Czerwony Kapelusz
Ten temat nie posiada streszczenia.
Aktualnie ten wątek przeglądają: 1 gości
1 2 3
Subskrybuj ten wątek Odpowiedź
RedHatMeg

Piracki oficer

Licznik postów: 661

RedHatMeg, 29-12-2008, 23:29
Prolog
Meg była potwornie znudzona. Od ponad tygodnia siedziała na tej cholernej łódce i rozglądała się za wielkim statkiem z piracką flagą z Wesołym Rogerem w słomianym kapeluszu. Żywność powoli zaczynała się kończyć, a wokoło rozpościerał się jedynie wielki, lazurowy ocean. Meg już straciła nadzieję na to, że kiedykolwiek znajdzie to, czego szuka.
- Shanks – szepnęła do siebie. – W coś ty mnie wpakował?
Westchnęła i zaczęła bez entuzjazmu wiosłować, pogrążając się we własnych myślach.
Była młodą, zaledwie 17-letnią dziewczyną, ale była tak drobna, że wyglądała na 13 lat. Na głowie miała po dziewczyńsku związaną czerwoną chustkę, a spod niej wychodziły dwa małe, ciemnorude warkoczyki. Twarz miała obłą, skórę jasną, lecz zaróżowioną lekko na policzkach. Ubrana była w białą, lnianą koszulę i długą, czerwoną spódnicę.
Moja załoga jest już i tak bardzo duża. Nie mam dla ciebie miejsca, Meg… – przypomniała sobie dziewczyna niedawno wypowiedziane przez Shanksa słowa, które zabolały ją wtedy i bolały teraz, choć rozumiała go bardzo dobrze. Shanks i tak był o wiele delikatniejszy, niż co poniektórzy z jego załogi. Nie umiała gotować, była więc bezużyteczna, nie umiała też walczyć, więc trzeba ja było ciągle pilnować. Jedyne co potrafiła to grać na flecie.
Jednak była przecież jego siostrą! Jej własny brat ją wykopał ze statku i posłał w morze, aby znalazła Słomianego Kapelusza i się do niego przyłączyła, bo „na pewno Luffy będzie miał dla niej miejsce”.
- A co będzie jak trafię na innych piratów, którzy będą chcieli mnie obrabować? – zapytała na to Meg. Shanks uśmiechnął się i podał jej flet.
- Wtedy zagrasz naszą melodię i przybędę ci na ratunek. Możesz być pewna, że usłyszę ją nawet w Nowym Świecie…
Nie wierzyła mu, ale nie miała wyboru, gdyż natychmiast przyszedł głupi Yasopp, wziął ją pod pachę i wsadził na łódkę. I tak oto znalazła się tutaj.
- Hej ty! W łódce! – zawołał ktoś z oddali. – Usuń się!
To zawołanie wyrwało ją z rozmyślań. Od razu zauważyła, że kilka metrów dzieliło ją od wielkiego, napakowanego różnymi dziwnymi rzeczami statku. Głowa misia z promieniami słonecznymi robiła za ornament. Jednak widok czaszki w słomianym kapeluszu na żaglach i fladze, sprawił, że opanowała ją nagle wielka radość. Znalazła ich. Po tygodniu tułaczki znalazła Słomkowych.
Stanęła, zachwiawszy się w łódce, więc zaraz znów usiadła. Zaczęła machać energicznie rękami, aby bardziej zwrócić na siebie uwagę piratów. W końcu również zawołała:
- Słomiany Kapeluszu! Słomiany Kapeluszu! Pozwól mi być w twojej załodze!
- Zaczekaj! Podpłyniemy bliżej! – usłyszała czyjś wysoki, szczeniacki głos.
Niebawem tuż koło jej małej łódeczki stał ten wielki statek, a z niego – ku zdumieniu Meg – wychynęły dwie ręce, które robiły się coraz dłuższe i dłuższe, aż w końcu złapały ją w pasie i wciągnęły na statek.
A na statku Meg zastała naprawdę dziwaczną grupę, a niektórzy nawet przyprawiali ją o dreszcze, szczególnie wielkolud w hawajskiej koszuli i pirat z zielonymi włosami i trzema mieczami. Był też facet, który przypominał Yasoppa, ale miał czarne włosy, jakieś dwie skąpo ubrane babki, chibi-renifer, wysoki blondyn i jedyny pirat, którego twarz kojarzyła od razu – Słomiany Kapelusz Luffy. Jejku, wyglądał tak samo głupkowato jak na plakacie.
- Co za urocza dziewczynka – rozczulił się pierwszy Sanji. – Dlaczego to biedne stworzenie pływało samotnie po morzu w tak małej łódeczce?
- Erm… – zawahała się Meg.
W pierwszej chwili nie wiedziała, co powiedzieć. Potem przypomniała sobie, że ma przy sobie list od Shanksa. Wyjęła wiadomość spomiędzy stanika i podała ją drżącą ręką kapitanowi. Luffy obejrzał kartkę ze wszystkich stron, po czym przyjrzał się ze skupieniem literom. Reszta jego załogi podeszła i zaczęła mu ją czytać przez ramię.
- „Lu-luffy…” – zaczął czytać powoli, ale zaraz Nami wyrwała mu z ręki kartkę i przeczytała na głos:
Luffy,
Posyłam do ciebie moją siostrę Meg. Proszę, zajmij się moim Czerwonym Kapeluszem (tak ją pieszczotliwie nazywamy) odpowiednio, naucz ją walczyć i dbaj, aby nie wdała się w żadne kłopoty.
Pozdrowienia
Shanks

Luffy na dźwięk imienia brata Meg, wytrzeszczył oczy. Po chwili jego szyja wydłużyła się i zaczął oglądać Meg ze wszystkich stron. Meg czuła się nieswojo, kiedy tak się jej przyglądał. A nuż nie uwierzy listowi i każe jej coś zrobić, aby udowodniła swoją tożsamość?
Luffy’emu jednak coś chodziło po głowie. Chyba Shanks coś wspominał o jakiejś siostrze, kiedy był w jego wiosce, jednak Luffy, choć grzebał w najdalszych zakamarkach swojej pamięci, nie potrafił sobie nic przypomnieć. Mimo wszystko jej włosy miały ten sam kolor, co włosy Shanksa. I chyba nawet twarz mieli podobną. A zresztą – tyle lat nie widział Shanksa, że w sumie nie był pewien.
W końcu jego szyja się skurczyła i zaczął się nad tym wszystkim gorączkowo zastanawiać. Tymczasem jego załoga zaczęła przesłuchiwać tajemniczego gościa. Pierwszy zaczął Franky:
- Skąd mamy wiedzieć, że jesteś siostrą słynnego Czerwono-włosego Shanksa? Może i masz rude włosy, ale dużo jest takich osób.
- Możesz być równie dobrze szpiegiem marines – dodał Ussopp.
Zaraz wtrącił się Chopper:
- Nie wydaje się wcale złą osobą.
- Ja nigdy… – zaczęła niepewnie Meg, ale przerwała jej Nami:
- I co właściwie będziemy z tego mieć, że przyjmiemy cię do załogi?
- Właściwie to… nic – stwierdziła Meg.
Nagle opuściła ją nadzieja. Tak jak jej brat, tak załoga Słomianego Kapelusza ją wyrzuci, w dodatku kilka minut po tym jak Meg ją znalazła. Próbowała się przy nich nie rozpłakać. Jeszcze by tego brakowało, żeby zobaczyli jaka jest słaba.
- Chopper ma rację – odezwała się nagle Robin.
Podeszła do Meg i zaczęła ją głaskać po głowie jak małe dziecko. Meg poczuła się głupio, bo to świadczyło, że nie jest przez tę kobietę traktowana poważnie. Robin spojrzała Meg w oczy, po czym się uśmiechnęła.
- Może się przydasz… Co umiesz, maleńka?
Meg odchyliła spódnicę i wyjęła umieszczony w podwiązce bambusowy flet. To zdradziło im wszystko. Luffy na ten widok nagle się rozweselił.
- Fajnie! W końcu będziemy mieć muzyka!
- Czy umiesz tylko grać, mała? Nie umiesz czegoś bardziej przydatnego? – dopytywała się Nami.
Meg nie odpowiedziała. Miała im powiedzieć, że jedyne co potrafi to gra na tym głupim flecie? Jej milczenie jednak było dla nich dość wymowne.
- A więc chcesz się do nas przyłączyć i nie umiesz nic poza tym? – zapytał Zoro. – W takim razie wypad ze statku.
- Ty, niedorozwinięty brutalu! – Sanji uderzył Zoro w łeb. – Tak się nie traktuje kobiet. To maleństwo musi wrócić do domu.
- Ale Shanks mnie nie weźmie z powrotem! – krzyknęła Meg, po czym spuściła wzrok i dodała smutno: – Jego załoga mnie nie chce.
Zapanowała niezręczna cisza. Załoga, pominąwszy kapitana, utworzyła okrąg i zaczęła się szeptem naradzać. Tymczasem Luffy przyglądał się Meg przez chwilę, po czym się uśmiechnął do niej i nie zważając na to, że jego załoga wciąż się naradza, krzyknął donośnie:
- Zagraj nam coś, Meg!
- O-oczywiście – odpowiedziała niepewnie.
Przyłożyła flet do ust. Załoga przerwała narady i zaczęła się jej przyglądać. Meg przez krótką chwilę miała pustkę w głowie. Nie wiedziała, co zagrać, więc chwyciła się pierwszej melodii, która jej się nasunęła. Ich – Meg i Shanksa – melodii. Czerwony Kapelusz zaczęła wygrywać jej melancholijne, spokojne tony, które w o wiele późniejszych porach usypiały jak kołysanka. Bo to była pierwotnie kołysanka.
Kiedy tylko Luffy usłyszał tę muzykę, stanęło przed nim wspomnienie Shanksa nucącego tę samą melodię. Od razu Słomiany Kapelusz przypomniał sobie zdarzenie sprzed lat. Było to jeszcze za czasów, kiedy Shanks przebywał w jego wiosce i przesiadywał całe dnie w barze jego matki. Nastała bardzo późna pora i mama kazała mu już iść spać.
- Ale ja chcę jeszcze posłuchać o przygodach Shanksa! – marudził mały Luffy.
- Już zbyt długo siedziałeś. Idź spać, młody człowieku!
- Może ja coś na to poradzę – wtrącił się Shanks. – Spróbuję go uśpić, jeśli nie ma pani nic przeciw.
- Oczywiście, że nie, Shanks – powiedziała.
Zaprowadziła ich do pokoju Luffy’ego. Chłopak się położył do łóżka, a Shanks usiadł obok. Zaczął nucić tę samą melodię, którą wygrywała na flecie Meg. Luffy robił się coraz bardziej senny, mimo to bronił się przed tą sennością. Nie wygrał z nią jednak. Powieki były zbyt ciężkie, poduszka zbyt miękka, a nagle uświadomione zmęczenie coraz silniejsze. Po chwili już spał, jednak zdążył przed zapadnięciem w sen usłyszeć skrzypnięcie drzwi i krótki dialog między jego matką a Shanksem.
- Wielkie dzięki, Shanks.
- Drobiazg. Ta kołysanka zawsze usypiała mnie i moją siostrę….
Drzwi się zamknęły, a Luffy zasnął.
Teraz, na swoim statku, Luffy rozpromienił się i przerwał grę Meg głośnym krzykiem:
- Ty jesteś jego siostrą! W takim razie musisz do nas dołączyć!
- Och, dziękuję – podekscytowana Meg rozpromieniła się.

Rozdział 1
Shanks siedział w kajucie kapitańskiej i przeglądał z pozoru zwyczajną stertę papierów. Każdy członek jego załogi wiedział jednak, że te papiery to nic innego jak listy gończe. Mało tego – listy gończe za jednego, tego samego człowieka, zbierane pieczołowicie przez Czerwono-włosego od momentu, w którym na pewnej wyspie przyniesiono mu pierwszy z nich. Wszystkie zawierały bowiem twarz jego starego przyjaciela – Mankey D. Luffy’ego, obecnie znanego jako Słomiany Kapelusz Luffy. Na każdym liście tak samo beztroski i wesoły, jakby uśmiechał się do normalnego zdjęcia robionego przez bliskich.
Shanks wciąż pamiętał jego słowa przed opuszczeniem załogi Shanksa jego wioski: Zbiorę własną załogę, która pokona twoją, i odnajdę największy skarb świata! Zostanę Królem Piratów, choćby nie wiem co! Sądząc po tych wszystkich wysokich nagrodach za jego głowę, Luffy powoli dążył do spełnienia tych słów. Po ostatnich dokonaniach swojego młodego przyjaciela, Czerwono-włosy nie potrafił przestać myśleć o tym, że ten dzieciak, którego kilka lat temu uratował przed wężem morskim, zniszczył Ennies Loby. Shanks był jednak pewien, że stać go na więcej, że Luffy jeszcze nie osiągnął szczytu swoich możliwości.
Nagle drzwi się otworzyły i stanął w nich nowy członek załogi Shanksa – krępy mężczyzna z burzą srebrnych, kędzierzawych włosów. Nazywali go Lou Mewa, a jego nagłe wtargnięcie do kajuty kapitana znaczyło jedno – ważne wiadomości, dlatego Shanks podniósł się w oczekiwaniu na nie. Otóż Lou hodował mewy i znał ich język. Poza tym, dzięki dziwnej diecie, na której je trzymał, były w stanie przelecieć spore odległości bez najmniejszego zmęczenia. Lou wykorzystywał swoje zdolności do wysyłania podopiecznych na zwiady.
Zaraz po wysłaniu Meg w podróż, Shanks kazał Lou posłać jedną z mew, aby ją strzegła i w razie wpadnięcia Meg w tarapaty albo odnalezienia przez Czerwony Kapelusz załogi Luffy’ego, mewa miała wrócić i o tym powiadomić Lou, a Lou miał przekazać wieść kapitanowi. Shanks oczekiwał ze zniecierpliwieniem na jakieś wiadomości o Meg. Ten tydzień był bardzo nerwowy i chociaż Shanks tego nie okazywał swojej załodze, oni i tak wiedzieli, że ich kapitan niezbyt dobrze znosi rozłąkę z siostrą i się o nią martwi. Zwłaszcza po pewnym incydencie, zaczął mieć złe przeczucia…
- Czy masz wieści o…? A zresztą sam wiesz o czym – machnął ręką.
- Tak, kapitanie. Melduję, że Czerwony Kapelusz pięć godzin temu znalazł się na statku Słomianego Kapelusza – oświadczył Lou.
Shanks jednak nie był w pełni usatysfakcjonowany tą wiadomością.
- A jak ją przyjęli? – spytał po chwili milczenia.
- Moja droga Liza nie powiedziała, ale zaraz ją zapytam. Niech pan poczeka, kapitanie.
Wyszedł.
Shanks opadł na krzesło i westchnął. Spojrzał mimowolnie na listy gończe wysłane za Luffy’m. Shanks pamiętał go jako małego, zuchwałego chłopca, ale jakim był teraz? Okrutnym zabijaką? Idealistycznym rewolucjonistą? Chciwym, morskim rabusiem? Co właściwie z niego wyrosło?
Pięć godzin temu Meg osiadła na jego statku. Nagle Shanks zamarł. Jakieś pięć godzin temu obudził go z miłej drzemki cichy, jakby dobiegający z bardzo daleka, odgłos fletu. Więcej – ten odgłos to była TA melodia. Shanks dobrze wiedział, że tylko on ją słyszy, a to mogło oznaczać tylko jedno – Meg miała kłopoty. A skoro osiadła wcześniej na statku Luffy’ego, to mogło znaczyć dwie rzeczy: a) tymi kłopotami był Luffy; albo b) Luffy ją z tych kłopotów wydobył.
Po raz enty w ciągu tego tygodnia Shanks zaczął żałować, że posłał siostrę samą na pełne morze. Chociaż jego statek został niedawno wyposażony przez jego mechanika w super dopalacze, dzięki którym mogli bardzo szybko pokonać spore odległości, i tak nie był pewien, czy byłby w stanie pomóc Meg.
Wrócił Lou. Wyglądał na lekko zdenerwowanego.
- Kapitanie powstał pewien problem…
Shanks wytrzeszczył oczy i podniósł się gwałtownie z krzesła miejsca.
- Jaki?! – prawie krzyknął.
- Liza nie zdążyła sprawdzić.
- Jak to „nie zdążyła”?! – wrzasnął ze zdziwienia Shanks.
- Chyba źle przekazałem jej instrukcje, kapitanie – tłumaczył się Lou. – Powiedziałem jej, że ma śledzić Czerwonego Kapelusza aż do momentu stanięcia przez nią na pokładzie statku Słomianego Kapelusza. Zapomniałem powiedzieć Lizie, że musi też sprawdzić co się stanie potem.
Czekał ze zniecierpliwieniem, aż Shanks coś powie i spodziewał się jakiejś nagany, ale jego kapitan tylko spuścił wzrok i milczał przez chwilę. W końcu westchnął, spojrzawszy w sufit, i zapytał:
- Czy chociaż wie co się działo z Meg zanim tam trafiła?
- Raczej nic. W przeciwnym razie na pewno Liza by do nas przybyła wcześniej i powiedziała, że coś się stało.
Na te słowa Shanks uśmiechnął się smutno.
- Tak prawda. Jednak nie jestem taki mądry, jak myślałem.
Szybkim truchtem wyszedł z kajuty, pociągając za kołnierz Lou, i podszedł do Beckmana, który stał właśnie przy sterze. Nie było w ogóle wiatru, ale Beckman i tak stał na straży steru, jakby ktoś niepożądany chciał go przejąć. Bosman i kapitan wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- Posłuchaj, Benn – zaczął Shanks. – Lou porozumie się z Lizą i powie ci którędy masz płynąć. Wyruszysz z całą mocą. Musimy jak najszybciej dostać się w tamto miejsce, a może nawet dalej, dlatego musimy wyruszyć jak najszybciej.
- Rozumiem, kapitanie, ale to, czego pan szuka może już być poza naszym zasięgiem.
- Jeśli znaki nadal będą się pojawiać, dotrzemy tam – odparł Shanks i posłał mu smutne spojrzenie. – Ale nic innego nie przychodzi mi do głowy, Benn.

Meg leżała w hamaku, w swojej nowej kajucie i rozmyślała. W rogu stał mały stolik z krzesłem, a ściany kajuty były jasnożółte. Za okrągłym oknem rozpościerał się widok na pełne, puste morze.
W sumie ci Słomkowi nie byli tacy źli. Przeprosili ją ładnie za swoje podejrzenia, zaprosili do stołu (ten cały Sanji doskonale gotuje), a potem poprosili ją, aby im jeszcze coś zagrała. W sumie strasznie się zmęczyła, bo kiedy tylko skończyła jeden utwór, prosili ją o następny, aż w końcu kategorycznie odmówiła zagrania kolejnego, bo była już zmęczona, a oni się zgodzili.
Chociaż była zmęczona, nie mogła zasnąć. Zbyt była przejęta tym, że Słomiany Kapelusz przyjął ją do załogi. Ale to było dosyć dziwne, że przy jedzeniu ani później nie pytał ją o nic związanego z Shanksem. Podobno się znali.
Całkowitym przeciwieństwem był w tej kwestii Ussopp. Ciągle wypytywał przy obiedzie o Yasoppa, który podobno był jego ojcem. Meg, która uważała Yasoppa za wkurzającego gadułę, co rusz demonstrującego swoje strzeleckie zdolności (można było ogłuchnąć od tych strzałów rozlegających się po statku przez cały boży dzień!) i do tego jeszcze traktującego ja jak małego dzieciaka, odpowiedziała jednym zdaniem:
- Ja i on nie za bardzo za sobą przepadamy, więc lepiej nie pytaj mnie jaki jest.
Usopp pytał jeszcze kilka razy, ale Meg na różne sposoby – prosząc o dokładkę jedzenia, mówiąc Usoppowi, że powie mu wszystko jutro lub po prostu ignorując go – omijała zgrabnie ten temat.
Nagle ktoś zapukał do jej kajuty. Zdziwiona Meg wstała z hamaka i otworzyła drzwi. Stał przed nią Luffy. Wyglądał na bardzo zdecydowanego na coś, a zarazem podekscytowanego z jakiegoś powodu. Meg uśmiechnęła się. Dobrze wiedziała po co przyszedł.
- Witam, kapitanie – powiedziała i wpuściła go do środka.
Luffy usiadł na krześle, podparłszy ręce na kolanach i uśmiechnął się szeroko. Meg zaś rozłożyła się wygodnie w hamaku i kołysząc się lekko w prawo i w lewo, przyglądała się Słomianemu Kapeluszowi, którego twarz łagodnie zmieniła się z rozpromienionej w poważną. W końcu przeszedł do sedna sprawy:
- Jak tam u Shanksa? Jak on się miewa?
- Całkiem dobrze – odpowiedziała Meg. – Brak ramienia mu nie przeszkadza, nawet dobrze sobie radzi bez niego.
Meg nagle posmutniała. Przypomniała sobie jak pierwszy raz zobaczyła ten kikut po lewej ręce brata i jak się wtedy przestraszyła. Shanks traktował to zaskakująco lekko, ale i tak Meg się wtedy rozpłakała.
- Mogę o coś spytać? – przerwał jej zadumę Luffy.
- Przecież po to tu przyszedłeś – odparła z uśmiechem Meg.
- Jak to się stało, że nie spotkałem cie wraz z Shanksem dziesięć lat temu?
- Wtedy byłam gdzieindziej – wyjaśniła Meg. Na jej twarzy pojawił się smutek. – Jestem jego siostrą przyrodnią. Owocem związku naszej matki i jej drugiego męża. Przez parę lat, gdzieś tak do ósmego roku życia, mieszkałam z nimi i Shanks tylko czasami do nas zaglądał. Potem naszą okolicę opanowała zaraza, która ich oboje zabrała. Jak tylko Shanks się o tym dowiedział, honorowo wziął mnie na swój statek, bo nie miał się kto mną zająć.
- Dlaczego? – zapytał Luffy.
- Mieszkałam na małej wyspie i do tego nasz dom był dość daleko oddalonej od najbliższej osady, więc nie utrzymywaliśmy z nikim zbyt bliskich stosunków. Moja matka też była piratką i chciała się odgrodzić od świata.
- Oh… – wyrzucił z siebie Luffy, po czym uśmiechnął się głupkowato. – Musiało być fajnie na statku Shanksa. Te wszystkie przygody i w ogóle…
- Jego załoga… no może nie cała… – sprostowała Meg. – nie za bardzo mnie polubiła. Widzisz, nie jestem dla nich użyteczna i nie za bardzo potrafię się bronić.
Luffy nawet nie zauważył, że kiedy to mówiła, jej splecione na brzuchu ręce drżały. Chwilę potem się opanowała i ciągnęła dalej:
- Ktoś taki jak ja, nie jest potrzebny załodze piratów. Zwykle jak doszło do jakiegoś abordażu, chowałam się w kajucie Shanksa i czekałam spokojnie do końca… Naprawdę żałuję, że nie umiem nic innego, oprócz gry na tym głupim flecie. Muzyk na statku jest właściwie zbędny. Nie jak kucharz, bosman czy nawigator.
- Nieprawda – wtrącił z szerokim uśmiechem Luffy. Meg spojrzała na niego ze zdziwieniem. Luffy kontynuował: – Piraci muszą muzykować. Muzyka podnosi na duchu i zagrzewa do walki. Poza tym pomiędzy jedną przygodą a drugą jest potwornie nudno! Przez nie wiem jak długi czas szukałem muzyka na mój statek, a dzisiaj go w końcu znalazłem.
- Dzięki, kapitanie – odparła Meg z uśmiechem wdzięczności.
- Mów mi Luffy. Nikt na tym statku nie nazywa mnie kapitanem, ale i tak wiem, że nim jestem – oświadczył, znów się uśmiechając, po czym zmienił temat: – A tak przy okazji: Shanks kiedyś o mnie wspominał?
- Kiedy raz zawitał w domu bez swojego kapelusza i lewego ramienia, opowiedział nam o tobie. A kilka miesięcy temu zatrzymaliśmy się na pewnej bezludnej wyspie i odpoczywaliśmy. Nagle wychylił się z gąszczy niejaki Howk Eye i pokazał Shanksowi twój list gończy. Od tamtego czasu zbiera je za każdym razem, kiedy wyznaczą za ciebie nową nagrodę.
- Naprawdę?
Meg przytaknęła.
- To super! – wykrzyknął Luffy.

Rozdział 2
Był wczesny ranek, ale Meg już od kilku minut nie spała. I sądząc z odgłosów jakie dochodziły z kuchni, obudził się również Sanji. Jednak Meg nie śpieszyła się powiedzieć mu: „Dzień dobry”. Jeszcze na statku Shanksa uwielbiała wczesnym rankiem wychodzić na pokład, kiedy cała załoga spała. Mogła wtedy w spokoju ćwiczyć grę na flecie.
Delikatna bryza musnęła jej skórę. Meg wzięła głęboki oddech i rozpoczęła ćwiczenia. Zaczęła grać wesołą, skoczną melodię „Morskich opowieści”. Przy tym nie potrafiła się opanować – jej nogi same zaczęły krążyć w rytm szant. Uniesienie sprawiło, że zamknęła oczy i zaczęła grać coraz głośniej.
Nagle usłyszała głos Zoro:
- „Kiedy rum zaszumi w głowie,/Cały świat nabiera treści/Wtedy człowiek chętnie słucha/Morskich opowieści”.
Meg ze zdziwienia przerwała grę. Rozejrzała się dookoła. Wszyscy Słomkowi okrążyli ją z zaciekawieniem.
- No dalej, Meg – odezwał się kapitan. – Graj dalej, to sobie pośpiewamy.
- Dobrze, Luffy – odparła z uśmiechem i zaczęła grać dalej.
A tymczasem jej nowi kamraci zaczęli po kolei śpiewać fragmenty „Morskich opowieści. Po Zoro, podjął wątek Sanji:
- „Pływał raz marynarz, który/Żywił się wyłącznie pieprzem./Sypał pieprz to konfitury/I do zupy mlecznej.”
- „Hej, tam kolejkę dalej – zaśpiewał głośno Luffy. – Hej tam kielichy wznieście/ To zrobi doskonale morskim opowieściom.”
- „Hej, tam kolejkę dalej/ Hej tam kielichy wznieście/ To zrobi doskonale/morskim opowieściom!” – zaśpiewał nierówno chór Słomkowych.
- „Łajba to jest morski statek – zafałszowała Nami. – Sztorm to wiatr co dmucha z gestem,/Cierpi kraj na niedostatek/Morskich opowieści!”
- „Kto chce to niechaj wierzy – ciągnął dalej Usopp. – Kto chce to niech nie wierzy,/Nam na tym nie zależy/Więc wypijmy jeszcze!”
- „Nam na tym nie zależy/Więc wypijmy jeszcze!” – powtórzył Chopper.
- „Hej, tam kolejkę dalej/ Hej tam kielichy wznieście/ To zrobi doskonale/morskim opowieściom!” – znów zaśpiewali wszyscy razem i to dwa razy.
Wtedy nadszedł czas, aby Meg zagrała sama, bez śpiewów. Znów zamknęła oczy i zatańczyła, nie przerywając gry. W chwili, kiedy tak grała i tańczyła na statku Słomianego Kapelusza, poczuła się nagle szczęśliwa. Choć u Shanksa też grała, a jego załoga również śpiewała z lubością, tym razem miała pewność, że nikt nie myśli o niej jak o kimś bezużytecznym.
- „Hej, tam kolejkę dalej/ Hej tam kielichy wznieście/ To zrobi doskonale/morskim opowieściom!” – zaśpiewali ostatni raz Słomkowi i Meg skończyła.
Rozległy się gromkie brawa. Meg była jednocześnie szczęśliwa i zażenowana. Miło było jej słuchać tych oklasków, ale chciała, aby się wreszcie skończyły, bo chciała dokończyć ćwiczenia. Potem coś sobie uświadomiła i zakłopotała się jeszcze bardziej.
- Przepraszam, chyba robiliście wszyscy coś ważnego, a ja was od tego oderwałam.
- To nie były żadne ważne rzeczy – machnął ręką Franky.
- Mogłabym zostać sama? – zapytała Meg, po czym wyjaśniła: – Chciałabym poćwiczyć.
- Rozumie się – odparł Sanji.
Wszyscy rozeszli się do swoich zajęć. Meg wróciła do swojej kajuty i tam kontynuowała grę, ale tym razem cicho.

Było popołudnie. W kuchni Sanji kroił jakieś warzywa, nucąc jeszcze pod nosem „Morskie opowieści”. Wtem drzwi do kuchni zaskrzypiały, ale kuk nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Po odgłosach wydawanych przez czyjeś kroki, domyślił się, kto wszedł. Ostatecznie był w tej załodze tak długo, że potrafił odgadnąć od razu, kto wchodzi i zakłóca jego pracę.
- Czego chcesz, Chopper? – zapytał spokojnie, nawet nie odwracając się do renifera.
- Ja… Em… No, właśnie… – Chopper był widocznie zawstydzony tym, z czym przyszedł.
- Pomyśl, co chcesz powiedzieć, i mów szybko, bo nie mamy całego dnia – powiedział Sanji i wsypał posiekane warzywa do jakiegoś gara obok.
- Ja… ja przyszedłem prosić cię o radę, Sanji – wyrzucił z siebie renifer.
- Hm… radę? – zaciekawił się kuk, ale nadal nie przerywał swojego zajęcia. – Wal śmiało. Ale ostrzegam: swoich najlepszych przepisów nikomu nie zdradzam, nawet przyjaciołom.
- Nie chodzi mi o gotowanie, tylko o tę drugą rzecz – wyjaśnił Chopper.
- Kopać cię nie nauczę, bo potrzebne do tego lata treningów. Poza tym umiesz się bronić.
- Nie to miałem na myśli, głupku! – zdenerwował się w końcu Chopper.
Sanji na ostatnie słowo wstrzymał nóż, którym kroił jakieś mięso. Następnie odłożył ostrze i odwrócił się do renifera, który zrozumiał, że trochę za bardzo się uniósł i teraz może tego pożałować.
- Uważaj, co mówisz, szopie. Jesteś w mojej kuchni – oświadczył Sanji, rzucając Chopperowi chłodne spojrzenie, po czym złagodniał na twarzy i spytał: – To w końcu po co tu przychodzisz, mały?
- Możesz mi powiedzieć jak się bajeruje dziewczyny? – wyrzucił z siebie jednym tchem Chopper.
Sanji był w pierwszej chwili zaskoczony, ale zaraz wszystko zrozumiał. Zaśmiał się pod nosem i powrócił do gotowania.
- A więc Meg-chan ci się spodobała – stwierdził – i chcesz się dowiedzieć jak ją zdobyć. Dlatego przyszedłeś właśnie do mnie, czy tak?
- Pomóż mi, Sanji, proszę – powiedział Chopper. – Pokaż mi jak być tak cool jak ty.
- Przede wszystkim, nie tylko ja tu jestem cool. Ty też.
Na te słowa Chopper się zawstydził.
- Ty głupku, tylko tak mówisz. Mówienie, że jestem cool, nie sprawi, że będę szczęśliwy.
Tym razem Sanji wybaczył Chopperowi nazwanie go głupkiem. Uśmiechnął się pod nosem, po czym powiedział:
- Aby zdobyć kobietę, trzeba być po prostu miłym i pokazać się z jak najlepszej strony. Dokończę robić obiad i ci wszystko dokładnie wyłuszczę.
- Dzięki, Sanji.

Meg była na pokładzie i w kółko grała na flecie TĘ melodię. Chciała ją grać, bo bardzo jej w tym momencie brakowało Shanksa. Jego drwiącego śmiechu, kiedy trzeba było być poważnym; jego tekstów typu: „Nie, chłopaki, nie bijcie się o tak głupią rzecz, bo jeszcze zdemolujecie mi statek”; jego spokoju i pogody ducha przez cały niemalże czas. Poza tym może i znaczna część jego załogi miała ją za bezużyteczną dziewczynę, ale paru było całkiem miłych. Taki Backman na przykład – małomówny, ale jak już drwiny załogi na temat Czerwonego Kapelusza zaczynały przekraczać wszelkie granice, jak nie huknął na nich!
Chopper wyszedł na zewnątrz, trzymając w ręce jakiś kwiatek, który zerwał z ogródka Nami. Poza tym, że Sanji osobiście udzielił reniferowi lekcji, Chopper jeszcze przy obiedzie obserwował uważnie kuka, jak się przymilał do wszystkich pań (był trochę zazdrosny, kiedy Sanji zbliżył się do Meg, ale zacisnął po kryjomu kopyta i obserwował dalej).
Teraz Chopper stał tyłem do Meg. Wyprostował się jeszcze, aby dodać sobie godności, i ruszył w stronę dziewczyny, która mu się podobała. Mimo, że bardzo chciał wyglądać na pewnego siebie, jego nogi się trzęsły. W końcu stanął przed Meg, na co ze zdziwienia przerwała grę na flecie. Chopper wyciągnął w jej stronę kwiatek, uśmiechając się nerwowo, po czym powiedział:
- W-witaj, c-cudowna istoto! – powiedział, a właściwie wyrzucił szybko i głośno. Próbował przy tym choć trochę wyglądać i brzmieć jak Sanji.
- O cześć, Chopper – powiedziała, a w jej oczach widać było lekkie zakłopotanie. Mimo to renifer kontynuował:
- Gwiazdo zaranna! Jedyny promyku szczęścia na tej łajbie…
- Zaczekaj, Chopper – przerwała mu Meg, kładąc palec na jego ustach, aby pokazać mu, że ma milczeć.
To jednak sprawiło, że się nagle zarumienił, odskoczył i dotknął ze strachem miejsca, gdzie niedawno spoczywał palec Meg. Zapanowała cisza, oboje nie wiedzieli, co powiedzieć w tej krępującej sytuacji. Chopper popatrzył na flecistkę – przyglądała mu się ze zmieszaniem. W mgnieniu oka, wycofał się do swojego gabinetu.
Trudno określić, co czuła, kiedy się dowiedziała, że ten mały, uroczy zwierzaczek ją lubi w ten sposób. Prawdę mówiąc, nie spodziewała się, że ktoś MOŻE ją lubić w taki sposób.
Najuch

Imperator

Licznik postów: 2,656

Najuch, 30-12-2008, 02:04
Póki co niestety nie wypowiem się pozytywnie.
Nie jestem fanem Mary Sue, Twoja postać wydaje mi się mdła i emowata, a ja bardzo, bardzo nie lubię emo. Niemniej, myślę, że jeżeli rozpoczniesz ciekawy wątek fabularny, nie będzie na co narzekać, bo póki co mam wrażenie, że wszystko opiera się na emowatości dziewczęcej postaci.
Choć Chopper... hmmTongue to akurat ciekawe.
Oczywiście przeczytam następne części, ale zróbże coś z tym fajnego.
RedHatMeg

Piracki oficer

Licznik postów: 661

RedHatMeg, 30-12-2008, 08:37
Właśnie dlatego, że to było zbyt marysuistyczne, bałam sie to wrzucić.
spoko, w którymś momencie wszystko sie zmienia w życiu Meg.
Najuch

Imperator

Licznik postów: 2,656

Najuch, 30-12-2008, 14:55
Nie ma czego się bać, jeśli idzie o wrzucanie. Nawet jeśli ktoś nie wypowie się pochlebnie, to taka opinia też jest chyba cenna? Przynajmniej dla mnieTongue No, nic w każdym razie - pisz.
Cornyh

Piracki wojownik

Licznik postów: 125

Cornyh, 30-12-2008, 15:41
Przeczytałam drugi rozdział ^^ Mnie, póki ktos dobrze pisze opowiadania marysuistyczne nie przeszkadzają. A nawet mi się podobają jak ten... Chopper zakochany? Ciekawy pomysł ^^ Jeszcze jak zaczął do Meg "Gwiazdo zaranna" itd. xD
RedHatMeg

Piracki oficer

Licznik postów: 661

RedHatMeg, 30-12-2008, 15:43
Rozdział 3
Kolacja odbyła się w środku. Wszyscy, oprócz Choppera (co oczywiście zmartwiło Meg i Sanjiego, który w końcu poszedł zanieść reniferowi kolację to pokoju), siedzieli przy dość obszernym stole i jedli jakieś wyrafinowane spaghetti. Usopp wciąż męczył Meg w sprawie swojego ojca, a ona nawet próbowała uciec od tego tematu.
- Obiecałaś mi wczoraj, że dzisiaj mi powiesz – marudził Usopp. – Przez tyle lat prawie nic o nim nie wiedziałem… Możesz zaspokoić moją ciekawość. Choćby był największym łotrem, przeżyję, tylko mi o nim opowiedz. Błagam, Meg.
- Zrób to. Widzisz jak mu zależy, Meg – wtrącił Luffy.
- Właśnie – przyznał Zoro. – Powiesz mu i wreszcie się zamknie.
- Dobrze – poddała się Meg – ale nie miej mi za złe tego, co zaraz powiem.
- Nie będę, obiecuję – odparł Usopp i uśmiechnął się z zainteresowaniem.
Meg westchnęła. Położyła widelec na talerzu i odwróciła się twarzą do Usoppa.
- Twój ojciec to bodaj najbardziej wkurzający facet w załodze Shanksa. Ciągle gada o tym jak bardzo kocha morze i piractwo, pije na umór rum i strzela do niemal wszystkiego, co pływa albo lata koło statku…
Przerwała i spojrzała na jego twarz. Mimo, że Meg spodziewała się zobaczyć jakiś grymas złości albo usłyszeć z ust Usoppa gwałtowny sprzeciw, nic takiego się nie stało. Wręcz przeciwnie – Usopp uśmiechnął się, podniósł z krzesła i zapytał z przejęciem:
- Jest dobry w strzelaniu? Zawsze trafia w to, co celuje?
- Tak, zawsze – stwierdziła lekko zaskoczona Meg. – Właściwie nigdy nie widziałam jak chybia.
- Ha, to u nas rodzinne! – ucieszył się Usopp i zadał kolejne pytania: – Jest dzielny? Czy w trakcie walki zawsze można na niego polegać?
- W zasadzie – zawahała się Meg, ale jego wyczekująca twarz zmotywowała ją od szybkiej odpowiedzi: – W zasadzie nigdy nie zawiódł Shanksa. Jest jednym z jego najbardziej zaufanych ludzi.
- Tak myślałem! – Usopp aż walnął w stół pięścią, po czym przybliżył się bardziej do twarzy Meg. Nagle spoważniał. – A teraz najważniejsze ze wszystkich pytań: Czy coś o mnie kiedyś wspominał?
Meg zastanowiła się przez chwilę.
- Właściwie, tak, ale bardzo ogólnikowo. Chociaż z drugiej strony – czasem coś o tym mówią inni.
- I co? I co?
- A, dogryzają mu. „Mam nadzieję, że twój dzieciak ma większe gadane niż ty, Yasopp. Nie potrafisz wymyśleć nawet dobrej riposty…” albo „Oj, starzejesz się, starzejesz, Yasopp. Wcześniej strzelałeś również do monet, a teraz tylko do naprawdę wielkich mew. Ciekawe czy twój malec też będzie miał na starość takiego cela jak tatuś…”.
Dopiero teraz na twarzy Usoppa pojawiła się złość. To było ciekawe, że nawet nie drgnęła mu powieka, kiedy Meg mówiła, co o nim myślała, a drwiny z jego ojca tak na niego podziałały. Może chodziło też o to, że drwili również z Usoppa.
Nagle Meg przypomniała sobie jeden szczegół na temat Yasoppa.
- A jeszcze coś: niedawno wspominał, że chce się zmierzyć z niejakim Sogekingiem.
Wszyscy, oprócz Luffy’ego, zamarli. Meg nie wiedziała o co chodzi, ale spodziewała się, że o coś strasznego. Szczególnie Usopp nagle zbladł. Po chwili naprawdę niezręcznego milczenia, Nami w końcu powiedziała:
- Wracajmy do obiadu, bo wystygnie.

Sanji zapukał do gabinetu Choppera. Przez chwilę trwała niepokojąca cisza. Sanji domyślił się, że Chopperowi nie za dobrze poszło z Meg i teraz renifer rozpaczał. Trzeba było z nim pogadać, coś mu poradzić i go pocieszyć.
- Przyniosłem jedzenie – odezwał się w końcu pierwszy Sanji.
Znów odpowiedziała mu cisza, więc Sanji sam otworzył drzwi i wszedł do środka. Chopper leżał na łóżku i płakał „po męsku”. Sanji położył na stole talerz spaghetti i usiadł na łóżku, tuż obok Choppera. Jeszcze wyjął skądś papierosa, w milczeniu zapalił go i spojrzał na renifera wyrozumiale. Chopper otarł ramieniem łzy.
- A więc co zaszło? – zapytał w końcu Sanji i wypuścił długiego dyma w powietrze.
Chopper o wszystkim opowiedział, znów wybuchając płaczem. Sanji słuchał uważnie, kopcąc papierosa, a kiedy Chopper skończył, kuk postawił go na ziemi i wstał. Następnie kopnął renifera w głowę dość mocno, aby zabolało i dość delikatnie, aby nie zrobić mu krzywdy.
- A teraz posłuchaj mnie, głupi szopie. Nie miałeś mnie naśladować. Miałeś pokazać siebie z jak najlepszej strony. Siebie, nie mnie! Ona już mnie trochę zna, za to ciebie wcale. A teraz siadaj!
Chopper usiadł na swoim łóżku, a Sanji na krześle koło stołu. Zakurzył w ciszy papierosa i po chwili wydmuchał kolejny dym. Następnie spojrzał na Choppera i powiedział:
- Teraz pomyśl, reniferze, jakie są twoje dobre cechy, które mógłbyś pokazać Meg. Oprócz medycyny, oczywiście.
Chopper spuścił wzrok. Milczał. Sanji wypuścił z ust kolejny dymek i westchnął.
- Powiem ci, Chopper: kiedy chcesz, możesz być rozbrajająco słodkim maleństwem, co się wielu laskom podoba. Kiedy indziej zaś możesz zmienić się w silną bestię, która potrafi łatwo zgnieść przeciwnika, a więc możesz bronić swoją ukochaną. Poza tym jesteś całkiem miły i sympatyczny, przez co jeszcze słodszy. Pokaż jej to, Chopper.
- No, przestań. Nie zrobisz mi dobrze, mówiąc takie rzeczy – zawstydził się w swoim stylu Chopper.
Sanji uśmiechnął się na ten widok. Bez słowa opuścił kajutę Choppera. Na korytarzu jednak posmutniał. Coś mu się wydawało, że będzie musiał pomóc przeznaczeniu i w sprytny sposób zeswatać Meg i Choppera.

Było bardzo ciemno. Shanks stał przy balustradzie i w zamyśleniu przyglądał się księżycowemu odbiciu w czarnej wodzie. Ostatnio wpadł w panikę, która wprawiła w zakłopotanie jego załogę. Przez dobre dziesięć minut słyszał TĘ melodię i przez to nabrał ostatecznej pewności, że Meg wpadła w kłopoty. Jednak był też pewien, że tymi kłopotami nie byli bynajmniej Słomkowi, tylko jakiś statek piracki albo Marines, w każdym razie coś, co zaatakowało i pokonało Luffy’ego i jego załogę.
Od tamtego czasu Shanks wciąż wsłuchiwał się w siebie, aby odkryć, gdzie jego statek powinien się kierować, aby jak najszybciej odnaleźć Meg. Ostatnio dźwięk kołysanki dochodził z północnego wschodu. Tak więc teraz statek Shanksa płynął w tym właśnie kierunku, dopóki przeczucie nie rozkaże kapitanowi zmienić kursu.

Popołudnie następnego dnia było dosyć męczące. Niewiadomo dlaczego wszyscy Słomkowi (oprócz Meg, Nami i Choppera, który nadal nie wychodził ze swojej kajuty), nagle zdecydowali się na zbiorowy trening na zewnątrz statku. Meg stała z boku i przyglądała się temu jak każde z nich ćwiczy swoje umiejętności bojowe na manekinach z głowami misiów. Zoro rozcinał jednemu napakowany trocinami brzuch, Sanji obijał nogami mordę drugiemu, Robin łamała drewniany kark trzeciemu, Franky smażył czwartego z lasera, Usopp dziurawił piątego pachinkami, a Luffy bombardował ciosami szóstego.
To wszystko było naprawdę imponujące. Nic dziwnego, że stawki za ich głowy osiągały tak wysokie sumy. Meg czuła się naprawdę mała w porównaniu z nimi. Miała nadzieję, że nie będą chcieli ją zaprosić do treningu.
Sanji przerwał kopaninę już i tak sponiewieranego manekina i podszedł do wciąż zajętego swoim „przeciwnikiem” Zoro, który po chwili zauważył obecność kucharza i również przerwał trening.
- Już? – zapytał ze zdziwieniem w głosie i mieczem w ustach. – Ale…
- Rób jak ustaliliśmy i nie marudź – odparł Sanji.
- Dobra, ale robię to dla Choppera, a nie dla ciebie, zasrańcu – powiedział Zoro.
Wypluł na podłogę miecz, który trzymał w zębach, i zawołał do Meg:
- Hej, Czerwony Kapeluszu, czas się pouczyć szermierki!
- Że co?! – zdziwiła się Meg. Reszta przerwała nagle trening. – Ale ja…
- Żadnych „ale”, kobieto! Shanks napisał, że mamy cię nauczyć się bronić! Chodź tu, pokażę ci parę rzeczy!
Meg podeszła do Zoro, a on podał jej jeden z mieczy, który trzymał w rękach. Meg ledwo mogła go utrzymać oburącz. Tymczasem dookoła niej stanęła reszta Słomkowych, więc Meg dodatkowo czuła się jeszcze bardziej niepewnie.
- Ustaw się tak – odezwał się Zoro i przyjął pozycję bojową.
Kiedy tylko Meg to zrobiła, Zoro ruszył na nią. Zszokowana Meg nie wiedziała co ma robić, więc zrobiła kilka kroków w tył, a kiedy Zoro się zbliżał z mieczem, zamknęła oczy i z wystawionym przed sobą mieczem czekała na cios.
Poczuła małe draśnięcie na lewym ramieniu. Otworzyła oczy. Zoro stał przed nią, przyglądając się jej chłodno. Szybkim ruchem zabrał jej miecz. Meg odruchowo złapała się za ranę. Teraz czekała na to, co powie Zoro, którego wzrok zdradzał, że szermierz zamierza być bardzo surowy.
- Mała rada: Zawsze patrz na to, co robi przeciwnik – zaczął. – Nigdy nie rób tak jak teraz. Nie zamykaj oczu, kiedy ktoś naciera na ciebie z mieczem lub jakąkolwiek inną bronią. Ale z drugiej strony – nagle złagodniał na twarzy. – chyba to też moja wina. Dałem ci za dużą broń.
- W ogóle mogłeś użyć bokuto – wtrącił się Sanji. – Kto to widział, aby do nowicjusza z ostrym mieczem biec podczas treningu!
- Zamknij się, kuku! – wrzasnął Zoro, po czym zwrócił się znów do Meg, tym razem z przyjaznym uśmiechem: – Teraz musisz zostać opatrzona.
- Zaprowadzę ją do Choppera – zgłosił się Franky i podszedł do Meg.
- Do Choppera? – zdziwiła się.
- Nie wiesz? – Luffy się uśmiechnął. – To nasz lekarz okrętowy.
Meg chciała jeszcze o coś spytać, ale Franky chwycił ją za prawe ramie i zaciągnął gdzie trzeba. Stanęli pod drzwiami do kajuty Choppera i Franky zapukał. Jego mechaniczna ręka wydawała przy tym zupełnie inny odgłos, niż ludzka. Przez chwilę trwała cisza i to z obu stron drzwi. W końcu Chopper spytał niepewnie:
- Kto tam?
- Franky. Mam dla ciebie pacjenta.
- Wchodź. I tak nie mam nic do roboty.
Franky tylko otworzył i wepchnął do środka Meg, po czym zamknął drzwi. Dało się słyszeć jego kroki na korytarzu, aż w końcu ucichły. Oboje – Chopper i Meg – przez chwilę stali bez słowa i przyglądali się sobie. Nagle Chopper mimowolnie spojrzał na zranione lewe ramię i przypomniał sobie, że przysłano ją tu nie po to, aby wprawiała go w zakłopotanie. Podszedł do niej, wziął ją za rękę i posadził na krześle przy stole. Następnie przyjrzał się bardziej ciętej ranie, która krwawiła, ale krew ta nie spływała na podłogę.
- Jak to się stało? – spytał po chwili.
Meg mu wszystko opowiedziała. Chopper pomyślał wtedy, że skopie Zoro tyłek. Potem renifer zerwał z całej siły lewy rękaw Meg i szybko zaczął w ciszy opatrywać ranę. Dziewczyna przyglądała mu się, również milcząc. Nadal nie mogła uwierzyć, że to małe, słodkie stworzonko, przypominające pluszowego misia, pełni tu tak poważną funkcję.
- Ty też nie umiesz się bronić? – zapytała nagle. Wydawało jej się, że tak jest.
Chopper najpierw zamarł, bo się do niego odezwała. Następnie spojrzał na nią i, uśmiechnąwszy się szeroko, powiedział:
- O, nie! Zjadłem Ludzki Owoc… Zresztą zbyt wiele by tłumaczyć. Może niedługo zobaczysz sama jak walczę.
- Oh… – posmutniała Meg.
- Co się stało? – zmartwił się Chopper.
- Słyszałeś co powiedziałam pierwszego dnia. Jestem na tym statku jedyną osobą, która nie potrafi się bronić.
- Nie martw się. Ja cię obronię – odparł dziarsko Chopper.
Meg uśmiechnęła się, chociaż to, że tak powiedział, nie zmieniało faktu, iż podczas najbliższego abordażu pewnie znów będzie musiała gdzieś się schować.
Spojrzała na swoje ramie. Było już opatrzone, ale Meg nie chciała wracać na zewnątrz, gdzie pewnie znów będą ją chcieli zabić. Postanowiła więc zostać z Chopperem. Przez jakieś dwie godziny siedziała u niego i rozmawiali o różnych głupich rzeczach. Właściwie pierwsze lody zostały już przełamane i teraz poznawała go bliżej. Okazał się być całkiem miłym facetem – trochę dziecinnym, ale przez to słodkim i zabawnym. Czuła się przy nim nawet bardziej swobodnie niż przy reszcie Słomkowych.
Jednak ta miła rozmowa została przerwana, bo nagle bez pukania wkroczył Sanji. Uśmiechnął się na ich widok (jego plan widocznie zadziałał), po czym spoważniał i oświadczył:
- Właśnie zbliżamy się do portu. Niedługo zejdziemy, aby uzupełnić zapasy. Idziecie z nami.
Vampircia

Legendarny pierwszy oficer

Licznik postów: 1,499

Vampircia, 30-12-2008, 16:10
Na razie postać nie zachwuje się jakoś specjalnie marysuistycznie. To co mi się najbardziej z MS skojarzyło to ksywka autorki, która jest uderzająco podobna do imienia bohaterki, w zasadzie to jest imię bohaterki. Ale może to i dobrze, przynajmniej nie wstydzisz się swojej MS, a pisanie takich rzeczy, przyznaję, ma działanie terapeutyczne. Tylko ten motyw, że jest siostrą Shanksa, jak dla mnie zbyt schematyczny i stereotypowy. Chociaż, jak już kiedyś powiedziałam, bardziej pasowałaby na jego córkę, biorąc pod uwagę wiek. Shanks ma 37 lat. Z tym, że różnicy w fabule to raczej nie robi. Na szczęście w porównaniu z innymi MS jakie czytałam, ten fanfik jest na bardzo wysokim poziomie.
RedHatMeg

Piracki oficer

Licznik postów: 661

RedHatMeg, 30-12-2008, 16:37
Mam już napisany 8 rozdział, a 9 jest napoczęty, tylko nie mam chęci ani dosć weny, aby go dobrze wyprowadzić.

[ Dodano: 2008-12-30, 14:55 ]
I jeszcze opowiem wam o Chopperze:
Jest jedna osoba, której to dawałam regularnie do przeczytania i w peownym momenice poprosiła mnie o jakiś romans. Zaczęłam sie zastanawiać nad tym, kogo ze Słomkowych połaczyć z moim OC. Nie chciałam, aby to był Sanji ani Luffy, których lubię. Zoro mi nie pasował i Franky też. Zbyt wiele jest paringów z tymi panami. Wtedy pomyślałam o Chopperze, który jest ogólnie uważany za słodkiego, ale nigdy nikt nie zrobił z nim pairingu (no, może czasem z Robin). Generalnie jest on uważany za zbyt wielkie dziecko, aby go łączyć w pary z kimkolwiek. Dlatego postanowiła m przerwać jego niedolę w tej materii.
I tak oto powstał pairing MegxChopper.
Vampircia

Legendarny pierwszy oficer

Licznik postów: 1,499

Vampircia, 30-12-2008, 17:27
No i dobrze, przynajmniej oryginalnieXD

A fakt, że jest dziecinny raczej nie jest powodem, dla którego rzadko go parują. Myślę, że po prostu nie każdy lubi zoofilię Tongue
Najuch

Imperator

Licznik postów: 2,656

Najuch, 30-12-2008, 18:48
No i istotnie, ten chapter ciekawszy niż poprzednie. Podoba mi się to, że Meg jako jedyna nie potrafi walczyć, ale probuje coś z tym robić. Mam nadzieje, że zrobisz z tego dobry wątek.

Romans Choppera i Meg... hm, renifer nie wspominał czasem, że nie interesują go ludzkie kobiety? Nie mniej jednak, liczę iż dobrze to rozwiniesz.
RedHatMeg

Piracki oficer

Licznik postów: 661

RedHatMeg, 30-12-2008, 18:48
Prawda Tongue
Najuch

Imperator

Licznik postów: 2,656

Najuch, 30-12-2008, 19:02
No ja tam się na MS nie znam zbyt dobrze, liczę jednak, że wątek przeprowadzony będzie wspaniale!
RedHatMeg

Piracki oficer

Licznik postów: 661

RedHatMeg, 30-12-2008, 19:06
Spoko, ja dzisiaj napisałam scenę walki Buggy'ego i Shanksa.
Również w "Czerwonym Kapeluszu" jest scena batalistyczna, ale ciiii.
Najuch

Imperator

Licznik postów: 2,656

Najuch, 30-12-2008, 19:07
Nie spoileruj mi tu własnego fanfikaSmile

BTW, przeczytałaś ostatnią część mojego ff'a? Dzisiaj wrzuciłem.
RedHatMeg

Piracki oficer

Licznik postów: 661

RedHatMeg, 30-12-2008, 19:14
Naprawdę, naprawdę przepraszam, ale po prostu mnie czytanie twojego ff'a trochę ciężko idzie i dlatego przeczytałam dotąd tylko pierwszy rozdział i kawałek drugiego. Ale nie przejmuj sie, to moja subiektywna ocena. Innym sie podoba, jak widzę.
Mam nadizeję, że mnie teraz nie znienaiwdzisz, prawda najruch?
1 2 3
Subskrybuj ten wątek Odpowiedź