Binox napisał(a):wyszło dobrze, nawet lepiej, że tak zrobiłeś.
To good
Następny rozdział.
Rozdział 7: Zabawowa wieża
- Ej, Robin - Franky przerwał chwilę ciszy, jaka nastąpiła po odczytaniu treści poneglypha. - Te daty nie wydają ci się dziwne?
Archeolog wyglądała na rozczarowaną.
- Wiedziałam już o tym wcześniej, ale ciągle miałam nadzieję, że jednak zakryta część będzie zawierała bardziej istotne dla mnie informacje... - odwróciła się i skierowała swe kroki na górę. - Ten poneglyph ma zaledwie kilkadziesiąt lat, może nawet kilkanaście. To dość świeży pamiętnik.
- Przykro mi, że nie znalazłaś tam tego, czego chciałaś - współczuł jej Chopper.
Robin odwróciła się, a na jej twarzy gościł uśmiech.
- Nie szkodzi, przywykłam do tego - odparła radośnie. - Poza tym, to nadal jest historia, a tę zawsze dobrze poznać - dodała.
Chopper się rozchmurzył.
- To co zrobimy? - zapytał Franky.
- Chciałabym dostać się na górę i dowiedzieć o co chodzi - odpowiedziała.
Na twarzy Frankiego pojawił się uśmieszek.
- Mam pomysł jak zrobić to suuuperrrr szybko! - rzekł podekscytowany. - Za mną!
Kilkanaście minut wcześniej Luffy, Sanji oraz Nami wbiegli do wielkiej wieży stojącej na północy miasta. W środku było pustawo i ponuro, oprócz rozpalonych pochodni i okrągłej betonowej platformy na środku pomieszczenia, nie było nic. Oprócz jednego detalu.
- Zoro!!! - rozległ się krzyk nawigatorki. - Gdzie żeś się podziewał!?
Wybudzony ze swojej drzemki zerwał się nagle na nogi.
- Czego mnie straszysz do cholery!!! - wydarł się oburzony. - O co ci chodzi!?
- Tylko mi tu nie wrzeszcz na Namisie, mechogłowy! - wtrącił gro??nym tonem Sanji.
- Zamknij się! - odpyskował szermierz.
Luffy kończył właśnie połykać zgromadzone w ustach owoce.
- O, siema Zoro! - przywitał się.
- Ej, Luffy, co to za wstrząs był przed chwilą? Szykuje się jakaś akcja? - zapytał podekscytowany.
- Nie ma żadnej akcji! - wtrąciła się Nami. - Nie wychodzimy tam, bo pewien świr posyła na nas gigantyczne chmury, których nie sposób uniknąć!
Zoro wyciągnął jeden ze swoich mieczy i uśmiechnął się.
- W takim razie je przetnę. - Ruszył w kierunku wyjścia.
Nami złapała go za ramię i odciągnęła od drzwi.
- Nie, nie, nie! - zakazywała mu. - Idziesz z nami!
- Niby czemu? - spytał nieco zirytowany.
- Bo się znowu zgubisz! - wytknęła mu. - Jakim cudem w ogóle dostałeś się tutaj bez zwracania niczyjej uwagi!?
- A bo ja wiem!? - powiedział zakłopotany. - Poszedłem się załatwić i za kilka minut byłem tutaj!
- Szkoda, że się nie załatwiłeś na amen... - wygarnął mu Sanji.
- Co powiedziałeś, kucharzyno!?
Obaj wpatrywali się w siebie z przyjacielską nienawiścią, leczy chwilę napięcia przerwał Luffy.
- Hej, co to jest? - zapytał.
Wszyscy odwrócili się w jego stronę. Nami podeszła do dziwnej platformy na środku pomieszczenia. Spojrzała w górę i w bardzo odległym od powierzchni suficie, zauważyła wycięte kółko takich samych rozmiarów.
- Czy to nie jest czasami winda? - zastanawiała się. - Ale jak to niby działa?
Sanji rozejrzał się dookoła i także nie mógł znale??ć sposobu na jej włączenie.
- Nie ma nawet żadnych przycisków - dodał.
Zoro przejął inicjatywę i wszedł na platformę. Nagle, zupełnie znikąd, wszyscy usłyszeli głęboki męski głos.
- Czy wierzysz w boga?
Słomiani stali jak wryci, zaskoczeni tajemniczym pytaniem.
- Eee... nie. - odpowiedział Zoro
Płyta pod jego nogami momentalnie zniknęła i szermierz wpadł do dziury jaka po niej została, spadając głęboko na dół.
- Zoro!!! - wydarli się wszyscy jednocześnie, a następnie podbiegli do miejsca, w którym jeszcze przed chwilą się znajdował. Jednak przepaść zniknęła, a podest ponownie pojawił się na swoim miejscu.
- Hej, Zoro!!! - krzyczał Luffy. - Jesteś tam!?
Nie było odpowiedzi. Załoga nieco zszokowana nagłym zwrotem akcji milczała przez chwilę. Sanji jako pierwszy ocucił się z szoku i poszedł w kroki szermierza.
- Nie martwcie się, mechogłowy nie z takich tarapatów już wychodził - pocieszał załogę, po czym wszedł na platformę.
- Czy wierzysz w boga? - zapytał ponownie głos.
- Tak - odpowiedział Sanji z udawanym przekonaniem.
- W którego? - odezwał się ponownie.
Sanji zmarszczył brwi. Wiedział, że to test i szczere odpowiedzi nie wchodzą w grę. Musiał mówić to, co chciano od niego usłyszeć.
- Jak to którego? - zapytał udając zdziwionego. - Jest przecież tylko jeden, no nie?
Zapadła cisza. Sanji gotowy był to zeskoku, jeśli tylko grunt zniknie mu pod nogami.
- Nic się nie dzieje - zauważyła Nami. - Może my też mamy tam wejść? Luffy id?? pierwszy i pamiętaj, mów dokładnie to samo co powiedział Sanji, rozumiesz?
- Ta - odparł uchachany.
- Błagam, nie zepsuj nic, błagam... - bełkotała do siebie nawigatorka.
Sytuacja się powtórzyła, Luffy zrobił jak mu kazano, lecz dalej nic się nie działo.
- No to teraz moja kolej.
Nami dołączyła do nich i kiedy razem stanęli na platformie, wreszcie ruszyła ona do góry.
- Tak! - radowała się. - Chyba jedziemy dalej!
- Nie cieszyłbym się tak - odezwał się Sanji. - Coś czuje, że czeka nas długa droga na górę.
- Ale czaaaaaaaaad - ekscytował się Luffy spoglądając na dół. - Zobaczcie, nic nas nie pcha, ani nie ciągnie na górę... Czy to znaczy, że jesteśmy na latającym spodku!? - odwrócił się w stronę towarzyszy, a jego oczy świeciły na żółto w towarzystwie cieknącej z ust śliny.
- Eh... - westchnęli oboje.
Po kilku minutach przejażdżki, platforma zatrzymała się na kolejnym piętrze. W komnacie wystrój był identyczny jak poprzednio, czyli pustka i kilka pochodni rozświetlających pomieszczenie. Lecz ponownie z jednym wyjątkiem - przy ścianie stał mężczyzna.
- I co teraz - zapytała nawigatorka?
- Chyba musimy zejść i pogadać z tym gościem - stwierdził Sanji i jak powiedział tak zrobił. Reszta ruszyła za nim.
Tajemniczy osobnik podszedł do nich i szorstkim głosem powiedział:
- Trzy próby, trzy minuty.
Po czym uderzył Luffy'ego prosto w twarz, posyłając go na ziemię.
- Rany, koleś, o co ci chodzi!? - zapytał wkurzony gumiak.
- Dwie próby - odpowiedział.
- A więc chcesz walczyć, co? - wydedukował Sanji, po czym doskoczył do przeciwnika i jednym celnym kopniakiem w brzuch posłał go prosto w ścianę. - Namisia, stań z boku, my się tym zajmiemy.
- D-dobra - odparła nawigatorka i usunęła się na bok.
Mężczyzna wstał i ruszył powoli w kierunku Luffy'ego.
- Uważaj, Luffy - ostrzegał go Sanji. - Jak tylko spróbuje zaatakować, to skop mu dupę.
- Dobra!
- Słyszysz gościu!? - krzykną do niego. - Masz ostatnią szansę!
Oponent dalej maszerował w kierunku kapitana, nie robiąc sobie nic ze słów kucharza. Stanął przed gumiakiem i patrzył mu prosto w oczy. Słomiani przygotowani byli do natychmiastowego kontrataku, kiedy nagle Luffy zaczął się gwałtownie śmiać.
- Hahahahaha... przestań... hahahaha.... mnie łaskotać...hahaha - mówił ledwo kontrolując śmiech.
- C-co to ma być do cholery? - zdziwiła się Nami.
Sanji stał jak słup soli i nie wiedział co poczynić. Mężczyzna wtem zostawił Luffy'ego i zajął się Sanjim, który także zaczął się histerycznie śmiać.
- Hej, nie jesteś taki zły jednak - powiedział lekko uśmiechnięty Luffy. - Ale czemu mnie walnąłeś wcześniej?
Nie odpowiadał.
- Ahahahaha - rechotał Sanji.
- Luffy, nie ma czasu na uprzejmości! - zawołała Nami. - Ten koleś to dziwak, a w dodatku cię zaatakował. Po prostu skop mu szybko tyłek i wtedy pewnie będziemy mogli dostać się wyżej!
- Jesteś pewna? - Podrapał się po głowie. - Nie wygląda gro??nie.
- Uhuhuhuoahahaha - śmiał się coraz głośniej kucharz.
- Jezu!!! - wrzasnęła Nami. - We?? go zdziel wreszcie, bo nie mogę słuchać tego wycia!!! .
Mężczyzna nagle przestał łaskotać swą ofiarę.
- Ostatnia próba - rzekł surowo.
- ??e co? - zdziwiła się nawigatorka. - Przecież jeszcze nic nawet nie zrobiliśmy!
Sanji powstał z ziemi i szybko się opanował.
- Słuchajcie - zaczął. - Na początku powiedział coś o trzech minutach, więc prawdopodobnie w tym czasie musimy coś zrobić.
- Mówiłam, żeby go...
- Ciiii! - przerwał jej Sanji. - Ostatnim razem kiedy to powiedziałaś, straciliśmy jedną próbę. To samo miało miejsce, kiedy uderzył Luffy'ego.
- Czyli co, nie możemy dać się zaatakować, ani wydawać polecenia do pobicia go? - zapytała Nami.
Luffy dłubał w nosie słuchając uważnie rozmowy towarzyszy.
- Wszystko na to wskazuje, ale nadal nie wiem o co chodzi z tymi łaskotkami... - rozmyślał. - W zasadzie, jak teraz o tym myślę, to może tu nie chodzi o walkę, a o zwykły kontakt fizyczny.
- Co masz na myśli? - pytała starając się zrozumieć tok myślenia Sanjiego.
- Jeszcze nie wiem, ale w każdym razie, nie dajcie się mu dotknąć i zważajcie na słowa. Jeśli uda nam się wytrzymać trzy minuty bez żadnego kontaktu z nim, powinno się udać. Także od teraz ani słowa, i róbcie wszystko, aby was nie dotknął!
Luffy i Nami skinęli głową na znak zrozumienia polecenia, po czym rozstawili się po całym pomieszczeniu tak, aby zachować dystans od siebie. Mężczyzna rozejrzał się i ruszył w kierunku Nami. Spanikowana nawigatorka zaczęła biec w przeciwną stronę, lecz napastnik przyspieszył tempo. Biegła co sił w nogach, lecz już po chwili była tylko metr przed nim, a jego wyciągnięta ręka prawie złapała za jej włosy. Wtem poczuła jak coś oplata się wokół jej talii, a następnie gwałtownym ruchem przeciąga ją w bok tuż spod ręki wroga. Była to ręka Luffy'ego, który przytaszczył ją do siebie. Mężczyzna rozejrzał się ponownie i tym razem skierował w stronę Sanjiego. Kucharz nabrał rozpędu, a następnie uniósł się w powietrze używając Sky Walka, za pomocą którego skakał po całym pomieszczeniu, będąc poza zasięgiem przeciwnika. On natomiast tracąc możliwość kontaktu z jedną ze swoich ofiar, skierował się w kierunku Luffy'ego. Niemniej kiedy się odwrócił, nie wiedział gdzie się udać, gdyż całe pomieszczenie było wypełnione postaciami Luffy'ego i Nami.
- Mirage Tempo: Fata Morgana! - wypowiedziała bezgłośnie nawigatorka, uśmiechając się szyderczo.
Przeciwnik bezskutecznie ganiał za różnymi wersjami Luffy'ego i Nami, nie mogąc znale??ć tych prawdziwych. Po kilku chwilach dał sobie spokój i ponownie przemówił.
- Możecie iść dalej.
Po czym kompletnie zniknął.
- No nareszcie!!! - krzyknął Luffy. - Ale fajna zabawa! Muszę pokazać Usoppowi!
- Hej, gdzie on zniknął!? - zdziwiła się Nami. - Co za dziwactwo...
Sanji wyjął papierosa i odpalił go od pobliskiej pochodni.
- Kogo to obchodzi? Ważne, że możemy iść dalej.
- Dalej... Ale gdzie my właściwie idziemy? - kłopotała się Nami. - Powinniśmy wrócić na dół i wyjść. Ten kapłan już pewnie dawno sobie poszedł.
- Nigdzie nie wracamy! - stwierdził stanowczo Luffy. - Mamy super przygodę w zabawowej wieży! Chcę zobaczyć, co jest wyżej!
- No i proszę, mamy odpowied??... - westchnęła.
Po kilku minutach znale??li się na kolejnym piętrze.
- Deja vu normalnie - rzekła Nami na widok pomieszczenia identycznego, jak na poprzednich dwóch poziomach.
- Tym razem przynajmniej nie ma tutaj żadnego dziwaka... - odpowiedział kucharz.
- Sanji, cicho! - rozkazał mu Luffy. - Zaraz zacznie się kolejna zabawa!
Lecz nic się nie działo. Pustka i cisza to wszystko, co im towarzyszyło. Rozglądali się uważnie w poszukiwaniu jakiejś wskazówki co do zasad potencjalnego zadania, które tutaj na nich czekało. Uważnie oglądali ściany, sufit i pochodnie, próbowali nawet wejść na platformę, w nadziei że ruszy do góry. Niestety wszystko spełzło na niczym.
- Ale nuda - marudził Luffy. - ...Hę? A to co? - dodał po chwili.
- Widzisz coś? - zapytała Nami, po czym odwróciła się w stronę kapitana.
- Jakaś dziwna koza w moim nosie była - rzekł i pokazał jej gluta na palcu.
- Debilu!!! - Trzasnęła go w głowę.
Dalej krążyli wkoło starając się znale??ć cokolwiek, kiedy nagle zaczęły bić dzwony. Wszyscy rozejrzeli się dookoła w celu znalezienia ??ródła odgłosu, lecz pomieszczenie dalej wiało pustką.
- Skąd dochodzi ten d??więk? - zapytała Nami.
Sanji starał się to rozgry??ć, ale nie był w stanie na nic wpaść.
- Nie mam pojęcia - rzekł zrezygnowanym głosem.
Powoli tracili nadzieję. W pewnym momencie Nami zaczęła gapić się nieruchomo w ścianę.
- Hej! - zawołał Sanji, a ona ocknęła się z marazmu.
- Wybacz - przepraszała. - Te dzwony usypiają.
Słomek dalej dłubał w nosie i wycierał jego zawartość o ścianę, podśpiewując głupio.
- Ej, patrzcie! - zawołał towarzyszy. - Zrobiłem rysunek z glutów!
- Przestań się wydurniać! - krzyknęła na niego Nami. - Musimy znale??ć wyjście stąd!
- Przepraszam... - bąknął.
Po chwili bicie zaczynało ucichać.
- Nie słychać już dzwonów - zauważył Sanji.
- I co teraz? O co chodziło? Co mamy zrobić do cholery!? - niecierpliwiła się nawigatorka.
- Poczekajmy chwilę, może wydarzy się coś jeszcze - odpowiedział jej.
Mijały kolejne minuty, lecz nic się nie działo. Nami postanowiła usiąść na platformie, a Sanji dołączył do niej zaraz potem.
- Nic, kompletnie nic! - jęczała.
Luffy dalej krążył wkoło bezskutecznie szukając czegokolwiek, co wzbudziłoby jego zainteresowanie.
- Wiecie co? - zaczął. - Idę spać.
Jak powiedział tak zrobił, runął na ziemię i momentalnie zasnął.
- Co za kretyn... - westchnęła Nami.
Razem z Sanjim siedzieli w bezruchu zamyśleni, starając się coś wykombinować, a Luffy leżał na ziemi i chrapał. Minęła minuta, potem kolejne i w końcu ta trzecia. Nami znowu odpłynęła myślami i sama zaczynała już przysypiać. Sanji wyjął swoje papierosy i postanowił ponownie odpalić jednego od pochodni, lecz tuż przed tym jak powstał, platforma w końcu ruszyła do góry.
- Aaaaaaa!!! - przestraszyła się Nami i niemal zleciała z windy. - Co się dzieje, dlaczego to ruszyło?
- Nie mam pojęcia, ale kogo to obchodzi? - uśmiechnął się kucharz. - Ruszamy dalej!
- Drugi raz nie wiemy nawet o co chodziło! - zauważyła nawigatorka, trochę rozczarowana. - No ale có??, przynajmniej się udało.
- Ej, Luffy - wołał Sanji. - Wstawaj!
Słomek dalej spał jak zabity, głośno chrapiąc.
- Jak można w chwilę usunąć do takiego stopnia... - westchnął.
- Kapitanie! - krzyknęła Nami. - Obiad na stole!
- Co, gdzie, koza... obiad... gluty na obiad? - bełkotał pod nosem wybudzając się. - Hej!!! Czekajcie no na mnie! - krzyknął do towarzyszy, po czym przy pomocy swojego rozciągliwego ciała dostał się na platformę.
- Gdzie żarcie? - zapytał poważnym tonem.
- Kłamałam, wybacz - puściła mu oczko.
Luffy strzelił focha.
Brook, Lucy i Ewa dostali się do katedry, w której przetrzymywany był Adam.
- Ewa! - krzykną zza krat. - Co ty tu robisz?
- Wyciągam cię stąd, a następnie spadamy z tej wyspy! - odpowiedziała z przekonaniem w głosie.
- ??e co!? - nie dowierzał. - A co z Cumulusem? Co z naszym synem?
Ewa rozglądała się dookoła w poszukiwaniu wyjścia z celi.
- Cumulus nie jest już problemem, a dziecko znajdziemy! - mówiła niecierpliwiąc się. - Jak mam cię do diaska uwolnić z tego cholerstwa? Tu nie ma nawet drzwi!
Cela, w której znajdował się Adam była ręcznie wyłupaną wnęką w ogromnym głazie, przy której skraju, zarówno poziomo jak i pionowo, wbite były tworzące kratę pręty zebrane z wraku statku.
- Nie dasz rady! - powiedział przygnębionym głosem. - Nie da się tego otworzyć.
- Jak to!? - zapytała panicznie. - To niby jak tam wszedłeś?
- Cumulus użył swoich mocy, aby podnieść całość i opuścił to na mnie. Wymyślił to sobie tak, aby nikt oprócz niego nie mógł wypuszczać wię??niów.
- A te pręty? - szukała rozwiązania. - Nie da się ich wyrwać?
- To by było zbyt proste, nie uważasz? - wytknął jej. - Cumulus się przyłożył do stworzenia tego małego więzienia.
Zapadła chwila ciszy. Lucy i Brook stali nieco z boku, nie ujawniając się Adamowi.
- Brook... tak się nazywasz? - zwróciła się do niego Ewa. - Możesz nam jakoś pomóc?
Szkielet podszedł do niej.
- Jasne, proszę się odsunąć - zaakceptował prośbę.
- Hola, hola! - zdziwił się więzień. - Jakim cudem ten kościotrup żyje?
- Oj, nie jęcz - uciszyła go żona. - Widziałeś już przecież dziwniejsze rzeczy.
- W sumie racja - przytaknął.
Brook wyciągnął swój miecz i jednym precyzyjnym machnięciem przeciął wszystkie pręty.
- Brawo! - pochwaliła go Lucy.
- Nareszcie! - odsapnął Adam. - Słodka wolność! Dzięki ci... Brook, jesteś świetnym szermierzem, skoro potrafisz takie rzeczy!
- Ah, przestańcie mnie tak chwalić, bo się czerwienię! - zawstydzał się. - Aczkolwiek, moje kości nie mogą się czerwienić, yohohoho!!!
- Przecież cię jeszcze nie pochwaliłam nawet... - wytknęła mu Ewa.
- Hę? - zdziwił się Brook.
- No nie ważne już, dziękuję ci za pomoc! - uśmiechnęła się.
Wszyscy z pozytywnym nastawieniem ruszyli do wyjścia.
- Hej - zwrócił się do swojej żony. - Czy to nie jest berło Cumulusa?
Ewa spojrzała na trzymany w rękach artefakt.
- Tak, po tym, jak mu wtłukliśmy, zabrałam go. - Przyglądała się uważnie przedmiotowi. - Możemy tego użyć, jeśli ktoś nas zaatakuje. To z tego Cumulus czerpie swoje chmurzaste moce!
- Łał! Dobra robota! - pochwalił ją.
- Ha! A to nie wszystko - uśmiechnęła się.
Podeszła do Brooka i zaczęła grzebać w jego gęstych włosach. Po chwili coś wyjęła.
- Diabelski owoc!? - zapytał zdziwiony Adam.
- Tak! - odparła dumnie. - Ukradłam go i planowałam użyć jako karty przetargowej, ale załoga kościstego zrobiła zamieszanie i koniec końców nie był mi potrzebny.
W oczach męża wyra??nie widać było wielką dumę i podziw wobec swojej żony.
- Jesteś niesamowita... - dalej jej schlebiał. - A owoc przyda się w razie gdyby coś poszło nie tak!
Rozmawiali jeszcze przez chwilę, aż w końcu cała czwórka zdecydowała się opuścić pomieszczenie.
- Ojoj... - burknął Adam po wyjściu na zewnątrz.
Przed nimi znajdował się szereg uzbrojonych w maczugi, gro??nie wyglądających mężczyzn, na czele których stał Cumulus.
- Co!? - zdziwił się Brook. - Przecież cię przeciąłem samym lodem! Jakim cudem tak szybko powstałeś?
Kapłan milczał i wpatrywał się złowrogo w całą czwórkę stojącą przy drzwiach. Wyciągnął prawą rękę do przodu i nabrał powietrza w usta.
- ZABIÄ!!! - ryknął, a jego ludzie rzucili się do walki. Brook wyciągnął swój miecz i zrobił krok na przód.
- Zostańcie z tyłu, ja się nimi zajmę! - krzyknął do swoich towarzyszy, po czym ruszył przed siebie.
Zgraja dobrze zbudowanych samców nacierała prosto na niego, wydając z siebie dzikie okrzyki. Muzyk niewzruszony prymitywnym sposobem zastraszenia posłał pierwsze cięcie w kierunku przeciwników. Fala wleciała prosto w jednego z napastników i odrzuciła go do tyłu.
- Kto następny!? - zapytał gro??nie Brook.
- Nie bąd?? taki pewny siebie, szatański pomiocie - wytknął mu Cumulus, zachowując spokój.
Mężczyzna, który został przed chwilą ugodzony, wstał jakby nic mu się nie stało.
- C-co!? - Szkielet był zaskoczony.
Kapłan uśmiechnął się szyderczo pod nosem. Brook tym razem posłał serię ataków w nacierających przeciwników i sytuacja się powtórzyła, wszyscy wstali kompletnie bez szwanku. Pierwszy z napastników zdążył już dobiec do niego i wymierzył cios maczugą prosto w głowę. Muzyk zablokował uderzenie, lecz zanim zdążył wyprowadzić kontrę, kolejny atak leciał w niego z lewego boku.
- Czy on da sobie radę? - niepokoiła się Ewa.
Brook oblężony był ze wszystkich stron, ledwo nadążał blokować kolejne ataki, a każdy przejaw ofensywny kończył się jak wcześniej. Cumulus skorzystał z okazji i skierował się w stronę pozostałej trójki.
- Ewo, proszę oddaj mi, co do mnie należy - mówił do niej spokojnie.
Wszyscy zrobili krok wstecz.
- Chyba śnisz! - krzyknęła. - A masz! - Zamachnęła się berłem i posłała falę chmur w stronę kapłana. Przeleciały one przez niego nie wyrządzając żadnej krzywdy.
- Ooo? - jęknął z uśmiechem politowania. - Zabawka nie działa?
Kolejne fale chmur zostały posłane w Cumulusa, lecz z podobnym efektem.
- A wiesz dlaczego nie działa? - zapytał. - Bo to właśnie nie jest zabawka i takie gówniarze jak wy nie powinny z niej korzystać!!!
Adam rzucił się na niego z pięściami, lecz jego uderzenia nie zdawały się mieć żadnego skutku. Cumulus przyjmował cięgi bez wzruszenia, dopóki ostatnia pięść nie posłała go na glebę.
- Musisz się bardziej postarać - powiedział, po czym wstał z zerowymi śladami pobicia.
- Co jest grane? - pytał zaniepokojony. - Dlaczego nic ci nie jest?
Kapłan ponownie uśmiechną się szyderczo. Jeden z jego ludzi ukradkiem podbiegł do Ewy i wyszarpał berło z jej rąk, po czym rzucił je swojemu panu.
- Widzicie? - zaczął kapłan. - Moc owocu chmury sama w sobie jest dość nieprzydatna, dlatego to berło w waszych rękach jest bezużyteczne.
- ??e co? - krzyknęła Ewa.
- No tak! - Lucy olśniło. - Czemu wcześniej o tym nie pomyślałam? - pytała siebie, lecz zanim zdążyła coś powiedzieć, Cumulus wszystko wyjaśnił.
- Berło to nie jedyne ??ródło mojej mocy, ja sam także jedną posiadam.
Na oczach Adama i Ewy pojawiło się wielkie zdziwienie i szok.
- Bóg dał mi owoc, który spożyłem i stałem się człowiekiem-gąbką.
- A...aha - na twarzy małżeństwa pozostał tylko ślad zażenowania.
- Możecie się śmiać, ale tak jak gąbka absorbuje wodę, tak jak posiadam zdolność absorbowania wszelakich ataków wymierzonych w moją stronę - przechwalał się. - A gdy połączę tę zdolność z berłem, jestem w stanie stworzyć chmury w postaci gąbek! To moc, którą tylko ja mogę używać!
- Na każdego władającego jest sposób, więc się tak nie ciesz! - krzyczał Adam.
- Powodzenia w znalezieniu go! Mam nadzieję, że umieranie nie będzie wam zbytnio przy tym przeszkadzać!!! - ryknął.
Cumulus posłał dwie wiązki chmury, które zaczęły dusić Adama i Ewę. Brook widząc co się dzieje ruszył w kierunku towarzyszy, ale nieustające fale ataków ludzi kapłana nie pozwalały mu się do nich przedrzeć.
- Dlaczego nie padacie od moich cięć!? - denerwował się.
Adam i Ewa zaczęli powoli tracić przytomność.
- To koniec, szczeniaki! - radował się. - ...Hę? Co to za d??więk?
Cumulus rozejrzał się dookoła, ale nie widział nic nadzwyczajnego. Jednak z każdą sekundą krzyk w oddali nasilał się. Kapłan dalej nerwowo próbował znale??ć ??ródło d??więku, ale nadal nic nie widział. W końcu spojrzał w górę i zauważył, że coś leci w jego stronę i staje się coraz większe.
- SUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUPEEEEEEERRRRRRRRRRRRRRRRRRRR!!! - Słyszał donośne echo.
- O nie! - spanikował i rzucił się do ucieczki, lecz było już za pó??no. Sunny uderzyła z wielkim impetem prosto w miejsce, w którym stał, wgniatając go w ziemię.
- Kapłanie!!! - krzyknęli jego ludzie wytrzeszczając oczy ze zdziwienia.
Na pokładzie widać było Frankiego, Robin i Choppera.
- Zwariowałeś do reszty, Franky!!! - krzyczał na niego renifer. - Mogłeś kogoś zabić!
- AUU! Supeeerr lądowanie, nie uważasz Robin? - przechwalał się.
- Nie najgorsze - odparła uśmiechając się.
- Hej, Franky! - krzykną kościotrup. - Czy mogę prosić o moje skrzypce!?
Cyborg rozejrzał się dookoła i po znalezieniu instrumentu rzucił go swojemu towarzyszowi. Brook odepchnął napastników i złapał swoje skrzypce, następnie uskoczył w bok i biegnąc dalej zaczął na nich grać.
- Nemuriuta Flanc! - Spokojna melodia rozbrzmiała dookoła, a kolejne osobniki zaczęły padać na ziemię.
Brook zatrzymał się w miejscu i grał dalej do momentu aż ostatni z oponentów nie zasnął.
- Dobranoc - rzekł cichym i kojącym głosem.
Zapadła grobowa cisza.
Nadeszła chwila wytchnienia!
CDN