Rozdział III
W klubie unosiło się tyle dymu, że aż szczypał w oczy, ale Luffy powoli się przyzwyczajał. Nami paliła jak smok, właściwie wszyscy dookoła palili jak smoki. Do tego dziewczyna wychylała kolejnego, podwójnego drinka. Luffy wiedział, że Nami z jego świata potrafiła dużo wypić, ale to co ujrzał teraz, przeszło jego najśmielsze oczekiwania.
- Pijesz więcej niż Zoro – powiedział, nie mogąc wyjść z podziwu.
- Kto to jest Zoro? – Nami zapaliła kolejnego papierosa.
- Już niedługo go poznasz – ucieszył się Luffy, mając nadzieję, że w tym świecie szermierz również przyłączy się do jego załogi.
- Jest bogaty? – Zainteresowała się dziewczyna.
- Nie specjalnie.
- Woli kobiety czy mężczyzn?
- Chyba nie robi mu to różnicy – odparł Luffy, nie do końca rozumiejąc pytanie.
- Dziwnie się dziś zachowujesz – Nami zmieniła temat. – Nie pijesz, nie palisz. Zaraz jeszcze mi powiesz, że postanowiłeś wstąpić do Marynarki.
- O nie, wprost przeciwnie. Postanowiłem zostać piratem – oznajmił dumnie chłopak.
- Piratem? Masz naprawdę pokrętne poczucie humoru, Luffy.
- Mówię poważnie! Odpłyniemy stąd razem, będziemy piratami.
- Przecież wiesz, że nie cierpię piratów. Ty zresztą też nie darzysz ich wielką sympatią.
- Wszystko się zmieni, zobaczysz! I nie będziesz musiała już zbierać tych stu milionów beli. Zbierzemy załogę i pokonamy Arlonga. Będziesz znowu szczęśliwa – podekscytował się Luffy.
Nami jednak nie podzielała jego entuzjazmu. Jej twarz spochmurniała.
- Więc uważasz, że to jest zabawne? Takie żarty? Co cię napadło? Nigdy wcześniej się tak nie zachowywałeś. Przez chwilę prawie uwierzyłam, że mówisz poważnie.
- Bo mówię poważnie. Znajdę łódź i wypłyniemy jeszcze dzisiaj w nocy.
Wtem dziewczyna zerwała się na równe nogi i ruszyła ku wyjściu, zataczając się trochę. Luffy popędził za nią. Kiedy Nami opuściła klub, potknęła się i za pewne upadłaby, gdyby chłopak jej nie złapał.
- Dlaczego to robisz, Luffy? Nie poznaję cię, nie jesteś sobą – rozpłakała się. – Błagam cię, powiedz, że jeszcze nie oszalałeś.
- Nie oszalałem, tylko chcę ci pomóc. I pomóc sobie. To bardzo skomplikowane i trudne do wyjaśnienia, ale musisz mi zaufać. Słyszysz? Zaufaj mi, a przysięgam, że wszystko będzie dobrze.
Nami obserwowała Luffiego przez uchylone drzwi. Leżał w hamaku i z zaciekawieniem przyglądał się bransolecie na swoim nadgarstku. Znowu spróbował ją zdjąć, ale bez efektów. Zaczął dalej wpatrywać się w urządzenie, jakby próbując odgadnąć, czy to wszystko, co dzieje się wokół niego, nie jest tylko snem.
- Tak wiele was różni. – Nami w końcu weszła do środka. – Kiedy patrzę ci w oczy, widzę kogoś zupełnie innego, chociaż to jego ciało.
- Nie musisz mi tego mówić. Wiem, że jestem kompletnie inny – odparł spokojnie Luffy.
- Opowiedz mi coś więcej o sobie – Nami usiadła na krześle. – Jestem ciekawa czemu tyle was dzieli.
- Co dokładnie chcesz wiedzieć?
- Dlaczego nie zostałeś piratem? Przecież poznałeś Shanksa, więc miałeś ku temu okazję.
- Proponował mi bym został z załogą, ale jakoś nie miałem ochoty zostawać jego własnością. Zdziwiona? – Rzekł z sarkazmem chłopak.
- Mogłeś stworzyć własną załogę.
- Mój ojciec był piratem, ale został złapany i stracony. Nie zamierzam dzielić jego losu. Poza tym przez niego prawie całe dzieciństwo spędziłem pod opieką dziadka – sądząc po głosie, Luffy nie najlepiej wspominał tamte lata.
- Nasz kapitan mówił, że jego dziadek był surowy, ale nie przypominam sobie, żeby źle się o nim wypowiadał.
- Mój dziadek nie był surowy, tylko szurnięty. Czasami lał mnie bez powodu. Za to Ace’a uwielbiał bo był starszy i silniejszy. Nienawidziłem tego drania. To znaczy dziadka, nie Ace’a. Ace jest w porządku, chociaż uważam, że marnuje się w tej zasranej Marynarce.
- Twój brat jest w Marynarce? – Zdziwiła się dziewczyna.
- A co, tutaj nie jest?
- Nasze światy różnią się od siebie chyba bardziej niż myśleliśmy – stwierdziła Nami, ciekawa czego jeszcze dowie się od przybysza.
Ponieważ Nami przesadziła z alkoholem, jedyne co Luffy mógł zrobić, to zanieść ją do swojego pokoiku i położyć spać. Stwierdził, że nim jego towarzyszka się obudzi, powinien poszukać łodzi. W tym celu udał się do portu i zaczął oglądać znajdujące się tam statki.
Mam nadzieję, że nikt nie będzie miał mi za złe jeśli „pożyczę” sobie jedną, małą łódeczkę – pomyślał. – O, na przykład tą – postanowił z bliska przyjrzeć się statkowi, który sobie upatrzył, więc spróbował wydłużyć rękę, żeby złapać się masztu i dostać się na pokład, jednak... – Co?!!! Nie mam gumowych mocy?! Jak mam zostać królem piratów bez moich mocy?! – Wykrzyknął.
Zrezygnowany Luffy usiadł na molo, mając nadzieję, że coś przyjdzie mu do głowy, ale myślenie nie było jego mocną stroną, więc wiele czasu spędził bezproduktywnie wpatrując się w ocean. Dopiero przybijający do portu statek wytrącił go z transu.
- Zaraz, znam tę flagę – wymamrotał. – To jest...
Czekał aż żeglarze opuszczą pokład, by utwierdzić się w przekonaniu, do kogo należał statek. Najwyraźniej szczęście mu sprzyjało.
- Shanks! – Luffy krzyknął, szczęśliwszy niż kiedykolwiek, gdy ujrzał rudowłosego mężczyznę. Odruchowo podbiegł do niego. – Shanks, to naprawdę ty!
Kapitan pirackiego statku odwrócił się zaskoczony w stronę chłopaka.
- Chyba jesteś tu znany, szefie – Yasopp skomentował zajście.
Tym czasem Luffy uśmiechnął się od ucha do ucha, zapominając kompletnie, że osoba, którą widzi, to nie ten sam Shanks, którego zna.
- Chyba już cię gdzieś widziałem – rzekł rudowłosy.
- Czy to nie jest ten sam dzieciak, którego trzy lata temu wziąłeś na statek? – Odezwał się nagle jeden z członków załogi.
Shanks przez chwilę wpatrywał się w chłopaka, próbując go sobie przypomnieć.
- Może nie mam pamięci do twarzy, ale mam pamięć do imion. Luffy, prawda?
- Więc się spotkaliśmy?! – Przyszły król piratów rozdziawił usta ze zdziwienia, gdyż jego teoria została obalona.
Zastanawiał się jakim cudem jego odpowiednik nie został piratem skoro znał Shanksa, ale był teraz zbyt podekscytowany, by poświęcić temu większą uwagę.
- Szkoda, że nie przyłączyłeś się wtedy do mojej załogi. Mógłbyś mieć wszystko – słowa pirata wywołały u Luffiego jeszcze większe poruszenie.
- Naprawdę chciałbyś mnie w swojej załodze? – Ekscytował się chłopak.
- Jeśli wciąż masz w sobie tyle energii co kiedyś, to czemu nie – Shanks zaśmiał się donośnie, a reszta załogi mu zawtórowała.
- Cóż, chciałbym, ale muszę skompletować własną załogę. Zamierzam zostać królem piratów.
Kapitan wybuchnął jeszcze większym śmiechem i poklepał Luffiego po plecach.
- Uwielbiam takich wariatów jak ty – powiedział. – Chodź, napijesz się ze mną i z moją załogą – Shanks otoczył młodzieńca ramieniem i poprowadził ze sobą.
Gdy znaleźli się w lokalu i siedli przy barze, Luffiego ogarnęło uczucie niczym deja vu. Nagle przypomniał sobie jak będąc dzieckiem siedział z Shanksem w gospodzie, w swojej rodzinnej miejscowości. Teraz znalazł się w podobnej sytuacji, różnica polegała na tym, że za pierwszym razem nie było czerwonych i błękitnych świateł oraz półnagich kobiet tańczących przy rurach. Jednak Luffy kompletnie nie zwracał uwagi na tę dekadencką scenerię, interesował go jedynie rudowłosy pirat.
- Shanks, ty masz obie ręce! – Z pewnym opóźnieniem zorientował się chłopak.
- A co, miałbym mieć tylko jedną? – Zaśmiał się kapitan.
Po raz kolejny Luffy uświadomił sobie, że znajduje się w innej rzeczywistości, a co za tym idzie, musi liczyć się z pewnymi różnicami. Szybko spróbował wymyślić jakąś wymówkę, żeby skorygować swój błąd.
- No... piraci chyba często nie mają jakiejś części ciała.
- Hahaha, urocze! Wciąż jesteś tak samo głupiutki i naiwny jak kiedyś – Shanks wybuchnął śmiechem, na co Luffy skrzywił się, bo nie bardzo spodobała mu się uwaga pod jego adresem. – Jesteś mi wdzięczny, że pokazałem ci drogę do wolności? – Pirat zmienił temat.
- Eee?
- Możesz mi okazać wdzięczność na wiele sposobów – Shanks uśmiechnął się tajemniczo.
- Co masz w tej torbie? – Zainteresował się chłopak i wskazał na pakunek, który rudowłosy trzymał na kolanach.
- To moja ostatnia zdobycz. Pokażę ci, bo pewnie już nigdy nie będziesz miał okazji ujrzeć czegoś podobnego.
Shanks wyjął z torby skrzynkę, postawił ją na ladzie i otworzył. Luffy o mało nie spadł z krzesła, gdy zobaczył, co znajduje się w środku.
- To, mój drogi, jest diabelski owoc – wyjaśnił pirat. – Dokładnie mówiąc gumowy owoc. Pozwala on...
- Mogę go dostać?! – Podekscytowanie Luffiego sięgnęło zenitu. Nagle wszystko zaczęło się układać po jego myśli i nie zamierzał zmarnować okazji.
- Jesteś naprawdę zabawny, ale obawiam się, że nie mogę ci go dać – zaśmiał się Shanks. – Nie zamierzam go sprzedać za mniej niż pięćdziesiąt milionów beli. Zakładam, że nie dysponujesz taką sumą.
- Proszę, proszę, proszę, zrobię co zechcesz.
- Kusząca propozycja, ale to za mało. Przykro mi, Luffy.
Skoro nie dało się przekonać Shanksa, należało wymyślić inną metodę. Żaden podstęp nie przychodził chłopakowi do głowy, więc doszedł do wniosku, że najlepszym rozwiązaniem będzie postąpić tak, jak dziesięć lat wcześniej. Korzystając z chwili nieuwagi mężczyzny, Luffy chwycił owoc i pożarł go z prędkością osiągalną tylko dla niego.
- Luffy... – kapitan zbladł, gdy zorientował się, co przed chwilą się wydarzyło. Jednak jego reakcja okazała się kompletnie inna od tej, którą pamiętał chłopak. – Ty mały gnoju – Shanks chwycił zdezorientowanego młodzieńca za gardło i przycisnął do najbliższej ściany. – Czyżbyś zapomniał kim jestem? Co ci strzelił do głowy, żeby zadzierać z kapitanem pirackiego statku? – Słowa mężczyzny ociekały jadem.
- Nie jesteś Shanksem. – Luffy zmarszczył brwi. – Shanks tak nie postępuje.
- A co ty o mnie możesz wiedzieć, gówniarzu?
- Shanks nigdy nie skrzywdziłby przyjaciela.
- Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek nazywał cię przyjacielem – syknął mężczyzna i zbliżył swoją twarz do twarzy chłopaka. – Do jutra dostarczysz mi pięćdziesiąt milionów beli, albo zginiesz, uprzednio dostarczając rozrywki całej mojej załodze.
- Zostaw go! – Rozległ się nagle głos, a Shanks ujrzał wymierzoną w siebie lufę strzelby. – A jak zobaczę, że któryś z twoich koleżków sięga po broń, to od razu odstrzelę ci łeb.
- Coś ty za jeden? – Warknął rudowłosy.
- Przyjaciel chłopca, którego właśnie maltretujesz.
- Crocodile? – Wymamrotał Luffy, nie wierząc własnym oczom.
Wzrok go jednak nie mylił. Stał przed nim człowiek, który kiedyś prawie go zabił. Wyglądał niemalże tak, jak Luffy go zapamiętał, ale podobnie jak Shanks, obie ręce miał całe i zdrowe. Chłopak kompletnie zgłupiał. Przyjaciele okazywali się wrogami, a wrogowie przyjaciółmi. Do bardziej pokrętnego świata trafić nie mógł.
- Jesteś Rudowłosy Shanks, prawda? – Rzekł Crocodile. – Luffy opowiadał mi o tobie. Brzydzę się takimi jak ty.
- A ja brzydzę się niewdzięcznymi gnojkami – odparł pirat. – Ten dzieciak powinien lizać mi buty za to, co dla niego zrobiłem.
- Jedyne co dla niego zrobiłeś, to nauczyłeś jak się sprzedawać. Zjeżdżaj mi z oczu, bo aż mnie świerzbi, żeby nacisnąć na spust
Rudowłosy zmarszczył brwi, zbliżył usta do ucha chłopca i szepnął:
- To nie koniec, gówniarzu. Do jutra – to powiedziawszy puścił Luffiego, skinął na załogę i spokojnie opuścił lokal.