Część 3
Brook zadecydował, że dla porządku i wygody wszystkie dzieci powinni spać w jednej kajucie, dlatego wraz z Franky’m przenieśli do pokoju Luffy’ego hamaki reszty. Wszystkie maluchy leżały, ale za nic nie zamierzały zasypiać. Luffy wypróbowywał swoją moc, zaczepiając na odległość Nami i Usoppa; Sanji i Zoro stali na ziemi i się bili w swoim starym stylu (Zoro używał do tego dwóch patyków, które gdzieś znalazł), a Robin coś czytała. Kiedy Brook wszedł do środka, Usopp, Robin, Luffy i Nami ucichli. Brook rozdzielił Zoro i Sanjiego, podnosząc ich za piżamy do góry i sadząc w ich hamakach. Następnie usiadł na pobliskim krześle i spojrzał na nich.
- To co, dzieci? – zaczął. – Nie chce wam się spać?
- Nie, wujku Brook – odpowiedział za wszystkich Zoro.
- Na pewno nie? – zapytał Brook.
- Na pewno nie – oświadczyła stanowczo Nami.
- Opowiedz nam bajkę, wujku – wyskoczył z inicjatywą Luffy.
- Tak, tak! – dodał entuzjazmem Usopp. – Bajkę, bajkę!
Brook uśmiechnął się. Wpadła mu nagle do głowy pewna myśl.
- W takim razie połóżcie się wygodnie i posłuchajcie bajki. To zdarzyło się właściwie dosyć niedawno…
Opowiedział im ich własną przygodę w Alabastrze, którą właściwie słyszał z drugiej ręki (raz mu ją opowiedzieli, kiedy się nudził). Liczył, że coś sobie przy tym przypomną ze swojego wcześniejszego życia, jednak kiedy snuł opowieść i przyglądał się ich twarzom, nie zauważył niczego, co mogłoby świadczyć o tym, że wraca im pamięć. Nie mogli uwierzyć, że osoby w tej historii to właśnie oni. Niemniej słuchali „bajki” z zainteresowaniem i przejęciem. Kiedy Brook skończył, nadal nie chcieli spać, mimo że była prawie jedenasta.
- Opowiedz jeszcze jedną. Prosimy, wujku Brook – marudzili.
- Jest już bardzo późno, dzieci – mówił. – Już dawno powinniście spać.
- Ale my chcemy bajkę! – zawołały chórem.
Brook westchnął ze zrezygnowaniem. Nie chciało mu się opowiadać im następnej przygody, a poza tym wiedział, że to nie sprawi, że zrobią się senni. Podniósł się z krzesła i uchylił nieco drzwi. Na korytarzu, po lewej i prawej stronie drzwi wciąż siedzieli i czekali na niego Chopper i Franky. Spojrzeli na Brooka.
- Franky, możesz przynieść mi skrzypce? – poprosił grzecznie szkielet.
- Już się robi – powiedział cyborg, podnosząc się z podłogi.
Poszedł do kajuty Brooka. Po dwóch minutach już był z instrumentem. Podał szkieletowi skrzypce, a ten usiadł na swoim starym miejscu i zagrał dzieciakom pierwszą lepszą kołysankę, która przyszła mu do głowy. Przez chwilę słuchały z zainteresowaniem, a potem pojawiły się u nich pierwsze oznaki zmęczenia. Oczka lepiły się, głowa była coraz cięższa. Kiedy Brook skończył i zobaczył, że dzieciaki śpią jak zabite, nie mógł uwierzyć jak to szybko poszło. Zgasił światło i po cichu wyszedł, ostrożnie zamykając za sobą drzwi.
Chopper i Franky podnieśli się z podłogi i wszyscy trzej skierowali się do kuchni. Mieli sporo do przedyskutowania. Musieli się lepiej zastanowić, jakie podjąć kroki, i choć spróbować rozwikłać zagadkę tego dziwnego stanu, w jakim znaleźli się ich kamraci. Trzej mężczyźni usiedli przy stole w kuchni i rozpoczęli naradę.
- Czego się dowiedziałeś, Chopper? Czy badania coś dały? – spytał Brook.
- Wydają się całkiem zdrowi – odparł renifer. – Nie znalazłem żadnych nieprawidłowości w działaniu ich organizmu. Oczywiście poza tym, że są dziećmi i nic nie pamiętają.
- A ty, Franky? – zwrócił się do cyborga muzyk. – Czy znalazłeś coś dziwnego w atmosferze albo w wyspie?
- Nic nadzwyczajnego. Powietrze jest normalne, a wyspa taka jak każda inna. Chociaż dzieciaki noszą te głupawe mundurki, ale to pewnie raczej taka kultura – oświadczył Franky. – W każdym razie z mojej strony nic.
- Niedobrze… – stwierdził Brook. Zaraz podniósł się od stołu i ze złości walnął pięścią w blat, mówiąc: – Niech to! Nic nie mamy. Nic co mogłoby wskazać, co dokładnie się z nimi stało!
Zapadła posępna cisza. Wszyscy trzej mieli pełna świadomość tego, w jak beznadziejnej sytuacji się znaleźli.
- Przysadka mózgowa – odezwał się nagle Chopper. Obaj mężczyźni spojrzeli na lekarza, a ten kontynuował myśl: – Przysadka mózgowa odpowiada za wzrost i rozwój. To z niej wysyłane są sygnały do gruczołu tarczycy, który produkuje hormony i sprawia, że nasze ciało rośnie i zmienia się w okresie dojrzewania.
- Co chcesz powiedzieć, Chopper? – spytał Brook.
- To coś, co sprawiło, że Luffy i reszta to teraz dzieci – ciągnął dalej renifer. – musiało przede wszystkim zadziałać na ich umysł. To by też wyjaśniało, dlaczego nic nie pamiętają. To może niewiele – odparł z lekkim uśmiechem. – ale już coś, prawda?
- Jesteś wielki, Chopper – powiedział Brook, a medyk zawstydził się.
- Przestań, głupku. To tylko proste rozumowanie. Nie sprawisz tymi słowami, że będę szczęśliwy.
Chopper nagle ziewnął. On i Franky zaczęli zdradzać oznaki zmęczenia. Pożegnali się z Brookiem i poszli spać do swoich kajut. Kościotrup jeszcze trochę posiedział przy stole w kuchni, po czym chwycił za skrzypce i ruszył przejść się po pokładzie. W ciemnościach nocy, kiedy brunatne niebo zakrywały przypominające morską pianę chmury, było bardzo cicho i spokojnie. Wyspiarskie miasto również wydawało się spać.
Brook podszedł do burty i zaczął grać na skrzypcach. Grał niemal automatycznie, podczas gdy jego umysł był zajęty licznymi zmartwieniami. Jak oni sobie poradzą? Jak przywrócą dzieciakom pamięć i starą postać? Bo musieli to zrobić. Praca, którą wykonywali Nami, Sanji, Robin i Usopp była zbyt ważna dla prawidłowego funkcjonowania statku i załogi, nie zapominając o tym, że już po jednym dniu zajmowania się nimi jako dziećmi było trudne i dosyć uciążliwe, chociaż było też czasami miło.
- Wujku Brook…
Szkielet nagle przestał grać. Odwrócił się i ujrzał za sobą Luffy’ego. Pocierał ręką oczy, ale nie z niewyspania. Jego łzy zaszkliły się w ciemnościach.
- Co się stało? Czemu nie śpisz? – spytał Brook.
- Miałem straszny sen – wyjaśnił Luffy, nadal płacząc. – Bardzo straszny sen.
Brook podszedł do niego i kazał za sobą iść. Zaprowadził go do kuchni i posadził przy stole. Sam zrobił sobie herbatę, a potem usiadł naprzeciwko chłopca i uśmiechnął się do niego. Luffy najwyraźniej poczuł się już nieco lepiej, kiedy dostał do zjedzenia kawałek mięsa.
- Więc co ci się śniło? – zapytał przyjaźnie Brook.
- Że jakiś pan wrzucił mnie do wody – zaczął Luffy. Brook, nie okazując zdziwienia, wytężył bardziej słuch. Luffy mówił dalej: – A potem pojawił się wielki, morski potwór i go zjadł. I… i wtedy pojawił się drugi pan i mnie złapał.
Brook natychmiast skojarzył fakty. Luffy’emu przyśniło się jego własne wspomnienie.
- Ale temu panu stało się potem coś złego – ciągnął dalej Luffy. Jego głos się załamał, kiedy chłopiec znów się rozpłakał. – Nie wiem jak, ale jego ręka…
- Stracił ją? – spytał domyślnie Brook. Luffy spojrzał na niego ze zdziwieniem, po czym przytaknął głową.
- To jeszcze nic – odezwał się nagle stojący w drzwiach do kuchni Sanji. – Pan w moim śnie stracił nogę.
Nagle Brook zdał sobie sprawę z tego, że reszta stoi za nim. Wszystkie dzieci weszły do środka i usiadły przy stole.
- A panią w moim śnie zastrzelił jakiś niebieski potwór – dodała Nami. Zoro odparł na to:
- A w moim śnie walczyłem z jakąś dziewczynką i przegrałem. Ona… ona mówiła, że ja mam lepiej, bo jestem chłopcem.
- A ja w moim śnie uciekałam z palącej się wyspy – wtrąciła Robin. – To było takie straszne…
Brook milczał, pijąc herbatę i słuchając wszystkiego, co mówiły. Choć wcześniej chciał im jak najszybciej przypomnieć ich całą przeszłość, teraz wahał się, czy wyjaśnić im, że te wszystkie niemiłe sny są tak naprawdę wspomnieniami z ich dzieciństwa. Obawiał się, że może to być dla nich takim szokiem, że mogą potem wpaść w zbiorową depresję. Z drugiej strony – im szybciej się dowiedzą, tym szybciej wróci do nich cała reszta wspomnień.
- Ale to były na szczęście tylko głupie sny! I już nie wrócą! – powiedział dziarsko Sanji, aby rozweselić pozostałych. Odwrócił się nagle do Brooka i z ożywieniem spytał: – Prawda, wujku Brook?
- Oh… – wyraz zdziwienia wyszedł samoistnie z jego ust. Po chwili milczenia ze strony kościotrupa popatrzyli na niego smutno, bo dotarło do nich, że to jednak nie były głupie sny.
- Wujku? – odezwał się Usopp.
Brook wciąż się wahał. Wiedział, że jeszcze nie jest za późno. Wystarczy, że zaprzeczy. Wystarczy, że powie: „Oczywiście, że to tylko głupi sen. Nie przejmujcie się, dzieci.”
- Nie wiem – odparł. Ostatecznie to było najbezpieczniejsze rozwiązanie.
Na ich twarzach pojawiła się konsternacja. Uśmiechnął się do nich i powiedział radośnie:
- Ale czas już iść spać, dzieci! Nie przejmujcie się tymi snami! Teraz już może wam się przyśnić tylko coś miłego!
Zaprowadził ich do kajuty Luffy’ego i szybko uśpił kolejną kołysanką. Sam nie zasnął tej nocy wcale.
Brook sam nie wiedział dlaczego coś ciągnęło go, aby przejść się po mieście. Rozkazał więc Chopperowi i Franky’emu, aby zajęli się dziećmi, a następnie bezzwłocznie opuścił statek. Wszedł w pierwszą ulicę, na wprost. Ludzie w – sądząc po licznych sklepach – dzielnicy handlowej, przystawali na chodniku i przyglądali się z konsternacją chodzącemu kościotrupowi, ale Brook tylko witał się z nimi, uchylając kapelusz, i zwiedzał miasto dalej. Tajemnicza siła ciągnęła go przed siebie i kazała nie zważać na przechodniów.
Miasto było utrzymane w pięknym, staromodnym stylu, jednak to nie wiejska architektura przyciągnęła najwięcej uwagi kościotrupa. Brook nagle zatrzymał się przy ścianie jakiegoś zaułku, na której wisiały liczne listy gończe. Były tam oczywiście również wizerunki Słomkowych. Brook wpadł na kolejny pomysł. Zerwał ze ściany listy gończe Luffy’ego, Nami, Zoro, Sanjiego, Robin i Usoppa. Rozejrzał się po zaułku i dostrzegł jakąś starą gazetę. Wziął ją i schował w nią wszystkie listy, następnie zgiął prasę w pół i włożył pod pachę.
Wychodząc z zaułka wpadł na jakąś panią. Spojrzała na niego ze zdumieniem różowymi oczami, ukrytymi za elipsowatymi okularami. Miała na sobie długą, różową sukienkę z bufiastymi rękawami, a jej kasztanowe włosy upięte były w prosty kok.
Brook pokłonił się grzecznie i powiedział:
- Przepraszam, nie zauważyłem pani.
- Nic nie szkodzi – odparła uśmiechając się przyjaźnie. – Pan tu nowy?
- Tak, chyba że jest tu więcej chodzących kościotrupów – zażartował Brook.
- To na pewno jakiś pirat – odezwał się za nim jakiś męski głos.
Brook odwrócił się i ujrzał idącego ku nim otyłego policjanta z rudymi baczkami, wychodzącymi spod kasku (w stylu policji brytyjskiej). Podszedł do Brooka tak blisko, że na pewno naruszył jego bańkę prywatności i, posyłając szkieletowi chłodne spojrzenie, powiedział:
- Nie chcemy tu takich jak ty. Wynoś się, piracka szumowino.
- Ależ my nie robimy nic złego. Od dwóch dni prawie nie ruszamy się ze statku.
- To spokojna wyspa i ja stoję na straży jej porządku. Już kiedyś napadliście na nas i straciliśmy wielu naszych obywateli.
- Uspokój się, Eli – zwróciła się łagodnie do policjanta kobieta.
- Niech pani nie uspokaja mnie, panno Gladstone – odezwał się do niej, a potem znów odwrócił się do Brooka i syknął: – Wynoście się. Zresztą – na twarzy policjanta pojawił się niepokojący, złośliwy uśmieszek. – w obecnym stanie nie możecie się bronić.
Brooka mogłyby przejść dreszcze, gdyby miał skórę. Eli ruszył przed siebie, zostawiając Brooka i pannę Gladstone samych.
[ Dodano: 2008-12-22, 14:23 ]
No weźcie, komentujcie.