[fanfik]One Piece: Boska Wieża
Ten temat nie posiada streszczenia.
Aktualnie ten wątek przeglądają: 1 gości
Subskrybuj ten wątek Odpowiedź
Binox

Nowicjusz

Licznik postów: 21

Binox, 22-08-2013, 12:59
Dahaka napisał(a):Jak widzicie, w rozdziale pojawia się flashback w dość nietypowej formie. Zdecydowałem się na taką, bo gdybym miał przedstawić to wszystko w jednym ciągu, to by to potrwało hoho. A, że nie chce zanudzać zbytnio, to zrobiłem tak, a nie inaczej, skupiając się na najważniejszych elementach Smile

I wyszło dobrze, nawet lepiej, że tak zrobiłeś.
Dahaka

Król piratów

Wiek: 32
Licznik postów: 3,793

Dahaka, 28-08-2013, 15:36
Binox napisał(a):wyszło dobrze, nawet lepiej, że tak zrobiłeś.
To good Smile

Następny rozdział.

Rozdział 7: Zabawowa wieża

- Ej, Robin - Franky przerwał chwilę ciszy, jaka nastąpiła po odczytaniu treści poneglypha. - Te daty nie wydają ci się dziwne?
Archeolog wyglądała na rozczarowaną.
- Wiedziałam już o tym wcześniej, ale ciągle miałam nadzieję, że jednak zakryta część będzie zawierała bardziej istotne dla mnie informacje... - odwróciła się i skierowała swe kroki na górę. - Ten poneglyph ma zaledwie kilkadziesiąt lat, może nawet kilkanaście. To dość świeży pamiętnik.
- Przykro mi, że nie znalazłaś tam tego, czego chciałaś - współczuł jej Chopper.
Robin odwróciła się, a na jej twarzy gościł uśmiech.
- Nie szkodzi, przywykłam do tego - odparła radośnie. - Poza tym, to nadal jest historia, a tę zawsze dobrze poznać - dodała.
Chopper się rozchmurzył.
- To co zrobimy? - zapytał Franky.
- Chciałabym dostać się na górę i dowiedzieć o co chodzi - odpowiedziała.
Na twarzy Frankiego pojawił się uśmieszek.
- Mam pomysł jak zrobić to suuuperrrr szybko! - rzekł podekscytowany. - Za mną!


Kilkanaście minut wcześniej Luffy, Sanji oraz Nami wbiegli do wielkiej wieży stojącej na północy miasta. W środku było pustawo i ponuro, oprócz rozpalonych pochodni i okrągłej betonowej platformy na środku pomieszczenia, nie było nic. Oprócz jednego detalu.
- Zoro!!! - rozległ się krzyk nawigatorki. - Gdzie żeś się podziewał!?
Wybudzony ze swojej drzemki zerwał się nagle na nogi.
- Czego mnie straszysz do cholery!!! - wydarł się oburzony. - O co ci chodzi!?
- Tylko mi tu nie wrzeszcz na Namisie, mechogłowy! - wtrącił gro??nym tonem Sanji.
- Zamknij się! - odpyskował szermierz.
Luffy kończył właśnie połykać zgromadzone w ustach owoce.
- O, siema Zoro! - przywitał się.
- Ej, Luffy, co to za wstrząs był przed chwilą? Szykuje się jakaś akcja? - zapytał podekscytowany.
- Nie ma żadnej akcji! - wtrąciła się Nami. - Nie wychodzimy tam, bo pewien świr posyła na nas gigantyczne chmury, których nie sposób uniknąć!
Zoro wyciągnął jeden ze swoich mieczy i uśmiechnął się.
- W takim razie je przetnę. - Ruszył w kierunku wyjścia.
Nami złapała go za ramię i odciągnęła od drzwi.
- Nie, nie, nie! - zakazywała mu. - Idziesz z nami!
- Niby czemu? - spytał nieco zirytowany.
- Bo się znowu zgubisz! - wytknęła mu. - Jakim cudem w ogóle dostałeś się tutaj bez zwracania niczyjej uwagi!?
- A bo ja wiem!? - powiedział zakłopotany. - Poszedłem się załatwić i za kilka minut byłem tutaj!
- Szkoda, że się nie załatwiłeś na amen... - wygarnął mu Sanji.
- Co powiedziałeś, kucharzyno!?
Obaj wpatrywali się w siebie z przyjacielską nienawiścią, leczy chwilę napięcia przerwał Luffy.
- Hej, co to jest? - zapytał.
Wszyscy odwrócili się w jego stronę. Nami podeszła do dziwnej platformy na środku pomieszczenia. Spojrzała w górę i w bardzo odległym od powierzchni suficie, zauważyła wycięte kółko takich samych rozmiarów.
- Czy to nie jest czasami winda? - zastanawiała się. - Ale jak to niby działa?
Sanji rozejrzał się dookoła i także nie mógł znale??ć sposobu na jej włączenie.
- Nie ma nawet żadnych przycisków - dodał.
Zoro przejął inicjatywę i wszedł na platformę. Nagle, zupełnie znikąd, wszyscy usłyszeli głęboki męski głos.
- Czy wierzysz w boga?
Słomiani stali jak wryci, zaskoczeni tajemniczym pytaniem.
- Eee... nie. - odpowiedział Zoro
Płyta pod jego nogami momentalnie zniknęła i szermierz wpadł do dziury jaka po niej została, spadając głęboko na dół.
- Zoro!!! - wydarli się wszyscy jednocześnie, a następnie podbiegli do miejsca, w którym jeszcze przed chwilą się znajdował. Jednak przepaść zniknęła, a podest ponownie pojawił się na swoim miejscu.
- Hej, Zoro!!! - krzyczał Luffy. - Jesteś tam!?
Nie było odpowiedzi. Załoga nieco zszokowana nagłym zwrotem akcji milczała przez chwilę. Sanji jako pierwszy ocucił się z szoku i poszedł w kroki szermierza.
- Nie martwcie się, mechogłowy nie z takich tarapatów już wychodził - pocieszał załogę, po czym wszedł na platformę.
- Czy wierzysz w boga? - zapytał ponownie głos.
- Tak - odpowiedział Sanji z udawanym przekonaniem.
- W którego? - odezwał się ponownie.
Sanji zmarszczył brwi. Wiedział, że to test i szczere odpowiedzi nie wchodzą w grę. Musiał mówić to, co chciano od niego usłyszeć.
- Jak to którego? - zapytał udając zdziwionego. - Jest przecież tylko jeden, no nie?
Zapadła cisza. Sanji gotowy był to zeskoku, jeśli tylko grunt zniknie mu pod nogami.
- Nic się nie dzieje - zauważyła Nami. - Może my też mamy tam wejść? Luffy id?? pierwszy i pamiętaj, mów dokładnie to samo co powiedział Sanji, rozumiesz?
- Ta - odparł uchachany.
- Błagam, nie zepsuj nic, błagam... - bełkotała do siebie nawigatorka.
Sytuacja się powtórzyła, Luffy zrobił jak mu kazano, lecz dalej nic się nie działo.
- No to teraz moja kolej.
Nami dołączyła do nich i kiedy razem stanęli na platformie, wreszcie ruszyła ona do góry.
- Tak! - radowała się. - Chyba jedziemy dalej!
- Nie cieszyłbym się tak - odezwał się Sanji. - Coś czuje, że czeka nas długa droga na górę.
- Ale czaaaaaaaaad - ekscytował się Luffy spoglądając na dół. - Zobaczcie, nic nas nie pcha, ani nie ciągnie na górę... Czy to znaczy, że jesteśmy na latającym spodku!? - odwrócił się w stronę towarzyszy, a jego oczy świeciły na żółto w towarzystwie cieknącej z ust śliny.
- Eh... - westchnęli oboje.
Po kilku minutach przejażdżki, platforma zatrzymała się na kolejnym piętrze. W komnacie wystrój był identyczny jak poprzednio, czyli pustka i kilka pochodni rozświetlających pomieszczenie. Lecz ponownie z jednym wyjątkiem - przy ścianie stał mężczyzna.
- I co teraz - zapytała nawigatorka?
- Chyba musimy zejść i pogadać z tym gościem - stwierdził Sanji i jak powiedział tak zrobił. Reszta ruszyła za nim.
Tajemniczy osobnik podszedł do nich i szorstkim głosem powiedział:
- Trzy próby, trzy minuty.
Po czym uderzył Luffy'ego prosto w twarz, posyłając go na ziemię.
- Rany, koleś, o co ci chodzi!? - zapytał wkurzony gumiak.
- Dwie próby - odpowiedział.
- A więc chcesz walczyć, co? - wydedukował Sanji, po czym doskoczył do przeciwnika i jednym celnym kopniakiem w brzuch posłał go prosto w ścianę. - Namisia, stań z boku, my się tym zajmiemy.
- D-dobra - odparła nawigatorka i usunęła się na bok.
Mężczyzna wstał i ruszył powoli w kierunku Luffy'ego.
- Uważaj, Luffy - ostrzegał go Sanji. - Jak tylko spróbuje zaatakować, to skop mu dupę.
- Dobra!
- Słyszysz gościu!? - krzykną do niego. - Masz ostatnią szansę!
Oponent dalej maszerował w kierunku kapitana, nie robiąc sobie nic ze słów kucharza. Stanął przed gumiakiem i patrzył mu prosto w oczy. Słomiani przygotowani byli do natychmiastowego kontrataku, kiedy nagle Luffy zaczął się gwałtownie śmiać.
- Hahahahaha... przestań... hahahaha.... mnie łaskotać...hahaha - mówił ledwo kontrolując śmiech.
- C-co to ma być do cholery? - zdziwiła się Nami.
Sanji stał jak słup soli i nie wiedział co poczynić. Mężczyzna wtem zostawił Luffy'ego i zajął się Sanjim, który także zaczął się histerycznie śmiać.
- Hej, nie jesteś taki zły jednak - powiedział lekko uśmiechnięty Luffy. - Ale czemu mnie walnąłeś wcześniej?
Nie odpowiadał.
- Ahahahaha - rechotał Sanji.
- Luffy, nie ma czasu na uprzejmości! - zawołała Nami. - Ten koleś to dziwak, a w dodatku cię zaatakował. Po prostu skop mu szybko tyłek i wtedy pewnie będziemy mogli dostać się wyżej!
- Jesteś pewna? - Podrapał się po głowie. - Nie wygląda gro??nie.
- Uhuhuhuoahahaha - śmiał się coraz głośniej kucharz.
- Jezu!!! - wrzasnęła Nami. - We?? go zdziel wreszcie, bo nie mogę słuchać tego wycia!!! .
Mężczyzna nagle przestał łaskotać swą ofiarę.
- Ostatnia próba - rzekł surowo.
- ??e co? - zdziwiła się nawigatorka. - Przecież jeszcze nic nawet nie zrobiliśmy!
Sanji powstał z ziemi i szybko się opanował.
- Słuchajcie - zaczął. - Na początku powiedział coś o trzech minutach, więc prawdopodobnie w tym czasie musimy coś zrobić.
- Mówiłam, żeby go...
- Ciiii! - przerwał jej Sanji. - Ostatnim razem kiedy to powiedziałaś, straciliśmy jedną próbę. To samo miało miejsce, kiedy uderzył Luffy'ego.
- Czyli co, nie możemy dać się zaatakować, ani wydawać polecenia do pobicia go? - zapytała Nami.
Luffy dłubał w nosie słuchając uważnie rozmowy towarzyszy.
- Wszystko na to wskazuje, ale nadal nie wiem o co chodzi z tymi łaskotkami... - rozmyślał. - W zasadzie, jak teraz o tym myślę, to może tu nie chodzi o walkę, a o zwykły kontakt fizyczny.
- Co masz na myśli? - pytała starając się zrozumieć tok myślenia Sanjiego.
- Jeszcze nie wiem, ale w każdym razie, nie dajcie się mu dotknąć i zważajcie na słowa. Jeśli uda nam się wytrzymać trzy minuty bez żadnego kontaktu z nim, powinno się udać. Także od teraz ani słowa, i róbcie wszystko, aby was nie dotknął!
Luffy i Nami skinęli głową na znak zrozumienia polecenia, po czym rozstawili się po całym pomieszczeniu tak, aby zachować dystans od siebie. Mężczyzna rozejrzał się i ruszył w kierunku Nami. Spanikowana nawigatorka zaczęła biec w przeciwną stronę, lecz napastnik przyspieszył tempo. Biegła co sił w nogach, lecz już po chwili była tylko metr przed nim, a jego wyciągnięta ręka prawie złapała za jej włosy. Wtem poczuła jak coś oplata się wokół jej talii, a następnie gwałtownym ruchem przeciąga ją w bok tuż spod ręki wroga. Była to ręka Luffy'ego, który przytaszczył ją do siebie. Mężczyzna rozejrzał się ponownie i tym razem skierował w stronę Sanjiego. Kucharz nabrał rozpędu, a następnie uniósł się w powietrze używając Sky Walka, za pomocą którego skakał po całym pomieszczeniu, będąc poza zasięgiem przeciwnika. On natomiast tracąc możliwość kontaktu z jedną ze swoich ofiar, skierował się w kierunku Luffy'ego. Niemniej kiedy się odwrócił, nie wiedział gdzie się udać, gdyż całe pomieszczenie było wypełnione postaciami Luffy'ego i Nami.
- Mirage Tempo: Fata Morgana! - wypowiedziała bezgłośnie nawigatorka, uśmiechając się szyderczo.
Przeciwnik bezskutecznie ganiał za różnymi wersjami Luffy'ego i Nami, nie mogąc znale??ć tych prawdziwych. Po kilku chwilach dał sobie spokój i ponownie przemówił.
- Możecie iść dalej.
Po czym kompletnie zniknął.
- No nareszcie!!! - krzyknął Luffy. - Ale fajna zabawa! Muszę pokazać Usoppowi!
- Hej, gdzie on zniknął!? - zdziwiła się Nami. - Co za dziwactwo...
Sanji wyjął papierosa i odpalił go od pobliskiej pochodni.
- Kogo to obchodzi? Ważne, że możemy iść dalej.
- Dalej... Ale gdzie my właściwie idziemy? - kłopotała się Nami. - Powinniśmy wrócić na dół i wyjść. Ten kapłan już pewnie dawno sobie poszedł.
- Nigdzie nie wracamy! - stwierdził stanowczo Luffy. - Mamy super przygodę w zabawowej wieży! Chcę zobaczyć, co jest wyżej!
- No i proszę, mamy odpowied??... - westchnęła.

Po kilku minutach znale??li się na kolejnym piętrze.
- Deja vu normalnie - rzekła Nami na widok pomieszczenia identycznego, jak na poprzednich dwóch poziomach.
- Tym razem przynajmniej nie ma tutaj żadnego dziwaka... - odpowiedział kucharz.
- Sanji, cicho! - rozkazał mu Luffy. - Zaraz zacznie się kolejna zabawa!
Lecz nic się nie działo. Pustka i cisza to wszystko, co im towarzyszyło. Rozglądali się uważnie w poszukiwaniu jakiejś wskazówki co do zasad potencjalnego zadania, które tutaj na nich czekało. Uważnie oglądali ściany, sufit i pochodnie, próbowali nawet wejść na platformę, w nadziei że ruszy do góry. Niestety wszystko spełzło na niczym.
- Ale nuda - marudził Luffy. - ...Hę? A to co? - dodał po chwili.
- Widzisz coś? - zapytała Nami, po czym odwróciła się w stronę kapitana.
- Jakaś dziwna koza w moim nosie była - rzekł i pokazał jej gluta na palcu.
- Debilu!!! - Trzasnęła go w głowę.
Dalej krążyli wkoło starając się znale??ć cokolwiek, kiedy nagle zaczęły bić dzwony. Wszyscy rozejrzeli się dookoła w celu znalezienia ??ródła odgłosu, lecz pomieszczenie dalej wiało pustką.
- Skąd dochodzi ten d??więk? - zapytała Nami.
Sanji starał się to rozgry??ć, ale nie był w stanie na nic wpaść.
- Nie mam pojęcia - rzekł zrezygnowanym głosem.
Powoli tracili nadzieję. W pewnym momencie Nami zaczęła gapić się nieruchomo w ścianę.
- Hej! - zawołał Sanji, a ona ocknęła się z marazmu.
- Wybacz - przepraszała. - Te dzwony usypiają.
Słomek dalej dłubał w nosie i wycierał jego zawartość o ścianę, podśpiewując głupio.
- Ej, patrzcie! - zawołał towarzyszy. - Zrobiłem rysunek z glutów!
- Przestań się wydurniać! - krzyknęła na niego Nami. - Musimy znale??ć wyjście stąd!
- Przepraszam... - bąknął.
Po chwili bicie zaczynało ucichać.
- Nie słychać już dzwonów - zauważył Sanji.
- I co teraz? O co chodziło? Co mamy zrobić do cholery!? - niecierpliwiła się nawigatorka.
- Poczekajmy chwilę, może wydarzy się coś jeszcze - odpowiedział jej.
Mijały kolejne minuty, lecz nic się nie działo. Nami postanowiła usiąść na platformie, a Sanji dołączył do niej zaraz potem.
- Nic, kompletnie nic! - jęczała.
Luffy dalej krążył wkoło bezskutecznie szukając czegokolwiek, co wzbudziłoby jego zainteresowanie.
- Wiecie co? - zaczął. - Idę spać.
Jak powiedział tak zrobił, runął na ziemię i momentalnie zasnął.
- Co za kretyn... - westchnęła Nami.
Razem z Sanjim siedzieli w bezruchu zamyśleni, starając się coś wykombinować, a Luffy leżał na ziemi i chrapał. Minęła minuta, potem kolejne i w końcu ta trzecia. Nami znowu odpłynęła myślami i sama zaczynała już przysypiać. Sanji wyjął swoje papierosy i postanowił ponownie odpalić jednego od pochodni, lecz tuż przed tym jak powstał, platforma w końcu ruszyła do góry.
- Aaaaaaa!!! - przestraszyła się Nami i niemal zleciała z windy. - Co się dzieje, dlaczego to ruszyło?
- Nie mam pojęcia, ale kogo to obchodzi? - uśmiechnął się kucharz. - Ruszamy dalej!
- Drugi raz nie wiemy nawet o co chodziło! - zauważyła nawigatorka, trochę rozczarowana. - No ale có??, przynajmniej się udało.
- Ej, Luffy - wołał Sanji. - Wstawaj!
Słomek dalej spał jak zabity, głośno chrapiąc.
- Jak można w chwilę usunąć do takiego stopnia... - westchnął.
- Kapitanie! - krzyknęła Nami. - Obiad na stole!
- Co, gdzie, koza... obiad... gluty na obiad? - bełkotał pod nosem wybudzając się. - Hej!!! Czekajcie no na mnie! - krzyknął do towarzyszy, po czym przy pomocy swojego rozciągliwego ciała dostał się na platformę.
- Gdzie żarcie? - zapytał poważnym tonem.
- Kłamałam, wybacz - puściła mu oczko.
Luffy strzelił focha.

Brook, Lucy i Ewa dostali się do katedry, w której przetrzymywany był Adam.
- Ewa! - krzykną zza krat. - Co ty tu robisz?
- Wyciągam cię stąd, a następnie spadamy z tej wyspy! - odpowiedziała z przekonaniem w głosie.
- ??e co!? - nie dowierzał. - A co z Cumulusem? Co z naszym synem?
Ewa rozglądała się dookoła w poszukiwaniu wyjścia z celi.
- Cumulus nie jest już problemem, a dziecko znajdziemy! - mówiła niecierpliwiąc się. - Jak mam cię do diaska uwolnić z tego cholerstwa? Tu nie ma nawet drzwi!
Cela, w której znajdował się Adam była ręcznie wyłupaną wnęką w ogromnym głazie, przy której skraju, zarówno poziomo jak i pionowo, wbite były tworzące kratę pręty zebrane z wraku statku.
- Nie dasz rady! - powiedział przygnębionym głosem. - Nie da się tego otworzyć.
- Jak to!? - zapytała panicznie. - To niby jak tam wszedłeś?
- Cumulus użył swoich mocy, aby podnieść całość i opuścił to na mnie. Wymyślił to sobie tak, aby nikt oprócz niego nie mógł wypuszczać wię??niów.
- A te pręty? - szukała rozwiązania. - Nie da się ich wyrwać?
- To by było zbyt proste, nie uważasz? - wytknął jej. - Cumulus się przyłożył do stworzenia tego małego więzienia.
Zapadła chwila ciszy. Lucy i Brook stali nieco z boku, nie ujawniając się Adamowi.
- Brook... tak się nazywasz? - zwróciła się do niego Ewa. - Możesz nam jakoś pomóc?
Szkielet podszedł do niej.
- Jasne, proszę się odsunąć - zaakceptował prośbę.
- Hola, hola! - zdziwił się więzień. - Jakim cudem ten kościotrup żyje?
- Oj, nie jęcz - uciszyła go żona. - Widziałeś już przecież dziwniejsze rzeczy.
- W sumie racja - przytaknął.
Brook wyciągnął swój miecz i jednym precyzyjnym machnięciem przeciął wszystkie pręty.
- Brawo! - pochwaliła go Lucy.
- Nareszcie! - odsapnął Adam. - Słodka wolność! Dzięki ci... Brook, jesteś świetnym szermierzem, skoro potrafisz takie rzeczy!
- Ah, przestańcie mnie tak chwalić, bo się czerwienię! - zawstydzał się. - Aczkolwiek, moje kości nie mogą się czerwienić, yohohoho!!!
- Przecież cię jeszcze nie pochwaliłam nawet... - wytknęła mu Ewa.
- Hę? - zdziwił się Brook.
- No nie ważne już, dziękuję ci za pomoc! - uśmiechnęła się.
Wszyscy z pozytywnym nastawieniem ruszyli do wyjścia.
- Hej - zwrócił się do swojej żony. - Czy to nie jest berło Cumulusa?
Ewa spojrzała na trzymany w rękach artefakt.
- Tak, po tym, jak mu wtłukliśmy, zabrałam go. - Przyglądała się uważnie przedmiotowi. - Możemy tego użyć, jeśli ktoś nas zaatakuje. To z tego Cumulus czerpie swoje chmurzaste moce!
- Łał! Dobra robota! - pochwalił ją.
- Ha! A to nie wszystko - uśmiechnęła się.
Podeszła do Brooka i zaczęła grzebać w jego gęstych włosach. Po chwili coś wyjęła.
- Diabelski owoc!? - zapytał zdziwiony Adam.
- Tak! - odparła dumnie. - Ukradłam go i planowałam użyć jako karty przetargowej, ale załoga kościstego zrobiła zamieszanie i koniec końców nie był mi potrzebny.
W oczach męża wyra??nie widać było wielką dumę i podziw wobec swojej żony.
- Jesteś niesamowita... - dalej jej schlebiał. - A owoc przyda się w razie gdyby coś poszło nie tak!
Rozmawiali jeszcze przez chwilę, aż w końcu cała czwórka zdecydowała się opuścić pomieszczenie.

- Ojoj... - burknął Adam po wyjściu na zewnątrz.
Przed nimi znajdował się szereg uzbrojonych w maczugi, gro??nie wyglądających mężczyzn, na czele których stał Cumulus.
- Co!? - zdziwił się Brook. - Przecież cię przeciąłem samym lodem! Jakim cudem tak szybko powstałeś?
Kapłan milczał i wpatrywał się złowrogo w całą czwórkę stojącą przy drzwiach. Wyciągnął prawą rękę do przodu i nabrał powietrza w usta.
- ZABIĆ!!! - ryknął, a jego ludzie rzucili się do walki. Brook wyciągnął swój miecz i zrobił krok na przód.
- Zostańcie z tyłu, ja się nimi zajmę! - krzyknął do swoich towarzyszy, po czym ruszył przed siebie.
Zgraja dobrze zbudowanych samców nacierała prosto na niego, wydając z siebie dzikie okrzyki. Muzyk niewzruszony prymitywnym sposobem zastraszenia posłał pierwsze cięcie w kierunku przeciwników. Fala wleciała prosto w jednego z napastników i odrzuciła go do tyłu.
- Kto następny!? - zapytał gro??nie Brook.
- Nie bąd?? taki pewny siebie, szatański pomiocie - wytknął mu Cumulus, zachowując spokój.
Mężczyzna, który został przed chwilą ugodzony, wstał jakby nic mu się nie stało.
- C-co!? - Szkielet był zaskoczony.
Kapłan uśmiechnął się szyderczo pod nosem. Brook tym razem posłał serię ataków w nacierających przeciwników i sytuacja się powtórzyła, wszyscy wstali kompletnie bez szwanku. Pierwszy z napastników zdążył już dobiec do niego i wymierzył cios maczugą prosto w głowę. Muzyk zablokował uderzenie, lecz zanim zdążył wyprowadzić kontrę, kolejny atak leciał w niego z lewego boku.
- Czy on da sobie radę? - niepokoiła się Ewa.
Brook oblężony był ze wszystkich stron, ledwo nadążał blokować kolejne ataki, a każdy przejaw ofensywny kończył się jak wcześniej. Cumulus skorzystał z okazji i skierował się w stronę pozostałej trójki.
- Ewo, proszę oddaj mi, co do mnie należy - mówił do niej spokojnie.
Wszyscy zrobili krok wstecz.
- Chyba śnisz! - krzyknęła. - A masz! - Zamachnęła się berłem i posłała falę chmur w stronę kapłana. Przeleciały one przez niego nie wyrządzając żadnej krzywdy.
- Ooo? - jęknął z uśmiechem politowania. - Zabawka nie działa?
Kolejne fale chmur zostały posłane w Cumulusa, lecz z podobnym efektem.
- A wiesz dlaczego nie działa? - zapytał. - Bo to właśnie nie jest zabawka i takie gówniarze jak wy nie powinny z niej korzystać!!!
Adam rzucił się na niego z pięściami, lecz jego uderzenia nie zdawały się mieć żadnego skutku. Cumulus przyjmował cięgi bez wzruszenia, dopóki ostatnia pięść nie posłała go na glebę.
- Musisz się bardziej postarać - powiedział, po czym wstał z zerowymi śladami pobicia.
- Co jest grane? - pytał zaniepokojony. - Dlaczego nic ci nie jest?
Kapłan ponownie uśmiechną się szyderczo. Jeden z jego ludzi ukradkiem podbiegł do Ewy i wyszarpał berło z jej rąk, po czym rzucił je swojemu panu.
- Widzicie? - zaczął kapłan. - Moc owocu chmury sama w sobie jest dość nieprzydatna, dlatego to berło w waszych rękach jest bezużyteczne.
- ??e co? - krzyknęła Ewa.
- No tak! - Lucy olśniło. - Czemu wcześniej o tym nie pomyślałam? - pytała siebie, lecz zanim zdążyła coś powiedzieć, Cumulus wszystko wyjaśnił.
- Berło to nie jedyne ??ródło mojej mocy, ja sam także jedną posiadam.
Na oczach Adama i Ewy pojawiło się wielkie zdziwienie i szok.
- Bóg dał mi owoc, który spożyłem i stałem się człowiekiem-gąbką.
- A...aha - na twarzy małżeństwa pozostał tylko ślad zażenowania.
- Możecie się śmiać, ale tak jak gąbka absorbuje wodę, tak jak posiadam zdolność absorbowania wszelakich ataków wymierzonych w moją stronę - przechwalał się. - A gdy połączę tę zdolność z berłem, jestem w stanie stworzyć chmury w postaci gąbek! To moc, którą tylko ja mogę używać!
- Na każdego władającego jest sposób, więc się tak nie ciesz! - krzyczał Adam.
- Powodzenia w znalezieniu go! Mam nadzieję, że umieranie nie będzie wam zbytnio przy tym przeszkadzać!!! - ryknął.
Cumulus posłał dwie wiązki chmury, które zaczęły dusić Adama i Ewę. Brook widząc co się dzieje ruszył w kierunku towarzyszy, ale nieustające fale ataków ludzi kapłana nie pozwalały mu się do nich przedrzeć.
- Dlaczego nie padacie od moich cięć!? - denerwował się.
Adam i Ewa zaczęli powoli tracić przytomność.
- To koniec, szczeniaki! - radował się. - ...Hę? Co to za d??więk?
Cumulus rozejrzał się dookoła, ale nie widział nic nadzwyczajnego. Jednak z każdą sekundą krzyk w oddali nasilał się. Kapłan dalej nerwowo próbował znale??ć ??ródło d??więku, ale nadal nic nie widział. W końcu spojrzał w górę i zauważył, że coś leci w jego stronę i staje się coraz większe.
- SUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUPEEEEEEERRRRRRRRRRRRRRRRRRRR!!! - Słyszał donośne echo.
- O nie! - spanikował i rzucił się do ucieczki, lecz było już za pó??no. Sunny uderzyła z wielkim impetem prosto w miejsce, w którym stał, wgniatając go w ziemię.
- Kapłanie!!! - krzyknęli jego ludzie wytrzeszczając oczy ze zdziwienia.
Na pokładzie widać było Frankiego, Robin i Choppera.
- Zwariowałeś do reszty, Franky!!! - krzyczał na niego renifer. - Mogłeś kogoś zabić!
- AUU! Supeeerr lądowanie, nie uważasz Robin? - przechwalał się.
- Nie najgorsze - odparła uśmiechając się.
- Hej, Franky! - krzykną kościotrup. - Czy mogę prosić o moje skrzypce!?
Cyborg rozejrzał się dookoła i po znalezieniu instrumentu rzucił go swojemu towarzyszowi. Brook odepchnął napastników i złapał swoje skrzypce, następnie uskoczył w bok i biegnąc dalej zaczął na nich grać.
- Nemuriuta Flanc! - Spokojna melodia rozbrzmiała dookoła, a kolejne osobniki zaczęły padać na ziemię.
Brook zatrzymał się w miejscu i grał dalej do momentu aż ostatni z oponentów nie zasnął.
- Dobranoc - rzekł cichym i kojącym głosem.
Zapadła grobowa cisza.

Nadeszła chwila wytchnienia!

CDN
Dahaka

Król piratów

Wiek: 32
Licznik postów: 3,793

Dahaka, 02-09-2013, 16:51
Rozdział 8: Głupiec

Sen ogarnął wszystkich dookoła, za wyjątkiem załogi słomków. Zebrali się wszyscy obok Sunny i poczęli rozmawiać przez najbliższe minuty.
- A więc to tak... - powiedział Franky po tym jak Brook wytłumaczył załodze co się dzieje.
Chopper przyglądał się leżącym ludziom Cumulusa i próbował zrozumieć jakim cudem ataki Brooka nie wyrządziły im krzywdy. Robin rozglądała się wokoło szukając powiązania między miastem, a treścią poneglypha.
- Hej, Brook - zwróciła się do niego. - A co jeśli ich dziecko nie żyje?
Franky i Chopper poczuli przechodzący dreszcz na swoich plecach.
- W-właśnie... - rzekł chwiejnym głosem renifer.
- C-Co macie na myśli? - zapytał niepewnie Brook.
- Na dole ktoś został pochowany, grób ma nie więcej niż półtora metra długości, więc na pewno nie leży tam dorosły człowiek - odpowiedziała niewzruszona Robin.
- ... Chcecie powiedzieć, że ich dziecko nie żyje? - zapytał szkielet, przełykając ślinę.
- Nie no... - zaczął doktor. - Na pewno żyje, po co ktoś miałby zabijać dziecko? - starał się zachować nadzieję.
- Chopper ma rację - stwierdził Franky. - To tylko grób, nie mamy żadnej pewności, kto tam leży.
- R-racja - przytaknął Brook.
Choć wspólnie doszli do takiego wniosku, w głębi wiedzieli, że ten gorszy scenariusz jest bardziej prawdopodobny.
- Idę się rozejrzeć - rzekł cyborg. - Jak ten dzieciak wygląda?
- Mały chłopczyk - szkielet odpowiedział. - Jest tylko jeden na tej wyspie, więc wygląd jest nieistotny.
- Rozumiem - ruszył na poszukiwania.
Chopper postanowił zająć się Adamem i Ewą, którzy zostali zbyt mocno podduszeni przez Cumulusa, aby się teraz wybudzić. Zabrał ich na statek i rozpoczął przyrządzanie lekarstw.
- Hmm, gdzie ona się podziała? - zastanawiał się Brook.
- Szukasz kogoś? - zapytała go towarzyszka.
- Tak... - Rozglądał się dookoła. - Spotkałem dziewczynkę o imieniu Lucy, ale gdzieś mi zniknęła. Nie widziałaś jej może?
- Niestety nie - odpowiedziała.
- Cóż, pójdę jej poszukać - stwierdził. - A ty co zamierzasz?
Robin spojrzała pełnym zainteresowania wzrokiem na wieżę.
- Chcę się dostać na jej szczyt - wskazała nań.
- Jest tam coś ciekawego?
- Nie wiem, dlatego chcę sprawdzić. Poneglyph na dole zawierał informacje, które ciężko mi zrozumieć. Nie wygląda na to, żeby to miasto miało z tym cokolwiek wspólnego, więc zakładam, że odpowiedzi znajdują się w tej wieży, lub na jej szczycie.
- Ah... ale jak zamierzasz się tam dostać?
- Na skróty - uśmiechnęła się. - Możesz się już przestać ukrywać - spojrzała na Sunny.
- Hę? - zdziwił się Brook.
Zza statku wyłonił się Cumulus. Brook zaskoczony dobył miecza i wyczekiwał reakcji przeciwnika.
- Spokojnie - hamowała go Robin. - Zabrałam mu berło, o którym wspominałeś, więc jest niegro??ny.
- Pożałujecie teghhhh... - kapłan próbował mówić, lecz dłoń, która wyrosła mu na policzku zatkała jego usta.
- Słuchaj uważnie - zaczęła. - Oddam ci twoje narzędzie, a ty wyczarujesz mi chmurę, które zabierze mnie na szczyt. Pamiętaj, że jeśli spróbujesz cokolwiek zmajstrować, to w każdej chwili mogę użyć moich mocy, aby zrobić ci bolesną krzywdę.
Cumulus przełkną ślinę i poczuł jak kropla potu spływa mu po twarzy. Kiwnął głową na znak akceptacji i złapał berło, które zostało do niego rzucone ze statku. Mając ciągle zatkane usta, zamachnął się i stworzył średniej wielkości chmurę. Robin stanęła na niej i wydała polecenie kapłanowi.
- Brook, przypilnuj go - dodała, po czym ruszyła w górę.

Luffy, Nami i Sanji dotarli na trzecie piętro, gdzie czekało na nich kolejne zadanie. Ich oczom ukazały się trzy osoby i nie był to byle kto.
- Dziadyga? - zdziwił się Sanji.
- O! Siema Dadan - przywitał ją Luffy.
Nami była w szoku, a łzy napływały jej do oczy. Nie potrafiła wykrztusić z siebie słowa.
- Witaj, Nami - Bellemere się uśmiechnęła, po czym podeszła do swojej córki.
Pozostała dwójka postąpiła analogicznie i z wielkimi uśmiechami zbliżyli się do swoich wychowanków. Po chwili Nami, Sanji i Luffy jednocześnie zebrali kuksańca wymierzonego w głowę.
- Dlaczego to ukradłaś!?
- Czemu obrażasz klientów!?
- Znowu zeżarłeś całe zapasy!? - wykrzyknęli jednocześnie.
- Ej! O co ci chodzi gówniany dzia.... - zaczął kucharz. - Zaraz, zaraz. Przecież ty nie masz prawa tu być. Co to za ściema?
- Dadan! Nic nie zjadłem! Odwal się! - krzyczał kapitan.
Nami jako jedyna nie zareagowała gwałtownie. Milcząc rzuciła się na Bellemere i uścisnęła ją z całych sił, starając się powstrzymać łzy.
- Ruszaj dalej - powiedziała jej mama delikatnie do ucha, po czym wyparowała.
- Nie, czekaj! - wołała do niej Nami, łkając. - Nie odchod?? jeszcze, proszę!
- Spokojnie Nami! - uspakajał ją Sanji. - Ona nie była prawdziwa.
- Zamknij się! - krzyknęła. - Nawet jeśli, to mnie to nie przeszkadza! Widziałem ją na oczy! Mówiła do mnie! To było wystarczająco prawdziwe!
Nawigatorka rozglądała się dookoła, lecz nie było już po niej śladu.
- Czyli to nie jest Dadan? - zapytał Luffy.
- Oczywiście, że nie - odpowiedział Sanji. - Zresztą zobacz, jak matka Nami zniknęła. To tylko kolejne zadanie, w którym musimy tańczyć jak nam zagrają.
- Nie bąd?? taki przemądrzały, gówniarzu! - krzyczał na niego Zeff.
- Morda, dziadygo!
- A ty, Luffy, oddawaj żarcie! - Dadan ponownie trzasnęła go w łeb.
- Nic ci nie zabrałem, mendo! - irytował się gumiak.
Cała czwórka kontynuowała raban skutecznie utrudniając myślenie Nami, która przyjęła już do wiadomości informację od Sanjiego i szybko zaakceptowała zniknięcie Bellemere.
- Dobra, co zrobić aby przejść dalej? - zastanawiała się. - Mnie się udało, a im nie. Co takiego zrobiłam?
- Gówniarz! Dziadyga! Babsztyl! Smarkacz! - wyzwiska leciały jeden za drugim.
- No tak - westchnęła. - Luffy, Sanji, okażcie trochę szacunku!
- Hę? - zareagowali.
Dadan i Zeff bez skrupułów kontynuowali karcenie swoich pociech.
- Po prostu to zróbcie - przekonywała ich. - Inaczej nici z obiadu, a ja zacznę się grubo ubierać.
- ZROBIMY WSZYSTKO CO KA??ESZ!!! - stanęli na baczność.
Ustawili się grzecznie i pochylając głowy ładnie przeprosili.
- No! Nareszcie trochę dobrych manier. Jak przystało na marnego kelnera - rzucił Zeff
Brewka Sanjiego drgnęła.
- I tak jesteś pasożytem! Gdyby nie Garp, to już dawno bym cię wyrzuciła na zbity pysk! - wyrzucała gumiakowi.
Luffy i Sanji nie zareagowali. Padło w ich stronę jeszcze kilka niemiłych zdań, lecz zachowali się godnie i nie pisnęli słowem.
- No dobra, skoro przyjęliście wszystko do wiadomości - zaczęła Dadan - to możecie już iść - dokończył Zeff, po czym oboje wyparowali.
- I o co tyle draki? - zapytał Luffy
- To tylko kolejny test - rzekł Sanji. - Dobra robota, Namisiu!
- Eh, chod??my już - westchnęła.
Ruszyli powoli w kierunku windy.
- Ej, Nami, to była twoja mama? - zapytał ją kapitan.
- Tak... bez wątpienia, to była ona - uśmiechnęła się. - Miło było znowu ją zobaczyć.
W milczeniu szli dalej, a po chwili ponownie ruszyli na górę.

Gdy dotarli na kolejne piętro, nagle zza ściany wieży dobiegł głośny huk.
- Hę? Co to było? - zdziwił się gumiak, po czym nastąpiło kolejne uderzenie.
Na ścianie pojawiło się sporej wielkości pęknięcie.
- Ktoś się dobija! - zauważył Sanji. - Przygotujcie się!
Słomiani byli w pełnej gotowości, gdy sekundę pó??niej przez beton przebiła się gigantyczna ręka.
- Zaraz, przecież to... - zaczęła Nami, lecz nie zdążyła dokończyć.
Robin wleciała na skrzydłach do środka i ciężko dyszała po wylądowaniu.
- Robin! - krzyknęła nawigatorka. - Jakim cudem się tutaj dostałaś!?
Archeolog przysiadła na ziemi.
- Zmusiłam pewnego kapłana - mówiła starając się złapać oddech - aby zrobił mi windę, na górę, ale widocznie to był maksymalny dystans na jaki mógł sobie pozwolić... i niespodziewanie znikła mi ona spod nóg.
- No tak, latanie na skrzydłach i wyrycie wielkiej dziury w ścianie jednocześnie to dość sporo - podziwiał ją Sanji. - Nie dziwię się, że jesteś tak zmęczona. Jak chcesz mogę cię wziąć na barana!!! - zabrzmiał jakby prosił, a nie oferował.
- Dam sobie radę sama - odparła sucho.
- Chwileczkę - coś wpadło Nami do głowy. - Mówisz o tym gościu, który panuje nad chmurami?
- Tak, to on.
- Zgodził ci się pomóc?
- Po odpowiedniej namowie.
- Czyli... czyli jednak nie był taki silny jak nam się wydawało... - załamała się.
Po chwili odpoczynku i wtajemniczeniu Robin w obecne poczynania reszty, zdecydowali zmierzyć się z kolejnym, piątym już zadaniem.

Kilkaset metrów niżej, przy samym wejściu, dokładnie w miejscu, w którym drzemał wcześniej Zoro, siedziała Lucy. Słuchała jak obecnie jej jedyny przyjaciel wydziera się na kapłana, jednocześnie nucąc jakąś melodię.

- Ja cię przepraszam bardzo, co to niby znaczy, że chmura zniknęła!? - krzyczał Brook
- A co ma znaczyć? - prychnął. - Dalej widocznie się nie da, pretensje miej do broni, a nie do mnie!
- Aaaaa, nie mam czasu się z tobą droczyć! - machnął na niego ręką, po czym uśpił go ponownie swoją muzyką. - Leż tu grzecznie!
Zaniósł swój i Cumulsa sprzęt na statek i zostawił pod opieką Choppera. Następnie udał się do wieży, z której dochodziły zasłyszane przez niego wcześniej odgłosy nucenia. Wszedł do środka i usłyszał znajomą piosenkę, dokładnie tę samą, którą Lucy śpiewała, kiedy spotkał ją po raz pierwszy.

W splendorze przedzieramy się przez nieba wody,
Zadumani w doskonałości swego rzędu,
Nieświadomi tej jednej, niewielkiej przeszkody,
Ochrzczonej nazwą ludzkiego błędu.


- Ładna piosenka - przerwał jej Brook.
Lucy drgnęła, lekko przestraszona nagłą wizytą kościotrupa.
- Wiem, napisał ją mój dziadek - zwierzyła się mu. - Kiedy ostatnio się z nim widziałam, to ciągle była niedokończona... - zamyśliła się.
Brook bardzo chciał zadać jej pytanie, ale obiecał, że nie będzie tego robić.
- Dzięki - powiedziała mu z uśmiechem. - A teraz idziemy na górę!

Zoro po bolesnym upadku w końcu się obudził.
- Aaaajaaj!!! - krzyknął nieco zszokowany.
W niemalże całkowitym mroku dostrzegł, że wylądował na stercie gnijących ciał ludzkich. Nie wydzielały one zbyt ładnych zapachów, co w połączeniu z dość wysoką temperaturą, jaka tu panowała, dawało niezbyt przyjemną atmosferę.
- Eh, dobrze, że nie byłem pierwszym, który tu wpadł, bo skończyłbym jak oni - starał się dostrzec pozytywne strony tej nieprzyjemnej sceny.
Miejsce przypominało komnatę, w której jeszcze niedawno sobie drzemał, z tą różnicą, że ściany i grunt były totalnie zniszczone. Za resztkami betonu, które przetrwał, widać było tylko skały i ziemię, a pod nogami poniewierały się zgaszone pochodnie. Na szczęście dla szermierza, było jedno wyjście - drobna jaskinia, z której emanowało delikatne światło.
- Zobaczymy, może tam będzie coś ciekawego - rzekł znudzony i ruszył w jej kierunku.
Nie przeszedł kilkunastu metrów, a jego oczom ukazała się ogromna, stożkowata przestrzeń, która była wnętrzem całej góry. Z samego dna buchało gorące powietrze, które nagrzane było od znajdującej się tam lawy. Tuż nad nią, na kilkupiętrowych obrzeżach znajdowały się wytworzone z morskiego kamienia, proste, sześcienne cele, w których miejsca starczało tylko na to, aby w nich stać. Nad lawą zawieszone były stworzone z kamienia mosty, które ułatwiały podróżowanie z jednego krańca groty, na drugi. Zawieszone były dzięki ognioodpornym, metalowym linom, na różnych wysokościach, tworząc siatkę dróg przypominającą pajęczą sieć w trójwymiarze. Gdzieniegdzie leżące szkielety wskazywały na to, że miejsce jest bardzo stare i nie było w użytku od dziesiątek, może nawet setek lat. Na przeciw wejścia, które zauważył Zoro, wysoko na ścianie, wielkimi literami wyryte było jakże ciepłe, powitalne zdanie:

Więzienie Helkatraz
Witamy w piekle!

Cele były puste, aczkolwiek po terenie kręciło się kilkadziesiąt osób, które rozkładały coś po wszystkich kątach. Jaskinia, z której wyszedł Zoro znajdowała się kilkadziesiąt metrów nad najwyżej usytuowanymi celami, dzięki czemu miał dość dobry widok na to co znajduje się na dole. Jego uwagę przyciągnął zakapturzony mężczyzna z wielkim mieczem na plecach, który rozmawiał z jegomościem o biało-czarnych włosach.
- O! Mają tu jakiegoś szermierza! - ucieszył się.
Po chwili obserwacji, zauważył także, że przy oficjalnym wejściu ktoś czai się między skałami.
- Usopp? Co on tam robi...? - głowił się.
Długonosy śledził Zawebe i Servo starając się zdobyć informacje o ich zamiarach. Schowany przed swoimi ofiarami próbował zrozumieć ich dialog, lecz niestety stał za daleko. Dwójka mężczyzn stanęła i kontynuowała rozmowę. Usopp nie mógł podejść bliżej, gdyż była to otwarta przestrzeń pełna mostów i pływającej pod nimi lawy. Nie miał gdzie się ukryć.
Zoro postanowił zeskoczyć na dół i dowiedzieć się co jest grane.
- Ej, Usopp! - wołał do niego z daleka.
Snajper skulił się za skałą i zamarł bez ruchu.
- Hę? Czemu się chowasz!?
- Co za kretyn!!! - myślał.
Wszyscy obecni zaczęli się rozglądać w poszukiwaniu ??ródła głosu.
- Robota panowie, robota! - upominał ich Servo Quinto. - Nie zawracajcie sobie tym głowy.
- Widzę, że mamy nieproszonych gości - odezwał się Zawebe. - To pewnie te szczeniaki, których spotkałem wcześniej. Liczę na to, że się nimi zajmiesz.
- Niech będzie, możesz to wliczyć w koszta - odparł oschle. - Niedługo zaczynamy, więc id?? lepiej zająć dobre miejsce, aby fajerwerki ci nie umknęły.
Zawebe uśmiechnął się pod nosem.
- Nie martw się, za nic w świecie tego nie przegapię - powiedział, po czym skierował się do wyjścia.
Servo zauważył zielonowłosą personę idącą po jednym z najwyżej położonych w tym miejscu mostów. Po kilku skokach sam także na nim wylądował. Znajdowali się na dwóch przeciwnych krańcach groty, a Zoro już powoli kroczył w kierunku ich nieuniknionego spotkania. Twarz Roronoy była spokojna, nie widział w Quinto wroga, a bli??niego szermierza. Servo ruszył w jego kierunku. Czuł lekkie znużenie, gdyż nie spodziewał się wyzwania. Planował szybko rozprawić się z przeciwnikiem i wrócić do swoich pilnych spraw. W tle słychać było gwar nie zwracających uwagi na intruza ludzi, którzy zajmowali się swoimi obowiązkami, nadanymi im przez kapitana. Wierzyli w niego, bo nigdy ich nie zawiódł, znali jego siłę i byli pewni, że sobie poradzi. A on szedł równym, spokojnym krokiem, stąpając delikatnie po moście i obojętnie wpatrując się w przeciwnika, który odwzajemniał spojrzenie. Uniósł ręce, a dłonie Zoro delikatnie drgnęły. Złapał za kaptur i odsłonił swą twarz, którą zdobiła długa szrama na czole. Roronoa zauważywszy to poczuł dreszczyk ekscytacji, gdyż rana na twarzy świadczy albo o odwadze, albo o głupocie, o czym dobrze wiedział z autopsji. Zastanawiał się, czy jego oponent jest wybitnym szermierzem, który posuwa się do granic swoich możliwości, aby wygrać, czy może głupcem dającym przeciwnikowi głowę na talerzu, do poszatkowania? Nie jest przeciętny, tego był pewien. Czuł jak buzuje w nim krew, jak jego miecz rwie się do walki, ale skrywał to i czekał. Czekał, aż osoba stojąca naprzeciw da mu pretekst do ataku. Servo wyciągnął rękę za siebie i chwycił rękojeść wielkiego miecza dzierżonego na swoich plecach. Dał znak, że chce walczyć. Poziom adrenaliny w organizmie Zoro drastycznie skoczył, jego wzrok bił rządzą krwi do tego stopnia, że nawet Quinto nie mógł tego zignorować. Znudzenie na jego twarzy momentalnie znikło, a pojawiła się ciekawość. Przed nim stała prawdziwa bestia i nie miał wątpliwości, że zaraz się na niego rzuci. Chwycił miecz oburącz i trzymał przed sobą czekając na ruch przeciwnika. Przyspieszyli kroku, a czas zaczął płynąć wolniej. Gwar był już dla nich niesłyszalny. Zacisnęli ręce i przeszli w trucht. Krew płynęła szybciej, a oddech był coraz trudniejszy do opanowania. Dzieliło ich tylko kilkadziesiąt metrów. I już biegli. Zoro osiągał apogeum ekscytacji, a ciekawość Quinto zaczynała przeradzać się w strach.
- Ittoryu Iai - rzucił cicho i zahamował.
Servo zamarł. Był dziesięć metrów przed nim. Miał ułamek sekundy na reakcję.
- Daishinkan!!! - potworne cięcie zaczęło taranować wszystko przed sobą, doszczętnie niszcząc podstawę mostu, lecz nie naruszając trzymających go lin.
Quinto spanikował. Nie przewidział użycia otoczenia do walki. Zablokował falę uderzeniową swoją bronią i w ostatniej chwili uskoczył w tył przed uciekającym mu spod nóg gruntem. Przygotowany do kontrataku podniósł głowę, a twarz jednookiego potwora mignęła mu centymetry przed oczami.
- Shishi Sonson! - Strach, dreszcz i panika.
Tyle pozostało z początkowego znużenia. Padł na kamienne płytki, które stanowiły podstawę mostu, i wił się z bólu. Zoro dalej truchtał przed siebie. Schował miecz i zwolnił do zwykłego spacerku, słuchając jęków dogorywającego przeciwnika. Zapadła cisza, ludzie Servo przyglądali się wszystkiemu i także zamarli. Zoro dalej kroczył mostem, a jego oddech i bicie serca wracały do normy. Ekscytacja opadła do końca, a powróciła obojętność. Zatrzymał się i westchnął.
- Jednak byłeś głupcem - rzucił na pożegnanie.

Niepowstrzymana bestia!
Sather

Król piratów

Licznik postów: 3,176

Sather, 02-09-2013, 23:14
Czytam. Co prawda jestem trochę do tyłu, ale powoli nadrabiam.

Więc keep going. :ok:
Dahaka

Król piratów

Wiek: 32
Licznik postów: 3,793

Dahaka, 02-09-2013, 23:42
Dobrze wiedzieć, że ktoś jeszcze czyta Big Grin
Tralal

Pirat

Licznik postów: 38

Tralal, 02-09-2013, 23:47
Takie pytanko : Jak Zoro po pojedynku mógł dalej iść przed siebie, skoro dopiero co ponoć doszczętnie zniszczył swoim atakiem podstawę mostu przed sobą? Wink

Czegoś nie zrozumiałem czy niedopatrzenie ? Tongue
Dahaka

Król piratów

Wiek: 32
Licznik postów: 3,793

Dahaka, 02-09-2013, 23:59
Zniszczył tylko kawałek znajdujący się między nim, a Servo.

Servo zablokował atak, więc dalej (za niego) on nie poleciał (sytuacja analogiczna jak przy mihawk vs jozu). Jeszcze kawałek pod nim się waliło, więc uskoczył do tyłu, gdzie wszystko było w normie. Zoro przeskoczył dziurę, ciachnął go i wylądował za nim.

Mam nadzieje, że już wszystko jasne. Jak nie to mogę rozrysować a paincie Big Grin

I dzięki za komentarz. Jak czytasz na bieżąco to napisz coć po każdym rozdziale. Nawet zwykłe "(nie)fajny rozdział" wystarczy, bylebym wiedział, że ktoś to czyta Wink
Tralal

Pirat

Licznik postów: 38

Tralal, 03-09-2013, 00:02
No, teraz czaję, tak mi się to rzuciło w oczy akurat.

Czytam w miarę na bieżąco, postaram się coś pisać po rozdziałach Tongue
Binox

Nowicjusz

Licznik postów: 21

Binox, 03-09-2013, 10:21
Ja też czytam na bieżąco, nie zrażajj się że nie ma komentarzy ;p
Dahaka

Król piratów

Wiek: 32
Licznik postów: 3,793

Dahaka, 09-09-2013, 06:03
Rozdział 9: Czy potrafisz zabić?

- No dobra - mówił Brook. - To jak się tutaj wchodzi na górę?
- To proste, stajesz na tej okrągłej platformie i jedziesz! - tłumaczyła Lucy. - Po drodze trzeba wykonać dziesięć zadań, ale nic się nie martw, znam rozwiązanie na każde, więc pójdzie jak z płatka! - Uśmiechnęła się.
- Jejku, po co tyle zachodu? Co tam jest takiego na szczycie? - zadawał pytania. - A, no tak, nieważne - przypomniał sobie o obietnicy.
- Dobra, patrz! Pokażę ci co masz robić - chciała się popisać.
Stanęła w centrum i czekała na pytanie. Nastała cisza.
- Oj... - nagle zdała sobie z czegoś sprawę.
Platforma niespodziewanie zniknęła jej spod stóp.
- Zapomniałaaaaa... - krzyczała spadając w dół.
- Hej!!! - zszokował się kościotrup. - Co jest grane!?
Podbiegł do świeżo powstałej dziury, ale zanim zdążył do niej wskoczyć, podest wrócił na swoje miejsce.
- Co to za czary znowu!? - denerwował się i zaczął skakać po platformie. - Proszę mnie tam wpuścić, ale już!
Jego życzenie zostało wysłuchane i zaraz dołączył do swojej małej przyjaciółki.

Na czwartym piętrze wieży, załogę słomianych kapeluszy czekało najcięższe, jak do tej pory, zadanie. Oto przed nimi klęczał skąpo odziany człowiek, z głową nachyloną jakby do ścięcia. I choć wszyscy wierzyli, że to tylko przypadek, już niedługo przekonali się o przykrej prawdzie. Obok niego leżał miecz, z ostrzem tak cienkim, że nawet amator przeciąłby nim stal. Miało to na celu ułatwić dekapitację, która wymagana była do zdania testu.
- Nie ma mowy! - krzyczała Nami - To jest chore! Nie będziemy zabijać niewinnych ludzi tylko po to, aby przejść jakiś głupi test, który ktoś wymyślił cholera wie po co! Właśnie! Po co my to do diabła w ogóle robimy?
Luffy przykucnął przy mężczy??nie i podrapał się po brodzie.
- Hmmm... miała być zabawa, ale to mi na takową nie wygląda - dziabnął go palcem w czoło.
Nie zareagował, jego pusty wzrok dalej wlepiony był w ziemię.
- Oczywiście, że nie jest! - Nami chodziła w tę i z powrotem, tracąc resztki opanowania.
Sanji siedział obok Robin na platformie i palił papierosa. Zachował trze??wy umysł i doskonale wiedział, że to tylko zmaterializowana zjawa, trik oszukujący ich mózgi, albo jeszcze coś innego.
- Nikogo tutaj nie zabijemy przecież! - myślał. - To wszystko to tylko gra psychologiczna i nic więcej!
Jednak mimo tego nie mógł wstać, podejść i pozbawić tę fałszywkę głowy. Po prostu nie mógł. Tyle razy bił ludzi do nieprzytomności, czy to podczas przygód z załogą, czy też podczas pracy jako kelner, że nie powinno to być dla niego rzeczą niemożliwą, lecz za każdym razem gdy próbował wstać, nogi odmawiały mu posłuszeństwa...
.
.
.
- Normalnie zabije tego gównojada! - krzyczał piętnastoletni Sanji, starając wyrwać się z uchwytu swoich kolegów.
Zeff podszedł do niego i wymierzył mu celnego kopniaka prosto w podbródek.
- Uspokój się smarkaczu!!! - wrzeszczał. - Nie wystarczy ci pobić kogoś od czasu do czasu? Teraz będziesz zabijać, jak jakiś śmieć!?
Blondyn szybko się opanował i uwolnił z rąk kucharzy. Mentor podszedł do niego i położył rękę na jego głowie.
- Sanji... byłem piratem i zabiłem niezliczoną ilość ludzi - tłumaczył mu spokojnie. - To nie jest coś, z czym chcesz żyć do końca swoich dni. Im dłużej trzymasz to w sobie, tym bardziej żałujesz, że się tego dopuściłeś.
- Domyśliłem się - rzekł nieprzejęty. - Nie bez powodu nazywają cię czerwononogim.
- Nie bąd?? taki zarozumiały, smarkaczu! - Zacisnął rękę na jego głowie i cisnął nim o ziemię
- Ała!!! - zwinął się z bólu.
- Wbij to sobie do łba! - odwrócił się i ruszył w kierunku wyjścia. - Odebranie cudzego życia jest dla człowieka równie haniebne, co odmówienie posiłku dla kucharza!
.
.
.
- Nami nie jest w stanie tego zrobić - przemówił do załogi. - Ja także, choćbym chciał, nie mogę się do tego zmusić. Wybaczcie nam.
Nawigatorka zatrzymała się i spojrzała w sufit. Przypominała sobie najgorsze dni swojego życia, kiedy pracowała dla Arlonga...
.
.
.
[i]- Co my tu mamy? - chichotała pod nosem. Przeszukiwała zawartość sejfu w domu znajdującym się na jednej z wysp archipelagu Conomi. - Złoto, diamenty, więcej złota... - wkładała kolejne łupy do plecaka.
- Kim jesteś i co tu robisz? - ktoś zapytał za jej plecami.
Nami gwałtownie obróciła się do tyłu i ujrzała podstarzałą kobietę. Babcia ujrzawszy tatuaż piratów Arlonga na jej ramieniu, zatkała sobie usta i wydała niemy krzyk.
- Hej, hej! Spokojnie! Nic ci nie zrobię! - machała energicznie rękoma i starała się uśmiechnąć.
Staruszka zrobiła krok do tyłu, a potem kolejny.
- Zaraz wszystkich powiadomię! - krzyknęła, po czym wybiegła z pokoju.
W połowie drogi do sypialni jej męża, została złapana za rękę.
- Puszczaj! Pomoghhh... - Ucichła. Nawigatorka zatkała jej usta wolną dłonią.
- Ciiii! Bąd?? cicho, a nic ci się nie stanie! Porozmawiajmy jak ludzie, dobra? - uśmiechała się.
Kobieta kiwnęła głową na znak zrozumienia. Nami powoli puściła ją wolno, zachowując jednak czujność.
- Jak masz zamiar mnie zabić, to nie przeciągaj tego i zrób to od razu! - mówiła z agresją, prawie że krzykiem.
- Spokojnie, nie jestem mordercą, tylko złodziejem! Nie zabieram rzeczy, których nie mogę dotknąć, więc twoje życie jest bezpieczne - puściła jej oczko, starając się rozładować napięcie.
- Nie kłam - rzuciła chłodno. - Masz ten przeklęty tatuaż, który mówi wszystko! - wskazała palcem na jej ramię.
Twarz Nami przybrała bardziej poważny wyraz. Upewniła się, że plecak z łupami jest zamknięty, po czym odwróciła się i skierowała do drzwi.
- Co robisz? - była nieco zaskoczona.
- Wychodzę - odpowiedziała sucho.
- I myślisz, że zostawienie mnie przy życiu usprawiedliwia cię? Twierdzisz, że nie jesteś taka jak reszta tej przeklętej załogi, ale jakoś nie jestem pewna! Słyszałam co oni tam wyczyniają w Cocoyashi!
Nawigatorka zatrzymała się przed drzwiami.
- Twoja niepewność to wystarczający dowód na to, że jestem inna - uśmiechnęła się i wyszła.

.
.
.
- Szacunek dla życia ludzkiego, to w oczach zwykłych ludzi jedyna rzecz, jaka dzieliła mnie od tych dupków - rozmyślała. - Nie mam zamiaru zniżać się do tego poziomu. To jedyna granica, której nigdy nie mogę przekroczyć, nawet jeśli to tylko atrapa człowieka.
Usiadła obok Robin i skierowała do niej swe słowa.
- Strzelam, że ty także tego nie zrobisz?
Robin intensywnie nad tym rozmyślała. Zabiła już tyle osób na swojej drodze, że kolejna, w dodatku nieprawdziwa, nie powinna zrobić jej różnicy. Ale po wydarzeniach na Enies Lobby porzuciła to życie, wyszła z mroku i już nigdy tam nie wróciła. Co się stanie, jeśli teraz znowu zabije? Czy warto ponownie zajrzeć w ciemne odmęty, znane jej z przeszłości...?
.
.
.
Dzień się właśnie kończył, słońce zachodziło za horyzontem, a z pewnego lasu, gdzie ukrywała się mała dziewczynka, dobiegały krzyki.
- Zostaw mnie!!! - wrzeszczała głośno, starając się wyrwać z objęć łowcy głów.
- Przykro mi, ale jesteś warta mnóstwo pieniędzy! - tłumaczył jej swoje zachowanie. - Grzechem byłoby nie skorzystać z takiej okazji!
Jedenastoletnia Robin szarpała się z całych sił, bijąc i kopiąc napastnika. Zdołała uwolnić swe ciało na tyle, aby pochylić się nad ręką łowcy i z całych sił wgry??ć w jego przedramię.
- Aaaaaaa!!! - Przeszywający ból rozlu??nił wszystkie mięśnie, dzięki czemu dziewczynka wydostała się z potrzasku.
Uciekała przed siebie mijając kolejne drzewa i przeskakując nad wystającymi korzeniami.
- Gówniaro! ??ywa lub martwa, pamiętaj! Sama wybrałaś! - ryknął i rzucił się za nią w pogoń. Był szybszy, zbliżał się coraz bardziej z każdą sekundą. Wyciągnął nóż, którym miał zamiar ją zabić.
Robin obejrzała się za siebie i spostrzegła broń zbira. Serce zabiło jej mocniej, a już dostatecznie wielki strach, wzbił się na jeszcze wyższe poziomy. Łowca był tuż za nią i wyciągnął po nią rękę.
- Nie!!! - wrzasnęła, po czym wylądowała na ziemi od potknięcia.
Szybko oprzytomniała i spojrzała za siebie, a jej oczom ukazało się leżące na plecach ciało napastnika. Kałuża krwi wokół niego stopniowo rosła, a nóż wbity w serce kurczowo trzymała ręka, wyrastająca z jego brzucha. Młoda dziewczynka, niewinnymi i jeszcze nieświadomymi oczami, przyglądała się zwłokom i starała zrozumieć, co zrobiła. Nie minęła chwila, a histeryczny płacz rozbrzmiał po całej okolicy. Słońce zniknęło już za horyzontem, a świat powoli spowijał mrok.

.
.
.
- Idziemy dalej - przerwał jej rozmyślania Luffy.
Wszyscy gwałtownie spojrzeli na niego, myśląc, że zrobił to, do czego reszta nie dała rady się zmusić. Mężczyzna był jednak cały i zdrowy.
- Hej Luffy, zapomniałeś już, o co tutaj chodzi? - zapytał kucharz. - Nie damy rady wejść wyżej, jeśli nie wykonamy zadania!
- Już je wykonaliśmy - odpowiedział pewny siebie. - Idziemy.
- O czym ty mówisz Luffy? - dziwiła się Nami. - Zadanie polega na zabiciu tego gościa! - Wskazała na klęczącego osobnika.
- Nie. - Ruszył w kierunku windy.
- Jak nie!? - denerwowała się. - To co niby znaczy ta pochylona głowa i ten miecz?
- Powiedział mi, że mamy go nie zabijać i iść dalej - tłumaczył zobojętniony.
- ??e co? - kucharz nie rozumiał co się dzieje. - Przecież nic nie mówił!
Luffy wskoczył na platformę, a ta od razu ruszyła na górę. Sanji, Nami i Robin ledwo utrzymali równowagę.
- Udało się! - krzyknęła Nami. - Nie mam pojęcia jak, ale się udało!
- A niech mnie, Luffy miał jednak rację - Sanji był zaskoczony. - Kto by pomyślał?
Robin wpatrywała się w Luffy'ego i coś chodziło jej po głowie.
- Jesteś pewny, że rozmawiałeś z tym człowiekiem? - zapytała kapitana.
- Tak - odpowiedział. - Mówił, że aby przejść dalej, musimy go zostawić w spokoju.
- Jesteś pewny? - wtrącił się Sanji. - Ja nic takiego nie słyszałem...
- Ja także - dodała Nami. - Ale to bez znaczenia. Ważne że jedziemy dalej! - uśmiechnęła się
Reszta umilkła, a Robin dalej pytająco przyglądała się Luffy'emu.

Po dotarciu na piąte piętro, słomiani dostrzegli siedzącego pod ścianą, prosto ubranego, siwowłosego i opasłego mężczyznę. Sanji rozejrzał się dookoła i wypatrzył za sobą parawan. Nie zawracając sobie głowy starcem, udał się w jego kierunku. Reszta słomków podeszła do dziadka.
- Może go obudzimy? - zaproponowała Nami.
Luffy pacnął śpiocha w twarz.
- NIE TAK, DEBILU!!! - skarciła go.
Mężczyzna otworzył oczy i spojrzał na nich.
- Oh, przysnęło mi się... O! Witajcie! - rozradował się.
- Siema - odpowiedział beztrosko Luffy.
- Hmmm... - przyglądał się uważnie gościom, drapiąc swój bujnie zarośnięty podbródek. - Nie kojarzę was z wioski. Kim jesteście?
- Pochodzisz z tego miasta na dole? - zignorowała jego słowa Robin.
- Pierwszy zadałem pytanie! - upomniał się przyjacielsko.
- To pewnie kolejny test - wtrąciła się Nami. - Uważajcie, co mówicie.
Starzec uśmiechnął się pod nosem i wstał.
- Spokojnie, nie jestem częścią tej wieży - tłumaczył. - Sam przechodziłem przez te wszystkie próby na każdym piętrze.
Stanął przed gumiakiem i wyciągnął rękę w geście przywitania.
- Nazywam się Izvir Tulis, miło mi was poznać!
- Jestem Luffy, człowiek, który zostanie królem piratów! - uśmiechnął się szeroko i uścisnął mu dłoń. - A to jest Nami, Robin oraz... Hej, gdzie jest Sanji?
Załoga rozglądała się dookoła, gdyż kucharz zniknął im z oczu. Dostrzegli parawan, zza którego dobiegał kobiecy chichot.
- O nie... - Izivir był niepocieszony.
- Co? - zapytała Nami. - Co się tam dzieje?
- Mam nadzieję, że nie to, o czym my...
- Nieeeeeeee!!! - rozpaczliwy krzyk Sanjiego przerwał mu zdanie.
- Eh, to jednak to. - Załamał ręce, podszedł do parawanu i odsunął go.
Stało za nim wielkie łóżko, odziane w błękitne prześcieradło i całą stertę białych poduszek. Kucharz leżał pośrodku i łkał.
- Co się stało? - zapytała Robin.
- Ja ci powiem co się stało - odezwał się Izvir, po czym głęboko westchnął. - Chłopaczek położył łapy tam, gdzie nie trzeba i tym samym nie przeszedł testu.
- ??e co!? - zdziwili się wszyscy, a Sanji dalej beczał.
- To zadanie ma na celu sprawdzenie, czy potraficie kontrolować wasze żądze.
Na twarzy Robin zagościł delikatny uśmiech, Luffy drapał się po głowie, nie wiedząc o co chodzi, a twarz Nami stopniowo zmieniała kolor na czerwony przez zażenowanie wywołane wybrykami kucharza.
- Sanjiiii... - wyglądała jakby miała zaraz wybuchnąć.
Podeszła do kucharza i złapała go za fraki.
- Dlaczego do diabła musisz być takim zbokiem!!! - darła się na niego, szarpiąc jego bezwładne ciało na wszystkie strony.
- Nie czaje - stwierdził Luffy, po czym zaciekawiony wskoczył na łóżko.
Parawan przeniósł się z powrotem na swoje miejsce, a wokół gumiaka pojawiły się trzy piękne kobiety w samej bieli??nie.

Nami rzuciła Sanjiego na ziemię i zwróciła się do Izvira.
- No to co teraz się z nim stanie, skoro nie przeszedł próby? - zapytała obojętnie, starając się nie zabrzmieć, jakby ją to obchodziło.
- Ma do wyboru, albo zostać tutaj do końca swoich dni, albo wejść na platformę i spaść w odmęty wieży - spojrzał na kucharza litościwym wzrokiem. - Większość osób myśli, że zdała, gdyż informacja o porażce nigdy nie jest im przekazywana i dlatego każdy przegrany kończy na dole. Cumulus wyjątkowo posłał mnie z moim kolegą, więc widziałem jak to wygląda. Niestety, był zbyt porywczy i nie przeszedł poprzedniego zadania... - posmutniał. - W każdym razie, jeśli chłop chce mieć jakieś szanse na wyjście, to droga na dół wydaje się jedynym rozwiązaniem.
- No i bardzo dobrze! - ucieszyła się Nami. - Niech spada do Zoro.
Sanji błyskawicznie podniósł się z ziemi na swoje kolana i patrzył na nawigatorkę pustym wzrokiem zniszczonego psychicznie człowieka.
- Najpierw... najpierw znikają moje panienki, a... a teraz w zamian dostaje... MECHOGŁOWEGO!? - Doczołgał się do niej i przytulił jej nogi. - Nie rób mi tego Namisiu, za jakie grzechy!?
- Wynocha zboku! - odpędzała go machając kończynami.
Zza parawanu wyszedł Luffy.
- I jak poszło, młody? - zapytał Izvir
- Powiedziały mi, że mogę iść dalej, ale nie wiem o co im w ogóle chodziło... - zastanawiał się. - Czołgały się wokół mnie przez chwilę i tyle. Nuda.
- Hahahaha! - zaśmiał się starzec. - No, teraz wasza kolej, panienki! Chyba nie muszę wam tłumaczyć, że macie niczego nie dotykać?
- Jasne, jasne - spławiła go Nami. - Hej Robin, idziemy razem? Będzie szybciej - zaproponowała.
- Ja też idę! - zapiszczał radośnie Sanji.
Rudowłosa spojrzała na niego morderczym wzrokiem.
- W sensie, idę do kąta... za kare... - Rozejrzał się. - Chociaż tutaj nie ma kątów...
Dziewczyny zniknęły za parawanem. Kucharz jednak nie zrezygnował z prób doznania radości w tak ciężkich dla niego chwilach, dlatego zdecydował się podglądać swoje towarzyszki.
- A więc król piratów? - Izvir zwrócił się do Luffy'ego. - Jesteś pewny, że chcesz się na to porwać?
- A czemu nie? - zapytał.
- Ha! Bo to nie takie proste! - machał mu palcem przed nosem. - Ta droga wypełniona jest przykrymi doświadczeniami i przeszkodami, o jakich nawet nie śniłeś!
- Każdy mi to powtarza, ale wiem, że nie przegram! - mówił z wielkim przekonaniem. - Już nigdy więcej! Razem z załogą poświęciłem na to dwa lata!
- Hę? - zdziwił się. - Dwa lata... no tak! Już pamiętam! To ty jesteś tym szczeniakiem, który wojował na Marineford? ??e też wcześniej nie zauważyłem, masz przecież słomkowy kapelusz! - przyglądał się uważnie Luffy'emu. - Przykro mi z powodu twojego brata, ale wiesz, taka jest właśnie droga na szczyt, usiana śmiercią - jego wyraz twarzy spoważniał. - Nigdy nie możesz być pewien, czy któryś z twoich załogantów nie zginie!
- Nic takiego nie będzie miało miejsca! - zaczął się irytować. - Obronię ich za wszelką cenę! Obronią się także sami, pracowaliśmy na to!
- Obyś miał rację - stwierdził niepewnie. - Cieszę się, że tak mocno troszczysz się o swoją załogę i przyznam, że ochrona ich życia to bardzo trudne zadanie, ale to nie działa tylko w jedną stronę - położył dłoń na swoim sercu. - Aby dostać się na sam szczyt, nie możesz tylko ochraniać życia, musisz je także odbierać!
- Nie interesuje mnie zabijanie - odparł stanowczo. - Skopię dupę komu trzeba i tyle, zawsze działa!
- Może kiedyś, ale nie teraz! - przestrzegał go. - Aby zostać królem piratów, musisz zawalczyć z imperatorami! Nawet jeśli uda ci się wygrać z nimi, to myślisz, że zostawienie ich przy życiu jest dobrym pomysłem? Naprawdę sądzisz, że nagle o tobie zapomną i nie zrobią wszystkiego, aby znale??ć ciebie i twoją załogę? A co jeśli zadrzesz z dwoma, albo nawet trzema naraz? - wyliczał palcami. - Szanse na to, że ujdziesz z życiem są zerowe! - zacisnął pięść. - Musisz się ich pozbyć, jeśli chcesz stanąć na tronie z całą swoją załogą u boku! Musisz! Dlatego właśnie pytam się ciebie, Monkey D. Luffy! - złapał go za ramiona i spojrzał głęboko w oczy, jakby chciał znale??ć tam odpowied??. - Czy potrafisz zabić!?
Zapadła cisza. Luffy był lekko zdenerwowany, czuł się jakby ktoś szantażem narzucał mu, co ma robić, mimo tego, iż było to wbrew jego woli.
- O nie! - chwilę napięcia rozładował Sanji. - Gdzie panienki!? Co to za zgraja durniów tańcuje wokół Namisi i Robisi! - próbował ze złości rozerwać parawan. - Wypad stamtąd zboki!
- Ty tu jesteś największym zbokiem! To za podglądanie! - kobieca pięść wylądowała z wielkim impetem na twarzy Sanjiego, posyłając go na glebę.
Dziewczyny przeszły nad leżącym kucharzem i ruszyły w kierunku windy.
- Idziemy dalej - rzekła Nami.
- A cfo ze mnfą? - pytał blondyn, ledwo wymawiając słowa przez swoją opuchniętą twarz.
- Na dół, tam gdzie twoje miejsce!!! - wydarła się nawigatorka.
- Hm... - Robin się zatrzymała. - A co jeśli wejdziemy na platformę wszyscy razem? Nie powinna zniknąć, skoro my na niej stoimy. W końcu osób które przeszły test, jest więcej, więc powinno zadziałać.
- Ooo! Dobry pomysł - przytaknął Izvir, który odwrócił już swoją uwagę od Luffy'ego.
- No nie wiem... - Nami nie była pewna. - Niech odpokutuje na dole.
Robin stanęła w miejscu. Olśniło ją.
- Co jest, Robin? - zapytała nawigatorka.
- Ta wieża... już wiem czym ona jest - mówiła.
Wszyscy spojrzeli z zaciekawieniem na panią archeolog. Nawet sponiewierany fizycznie i psychicznie Sanji wstał z ziemi.
- Czytałam kiedyś o tym... te zadania, przez które przechodziliście... wydawały mi się znajome, ale dopiero teraz, gdy wspomniałaś o odpokutowaniu, doszło to do mnie. Ta wieża... to czyściec!

Więzienne piekło i mityczny raj w niebiosach, oddzielone przez wieżę odkupienia!

CDN
RelsTenim

Pirat

Licznik postów: 48

RelsTenim, 09-09-2013, 14:28
Ucz mnie Dahaka Sensei
Smoker

Kapitan z nowego świata

Licznik postów: 422

Smoker, 11-09-2013, 01:25
Sorry, że tak długo się nie odzywałem, ale się przyznam, że miałem spore zaległości. Jestem jednak po rozdziale ósmym. Parę mam uwag (pierwsza negatywna, reszta mniej), na które może raczysz zwrócić uwagę, aczkolwiek mówię, że jestem prostym człowieczkiem, który nie zna się na fanfikach.

1. Zbyt obojętny Chopper. "Na pewno żyje, po co ktoś miałby zabijać dziecko?" - czy coś w tym rodzaju - to nie jest stwierdzenie dla Choppera.
2. BARDZO podoba mi się odnoszenie do prawdziwego świata w stylu Ody, tj. Adam i Ewa, czy Hellcatraz. Naprawdę, aż czuje się ten łanpisowski klimat.
3. Wołanie Zoro do Usoppa, zdecydowanie na plus. Wyobraziłem sobie to i aż mi się gęba uśmiecha, jak o tym pomyślę.
4. Walka - krótko, na temat. Niezły hype dla Zoro.

Ogólnie to ten Arc wydaje mi się połączeniem - zarówno Thriller Bark (swoją teorię pisałem już o wiele, wiele wcześniej), Skypii, Impel Down, ale przede wszystkim jest to Twoje dzieło, które naprawdę warto kontynuować. Kiedy człowiek sobie myśli "kurczę, nie ma chaptera w tym tygodniu", przychodzi z pocieszeniem ten fanfik, utrzymany w klimacie mangi. Myślę, że gdyby Toei zdecydowało się zrobić film kinowy na podstawie tego - nie pożałowaliby. Pytanie - czy po tym arcu masz zamiar kończyć? Widzę, że temat jest nazwany w sposób wskazujący na to, że tak, a byłaby wielka szkoda.
Dahaka

Król piratów

Wiek: 32
Licznik postów: 3,793

Dahaka, 11-09-2013, 01:52
Dzięki za komentarze Smile

Smoker napisał(a):1. Zbyt obojętny Chopper. "Na pewno żyje, po co ktoś miałby zabijać dziecko?" - czy coś w tym rodzaju - to nie jest stwierdzenie dla Choppera.
Oh, no cóż. Nie zawsze uda się oddać dobrze oddać postać. Zdarzają się wpadki Smile

Za wszelakie pochwały - dzięki Big Grin
Czy warte to kinówki? Nie sądzę, ale na pewno byłoby świetnym fillerem (ah, ale sobie słodze xD)
Smoker napisał(a):Pytanie - czy po tym arcu masz zamiar kończyć? Widzę, że temat jest nazwany w sposób wskazujący na to, że tak, a byłaby wielka szkoda.
Zaczynam studia od pa??dziernika, więc to od tego zależy, bo nie wiem czego się spodziewać i ile wolnego czasu będę miał w porównaniu do szkoły średniej Tongue Zobaczymy. Ochotę mam pisać i w ogóle mi się to nie znudziło. Powoli coraz więcej czytelników mam, więc to też motywuje. Narazie skończe to, a potem się zobaczy. Wink
Dahaka

Król piratów

Wiek: 32
Licznik postów: 3,793

Dahaka, 22-09-2013, 04:18
NO JA TE?? NIE WIEM CZO

Rozdział 10: Dobry, zły i chciwy

- Czyściec? - zdziwiła się Nami. - Co to jest?
Wszyscy z zaciekawieniem wpatrywali się w Robin czekając na wyjaśnienia.
- Ah, zapomniałem wam powiedzieć - wtrącił się Izvir, a uwaga wszystkich skupiła się na nim. - Pewnie już wiecie, że Bóg zesłał nam tę wieżę i poprzez Cumulsa przekazał wiadomość o tym, że każdy kto przez nią przejdzie, dostanie się do raju za życia, nie? Czego natomiast nie wiecie, to fakt, że aby się tam dostać, każdy grzesznik musi przejść przez czyściec. Jesteście tam rozliczani ze swoich występków, aby potem trafić do nieba. A że w dzisiejszych czasach niemal każdy ma coś na sumieniu...
- Z tym, że czyściec to tylko mit - przerwała mu Robin. - Fantazja z zamierzchłych czasów, o której dzisiaj ludzkość niemalże już nie pamięta.
- To prawda - potwierdził jej słowa. - Prawie nikt tutaj nie miał o tym pojęcia, dopóki Cumulus nas nie wyedukował.
- I ludzie to kupili? - zapytał Sanji.
- Z początku nie, ale znalazła się jedna osoba, która to potwierdziła, więc każdy przynajmniej zaakceptował istnienie tego wierzenia - odpowiedział. - Ja w sumie też, ale moja tolerancja na informacje w tym momencie się skończyła. Ani spadające z nieba dziwaczne owoce, ani nagłe zdolności Cumulusa nie przekonają mnie do tego, że ta wieża ma być czyśćcem. Tylko kretyn by w to uwierzył!
Nami spojrzała na niego jak na idiotę.
- Chyba się do nich zaliczasz, skoro tu wlazłeś...
Odpowiedział jej uśmiechem.
- O nie, miałem inne powody aby tu wejść...


...zbierzcie resztę jedzenia, które przetrwało i spotykamy się przy wejściu do lasu za dziesięć minut.
- Kapitanie! - krzyknął Izvir. - Sześćdziesiąt dwie osoby zaginione i sto trzydzieści siedem tutaj daje razem... No brakuje jednego.
- Tak, wiem - westchnął. - To ten przeklęty grubas Cumulus, usłyszał jakieś d??więki w lesie, przestraszył się jak mała dziewczynka i pobiegł na górę. Nie przejmujcie się nim, i tak jest bezużyteczny.
- Rozumiem, ale nie powinieneś mu trochę odpuścić? Wiesz, ze względu na sytuację w jakiej się znale??liśmy - Izvir przekonywał kapitana.
- Jasne, jasne, niech będzie - przyznał niechętnie. - Dobra, ruszać się, za chwilę idziemy!
Wszyscy się rozeszli. Tulis wraz z kilkoma innymi osobami udał się w kierunku wraku po żywność. Kiedy był już prawie na miejscu, na drodze stanął obcy mu mężczyzna taszczący na plecach średniej wielkości worek. Był on krótko ściętym blondynem odzianym w typowe, białe ubranie.
- Cześć, jestem Tirs - Wyciągnął rękę chcąc się przywitać.
- Izvir - odwzajemnił gest. - Zostało coś do zebrania ze statku?
- Tak, niedużo, ale zawsze coś.
- To dobrze - odpowiedział. - A tak na marginesie, to przegapiłeś zebranie...
- Wiem, wiem - uspakajał go. - Kapitan kazał mi zacząć to przenosić już wcześniej... - wyjaśniał. - Myśli, że dalej jestem jego majtkiem - bąknął pod nosem.
- Oh, to dobrze - odetchnął. - W takim razie idę pozbierać co zostało. Mamy się spotkać przy wejściu do lasu za kilka minut.
- Ok, dzięki za informację - zarzucił worek na plecy i ruszył. - Do zobaczenia!


- Ktoś jeszcze ma jakiś problem? - zapytał z uśmiechem. - Nie? To dobrze. Od teraz wszyscy możemy żyć w zgodzie! Bóg nakazał nam tutaj się osiedlić, więc musimy się tu urządzić!
Po szokującym incydencie wszyscy zaczęli się powoli uspokajać.
- Ten koleś jest chory - szepnął Izvir. - Musiał znale??ć diabelski owoc w tej wieży i teraz się będzie rządzić.
- Tyle dobrze, że jest do nas przyja??nie nastawiony... w przeciwieństwie do kapitana - zauważył Tirs. - Zresztą, co nam pozostaje zrobić? Dopóki ktoś tu nie przypłynie, lepiej tańczmy jak nam zagra, jeśli chcemy wyjść z tego żywi.
- Zawsze można się zbuntować - wtrącił się ubrany w czarną koszulkę, ciemnowłosy mężczyzna stojący obok. - Jestem Veletlen, tak na marginesie - przedstawił się.
- I co nam to da? - wzburzył się Izvir. - Dopóki nie traktuje nas jak wrogów, to nie ma co narażać życia na walkę z nim.
- Heh, jak chcesz - rozczarował się. - Najwyżej zajmę się nim sam... - szepnął do siebie.


- Jak idzie budowa miasta tam na górze? - zapytał Veletlen, po czym pociągnął za d??wignię.
- Powoli ale do przodu - odpowiedział Tirs - Dobrze, że udało nam się zbudować ten wyciąg, dzięki temu wtaszczenie drewna na górę jest o wiele łatwiejsze.
- Taa, mieliśmy trochę utalentowanych ludzi na pokładzie - zaobserwował. - Cóż, statek rozebraliśmy już na części pierwsze, zostały same bezużyteczne śmieci. Chcieliśmy zbudować jeszcze jeden wyciąg z drugiej strony wyspy, ale nie da rady z tym złomem, który nam został.
- Lepszy jeden, niż żaden. - Uśmiechnął się
- Starczy wam drewna na zbudowanie każdemu dachu nad głową? - zapytał wyglądając na zaniepokojonego.
- Jak nie będziemy robili domów trzypokojowych, to powinno - zażartował blondyn. - Poza tym, od kiedy martwisz się o innych, co? - zaśmiał się.
- Pff... nie martwię się o nich - burkną. - Ludzie bez dachu nad głową nie będą zadowoleni, dzięki czemu łatwiej będzie wznieść bunt.
- A ty dalej swoje z tym buntem - westchnął. - Cumulus nie wydaje się być aż taki zły.
- Ta, pewnie dlatego zabił kapitana... - rzucił sarkastycznie. - Zresztą nie ważne, ja zostaję tutaj, z dala od niego. Będę wypatrywał przepływających statków, a jak kiedyś go spotkam, to możesz być pewien, że do was już nie wróci.
Wagonik właśnie zjechał na dół.
- Jak sobie chcesz - zignorował jego pogróżki. - Ja wracam na górę - powiedział, po czym ruszył na szczyt przy pomocy wyciągu.


- Czy ty widziałeś to samo, co ja? - zapytał Izvir.
- Owoce... te niebieskie owoce spadły z nieba!!! - krzyknął Tirs.
- A nie mówiłem? - przechwalał się Cumulus. - Bóg zsyła nam pokarm z nieba!
- Masz rację, to naprawdę Bóg!!! - wykrzykiwali niektórzy z blondynem na czele.
- No nie przesadzaj - mówił mu Tulis na boku.
- To jak inaczej to wytłumaczysz? - pytał podekscytowany.
Izvir milczał, gdyż nie posiadał innej odpowiedzi na ten fenomen.


- Kapłanie! - wołał go Tirs.
- Tak?
- Ludzie są zmęczeni codziennym schodzeniem na dół w celu umycia się - narzekał. - Nie da się z tym czegoś zrobić?
- Hmm... myślę, że mógłbym stworzyć wokół miasta chmurę absorbującą deszcz...
- Łał... - był pod wrażeniem. - Na ciebie zawsze można liczyć! - uśmiechnął się


- Idziesz na mszę? - zapytał Tirs
- Nie, dzisiaj nie mogę - odpowiedział Izvir i zamknął drzwi.
Wyjrzał przez okno i zobaczył jak część ludzi wychodzi z kąpieli.
- ??e też nie wstydzą się tak razem myć... i jeszcze te msze - westchnął. - Niech sobie wierzą w co chcą. Szkoda tylko Tirsa, chłopak dał się omotać...


- Gratulacje Tirs! - powitał go Cumulus.
- Hę? O co chodzi - zapytał zmieszany.
- Zostałeś dopuszczony do wieży!
Blondyna zatkało, gdyż od dłuższego czasu było to jego marzeniem.
- N-naprawdę?
- Byłeś dobrym człowiekiem i wierzyłeś we mnie, tym samym wierząc w Boga. Zasłużyłeś sobie!
Chłopak rozpłakał się z radości.


- Ehhh, dość mam już tego czekania - irytował się Veletlen. - Tyle lat nic nie robienia... Dość, idę do tej wiochy zabawić się na serio! Może nawet uda mi się posiekać grubasa! - Podniósł się z krzesła i ruszył w kierunku wyjścia.
- Uspokój się - zatrzymał go Izvir. - Myślisz, że to ci w czymś pomoże? Odizolowałeś się od wszystkich i stałeś się czarną owcą na pastwisku Cumulsa. Jeśli spróbujesz tam wejść, to cała uwaga od razu skupi się na tobie. Nie dasz rady się nawet do niego zbliżyć!
- Hmm... to może mnie wesprzesz? - uśmiechnął się pod nosem.
- Nie bąd?? śmieszny, zabijanie nie leży w mojej natu... - urwał zdanie.
- Hm? - Veletlen zmarszczył brwi.
- A to co? - zapytał na głos samego siebie, po czym począł dokładnie się przyglądać. - T-to statek!!! O mój boże, jesteśmy uratowani!!!
- ??e co? - zdziwił się brunet.
Izvir wyszedł na zewnątrz i rozpalił stertę drewna przygotowaną specjalnie na taką okazje.


- To co tam słychać na świecie? - zapytał Izvir kapitana statku. - Byliśmy odcięci od wiadomości przez jakieś cztery lata!
- Oj, panie! - złapał się za głowę. - Wojna była! Białobrody z marynarką tłukli siebie aż do śmierci tego pierwszego! A wszystko przez egzekucje syna samego Złotego Rogera, który także poległ!
- Wojna!? - Izvir aż podskoczył z wrażenia. - Toż to największe wydarzenie od czasów śmierci Rogera!
- A to tylko początek, ja panu powiadam! - załamał się. - Zaraz przyniosę jakieś stare gazety, to sobie pan poczyta o wszystkim...


- Jak to nie idziesz? - pytał zdenerwowany Veletlen. - Jesteś jedyną osobą jaką tutaj znam, odkąd blondas zniknął w tej wieży. Nie chcę zostać sam z tymi patałachami! Nigdy mnie nie lubili.
- Nie moja wina, że byłeś dupkiem za każdym razem jak chcieli cię zaprosić na górę - westchnął. - W każdym razie, ja zostaje.
- Po cholerę!? - podniósł głos.
- Hm... - zastanawiał się nad odpowiedzią. - Chyba z ciekawości...
- Z ciekawości? Hahaha!!! Chyba zgłupiałeś! - wyśmiał go. - To może być nasza jedyna okazja na wydostanie się stąd!
Izvir niewzruszony spoglądał na niego.
- A co jeśli ci powiem, że istnieje inny powód?
Veletlen zdziwił się słowami kolegi.
- Co masz na myśli? - zapytał
- No bo widzisz, niedawno spotkałem w okolicy kolesia o imieniu Zawebe...


- Jestem z was dumny, Izvir, Veletlen - chwalił ich Cumulus. - Kto by pomyślał, że nasza czarna owieczka się nawróci!
- Trochę się na to napracowałem - przyznał uczciwie brunet, gdyż zdawał sobie sprawę z tego, jak wiele wysiłku musiał włożyć w udawanie dobrego człowieka.
- Racja, racja... No cóż, ostatnie dwa lata pokazały, że jesteście godni wstąpienia do wieży, więc zapraszam - uśmiechnął się. - Raj czeka!


- Dobra, to co teraz? - zapytał brunet. - Co ten cały Zawebe mówił?
- Musimy przejść przez kilka zadań, zanim dotrzemy na szczyt.
- I wtedy znajdziemy tam tę legendarną kupę złota, o której mówił? - na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - Skąd ten koleś w ogóle jest?
- Nie wiem, był bardzo małomówny.
- No dobra, bogactwo czeka! Mam nadzieje, że znajdzie się tutaj ktoś do pochlastania, bo dawno się z nikim się nie tłukłem - rzekł podekscytowany.



- Niby jakie powody? - dociekała nawigatorka.
- Ha! Nie twoja sprawa!
- Nazwałeś się kretynem i teraz próbujesz to odkręcić! - wytknęła mu - Przyznaj się.
- Dobra, dobra... No nic, wskakujcie na platformę, zobaczymy, czy wasz kobieciarz się załapie na wycieczkę.
- Nic takiego nie będzie miało miejsca - oznajmiła stanowczo Nami.
- Jak to? - zdziwił się Sanji. - Masz jakiś inny pomysł na przemycenie mnie na górę?
- Na górę? - udawała zaskoczoną. - Chyba zwariowałeś, idziesz na dół znale??ć Zoro, zanim znowu wywieje go cholera wie gdzie.
- Coooo!? - wykrzyczał i padł na kolana. - Nie możesz mi tego zrobić Namisiu, proszę!!!
Nawigatorka zacisnęła pięść, a w jej oczach zapaliły się ognie piekielne.
- Musisz zapłacić za bycie zboczeńcem!!! - warknęła na niego głosem iście demonicznym.
Sanji poczuł jak dreszcz przechodzi po jego ciele. Nie ważył się otworzyć ust. Wstał naprędce i ruszył biegiem w kierunku platformy. Złączył obie dłonie na kształt strzałki i dał nura skokiem na główkę.
- Tak jeeeeeeeeeeeeeee... - krzyk zanikał razem z spadającym w dół kucharzem.
- No, teraz możemy iść dalej - powiedziała już uspokojona, po czym odwróciła się w stronę reszty załogi.
Luffy i Izvir siedzieli skuleni pod ścianą i ściskali się nawzajem, drżąc ze strachu.
- S-straszna b-baba - wybełkotał starzec.
- K-kto mi t-teraz zrobi j-jeść? - żalił się łamiącym głosem gumiak.
Robin delikatnie uśmiechała się pod nosem.

Po chwili wszyscy zebrali się na środku i oczekiwali aż ruszą na kolejne piętro.
- Heh - westchnął Izvir, kiedy winda nie ruszyła. Postanowił z niej zejść, co natychmiast wprawiło ją w ruch.
- Hej, czysty staruszku! - wołał go Luffy. - Nie idziesz z nami?
- Cóż, jak widać nie mogę! - odpowiedział machając im na pożegnanie. - Ja także nie zdałem tego testu! Hahahaha!
- Czyli ty też jesteś zbokiem!!! - darła się Nami szczerząc zęby. - Masz się rzucić w dół zaraz za Sanjim, słyszysz co mówię!?
- Hahaha! Jasne, jasne, paniusiu! - wołał uszczypliwie.
- Hej! - odezwał się ponownie gumiak. - Możesz mówić sobie co chcesz, ale ja i tak zostanę królem piratów! A każda osoba, którą pokonam, będzie miała okazję to zobaczyć na własne oczy! - krzyczał pewny siebie. - I nie martw się, znajdziemy jakiś sposób, aby cię stąd wyciągnąć!
- I nie skacz na dół - dodała Robin. - Normalni ludzie raczej nie wyjdą z tego żywi, więc umrzesz w męczarniach i kałuży krwi jeśli to zrobisz.
Izvir uśmiechnął się pod nosem, lecz nie odpowiedział i dalej im machał. Po chwili stracił ich z oczu, a dookoła zapadła cisza. Zasiadł pod ścianą i zamknął oczy w oczekiwaniu na sen.
- ??adne z was nie było w stanie zabić - rozmyślał. - Kto by pomyślał, że tacy piraci istnieją na tym świecie. Młodzi i naiwni, heh, rzeczywistość prędzej czy pó??niej cię dogoni Luffy...obyś był na nią... przygotowany...
Zasnął.



...:: KILKANAŚCIE MINUT WCZEŚNIEJ::...

Zawebe wychodził właśnie z wnętrza góry, a Usopp skitrany między pobliskimi głazami modlił się, aby nie zostać zauważonym.
- Wiem, że tam jesteś - rzucił chłodno ojciec Lucy. - Twój kolega cię wydał.
Snajper zadrżał.
- C-chcesz się b-bić? - zabełkotał pod nosem. Przyszykował swoją broń i gotowy był do ataku w każdej chwili.
- Chod?? ze mną - odpowiedział sucho. Wyszedł na zewnątrz i skierował się między drzewa.
Długonosy z wycelowaną procą powoli podążał jego krokiem.
- Lepiej nic nie wywijaj, jeśli ci życie miłe! - Usopp groził mu nieco niepewnie. - Mów, co kombinujesz tam w środku!?
- To nie twój interes, ale skoro chcesz wiedzieć, to ci powiem. - Wyciągnął prawą rękę przed siebie i skierował wnętrze dłoni w stronę Usoppa.
- Ej, ej! Schowaj tę łapę! - krzyknął naciągając swoją broń.
- Terra Prometida... - zaczął powoli.
Snajper trzęsąc się cały bacznie obserwował wyciągniętą kończynę przeciwnika.
- Zamierzam... - Z jego dłoni zaczęło wydobywać się białe, rażące światło. - ...wysadzić to miasto w powietrze.
- Hissatsu...! - krzyknął Usopp.
Jaskrawa wiązka wystrzeliła z ręki Zawabe i natychmiast rozszerzyła się na każdej płaszczy??nie, tworząc promień o średnicy niemalże trzech metrów. Zbliżał się do długonosego z zawrotną prędkością, pochłaniając po drodze wystrzelony przez niego pocisk. W ułamku sekundy światło całkowicie objęło jego ciało. Snajper poczuł ulgę. Chwila kontaktu z tajemniczą energią była jedną z najprzyjemniejszych chwil, jakie zaznał w życiu. Zamknął oczy i dał się kompletnie zatopić w szczęściu, jakie go otoczyło. Ciepło, ukojenie i radość nie opuszczały go ani na chwilę. Lecz chwila ekstazy nie trwała długo, gdyż zaraz za białym światłem podążał mrok, który przemienił chwile rozkoszy w koszmar okraszony bólem. Usopp zawył głośno, czuł się jakby ktoś zamoczył go w ciekłym azocie. Jednak cierpienie szybko ustało, gdyż chwilę po pierwszym ukłuciu bólu, zemdlał. Ciemność rozproszyła się, a kłamczuch padł na ziemię. Zawebe opuścił powoli rękę i ruszył w kierunku oponenta. Podniósł jego nieprzytomne ciało i wrócił z nim do środka.

Pokonany Servo leżał na moście, a jego załoga rzuciła się mu na pomoc. Zoro maszerował niewzruszony w kierunku wyjścia.
- Ty! - Zawebe zawołał do kroczącego naprzeciw szermierza, po czym uniósł snajpera po swojej prawicy, ściskając go za głowę. - Jeśli zależy ci na życiu tego człowieka, zrobisz dokładnie jak ci każę.
- Oh? - Nie minęła sekunda, a miecz Zoro ukosem wszedł w ciało Zawebe niczym nóż w masło. - Hę? - Płynne cięcie szybko ustało, a Sandai Kitetsu zaklinował się w okolicach prawego płuca. - Nie mogę go wyjąć! - Zoro szarpał jak mógł, ale za nic w świecie nie dał rady wyciągnąć swojej katany.
Zawebe zamachnął się snajperem i trzasnął jego głową o czoło szermierza.
- Ał! - krzyknął, po czym odskoczył w bok dając sobie spokój ze swoją bronią, która wystawała z klatki piersiowej jego oponenta.
Ojciec Lucy złapał za rękojeść i wyciągnął miecz ze swojego ciała. Następnie przystawił ostrze do głowy nieprzytomnego.
- Ostatnia szansa - rzekł znudzony.
Zoro wiedział, że jeśli nie może go łatwo przeciąć, to nie warto ryzykować. Spasował.
- Czego chcesz? - zapytał.
- Masz do wyboru, albo zatonąć w lawie, albo zamknąć się w jednej z cel.
- Chyba wybiorę drugą opcje.
- Jak chcesz, ale tylko opó??nisz nieuniknioną śmierć.
Zoro uśmiechnął się szyderczo.
- A, i zostaw swoje miecze na ziemi, tam gdzie stoisz.
Szermierz zrobił jak mu powiedziano, oparł swoje katany o ścianę, po czym wszedł do klatki i spiął swoje ręce i nogi w kajdany. Zawebe rzucił Usoppa pod głaz, za którym ten wcześniej się chował, a katanę, którą miał w ręce upuścił w przepaść wypełnioną lawą.
- Nie!!! - krzyknął Zoro, spoglądając jak Sandai Kitetsu przepada na zawsze w odmętach ognistego basenu. - Cholera!!! Zapłacisz za to!!! - ryknął.
- Milcz robaku - rzucił zniesmaczony pogróżkami. - Podszedł do Zoro i dla bezpieczeństwa przywiązał go łańcuchami do krat. Zielonowłosy milczał.
Zawebe ściągnął na chwilę swoją białą koszulę i spojrzał na efekt ataku szermierza. Katana przecięła go dokładnie od lewego barku, aż po prawe płuco, lecz rana była już zagojona. Jego rozcięte ciało złączyło się z powrotem i zregenerowało w zastraszającym tempie. Jedyne co pozostało na pamiątkę, to sporej wielkości blizna.
- Heh... - westchnął z lekkim podziwem skierowanym w stronę Zoro, po czym odwrócił się do ludzi opatrujących Servo.
- Co z nim? - zapytał
- Wyjdzie z tego, musimy poczekać aż się obudzi - odpowiedział mu załogowy lekarz.
- Eh... mogę poczekać jeszcze trochę. - Skierował swe kroki do wyjścia. - Idę się przejść. Jak wrócę, lepiej dla was, żeby był już na nogach. Chcę wysadzić to miasto jeszcze dzisiaj, rozumiecie?
- Tak jest - odrzekli chórem.

Co jest powodem!?

CDN.
Smoker

Kapitan z nowego świata

Licznik postów: 422

Smoker, 23-09-2013, 19:08
Dobra, rozdział przeczytany. Nie wiem, co napisać. W sumie podoba mi się fakt rozwiązania sytuacji, ale szkoda miecza :/

Ciekawe, jaką moc skrywa Zawebe? No cóż. Nic, tylko czekać. Powinno tu więcej osób pisać, byś wiedział, że ktoś czyta.
Subskrybuj ten wątek Odpowiedź