zająć miejsca Redbary jako ich oczka w głowie? A może to Rednold, w tajemnicy nawet przed Wenus, dokonał podpalenia?
Niedługo potem Redwiga zaczęła się drastycznie zmieniać. Nawet fizycznie. Cera pozostała blada, ale nabrała niebywałej energii, piękna i rumieńców na jej pięknym licu, zaś włosy, usta i oczy stały się karmazynowe. Od tego momentu popadała w szaleństwo, przekraczając kolejne granice. Początkowo nawet jej wigor uznawano za przebłyski odrodzenia tej szarej, melancholijnej dziewczyny. Udało się ją zaręczyć z obiecującym marynarzem o dobrym pochodzeniu, który obecnie wchodził w skład „triumwiratu” na Rajskiej Wyspie i był bardzo wysoko postawiony. Zerwano jednak zaręczyny wraz z narastającym szaleństwem młodej kobiety. Eksperymenty z narkotykami, obsceniczne zachowanie i wulgarne odzywki do członków innych rodów były niczym przy tym co czyniła Redwiga. Górne miasto nawiedziła fala pożarów. Rodzice wygnali córkę, gdy stracili wszystkie utkane przez pokolenia sojusze, a fortunę przetrwonili na sądowe procesy i wyciszanie ekscesów w prasie. Redwiga uciekła bez większych oporów, choć odgrażając się. Zaczęła solową działalność terrorystyczną. Kiedy otrzymała pierwszy list gończy dla rodziców była już martwa, a przynajmniej tak udawali.
Widząc jak zanosi się większym płaczem z każdą następną wzmianką na temat ekscesów siostry, nawet jemu zrobiło się jej szkoda. Jednak nie żałował swej decyzji. Udało mu się w pewnym stopniu złamać przesłuchiwaną, a niewykluczone, że serwując jej bolesne zderzenie z rzeczywistością przyczynił się także do tego by w końcu dojrzała i zrozumiała sposób funkcjonowania świata. W myśl zasady im szybciej tym lepiej.
Z każdym kolejnym odsłoniętym skrawkiem ciała, Gray dostrzegał coraz większą nieśmiałość i cnotliwość dziewczyny. Sam już nie wiedział, co go bardziej irytuje. Bierna postawa matki czy jego własna hipokryzja pod postacią okrutnego zachowania względem jednej z tych niewinnych osób, których przecież zarzekał się nie krzywdzić. To bez sensu - pomyślał, po czym oddał niewieście ubranie czując głęboką potrzebę wyładowania frustracji na jej matce. Wtedy jednak nastąpił moment przełomowy i Redbara zaczęła mówić. Z każdym słowem dziewczyny Gray zyskiwał coraz więcej szacunku do niej i pogardy do samego siebie. Musiał nawet dać upust złości kopiąc jedno z wolnych krzeseł. Gdy mebel roztrzaskał się o ścianę, De Mon uświadomił sobie, że postąpił podobnie do Sabo. Mimo że kontekst zachowania wydawał się inny, to efekt końcowy okazał się taki sam, uszkodzone cudze mienie. Jednak nie zaprzątał sobie zbyt długo głowy wandalizmem, ponieważ trapiło go co innego.
Czy właśnie tym się stanę? Bezwzględnym demonem zmierzającym po trupach do celu? Tylko czy aby na pewno warto? Co jeśli prawo wymiany zniszczy Graya do tego stopnia, że w świetle poniesionych strat nie ucieszy go już nawet spełnienie marzeń, bo po drodze zgubi także samego siebie? - zastanawiał się. Wątpliwości i rozterki nie przeszkadzały mu jednak w kontynuowaniu przesłuchania. I mimo że niewinną Redbarę zostawił już w spokoju, to jej matkę uznawał za najgorszy sort szlachty. Nie zamierzał zatem przebierać w środkach, tylko wycisnąć z niej informacje, aż do ostatniej kropli.
Zaczął od pięciosekundowego zanurzenia, ale po wyciągnięciu z wody kobieta milczała. Dlatego spróbował serii interwałów. Dziesięć sekund pod wodą, krótkie wynurzenie i z powrotem. Jednak nadal nie widział poprawy. Już tracił powoli cierpliwość, więc zdecydował się na dwadzieścia sekund wodnej przygody, mimo że już przy piętnastu kobieta zaczynała wierzgać.
Harde babsko - pomyślał widząc, że, na przekór jego staraniom, podtapianie nie przynosi rezultatów.
Przyszła zatem kolej na użycie gorącej wody. Uniósł częściowo krzesło w taki sposób, że jego tylne nogi znajdowały się na podłodze tuż przy wannie, a przednie wraz z siedziskiem nad powierzchnią wody. Następnie zaczął je stopniowo opuszczać zanurzając kobiecie kolejno stopy, kostki, łydki. Woda dotarłaby do kolan w momencie, w którym podstawa mebla sięgnęłaby dna, a wtedy Cień musiałby zacząć przechylać krzesło w przód by zwiększyć obszar oddziaływania gorąca. Tak się jednak nie stało, bo matka w końcu zaczęła mówić, a raczej krzyczeć.
Wenus? Czy tak nie nazywał się czasem statek Redwigi? - pomyślał, ale nie podzielił się swoją tezą, tylko pospiesznie wyciągnął kobietę z wrzątku. Następnie chwycił wąż z sitkiem i odkręcił kurek z zimną wodą by polać poszkodowane części ciała, tym samym łagodząc oparzenia. Zdawał sobie sprawę, że zanurzone ubrania zdążyły nasiąknąć gorącą cieczą, więc pozostawienie Wenus w takim stanie oznaczałoby niewywiązanie się z umowy o zaprzestaniu tortur po usłyszeniu hasła.
- To było całkiem owocne przesłuchanie i choć moje zdanie na temat szlachty nie uległo zbytnio zmianie. No może poza paroma wyjątkami. - Spojrzał w kierunku Redbary. - To mimo wszystko udzielę wam kilku wskazówek i podzielę się obecnym planem. Zacznijmy od tego, że ród Crimsonów w przeszłości zamiast przyczyniać się do obalenia De Monów powinien połączyć z nimi siły. Bo czego niby oczekiwaliście? Władzy autorytarnej, w której każde wasze słowo bezdyskusyjnie stanowi prawo? A może raczej chcieliście komfortowego życia? Poświęciliście tyle czasu i energii na zniszczenie waszego rywala zamiast skupić się na tym by samemu rosnąć w siłę. Przez to inne rody dostały szanse by was zepchnąć ze stołka. Gdybyście posiadali wystarczająco silną pozycję, to nawet ekscesy waszej córki by wam nie zagroziły. Po drugie tak jak każdy szlachecki ród wzgardziliście tymi jak to ujęłaś "prostaczkami". - Wykonał w powietrzu cytat palcami. - A jak sądzisz, która grupa społeczna jest najbardziej emocjonalna i podatna na wpływy, a co za tym idzie łatwa do podburzenia? No właśnie, ci szczerzy i prości ludzie z dolnych warstw społecznych, których ze względu na liczebność, ale także lojalność warto przeciągnąć na swoją stronę. I wreszcie po trzecie, gdy wrócą De Monowie, to może ograniczą wasze wpływy i spiski, ale przywrócą także sprawiedliwość oraz praworządność. Co za tym idzie nikt nie zostanie pokrzywdzony, a wyspy odzyskają dawną świetność. - Klasnął w dłonie. - Uf, to chyba wszystko, co chciał przekazać mój klient. Napisał mi tę wypowiedź na kartce i sowicie zapłacił za nauczenie się jej na pamięć. Zdaje się, że niczego nie pominąłem. A co do planu, to początkowo zamierzałem upodobnić Redbarę do Redwigi, żeby oszukać piratów i nakłonić ich do walki między sobą. Jednak zmieniłem zdanie. Jej cicha osobowość nie pasuje do wizerunku przaśnej ekshibicjonistki, więc nawet najgłupsi stosunkowo łatwo przejrzeliby mój fortel. Dlatego postanowiłem pójść w drugą stronę, ucharakteryzuję ją tak, żeby nikt jej nie poznał i osobiście dopilnuję, żeby nie stała jej się krzywda.
"Chciałbym, żebyś opowiedziała mi więcej o twoich relacjach z siostrą. Lubiłyście się i wspierałyście nawzajem czy raczej rywalizowałyście? Dzieliłyście się sekretami i zwierzałyście w trudnych chwilach czy wręcz przeciwnie?"
- Wszystko ci powiedziałam. Czego jeszcze chcesz? Mało ci? Dlaczego tak mnie nienawidzisz, co ja ci zrobiłam? Wypuść mnie. Nie widziałam twojej twarzy, nikomu nie powiem co mi zrobiłeś.
To nawet nie był płacz. To było wycie. Trzęsła się i błagała, aby przestał ją zadręczać. Nawet bez charakteryzacji postarzała się wyraźnie. W jej oczach był głęboki ból i pragnienie uwolnienia się od tej niekończącej chwili. Wiedział, że nic z niej już nie wyciśnie, więc zabrał z sanatorium. Słuchała się go kierowana strachem. Była posłuszna, lecz bez cienia sympatii względem Cienia.
***
- Myślałaś kiedyś nad tym, co chcesz robić w życiu? Nasuwały ci się może jakieś marzenia? Czy raczej zawsze posłusznie wykonywałaś polecenia rodziców? Nie czułaś nigdy potrzeby, żeby się im postawić i zrobić coś po swojemu? Co gdyby dali ci nóż i rozkazali zabić niewinne niemowlę? Bez słowa wykonałabyś polecenie czy zaprotestowała? -
- Jesteś chory. - wydukała przerażona Redbara. - Potrzebujesz pomocy.
- Przybyliśmy z South Blue by odpocząć, ale obecna sytuacja zmusiła nas do działania. Należymy do Germy 66. Mój pseudonim to Stealth Black, a moja towarzyska zwie się Sparking Red. Nasze czujniki wykryły niepokojące sygnały, dlatego idziemy to zbadać. Stoimy po tej samej stronie co wy, więc gdy już uporamy się z problemem, to dołączymy do walki - wyjaśnił tym razem modulując głos w taki sposób by jego brzmienie pasowało do herosa.
Pierwszy oficer
Licznik postów: 1,177
Redwiga Crimson czuje się już lepiej po wcześniejszym użyciu formy Czerwonej Księżniczki, ale nadal nie jest w pełni zdrowa, więc pozostaje na "Wenus" wraz częścią sił, aby prowadzić ostrzał Dolnego Miasta z artylerii. Porusza się na pokładzie o lasce z wiernym medykiem okrętowym Genichiro u swojego boku. Drży, ale nie ze słabości, lecz podniecenia walką i niszczeniem jej rodzinnych stron. "„Z twoim rodzinnym Ilken zrobimy to samo, zobaczysz” obiecuje. Przez lunetę obserwują jak ryboludy atakują wyspę jako pierwsze i w brutalny sposób rozprawiają się z obrońcami Dolnego Miasta i cywilami. Elvis "Eksplozja" dokonuje detonacji jednej z bardziej swoich widowiskowych baniek o karmazynowej barwie i przy akompaniamencie ludowej pieśni Czerwonej Wyspy, co jest dedykacją dla Redwigi. Po ogromnym wybuchu centrum miasta zostaje anihilowane i pozostaje po nim tylko wielki krater. Redwiga z podniecenia oddaje mocz pod siebie, na oczach swoich załogantów i artylerzystów z innych załóg obecnych na "Wenus". Jej lekarz żałuje, że nie może być obecny wraz z walczącymi, zastanawia się Elvis radzi sobie w starciu jeden na jednego, a swoją kapitan postrzega jako fascynującą i przerażającą jednocześnie. Redwidze robi się słabo i prosi Genichiro, aby odprowadził ją do kąpieli, co ten czyni. Ojciec daje mu sygnał, że będzie w pobliżu, a syn wskazuje, by rozładował napięcie na statku, co spotyka się z jego ostrą ripostą.
Genichiro szykuje leki i podgrzewa wodę w ciepłej wannie, a Redwiga studiuje przy biurku rachunki, plany taktyczne na bitwę o Czerwoną Wyspę, mapę Huang oraz przede wszystkim zapisy ze swojego pamiętnika sprzed lat. Potem obnaża się bez wstydu przy medyku, zanurza w wodzie, lecz na dźwięk kolejnego wybuchu traci nad sobą panowanie. Spogląda na Genichiro, obserwuje jego tatuaż. Chwyta medyka i ciska z całej siły do wanny aż ten rozcina sobie głowę. Zaczyna go podtapiać i inicjuje stosunek seksualny. Genichiro wątpi czy dobrze robi, ale testosteron bierze górę - kocha się z nią na ostro, opuszczając wannę, zmieniając lokalizację w trakcie igraszek oraz podchodząc do kapitan na ostro (podduszanie, ciąganie za włosy). Po wszystkim zasypiają w kapitańskim łóżku, a medykowi śni się Alice, jego pierwsza kobieta z lat młodości i przeciwieństwo Redwigi. Budzi się przed swoją kochanką i w tajemnicy studiuje jej dziennik spisywany od lat młodości. Podejmuje spore ryzyko, bo ostrzał artyleryjski wciąż trwa i eksplozje mogą wybudzić Crimson w każdej chwili.
W dzienniku dowiaduje się o względnie normalnym dzieciństwie, buzujących hormonach okresu nastoletniego, fascynacji najpierw Donflamingo, a potem Szkarłatną Śmiercią. Z czasem jest już gorzej: mroczna poezja, niepokojące wycinki z gazet, aluzje co do samobójstwa. Sugestie "obcej ręki", strumienie świadomości, pokrętna logika wywodów, a na sam koniec danie główne, tajemniczy pożar w Górnym Mieście. Interpretacja Genichiro jest taka, że pozyskała diabelski owoc, moc się wymknęła spod kontroli, doszło do pożaru i zainteresowania sianiem zniszczenia. Samej Redwidze zaś współczuje. Jest zaskoczony wzmianką o bliźniaczce oraz Ashu. Zastanawia się również czy powiedzieć Ashoutouranowi o fragmentach z nim związanych, lecz nie podejmuje jeszcze żadnej decyzji w tym zakresie. Kiedy rozlega się bardzo głośny rumor kolejnej bomby Elvisa (hukowej), przerywa lekturę. Wraca do powoli budzącej się, przeuroczej w tej chwili kochanki, która pyta go kim była "Alice", której imię wymówił przez sen, lecz nie jest zazdrosna ani szczególnie zainteresowana. W sekundę ze snu przechodzi w podniecenie. Jest gotowa do dalszych igraszek i stawia medykowi ultimatum - "zaskocz mnie, a pozwolę ci ruszyć na Czerwoną Wyspę". Genichiro uważa, że ma okazję upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Zrywa czerwone zasłony, wiąże Redwigę i bierze ją w tyłek, na ostro. W trakcie dwukrotnie rozlega się pukanie do kajuty kapitańskiej, ale Redwiga krzykiem przepędza przerywających jej intruzów i dochodzi wycieńczona, ale spełniona. Deklaruje, że spełni obietnicę i zapewnia, że następnym razem ona zajmie się medykiem. Przebiera się i wychodzą na pokład. Nakazuje przygotować dla Genichiro jej łódkę oraz jego ostrza, ten zaś zabiera swoje medykamenty i trucizny. Medyk zostaje opuszczony, a w połowie drogi spontanicznie Redwiga skacze za nim, zostawiając dowództwo nad "Wenus" jednemu z cieśli, Timmiemu. Wiosłowanie pozostawia medykowi. Zauważa, że kobieta jest wycieńczona i niezdolna do walki, ale jednocześnie wciąż gotowa uczynić nagle coś nieoczywistego. Widzi w niej taki sam balas jak w ojcu podczas zamieszania w "Mrocznym Królu". Nakazuje jej obiecać, że nie uczyni niczego głupiego, co też kobieta czyni - medyk staje się jedyną osobą, która ma jakikolwiek wpływ na "Czerwoną Ekshibicjonistkę". Ona zaś pyta się Genichiro jakie ma priorytety: grabież, gwałt, akty piromaństwa, dzieła sztuki czy walkę samą w sobie. Wpada na pomysł, aby zgarnąć część piratów z Dolnego Miasta, przenieść się do Górnego i odszukać jej rodziców. Chce grabić, ale nie jest zainteresowany mordowaniem plebsu i jeszcze raz podkreśla, że Redwiga nie może ingerować w żadną walkę, przemęczać się. Redwiga uśmiecha się demonicznie, w końcu cały ten atak na rodzinną wyspę jest po to, aby utrzeć im nosa.
Kiedy trafiają na plaże nie wiedzą czy stąpają po piasku czy popiołach. Genichiro bez żalu zostawia wiosłowanie. Są świadkami okropnych zniszczeń i gwałtów oraz ogromnego leju po bombie Elvisa, którego spotykają odpoczywającego w jednym z zaułków po dobrze wykonanej pracy. Żar unosi się w powietrzu. Wydaje się, że spóźnili na walkę. "Eksplozja" tłumaczy im, że dostać się do Górnego Miasta można tylko przez platformę działającą jak ręczna winda, którą zablokowali ostatni obrońcy w punkcie zwanym szczeliną, z którego mają dobre warunki do ostrzału i obrony. Redwiga wskakuje na nasyp i spontanicznie rozpoczyna przemowę, w której zbiera ochotników do ataku na szczelinę. W połowie przekazuje nagle głos zaskoczonemu Genichiro, przy dźwięku cynicznych oklasków pirackich gapiów. "Rzeźnik z Ilken" podkreśla, że nie jest dobrym mówcą, ale gra na ambicjach piratów, trochę na konflikcie klasowym, powołuje na autorytet Redwigi, a na koniec pokrywa dłoń haki zbrojenia. Prosi też o pomoc Elvis, a dokładniej: destrukcyjną moc jego bańki. Plan ma taki, aby ćwierćolbrzymy i ryboludy uniosły coś ciężkiego robiącego za mobilne tarcze przed ostrzałem. Jako pierwszy chce wskoczyć do szczeliny po pierwszej wymianie ognia i zaatakować "360" z haki zbrojenia. Rewelacji po jego przemowie nie ma - rekrutuje tylko osiem osób: czterech ludzi, trzech ryboludów oraz gnoma - lecz nabiera cenne doświadczenie oratorskie i odnosi sukces, pomimo odmowy pomocy ze strony zmęczonego Elvisa czy niechętnych mu ćwierćolbrzymów. Ryboludy wykorzystały kawałki drewna tworzącego okoliczne domki jako tarcze. Siły miały wiele, więc mogli ruszyć w kierunku szczeliny ze względną ochroną przed ostrzałem, samemu też ostrzał przeprowadzając. W odpowiednim momencie Genichiro, gdy wrogowie przeładowują broń po swojej salwie, wskakuje do szczeliny i wyrządza wrogom olbrzymie szkody techniką "360" wzmocnioną haki zbrojenia. Tych, których nie załatwił sam, zabiła jego ośmioosobowa drużyna. Genichiro okrywa się sławą i wraz z Redwigą oraz kompanami zostaje windą wciągnięty, dzięki pomocy ćwierćolbrzymów, do Górnego Miasta, gdzie tylko jeden zakątek grabionego miasta stawia opór. W trakcie wynoszenia jeszcze lepiej widzi bezmiar zniszczeń.
Trafiają do zapuszczonego, opuszczonego dworku Crimsonów, echa dawnej świetności rodu - ku ucieszy Redwigi, która chce go ograbić do cna i spalić, włącznie z bezcennymi zapiskami ojca i rodową "Biblią". Następnie planuje odnaleźć rodzinę oraz prosi Genichiro, aby wyjawił jej jak brał ją w kajucie. Śmieje się przy tym jak demon. Genichiro cały czas towarzyszy Redwidze i pyta ją o powody nienawiści wobec rodziny. Ona jednak nie rozwija tego tematu i medyk nie dowiaduje się niczego więcej niż co wiedział z jej dziennika. Wyciąga z sejfu Biblię, rzuca na podłogę i podpalają dom. Oglądają widowiskowy pożar z zewnątrz. Genichiro cieszy się szczęściem Redwigi.
- Jaki piękny widok, zobacz jak płonie pokoik mojej siostry-cnotki - wskazała z dziecięcą radością. - Zapaliliśmy znicz mojemu rodowi. Dziękuję za te piękne chwile, Genichiro.
W tym właśnie momentu zjawia się Redbara porwana przez Cienia. Drogi Graya oraz Genichiro krzyżują się...
Woda niedawno była podgrzewana, więc uczynienie jej ciepłą i przyjemnie parującą było łatwe oraz szybkie. Kapitan zaryglowała drzwi do kajuty, a potem obnażyła się. Obnażoną, kuszącą i chudą nogę zanurzyła w wodzie, by uśmiechnąć się z uznaniem dla jej temperatury. Nie wstydziła się nikogo, a już w szczególności jej zaufanego i wiernego medyka, więc w zasadzie nie było w tym żadnego podtekstu. Nagle jednak jej oblicze wykrzywiło się, gdy dało się usłyszeć kolejną artyleryjską serię oraz wybuch kolejnej, choć z pewnością zdecydowanie mniejszej bomby Elvisa. Coś wzięło nad nią górę, prawdopodobnie to samo, co sprawiło, że zsikała się przy całej załodze z podniecenia.
„Genichiro...” szepnęła, by nagle pochwycić go i ścisnąć mocno. Zawiesiła swoje spojrzenie na jego tatuażu, a potem zebrała wszystkie posiadane siły... by cisnąć medyka do złotej wanny. Nie spodziewał się po niej takiej siły, podobnie jak ona sama, bo przez kilka sekund oddychała głęboko, ale szybko pozbierała się i wskoczyła za Genichiro, który był lekko skołowany - głową uderzył się o wannę i nawet rozciął sobie kawałek czoła. Krew w ciepłej wodzie Redwidze nie przeszkadzała, a może nawet wręcz przeciwnie. Przywarła do niego, pocałowała szybko, a potem przycisnęła, zanurzając go w wodzie. Poczuł, że głowę przyciśnięto ma do dna, drobne ręce kobiety rozbierają go ze spodni, a kobiety szykuje się, aby nadziać się na strzykawkę swojego medyka. Nie mógł złapać oddechu, więc czasem litościwie kobieta wyciągała go brutalnie za głowę, aby złapał powietrza, ale szybko zanurzała go z powrotem. Wiedział, że zaraz zacznie go ujeżdżać i z pewnością będzie to bardzo przyjemne. Prowadziła jego dłonie, zachęcając by ścisnął ją za wybraną część ciała. Wiedział, że jeśli chce, to może się uwolnić. Będzie tylko musiał użyć więcej siły niż można by oczekiwać po konfrontacji z osłabioną kobietą... kwestia czy on tego w ogóle chciał postawiony nagle przed wizją fizycznej rozkoszy jaką niewątpliwie zapewni mu podniecona demonicznie Redwiga. Wiedział jednak na pewno, że Ekshibicjonistka na pewno będzie chciała się z nim trochę posiłować i nie odpuści mu zbyt łatwo.
***
Gdy zaczęła go całować i podtapiać zwątpił przez chwilę czy dobrze robi. Chwycił ją za pierś i następnie testosteron i chwilą zwyciężyła. Gdy zdjęła mu spodnie ten siła zamienił rolę, obracając ja do wanny "więc lubisz na ostro!" Chwycił dłonią za jej szyję po czym zaczął ją całować, następnie wyciągnął ją z wanny, nadział ją na swoją "strzykawkę" przyparl ją do ściany, przechodząc później na różne meble w jej kajucie . Pozwalał od czasu, przejąc jej inicjatywę domyślając, że to lubi. Gdy kolejnym przystankiem było łóżko, chwycił ją za włosy przyciągając jej głowę w dół. Następnie kładąc ja na plecach jedną ręką trzymał ją za szyję delikatnie podduszając i będąc w niej dokończył to co zaczęli w łazience...
To było niczym studium jej skomplikowanej psychiki rozciągnięte na wieloletni okres. Najpierw była Redwiga jako dziecko, które przelewa swoje niewinne myśli bardziej przez rysunki niż słowa. Dziecko ciekawe świata i zdradzające przebłyski rezolutności, ale raczej infantylne i naiwne. Okrągłe litery opisywały świat prostych uczuć, mało realistycznych marzeń, ale także pełne były szacunku do rodziców. Dzieciństwo kończyło się bardzo szybko, przechodząc w okres nastoletni tłumiony nadmiarem dodatkowych zajęć i rozległej, humanistycznej, ale niezbyt praktycznej edukacji. Okrągłe litery niemal momentalnie stały się kaligraficznym dziełem sztuki i eskapistycznym narzędziem, by uciec od nadmiaru obowiązków. Na tym etapie najważniejsza była jeszcze siostra bliźniaczka, ale coraz bardziej intrygujący okazywali się być chłopcy oraz mężczyźni z pierwszych stron gazet. Kryło to już jakiś podtekst, ale na tym etapie było jeszcze niewinną fascynacją.
Redwiga lubiła pisać o Donquixote Donflamingo, który jako pirat-król zdawał się pobudzać jej wyobraźnię, ale ten szybko ustąpił Ashoutouranowi z Północnego Morza, niezwykle obiecującemu piratowi i młodemu talentowi, który był dla niej czymś w rodzaju idola. Między nimi istniała różnica wieku na tyle nieistotna dla nastoletniej dziewczyny, że marzenie o interakcji z nim było utrzymane w granicach prawdopodobieństwa naginanego przez umysł szukającego desperacko ucieczki "ptaszka w złotej klatce". Fantazje o nim były trywialne i typowe dla nastoletniego okresu, ale miały prawo zaskoczyć Genichiro. Kolekcja wycisków prasowych stawała się z czasem niepokojąca, podobnie jak dziwne melancholijne wtrącenia, mroczna poezja i coraz bardziej dwuznaczne wspominki. Pojawiły się nawet wzmianki o samobójstwie wplecione między w kolejne wycinki artykułów o „tej idealnej córeczce Crimsonów”. To wszystko miało niepokojące drugie dno. Ten mroczny kolaż mógł przerazić, a w pięknych i starannych dotąd literach zaczęły się pojawiać jakby przejawy obcej ręki. Opisy wspomnień zaczęły stawać się strumieniem świadomości, w którym atmosfera była gęsta, sens ulotny, a logika coraz bardziej pokrętna. Momentem przełomowym zdaje się być jakieś niejasne wspomnienie z pożarem w Górnym Mieście, o którym niegdyś szeroko rozpisywała się prasa, choć szybko stał się zapomnianym. Redwiga bardzo często wracała do chwil, gdy była świadkiem ognistego spektaklu, który pochłonął życie kilkunastu istnień. Od tego też momentu miotała się w swoich słowach stylistycznie między stylem wysokim, właściwym dla arystokratów, a tym wulgarnym, odpowiednim dla nizin społecznych, podobnie jak zresztą czyniła to obecnie. „Zyskałam moc” pisała, ale tak naprawdę, gdy zaczęło się najciekawsze to relacji kreślonych jej ręką było coraz mniej, zaś więcej jedynie wycinków z gazet pełnych pożarów (nie zawsze powiązanych z Redwigą) oraz jej ekscesów. Ostatni wpis był jakby wycinkiem z pamiętnika i dotyczył „Mrocznego Króla”. Niedokończone, chaotyczne kłębowisko myśli, w którym imiennie wymieniła jedynie Ashoutourana. "Anioł Śmierci wrócił..."
Ryboludy wykorzystały kawałki drewna tworzącego okoliczne domki jako tarcze. Siły miały wiele, więc mogli ruszyć w kierunku szczeliny ze względną ochroną przed ostrzałem, samemu też ostrzał przeprowadzając. Mieli być szybcy, szybko dostać się do wroga i wykończyć go w momencie przeładowania. Genichiro miał plan użycia haki zbrojenia i nowej techniki, na której pomysł wpadł w trakcie sparingów z Ashoutouranem, gdy ten okrążał go pewnym i szybkim ruchem.
Szło idealnie. Redwiga pozostała w bezpiecznym miejscu i obserwowała jak ten mały oddział samobójców z prowizorycznymi tarczami gna w kierunku obrońców szczeliny błyskawicznie przechodzących do ostrzału. Kula świstały w powietrzu, ale piraci natchnieni wiarą Genichiro i jego zewem krwi przeszli samych siebie. Przemieszczali się błyskawicznie, kryjąc się cały czas za osłonami. Widzieli, że ich dowódca pokrywa swoje ostrza czernią. Medyk czuł, że narasta w nim siła, której dotąd nie miał. Jego haki wzmocniło się. Nabrał doświadczenia i wiary. Kiedy skrócili dystans, a wróg przeładowywał bronie – skoczył.
Ustawił się fenomenalnie i w sposób tak zręczny, że byłby zdolny objąć dwoma ostrzami wszystkich przeciwników. Mocno zaparł się, zacisnął dłonie na rękojeściach i wykonał jeden, ale przepotężny obrót. Początek był fenomenalny. Efekt zaskoczenia działał na jego korzyść. Ciął kończyny pierwszych celów jak masło i zdawało się, że wystarczy mu jeden obrót, aby zakończyć starcie i okryć się sławą. Wróg jednak zaczął się uchylać, a Genichiro stracił rytm i jedynie szybka korekta pozwoliła mu pod koniec śmiercionośnego obrotu załatwić jeszcze paru wrogów. Połowę prowizorycznego oddziału obrońców sięgnął swoimi ostrzami. Trzech zmarło na miejscu, trzech zaś było już na granicy śmierci. Kwestią czasu było załatwienie marynarzy i cywili. Jego kompani już nacierali na szczelinę, dobijając rannych i próbując przejąć strzelców, którzy przed swoim końcem zapragnęli zabrać ze sobą w zaświaty Genichiro.
Na początku było gorąco. Sześć luf karabinów celowało w jego kierunku. Przełknął nerwowo ślinę. Nie było szans, że uniknie wszystkich. Kamraci jednak wbili się w szczelinę i byli w tym tak szybcy, że strzelcy ledwo mogli zareagować. W chaotycznym zamieszaniu udało się zamordować wszystkich obrońców. Szczelina została zdobyta, a Genichiro został doceniony jak dowódca - niekoniecznie dobry w mowie, ale w boju niemiłosiernie skuteczny. „Ustawiłeś się idealnie, jakbyś miał więcej precyzji to posiekałbyś wszystkich jednym ruchem” pogratulował mu jeden z ryboludzi.
Genichiro gdy nie zajmował się swoimi obowiązkami, wykorzystywał każdą wolną chwilę na trening swojego haki zbrojenia, ale również siły, zrecznosci jak i posługiwanie się swoimi mieczami . Miał sobie za złe że nie był lepszy od Asha podczas treningu, chociaż to że nie odstawał od niego trochę go uspakajało. Mógł wyładować podczas treningu frustrację, spowodowaną brakiem możliwości uczestniczenia w następnej misji na czerwonej wyspie. Spędził również trochę czasu że swoją drużyna medyków, by ich lepiej poznać, ale również wytłumaczyć co będzie pomagać Redwidze gdyby z jakiegoś powodu był nie obecny, a ona znowu by osłabła z powodu nadużycie swoich mocy.
Mówiła zresztą wiele co zrobi z Czerwoną Wyspą. Deklarowała, że uczyni ją i cały archipelag swoim królestwem (obecnie miała tylko zasygnalizować swój potencjał i przyszłe rządy twardej ręki). Zarzekała się, że znienawidzonego ojca zabije (mówienie o tym przychodziło jej lekko), matkę wygna, zaś siostrę zachęci do zdecydowanie lepszego życia (przy okazji kastrując, co by nie zagroziła w jej sukcesji). Wszystko to oczywiście mówiła pełnym pasji, choć zmąconym arystokratycznym zmanierowaniem tonem. Jako jej osobisty lekarz zdążył ją lepiej poznać i wiedział, że w środku aż wyrywa się do ulicznej walki w otoczeniu płomieni, krwi i wina.
Ryboludy jako pierwsze zaskoczyły Czerwoną Wyspę, a ich wyłonienie się z morskiej wody momentalnie doprowadziło do zbiorowej paniki. Prasa zawładnęła zbiorowy umysł ludzi, którzy bardzo obawiali się innej rasy... i w zasadzie mieli ku temu powód, bo ryboludy dokonywały niemałej rzezi. Górujące siłą fizyczną i wytrzymałością z łatwością rozrywały tych, którzy weszli im w drogę. Genichiro na własne oczy ujrzał jak jeden z ryboludów odgryzł blondwłosej dziewczynce głowę, inny wyrwał staruszkowi rękę ze stawu, a grupka jeszcze kolejnych wyrwała mały dom przy brzegu z jego fundamentów. Rozpoznawał już trochę załogi i nie wiedział czy bardziej respektować metodyczność ryboludów Elvisa czy jednak nieuporządkowane, chaotyczne i gwałtowne ryboludy od Karmazynowych Piratów. Wiele tych aktów przemocy umknęło mu i tak, bo musiał doglądać jęczącą z podniecenia Redwigę. W momencie kiedy Elvis doprowadził drugą bańkę do eksplozji kobieta straciła cały rozsądek.
Dostrzegł oleistą bańkę niemal na ostatnie sekundy przed wybuchem. Lawirowała wysoko w powietrzu na głównym placu. W przeciwieństwie do poprzedniej była krwistoczerwona – jakby w pozdrowieniu dla Redwigi – oraz towarzyszyła jej muzyka pozornie radosna, ale ewidentnie prowadząca do czegoś spektakularnego. Ekshibicjonistka wspomniała coś nawet pod nosem o tym, że jest to jakaś wariacja ludowej pieśni z jej rodzimego archipelagu, ale pomimo chwilowego sentymentu nie miała oporów zniszczyć rodzinnego domu, a Genichiro i tak do końca jej nie zrozumiał, bo rozległ się wybuch. Po nim cieszył się tylko, że w porę odsunął lunetę, bo z pewnością jego skala oślepiłaby go. To było bardzo szybkie. Gorejąca, krwistoczerwona kula ognia była jak supernowa, która pochłonęła cały główny miejski plac. Płomienie rozrastały się powoli, by wraz z dymem zacząć zapadać się pod swoim rozmiarem. W górę zaś wyrzucany był zaś pył, który wiatr szybko zaczął podwiewać w stronę morza, a kilka jego drobinek musnęło nawet policzek Genichiro. Szybka, pewna eksplozja pozostawiająca po sobie tylko zgliszcza i ognisto-pyłowego grzyba, który jeszcze długo i widowiskowo miał się pod sobą zapadać.
Ojciec podszedł do syna, szarpnął go za rękaw i pochylił się, by wskazać mu, że na placu było nie tylko wielu uciekających z dobytkiem mieszkańców, ale także walczących piratów, którzy zginąć musieli na miejscu. Wszystko działo się zbyt szybko, aby ocenić wiarygodnie straty, lecz Elvis na pewno doprowadził co najmniej kilka osób po ich stronie do śmierci, a możliwe, że także więcej. Nie można mu było jednak odmówić skuteczności. Kościelny dzwon walił jak rozszalały na pomoc, a jego wieża z każdym uderzeniem zapadała się przez naruszone od eksplozji fundamenty. Było już widać, że marynarka z górnego miasta rusza wyciągiem na dół, aby zawalczyć z wrogiem. Wybawił przeciwnika zgodnie z PLANEM.
Gdy widział jak drży z podniecania na huk armat wyszeptał jej do ucha pomiędzy salwami "czuje to samo" choć nie do końca była to prawda... chciałby być na miejscu tych którzy zostali wysłani na wyspę a nie na statku, teraz czuł się trochę znużony nie lubił obserwować, wolał działać . Gdy ta mu powiedziała o rzezi w Ilken uśmiechnął się "Stark i jego żołnierze będą żałować..." gdy słuchał co zrobi swojej rodzinie naszly go pewnie przemyślenia "aż tak ją rodzice skrzywdzili... Trochę mi to przypomina Alice, cholera wie kim był jej ojciec ale gdy dowiedział się że się spotyka z synem kowala odesłał ją gdzieś.... Nigdy od tego czasu jej nie widziałem. Ja dostałem tylko wypierdol od ich rodzinnego przydupasa.... Czemu ja w ogóle wspominam czasy z prawie przed dwóch dekad... " kolejna salwa armat go otrząsneła, wracając głową do sytuacji na statku. Spojrzał raz jeszcze na swoją Panią kapitan odpychając swoje poprzednie myśli, widzi w niej coś fascynującego jak i przerażającego, jest jak potwór łaknący krwi. Genichiro jest świadomy, że pod tym względem jest do niej trochę podobny, lecz ona ma w sobie wielokrotnie większy zapał.
Oddał lunetę ojcu szeptając mu do ucha "rozładuj, trochę atmosferę na statku, by nie zaczęli w nią wątpić, po tym co widzieli" po czym ruszył z nią w stronę kajuty.
„I co ja mam, kurwa, zaśpiewać dla rozładowania atmosfery? Zeszczała się, wszyscy to widzieli – nasi piraci, piraci pozostałych załóg...” Ojciec tak zażenował się na słowa syna aż groteskowo zmarszczył brwi, warknął coś pod nosem i na odchodne pokazał mu środkowy palec, ale pomimo tego spróbował jakoś odwrócić uwagę od tego spektaklu, chociażby u sierot - bo i co innego mu pozostało? Nawet przez sekundę nie pomyślał co stanie się w prywatnej kajucie jego kapitan, choć ogarnęło go pewne dziwne, złe przeczucie.
Młody Genichiro (17lat) pomagał ojcu w zakładzie, gdy przyszedł klient że śliczna córka w podobnym wieku co on, po ubiorze widać że biedni to oni nie byli . Kątem oka zobaczył ją, lecz nie dał po sobie żadnych oznak zainteresowania. Genichiro senior przyjmował zamówienie zaś junior rozpalał palenisko. Zza pleców nagle usłyszał dziewczęcy głos
"cześć. Co robisz?"
Obrócił się lekko speszony
"odsun się bucha ogień" po czym delikatnie się oparzył przez to rozkojarzenie, zaczął machać ręką by ochłodzić dłoń
"ciężko chyba pracujecie co? Tak w ogóle jestem Alice a Ty?" Robiąc na ukucka dwa kroki w tył
"Genichiro... Tak w ogóle czemu że mną rozmawiasz?" mówił lekko zdziwiony, wiedział że bogaci nie byli ani mili ani skorzy do rozmów, a ona była inna
Zachichotała "pooooowiedzmy że miałam na to ochotę"
Nagle usłyszeli wołanie jej ojca
"już idę" zawołała do niego po czym po cichu powiedziała do Genichiro
"jeszcze się zobaczymy, będę kilka dni na wyspie"
Po czym pobiegła do ojca ten jej zwrócił uwagę by nie spoufalała się z innymi
Ta machnęła radośnie ręką "przecież nic nie zrobiłam"
Genichiro odprowadził ja wzrokiem, zaś stary walnął mu przez łeb "nie Twoje progi!! "
Wstał zadowolony, nie czuł żadnych wyrzutów sumienia, wręcz przeciwnie. Kilka tygodni minęło od ostatniego stosunku, a tym razem było inaczej niż jego poprzednie "partnerki"... Redwiga była namiętna, ostra...nie bała się różnych doznań co mu się bardzo podobało "demon w życiu jak i w łóżku" zaśmiał się w myślach sam do siebie. Sporzjał na swoją Kapitan "kompletnie inaczej jak mój pierwszy raz, wtedy było delikatnie... Niewinnie.... No w końcu przez te 15 lat nabrałem doświadczenia "
Spojrzał na pamiętnik podrapał się po głowie "może odkryje co jej w głowie siedzi... "
- Kto to jest „Alice”? Mamrotałeś to imię przez sen. - spytała z lekką kpiną w głosie, ale bez zazdrości. - W zasadzie nie odpowiadaj. Nie obchodzi mnie to. Ciebie zresztą chyba też nie. Ty chcesz krwi i ognia.
Nawet szaleństwo Redwigi miało jakieś granice i wiedziała, że musi w końcu wrócić na pokład. „Zaskoczymy ich” zadeklarowała, wybierając ciuchy z garderoby, które przygotowywał dla niej Genichiro. Postawiła na bardzo delikatną, wpadającą niemal w róż czerwień. Słodkie pantofelki, długa i urocza spódniczka zakończona ozdobnymi frędzelkami, jednolita koszulka z rodowym herbem wyszytym złotą nicią, delikatna szminka, okulary z małymi karmazynowymi szkiełkami oraz uroczy berecik. Drogie i pomimo nietuzinkowości eleganckie ubranie szlachcianki, mocno akcentujące dziewczęcą niewinność Redwigi (?) oraz przede wszystkim jej perfekcyjne wyczucie nowoczesnej mody. „Wracamy na pokład! Genichiro, dziękuję ci!”.
Gdy dotarli do tafli wody, chwycił za wiosła i zaczął wiosłować, żałował że nie wziął kogoś że statku by zrobił to za niego. "obiecaj, że nie zrobisz nic głupiego.... Wiesz że w Twoim stanie walka jest absolutnie wykluczona... Jeżeli znowu osłabisz swój organizm, kuracja może zająć dużo dłużej, co gorsza jesteśmy na terenie walk, więc wyciągnięcie Cie z tego miejsca mogło by się okazać dużo trudniejsze... "
Gdy usłyszał pytanie na temat planu wzdychnął spojrzał na płonące miasto "plan był prosty... Miałem dołączyć do walk w dolnym mieście.... Gwałty.... Nieee, grabież.... Coś tam belly by się przydało ale powiedzmy że to może bardziej przy okazji.... Chciałem walczyć.... Lecz teraz patrzę na Ciebie i przyszlo mi coś do głowy...."
uśmiechnął się "co sądzisz o tym by poszukać Twoich rodziców " poczekał na jej odpowiedź " wpadłem, przed chwilą na pomysł, dołączamy do piratów w dolnym mieście, zgarniamy cześć naszych po czym ruszamy w stronę górnego miasta, z tego co zrozumiałem arystokracja mieszka właśnie tam, więc zaczynamy grabić i dowiadywać się gdzie są Twoi rodzice.
Pierwszy oficer
Licznik postów: 1,177
Gray i porwana przez niego Redbara docierają do dworku Crimsonów, które ogarnęły płomienie. Natykają się na zbirów dowodzonych przez Redwigę oraz Genichiro. Redbara wyrywa się swojemu oprawcy i pada na kolana przed swoją bliźniaczką w plamę mułu, która pozostaje niewzruszona i parska na ten żałosny widok. Wskazuje palcem na Cienia i wyznaje, że zgwałcił ją i torturował ich matkę. Coś zawisło w powietrzu po tej deklaracji. Piraci są gotowi na wszystko. Redwiga najpierw jest rozbawiona, a potem tylko wyczekuje czegoś na tle coraz mocniej obejmowanego przez płomienie dworku. Jej siostra błaga ją o pomoc. Zdradza, że zamaskowany pracuje dla wrogów ich rodziny i szuka "Biblii", co do której Genichiro z uśmiechem przyznaje, że "leży w cieplutkim pomieszczeniu". Redwiga odcina się od ojca i matki, jest rozbawiona, ale swą bliźniaczkę całuje w usta w dziwnym geście pojednania. "Znów jesteśmy siostrami" rzuca i stwierdza, że tylko ona może ją krzywdzić. Obiecuje Genichiro, że jeśli pokona zamaskowanego i dostarczy go jej żywego to sam pozyska bezcenny obiekt testowy na trucizny i tortury za nim zajmie się Ashem, a także stanowisko drugiego-drugiego oficera. To drugie może i brzmi zabawnie dla Genichiro, ale ochotnik do eksperymentów wydaje mu się być wymarzoną nagrodą. Leżąca dalej w błocie Redbara nie rozumie tego widowiska, ale w Genichiro widzi swojego wybawcę. Wstaje i prosi go o pomoc:
- Rozebrał mnie do naga. Torturował moją matkę. Topił ją we wrzątku. Pytał się czy będę mordowała niemowlęta. To szaleniec. Uwolnij mnie od niego.
Gray nie jest zadowolony z obrotu sytuacji, szczególnie płonącego dworku. Skupia się, aby aktywować haki obserwacji i lepiej ocenić swoje szanse. Sprawdza czy w pobliżu nie ma Sabo i potencjalnych sojuszników. Dowiaduje się dzięki szóstemu zmysłowi, że Ekshibicjonistka jest cieniem samej siebie z "Mrocznego Króla" oraz poznaje jej nastawienie do niego - pełne silnej niechęci, ale i również zaciekawienia i sympatii za krzywdę wyrządzoną jej siostrze. Domyśla się również, że poza Redbarą ważny jest dla niej Genichiro (którego haki zasugerowało nie lekceważyć, nawet pomimo lekkiego zmęczenia) oraz odczuwa ogólną ekstazę związaną z paleniem rodzinnego domu. Dostrzegł, że ma szansę wtargnąć do płonącej rezydencji i zlokalizować dziennik, choć będzie to ryzykowne.
Gray oskarża Redbarę o kłamstwo i wypomina jej, że pomylił się co do niej i musiała wdać się w matkę. W odpowiedzi skrzywdzona dziewczyna prosi Genichiro, aby zamaskowany odszczekał wszystko co powiedział o jej rodzicach z taką samą gorliwością jak przemawiał w tej właśnie chwili - ku zniesmaczeniu Redwigi poprawianiem reputacji jej rodu, ale jednak z miłym zaskoczeniem progresem jaki nastąpił u jej bliźniaczki. Cień nie rozumiał czy porwana faktycznie kłamie czy nie rozumie pojęcia gwałtu. Do tortur na Wenus czy rozebrania jej córki przyznaje się, ale również do tego, że wybawił rodziców Redwigi przed tłumem szlachciców. To, co uczynił Redbarze, nie jest dla niego nawet molestowaniem. Zgrywa, że kontroluje sytuację. Wspomina o porwanym "Węglobrodym". Wyśmiewa tytuł drugiego-drugiego oficera, uznając, że chyba Genichiro nie jest brany na zbyt poważnie. "Tylko ustawcie się w kolejkę, żeby przypadkowo ktoś dwa razy wpierdolu nie dostał" oznajmia, ale w głębi duszy ma złe przeczucia i nawet geppo może nie pomóc mu w ucieczce. "Ja będę pierwszy" odpowiada Genichiro, nie łykając maski pewności siebie Cienia i deklarując, że jak się z nim rozprawi to uda się sprawdzić co u "węgielka".
Używa Nitōryū, a na swoje ostrza nakłada haki oraz genichorobę, zaś gdy przeciwnik będzie szybszy zamierza również obronić się defensywnym haki. Gray pamięta jak łatwo jego przeciwnik dał się kiedyś podpuścić Sexonowi i zamierza to wykorzystać. Udaje, że posiada met-metalo owoc i prowokuje, dla pewności, do solowego starcia. Z drugiej jednak strony pamięta, że to właśnie jego przeciwnik zabił logię. Czuje więc strach, jak i ekscytację. Pierwszy raz od dawna może sprawdzić swoje limity. Natychmiast atakuje rankyaku, nie oszczędzając przeciwnika ("to nie Michelle") i gotów jest użyć do obrony tekkai. Rozpoczyna się fenomenalne starcie, które od początku dla postronnych karmazynowych piratów jest źródłem ogromnej zabawy.
Gray nie dzierżył żadnej broni, ale jak zaatakował był szybki niczym błyskawica i lekki jak piórko. Genichiro zdążył pokryć ostrza zbrojeniem oraz trucizną, ale na nic więcej nie starczyło mu czasu. Przeciwnik skrócił dystans, a potem już tylko wymierzał kolejne ataki. Najpierw boleśnie rozciął szermierza swoim rankyaku, a potem jeszcze poprawił mu konwencjonalnymi, ale bardzo silnymi kopnięciami. Gdyby nie pokrycie ciała haki zbrojenia w zaatakowane miejsca to Genichiro byłby już w opłakanym stanie. Wiedział to i przeszedł do kontry. Gray jednak wyniósł wiele z lekcji jakiej udzielono mu na dachu "Mrocznego Króla". Był przygotowany, choć wydawało się, że poddaje atakom i Redbara już krzyczała w entuzjazmie. Napiął mięśnie, używając tekkai (i sięgając pamięcią do nauki tej techniki pod okiem kapitana Hardena). Ostrza zsunęły się po jego ciele jakby po metalu. Piraci uwierzyli w jego kłamstwo, że faktycznie posiada paramecię metalu. Jeden z nich chciał nawet interweniować w walkę, lecz Redwiga zabroniła mu stanowczo - to było starcie o honor jej kochanka. "Dasz radę" krzyknęła do niego, a po chwili do dopingu włączyła się jeszcze jej siostra.
Tylko Gray wiedział, że Genichiroba krąży już w jego żyłach i osłabia go drastycznie. Rozumiał, że musi wszystko zakończyć błyskawicznie. Wytyka Genichiro, że używanie trucizn jest żałosne i wystarczy mu je zabrać, a nigdy nie pokona Sexona. Wyprzedza ewentualne pytanie skąd o nim wie - dalej konsekwentnie kreuje postać zamaskowanego "Cienia" - tłumacząc, że może dzięki owocowi odczytywać informacje z metali, w tym obficie wypływającej z Rzeźnika krwi zawierającej cenne żelazo. "To jak jesteś taki mądry to mam pomysł.... Jak będę na tobie testował swoje nowe trucizny... będziesz mi opowiadał jak go pokonać" odpowiada mu szermierz z demonicznym uśmiechem, choć w głębi duszy jest dotknięty wytknięciem mu dawnej porażki. W pewnym momencie nawet zaczynają się darzyć szacunkiem - Gray docenia, że Genichiro zgodnie ze swoimi przekonaniami dalej chce być medykiem posługującym w walce lekami, truciznami i narkotykami, zaś tamten za przetrwanie więcej niż jednego, dwóch ciosów.
Gray wie, że sytuacja nie jest dla niego korzystna, ale dalej kreuje się na mocarza i stawia wszystko na jedną kartę. Trafiony chciał zasłonić się tekkai, zaś jeśli uchyli się to chce zaatakować kolejnym rankyaku. Jeśli przetrwałby drugą wymianę ciosów, w następnej planował nawet przyjęcie wrogiego ciosu, byle tylko wykończyć oponenta. Ostatecznie jednak przyjmuje na siebie cięcia Rzeźnika, nie tak mocne jak mógł się początkowo spodziewać, by przejść do błyskawicznej kontry. Co prawda nie udaje mu się sięgnąć szermierza atutowym rankyaku, ale przynajmniej rani go standardowymi kopnięciami i uderzeniami, choć przez osłabienie genichorobą raczej symbolicznymi. Walka jest piękna i szybka, a nikt postronny nie jest już zainteresowany płonącym dworkiem w tle, nawet siostry Crimson. Jedynie Gray czuje "wszystko" swoim haki obserwacji, co jest sporą przewagą w sytuacji, gdy Genichiro nie może nawet, przez maskę, odczytać emocji z twarzy przeciwnika. Wie, że ogień jest coraz mocniejszy. Dokładnie mierzy ilość energii wroga. Wyczuwa, że Redwiga martwi się o Genichiro i darzy uczuciem, nie tylko pożądaniem, co jawnie wypomni w dłuższym wywodzie, ale Genichiro jednak nie zrozumie jego sytuacji.
Wywód Cienia jest pełen wciąż konsekwentnie udawanej pewności siebie oraz stanowi jakby zapowiedź przyszłego rewanżu - za równo z Genichiro, jak i Redwigą, których pokonanie w osłabionym stanie nie jest dla Cienia żadną ujmą. Za nim ruszy w kierunku dworku swoim geppo chce dać piratom do zrozumienia, że bawił się swoim oponentem. Karmazynowi, w swojej naiwności, łykają wszystkie słowa Graya jak pelikany. Jego priorytetem jest jednak zdobycie dziennika i ucieczka z dworku oknem po drugiej stronie budynku, choć gotów jest odpuścić, gdy zagrożenie będzie zbyt wielkie. Walka nie jest dla niego celem w samym w sobie. "Wolę zginąć niż przerwać walkę w połowie, tym bardziej że obiecałem że wygram z Tobą!" zapewnia szermierz, wychodząc z innego założenia. Kiedy rusza na zamaskowanego, siostry ściskają się za ręce. Odbija się od pobliskiej ławki i ostatniej chwili trafia De Mona próbującego uciec geppo, raniąc go dotkliwie i ściągając na ziemię. Gray straci świadomość i obudzi się bezpośrednio na "Wenus", zaś przygody Genichiro na Czerwonej Wyspie będą trwały nadal. Kiedy opadł z gracją na ziemię po swoim wyskoku, był już drugim-drugim oficerem Karmazynowych Piratów. Przez myśl przechodzi mu, że gdzieś widział tę technikę latania.
- Całkiem nieźle, Genichiro. Zapamiętam twe imię. Ciekawiło mnie jak mocno odczuję twój atak, jeśli przestanę się bronić moją techniką i wyszło na to, że słabsze osoby mogłyby zginąć, brawo - wyraził uznanie dla rywala, jednak bez większych zachwytów, tonem sugerującym szermierzowi, że to za mało by wygrać. - Zawalczmy jeszcze kiedyś. Zabicie ciebie tu i teraz byłoby zmarnowaniem talentu. A ja wolałbym pokonać pierwszego oficera sławnej na całe Grand Line załogi niż szermierza popularnego jedynie w Ilken. A wierzę, że przerośniesz zarówno Ashoutourana jak i Lao Dekima. To już nie pytanie czy, tylko kiedy - odniósł się do panującej w załodze hierarchii i niewielkiej sławy przeciwnika próbując wywołać u niego chęć do stoczenia satysfakcjonującego pojedynku w przyszłości, ale także pobudzić w nim motywacje do ciągłego polepszania i rywalizacji. - Niestety teraz powinieneś schować dumę do kieszeni, bo jeśli któreś z moich kolejnych rankyaku cię dosięgnie, to stracisz życie. Nawet jeśli zużyjesz resztkę energii by zablokować atak przy użyciu haki, to dobiję cię kolejnym - przeanalizował sytuację starając się brzmieć w sposób przekonujący i wiarygodny, dlatego posłużył się wiedzą na temat przeciwnika zdobytą przy użyciu koloru obserwacji. Odegrał tym samym rolę doświadczonego mentora troszczącego się o młodszego kolegę. - Wiesz to ty, wiem to ja i wie o tym twoja krwawiąca z nosa ukochana. - Zaznaczył by przypomnieć o czytaniu w myślach przy użyciu owocu. - Dla której jak się okazuje relacja z Lao czy Ashem znaczy o wiele mniej niż z Tobą. Chyba się domyślasz dlaczego, prawda? - spytał retorycznie. - Zastanów się dobrze, czy na pewno chcesz stracić życie w sytuacji, gdy nabiera kolorytu? Zwłaszcza że twoja śmierć nie leży w moim interesie. A skoro o tym mowa, to niestety musze się spieszyć - Wskazał kciukiem płonący dworek. - A gdyby nie dziennik, to i tak nie czułbym się usatysfakcjonowany wygraną z przeciwnikiem, który nie podszedł do walki ze mną w pełni sił - wyjaśnił odwołując się do energii straconej przez Genichiro w poprzedniej potyczce. Chciał w ten sposób podkreślić, że przejrzał wroga już na samym początku, a starcie z nim traktował wstępnie jako zabawę, którą należało jednak dość szybko zakończyć by utrzeć nosa niesfornej Redwidze. Teraz zwrócił się bezpośrednio do niej. - Z tobą też się chętnie zmierzę, gdy już wydobrzejesz, a obiecuję, że samą walką zapewnię ci tyle satysfakcji, ile nie zagwarantował jeszcze żaden orgazm. Podejrzewam, że najbliższa ku temu okazja nadarzy się już na Rajskiej Wyspie, więc postaraj się do tego czasu wyzdrowieć i nie umrzeć. Ciao! - wykrzyknął wznosząc się ponad ziemię.
Piraci obecni przy paleniu dworku Crimsonów łyknęli kłamstwa Cienia i Genichiro w ich oczach stał się niemal pogromcą kogoś godnego miana Schichibukai. Podrzucali go wysoko, świętując jego awans. Redwiga pasowała go ręką na rycerza-oficera z niemal dworską etykietą przystosowaną do polowych warunków, zaś Redbara nazwała wybawicielem i w jej oczach zaszkliły się łzy wdzięczności. Potem podziwiano dwór objęty coraz mocniejszymi płomieniami. Najpierw zawalił się dach, następnie boczne ściany, a w końcu finalnie cała posiadłość z pochodni stała się zgliszczami. Genichiro wydawało się, że widzi spopieloną księgę obracającą w pył, ale najwyraźniej wzrok płatał mu figla. "Panowie, dziękuję wam, że uczestniczyliście w mojej rodowej zemście. Zrobiliście mi, kurwa, bardzo dobrze." oznajmiła Ekshibicjonistka, spluwając na popioły i wydała polecenia. Na "Wenus" kazała dwóch załogantom odeskortować Cienia (miał żyć, jako nagroda dla Genichiro) oraz Redbarę (jako gościa, któremu miano zapewnić wszelkie wygody). Jest wyraźnie osłabiona po ostatniej przygodzie, ale prosi Genichiro, aby odeskortował "do tego całego Sabo", aby wybadać sprawę Joe, który w jej zamyśle zakładnikiem powinien pozostać do końca życia. Temat rodziców porzuca
Genichiro jest zainteresowany kto kryje się pod maską, ale tę sprawę pozostawia swojemu naturalnemu biegowi. Opatruje swoje rany maścią leczniczą. Redwidze sugeruje, aby Joe jednak odbić ("niech ginie" rzuca w pierwszym odruchu) i zyskać przychylnego sobie kapitana niż doprowadzić do sytuacji, w której wunglowi wyłonią ze swojego grona nowego dowódcę, który może być im nieprzychylny i sprzymierzy się z Amaro. Prosi ją również, aby wróciła z siostrą na statek i odpoczęła. Redwiga postanawia, że weźmie na siebie wybadanie sytuacji w trakcie rozmowy z porywaczami, a Genichiro ma sprawdzić czy jest z kapitańskim potencjałem wśród wunglowych piratów. Jeżeli Joe przeżyje porwanie - Lao urobi go przy wódce, aby nie zapomniał komu zawdzięcza życie. Jeśli nie przetrwa lub znajdzie się godny, łatwy w sterowaniu następca dla brodacza - Genichiro ma wykorzystać swoją pozycję i reputację, aby obiecać mu jak najwięcej i wywindować go w górę. Jeśli jednocześnie uda się uratować Joe oraz Genichiro zacznie równolegle spiskować z kimś z potencjałem - "Rzeźnik" ma wziąć całą winę na siebie, zaś Redwiga wyprze się go i nadania mu stanowiska oficerskiego, na które jest tylko ośmiu świadków. Szermierzowi nie w smak jest spiskowanie, uznaje to zadanie za lepsze dla kogoś innego i stwierdza "w co ja się wjebałem".
Ruszają w drogę, upewniając się, że słowa Cienia dotyczące porwania są prawdą i nawet trafiają na dotkliwie poranionych od gazruki i dłoni uformowanych w smocze pazury od wartego 33 miliony pirata-rewolucjonisty. Wśród nich jest dotkliwie poraniony bohater walki o Górne Miasto z załogi Oka, któremu założono nieodłączne od tej chwili wiadro na głowę - tak mocno zmasakrowano mu oblicze. Nawet "Rzeźnik z Ilken" wzdryga się i pociesza, że po tamtej walce Sabo z pewnością jest zmęczony. Pozbawiony entuzjazmu Genichiro i Redwiga całują się na pożegnanie, a każdy idzie w swoją stronę.
Drugi-drugi oficer trafia do obozowiska wunglowych w dzielnicy rozkoszy, których morale podkopało pokonanie i porwanie Joe. Skałek i Bryłek są nieobecni (uczestnicząc w jednej z misji), zaś Kulawy Ben zginął, broniąc swojego kapitana, więc inne młode potencjały wydają się być w tej chwili najpoważniejszymi graczami. Genichiro nie był tak miły wunglowym jak znany im już lepiej Lao oraz Ash, lecz przyjęto go pieśnią, wódką, kiełbasą i papierochami. Przysiadł się, badając nastroje i dowiadując jak najwięcej. Wyczuł, że Joe jest bardzo silnym spoiwem dla załogi i zastąpić będzie ciężko, ale nie było to niemożliwe. Największe szanse na schedę po Joe miały trzy osoby:
- Wydobywek (porywczy osiłek, dobry wojownik, słaby przywódca niezdający sobie z tego sprawy, o sporych ambicjach, niechęci do Oka oraz zmiennej naturze)
- Węglowąsy (dobry strzelec, świetny intrygant o zdradliwej naturze, który właśnie ogrywał w karty oszukiwanych sprytnie współzałogantów)
- Ruda (pełna charyzmy i talentu kobieta o rudych włosach, stabilna, idealizująca Redwigę tak mocno jak Joe, pod każdym względem lepsza od swoich rywali ale o dwóch poważnych wadach - o braku ambicji oraz dyskryminującym ją jako kobietę podejściu współzałogantów)
Genichiro próbuje się wkupić w łaski wunglowych, ale z przeciętnym efektem, bo wydał im się zbyt roztropny jak na zaproponowaną gościnę. Wacha się między Rudą i Wydobywkiem. Pomimo większej sympatii do dziewczyny przeważa w nim pragmatyzm i decyduje się na Wydobywka, którego bierze na stronę. Urabia go pod korzyść karmazynowych.
- Co zrobisz jeśli ten poparzony palant zabije Joe albo nie będzie chciał go uwolnić? Moim zdaniem byłbyś idealnym kandydatem by pociągnąć załogę za sobą i wierzę, że miałbyś pełne poparcie naszej załogi w tym sojuszu. Według mojej opinii, stań na czele wszystkich tutaj i skierujemy się do ostatniej, nie podbitej dzielnicy gdzie się schowały te szczury, próbując siła odbić waszego kapitana, dorwijmy tego poparzonego gnoja! Jeśli niestety coś by się stało z Joe wierzę, że jako jedyny nadajesz się by stać się jego zastępca. Ja wyruszę z wami tym bardziej, że muszę chronić Redwige. Więc jak?
Pirat i górnik w jednej osobie nie był głupi. Do bystrzaków nie należał, ale intencję rozmowy rozumiał. Genichiro lawirował całkiem umiejętnie w intrydze, nie omijając sedna. Gdyby wprost zasugerował zdradę kapitana to byłoby z nim krucho, ale wariant, w którym Wydobywek okrywa się chwałą, walcząc o kapitana, a sięgnięcie po jego pozycję to jedynie zamiar ewentualny, był już całkiem akceptowalny. Wydobywek wysłuchał go, zamyślił się, ale narwana natura wzięła górę - przystał na propozycję. Zwrócił się do wunglowych:
Eeee, chłopy, słuchajcie mnie, bo nie będę powtarzał. Rozmawiałem z Rzeźnikiem i postanowiliśmy, że musimy obronić honor wunglowych i odbić kapitana. Karmazynowi piraci mnie bardzo poważają i chcą, abym to ja poprowadził atak na Sabo. Rzeźnik będzie jak moja prawa ręka. Zaufajcie mi, a nie pożałujecie. Mamy plan.
Węglowąsy jest przeciwny i oznajmia, że złotousty Marcel wybawi kapitana swoim oratorstwem. Ruda zawierza w siłę karmazynowych, których uznaje za klejnot całego sojuszu. Węglowąsy pozostaje jednak nieustępliwy. Genichiro postanawia zabrać głos. Oznajmia, że karmazynowi piraci działają w dobrej wierze. Przeprasza, że nie był za wylewny, bo zmęczyły go ostatnie walki i wskazuje, że chce działać, podobnie jak Wydobywek wziąć sprawy w swoje ręce. Nie wątpi w Marcela, ale obawia się pułapki ze strony oparzonego porywacza. Węglowąsowi zaś wytyka oszukiwanie kompanów w karty i sugeruje, że ten nie chce uratować kapitana. Rzucając te słowa, spodziewał się, że rozpęta burze, która przeciwstawi załogę przeciw Węglowąsemu, co jednocześnie zmotywuje Wydobywka i Rudą do zjednoczenia załogi i wymarszu po Węglobrodego. Wielu dalej popiera Węglowąsego (głównie stara gwardia wunglowej załogi), pewne wątpliwości ma nawet Ruda, lecz ostatecznie zdecydowano się na otwarty atak celem odbicia Joe. Wydobywek miał dowodzić akcją, zaś Genichiro miał być jego prawą ręką.
Sabo jako miejsce dyplomatycznych ustaleń wyznaczył budową galerię sztuki, budowaną w miejscu tej samej, która spłonęła w tajemniczym pożarze kilka lat temu. Uznał, że budowana na nowo na zgliszczach poprzedniej galeria sztuki, której nigdy nie ukończono jest miejscem, które odsłoni go przed ostrzałem wrogich strzelców, a jako grożące zawaleniem odstraszy przedstawicielstwo pirackich załóg do ataku. Redwiga z zaskoczeniem i podnieceniem przyjęła ponowne odwiedziny w tym symbolicznym dla niej miejscu. Reprezentujący Wszechwidzące Oko nijaki osobnik cholera-skąd-wie-wzięty samym swoim mianem określał, że nie wiedział jak doszło do tego, że reprezentuje swoją załogę. Marcel był zaś młodziutki, delikatny, ze skórą jak mleko i bujnymi białozłotymi lokami sięgającymi do pasa, a wysławiał się jakby pochłonął miejską bibliotekę i odbył kurs filozofii. Redwiga rozbawiona nazywała go efebikiem, ale ten nie zrażał się i tylko kontynuował rozmowy, aby osiągnąć cel i uratować kapitana. Ostatecznie dogadano się, że piraci zgodzą się natychmiastowo opuścić Kolorowe Wyspy, oddadzą wszystkich jeńców oraz 10% pozyskanych dóbr, a w zamian za to Sabo zwróci „Węglobrodego”. Redwiga - pamiętając o misji Lao Dekima i PLANIE oraz zamaskowanym gwałcicielu - zastrzegła sobie tylko prawo, że Karmazynowi Piraci mają prawo do dwóch jeńców, których porwania nie obejmuje umowa. Sabo bezmyślnie na to się zgodził. Podszedł do obwiązanego żelaznymi łańcuchami Joe i uwolnił go. Grubas rzucił się, aby podziękować dyplomatom, zaś poparzony zaczął się oddalać. Na odchodne wspomniał, że jeszcze się spotkają, bo sam również zaczął swoją piracką przygodę. Nagle rozległy się strzały i hałasy szturmujących oddziałów na muzeum. Złamano warunki umowy, ale już w chwili, gdy Joe był uwolniony. Marynarze i mieszkańcy wyspy zaczęli bronić obiektu, ale ich sprawa była przegrana. Kwestią nieoczywistą były tylko straty wunglowych piratów.
Wydobywek walczył dzielnie, choć nie był zbyt dobrym dowódcą. Sabo przez chwilę rozważał czy nie powinien pozyskać kolejnego zakładnika (Redwigę), ale na drodze stanął mu Marcel i odpuścił, wymykając się. Misja ratunkowa powiodła się, choć Joe nie wiedział jak zinterpretować nagły szturm i intencje Wydobywka, podejrzewając, że ryzykowny atak na galerię sztuki mógł mieć na celu doprowadzenie do stracenia go. Nie chciał jednak nikogo pochopnie oceniać. Spytał otwarcie o intencje Wydobywka, co przetłumaczył Marcel. Redwiga zainterweniowała błyskawicznie. Oznajmiła, że atak był samowolą jej narwanego oficera, który poderwał pełnych dobrej woli wunglowych piratów.
- Joe, Joe, Joe... Zostaw tego bydlaka bez mózgu Genichiro. To wielki wojownik, niektórzy już z szacunku zwą go drugim-drugiem oficerem, jakże śmiesznie, lecz rozumek ma mały. To tylko syn kowala. Cieszę się, że mamy tutaj Marcela, aby wszystko mu wytłumaczył, bo tak szybkiego mówienia to pewnie nie ogarnie. Intencje miał nasz słodki szermierz dobre, prawda, Genichiro? Na Wybobywka również się nie gniewaj, bo on ruszył ratować się z opresji, gdy twój los zdawał się być przesądzony. Genichiro w tym czasie ryzykował MOIM życiem.
Joe skierował bez gniewu, ale ze sceptycyzmem ku Genichiro pamiętne słowa:
Genichiro, słyszomże o tobie. Znachor, mieczarz, kowoli syn, oficej z drugiej grządki. Chłop wielu talentów. Ustalmy jednak sedno... czy ty je debil?
Dla "Rzeźnika z Ilken" były to słowa przyjazne, jak i bolesne. Pomyślał, że Redwiga "nieźle go wjebała", choć również załagodziła po części sytuację. Grał jednak narzuconą przez nią rolę. Ukłonił się, kładąc dłoń na piersi i przeprosił. Wskazał, że widząc smutek jego odważnej załogi namówił ją i Wydobywka do odbicia kapitana, nie ufając w ogóle intencjom Sabo. Uklęknął na jedno kolano, pochylając głowę w dół.
- Tak więc jeżeli uznajesz, że moje poczynania były złe, jedyny do ukarania jestem ja. Twoja załoga zasługuje tylko na pochwałe.
Joe słuchał z uwagą słów „oficeja z drugiej grządki”, ale im dłużej słuchał, tym coraz mniejsze było jego skupienie. Był zmęczony po ciężkiej walce i spętaniu, miał zmazę na honorze do zmycia, więc wsłuchiwanie się w przeprosiny Genichiro nie było teraz wysoko na liście priorytetów. Ostatecznie przetrwał i musiał działać, aby nie trafić na nagłówki gazet jako „ten najgorszy z trzech kapitanów przymierza”.
- No już, wstojesz z klina. Wyszczygać mnie się nie musisz. Naprawdę pomyślę, żeś debil. - pomógł Genichiro się podnieść i jeszcze odciągnął go na bok, aby zamienić kilka słów. - Ty już nie karlus, nie chcem byś się karnął na modrej nagusce. Broń waść swego. Zaryzykowałeś, ganc jest dupnie! Dziynka za chęci!
Następnie Genichiro zwrócił się do Redwigi co uczynią dalej, wskazując, że po zdobyciu w całości obu miast Czerwonej Wyspy została już tylko kwestia jej rodziców oraz zakładnika porwanego przez drużynę Lao. Ona jednak zareagowała żywiołowo i go na oczach wszystkich. Stwierdziła, że zaryzykował jej życiem. Potem na osobności przyznała, że nie wie jak ma ułożyć w głowie sobie jego klękanie przed Joe. Nie spodobało się jej ono. Wskazała, że jest zbyt przemęczona, a jej rodzice "Poznali przedsmak moich możliwości i jeszcze odbiorę od nich królewski hołd. Nie uciekną mi." Kazała za to Genichiro zebrać grupę kilku osób i sprawdzić co z drużyną Lao. Słyszała niepokojące pogłoski. Mawiano o jakimś ogromnym, gorejącym ogniem bycie, który przypominał monstrualnego anioła. Pojawił się na horyzoncie i zniknął bardzo szybko, a według wszystkich relacji akurat w rejonie, do którego udali się Lao i jego kompani. Te fakty Genichiro poznał od duetu szalonego gnoma (mocno pijanego) oraz Jakiegoś-Ryboluda, który jako bohaterowi zamieszek rasowych z „Mrocznego Króla” uwierzono. Ten drugi właśnie toczył spór z Cholera-Skąd-Wie-Wziętym z Wszechwidzącego Oka, odnajdując w nim swojego nemesis. Do Genichiro, oprócz wspomnianej dwójki, zaczęły dołączać duety. Po nich przyłączyły się dwie obiecujące sieroty z załogi karmazynowych – tatuażystka Lina oraz kolejny Genichiro, dobrze mu już znany imiennik i adept sztuki medycznej. Na końcu zaś przystąpili do tej zgrai przedstawiciele wunglowych – Wydobywek (pełen wdzięczności do Genichiro, gdyż jego pozycja tylko rosła) oraz Joe „Węglobrody” (szukający szybkiej możliwości, aby odbudować reputacje, pokazać jak się realizuje odsiecz oraz zdobyć cennych sojuszników w uratowanych). Cała siódemka ruszyła szybkim krokiem w kierunku rezydencji Puffów. Oddalająca się w stronę Dolnego Miasta Redwiga odwróciła się, aby pożegnać Genichiro podniesioną delikatnie dłonią. Odwrócił się akurat, gdy wykonała ten drobny gest. Była daleko, ale wzrok miał dobry i przysiągłby, że w jej oczach dostrzegł łzę, a delikatna dłoń zacisnęła się jakby w obawie o jego dalszy los.
Cóż, tu masz rację. Musi być dwóch na jednego, gdy przyjdzie dobry moment na wbicie Amaro noża w plecy. - odpowiedziała i zadumała się. - Pytanie tylko czy chcemy postawić na znanego nam konia, czyli to nieszczęsne węglobrode bydle lub zaryzykować i wypromować na nowego kapitana wunglowych jakąś wdzięczną nam marionetkę. Jak zdążyłeś mnie już poznać – nie boję się ryzyka. Zrobimy tak. Zacznę rozmowy z porywaczami i zorientuję się w sytuacji. Ty musisz wybadać czy w załodze wunglowych istnieje ktoś z kapitańskim potencjałem kogo można trochę wyciągnąć za uszy na wyższy stołek. Jeśli tak jest... to od razu zaczniesz spiskowanie. Powołaj się na swoje nowe stanowisko oraz nagrodę. Na tym morzu one zawsze robią wrażenie. Obiecaj ile tylko możesz. Ja w tym czasie będę pertraktowała. Jeśli uda się uratować brodatego oblecha to trudno. Zrobimy wszystko, aby nam tego nie zapomniał. Zdaje się, że Lao Dekim ma z nim dobry kontakt. Urobi go. Jak załogantowi dasz kapitańskie polecenie, aby wziął tyle wódki ile może unieść, nażarł się na statku sojusznika do syta i przy kielonku pogłębił sojusz... to tylko wariat będzie oponował. Jeśli zaś Joe nie uda się odzyskać to ty przygotujesz nam wygodnego sojusznika i następcę. Oczywiście może być tak, że grubas przetrwa, a ty zostaniesz z tamtym oszukanym przez CIEBIE pachołem. Może nam też to spiskowanie wyjść na jaw. Dlatego wszystko weźmiesz na siebie, a ja wyprę się, że zostałeś stanowisko oficerskie. Świadków jest mało. To poświęcenie, na które jestem gotowa. Zawsze może też być tak, że wykorzystamy zasiane teraz ziarno i zastąpimy Joe twoją marionetką... ale to już najlepiej po tym jak karmazynowi i węgielki pozbędą się oka. Dobra, schemat działa jest znany. Wykonać!
Załogę obecnie reprezentował Marcel. Paniątko porwane dla okupu było jakby elokwentną antytezą tego czym był stereotypowy wunglowy pirat, lecz posiadał najwyższe kompetencje oratorskie oraz reprezentacyjność, co mogło ułatwić rozmowy z Sabo. Zdano się na jego rozsądek, wierność (podobno bezgraniczną) wobec Joe oraz brak ambicji. Porywacz postawił warunek, że rozmowy dotyczące wykupu Węglobrodego muszą przebiegać w warunkach zapewniających mu bezpieczeństwo, a każda załoga Trójprzymierza będzie reprezentowana tylko przez jedną osobę.
Wydobywek był porywczy, rosły i bardzo silny, nie mniej jednak nie miał specjalnego drygu do przywództwa, choć jego ambicje mąciły mu umysł i był przekonany, że jest wprost przeciwnie. Miał jakieś uprzedzenie do załogi Wszechwidzącego Oka i wydawał się być dobrym materiałem na sojusznika dla karmazynowych, lecz choleryczna i zmienna natura czyniła go uosobieniem pstrego konia ze znanego przysłowia. Węglowąsy był niezłym strzelcem, ale jeszcze lepszym intrygantem. Wydobywek wygrałby z nim w ośmiu walkach na dziesięć, ale dosłownie w każdej intrydze ten uliczny cwaniaczek poradziłby sobie lepiej. Miał talent do manipulacji i wydawał się być najlepszym materiałem na „kapitana-z-nikąd”, lecz ufać mu było jeszcze trudniej niż Wydobywkowi, bo nawet jak Genichiro go poznał to ogrywał kompanów na pieniądze w karty, stosując sztuczki i fortele. Ostatnim potencjałem była Ruda, jedyna kobieta w załodze i kwiat jej górniczej orkiestry. Pseudonim nosiła na część cennych rud, jak i koloru włosów. Dobrze władała bojowym kilofem, miała charyzmę, najstabilniejszy charakter, górnicze tradycje w małym palcu, a Redwigę kochała za jej feministycznego ducha nie mniej niż samego Węglobrodego. Byłaby to kandydatka idealna w każdym calu i przy której połączeni Wydobywek i Węglowąsy byliby niczym, gdyby nie dwa fakty. Po pierwsze, kobieta nawet jako oficer u wunglowych brzmiała niczym żart. Po drugie, Ruda nie zdawała się mieć jako jedyna z tej trójki zbyt dużych ambicji do kapitańskiego stołka. Wydobywek i Węglowąsy poruszali okrakiem temat ewentualnej sukcesji, ale ona podobne tematy dusiła w zarodku.
Marcel był młodziutki, gładko ogolony, delikatny, ze skórą jak mleko i bujnymi białozłotymi lokami sięgającymi do pasa, a wysławiał się jakby pochłonął miejską bibliotekę i odbył kurs filozofii. Redwiga rozbawiona nazywała go efebikiem, ale ten nie zrażał się i tylko kontynuował rozmowy, aby osiągnąć cel i uratować kapitana.
- Masarnik z Ilken, Wydobywek! Co cechuje wasz angrajf na galeryję artsztuby? Jo żech prowie zdechł i szykował już me bambetle w zaświaty. Nie chcem wasz ancajgować, ale niy dziwota, żem ździwoczony. - gestykulował namiętnie Joe. - Wydobywek, tyś przepadzity rojber. Nie wiyszyj mi nugli na oczach, o co idzie?
- Kapitan Węglobrody cieszy się, że was widzi, Rzeźniku z Ilken i Wydobywku! Wiele jednak przeszedł, czego sam częściowo byłem świadkiem i byłby bardzo uradowany wyjasnieniem co na celu miał atak na galerię sztuki. Niezmiernie wystraszył się, obawiając najgorszego. Źle oceniać was nie chce, ale też nie chce udawać, że nie ogarnęło go zdziwienie. - tłumaczył Marcel. - Wydobywku, masz sławę pełnego apetytu na sukces i dobra łotrzyka. Nasz kapitan, w swojej przenikliwości, nie chce cię pochopnie ocenić. Wyjaśnij co tu właściwie zaszło, kapitan gorąco cię o to prosi.
Śnił o ojcu i wspólnym spędzaniu czasu na plaży. We wspomnieniu prosił ojca, aby wrócili popływać kolejnego dnia, ale Aquamarin musiał odmówić z uwagi na marynarskie obowiązki, co wzbudza gorycz w kilkuletnim Grayu. Wyznaje, że wolałby zostać piratem. "Piraci to wesołe osoby, które robią to, co chcą i kiedy im pasuje! Zawsze dobrze się bawią i piją tyle soku jabłkowego, ile zmieści się w brzuchu! Pływają na przygody i mają wielu przyjaciół!" oznajmia. Nie wie, że sam dołączy do piratów, choć po odzyskaniu przytomności raczej skłania się do odpowiedzi ojca, który piratów uznaje największe zło.
Nagłe przebudzenie następuje po oblaniu lodowatą wodą morską wylaną na jego ciało z zabrudzonego wiadra. Syknął z bólu, gdy sól wchodziła mu w rany, a chłód wody - tak odmienny od żaru bijącego od ogarniętego pożarem dworku - objął jego ciało. Usłyszał rechot rozbawionych piratów. Połowa maski opadała mu. Wiedział, że znajduje się na "Wenus" i jego przywiązany do jednego z jego masztów. Oskarżono go o zgwałcenie siostry ich kapitan. W ostrych słowach drwi z pastwiących się nad nim piratów i udaje, że traci przytomność, po czym naprawdę ją traci po uderzeniu drewnianą pałką w głowę.
Ocknął się w ciemnicy po długim, ciężkim śnie będącym jakby przeglądem jego życia i podsumowanie licznych porażek. Było w nim wszystko: od dowiedzenia się o śmierci ojca, przez marynarskie szkolenie, dołączenie do Rewolucjonistów, dach "Mrocznego Króla", palącą rezydencję, Genichiro odcinającego mu nogi czy pożerającego go Kuro I. Był obolały i cierpiący, ale zabandażowany i opatrzony. Nie mógł się ruszyć, bo przymocowano go pasami do łóżka. Wzrok przyzwyczajał się do ciemności, ale wciąż nie wiele dostrzegał. Przeczuwał jednak, że pozostał tu sam ze swoją bolesną porażką. Myślami sięgnął do płonącego dworku. Dziennik przepadł, wisiała nad nim wizja tortur. Stracił całkowicie wolę do życia i choć przeszło mu przez myśl by je zakończyć odgryzając sobie język, to zabrakło mu jaj by to uczynić. Porażka, wrak człowieka, pusta skorupa pozbawiona marzeń. Właśnie w ten sposób siebie obecnie definiował. Czekał na to co zgotuje mu los, za którego sznurki pociągali już tylko szaleńcy, ponieważ wątpił, że Sabo przyjdzie mu na ratunek. Nikt jednak go nie odwiedzał. Słyszał odgłosy rutynowej pracy piratów na pokładzie nad nim, lecz nikt nie nawiedził go w jego miejscu odosobnienia. Udręczoną duszę męczyły senne koszmary. Kiedy pewnego razu ocknął się ze snu, w którym Redbara topiła go we wrzątku wlanym do wanny, dostrzegł młodą dziewczynę o włosach koloru blond. Obserwowali się tak przez chwilę, jakby w napięciu, po czym zamknęła kajecik trzymany na kolanach, schowała za uchem ołówek i ruszyła do wyjścia bez żadnego słowa. Jeśli coś notowała to nie wiedział w jaki sposób jej wzrok przenikał mrok. Zniknęła jednak tak szybko jak pojawiła i potem już tylko czekał na konsekwencje tej interakcji. Wspomnieniem sięgnął do pożegnania z matką, gdy dołączył do rewolucjonistów i wręczonej od niej koperty z listem, który tłumaczył jego szarość jako barwę ostrożności, rozwagi, rozsądku, moment równowagi pomiędzy dwiema skrajnościami. Matka nigdy nie uważała go za przeciętnego, wręcz przeciwnie widziała w nim potencjał, ale bała się, że straci syna tak samo jak męża. Żałował, że pożegnał się z nią w tak suchy i oziębły sposób. Z ich dwójki, to tak naprawdę ona cierpiała bardziej. A obecna sytuacja pokazywała, że za jej działaniami kryła się słuszność. Przypomniał sobie jak bawił się z nią Germę czy udawał Grimalkina, szarego kota z ulubionej bajki dzieciństwa, której zakończenia nigdy nie poznał. Gdybym mógł choć raz jeszcze spotkać się z mamą, poprosiłbym ją znowu o opowiedzenie tej bajki i tym razem wytrwałbym do końca pomyślał, po czym zasnął przepełniony nostalgią i wizją matki tulącej go do snu.
Odgłos otwieranego zamka był niczym huk. Sercem Graya owładnął strach. Odwiedziły go siostry Crimson, Lina oraz dwóch ochroniarzy. Redwiga w jadowitych słowach wita się z Grayem i wprost tytułuje go jako "Graya D. Mona", po czym oddaje go pod "osąd" Redbary, przypominając, że musi przetrwać, aby był królikiem doświadczalnym Genichiro. Redbara chce mieć to zamieszanie za sobą i wyjawia co postanowiła:
Chcę, aby wyparł się absolutnie wszystkiego co powiedział o Crimsonach w obecności całej załogi. Chcę, aby uczynił to rozebrany. Rozbierze się sam lub pomogą mu ryboludy. Potem zrobisz z nim co chcesz. Nie chcę go widzieć.
Ofiara Cienia najchętniej opuściłaby pomieszczenie, ale siostra wskazuje jej, że Gray prawdopodobnie chce coś powiedzieć. Nie spodziewał się, że Redwiga przywita go jego prawdziwym imieniem i ku swojemu niezadowoleniu zrozumiał, że wraz ze swoją anonimowością stracił już dosłownie wszystko. Próbuje jednak choć spróbować utrzymać swoją tożsamość w tajemnicy i rozpoczyna bardzo długą tyradę, w której na wszelkie możliwe sposoby i bardzo wulgarnie znieważa Redwigę, neguje gwałt na Redbarze, podważa jako karę rozebranie go przed załogą, a nawet dyktuje Linie szyderczy list do Genichiro z podziękowaniami.
„Ciekawe imię mi nadałaś. Sama je wymyśliłaś inspirując się kolorem włosów twojej siostry czy ktoś ci podpowiedział, panienko Pussy D. Plypenetrated?” „A tak swoją drogą, to chyba słyszę u kogoś wadę wymowy. To nazwisko wymawia się De Mon, a nie D. Mon”. „Uciu puciu, czyżby ta na tyle chodliwa seksualnie panienka, że nawet jej nosek przechodzi okres menstruacyjny, poczuła się teraz taka pewna, dzielna i pyskata, bo jej wroga ograniczają pęta? Z drugiej strony przyszłaś z obstawą, więc chyba nadal robisz pod siebie ze strachu, co nie?”. „Niestety muszę cię zmartwić, bo na twój widok czuję się impotentem”. „Z tego, co kojarzę, to dopiero moja pierwsza wizyta na Wenus i choć miałem okazję wejść wcześniej na Twoją matkę, to nie naszły mnie chęci by z tego skorzystać. Chyba że twoja siostrunia Red…bara-bara naopowiadała kolejnych głupot.” „O, mówisz, że powinienem podziękować Genichiro? Świetny pomysł!”. „Ponadto zamiast pić w zaświatach sok jabłkowy, zostałem uraczony czymś o wiele lepszym, czyli możliwością oglądania tych dwóch podobnych do siebie i równie zabarwionych życzliwością twarzy. Zwłaszcza widok twojej kapitan koi moje nerwy, ponieważ wyobrażam sobie, że jej szare włosy zabarwiły się czerwienią krwi zaraz po tym jak upadła na beton i sobie głupi ryj rozwaliła.” „Genichiro chce na mnie testować leki?! Czyżby on również miewał problemy z erekcją na widok twoich rozwartych jak wiadro warg sromowych?”. „Jak na kogoś kogo rzekomo zgwałciłem, twoja chęć zobaczenia mnie w całej okazałości wydaje się podejrzanie wysoka. To chyba u was rodzinne, co nie?”
Wyrzucał z siebie potok kolejnych docinków, wtrąceń i przykrości, czyniąc rozmowę sióstr niemożliwą. Dodatkowo poważnym głosem starszego, doświadczonego mężczyzny zaczyna analizę psychologiczną Redwigi, którą porównuje do małej dziewczynki uciekającej w piractwo przed własnymi traumami, którą zresztą urywa w trakcie wobec pogardy względem kobiety, aby zacząć szyderczą piosenkę.
Był przekonany, że nie ma możliwości sobie zaszkodzić, ale mylił się bardzo. Każdy kolejny przytyk zaburzał rytm rozmowy młodych kobiet i ta w końcu urwała się, zaś analiza Redwigi ewidentnie zabolała ją. W osłupieniu wysłuchiwały jak ich jeniec rozkręca się. Redbara zaczęła łkać niemal natychmiast, przypominając sobie co przeżyła w sanatorium. Gray nawet unieruchomiony potrafił kontrolować ją wspomnieniem traumy. Pod koniec dostała ataku paniki i trzęsła się jak galareta niezdolna wydobyć z siebie najmniejszego słowa. Reakcja Redwiga była zupełnie inna... choć podobnie skrajna. Najpierw było zainteresowanie, potem osłupienie, a z czasem już sunęła tylko z rytmem cudownie zaimprowizowanego wywodu. Pod jego koniec wyła ze śmiechu i nie mogła się opanować. Nabrała sił od rozbawienia i fascynacji De Monem. Rozpędziła się i wskoczyła na niego, przylegając do niego ciałem. Pochyliła się nad nim i oblizała go po twarzy, a on nic nie mógł zrobić. Widział w jej czerwonych oczach podniecenie, autentyczne rozbawienie oraz uznanie. Usiadła na nim okrakiem, ale na szczęście niczego nie zrobiła, lecz tylko dała szczery wyraz swojej fascynacji. On dalej rzucał w nią potokiem szyderstw i cynicznych obelg. Stwierdziła otwarcie, że oddałaby wszystko, aby został częścią jej załogi, najchętniej oddałaby mu się i przyznała, że ostatni raz swoją bezczelnością tak podniecił ją Lao Dekim w "Mrocznym Królu". Docenia odwagę i lubieżność Graya, ale dostrzega, że za wiele działa na jego niekorzyść: chce wpływów na jej wyspach, zgwałcił Redbarę, obraża ją przy załogantach, jest nieobliczalny. Zdradza również, że pamięta go z "Mrocznego Króla" i wyjawia skąd zna jego tożsamość:
Lina notowała to co pierdolisz przez sen. Nawet na progu śmierci i w koszmarnych majakach snujesz te swoje monologi. Nie ma takiej siły, która cię powstrzyma przed mieleniem ozorem. Sam nie jesteś w stanie tego kontrolować. Stąd wiem więcej o tobie niż chciałbyś ty i chciałabym ja.
Redwiga udaje, że wertuje w ciemności notatki Liny, a jej ochroniarze kneblują palcami Graya, który złośliwie ich gryzie. Ekshibicjonistka chce podnieść na duchu siostrę, ale nie ma do tego dosyć empatii i nie wie jak. Wpada na pomysł, aby Lina wytatuowała na Grayu przeprosiny. Ochroniarzy odsyła - jednego po Genichiro, drugiego po siekierę. Ochroniarzee posłusznie wymykają się. Gray znów mógł trajkotać. Upewnił się, że nadal nie może się wyswobodzić. Redwiga stanęła nad nim i poczochrała jego włosy. „Genichiro to wybitny samouk, poskłada cię do kupy, nie bój się” rzuciła, a jej słowom przysłuchiwali się Redbara (w osłupieniu) oraz Lina (bez zauważalnej reakcji). Oczekiwanie ciągnęło się w nieskończoność. Każdy szmer, szelest czy hałas wydawał mu się być powracającym ochroniarzem. Gdy usłyszał odgłos otwieranego zamka przeraził się. Podświadomie liczył na obecność Genichiro, ale ujrzał tylko pirata z siekierą.
Redwiga sięgnęła po narzędzie tortur i powoli przybliżała się do Graya. Trzonek ocierał się o drewniane deski. Kobieta wygięła się w jakieś nienaturalnej pozycji, jakby miała niczym kot skoczyć na Graya ze swoją nową zabawką. Wychylił się tak mocno, że pasy napięły się do maksimum. Był o krok, aby się uwolnić, ale nie był jednak wstanie. Ujrzał oczy odurzone łaknieniem krwi. Podniecenie, którego nie mogła zaspokoić z Grayem, musiało ulecieć w akcie przemocy. Wiedział, że to nie jest żart czy próba.
- Ostatnie słowa, De Monie. - wyszeptała Redwiga, a Gray przysiągłby, że czerwone deski „Wenus” wyginają się i trzaskają z podniecenia jego oprawczyni. - Wiesz, że zawsze chętnie cię wysłucham.
Gray zdziwiony jest, że ma wygłosić ostatnie słowa, spodziewając się raczej wycięcia języka niż uśmiercenia, ale wygłasza, nie bojąc nawet, że zostaną przerwane w trakcie. Zaczyna od wyjaśnień dotyczącej klątwy przeciętności - czy też raczej skrajności - która nad nim ciąży. Zapewnia, że na końcu tortur czeka go nagroda: czy to halucynacja czy po prostu los odwracający się nagle do Redwigi. Nie boi się utraty niczego, bo niczego tak naprawdę już nie ma i czuje się pustą skorupą. Nie ma już ochoty na żadne monologi i rozmowy, więc stratę języka przetrwa. Gdyby wydostałby się na wolność, zabiłby się i tak. Nie obchodzi go zszargana reputacja, bo nie obchodzi go reputacja piratów. Przyznaje, że nie hamował się, bo i tak uważał swój los za przesądzony, co wywołuje uśmiech Redwigi. Prosi o tortury, aby mieć je już z głowy.
- Dawaj te tortury, miej to już za sobą i wracaj do udawania tej rzekomo silnej kapitan, która musiała związać osłabionego przeciwnika, a do jego torturowania potrzebuje siekiery - wygarnął po raz ostatni, a następnie zamknął oczy, wmawiając sobie, że nieprzyjemne odczucie fizyczne jest takim jak każde inne.
Redwiga podsumowuje go jako nieszczęśliwą i sfrustrowaną osobę, choć z ikrą, której mu zazdrości. Widzi w nim więcej niż on sam. Docenia za odwagę, aby wkroczyć między jej rodzinę, a także za riposty, wyrachowanie, cynizm. Nawet żałuje, że nie mogli się kochać jak podświadomie marzy, co w jednej z dziesiątek wcześniejszych szyderstw zasugerował De Mon. Rozumiejąc jego słowa o klątwie przeciętności chce wykorzystać to prawo rządzące Grayem, aby przestał skomleć i dzięki bólowi oraz pragnieniu zemsty odbił się od mentalnego dna.
- Moja siostra będzie szczęśliwa, a ja będę drżała z podniecenia, że gdzieś czai się ktoś gotowy mnie ukarać. - dłonie spoczęły na trzonku siekiery. - Nie zabiorę ci języka. Jest za wiele wart. Odbiorę ci palce.
On jest rozgoryczony, bo nie prosił jej o opinię. Przyznaje, że jest nieszczęśliwy, sfrustrowany, może nawet złamany, ale nie skomlący, a gdy zabito jego przyjaciela, nie przysiągł zemsty. To samo uczynił w "Mrocznym Królu" - uciekł z podwiniętym ogonem w obliczu porażki. Deklaruje, że nie będzie jej karał i jest pogodzony, ale "Czerwona Ekshibicjonistka" wie swoje i nie zmienia swojej decyzji.
Metal przeszedł przez cztery palce jego dłoni jak przez masło, potoczyły by spaść z łóżka, a jego własna krew trysnęła mu do jednego z oczu. Odbił się od łóżka na tyle ile pozwalały skórzane pasy, które naprężył tak mocno, że prawie strzeliły. Nie czuł jeszcze nic. Redbara zaczęła ryczeć jak zarzynane zwierzę i błagała, aby to wszystko się już skończyło. Szkoda mi jej, nie zasłużyła na to, co ją spotkało. Niestety to w dużym stopniu moja wina pomyślał. Spojrzał głęboko w karmazynowe oczy Redwigi, ale ta nie widziała go już. Demon okrucieństwa zawładnął nią. Miała skończyć na palcach - mówiła wtedy mówiła prawdę. Teraz stan rzeczy się zmienił. Poczuła zew krwi i nie zamierzała się zatrzymać. Zamachnęła się raz jeszcze i choć brakło jej sił to po prostu waliła na oślep, ledwo utrzymując siekierę w rękach.
Pierwszy uderzenie było niecelne. Ostrze wbiło się tuż obok głowy. Drugie było niezdarnym wymachem, w którym siekiera zakreśliła tylko koło w powietrzu. Następne jednak okazały się skuteczne. Ostrze najpierw przepołowiło dłoń, a potem raz jeszcze zostało wprawione w ruch i ostatecznie cała dłoń została oddzielona od ciała, by w małych kawałkach spaść z łóżka. Teraz Gray czuł już ból i był on potworny. Uświadomił sobie dopiero w pełni, że stracił dłoń. Nie było mowy o żadnym szyciu czy rekonstrukcji. Posiekała ją w trzech niezdarnych ruchach i doskonale się przy tym bawiła.
Niepowstrzymana przez nikogo Redwiga poćwiartowałaby go w amoku, ale ochroniarze widzieli jej osłabienie i brak samokontroli, więc wyrwali jej ostrze, którym sama mogła sobie zrobić krzywdę. Wyrywała im się, gdy odsuwali ją na bok. Dopiero wtedy dostrzegła wymiotującą Redbarę, której szaleństwo udzieliło się i sama chciała okaleczyć się narzędziem tortur. Gray opadł na swoim łożu. Siły opuszczały go. Wiedział, że straci świadomość, a możliwe, że także umrze. Ostatnimi dźwiękami jakie usłyszy mogła być szamotanina sióstr Crimson z próbującymi uspokoić je szeregowymi piratami. Nie wiedział, że był dosłownie o krok, aby przebudzić tego dnia królewskie haki. Myślami sięgnął wspomnienia, gdy zaciągnął się do teatru.
Zanim zwymiotował i stracił przytomność po ujrzeniu swojego kikuta postanowił, że tak długo się będzie starać prowokować wszystkich wrogów na statku, aż przyzwyczai się do bólu na tyle by odważyć się na samobójstwo poprzez odgryzienie języka.
W tym całym zamieszaniu obecna była jeszcze Lina. Zasiadła na krześle, na którym zajmowała miejsce wcześniej podczas wielu czuwań przy Grayu. Sięgnąwszy wcześniej po odrzucony przez Redwigę dziennik zaczęła szkicować całą tą groteskową scenę. Ustawiła się tak, aby w zasięgu jej wzroku był medyk, który wkroczy (lub nie) do tego całego królestwa chaosu. Chciała ująć jego zdziwienie zastaną sceną. Wiedziała podświadomie, że naturalnym odruchem powinien być szok.
Gdyby sukces i sprzyjającą fortunę opisać kolorem białym, a nieszczęścia i niepowodzenia czarnym, to dałoby się podzielić ludzi na tych, którzy wiodą żywot skąpany w bieli i tych pogrążonych w czerni. Dlatego w przedstawieniu zwanym życiem najczęściej występowałyby osoby noszące maski w jednym lub drugim kolorze, ponieważ świat zawsze dążył do równowagi. Jeśli ktoś zyskiwał, to inny tracił, na tym polegało prawo równorzędnej wymiany. Gray jednak należał do wyjątków. Nie brakowało w jego życiu sukcesów, jednak zaraz za nimi podążały odpowiednio wysokie porażki. Dlatego nie nosił zbyt długo czarnej lub białej maski, a przymus częstych zmian spowodował zmieszanie przeplatających się kolorów, z których ostatecznie wyłoniła się szarość.
- Widzę, że już podjąłeś decyzję - powiedziała Gertruda spoglądając na syna stawiającego stopę parapecie. Gray nie odpowiedział, a jedynie skinął. - Dołączysz do rewolucjonistów, prawda? - drążyła temat, a potomek ponownie w milczeniu potwierdził jej przypuszczenia ruchem głową. - Rozumiem. Tym razem nie zamierzam cię powstrzymywać. Zwłaszcza że wiem, że i tak by mi się nie udało. Czuję się jednak zobowiązana by ci to wręczyć. - Podała mu kopertę. - Przeczytaj w dogodnym czasie i wspominaj w trudnych chwilach.
* * *
Nosił wiadomość od matki w tym samym miejscu, co buteleczkę soku jabłkowego na czarną godzinę, dlatego list trafił w jego ręce w momencie, w którym poczęstował Sabo swoim ulubionym napojem. Przeczytał wówczas słowa, których ze względu na posiadanie narwanego kompana na głowie, nie zdążył przemyśleć i zinterpretować. Dlatego dotarły do niego dopiero z opóźnieniem. "Kolor szary - barwa ostrożności, rozwagi, rozsądku, moment równowagi pomiędzy dwiema skrajnościami". Dopiero teraz w jego głowie poukładały się wszystkie puzzle. Matka nigdy nie uważała go za przeciętnego, wręcz przeciwnie widziała w nim potencjał, ale bała się, że straci syna tak samo jak męża. Dlatego wolała zgasić w zarodku wszystkie jego niebezpieczne ambicje, ale zachować żywego przy sobie. Łzy popłynęły po jego policzkach, ponieważ czuł, że jego czas się zbliżał. Jednak pierwszy raz nie ubolewał nad swoim losem, tylko Gertrudy, która przeszła w życiu tak wiele, a teraz los przygotowywał się do pozbawienia życia jej jedynego syna i to niemal bez jakichkolwiek wyjaśnień. Żałował, że pożegnał się z nią w tak suchy i oziębły sposób. Z ich dwójki, to tak naprawdę ona cierpiała bardziej. A obecna sytuacja pokazywała, że za jej działaniami kryła się słuszność.
- Ciekawe imię mi nadałaś. Sama je wymyśliłaś inspirując się kolorem włosów twojej siostry czy ktoś ci podpowiedział, panienko Pussy D. Plypenetrated? - spytał normalnym tonem. Redwiga usłyszała już jego prawdziwy głos w Mrocznym Królu, więc nie widział sensu w dalszym odgrywaniu oprycha - I skąd w ogóle założenie, że noszę nazwisko De Mon? Gdybym należał do tego rodu, nazywałbym się Noir. A tak swoją drogą, to chyba słyszę u kogoś wadę wymowy. To nazwisko wymawia się De Mon, a nie D. Mon. - wyjaśnił i choć nie wiedział, czy uda mu się nabrać zgromadzonych, to liczył, że na podstawie ich zachowania uda mu się przynajmniej zdobyć kilka informacji. - I po co ten jadowity ton? Uciu puciu, czyżby ta na tyle chodliwa seksualnie panienka, że nawet jej nosek przechodzi okres menstruacyjny, poczuła się teraz taka pewna, dzielna i pyskata, bo jej wroga ograniczają pęta? Z drugiej strony przyszłaś z obstawą, więc chyba nadal robisz pod siebie ze strachu, co nie? - zadrwił z Crimsonówny. Zdawał sobie sprawę, że skoro i tak czekają go ciężkie tortury, to przynajmniej poprawi sobie nastrój złośliwościami wobec adwersarzy. Wyrok już zapadł, więc sytuacji nie dało się pogorszyć. - Znając ciebie i biorąc pod uwagę te skórzane pasy, którymi mnie przypięto, złożyłaś mi wizytę by praktykować zabawy sado-maso, prawda? Niestety muszę cię zmartwić, bo na twój widok czuję się impotentem - powiedział z coraz bardziej rosnąca kpiną w głosie. Gdyby ktoś go teraz uderzył, to poczułby tylko i wyłącznie satysfakcję z udanej prowokacji, jednak jego postawa nie uległaby zmianie. - Czekaj, czekaj jakie "znów"? - zaakcentował ostatni wyraz. Domyślał się, że pani kapitan wita swojego jeńca wśród żywych, ale nie zamierzał odpuścić żadnej okazji by sobie poużywać jej kosztem. - Z tego, co kojarzę, to dopiero moja pierwsza wizyta na Wenus i choć miałem okazję wejść wcześniej na Twoją matkę, to nie naszły mnie chęci by z tego skorzystać. Chyba że twoja siostrunia Red…bara-bara naopowiadała kolejnych głupot. - Ciekawiło go jak obie kobiety zareagują na jego przytyki i gierki słowne, liczył trochę nawet, że towarzyszącym im mężczyznom wymsknie się chociaż drobne parsknięcie, ale z drugiej strony nie oczekiwał, że zrozumieją jego żarciki. - O, mówisz, że powinienem podziękować Genichiro? Świetny pomysł! Może pomogłabyś mi napisać dla niego specjalną przemowę? Niech koleżanka z tyłu notuje, a ty oceń moje pomysły. Co sądzisz, żeby zacząć nawet od słów "Drogi Genichiro"? Czy to nie brzmi czasem zbyt spoufalająco? Dalej pójdzie tak "dziękuję ci z całego serca za to, że mnie miłosiernie pozszywałeś i to zaraz po tym, gdy prawie zabiłeś. Ksywka gwałciciel wydobywająca się z twych ust była dosłownie muzyką dla moich uszu, a zaaplikowana trucizna cudownie rozeszła się po żyłach wprowadzając w stan, którego każdy powinien doświadczyć chociaż raz w życiu. Dziękuję także za możliwość spędzania miło i sympatycznie czasu w tym klimatycznym, ciemnym pomieszczeniu będąc całkowicie związanym. Zdaję sobie sprawę, że chodzą po tym świecie osoby, które podniecają praktyki bondage, dlatego nawet jeśli w moim przypadku to się nie sprawdziło, to nie doszukiwałbym się z twojej strony żadnej złej woli. Ponadto zamiast pić w zaświatach sok jabłkowy, zostałem uraczony czymś o wiele lepszym, czyli możliwością oglądania tych dwóch podobnych do siebie i równie zabarwionych życzliwością twarzy. Zwłaszcza widok twojej kapitan koi moje nerwy, ponieważ wyobrażam sobie, że jej szare włosy zabarwiły się czerwienią krwi zaraz po tym jak upadła na beton i sobie głupi ryj rozwaliła. Z wyrazami szacunku twój najlepszy przyjaciel". Myślicie, że mu się spodoba czy raczej wolałby to usłyszeć w formie piosenki? - spytał z coraz wyraźniejszą nutą ironii w głosie. - Ułożyłem też w głowie choreografię taneczną, ale niestety w chwili obecnej wam jej nie pokażę.
Na wzmiankę o paradowaniu nago w ramach kary roześmiał się. Rozmiar jego przyrodzenia należał do tych nielicznych cech, które wybijały go ponad przeciętność. Podobnie zresztą jak ogół urody. Dlatego gdy wchodził pod prysznic w marynarskich łaźniach, rozmowy cichły, a na twarzach kamratów pojawiały się uczucia zarówno podziwu jak i zazdrości. Pamiętał jak za pierwszym razem wstydził się rozebrać, ale potem szło już z górki, więc obecnie nie nazwałby stripteasu przed ekshibicjonistami karą.
- Oddałabym wszystko, abyś stał się częścią mojej załogi. Ostatni raz widziałam kogoś tak bezczelnie wyszczekanego w „Mrocznym Królu” i uwierz mi, że lało mi się wtedy po majtach, a konkurencja popierdoleńców była tam spora. Jesteś Grayu D. Monie stworzony do mojej menażerii! Silny, wygadany cwaniaczek, odważny w obliczu śmierci, a przy tym zaburzony seksualnie równie co ja. Cały zysk z tej grabieży na Czerwonej Wyspie oddałabym za ciebie! No ale ty musiałeś to spierdolić. Spierdoliliśmy to, co nie, Grayu D. Monie? - złapała go za policzki jak ciotka tarmosząca siostrzeńców w stereotypowym akcie źle pojmowanej czułości. - Wiem, że interesuje cię co pisała Lina. Zaspokoję twoją ciekawość. Notowała to co pierdolisz przez sen. Nawet na progu śmierci i w koszmarnych majakach snujesz te swoje monologi. Nie ma takiej siły, która cię powstrzyma przed mieleniem ozorem. Sam nie jesteś w stanie tego kontrolować. Stąd wiem więcej o tobie niż chciałbyś ty i chciałabym ja. Przeklinam, że nasze drogi skrzyżowały się w taki sposób. Za dużo działa na twoją niekorzyść. Chcesz zdecydowanie za dużych wpływów na MOICH kolorowych wyspach. Zgwałciłeś moją siostrę. Obrażasz mnie przy moich załogantach. Pamiętam cię z „Mrocznego Króla”. Jesteś nieobliczalny. Najchętniej wzięłabym cię tu i teraz, ale mam siostrę-cnotkę do opanowania. Wybacz mi, ale nie mogę ci odpuścić. Nawet moi ochroniarze śmiali się jak mnie obrażałeś.
- Zajebiście silną to ja mam jedynie psychikę, a tak poza tym, to zawsze stoję pierwszy w kolejce do otrzymania wpierdolu. No może na tle twoich załogantów wypadam całkiem nieźle, ale to już o nich źle świadczy. Przykra sprawa. Na temat odwagi w obliczu śmierci też bym polemizował, bo widzisz ja wiem, że tortury i tak mnie nie ominą. Zaciukałabyś każdego przez kogo panna barabara złamałaby choćby paznokieć, więc to nieuniknione skoro wierzysz w jej wersję wydarzeń… Ej, teraz do mnie dopiero dotarło! Wam cały czas chodziło o gwałt słowno-psychiczny, tak? Nie no, to oczywiście, że do takowego doszło. Gdybyć usłyszała jakimi tekstami wtedy sypałem. Aż żałuję, że nikt wtedy tego nie notował.
- Ej z tym zaburzeniem seksualnym, to pomówienia! To, że gustuję w seksistowskich żartach i lubię sobie kogoś poobrażać na tym tle, to jeszcze nie czyni ze mnie zaburzonego seksualne. Ty w przeciwieństwie do mnie za wiele na ten temat nie gadasz, tylko od razu przechodzisz do czynów. I to nas różni. Stoimy tak naprawdę na dwóch przeciwnych biegunach. Coś jak yin i yang.[spoiler]
Analiza Redwigi autorstwa Graya (oraz jego piosenka)
[spoiler]- Czas na analizę psychologiczną. - Zaczął przemawiać poważnym głosem nieco starszego, doświadczonego mężczyzny. - Wydajesz się odrzucać swoje pochodzenie, ale jednak nie do końca. Gdzieś tam w głębi wciąż kryje się ta mała dziewczynka, którą skrzywdzono, wytresowano i pozbawiono dzieciństwa. Ta sama, która boi się wyrwać z narzuconych jej ram. W piractwie postanowiłaś znaleźć ucieczkę od rzeczywistości, ale demony, nie mylić z hehe D. Monami - wtrącił swoim naturalnym głosem. - Demony przeszłości wciąż cię trapią odciskając piętno na twoich wyborach. Ograniczają cię niczym klatka albo okowy, z których próbujesz się zerwać, a gdy już wydaje ci się, że zasmakowałaś wolności, odkrywasz, że łańcuch jedynie się wydłużył i wciąż się za tobą ciągnie - wyjaśnił, po czym wrócił do normalnego tonu - W sumie mógłbym tak gadać bez końca, bo na podstawie twojej psychiki i wybryków dałoby się napisać masę niezłych rozpraw psychologicznych, ale w sumie nie chce mi się i nie opłaca bawić w twojego osobistego terapeutę. Przykro mi, ale musisz sobie dalej radzić sama. Żartuję! Wcale nie jest mi przykro. Ale pozwól, że zaśpiewam ci piosenkę na rozweselenie.
Redwigo żegnajajaj!
Stary Simo zdradzi cię
Marynarka również dopadnie jehe e!
Siostra pożegna jak zwykła dupa
Krzyknie Pa Pa Pa!
Pewnie znowu liczysz, że
Ktoś jeszcze wyrucha cię, to faakt
Lecz inny kontekst, ograbi tak jak zwierz
Potem cześć, cześć, cześć!
- Ostatnie słowa? - powtórzył za zdziwieniem. - Zazwyczaj się je wygłasza przed śmiercią, a biorąc pod uwagę, że nie zamierzasz mnie jeszcze zabijać, to domyślam się, że utniesz mi język i choć to trochę niespójne z tym, co mówiłaś wcześniej o braku siły zdolnej powstrzymać mnie przed mieleniem ozorem, to na wszelki wypadek skorzystam z okazji, że tak chętnie nadstawiasz uszu i pozwolę sobie na ostatni w życiu monolog. Jak mi przerwiesz w trakcie to już trudno. Na początek dwa słowa, klątwa przeciętności, a może po prostu skrajności. Zwał jak zwał. W każdym razie za każdym sukcesem i przyjemnością w moim życiu podąża odpowiednio wysoka porażka i cierpienie, ale to także działa w drugą stronę. Dlatego wiem, że na końcu tych wszystkich kurewskich tortur, które dla mnie szykujesz, czeka odpowiednio wielka nagroda. Nawet jeśli tylko w formie przedśmiertnej halucynacji, to i tak mi się to zwróci. Oczywiście istnieje tez szansa, że jakiś Król Mórz zeżre ciebie i twoją załogę na moich oczach. Ewentualnie rozczłonkuje was pewien viceadmirał lub shichibukai - powiedział kiwając głową i nieco spoważniał. - A teraz pozwól, że udzielę ci rady. Jeśli chcesz kogoś skrzywdzić, to musisz odebrać mu to na czym mu zależy, a tak się składa, że ja już wszystko zdążyłem strać. Możesz się starać, oszpecać, rozczłonkowywać korpus, ale w moim życiu niczego to nie zmieni. Ono dobiegło końca już jakiś czas temu. Ciało, którego tak chętnie być dosiadła to teraz tylko pusta, martwa skorupa. Pewnie myślisz sobie, że odcinając mi język pozbawisz mnie możliwości wygłaszania monologów? Jednak po pierwsze skazany na towarzystwo twojej ferajny straciłem na to ochotę, a po drugie, gdybym jakimś cudem wydostał się na wolność, to i tak planowałem się zabić. Ah, tak pozostała jeszcze moja reputacja. Chcesz to nazywaj mnie fałszywie gwałcicielem za rozebranie twojej siostry, nie obchodzi mnie opinia piratów. Zamierzasz szargać ją jednocześnie trzymając mnie w niewoli? Trudno i tak na nikogo ciekawego nie trafię na tym statku, a martwego tym bardziej mnie to nie obchodzi. (...)
Pierwszy oficer
Licznik postów: 1,177
Ashoutouran po opluciu go, zwykle owiany aurą chłodnej, niemal niezrozumiałej powagi, tym razem wybucha nagłym, niepohamowanym śmiechem. Jego twarz rozpromienia się w niespodziewanym przypływie radości, a oczy błyszczą jakby na nowo odkryły beztroskę. Wygląda jak młody chłopak, którym w istocie wciąż jest - jego kamraci z załogi widzą go takim po raz pierwszy. Zrzuca swoją fasad i rozluźnia się, mogąc w końcu zareagować na to wszystko co się wydarzyło. Przetrwaliśmy to, choć byliśmy skazani na porażkę. We dwójkę zabiliśmy praktycznie wszystkich agentów CP4, można więc powiedzieć, że rozbiliśmy całą tą komórkę. A teraz... Kurwa, nie mam sił, hahahahah... rzuca do Lao i pada na ziemię z szeroko rozpostartymi ramiona, prosząc Genichiro o rzucenie okiem na jego rany. Dopiero zdaje sobie sprawę z poniesionych strat - przypomina sobie chociażby Sarę - lecz Darię udało się porwać, a PLAN nie wyciekł. Powrót nadziei, wspomnienie na chwilę odzyskanej mocy są dla niego niczym jutrzenka. Niemożliwe znów było w zasięgu ręki.
Genichiro wchodzi w kilka interakcji z kompanami: Joe pyta o siłę Sabo, młodego medyka o jego imię, Lao i Asha o monstrualnego Anioła oraz postać Darii. Widok uciekającego przy pomocy geppo kucharza wywołuje w nim wspomnienie walki z Cieniem. Śmieje się, że Ashoutouran musiał za mocno się uderzyć, po czym udziela pierwszej pomocy medycznej Jednookiemu, a następnie Aisoppowi, robiąc mu opatrunek z rozerwanej bluzki. Za każdym razem jego pierwsza pomoc, jak na polowe warunki, jest pierwszorzędna.
Najbardziej wyważone reakcje początkowo miał Lao, który zdał sobie sprawę, że poziom bojowy agentów CP4 był ponad ich i wszystko przesądzić mógł jeden cios czy błąd ich wrogów, lecz gdy zostaje uderzony kamieniem i przybywa odsiecz wykrzykuje gromkie: WYGRALIŚMY!
Lao chętnie po gorzałę, ale nie upija się i jego stan może określić jako mocne podpicie, które nie wpływa na znacząco rozsądek i akcje podejmowane przez ryboluda, ale choć trochę niekorzystnie na jego wizerunek. Intencje ma ten Joe dobre, ale gorzałolecznistwo, kurwa jego mać, ma ewidentnie za dużo elementu gorzały, a żadnego elementu lecznictwa myśli sobie. Czuje odrobinę zazdrości o szybko tworzącą relację Darii i Joe. Polubił "małą". Wiedział, że w tej sytuacji ciężko o szczęśliwe zakończenie dla Darii, ale tyle co przeżyje, to jej. Nie mogła przecież naprawdę do nich dołączyć, a piracki statek to nie miejsce dla dziecka. Daria była też przecież częścią PLANU, a finalnie miała wrócić do matki. Lao nie planował jednak już pozbawiać ją marzeń. Fakt, że Joe zaprosił ją również na posiłek był dość fortunnym wyjściem - ta musiała być już przecież bardzo głodna. Dekim w szybkiej, w miarę poufnej rozmowie z Ashem przyznaje, że ich sukces to jego zasługa i pozostawia Jednookiemu decyzję ile wyjawi pozostałym co do faktu chwilowego odzyskania mocy. Następnie zwraca na siebie uwagę wszystkich i podsumowuje całą sytuację, przy czym robi wszystko, aby porwanie określić jako "uwolnienie" i nie użyć słowa "zakładnik". Rzuca ciepłe słowo o Sarze, chwali Gareta i Skałka. Na sam koniec chwali gromko Ashoutourana, wyjawiając, że sam zabił trzech agentów CP4, po czym przechodzi po całej grupie, ściska dłonie kompanów i organizuje powrót na statek.
Szept Nocy jest pod sporym wrażeniem ryboluda, który doskonale wiedział co - i że w ogóle - trzeba przekazać kompanom, a także jego emocjonalności, której mu brakowało. Na przykład Ashoutouran stwierdził, że taka Daria jest mu całkowicie obojętna. Temat jego przywróconych na moment mocy postanawia pozostawić w wąskim gronie, a opowiedzieć coś więcej jak będzie swobodniejszy moment. Dołącza się jednak krótko do słów Lao oraz wspomina zmarłą Sarę. Cały czas uporczywie Asha nęka Joe, który na niemal wszystko, w głupkowaty i durny sposób, reaguje bardzo pozytywnie - jego pozycja w sojuszu spadła po porwaniu, więc robił wszystko, aby być lubianym i szanowanym. Dyrdlu Nynola, jako największego z wojowników tego dnia, brodacz odmienia przez wszystkie przypadki. Joe zaprasza również elitę Trójprzymierza na libację na "Świętej Barbórce", o której wcześniej rozmawiał z Lao Dekimem.
Lao wyznaje Genichiro w prywatnej rozmowie, że sam nie wie o co chodzi z ANIOŁEM. Przyznaje, że z cudem wyszli z tej sytuacji i pyta jak Genichiro się tu właściwie znalazł skoro miał zostać z Redwigą. Do pytania dołącza się Ashoutouran ("nie odjebała nic?!"), obiecując wyjawić coś więcej o ANIELE, gdy mniej uszu będzie nasłuchiwać. Cała trójka karmazynowych oficerów, gdy drużyna porywaczy i przybywająca jej odsiecz wraca już do Dolnego Miasta, zwalnia, aby kilkanaście kroków za resztą dokończyć rozmowę. Wyjaśnienia zaczyna Ashoutouran.
Sierota była małomówna, ale wydusiła z siebie, że imię Genichiro jego matka usłyszała kiedyś u wróżki jako właściwe dla jej dziecka i mające przynieść mu szczęście. Dzieciak szczegółów nie poznał, bo matce szybko się zmarło, a ojciec lał go i prześladował, więc miał inne priorytety niż analizowanie swojego imienia (m. in. bardziej zależało mu, aby w ogóle przeżyć na ulicy i uciec przed ścigającym katem). Nie mniej jednak z samego sentymentu do matki swoje imię polubił.
Niechęć jakiegoś-ryboluda i cholera-skąd-wie-wziętego można było określić jako diabeł-tylko-wie-jak-bardzo-porąbaną. Byli dwoma odważnymi, ale marginalnymi piratami niezapodającymi w pamięć i mający pojedyncze sukcesy, na których fali mieli płynąć jeszcze długo. Możliwe, że zdołaliby zostać najlepszymi kumplami, ale podobieństwo życiorysów splątało ich w pokraczny sposób i zapałali do siebie ogromną nienawiścią. Rozmawiali tylko przez chwilę, a ogrom ich wzajemnych wyrzutów wobec siebie był już tak pokręcony jak kobiece powieści obyczajowe. Zaczęło się od jakieś wzmianki o Garecie „Krzesłowładnym”, u którego boku walczył jakiś-rybolud, a potem już poszło z górki. Nie wiadomo było czy cholera-skąd-wie-wzięty był zazdrosny o kompana z załogi czy bronił jego honoru po jakimś niestosownym komentarzu.
- Lao, ledwieś żyw. Mosz, to dobre na rany. Wungle mają tradycje gorzałolecznictwa. To sama natura. - wyciągnął butelkę wódki, którą wydawało się, że przemyje rany, ale skierował ją niemal prosto w usta ryboluda. - Sącz, sącz, pomoże ci. Pamiętosz moje warunki? Kugiel, salceson, kaszanka, kapucha. Gorzoła w byczych kielichach. Wszystko mi opowiesz przy blacie z jadłem. Fest się działo. Musim popierdolić.
- Ja chętnie się przyłączę do salcesonu. - wtrąciła nagle porwana dziewczynka. - Jestem Daria z karmazynowych. Coś ty za jeden? Nasz?
- Haha, coś za pedałka! Dosmyczę ci tyle salcesonu ile chcesz, kreplu. - zaśmiał się Joe. - Lubisz boczek?
- Lubię.
- Jożech Joe z Wunglowych. - zbił piątkę z dzieckiem. - Cho za mną, a dam dużo jadła.
W ten o to sposób rozegrała się kolejna kuriozalna scenka rodzajowa. Daria ewidentnie polubiła przekupującego ją żarciem Joe i nastąpiło to tak szybko, że Lao miał prawo do ukłucia zazdrości, nawet względem pełnego sympatii do niego, pchającego mu w ręce wódkę brodacza. Genichiro i Lina próbowali zrozumieć co stało się z ich przełożoną, która obecnie była zmasakrowanym, ryczącym niedojdą, a w perspektywie było jeszcze dołączenie do załogi kolejnego transeksualnego dziecka. Duet Genichirów miał okazję przyjrzeć się obrażeniom drużyny ryboluda i choć byli blisko śmierci to mieli wiele szczęścia i wykaraskają się... jakoś. Jedynie Bryłek, choć zachowa sprawność, nigdy nie wróci do pełni swej bojowej formy, zaś Aimiko straciła przednie zęby i potrzebowała protezy, zaś jej twarz była w zasadzie zmasakrowana.
Lao zaciskał zęby, ponieważ tatuaż wykonywany na twarzy zwyczajnie bolał. Wstyd mu było jednak dać tego po sobie znać. Trzymał więc twardą minę, chociaż wewnętrznie chciało mu się krzyczeć. Lina zatrzymała się na moment i spojrzała na niego:
- Pięć minut przerwy.
- Ok, jeśli potrzebujesz - odpowiedział Lao.
- Ty potrzebujesz. Nie mów za dużo, nie ruszaj twarzą - odpowiedziała mu kobieta. Lao już chciał coś odpowiedzieć, jednak Lina podniosła palec do góry dając mu znać, by był cicho.
- Nie, nie, cicho - dodała.
Siedzieli tak w milczeniu. Za każdym razem, gdy Lao chciał coś powiedzieć, Lina unosiła palec do góry, uciszając go. Dekim uznał, że w sumie po co na siłę próbować nawiązać dyskusję. Pozostałe trzy minuty siedzieli więc w milczeniu. Lina sprzątała swoje narzędzia pracy, Lao po prostu czekał.
Jakie to były piękne trzy minuty.
Cisza, spokój, brak oczekiwań. A jednak ktoś był obok. Ale niczego nie wymagał od Dekima.
Lao spojrzał na Linę i uśmiechnął się do niej. Ta odpowiedziała pytającym spojrzeniem i prawie zaczęła coś mówić, jednak tym razem to Lao uciszył ją podnosząc palec w górę. Po chwili wskazał na swój policzek, dając znać, że czas kontynuować.
Lina bez słów przystąpiła do pracy. Dekim zacisnął zęby. Czemu to kurwa tak boli.
W entuzjazmie niespodziewanie królować zaczął „Węglobrody”, zagłuszając słowa uratowanych swoimi komplementami, zachwytami i energicznymi gestami. Dyrdlu nynola odmieniał przez wszystkie możliwe przypadki. Tak się nakręcił w swoich pochwałach, że Ashoutouran, na którym skupiła się jego uwaga, miał prawo poczuć się osaczony. Joe szczerzył się na każde jego słowo, poklepywał go wielkimi łapami i śmiał z jego słów nawet, gdy nie miało to większego sensu. W dużej mierze był w tym szczery, bo taką serdeczno-durnowatą naturę miał, ale było w tym również wyrachowanie. Jego notowania spadały. Stracił na reputacji, która była tak potrzebna w pirackim sojuszu pełnym od charyzmatycznych kapitanów z dużym ego. Musiał mieć sojuszników, aby się utrzymać na kapitańskim stołku, a przede wszystkim, aby sojusz nie wbił mu noża w plecy. W efekcie Ashoutouran był klepany, szturchany i zagłuszany dziwną mową brodacza, który w międzyczasie nie zapominał o Lao Dekimie i pilnował, aby nie zabrakło mu cennego lekarstwa.
Oprócz Gizdera z Grubej (Lao) oraz oczywiście Jedynooczka (Asha Dyrdlu Nynola) zaproszeni mieli być również Jebek (Elvis), Masarnik z Ilken (niekiedy zwany Klękaczem) i cała piracka śmietanka wyłoniona z męskiego grona Trójcuzamenu.
Po pierwsze na wieści o tym, że pani kapitan z podniecenia się zsikała, a następnie przeleciała Genichiro, jego odczucia były kompletnie mieszane i nie za bardzo był w stanie ich określić. Cała akcja z Lao w Mrocznym Królu miała wytłumaczenie, a przynajmniej Ash starał się wmawiać sobie, że zrobiła to po to, aby wyzwolić swoją moc. Okazywało się jednak, że Redwiga jest gorsza niż kurtyzana, bowiem te robią to chociaż dla pieniędzy, a ta rozdaje dupy na prawo i lewo. W tej sytuacji obrzydzenie brało górę i mimo faktu, że była ona całkiem pociągającą kobietą, trudno mu było patrzeć na nią przez pryzmat seksualności. Prawdę mówiąc było mu w tej chwili wstyd, że miał moment zauroczenia w niej. Utwierdził się teraz w przekonaniu, że to absolutne zaprzeczenie jego ideału kobiecości.
Po drugie gdy Geni wspomniał o mordowaniu cywilów i szlachty, Ash znowu miał moment, w którym zastanawiał się, czy powinien coś czuć, czy nie. Po tym jak został piratem zabił tyle osób, że nie przeżywał już tego. Zresztą hołdował kultowi, że słabi nie decydują o niczym - nawet o warunkach na jakich umrą. Zabij bądź zgiń - drogi były dwie i zdawał sobie sprawę, że stając do walki zawsze stawia swoje życie na szali. Zastanawiał się o ile jego pirackie życie byłoby trudniejsze, gdyby miewał takie momenty zawahania. Dodatkowo zastanawiał się skąd tyle empatii u obu jego kompanów i czy to w takim razie z nim jest coś nie tak.
Ash podzielił się dodatkowymi obserwacjami odnośnie swoich mocy i tej “klątwy” od Andary. Zwrócił uwagę na słowa Ashoutourana, że Andara jest “przesiąknięta złem do szpiku kości”. Lao pamiętał jak Ash podsumował napięcia na statku. “To silni narzucają reguły” czy coś w ten deseń. W ogóle zdziwiło go, że Szept Nocy kategoryzuje innych na złych i dobrych. No chyba, że Andara jest zła, bo to mu zrobiła krzywdę. Czy według jego filozofii, nie powinno się po prostu uznać, że była silna więc narzuciła reguły? Lao miał wrażenie, że Ash nie jest wcale do końca taki chłodny, a pewne jego podejście wynika może z wieku? Tego jak szybko był niemal na szczycie? Na wszelki wypadek może lepiej nie okazywać za dużo słabości przy Ashoutouranie, hehe - zaśmiał się w głowie Lao.
Ash zapytał także o Visaam, tym razem półszeptem, tak, żeby usłyszał to jedynie Lao. Dekim zamyślił się i spoważniał. Do tej pory dzielił się swoimi przeżyciami i smutkiem związanym z porwaniem Vis jedynie z Karlem. Zazwyczaj będąc zupełnie pijanym. Ash usłyszał już jednak sporo od kucharzy o miłości Lao. Dekimowi nie chodziło o kwestie zaufania, po prostu nie wiedział, czy rozmowa o Vis z Ashem ma sens. To był wciąż bardzo młody chłopak, który przez sporą jego część żył zupełnie innym życiem. Lao kiwnął po chwili twierdząco głową, na znak, że wrócą do tego tematu. Przez ten czas Dekim musiał przemyśleć czy będzie chciał tak otwierać się przed Szeptem Nocy.
Pierwszy oficer
Licznik postów: 1,177
Karmazynowi oficerowie oraz reszta piratów Trójprzymierza zajęli miejsce w windzie łączącej Dolne i Górne Miasto, która zaczęła się opuszczać powoli w dół. Z wysokości podziwiali skalę zniszczeń Dolnego Miasta. Wiele domostw spaliło się do poziomu popiołów, ogień nadal trawił wiele dachów. Największe wrażenie zrobił ogromny lej po eksplozji w centrum mieściny autorstwa Elvisa. Dekim przez moment zaczął się zastanawiać czym właściwie jest moc tego ryboluda. Przecież chyba nie owoc? Rybolud z owocem? Chyba, że to ten jego instrument? Na moment odjęło im mowę, ale ciszę szybko przerwał optymistyczny krzyk zachwytu Darii: „Morze!”. Cała jej uwaga skupiła się na morskiej wodzie, pomijając wygodnie skalę destrukcji. Nie pamiętała nawet czy kiedykolwiek widziała morze – długie uwięzienie, dla jej dobra oczywiście, zaburzyło jej pamięć oraz percepcję. Teraz po prostu płakała z radości i uspokoiła się dopiero, gdy platforma dotarła na dół.
Ćwierćolbrzymy obsługujące wyciąg zasalutowały Lao Dekimowi oraz Ashowi w geście uznania dla ich pozycji. Dekim nawet nie zauważył salutujących ćwierćolbrzymów, zapatrzył się w to jak zafascynowana wszystkim jest Daria. Drużyna porywaczy oraz przybywających im z odsieczą przyjaciół przemierzała teraz zgliszcza Dolnego Miasta. Asha w ogóle nie dotykało to co było wokół do momentu, gdy zobaczył stojącą w oddali młodą dziewczynę, która płakała nad zgliszczami przypuszczalnie swojego domu. Kolor włosów przywołał na moment wspomnienia o Yasminie. Szedł jednak dalej. Na każdej uliczce odprowadzały ich ciekawskie spojrzenia szeregowych piratów Trójprzymierza. Zastanawiano się gdzie podczas ataku podziali się Lao Dekim, Ashoutouran czy Garet oraz co naprawdę spotkało poobijanego Joe "Węglobrodego". Ostatecznie dostali się na plażę gdzie przybliżyły się wszystkie okręty pirackiego sojuszu. Kwestią czasu było aż wszystkie siły trzech załóg zbiorą się w tym jednym miejscu i wrócą na czekające na nich statki. Aktualnie liczono wstępnie łupy przed podziałem, oddawano się grze w kości, a także powoli szykowano do szybkiej ucieczki po nagłym ataku na Czerwoną Wyspę, który z czasem nazwany zostanie blitzkriegem Trójprzymierza.
Redwiga siedziała zmarnowana i osłabiona na jednej ze skał na piaszczystej plaży. Szybko wykorzystał Lao Dekim, przybliżając się do niej, gdy Joe szedł na czele ich pochodu, wychwalał walkę z agentami rządowymi z jednostki CP4 i zachwalał do granic przesady Ashoutourana, który został niemal osaczony przez ciekawskich piratów. Tylko na moment udało się Timmiemu, jego prawej ręce we frakcji cieśli, wziąć go na stronę i przekazać, że Redwiga to wariatka, która ot tak zostawiła mu dowodzenie na okręcie, ale szczęśliwie podał on zadaniu i cieśle tylko rosną w siłę. "Dobra robota, mam tylko nadzieję, że sam okręt jest w dobrym stanie?" podsumował Ash. Timmy potwierdza, że żadna kula nie dosięgła okrętu, ale przyznaje, że obawiał się ostrzału z "Feniksa" i wspomina nerwowo krzątającego się po pokładzie Amaro.
Lao przekazuje Redwidze informacje o Darii. Akcentuje, że jest ogromną okamą, którą wychowała fanatycznie nadopiekuńcza i paranoiczna matka, a dziecko lubi karmazynowych i wszystko traktuje jako przygodę. Rybolud chce podtrzymać tę iluzję i może nawet osobiście odpowiadać za otyłe dziecko. Redwiga najpierw jest zachwycona zakładniczką jako fenomenem, ale im dłużej Lao o niej mówi, tym więcej dostrzega w dziecku siebie. Określa Darię jako "swoją osobę podniesioną do kwadratu". Rzuca w ryboluda kąśliwym tekstem, że nie spytał nawet o jej zdrowie. Sugeruje, że popił z Joe. Generalnie jednak zgadza się, aby zapewnić Darii przygodę życia. Lao stwierdza, że zareagowała lepiej niż mógł się spodziewać. Miał wrażenie, jakby czasem Redwigę opętywał jakiś demon, a w innych sytuacjach zachowywała się odpowiednio do swojej roli. Znajduje też pewien rozdźwięk w tym jak potraktowała lekko śmierć cywili, a jednak potrafiła przejąć się losem siostry. Co do twojej siostry, to przykro mi. Przyznam, że jestem jej dość ciekawy, ale biorąc pod uwagę to co ją spotkało, wizyta od “Demona, mordercy arystokratycznych córek” może nie być tym o czym marzy podsumował oraz wyraził chęć przesłuchania zamaskowanego gwałciciela, który prawdopodobnie ma jakiś zatarg z jej rodem. Rybolud wytłumaczył się też, że o stanie zdrowia kapitan wie od Genichiro. Na zawieszoną w powietrzu sugestię dotyczącą zbliżenia Redwigi i Genichiro kobieta tylko uśmiecha się na wspomnienie uniesienia.
Lao i Redwiga ruszają do Darii, gdy przejęta siedzi na plaży i obserwuje morze, niepokojona przez nikogo, gdyż uwaga wszystkich skupiona jest na Ashoutouranie. Daria nie reaguje na pożar miasta mający miejsce za nią. Nawet kiedy rozmawia po raz pierwszy z Redwigą cały czas wpatruje się w morze. Dziecko jest rezolutne, przezabawne i otwarte. Redwiga oznajmia, że jej żywiołem jest nie woda, lecz ogień i chętnie pomoże dziecku. To pyta Redwigę o zdrowie, zauważając, że słabo wygląda ("może zjedz coś?") i przy okazji prosi, aby przynieść jej coś do jedzenia. Nie mija nawet chwila, a Crimson uroniła łzę, widząc w dziecku samą siebie sprzed lat. Lao zauważa, że pojawienie się Darii zaczęło wywoływać w nim pokłady empatii o które siebie nie podejrzewał. Gdy zobaczył jak kapitan przytula się z tym groteskowo wielkim dzieckiem, nawet zaszkliły mu się oczy! Ukradkiem otarł je dłonią. Niestety przykleił mu się do dłoni piasek, więc teraz oczy faktycznie mu łzawiły od ziarenek piasku.
Piękna chwila jednak kończy się z przybyciem Amaro i Elvisa, a Lao z boku przygląda się cały czas tej interakcji. Zwraca uwagę, że Elvis zmienił hawajską koszulę na ciemną skórzaną kurtkę obszytą jasnym futrem przy rękawach. Amaro jest nieuprzejmy dla dziecka, grozi mu pasem, a Daria nie pozostaje mu dłużna w nieuprzejmościach. Simo nie miał jednak nastroju do zabaw. Spoliczkował dziecko, złapał za kołnierz i zaczął ciągnąć porwaną dziewczynę za sobą po piasku, co bardzo szybko okazało się być sporym wyzwaniem. Daria była zaskoczona, ale zaczęła się wyrywać i po chwili wyswobodziła się. Nie miała zamiaru dać się porwać żadnemu obcemu wąsaczowi. Używa inspirowanej Peterem Pankiem, zaimprowizowanej techniki walki wręcz "Wodny Ka-Ra-Bin". Amaro w odpowiedzi wyciąga ostrze (to po Inabie, odebrane Garetowi w geście braku zadowolenia z niego) oraz atakuje dziecko nieostrą stroną oręża, aby je zranić. Nie miał nastroju na żarty. Przecięło tors dziecka, z którego trysnęła krew. Daria leżała zaskoczona w piachu i krwi, błagając o pomoc ("Panek!", "Redwiga!"), a nieczuły Amaro kazał się jej podnieść. Ekshibicjonistka nie mogła znieść tego widoku. Była wściekła. Zamieszanie zainteresowało postronnych, którzy odchodzili od Asha, by obejrzeć niecodzienne widowisko i przepychankę z dzieckiem.
- Amaro, ona jest nasza. To my ją uratowaliśmy. - krzyknęła Redwiga, ale nie miała już siły na dalsze konflikty i starcia. Ledwo co mówiła. - Będzie nasza lub niczyja. Oddasz ją nam albo Lao Dekim ją zabije. Nie zmieni jednego więzienia na drugie.
Równolegle do tego wydarzenia Ashoutouran starał się odpowiedzieć piratom zwięźle o zwycięstwie, heroicznej walce swojej i Lao z agentami, uratowaniu sytuacji czy ciosach kończących na agentach CP4. Nie przepadał za tym, ale wiedział z przeszłych spotkań, że takie rzeczy są również ważne. Rozważania przerwało nadejście Amaro i sekwencja wydarzeń mająca miejsce zaraz po nim. Sam fakt, że dziecko zostało uderzone, nie wzbudziło w nim szczególnych odczuć, ale już fakt, że zrobił to ten parszywy dziadyga, doprowadzał do niemal do szału. Zauważył, że oprócz Amaro w pobliżu jest Garet oraz (o wiele groźniejszy) Elvis. Jednooki zwrócił się Węglobrodego, który nie zdążył jeszcze odejść. Kapitanie, pozwól ze mną. Bardzo dużo mówiłeś, ale już raz poparłeś słowa czynem. Chodź za mną i nic nie mów, ale pomóż mi proszę, jeśli zdecyduję się zainterweniować. Węglobrody jednak miał problem z opowiedzeniem się po konkretnej stronie, podobnie jak było to przy zamieszaniu z Inabą. Za nim cokolwiek zrobił, wszystko się rozstrzygnęło.
Ash, wykorzystując przemieszczający tłum piratów, przybliżył się do plaży cicho i w taki sposób, aby nie zwrócić na siebie większej uwagi oraz aby ostatecznie nadejść na miejsce, w którym stali Garet i Elvis, ale od tyłu. Nie wiedział jak sytuacja się rozegra, ale chciał być blisko przede wszystkim Elvisa, aby móc zareagować gdyby ten znowu zaczął swoje bańkowe czary, trzymając wszystkich jako zakładników, co raz już uczynił podczas zamieszania z Inabą. Ash nie chciał się ujawniać, ani czynić żadnych kroków, o ile Elvis nie zacznie robić czegokolwiek, co zda mu się podejrzane. Jeśli tak się stanie, zamierzał wyciągnąć miecz i przyłożyć do jego szyi dodając:
- Nic do Ciebie nie mam, ale pragnę, abyś się w to nie mieszał.
W tym samym czasie Genichiro był najbardziej uboczu. Miał w zasięgu Asha i tłum czy Redwigę z Darią, ale centrum jego uwagi skupiło się na dawno niewidzianych medykach z jego drużyny oraz licznych rannych. Sporo piratów było okaleczonych i potrzebowało pomocy, a pierwsza pomoc karmazynowych medyków nie mogła się równać z tą od Genichiro. Było kilka przypadków postrzałów, odciętych dłoni czy oparzeń. Przychodzili też piraci z dwóch pozostałych załóg co wywołało spory czy pierwszeństwa mają karmazynowi czy piraci o najpoważniejszych ranach, a także czy w ogóle można wymagać od Rzeźnika z Ilken pomocy dla piratów z innych załóg, a jeśli tak - to czy odpłatnie. Genichiro głośno oświadcza "w pierwszej kolejności są Karmazynowi, później Węglowi, na końcu załoga Amaro, za zdradę Inaby! Wyjątkiem są sytuację krytyczne, które są w pierwszej kolejności!". Jego słowa wywołały burzę i niemal doszło do rękoczynów.
Osobiście do Genichrio udał się nawet nieufny wobec wszystkich Huang i wyciągnął dłoń, w której ściskał dwa utracone palce. Brzydził się piratami po spaleniu Dolnego Miasta jeszcze mocniej niż wcześniej, duma nie pozwalała mu błagać o pomoc, ale jego wzrok mówił wiele. Szybko odepchnął go jednak Genichiro Senior i mocno zrugał syna. Nazywa go Fiutem z Ilken, głupcem i debilem. Nie wie czy jego syn jest zbyt ambitnym głupcem czy zakochanym kretynem, który igra z siłą (Redwigą), która jest poza jego zasięgiem możliwości. Wspomina, że Redwiga zostawiła w nagłym kaprysie okręt i powierzyła jednemu z cieśli, a ten podołał wyzwaniu dzięki jego pomocy. W jego ocenie piraci, dzięki Redwidze, są na tykającej bombie. Pyta syna otwarcie co łączy go z Redwigą oraz jej siostrą. Wspomina, że zabezpieczył Redbarę oraz zamaskowanego, którzy przebywają bezpieczni na "Wenus". Nie dokończył swojego monologu, bo przerwało im zamieszanie na plaży z Amaro, Darią i Redwigą na plaży. Jego syn zdążył tylko wcisnąć między ojcowskie słowa "spokojnie, wiem co robię". Widok okrucieństwa Amaro rozwścieczył go i zapragnął interweniować. Nawiązując do wcześniejszych słów ojca stwierdził, że idzie podpalić lont. Po tych słowach puścił ojca, wyciągnął miecz i rzucił ostrzem pomiędzy starego kapitana, a Darię, chcąc przerwać te dziwne starcie.
Stary nie zareagował na te słowa. Genichiro nie lubił, ale liczył się z jego zdolnościami i temperamentem. Czekał jednak na werdykt tego, który liczył się bardziej, czyli Lao Dekima. Sytuacja z rzuconym mieczem jednak podkręciła emocje na tyle, że piraci gromadzili się tłumnie, a to próbował wykorzystać Szept Nocy. Dyskretne przedostanie się przez tłum i piasek do czujnego Elvisa jednak raczej zawierało się w sferze pobożnych życzeń niż rzeczywistości. Udało mu się przemieścić dosyć sprawnie do przeciwnika, ale wiedział, że swego rodzaju uprzejmością było, że ten dał się uprowadzić. Było to dla Elvisa wygodne, bo nie musiał opowiadać się za kapitanem, którego posunięcie było absurdalne, uwłaczające jego osobie. Elvis czuł się zaskakująco swobodnie z ostrzem na gardle i wydawał się nie bać Jednookiego. Niemal kpił z Asha, który poczuł się zupełnie zdezorientowany.
Lao podniósł się z ziemi i ledwo złapał równowagę. Piasek był grząski, a on potrzebował już snu. Był zmęczony, ranny, w dodatku podpity. Stanął jednak wyprostowany i krzyknął: AMARO! Po tym poczuł kujący ból i splunął krwią. Rany dały o sobie znać. Poczuł smutek na widok zranionej Darii. Spojrzał najpierw na Elvisa. Rzucił mu pytające spojrzenie, jakby chciał przekazać “naprawdę? Go wybrałeś?”. Zaraz jednak uświadomił sobie, że jego kapitan była Redwiga, więc wcale nie był w lepszej sytuacji. Następnie zwrócił się do Starego Simo:
- Ryzykowaliśmy życiem. Sara zmarła w trakcie misji. Musieliśmy pokonać CP4. Wszystko, by uwolnić Darię, doprowadzić ją tu w jednym kawałku. A potem pojawiasz się ty. Przecież masz córkę. Atakujesz dziecko? Bronią? Czy nie rozumiesz, że działasz na naszą niekorzyść? Na niekorzyść PLANU? Daria zostanie z nami. Pokazałeś, że nie może być u ciebie. To Ashoutouran i ja finalnie walczyliśmy z CP4 i tylko nasza dwójka ostatecznie ich pozabijała. Dlatego to u nas znajdzie się Daria. Ty natomiast... - wręcza Amaro alkohol. - Masz to, napij się i świętuj. Udało nam się.
W duchu rybolud jednak rozważa czy dobrze robi, ryzykując przyszłość z Visaam dla dziecka.
Czy ja jestem normalny? Vis, czy ja robię dobrze? Ryzykuje naszą przyszłość. Dowiedziałem się trochę więcej co się z tobą stało, kochanie. Tymczasem ryzykuje teraz nawet i swoje życie, bo jakiś stary pierdziel atakuje dziecko, które dopiero co poznałem. Ale wiesz Vis? To dziecko patrzy na mnie jak na bohatera. Ufa mi. Wierzy we mnie. To piękne uczucie Visaam. Piękne. Ale mimo to, nie wiem. Mam wrażenie, że byłabyś dumna z tego jak teraz postąpiłem. Z drugiej strony, dla mnie najważniejsza jesteś ty. Nie jakieś grube dziecko. Tylko czy jeśli zawsze będę postępował tak, jak się opłaca, a nigdy tak jak należy, to czy dalej będę “tym Lao” którego pokochałaś? Czy będę umiał spojrzeć w twoje piękne oczy? Vis, chyba jestem trochę pijany. Jebane gorzałolecznistwo. Jak coś, to wcale nie działa Vis. Nie daj się na to nabrać Joe, tylko on myśli że to działa. Co ja pierdolę, Vis.
Amaro nie miał zamiaru pić z tej samej butli co morderca jego syna, więc trunek rzucił Garetowi, ale to już Lao nie robi różnicy, bo liczył się symbol. Simo schował ostrze, a wszyscy odetchnęli z ulgą. Odwrócił się na pięcie i ruszył ku swojemu okrętowi, pstrykając palcami do Asha, aby ten wypuścił Elvisa. W pewnym momencie jednak zawahał się, przystanął i odwrócił, aby odnieść się krótko do słów Lao Dekima. Powołał się na wizję Hery, która wskazała, że porwane dziecko będzie dziwne i potrzebujące dyscypliny. Simo ocenił, że karmazynowi mają na nie za duży wpływ i wpoił mu trochę dyscypliny, przypominając mu (oraz piratom Redwigi), że są oprawcami dla tego dziecka, które ostatecznie i tak wróci do matki. Całe to zamieszanie urwało się momentalnie jako kolejna gra na strunach losu starego pirata. Niesmak miał się po tym zdarzeniu jeszcze długo, ale najbardziej dotknięta była Daria, którą na rozkaz Genichiro już zajmowali się wszyscy medycy - tak jakby inni ranni nie istnieli. Lao podsumowuje tłumaczenia Simo jak bełkot i w duchu kwestionuje czy aby na pewno wąsaty pirat należycie interpretuje słowa córki. Na odchodne wbija jeszcze kość niezgody między piratów Oka, chwaląc publicznie Gareta, który w jego ocenie sprawdził się podczas misji dobrze.
Huang zjawia się przy Darii. Wszyscy spodziewają się, że dalej będzie prosił o zszycie palców, ale on wyciąga czarnego kotka i szybko zyskuje zaufanie oraz uwagę dziecka, podobnie jak Lao i Joe wcześniej.
- Mnie też uprowadzono. - oznajmił, budując relację, a ona słuchała go i bawiła się z kotkiem, podczas gdy medycy sprawdzali jej rany. Okazało się, że były płytkie i jakby starannie wymierzone przez Amaro. - Nie martw się. Wrócisz do rodziców.
Huang śpiewał jej dostosowane do poziomu dziecka, ale pełne uroku piosenki, a ona dzielnie znosiła zszywanie rany i rozmyślała o swoim losie. Lao Dekim widział, że były łowca nagród zerka na niego nerwowo. Cierpiał od utraconych palców, ale priorytetem było dla niego cierpiące dziecko. Kiedy jednak udało się uspokoić Darię, Huang pozwolił sobie po raz pierwszy wziąć Lao Dekima na stronę.
- Powiem ci coś co długo leżało mi na sercu. - wciągnął powietrze i wydusił z siebie niemal sykiem. - Nienawidzę cię zapijaczony hipokryto. Tak po prostu. Patrzę na ciebie i nie mogę powstrzymać gotującej się we mnie żółci. Chciałbym, abyś zdechł, panie oficerze. Jeśli naprawdę zależy ci na tym dziecku to uwolnij je, ucieknij z nim, rozjeb w pizdu ten PLAN i sojusz, a może odejdziesz z myślą, że zrobiłeś ten jeden raz coś dobrego dla świata.
Lao ma już dosyć tego dnia, jest zmęczony i puszczają mu nerwy. Odpowiada, że on z kolei nic nie czuje do Huanga i jego myśli nie poświęcają mu nawet sekundy. Zasugerował mu, aby sam wykradł Darię, wytykając mu hipokryzję. Mówi, że ma swoje marzenie i w piździe ma jego zdanie. Stwierdza, że to Huang zjebał z mapą i wcale nie musiał tutaj być. Zjebałeś. Weź odpowiedzialność za swoje decyzje. I JASNE, nienawidź mnie. Chuj mnie to boli, że chcesz mnie widzieć martwego. Mnie nie interesujesz, rozumiesz? Albo spraw, byś mnie zainteresował, albo spierdalaj. Każe mu zabrać palce i powołać na niego w rozmowie z Genichiro. Huang odpowiada, że ne interesuje go marzenie Lao, nie chce o nim słyszeć i oznajmia, że nie może być on pretekstem do zatracenia siebie. Jak potem spojrzę w oczy najbliższej osoby? pyta. Lao ma dosyć i mówi przy wszystkich jaki jest wkurwiony i nakazuje wszystkim wypierdalać. Huang był tego dnia bliski zamachnięcia się na Lao, ale w zasięgu znalazł się Joe odprawiony przez Asha, który stracił całkowicie dobry humor. „Macnij go, a taką ci fangę anlyngnę” rzucił tonem, który powstrzymał nawet słynącego z nieubłaganej siły woli Huanga. Przez chwilę brzydki rybolud miotał się ze swoimi myślami, ale usłuchał rady Lao Dekima, wziął palce i ruszył w kierunku Genichiro. Jeśli nie jesteś w stanie poświęcić tak wiele jak ja dla swojego marzenia…może za mało ci zależy, co rzuca do niego (między innymi) Lao. Na odchodne Huang zatrzymał się i rzucił tylko przez ramię „dziękuję, Lao” i obdarzył go takim typem uśmiechu, który Dekima zmroził, choć nie rozumiał dlaczego. Ten uśmiech coś zwiastował.
Lao po kłótni z Huangiem sugeruje Joe, aby się nie wtrącał w sposób rozmów karmazynowych (to były ich wewnętrzne konflikty) i udaje się do Darii, aby wybadać jej nastrój i spytać czy nie potrzebuje rozmowy. Ona dzielnie znosiła szycie rany i nie raz już zdradzała niewytłumaczalne wyczucie sytuacji.
- Wiem, że jestem porwana, ale dziękuję, że uczyniłeś porwanie przygodą. Jeden zły pirat tego nie zmieni. Nie damy się tak łatwo. - zacisnęła piąstki. - Słyszałam jak krzyczałeś sobie z tamtym super-ryboludem. Jak nie chcesz być piratem, jeśli ci ciężko... to zatrudnij się na służbę u mojej mamy. Będziesz szczęśliwy z nią. Nigdy nie będziesz głodny. Ja nie wiem czego chcę. Chcę być z wami na tym wielkim statku. Chcę być też z mamą. Muszę to wszystko sobie ułożyć. Chcę zjeść i spać.
Od tego momentu rybolud wiedział już, że to mądre dziecko ma jakieś rozeznanie w swojej sytuacji, aczkolwiek nie wie czy wybrać wolność czy bezpieczną rezydencję. Amaro dał jej cenną lekcję. Dekim wiedział jednak, że ta decyzja już została za nią podjęta. Zostanie wymieniona w zamian za informacje od jej matki, niezależnie co sama postanowi. Była pionkiem w większej grze. Odnalazł ironię w całej tej sytuacji: porywacz rozważał, czy oddanie dziecka matce jest dobrym krokiem czy nie. Przytulił dziecko i dołączył z nim do swoich kamratów.
Genichiro podchodzi do Huanga, chcąc uspokoić emocje zwaśnionych ryboludów. Odkaża ranę byłego łowcy nagród i pyta go czemu tak nienawidzi Lao, który jest jednym z najnormalniejszych w sojuszu. Odpowiedź jest bardzo konkretna: To on mnie wkręcił do was. Nie znoszę, że jest królem hipokryzji i przynosi wstyd naszej rasie. Jeden Lao zaprzepaszcza starania stu takich jak ja. Jak staniecie mu na drodze do celu to sprzeda was i nie mrugnie okiem. Genichiro odpowiada mu: pytanie czy każdy z nas nie jest w jakimś stopniu hipokrytą. Co powiesz o mnie. Jestem medykiem, zwany rzeźnikiem. Pomagam swoim, ale moim pragnieniem jest stawanie się coraz to silniejszym, a do walki używam mieczy i trucizn. Każdy co coś stracił, bądź chce coś osiągnąć, będzie dążyć do swojego celu za wszelką cenę. Co do Twojej rasy... Jest wielu piratów ryboludzi i uwierz mi.... czytałem, że robią dużo gorsze rzeczy od nas. Nie znam do końca waszej relacji, ale moim zdaniem mylisz się co do swojej opinii na jego temat.
Nie pozostało Genichiro nic innego jak przystąpić do operacji zszycia palców. Nie wiadomo czy przeważył brak wprawy w podobnych zabiegach, zmęczenie, trzęsąca dłoń ryboluda (w którym tlił się ciągle gniew) czy po prostu fakt, że podobnych zabiegów nie wykonuje się po bitwie na pierwszej lepszej plaży. Genichiro starał się, podszedł do zabiegu na spokojnie, ale ten przyniósł przede wszystkim ból, a palce dyndały w bezruchu. Huang w sumie stwierdził, że nie wiedział czego się spodziewał, wyklął „konowała od Dekima” i na koniec podsumował, żeby lepiej nie brał się nigdy za podobne zabiegi. W jakiś pokraczny sposób Genichiro i tak był jednym z tych, których Huang potraktował najlepiej w swojej pirackiej karierze.
Następnie Genichiro wraca do ojca, by dokończyć przerwaną wcześniej rozmowę. Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć śmieje się. Stwierdza, że statek był powierzony w dobrych rękach, bo on na nim był i stwierdza, że są po prostu różni. Ojciec rozsądny, a syn idący na żywioł i nic tego nie zmieni. O dziwo spokój mam w sobie tylko kiedy mam ratować ludzi, ale i wtedy mam ochotę nagle wszystko rzucić, chwycić za miecz i biec przed siebie. Sprawy łóżkowe zostawia sobie, a koncepcją drugiego-drugiego oficera sam jest rozbawiony. Chce po prostu wrócić do rannych, a potem na statek i zacząć świętowanie. Ojciec wysłuchał syna i już spokojniej przyznał, że nie da rady go zmienić i tylko się stara go przypilnować na wypadek, gdyby zupełnie stracił kontrolę. Emocje mu trochę puściły, więc ośmielił się nawet zaśmiać, że na swój pokraczny sposób byłby dumny z syna zabawiającego z kapitan, gdyby nie fakt, że jej cnota nie była wiele warta. Takiego ojca właśnie brakowało Genichiro.
- Oh, synu, wracajmy na „Wenus”. - klepnął serdecznie Genichiro i palcem wskazał na czerwonowłosą prowadzoną przez Jednookiego. - Patrz na Pana Asha, ten nawet na nią nie spojrzy. Taki musisz być, ha!
Redwiga w międzyczasie przybliżyła się do Asha oraz Joe (który w jej ocenie był niewdzięczny i zawiódł w momencie próby). Cieszę się, że jesteś cały. Byłeś bardzo dzielny. Czy mam przed sobą Asha "Jednookiego" czy Ashoutourana "Szkarłatną Śmierć"? zwraca się do tego pierwszego, będąc przekonanym, że ma przed sobą Szkarłatną Śmierć. W jej oczach Szept Nocy widział uwielbienie i inspirację. Mógł z nią zrobić co tylko chciał, choćby wziąć na tym piachu. Dla niej w tej chwili był ideałem, a może nawet i więcej: IDEĄ. Nie był jednak w dobrym nastroju po tym jak jego działanie wobec Elvisa nie powiodło się. Wyżył się na tłumaczącym z opieszałości Joe, na którego wydał już wyrok: Dosyć, nie mów do mnie już nic więcej. Zamilcz. Był dla Asha nawet niżej od Amaro, który przynajmniej był konsekwentny w tym co robił.
Następnie skierował swoją uwagę na kapitan. Czyżby przyszła na mnie kolej zgodnie z tym, co mówili Genichiro oraz Lao? Postawa Redwigi wyglądała na coś głębszego niż tylko żądzę, na niezdrową fascynację. Czas zamarł dla niego na moment, gdy pytanie zawisnęło w powietrzu. Wspomina bal w jego rodzinnym dworku, gdy trzy panny konkurowały o jego serce.Wszystkie jesteście takie same. Nie ma w was za grosz autentyczności. Jesteście niczym puste lalki - wprawdzie pokolorowane różnymi barwami, lecz grające tą samą nutę, nie potrafiące oprzeć się pokusie pójścia na łatwiznę, niczym nakręcone katarynki. Nie wiem czy zainteresowałbym się waszym prawdziwym "ja", ale z pewnością byłby choć cień szansy, którego już bezpowrotnie nie ma... rozmyślał wtedy. Rola pierworodnego syna, atrakcyjnego kąska do wyrwania ze stołu jego rodu, była czymś czego totalnie nie mógł zaakceptować. To jednak wtedy poznał Yasminę, której bezpośredniość ujęła go. Myślami wrócił do teraźniejszości. Zrozumiał dlaczego Redwiga go zaintrygowała i wzbudziła jego zaufanie. Była szalona, ale autentyczna, prawdziwa. Miała ten błysk w oku, który sprawił, że Ash ją polubił. Nawet jeśli nie była w niczym podobna do Yasminy i nie była bynajmniej archetypem jego damskiego ideału, emanowała pociągającą nutą szczerości. Ale nie teraz - teraz była niczym Arina, Gloria i Serafina (dziewczyny ze wspomnienia) - malowana lalka zapatrzona w niego przez wzgląd na to kim był, a nie jaki był. Jego spojrzenie złagodniało i objęło serdecznie Redwigę. I nie byłoby w tym nic niezwykłego gdyby nie fakt, że kompletnie zignorował jej pytanie i sprawiał wrażenie nieobecnego.
- Dobrze Cię widzieć, panienko Redwigo. Wyglądasz o wiele lepiej, choć chyba jeszcze nie wróciłaś do pełni zdrowia? Słyszałem, że mamy na statku dwójkę gości, czy mógłbym Cię prosić, abyś mnie do nich zabrała? Chcę ich poznać - powiedział miłą barwą głosu, ale jednocześnie tonem nieznoszącym sprzeciwu, na dowód czego odwrócił się na pięcie, będąc gotowym by odejść, ale jednocześnie wystawiając ramię tak, by mogła się go chwycić i iść z nim pod rękę. Im bardziej Ash dystansował się od Redwigi, tym bardziej pociągający i autentyczny się jej wydawał. Z przyjemnością wsparła się na ramieniu swojego II oficera. Rozumiał, że jego pozycja wzrosła, choć był w tym kaprys chaotycznego losu.
W ten o to sposób zakończyły się przygody i waśnie oficerów Karmazynowych Piratów na Czerwonej Wyspie oraz wszystkich szeregowych piratów tej barwnej załogi. Przemęczeni byli starciami na śmierć i życie, napięciami między trzema załogami oraz nieoczekiwanymi wydarzeniami, więc możliwość, aby w końcu znaleźć się tylko i wyłącznie wśród swoich załogantów, odebrać łupy i odpocząć na przerośniętej barce zastępującej im dom stanowiła wybawienie dla ich dusz. Kiedy łódkę z nimi w środku wciągnięto na górę i postawili stopy na pokładzie przez ciała przeszedł im niemal dreszcz ulgi. Kiedy „Wenus” zaczęła oddalać się od kolorowego archipelagu zmęczone nogi uginały się pod nimi, aby mogli paść na moment tam gdzie stali i zaczerpnąć upragnionego tchu. Nie wiedzieli nawet gdzie dokładnie kierują się, podążając za „Feniksem”. Drugi krok w PLANIE był niejasny nawet dla Redwigi, ale to w tej chwili nie miało znaczenia. Czekało ich jeszcze spotkanie, o którym zresztą wiele wcześniej rozmyślali – poznanie Redbary oraz rozmowa z jej tajemniczym oprawcą.
Niemal dosłownie na chwilę przed pojawieniem się Ashoutourana, Genichiro i Lao Dekima na „Wenus” nastąpił jedyny moment, w którym Gray D. Mon otrząsnął się z nieprzytomności. Po błyskawicznej kuracji pod Dolnym Miastem został przewieziony na małej łódce na „Wenus” jako cenny zakładnik drugiego-drugiego oficera a wraz za podążały plotki dotyczące jego osoby. Rozkazy były dosyć precyzyjne, ale brak ścisłego nadzoru miał swoje konsekwencje. Zamaskowanego przywiązano do masztu. Przymierzano się do znęcania nad nim. Gray udał, że traci przytomność. Kiedy łódkę z Redwigą oraz jej oficerami ćwierćolbrzymy wciągały na okręt, uderzony pałką Cień naprawdę stracił przytomność. Obudził się dopiero w ciemnicy, przywiązany do łóżka. Rozmowy dotyczącej jego osoby nie słyszał i nie pamiętał. Niemal chwilę po jego utracie przytomności oficerowie ruszyli, aby mu się przyjrzeć. Genichiro i Lao Dekim mieli większą sposobność obcowania z Wilkiem od Ashoutourana i gdy jeden z nich zsunął na moment maskę, zrozumieli z kim mają do czynienia. Wilk. Osobnik wyselekcjonowany przez Sexona jako piracki potencjał, sprytny i aktywny uczestnik wydarzeń z „Mrocznego Króla”, brylujący pod sufitem z niemal mistrzowskim geppo, by zniknąć, powrócić z przemową, ośmieszyć się, zawrzeć sojusz z łowcami nagród i momentalnie odzyskać poważanie, a na koniec ulotnić się. Wilk miał zgwałcić Redbarę. Wilk miał ponieść karę – stać się obiektem testowym dla Genichiro, który miał wykorzystać go jako królika doświadczalnego przed podobną „zabawą” z Szeptem Nocy. Ku uciesze Redwigi i być może Redbary.
Ashoutouran nieoczekiwanie zdzielił oprawcę Wilka, celując w szczękę z całej siły.
- Kto wam kurwa dał prawo dokonywać samosądu? Kto wam wydał rozkaz, aby doprowadzić zakładnika do nieprzytomności? I jak ja mam go teraz niby przesłuchać?! Zakładnik na statku, choćby nie wiem jak parszywy, jest dla Was nietykalny bez rozkazu. - patrzył teraz na tych, którzy stali najbliżej oprawcy - Macie pół godziny, aby go zabrać do mojej kajuty, tam ponownie skrępować i doprowadzić do takiego stanu, żebym mógł z nim porozmawiać - ponownie zrobił pauzę, zbliżając się do Graya i przyglądając się jego ranom - jeśli zobaczę cokolwiek nowego, to gwarantuję Wam, że skończycie dużo gorzej niż agenci CP, których zaszlachtowaliśmy z Lao Dekimem podczas dzisiejszej misji.
Potem jednak zapewnia szybko Genichiro, że odda mu jego trofeum po przesłuchaniu, ale ten nie robi problemu ("lepiej przed moimi testami niż po"). Dzieli się swoją teorią. Skoro Sexon go werbował, to mógł znaleźć się tam z przypadku tak jak my, ale też mógł z nim współpracować. W takim wypadku nadal nie można wykluczyć, że jest agentem CP. Postaram się to z niego wyciągnąć. Lao znajduje przeciw argument: jeśli ten Wilk był z marynarką, a na to wygląda, to czemu później nie pomógł Sexonowi? Teoria ryboluda jest taka, że Gray od początku miał na celowniku Redwigę, ale nie przewidział intrygi marynarki.
Nie było zbyt wielu kobiet na „Wenus”, więc po zajęciu sprawą zamaskowanego gwałciciela oficerowie nową twarz zauważyli bardzo szybko. Redbara przyczaiła się w cieniu i śledziła los swojego oprawcy. Podeszli bliżej, a ona zamarła w bezruchu. Wcale nie wydawała się być podobna do Redwigi. Rysy były identyczne, ale przypominała jej siostrę w formie po nadużyciu mocy owocu. Zdawała się dźwigać wielką traumę. Lao w ogóle odpuścił kontakt z nią z uwagi na swoją reputację. Genichiro zapewnił Redbarę, że jest bezpieczna i zamaskowany nic jej już nie zrobi, a on pomoże mu zrozumieć jaki błąd popełnił. Szept Nocy wyciągnął też ku niej dłoń, chcąc pomóc jej wstać.
- Witaj, nazywam się Ash. Miło mi Cię poznać, siostro panienki Redwigi, jak Ci na imię? Pragnę z Tobą pomówić, jednak nim to nastąpi, chcę zapytać, czy nie potrzebujesz strawy i napitku? Nie godzi się również, aby taki gość jak panienka siedziała tutaj jak pies, przejdźmy na pokład gdzie zostanie panienka przyjęta w należyty sposób. Proszę czuć się bezpiecznie i swobodnie, a my dołożymy starań, aby włos z panienki głowy nie spadł.
Redbara nie odezwała się do Lao i Asha. Poznała ich jako demoniczne postaci z rządowej gazetki i tym właśnie dla niej byli – parą demonów. W jej pamięci nie zatarł się widok listu gończego z gazety, którą wcisnął jej Cień. Pamiętała „Jednookiego”, którego oblicze ozdobiła krew. Bardzo się go bała. Ostatecznie, po dłuższym zastanowieniu, zdecydowała się porozmawiać z Jednookim na stołówce, choć z głównie z uwagi na głód, który ją opanował. Jedynie Genichiro był dla niej kimś na zupełnie odmiennych prawach. Normalnie obawiałaby się go, ale on ją uratował. Tylko jemu odważyła się spojrzeć w oczy, choć tylko na krótko.
Kolejne łódki z załogantami przybliżały się do „Wenus”. Ćwierćolbrzymy wciągały je na górę, a następni piraci przybywali na okręt. Wśród nich w końcu znalazł się Huang. Przeszedł się po pokładzie, dźwigając tylko znany sobie ciężar. Przystanął na moment przy nieprzytomnym Grayu. Potem podszedł bliżej Redbary i przyjrzał się tej nieszczęsnej, przerażonej dziewczynie. Nie chciał jednak rzucić się w oczy oficerom – szczególnie Lao Dekimowi – więc po chwili refleksji oddalił się, by osunąć wzdłuż jednego z masztów, wyciągnąć nogi zakończone wielkimi stopami z rybią błoną i zasnąć.
Lao Dekim udał się z Darią coś zjeść na stołówce i tam skrzyżowały się jego losy z Ashoutouranem, który rozmawiał z Redbarą i zarzucał ją serią pytań. Jak się znalazłaś na statku i jaki jest Twój dalszy plan? Chcesz pływać z panienką Redwigą? Jaki jest Twój obecny stosunek do pani kapitan? Na każde pytanie tak naprawdę Redbara mogła odpowiedzieć tak samo: nie wiem. Żyła w rutynie szlacheckiego życia ambitnego, choć podupadającego rodu i nagle jej wyspę zaatakowała jej siostra, po czym ta sama siostra uratowała ją z rąk torturującego jej rodzinę porywacza. Wszystko wydarzyło się za szybko. Rozmawiając z Ashoutouranem sama chciała udzielić odpowiedzi, bo nie wiedziała co tak naprawdę wydarzyło się w jej życiu, a przede wszystkim co ma myśleć o Redwidze. Ostatnie jej ekscesy zatajono przed nią, po czym nagle ujawniono, a ona równocześnie spaliła rodzinny dom i uratowała ją. Nie potrafiła się odnaleźć w tym świecie. Szept Nocy może jej zaufania nie wzbudził, ale nie zrobił niczego, aby w jej oczach stracić. Wtedy padło to feralne pytanie: czy zostałaś zgwałcona przez tego zamaskowanego człowieka? Trauma była zbyt świeża. Nawet na dobre nie skończył, a ona już łkała. Ash przywodził jej na myśl Cienia, który zza maski wyrzucał z siebie kolejne pytania. Dostała napadu lęku i zaczęła mamrotać w amoku jakąś niejasną odpowiedź. Ashoutouran nawet nie zrozumiał jej bełkotu. Postronni piraci, w tym Lao i Daria, zaczęli opuszczać stołówkę.
W tym samym czasie równie trudną rozmowę prowadził Genichiro opatrujący Aisoppa.
- Byłem w „Mrocznym Królu”. Marzyłem o piractwie. Walczyłem u boku tego ryboluda. Zabiłem człowieka. Piłem z twoim ojcem, odcięło mnie i obudziłem się zmasakrowany na tej wyspie. - płakał i podsumowywał losy, wtulając się niczym dziecko do Genichiro. - Nie wiem co się dzieje. Czy ja zwariowałem? Bardzo się boję. Co z moją twarzą? Proszę, uratuj mnie, boję się!
Genichiro orientuje się, że najpierw mieli do czynienia z Aisoppem, potem opętał go duch matki, a teraz miał przed sobą znów sierotę. Zastanawiał się w jaki sposób chłopiec zamienia się osobowością lub duchem z kimś innym. Starał się uspokoić sierotę, opatrzeć jej rany i ulżyć w bólu, choć nie miał pomysłu jak uporać się z brakiem uzębienia. Gdy dziecko zasnęło, zajął się pozostałymi rannymi, zapominając o śnie i odpoczynku.
Lao i Daria razem obserwowali morze, które rozciągało się w nieskończoność, skrząc się pomarańczowymi refleksami od zachodzącego słońca. To naprawdę był piękny widok i nawet Lao, który przecież sporą część życia spędził na morzu, był nim zachwycony. Zawsze w takich momentach pojawiało się ukłucie bólu i tęsknoty, że nie dzieli ich z Visaam. Dekim zaczął jeść owoce i spojrzał na Darię.
- Twoja mama…ona chce cię chronić. Chce twojego bezpieczeństwa. Sama już dziś widziałaś, że świat bywa chaotyczny i groźny. Ale bywa też przepiękny, jak teraz. Bez tego chaosu czasem ciężko żyć. Często też jest się rzucanym w sytuacje, które nie do końca nam odpowiadają. Ale zawsze można próbować szukać w nich jakiejś szansy. Tak jak teraz z tobą, Daria. Powiedziałaś na plaży, że wiesz iż jesteś porwana. To w pewnym sensie prawda, tak jak prawdą jest, że chciałem i chcę dostarczyć ci przygody. Należy ci się, po tak długim czasie w zamknięciu. Wiesz - ja kiedyś byłem tym strażnikiem po drugiej stronie drzwi. Przez moment. Ja już pracowałem dla twojej mamy. Głównie pływałem na statkach, ale przez moment chroniłem twojego pokoju, nie wiedząc nawet kto jest w środku. Twoja mama jest jednak bardzo… jest bardzo zaborcza. Lubi jak jest tak, jak ona chce. Dziś dowiedziałem się, że swoim działaniem sprawiła mi wielką przykrość. Największą. Mamy jednak nadzieję, że teraz twoja mama pomoże nam, a ma ku temu możliwość. Co będzie później…decyzja należy do ciebie. Mam tylko nadzieję, że cokolwiek zdecydujesz, to ta przygoda dostarczy ci wielu wrażeń i wspomnień. Co do twojej przyszłości. Póki co korzystaj i ciesz się. Jutro możemy popływać jeśli chcesz, gdy odpoczniemy. Czasu do decyzji jest jeszcze trochę. Przypomnij sobie jednak jak kończy się bajka o Peteru Panku.
Odprowadził ją do swojej kajuty – w której na szybko uprzątnął z butelek po alkoholu i do której wprowadziła się Daria – po czym zasnęli głębokim snem.
Oczekiwane wezwanie do kajuty Redwigi Crimson nastąpiło dopiero po trzech dniach od wypłynięcia z Czerwonej Wyspy.
- Pani Kapitan - rozpoczyna, skłaniając głową - udało się odbić dziecko tej suki Puff…znaczy Lady Puff - Lao wciąż targała wściekłość na myśl o tej kobiecie. - Na imię ma Daria. Jest jednak…specyficzna. Po pierwsze, na imię ma Daria, a jest ewidentnie chłopcem. To dziecko, ale waży pewnie tyle co ja. Nie przesadzam. JEST KURWA OGROMNE - Lao rysuje wielki okrąg, pokazując, jak gruba jest Daria. - Trzymana była pod kluczem, w pokoju. Świat zna tylko z tego co widziała przez okno oraz z bajek, opowieści i być może gazet. I teraz tak - Lao wziął wdech - Daria nas lubi. Nas, w sensie karmazynowych. Dla niej jestem jak Peter Płetwalek…znaczy Peter Panek w waszej wersji. Wyciągnąłem ją na magiczną wyprawę. Trochę ta iluzja pękała po drodze gdy widziała wylewające się flaki ochroniarzy lub agentów CP4, ale dziecko dużo potrafi wyprzeć. Dla niej jest to wspaniała przygoda. Podtrzymywałem tę…zabawę cały czas i uważam, że najlepiej by było dalej ją podtrzymywać, tak długo jak się da. Daria sama chętnie z nami szła. Nie próbowała uciekać. Ostrzegła nas nawet przed CP4. Właściwie to nam pomagała. Tak jest dużo łatwiej realizować nasz PLAN. Proszę więc o rozważenie by nie niszczyć tej fasady - pociągnijmy ją dalej. Nie zamykajmy jej pod kluczem, po prostu miejmy na nią oko - wytłumaczył swój pogląd Lao. - Przy okazji niech to dziecko przeżyje jakąś przygodę. Ta jej pierdolnięta matka robi jej pranie mózgu, trzyma w zamknięciu jak kanarka. Pokazanie jej dobrych stron zewnętrznego świata tylko uprzykrzy Puff życie. A na tym to mi akurat bardzo zależy. Mogę podjąć się opieki nad Darią, nie jest to dla mnie problem. Wiem, że prędzej czy później dojdzie do realizacji planu i przekazania Darii, ale póki to nie nastąpi, niech trwa jej przygoda - zakończył Lao.
- Mogę się przysiąść? Też jestem zmęczona. Chętnie odpocznę przy tobie. Dajesz duży cień i sprawiasz miłe wrażenie. - Redwiga przysiadła się i choć tekst o cieniu był dwuznaczny to jednak emanowała wyrozumiałością oraz ciepłem do dziecka. - Widzę, że kochasz wodę. Mój żywioł to zdecydowani ogień. Zaniosłabym go w każdy zakątek świata. Myślę jednak, że oba żywioły można połączyć. Jestem przyjaciółką Petera Panka. Bliską. Nazywam się Redwiga.
- Sklej pizdę, Redwiga! Miło cię poznać. Jestem Daria. - klepnęła ekshibicjonistkę i uśmiechnęła się serdecznie. - Słabo wyglądasz. Może zjedz coś?
- Chętnie, bardzo chętnie. - zaśmiała się Redwiga.
- To świetnie. Mnie też możesz od razu przynieść. - odpowiedziała jej Daria, patrząc w morze.
- Przyniosę. Obiecuję. - śmiech Redwigi zmienił się w serdeczny, ale niepowstrzymany rechot daleki od jej szlacheckiego, niekiedy, wizerunku. Po nim przytuliła delikatnie, ale bardzo czule Darię, która nie odwróciła się nawet w jej kierunku, ale uśmiechnęła się subtelnie. - Chciałam ci powiedzieć, że jeśli czegoś potrzebujesz, nawet rozmowy... Będę dla ciebie zawsze.
- Jak coś cię trapi to ja z tobą też pogadam. - na moment okama zignorowała morze. - Jesteś smutna czy mi się wydaje?
- Nie. - Redwiga otarła łzę. - Nie jestem. Po prostu kogoś mi przypominasz.
- Zwariowałeś, ty popierdoleńcu? Boże jedyny, jak dobrze, że mnie masz, bo beze mnie sodówka ci uderzy zaraz do głowy. Drugi-drugi oficer, psia jego mać. Naprawdę myślisz, że nie wiem co robiłeś z Redwigą? Ty się powinieneś nazywać Fiut z Ilken. Zastanawia mnie tylko co tobą kierowało. Jeśli ambicja to jesteś tylko głupcem, który nie wie z jaką kapryśną siłą igra. Jeśli żądza to jesteś skończonym, niepanującym nad sobą debilem. Jeśli miłość to... tu nawet słów mi zabraknie. - potrząsał synem nerwowo. - Ta kretynka pobiegła za tobą, a statek oddała jakiemuś durniowi od Ashoutourana. Myślisz, że kto pomógł mu ogarnąć dyscyplinę w załodze? Twój stary. Zostawiła okręt pod wpływem impulsu. Zmienia ot tak plany w sojuszu, w którym iskrzy od początku, a jeden z kapitanów to przewrażliwiony na punkcie wizji i planów pragmatyk. Ja widzę synu, że jesteśmy na tykającej bombie, ale tobie dobrze jest chyba odpalać lont. Co tobą kierowało? Powiedz mi z ręką na sercu. Zakochałeś się? Podoba ci się tak ona? Tak cię z matką wychowaliśmy? O co chodzi z tą bliźniaczką? Ją też dymałeś? Jeśli nie zdążyłeś to na szczęście jest teraz bezpieczna przed tobą na "Wenus". Podjąłem taka decyzję przez tego cieślę zanim pozostałe załogi zorientowały się, że to nie Redwiga i nie przyszło im do głowy nic głupiego. Ten zamaskowany też jest na statku. Nasi medycy opatrzyli go wstępnie i...
- Naprawdę? Tak mnie nienawidzisz? Ja nie odczuwam do ciebie tej emocji. Nie odczuwam też żadnej innej. Nie marnuj swojego czasu na kogoś kto nie poświęca ci sekundy swoich myśli. - Lao miał odejść, ale zatrzymał się. Może przez to, że czuł się podpity? Do tego zmęczony, wkurzony, smutny, a zaraz podekscytowany wiedzą o Vis. Nie wiedział. Ale zatrzymał się i obrócił w stronę Huanga. Podszedł do niego szybko. - A może kurwa Ty wykradnij Darię i zaopiekuj się nią? Co wam tak wszystkim odjebało. Czemu ja mam być tym moralnym? Weź ją, porwij. Pewnie, czemu nie? Nie dasz rady? Nie spróbujesz? Jest ci obojętne, co? KURWA JEBANY HIPOKRYTO. Łatwo się mówi co inni powinni robić, co? Jestem zapijaczony, prawda. Ale mam kurwa marzenie. Mam cel. Który jest dla mnie najważniejszy. Nie wiem jak ty. Ale ja mam w piździe twoje zdanie. Nie postawię Darii powyżej mojego marzenia. Co nie znaczy, że mam jej kurwa robić piekło z życia. Jeśli mam okazję, to jej pomogę, ale priorytety są jasne. Mój cel jest ważniejszy niż to kurwa wszystko. Tylko on się liczy. Co ci daje prawo stawiać się tak wysoko? Chuja robisz. Nawet kurwa nie musiałeś z nami tu być, tylko odjebałeś głupotę z tą mapą. My byśmy was wszystkich wypuścili. Mieliśmy gościa z marynarki z logią na horyzoncie. To, że tu jesteś to uwaga…TWOJA WINA. Zjebałeś. Weź odpowiedzialność za swoje decyzje. I JASNE, nienawidź mnie. Chuj mnie to boli, że chcesz mnie widzieć martwego. Mnie nie interesujesz, rozumiesz? Albo spraw, byś mnie zainteresował, albo spierdalaj - Lao dostał pijanego słowotoku. Jego zdania były urywane, czasem brakowało między nimi jakiegoś pomostu, połączenia. Trochę niczym strumień świadomości. Ale właściwie to były szczere. - I weź kurwa ta palce, idź do Genichiro, niech ci je przyszyje. Jeśli nie będzie chciał, to powiedz, że ja o to proszę. Nie stać cię na to? Powołać się na mnie? to znaczy, że jesteś jebanym hipokrytą. Nie jestem tak ważny dla ciebie, rozumiesz? Wybrałeś sobie mnie jak jakiegoś jebanego chochoła, z którym masz walczyć. Pomyśl co tak naprawdę się liczy - Lao na moment zamilkł i przerwał swój pijany słowny atak. - I kurwa dzięki za ten pomysł z kotem u Darii. Pierdolony jebany Amaro. Atakuje dziecko i jeszcze się tłumaczy. Jak oni mnie wkurwiają. Dużo z nich. Ty też. Wypierdalajcie wszyscy, zostawcie mnie kurwa! - Lao dyszał ciężko. Zorientował się, że ta tyrada zakończyła się ponownie wypłynięciem krwi z ust, która teraz zmieszana ze śliną ściekała z kącika warg. Dekim otarł się dłonią i spojrzał w stronę pozostałych na plaży. Odeszli z Huangiem na bok, więc pewnie nie słyszano dokładnie ich rozmowy, ale kilka kurw czy jakiś głośniejszy fragment mogli usłyszeć. Przede wszystkim jednak, mogli zobaczyć wkurwionego, nieopanowanego Lao.
Huang był zaskoczony odpowiedzią, ale speszony długą wiązanka wyrzutów i wyzwisk był najwyżej kilka sekund, bo nienawiść wzięła nad nim górę bardzo szybko, a przynajmniej szybciej od rozsądku.
- Nie interesuje mnie twoje marzenie. Nawet mi nie próbuj go powiedzieć, bo się porzygam. - zaczął Huang, a wokół zbierali się gapie, którym nigdy dość było awantur. - Marzenie nie może być pretekstem, aby zboczyć z moralnej ścieżki. Ja też mam swój cel, do którego belly to jedynie droga. Jaki sens jest go zrealizować, zatracając siebie? Jak potem spojrzę w oczy najbliższej osoby? Gdybym się kierował tylko celem to bym nie bawił się w wykupywanie przyjaciół mapą, która była przepustką do mojego snu. To nas różni i dlatego tak bardzo cię nienawidzę.
Pierwszy oficer
Licznik postów: 1,177
Kaito Kurogane, szesnastoletni potomek kowalskiego rodu z Wano, na dwa lata po tajemniczej śmierci ojca decyduje się opuścić rodziną wioskę Tsurugi. Niemal na moment przed dokończeniem pakowania otrzymuje tajemniczy list zaadresowany do jego ojca. Adresatem jest jego dawny przyjaciel, Zeff "Czerwona Noga", były pirat i znany mistrz kuchni na pływającej restauracji. Nie wie o śmierci Hayato, wytyka mu nie odzywanie się. Wspomina o uratowaniu życia sprzed, przygodzie z niechcący wyszkolonymi agentami Cipher Pol. Zaprasza go na Festiwal, który chce urządzić i przestrzega, że jeśli nie zjawi się, w "ogień wrzuci jego klanowe techniki".
Syn kowala decyduje się złożyć mu wizytę. Kończy pakowanie, ogłasza swoje odejście, a mieszkańcy Tsurugi obdarowują go prowiantem i prezentami. Zatrzymuje się na posiłek u jednego z sąsiadów, dziwnego gospodarza, który proponuje mu odkupienie pozostawionego domostwa i pozostawia czas do namysłu. Kaito zjawia się w lokalnej oberży "Wołowe i Wieprzowe", gdzie niemal pół wioski szturmuje, by zobaczyć przyjezdnych marynarzy, którzy byli świadkami wydarzeń z "Mrocznego Króla" i rozwożą ciała zmarłych przyjaciół, w tym przypadku kapitana Domingueza. Syn kowala składa im jako jedyny kondolencje i zyskuje sympatię Kamasiego Jacksona, Michelle Davis oraz Harrego Milesa. Kiedy ten pierwszy przyznaje, że wszystko co miało miejsce na Czwartej Wyspie było inscenizacją i porażką Światowego Rządu, Harry Miles próbuje odwrócić uwagę tłumu od ujawnionych informacji i inicjuje, zaciekawiony jego mieczem, sparing z Kaito. Przewaga kapitana jest ewidentna, a Kaito jest pełen obaw, lecz prowadzony przez ojcowskie słowa wykazuje się szybkością i odwagą. Chociaż wpada w zasięg enzymów cebulowej paramecii, zdradza, że posiada haki zbojenia. Zjednuje sobie marynarzy oraz zostaje bohaterem dla mieszkańcó wioski, którzy powtarzają dumnie "Tsurugi też potrafi". Jeszcze tej samej nocy Kaito decyduje się sprzedać dom sąsiadowi, z zastrzeżeniem, że wszystko co odnalezione i mające związek z jego ojcem ma zostać mu odesłane. Sąsiad wraz z synem sprawdzają stan domostwa, są pod wrażeniem i dopięte zostają ostatnie szczegóły – wybór między lokalnym notariuszem (opcja tańsza, ale wymagająca oczekiwania na jego powrót i ze świadomością, że to znajomy gospodarza) oraz tym z Goa (szybsza i pewniejsza, lecz droższa i wymagająca przeprawy do Królestwa Goa wraz z dziwnym gospodarzem).
Kaito decyduje się na ten pierwszy wariant. Jego odejście z wioski przedłuża. W międzyczasie wspomina dawne dzieje, oddaje refleksji życiowej oraz wykuwa sobie nóż, który będzie mu towarzyszył w podróży. Sprzedaje jednak pomyślnie dom, dostaje sporo belly, a gospodarz "Wołowe i Wieprzowe" przenocowuje go. Harry Miles udziela mu ostatniej lekcji szermierki, którą młodzieniec przyjmuje z pokorą. Marynarze odpływają, a niedługo po nich Kaito, na "Demonie Prędkości". Podróż jest wolna i nijaka, ale poprzedzona bardzo ciepłym pożegnaniem ze strony mieszkańców wioski. Ogarnia go zew przygody.
Drogi Hayato,
Zlewałeś mnie kompletnie przez ostatnie lata, ale w ostatnim czasie przechodzisz samego siebie. Nie wiem co się z tobą dzieje, ale zwyczajowo przynajmniej raz na pół roku posyłałeś mi rutynowy list. Teraz jednak uparcie milczysz i nie wiem co z tego wynika. Przyszedł czas twojej wiadomości, a nie ma jej. Zaczynam się martwić. Bądź co bądź uratowałeś mi kiedyś życie. Mało kto może się tym pochwalić. Ostatni raz kontakt urwał nam się, gdy przestraszyłeś się faktu, że omyłkowo wyszkoliłem agentów Cipher Pol. Jak dobrze wiesz tamto wydarzenie nie miało związku z waszymi sekretnymi technikami.
Jeśli nie chcesz mojej przyjaźni to po prostu powiedz mi to. Nie widziałem cię tak naprawdę lata. Nie chcesz dać się ugościć najlepszym jadłem i winem oraz powspominać dawne przygody. Chciałbym zobaczyć na kogo wyrósł Kaito, pokazać ci mojego przybranego niewdzięcznika, powspominać tamtą przygodę. Szykuję na moim okręcie wydarzenie, którego rozmach wykracza nawet poza moją skalę. Weź dzieciaka i przybądź. Wiem, że Tsurugi jest niemal odcięte od świata, ale z Królestwa Goa dostaniesz się do mnie statkiem, który specjalnie wiezie tamtejsze tuzy w moje nieskromne progi na szykowany przeze mnie festiwal. Przejdę samego siebie. Powiedz tylko obsłudze, że jesteś „Czarną Ręką”, a wieść rozniesie się sama i szybko cię odnajdę.
PS Jeśli w końcu do mnie nie zawitasz to w ogień wrzucę te wasze techniki klanowe. Nic mnie one nie obchodzą.
Twój Zeff
Znikoma obecność marynarki na wyspie oraz młody wiek Kurogane’a sprawiły, że nie miał jeszcze wyrobionej opinii o strażnikach prawa wyznaczonych przez światowy rząd, ale o legendarnym Garpie słyszał od ojca. „To prawdziwy bohater ludzi” i „Gdyby wszyscy marynarze byli tacy jak on” — mówił Hayato o wiceadmirale z nutą poważania. Dla Kaito, który wzorował się na ojcu, każda osoba, którą Hayato szanował, stawała się dla niego idolem, godnym
Kaito, zaledwie ośmioletni chłopak o błyszczących, onyksowych oczach, wbiegł do kuźni, gdzie jego ojciec, Hayato, kuł rozżarzoną stal. Chłopak z entuzjazmem podbiegł do ojca, niemal nie mogąc powstrzymać emocji.
— Tato! Tato! — krzyknął, łapiąc oddech. — Wiesz, co postanowiłem? Chcę zostać piratem! Będę żeglował po wszystkich morzach, odkrywał skarby i zostanę najsłynniejszym kapitanem na świecie!
Hayato zatrzymał młot w połowie uderzenia, a jego twarz przybrała surowy wyraz. Odłożył narzędzie na bok, otarł pot z czoła i spojrzał na syna z mieszanką zaskoczenia i troski.
— Piratem? — zapytał powoli, jakby próbując zrozumieć, skąd u Kaito taki pomysł. — A wiesz, co to naprawdę oznacza?
Kaito, niezrażony poważnym tonem ojca, kiwnął głową, pełen dziecięcej pewności siebie.
— Oczywiście! To przygody, wolność, no i skarby! — odpowiedział z uśmiechem.
Hayato westchnął ciężko, po czym uklęknął, żeby być na wysokości syna. Jego oczy stały się łagodne, ale wciąż poważne.
— Kaito, posłuchaj mnie uważnie — zaczął. — Bycie piratem to nie bajka. Owszem, może usłyszysz historie o skarbach i sławie, ale w rzeczywistości piractwo to życie pełne przemocy, zdrady i śmierci. Piraci nie są bohaterami, jakich sobie wyobrażasz. Atakują, rabują, zabijają niewinnych ludzi. A ci, którzy wybierają taką drogę, często kończą na dnie morza albo z głowami na pniu.
Kaito zmarszczył brwi, próbując przyswoić słowa ojca, choć trudno było mu pogodzić się z takim obrazem.
— Ale przecież... nie wszyscy piraci są źli, prawda? — zapytał niepewnie.
— Niezależnie od ich motywów, synu, to życie, które prowadzi do cierpienia — Hayato położył dłoń na ramieniu Kaito. — Masz przed sobą inne drogi. Jesteś utalentowany. Możesz być kowalem jak ja, a może nawet kimś znacznie większym. Świat ma wiele do zaoferowania, ale piractwo to nie wolność, to łańcuch, który ściągnie cię na dno.
Kaito, patrząc w oczy ojca, powoli skinął głową. Jego dziecięce marzenie nagle wydało mu się mniej atrakcyjne, choć wciąż odczuwał wewnętrzną iskrę niepokoju.
— Zrozumiałem, tato... — odpowiedział cicho. — Nie chcę być piratem.
Hayato uśmiechnął się lekko i przytulił syna, wiedząc, że ten zrozumiał, choć potrzebował czasu, aby przetrawić te słowa.
— Masz przed sobą całe życie, Kaito. Znajdziesz swoją drogę, ale obiecaj mi jedno — podążaj za nią z honorem.
Kaito przytaknął.
- Ta cała Redwiga „Ekshibicjonistka” Crimson brzmi jak prawdziwa wariatka nie dość, że zabijała ludzi nago to jeszcze uprawiała seks z ryboludem w czasie walki ? Trochę to dziwne, że szlachcianka została piratem i pieprzyła się z ryboludem, który jest niesławny za zabijanie wysoko urodzonych kobiet ? – wymruczał pod nosem chłopak odkładając gazetę.
Nie spodziewał się, że mieszkańcy Tsurugi nie mają zamiaru tak łatwo pozwolić mu opuścić rodzinne strony – nie bez błogosławieństwa, kilku porad oraz podarków i prowiantu na drogę. Wszyscy przeczuwali, że młody Kurogane kiedyś opuści ich wioskę, a nagła śmierć Hayato przyśpieszyła tylko nieuniknione. Wielu bało się o jego los i przestrzegało przed plagą piractwa, lecz sporo było głosów, które wyrażały szacunek dla odwagi Kaito, a nawet zazdrościły mu (szczególnie młodsi chłopcy). Pytano czy zamierza podążyć drogą kowalstwa, dołączyć do marynarki, a może po prostu ruszyć za zewem przygody. Niezależnie od odpowiedzi Kaito czekała na niego zawsze ta sama porcja pełnych życzliwości banałów i rad, a także kolejne pakunki oraz prezenciki. Syn kowala szczególnie rozpieszczany był przez starsze kobiety. Otrzymał na drogę garść orzechów, suszowe owoce, szarlotkę, pałkę z kurczaka, pęto kiełbasy, cztery chlebki, kulki ryżowe, soloną rybę, muffinki, a nawet lokalny cydr (całkiem sławny zresztą), tanie wino oraz wiadro maślanki, z którym kompletnie nie wiedział co zrobić. Nie zabrakło sporej dawki tytoniu, a także otrzymał dziennik na spisanie przygód, mydło w kostce, medalik ochronny oraz podręczny scyzoryk. Jedna z córek sąsiadów wyszeptała, że kocha go i podarowała ręcznej roboty koraliki na rękę. „Zanieś je na koniec świata i pamiętaj o mnie” kazała sobie obiecać. Kaito traktowano już zupełnie inaczej. Był młodym dorosłym, któremu można (nawet trzeba!) prawić rady, ale też trzeba szanować za odwagę.
Szybko pobiegł do kuźni i sięgnął po wykuty własnoręcznie miecz. Była to standardowa katana z rękojeścią przewiązaną złotym sznurem. Ostrze spoczywało w czarnej pochwie zdobionej złotymi rycinami. Kaito wysunął broń, dokładnie sprawdzając jej stan.
*Czy to naprawdę dobry moment, żeby sprzedać?* – zastanawiał się. – *To przecież jeden z niewielu namacalnych śladów, jakie po nim zostały.* Ojciec nie przywiązywał się do rzeczy materialnych, to prawda. Dla Hayato liczyły się praca, honor i rodzina. Ale ten dom był czymś więcej niż tylko budynkiem. To tu Kaito uczył się kowalstwa, tu spędzał wieczory, słuchając ojcowskich opowieści. Każdy kąt przypominał mu o nim. *Jeśli sprzedam dom, zamknę za sobą tę część życia na zawsze,* pomyślał. A jednak... *Czy nie powinienem iść naprzód? Ojciec chciałby, żebym żył własnym życiem, bez ciężaru przeszłości. Może czas przestać trzymać się tego, co było, i skupić się na tym, co będzie?*
– Masz rację, nic mnie już nie trzyma na Tsurugi, więc sprzedam ci ten dom, ale pod dwoma warunkami – powiedział w końcu, spoglądając na gospodarza z determinacją.
– Po pierwsze, jeśli znajdziesz jakiekolwiek listy lub dzienniki zaadresowane do mnie lub mojego ojca, przechowaj je dla mnie bez otwierania. Po drugie, chcę, byś przechował wszystkie bronie wykute przez mojego ojca. Zgoda? – Kaito wstał i wyciągnął rękę do starszego mężczyzny. Jeśli ten zgodzi się na jego warunki, młodzieniec podpisze umowę sprzedaży, weźmie zapłatę i ruszy na spotkanie z marynarzami.
- Dogadujemy się bardzo dobrze, ale wiesz, że chcę mieć rodzinne interesy zabezpieczone w stu procentach. Od żony i tak dostanę przez ucho ścierą, więc przynajmniej pragnę mieć absolutną pewność, że nie kupuję kota w worku, a umowy z młodzieniaszkiem nikt nie będzie kwestionował lub nikt nie będzie podważał twoich aktualnych praw do nieruchomości. Dlatego najpierw będziemy musieli się wybrać z moim synem i zobaczyć w jakim stanie jest dom wewnątrz. Trochę po śmierci ojca w nim pomieszkałeś, nikt nie ma zastrzeżeń do twojego zachowania czy wychowania w ogóle, ale ja sam nie ufałbym moim dzieciom zostawionym samopas. Chcemy mieć wszystko też poświadczone notarialnie. To w zasadzie formalności, ale opóźnią twoją wyprawę. Będziesz musiał też odprowadzić opłatę notarialną. Cóż, muszę być przygotowany na wszystko, nie chcę oberwać od żony. - uśmiechnął się porozumiewawczo i dopiero wyciągnął dłoń. - Z tym notariuszem możemy to załatwić na dwa sposoby. Tsurugi to wioska na wysepce, która nie ma wielkiego znaczenia i nie utrzyma ambitnych, takich jak ty. Mieliśmy tu może jakimś fuksem mistrza kowalstwa, obecnie znawcy doceniają nas za cydr i sery, ale tak się jeszcze szczęśliwie składa, że mamy tutaj notariusza. Wróci on dopiero do Tsurugi za dwa czy trzy dni... ale przyznam, że mam z nim więcej niż serdeczne stosunki i możesz kwestionować jego bezstronność. Dlatego, jeśli sobie zażyczysz, udamy się do notariusza w Królestwie Goa, ale będziesz miał takiego starego grzyba jak ja w podróży przez jakiś czas i nie wiem czy przeżyjesz taką porcję żartów z brodą. Poza tym w „mieście” nieznajomy notariusz z pewnością skubnie cię za usługę o wiele mocniej niż mój sprawdzony znajomek. Przemyśl to sobie dokładnie i wróć do mnie na wieczór. Wspominałeś, że chcesz zahaczyć o tę karczmę i zobaczyć marynarzy. Aha, jeszcze jedno. Tabaki się nie pali, ha!
Musiał albo zdać się na zaufanie do znajomka sąsiada lub przepłacić w Królestwie Goa, znosząc jako towarzysza podróży starszego faceta. Nie tak miał prawo wyobrażać sobie swoją „przygodę” młody mężczyzna. Gospodarz był życzliwy, ale w dłuższych rozrachunku trochę namolny, odrobinę zbyt przemądrzały, a i reputacja dziwaka jednak była zasłużoną, nawet jeśli był to dziwak nieszkodliwy. Musiał to sobie przemyśleć. Nie nalegano, aby odpowiedzi udzielono natychmiast.
Ciemnoskóry zdecydował się otworzyć jako pierwszy, zresztą to on sam zaczął ten temat.
- Nie byłoby żadnego "Mrocznego Króla", gdyby nie marynarka. Amaro został pokonany i złapany, zresztą ten pachnący cebulą jegomość sam przyczynił do tego rękę i może sam potwierdzi moje słowa. - wskazał palcem na Milesa, ale ten milczał w skupieniu. - Rząd chciał wykorzystać renomę Amaro i ściągnąć jak najwięcej pirackiego potencjału, aby potem triumfalnie go stłamsić. My byliśmy wykonawcami planu. Problem w tym, że ten piracki potencjał nam się wymknął spod kontroli, a nie wiedzący o tym całym fortelu łowcy głów zaatakowali nas, biorąc za pirackie szumowiny. Efekt końcowy znacie.
Propozycja prawdziwej walki wywołała w nim nieoczekiwany lęk – czuł, jak jego dłonie zaczynają lekko drżeć, a serce bije jak oszalałe. *Czy jestem gotów na starcie na śmierć i życie?* Jego umysł wypełniały obrazy przyszłości, której nawet jeszcze nie rozpoczął, a strach przed przedwczesnym końcem spętał go niczym żelazne łańcuchy. *Co by na to powiedział ojciec?* Wtedy przypomniał sobie jego słowa: *„Synu, strach to tylko próg, gdy go przekroczysz, znajdziesz siebie.’”*. To wspomnienie dodało mu odwagi, przynosząc spokój, który pozwolił mu się skupić.*Jeśli teraz się poddam, zostanie to we mnie na zawsze,* myślał. Spojrzał na zebranych wokół, na twarze Kamasiego i Michelle, na oczekujące spojrzenie przeciwnika. Skinął głową, czując, że nie ma już odwrotu. Wziął głęboki oddech i wyciągnął katanę, by dać Harry’emu odpowiedź.
– Rozsądek podpowiadałby, żebym się wycofał – zaczął cicho, ale pewnym głosem. – Ale jeśli teraz ustąpię, to już nigdy nie znajdę siły, by stawić czoła komuś silniejszemu. Ta walka mnie zmieni, pozwoli mi zrozumieć, kim naprawdę jestem. Dzisiaj stanę naprzeciw ciebie, bez względu na to, jak skończy się ten pojedynek.[/spoiler
Kaito wpada w zasięg cebulowych enzymów Kapitana Milesa
[spoiler]Przeszedł przez próg swojego strachu. Odnalazł siebie. Wiedział, że niezależnie co się wydarzy nie będzie musiał nosić na barkach ciężaru porażki. Tym razem postawił na prędkość i błyskawiczne ataki nie pozostawiające możliwości kontrataku. W zasadzie to niemal przebiegł przez próg swojego strachu przy wrzawie mieszkańców Tsurugi... a przy okazji przebiegł też przez cienką granicę, która oddzielała bezpieczną strefę, a obszar objęty mocą diabelskiego owocu.
Szybko przekonał się, że wpadł w zasięg trucizny. Defensywna zasłona oślepiająca przeciwników była tak mocna, że nawet wydzielający trujący gaz Harry płakał rzewnie. Kaito rozpędził się do sporej prędkości i w ostatniej chwili nie zawahał się czy nie wyhamować, ale pozostał konsekwentnym. Już wcześniej zabłysnął prędkością ciosów, ale teraz przeszedł samego siebie. Tylko on wiedział jak wiele go to kosztowało. Im dłużej napierał, tym mocniej chciało mu się trzeć oczy, które były jak rozżarzone węgielki. Łzy spływały mu strumieniami po policzkach.
Wieczorem przypadkiem spotkał Harrego i kilku innych marynarzy w lokalnej tawernie. Harry rozmawiał żywo z pijanym Kamasim, który znany był teraz w całej wiosce z nocnych ekscesów. Kaito zobaczył ich obu, wymieniających historie i żarty, ale kiedy „cebulowy kapitan” dostrzegł go, przywitał go z szerokim uśmiechem i wyciągniętą dłonią. – No, młody wojowniku, gotowy na kolejny test? – zagadnął.
– Zawsze jestem gotowy, kapitanie – odpowiedział Kaito, choć w głębi duszy poczuł ukłucie nerwowości. Harry mrugnął, a jego oczy zabłysły. – W takim razie spotkajmy się puźniej w lasku, z dala od gapiów – dodał, po czym opuścił lokal, zostawiając Kaito z tysiącem myśli. Kaito dotarł na skraj lasu, gdzie czekał na Harrego, który pojawił się chwilę później, wyglądając całkiem świeżo, mimo czasu spędzonego w tawernie. – Dobrze, Kaito. Dzisiaj skupimy się na twojej postawie, na zachowaniu równowagi i unikaniu podstawowych błędów, które zauważyłem podczas naszej ostatniej walki – powiedział kapitan, podchodząc bliżej. Kaito zauważył, że w głosie Harrego jest coś więcej niż chęć pouczenia – jakby czuł odpowiedzialność za przygotowanie go do walki z przyszłymi przeciwnikami. Na początku Harry instruował go w podstawach – poprawił pozycję nóg, sposób trzymania miecza, pokazując, jak mniejsze korekty mogą przełożyć się na większą efektywność w walce. Kaito poczuł, jak jego ruchy stają się bardziej płynne, bardziej pewne. Gdy jednak Harry wspomniał o umiejętności reagowania na ruchy przeciwnika, zatrzymał się, kładąc mu rękę na ramieniu. – Słuchaj, Kaito, nigdy nie lekceważ kogoś, kto posiada diabelski owoc. To nie jest tylko kwestia umiejętności – to ich przekleństwo i potężna moc, każda z nich jest unikalna i może cię zaskoczyć w najbardziej niespodziewanym momencie tak jak podczas naszego pojedynku. Zawsze bądź gotowy na więcej, niż widzisz, uważnie przyglądaj się przeciwnikowi i jego środowisku – Kaito skinął głową, chłonąc słowa kapitana jak gąbka. Wspomnienie ostatniej walki, pieczenia w oczach, ciężkiego powietrza, wróciło do niego ze zdwojoną siłą. Harry stanął naprzeciwko niego, pokazując ruch, który miał ćwiczyć. Kaito zajął pozycję i starał się odtworzyć ruch jak najdokładniej. *Zawsze gotowy na więcej* – powtarzał sobie w myślach. Wiedział, że porady Harrego, doświadczonego kapitana marynarki pomogą mu przetrwać w przyszłych starciach. Każde kolejne cięcie, każde uniki były dla niego jak krok w stronę nowego poziomu. Czuł satysfakcję, gdy Harry kiwał głową z uznaniem, a nawet gdy zdarzyło mu się go pochwalić. Po godzinach ćwiczeń Harry zatrzymał go, uśmiechając się lekko. – Kaito, zapamiętaj jedną rzecz – siła to nie tylko moc ciosu, ale i umiejętność analizy przeciwnika, cierpliwość. Zawsze zachowuj spokój i rozwagę, nawet walcząc w niemożliwym starciu. Kiedy jesteś spokojny widzisz więcej, możesz być bardziej skuteczny, nawet bez siły diabelskiego owocu. To właśnie czyni cię dobrym wojownikiem. - Kaito poczuł przypływ dumy. *Może naprawdę nadaję się na wojownika* pomyślał, a w oczach zabłysło mu nowe światło. Te rady, słowa Harrego, były dla niego czymś więcej niż tylko poradami technicznymi. W głowie analizował wszystko, czego dowiedział się od kapitana, przypominając sobie kolejne sytuacje, w których mógłby je zastosować.
Potem nastąpił upragniona od dawna wizyta u notariusza, który jak się okazało wcale nie był takim bliskim znajomym gospodarza jak ten sam sądził i był nawet zaskoczony widokiem ekscentryka. Transakcja przebiegła jednak bez większych problemów, w miłej atmosferze i przy lekkim zdziwieniu notariusza, że gospodarz ewidentnie nadpłaca za dom. Prawnik rozwiał też wszystkie ewentualne wątpliwości Kaito, życzył mu powodzenia, przekazał dokumenty i pokaźna ilość belly w gotówce oraz złocie znalazła się w posiadaniu kowalskiego syna. Nie miał już domu, ale gospodarz tutejszego lokalu w podzięce za przyciągające klientów widowisko zapewnił mu pokój oraz donosił ciepły posiłek. „Na koszt firmy, hehe” śmiał się.
Kiedyś, gdy Kaito miał może dziesięć lat, pracowali razem nad drobnym zamówieniem – prostym ostrzem dla miejscowego myśliwego. Młody Kaito, niecierpliwy i niespokojny, chaotycznie uderzał młotem, narzekając na szczegółowość pracy. *Jak można tyle czasu spędzać nad jednym ostrzem?* – pomyślał wtedy. Wtedy ojciec spokojnie odebrał mu młot.
– Spokojnie, Kaito – powiedział z uśmiechem. – Siła to nie wszystko. Ważne jest, jak ją kontrolujesz.
Hayato wziął młot i pokazał ruch – mocny, lecz powolny, w pełni opanowany. Młot uderzał w rytm, jakby wyczuwając, jak metal pragnie się kształtować. Kaito stał obok, patrząc na precyzję ojca z podziwem. Zmarszczył nos, myśląc, że dla zwykłego noża to zbyt wiele uwagi. Ale Hayato tylko się uśmiechnął.
– Może to zwykłe ostrze, synu, ale każde narzędzie ma swoje zadanie – tłumaczył. – Może kiedyś komuś uratuje życie. Dlatego kiedy coś tworzysz, musisz włożyć w to całe swoje serce.
Tamten dzień utkwił Kaito w pamięci. Teraz, stojąc przy kowadle, przypominał sobie nauki ojca, słysząc w głowie jego spokojny głos. Patrząc na swoje dłonie, widział, jak dzięki jego wskazówkom przekształcał metal w coś więcej niż narzędzie. *Kiedy kuję metal, czuję bliskość ojca, jakby stał tuż obok mnie i uśmiechał się, widząc postępy, jakie zrobiłem* – pomyślał, biorąc się do pracy nad prostym nożem, który miał mu służyć podczas podróży. Podszedł do pieca, dokładnie rozpalając węgiel, aż płomienie przybrały intensywny, pomarańczowy kolor. Wybrał kawałek stali – odpowiednio gładki i ciężki – i powoli wkładał go do rozżarzonych węgli, czując, jak gorąco kuźni wypełnia pomieszczenie. Gdy metal osiągnął intensywną czerwień, wyciągnął go i położył na kowadle. Złapał młot pewną dłonią, a każde uderzenie w rozgrzany metal było precyzyjne, rytmiczne i dokładnie takie, jakie uczył go Hayato. Uderzał miarowo, prowadząc metal ku docelowej formie. Powoli kształt ostrza wyłaniał się spod młota, z każdym uderzeniem coraz bardziej przypominając idealny, lekki nóż. Kaito obracał metal, by równomiernie rozprowadzić ciepło, unosząc młot z taką uwagą, jakby każde uderzenie miało w sobie coś z muzyki. Czuł krople potu spływające po twarzy i ramionach, lecz nie przerywał, całkowicie oddany temu procesowi. W końcu zanurzył rozgrzane ostrze w chłodnym oleju. Warsztat wypełnił się sykiem i parą, a zabarwienie metalu zaczęło powoli blednąć. W końcu przyszedł czas na ostrzenie – delikatne i precyzyjne ruchy, które nadawały ostrzu doskonałą gładkość i ostrość. Każdy ruch był ostrożny, starannie wymierzony. Kiedy wreszcie skończył, wziął ostrze w dłoń, przyglądając się jego eleganckiej linii. Było proste, a jednocześnie doskonałe w swojej formie. Przesunął palcem po ostrzu, odczuwając delikatne mrowienie. *To ostrze będzie towarzyszyło mi w podróży, tkwi w nim część mnie, jak i część ojca* – pomyślał, wiedząc, że każde narzędzie, które opuszcza kuźnię, mówi więcej niż tysiąc słów. Tego dnia Kaito zrozumiał, że dziedzictwo jego rodu było czymś więcej niż techniką; to był sposób bycia, metoda by odnaleźć siebie – w pracy, w życiu i w każdym narzędziu, które wykonał.
Następnego dnia, kiedy poranek rozjaśniał morską linię, a powietrze było chłodne i wilgotne, barka „Demon prędkości” zatrzymała się przy plaży. Kaito stanął na brzegu, spoglądając na nią z mieszanymi uczuciami. Oczekiwał na tę chwilę, ale teraz, stojąc na skraju tej wielkiej zmiany, miał wrażenie, jakby cały ten rozdział jego życia był jednym, nieukończonym etapem, który właśnie zmierzał zamknąć. *Gdybym tylko wypłynął poprzednim statkiem…* – pomyślał, patrząc na białe żagle „Demona”. Ten statek był wolniejszy, załoga nie wyglądała na najlepszych fachowców, a sam okręt nie miał tego samego komfortu co poprzedni. Na dodatek kosztował więcej. Ale nie miał wyboru – to była jego decyzja. Złoto, które zdobył podczas ostatnich dni, z pewnością pokryło tę dodatkową opłatę. *No nic, może nie będzie najwygodniej, ale jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, podróż na pewno będzie ciekawa,* – pomyślał, patrząc na wyspę, która miała zniknąć z jego horyzontu w ciągu kilku dni. Pokład statku zaczynał zapełniać się pasażerami, a Kaito zorientował się, że już niemal cała wioska zebrała się, by go pożegnać. Wszyscy, od najmłodszych dzieci po starszych mieszkańców, którzy znali go od zawsze, stali na plaży, machając do niego rękami i życząc mu wszystkiego najlepszego. Byli radośni, uśmiechali się, a jednak Kaito dostrzegał w ich oczach coś, czego się nie spodziewał – zrozumienie. To, jakby cała wioska wiedziała, że ta podróż jest czymś, czego Kaito naprawdę potrzebował. Było w tym coś więcej niż pożegnanie – to było oddanie mu wolności, której w Tsurugi nigdy nie miał. Czarnowłosy kowal pożegnał się ciepło ze wszystkimi mieszkańcami i wszedł na pokład statku. Kiedy zapytano go o klasę, którą chce wykupić, zastanowił się przez chwilę: *Stać mnie na najwyższą klasę, ale pewnie przebywają w niej szlachta i bogaci kupcy. Raczej nie będą zadowoleni, że muszą dzielić pokład z kowalem z małej wioski. Poza tym będzie tam strasznie nudno. Druga klasa nie brzmi zbyt interesująco, ale akomodacja będzie lepsza niż w najniższej. Ostatnia klasa może być trochę niebezpieczna, ale zostawia szansę na przygodę.* Zaślepiony możliwością znalezienia przygody podczas podróży, wybrał najgorszą klasę. Schował wykuty przez siebie nóż do ukrytej przy prawej nodze skórzanej pochewki i podszedł do burty statku, patrząc na wioskę po raz ostatni. To był ten moment, kiedy wiedział, że wszystko się zmieni. A jednak nie czuł smutku, nie czuł żalu. Jego serce biło szybciej, nie tylko ze względu na podróż, ale z powodu tego, co ta podróż mogła przynieść. Zew przygody czuł w każdej komórce. Co czekało za horyzontem? Tajemniczy Zeff, przyjaciel ojca, o którym słyszał tylko w drobnych opowieściach. Co mógł mu powiedzieć o przeszłości jego rodziny? Co mogło czekać na niego w tej obcej krainie? Nie mógł się doczekać odpowiedzi. Rozmyślał, jak będzie przebiegać podróż, ile wysp odwiedzi, co spotka go po drodze. W jego głowie pojawiały się obrazy – burzliwe morze, małe, zatłoczone porty. Jego fantazję przerwał ruch statku. Wreszcie barka zaczęła odpływać, a Tsurugi zaczęła znikać w oddali. Kaito poczuł ulgę. *To początek nowego rozdziału,* pomyślał. A co będzie później? Na razie nie wiedział, ale to go nie przerażało. Z każdą mijającą minutą był coraz bardziej pewny, że dokonał właściwego wyboru.
Pan Ciemności
Licznik postów: 5,839
(21-02-2025, 12:04)Wiw napisał(a): na tego nowego kapitana amerykę, podobno okropny średniak, ale raz się żyje.O, nawet nie wiedziałem, że jest. Muszę do ziomków zagadać, czy się nie wybrać, bo Marvelowskie produkcje oglądam w miarę regularnie.
(21-02-2025, 12:21)Gri napisał(a): Zauważyłem, że jak się człowiek źle nastawi na film, to nawet jak jest zły to i tak jakoś tak lepiej się to znosi bo tego się spodziewało. Zupełnie odwrotnie gdy nastawi się człowiek, że będzie czad, to nawet jak film jest całkiem ok, to jakoś takie gorsze odczucie.To prawda, ale to ogólnie ze wszystkim tak jest.
(21-02-2025, 12:21)Gri napisał(a): Natomiast niektórzy dalej chodzą. Byli w środę i dwóch największych fanów Marvela zgodnie uznało, że strasznie gówniany był ten film xD Jeden ocenił 3/10, drugi liczbowej oceny nie dał, jedynie, że gówno.Ja w miarę oglądam, ale szału te filmy dla mnie nie robią. Najbardziej spoko z tej franczyzy są dla mnie Deadpoole.
![[Obrazek: UAMELnu.png]](https://i.imgur.com/UAMELnu.png)
![[Obrazek: 05onfire1_xp-jumbo-v2.jpg]](https://static01.nyt.com/images/2016/08/05/us/05onfire1_xp/05onfire1_xp-jumbo-v2.jpg)
Pierwszy oficer
Licznik postów: 1,177
Podsumowanie grabieży dokonanej na Czerwonej Wyspie:
(...) Zgodnie z propozycją narzuconą przez II Oficera Karmazynowych Piratów 40% zdobyczy trafiło do skarbca „Wenus”, a po 30% do „Feniksa” oraz „Świętej Barbórki”. (...) Mądrze powiedział podczas pertraktacji Lao Dekim: Grabież dolnego miasta wydaje się stratą czasu, myślę, że z 10 domostw wyciągnie się mniej wartościowych przedmiotów niż z jednego pokoju dworku jakiejś elity z górnego miasta. Tak jak powiedział, tak się stało. Miasto biedoty przyniosło jedynie 20% całości zysków, a dałoby z pewnością jeszcze mniej, gdyby bogactwo jego górnego odpowiednik nie brało się tylko z kosztowności, dzieł sztuki i złota, ale również rozwiniętego sektora usług. (...) wiele okazji na grabież nie zakończyło się sukcesem. Elvis wysadził centrum dolnego miasta, czyli jedyne cywilizowane w nim miejsce. Ryboludy bardziej skupiły na rasowej zemście niż sztuce obcego gatunku. Piratom brakowało także dowódców: Amaro tkwił bezpieczny na swoim okręcie, Redwiga zajmowała się swoimi personalnymi animozjami rodzinnymi, Joe dał się porwać, a oficerowie Trójprzymierza w większości zajmowali się porwaniem. Daleko więc było od ideału, wiele można było uczynić lepiej, ale na bieżąco potrzeby grabież w zupełności wystarczała i pozwalała odłożyć także środki na pierwsze bardziej długoterminowe inwestycje. (...)
Redwiga oznajmiła potem swoim oficerom, że na razie dowództwo - czyli oni, oficerowie oraz przywódcy pomniejszych frakcji - muszą zacisnąć pasa i zrekompensują sobie stratę po zdobyciu skarbca Rajskiej Wyspy. Aktualnie utrzymanie wysokiego morale załogi było najważniejsze, bo sojusz drżał w posadach. (...) Najmniej ofiar było wśród załogi Oka. Licząca 169 osób załoga straciła tylko 12 piratów, nie była także dominująca w otrzymanych ranach, a większość ofiar jakby poświęcono w eksplozji wywołanej przez Elvisa. Zasługą tego było, że Elvis (poza Joe) był jedynym dowódcą kierującym na miejscu i bardzo sprawnie, a Oko w swoich poczynaniach było najbardziej pragmatyczne. Tyle samo piratów zginęło u Wunglowych i co wynikało z chwilowej utraty dowodzenia, lecz w mniejszej załodze o wiele łatwiej było zauważyć taką stratę. Najgorzej los obszedł się z Karmazynowym, którzy stracili aż 20 załogantów. W większości wynikało to z brawury (szczególnie niekontrolowanych ryboludów) i braku działającego w szerszej perspektywie dowództwa, ale pojawiły się również dwa nieprzewidziane czynniki. Pierwszym była już eksplozja wybuchowej bańki w centrum Dolnego Miasta, która za cenę łatwego zniszczenia głównych sił wroga pochłonęła ludzkie (i były to akurat wyłącznie ludzkie) życia. Kilka ofiar wywodziło się z Oka, ale aż 8 wywodziło się od karmazynowych, pomijając już w ogóle rannych od oparzeń. Rodziło to pytanie jaka była intencja Elvisa i na ile przypadkowości było w tak korzystnym dla Oka momencie detonacji bańki. Drugim była niewyjaśniona śmierć trzech bardzo silnych ryboludów, których poranione od walki, a następnie spopielone zwłoki, odnaleziono w jednym z płonących domostw Dolnego Miasta. (...)
Ostatecznie po grabieży Czerwonej Wyspy siły rozkładały się następująco:
- Oko posiadało aktualnie 157 szeregowych załogantów, z 169 osób pierwotnego składu oraz posiadało też najmniej rannych.
- Karmazynowi posiadali aktualnie 168 szeregowych załogantów z 188 osób pierwotnego składu, co było największą stratą w sojuszu, szczególnie, że utracili łącznie aż sześciu ryboludów. Po ich stronie było również najwięcej rannych. Sytuacja byłaby poważna, gdyby nie rozwinięty personel medyczny karmazynowych.
- Wunglowi posiadali aktualnie 93 szeregowych załogantów z 105 osób pierwotnego składu.
W środku oficerowie znaleźli to samo znane im dobrze miejsce, lecz z kilkoma zmianami. Żaluzje w okiennicy zasunięto, rozpalono eteryczne olejki, wokół paliły się zapachowe świece, a z gramofonu wydobywała się kojąca muzyka klawesynowa. Na środku znajdowała się w złota wanna z jeszcze ciepłą, parującą wodą. W jej środku ona, Redwiga „Czerwona Ekshibicjonistka”. Większość jej ciała przykrywała piana i prześwitywały tylko czasem jej bosa stópka, ramiona czy kawałek piersi. Doskonale wiedzieli już, że jej upór w regenerowaniu się przynosi efekty. Jej blada cera miała przyjemne zaróżowienie, ciało znów stało się sprężyste i jędrne, jego ruchy były żywiołowe, a oczy zdradzały, że mają do czynienia znów z tą samą szlachcianką, w której wewnętrzne demony aż kipią, aby tylko się wydobyć. Przyjęła ich w trakcie kąpieli, bo otwarta natura sprawiała, że nie widziała w tym nic niewłaściwego, aczkolwiek wiedzieli, że ma ten pokaz ma drugie dno. „Zobaczcie, wracam do sił, a wraz ze mną prawdziwa moc Karmazynowych” zdawała się sugerować. Pragnęła również rozbudzić Genichiro oraz Szept Nocy (chyba przede wszystkim), więc co jakiś czas w długiej, żywiołowej rozmowie odsłaniała się niby przypadkiem, aby ci dwaj - choć Lao Dekim również, bo i czemu nie, również go pożądała w jakiś sposób - mogli nacieszyć się jej widokiem. To była gra, w której chciała sprawdzić jak wielki ma na nich wpływ jej ciało, czy przywykli już do jej ekscesów... oraz próba zainteresowania Szkarłatnej Śmierci.
W momencie, gdy Redwiga skończyła ten fragment swojej wypowiedzi wszystko wydawało się być jasne i oczywiste. Lady Puff była paranoiczką, współpracowała z Rządem, miała wiele interesów i niejasne powiązania, więc teoretycznie można było się spodziewać jej wszędzie. Lao jednak znał ją całkiem dobrze, a wszyscy poznali jej córkę. Zamiłowanie do jedzenia przechodziło u Puffów z pokolenia na pokolenie. To właśnie dobra kuchnia zdawała się być jedynym czynnikiem zdolnym okiełznać oraz podporządkować sobie rutynę i paranoje Lady Puff. Jako miłośniczka jedzenia miała wiele ulubionych obiektów gastronomicznych, ale tylko jeden tylko w pełni zdobył jej serce. Restauracja nietypowa, bo przyjmująca gości na otwartym oceanie. Przemieszczająca się po Wschodnim Morzu, by serwować najbardziej wykwintne, wymyślne i smakowite jedzenie, które przygotowywał personel tajemniczy i otoczony plotkami o szemranym, może nawet pirackim pochodzeniu. Lady Puff stała się jego cyklicznym wizytatorem. Obowiązki obowiązkami, paranoje paranojami, ale raz w miesiącu zawsze przybywała o tej samej godzinie, gdzie czekał już na nią przygotowany i zarezerwowany jakby z automatu stolik. Pływająca restauracja nikogo nie faworyzowała, a nawet podobnych praktyk unikała. Podobno nawet samej Puff nie do końca ceniono jako osoby, lecz jako smakoszka o sporej wiedzy i doświadczeniu stała się w czymś w rodzaju przyjaciółki lokalu. Tak mawiała lakoniczna, ale konkretna wizja Hery. Po Wielkiej Rekrutacji będzie można najłatwiej znaleźć Lady Puff w jej ulubionym miejscu, akurat na przypadający specjalny festiwal jedzenia mistrza kuchni tego lokalu. Tego wydarzenia nie mogła odpuścić. To właśnie wtedy będzie sposobność, aby złożyć jej wizytę przy stoliku i postawić ultimatum: wybierz wierność Rządowi i strać córkę lub grzecznie ujawnij konstrukcyjne wady Rajskiej Wyspy, niezdobytej, choć jeszcze nieskończonej fortecy.
Kiedy Redwiga opowiadała o pływającej restauracji nie kryła ekscytacji. Znała osobiście Baratie. Crimsonom zdarzyło się odwiedzić lokal i ponad podziałami członkowie rodu zgadzali się, że jedzenie jest mistrzowskie. Ekshibicjonistka jednym tchem wymieniała liczne specjały szefa kuchni – od najrzadszych owoców morza z głębin oceanów pozbawionych światła, po jabłecznik z owoców mitycznego All Apple, przez faszerowane mięso lappina czy latające ryby z białego morza w sosie. Wszystko co wyszło spod ręki tajemniczego Zeffa było arcydziełem. Cieszyła się bardzo, że wróci w znajome miejsce już jako piratka, a nie marionetka rodziców, zaś doceniony przez nią lokal pokaże przyjaciołom.
Ona jest zbyt miękka. Szybko łapie piracki sposób bycia i wiem, że w niej tkwi to samo szaleństwo co we mnie, ale jest zatruta konwenansami, szlacheckim etosem, romantycznymi bajkami i posłuszeństwem. Dalej tęskni za rodzicami. Niewidzialne łańcuchy wiążą ją wciąż z Czerwoną Wyspą. Rozmawiałam z nią dużo. Nasza relacja jest skomplikowana. Myślę, że dużą krzywdą zrobił jej ten gwałciciel.
Pan Ciemności
Licznik postów: 5,839
![[Obrazek: UAMELnu.png]](https://i.imgur.com/UAMELnu.png)
![[Obrazek: 05onfire1_xp-jumbo-v2.jpg]](https://static01.nyt.com/images/2016/08/05/us/05onfire1_xp/05onfire1_xp-jumbo-v2.jpg)
Legendarny pierwszy oficer
Wiek: 34
Licznik postów: 1,296
może chociaż cos w pracy zacznę pisać bo mam względny spokój dzisiaj