To naprawdę zabawne, że piszesz, bo dziś zastanawiałam się czy wykasować ten temat :] Ale jeśli choć jedna osoba czyta, to wrzucę resztę. To opowiadanie nie jest długie, zmieszczę się w 3 częściach (napisałam je już jakiś czas temu, więc jest skończone). Poza tym to opowieść poboczna, do mojego znacznie dłuższego opowiadania, które chciałam kiedyś wydać jako książkę, ale jestem zbyt leniwa. Niestety jestem typowym przykładem streszczeniowca, zawsze piszę jak najzwięźlej (czyli przeciwieństwo Komiego

). Wiem, że to nie jest dobre, ale próbuję nad tym pracować.
[
Dodano: 2009-02-18, 15:31 ]
Zanim przejdę do kolejnego rozdziału, chciałam podziękować mojej koleżance Dominice, która była moim "konsultantem naukowym" i której wiedza bardzo pomogła mi w pisaniu. Dzięki niej udało mi się do pewnego stopnia zachować zgodność historyczną, choć korzystałam też z innych źródeł. Co nie znaczy, że uważam ten tekst za jakiś super wiarygodny, ale dałam z siebie wszystko i starałam się by było jak najbardziej realistycznie.
PS. Chyba jednak nie zmieszczę się w 3 częściach, to zależy czy wolicie mniej długich rozdziałów, czy więcej krótkich, bo to opowiadanie ma jakieś 25 stron.
Część II
- Dzisiaj na kolację przyjdzie major Miller z rodziną, więc się zachowuj – zakomunikował mi ojciec przy śniadaniu.
Nie znałem zbytnio tego człowieka, spotkałem go może raz w życiu, ale nie miało to znaczenia. Wszyscy dorośli byli dla mnie podobni. Ich świat wydawał mi się tak odległy, że wręcz nieosiągalny, ale coraz bardziej się do niego zbliżałem.
Major przybył z żoną i z córką Heidi. Była w wieku mojego brata. Piegowata, z rudymi włosami zaplecionymi w warkoczyki. Miała na sobie błękitną sukienkę z białym kołnierzykiem i dopasowane do niej kokardy we włosach. Jednak mylnym wrażeniem mogłoby być uznanie jej za grzeczną dziewczynkę. Przekonałem się o tym, gdy spadł mi widelec i schyliłem się by go podnieść. Ujrzałem jak stopa Heidi bezwstydnie porusza się wzdłuż nogi Eryka. Podniosłem się zmieszany i spojrzałem na brata, który skupiał swój wzrok na dziewczynie, bynajmniej nie zażenowany tym co dzieje się pod stołem, wręcz zadowolony. Obserwowałem tę wymianę spojrzeń między nastolatkami, jednocześnie nasłuchując rozmów dorosłych, którzy pochłonięci własnym światem, nie zwracali uwagi na dzieci.
- Ten rok nie należał do najlepszych – stwierdził major, bawiąc się kieliszkiem.
- Cała ta afera z Hitler-Jugend bardzo rozzłościła Eryka – powiedział ojciec. – Dobrze, że von Papen wziął się do roboty i cofnął ten irracjonalny zakaz.
- To drobiazg w porównaniu z kryzysem ekonomicznym. Jeśli będzie się pogłębiać, to odbije się na nas wszystkich. Szczerze liczę na to, że Hitler dojdzie do władzy i coś z tym zrobi.
- Cały problem polega na tym, że podatki są w dużej mierze marnowane. W naszym kraju żyją setki tysięcy kalek, nie wspominając już o ludziach starych. To ogromne obciążenie dla państwa i od tego należałoby zacząć. Spójrzmy prawdzie w oczy, nie stać nas na utrzymywanie tych wszystkich bezużytecznych osób.
Kompletnie nie rozumiałem tej rozmowy i zastanawiałem się, czemu im się zawsze chce dyskutować o takich nudnych rzeczach. Ja wolałem się bawić, wszystko zdawało się takie proste, ale dopiero zaczynałem poznawać świat.
Wszedłem do pokoju brata nieco zakłopotany. Nie chciałem mu przeszkadzać, ale musiałem go o coś zapytać. Taki już byłem, że prawie z wszystkimi pytaniami udawałem się do Eryka. Wydawał mi się taki dojrzały, taki doświadczony, a poza tym mu ufałem i zadawałem pytania, które wstydziłbym się zadać komuś innemu. Widziałem, że jest zajęty pisaniem, ale gdy wszedłem, spojrzał na mnie i nie było w jego oczach gniewu. Doszedłem do wniosku, że mogę mu zająć chwilę.
- Jak było dziś w szkole? – spytał. Chyba przeczuwał, że czegoś od niego chcę. Znał mnie na wylot.
- W porządku. Był dziś u nas jakiś pan z ministerstwa i mieliśmy wykład o czystości rasowej – odparłem.
- I czego się nauczyłeś?
- No właśnie... ja to nie do końca rozumiem – zarumieniłem się. Tym razem bałem się, że nawet brat uzna mnie za głupka.
- Powiedz z czym masz problem, to ci wszystko wyjaśnię.
- Chodzi mi o to, że... czy to prawda, że Żydzi się tak od nas różnią, bo mi się zawsze wydawali podobni? – czułem, że palnąłem głupotę na poziomie pięciolatka i tylko czekałem aż Eryk zacznie się śmiać. To jednak nie nastąpiło.
Na chwilę odłożył kartkę i pióro.
- Ulrich, ja wiem, że to ci się może wydawać skomplikowane. Pewnie myślisz, że wszystko co ma głowę, ręce i nogi to jedno i to samo, ale tak nie jest. Nie wszyscy ludzie są tacy sami. Powiedziałbym nawet, że nie wszystkich można nazwać ludźmi.
- Nie?
- Powiedz mi, słyszałeś kiedykolwiek o konspiracji?
- Jakiej konspiracji? – zaniepokoiłem się. Wszystko co mówił mi Eryk brałem bardzo na poważnie.
- Żydowskiej oczywiście. Myślisz, że to przypadek, że zajmują tak ważne zawody? Oni nas chcą po prostu wyprzeć. Pomijając już fakt, że co drugi to lichwiarz. Bogacą się naszym kosztem, podczas, gdy wielu Niemców głoduje.
- Nie wiedziałem – rzekłem z jeszcze większym przejęciem.
- To teraz już wiesz. I lepiej weź sobie moje słowa do serca żebyś potem nie żałował. Niech cię nie zwiedzie jeśli któryś z nich będzie chciał wejść w twoje łaski. Każdy z nich tylko czeka żeby wbić ci nóż w plecy.
Gdyby brat mi powiedział, że Ziemia ma kształt banana, a Księżyc jest wielkości piłki to też bym mu uwierzył. Nie chodziło o to, co on mówi, czy jak, tylko o to, że on to mówi. Byłem wobec niego całkowicie bezkrytyczny i Eryk umiał to wykorzystać, choć wiem, że w głębi duszy chciał dla mnie dobrze. Jak zobaczył moje przerażenie zrobiło mu się wręcz przykro.
- Hej, ale się nie martw. My sobie poradzimy z tym problemem – poczochrał mi włosy swoim zwyczajem.
Postanowiłem nie poruszać już więcej tego tematu i zająć się czymś innym.
- Co to jest? – chwyciłem częściowo zapisaną kartkę.
- Oddawaj!
- Droga Heidi, już nie mogę się doczekać, kiedy się z tobą spotkam i... – zdążyłem przeczytać tylko tyle nim Eryk wyrwał mi kartkę.
- Lepiej wracaj już do siebie. Pobaw się z kotami albo coś. – Chyba pierwszy raz widziałem jak Eryk się rumieni. Zachichotałem i zgodnie z sugestią poszedłem do kotów.
Sądziłem, że po tym jak parę razy dostał ode mnie w pysk, Kevin wreszcie sobie daruje i przestanie mnie przezywać, ale chyba go nie doceniłem. W wielu dziedzinach zostawał w tyle, ale nadrabiał uporem. Myślę, że wykład o czystości rasowej jeszcze bardziej go rozjuszył.
Siedziałem spokojnie w szatni, przed zajęciami z wychowania fizycznego i wiązałem buty, gdy nagle usłyszałem:
- Ty, kundel bury i kocury, posuń się.
Spojrzałem na Kevina z mieszanką złości i niedowierzania, a on dalej robił swoje.
- Przepraszam, kocury są w domu, został tylko kundel – dodał.
Wstałem, a Kevin odruchowo się odsunął. Wiedział do czego jestem zdolny, ale chyba nie sądził, że jeszcze odważę się mu przylać, znając konsekwencje. W zasadzie dobrze myślał. Nie zamierzałem go bić, nie teraz. W końcu zdobyłem się na racjonalne myślenie i dokładnie przeanalizowałem sytuację zanim zdecydowałem się działać.
- Zmierzmy się poza szkołą – zaproponowałem.
- Słucham? – Kevin się zdziwił.
- Wyzywam cię na pojedynek, idioto.
Chłopak przez chwilę wpatrywał się we mnie. Widziałem, że się waha, że chce coś powiedzieć, ale nie wie co.
- A co jeśli się nie zgodzę? – wreszcie rzekł stanowczo i skrzyżował ręce na piersi.
- To wtedy będziesz tchórzem – odezwał się inny chłopiec, który usłyszał naszą rozmowę.
- Największym tchórzem z wszystkich tchórzy – zawtórował mu inny.
- A do tego słabeuszem.
- I mięczakiem.
- I nikt nie będzie chciał się z tobą bawić.
- Ani dzielić się ciastkami.
Zauważyłem, że zebrała się wokół nas spora grupka kolegów. Uśmiechnąłem się, bo wygrałem. Nie ważne czy Kevin się zgodzi, czy nie, miałem go w szachu.
- W porządku, zmierzę się z tobą – jednak chłopak nie wytrzymał presji. – Tylko kiedy?
- Niech będzie w przyszłym tygodniu. Dam ci trochę czasu na przygotowanie się – powiedziałem kpiącym tonem. I tak nie miał ze mną szans. Wreszcie dopiąłem swego.
Uwielbiałem śnieg, pewnie wiązało się to z jazdą na sankach. Wciąż spotykałem się z Esterą przy huśtawce, tylko zamiast się huśtać, ostatnio bardziej upodobaliśmy sobie zjeżdżanie. Czasem urządzaliśmy wyścigi, a czasem wsiadaliśmy na jedne sanie i sunęliśmy z najwyższego pagórka. Taką przyjemność sprawiała nam zabawa na powietrzu, że nigdy nawet nie odwiedzaliśmy się w domach. Dopiero po pewnym czasie przyszło mi do głowy, że może powinienem to zaproponować.
- Nie chciałabyś do mnie wstąpić? Mam dwa koty i inne ciekawe rzeczy. Mielibyśmy świetną zabawę – zasugerowałem, otrzepując się z śniegu.
- Mama nie pozwala mi chodzić do obcych domów.
- Ale jak raz tam przyjdziesz, to już nie będzie obcy.
- Musiałabym się spytać.
Wtedy przyszedł mi do głowy inny pomysł.
- A może ja mógłbym do ciebie wpaść?
Estera przez chwilę się zastanawiała, po czym na jej twarzy pojawił się uśmiech.
- Właściwie czemu nie? Chodźmy!
Ucieszony ruszyłem za dziewczynką. Mieszkała trochę dalej ode mnie, ale dotarliśmy na miejsce w mniej niż pół godziny. A tak przynajmniej sądziłem, że jesteśmy na miejscu, bo do środka nigdy nie wszedłem. Estera zatrzymała się gwałtownie, jakieś dwadzieścia metrów przed rzędem domów i zamarła. Nie wiedziałem o co jej chodzi póki nie zobaczyłem antyżydowskich napisów na jednym z nich. Takie rzeczy zdarzały się już wcześniej i nie były mi obce. Pamiętam nawet jak raz Eryk mi się chwalił, że obsmarował dom jakiejś żydowskiej rodziny.
Zauważyłem, że sznurek od sanek wypadł dziewczynce z rąk, a po jej policzkach spływają łzy. Domyśliłem się wszystkiego, ale nie zdobyłem się na jakiekolwiek słowo. Patrzyłem jak Estera pochyla głowę, a łzy zaczynają płynąć coraz obficiej. Nie pamiętam jak długo tam stałem, ale wiem, że nie powiedziałem nic. Nie wiedziałem co powiedzieć, nawet nie wiedziałem co myśleć. W pewnym momencie po prostu powoli się oddaliłem, ciągnąc za sobą sanki. Szedłem w kierunku domu, wlepiając wzrok w pokryty śniegiem chodnik.
Nie spodziewałem się, że tylu uczniów przyjdzie zobaczyć mój pojedynek z Kevinem. Wolałbym to załatwić po cichu i mieć spokój. Nie zamierzałem się popisywać i ignorowałem doping kolegów. Dla nich to było wielkie widowisko i dobra zabawa. Może gdyby ktoś inny się bił, zachowywałbym się podobnie jak oni, ale z mojej obecnej perspektywy chciałem, by ta walka jak najszybciej się skończyła.
Ku zaskoczeniu wszystkich Kevin zaatakował pierwszy. Pewnie chciał udowodnić, że się nie boi, choć widziałem nerwowość w jego oczach. Nie był kompletnym słabeuszem, bo udało mu się mnie parę razy uderzyć, jednak głównie dlatego, że grał nieczysto. Kiedy zupełnie się tego nie spodziewałem, sypnął mi piaskiem w oczy, a wtedy zacząłem otrzymywać cios za ciosem. To mnie tylko rozwścieczyło. Jak mogłem dostać od takiego śmiecia? Nie mogłem pozwolić by mnie skompromitował. Walnąłem go w brzuch, zgiął się w pół, a wtedy położyłem go na łopatki prawym sierpowym. Właściwie mogłem go tak zostawić, bo i tak nie był już w stanie kontynuować walki, ale powstrzymywały mnie przed tym okrzyki kolegów.
- Dołóż mu!
- Tak żeby nie wstał!
- Pokaż mu gdzie jego miejsce!
Sprowokowany uderzyłem go jeszcze raz, a potem kolejny. Przestałem, gdy zdałem sobie sprawę, że jest nieprzytomny. Normalnie bym się zaniepokoił, próbował go ocucić, ale jakimś cudem wtedy nie czułem nic. Być może to przez napływ adrenaliny stałem tam wyjałowiony z wszelkich ludzkich odruchów, z krwią rozmazaną na wciąż zaciśniętej pięści. Nie docierały do mnie głosy z zewnątrz, przez chwilę wręcz wydawało mi się, że czas spowolnił. Do nikogo nie odezwałem się ani słowem, nawet nie wiem czy ktokolwiek się o coś pytał. Po prostu obróciłem się na pięcie i odszedłem z miejsca bójki. Dopiero później dotarło do mnie co zrobiłem i zacząłem się bać konsekwencji. Kevin nie przyszedł następnego dnia do szkoły i miałem obawy, że wieści o bójce mogą jakoś dotrzeć do mojego ojca. O dziwo, to nie nastąpiło.
Zazwyczaj chodziłem na huśtawkę kilka razy w tygodniu, ale tym razem musiało minąć więcej czasu bym się wreszcie zdecydował. Co jeśli spotkam Esterę? Co powinienem jej powiedzieć? Nie umiałem przestać zadawać sobie pytań. Jeszcze nigdy nie czułem się tak rozdarty. Z jednej strony chciałem dalej się z nią przyjaźnić, ale z drugiej wciąż pamiętałem słowa Eryka i nie dawały mi one spokoju. A jeśli miał rację? A jeśli Estera cały czas udawała moją koleżankę? Naprawdę straciłem do niej zaufanie. Czułem się zagubiony, sam nie wiedziałem komu wierzyć.
Kiedy przybyłem nad huśtawkę, Estera już tam siedziała. Bardzo nieznacznie bujała się w tył i w przód, wlepiając wzrok w ziemię. Podszedłem bardzo powoli, pełen niepewności i obaw. Spojrzała na mnie i przez chwilę widziałem lekki uśmiech na jej twarzy. Zrobiło mi się głupio. Zacisnąłem pięści zastanawiając się jakby to było gdybym o niczym się nie dowiedział. Czasami prawda okazywała się złem.
- Nie przychodź już tu więcej. Tata zabronił mi się z tobą spotykać – skłamałem. Stwierdziłem, że tak będzie dla niej lepiej, może nie znienawidzi mnie kompletnie. Estera momentalnie przestała się bujać.
- Przecież nie musi o niczym wiedzieć – rzekła z nadzieją w głosie.
- Nie znasz go. Jest bardzo surowy.
Więcej już nie umiałem powiedzieć, rozmowa i tak zupełnie się nie kleiła. Przez sekundę jeszcze zastanawiałem się co dalej robić, aż zdecydowałem, że najlepiej będzie po prostu wrócić do domu. Zostawiłem Esterę na huśtawce, a następnego dnia już tam nie przyszła. Ani kolejnego, ani jeszcze kolejnego. Właściwie, nie przyszła już nigdy.
Od czasu do czasu nauczyciel kazał mi przyjść z kotem, żeby sprawdzić czy dobrze się nim opiekuję. Do tej pory nie miał żadnych zastrzeżeń. Udało mi się zaprzyjaźnić herr Miau Miau ze Śnieżkiem. Na początku myślałem, że ten starszy pożre młodszego, ale po wielu trudach się do niego przyzwyczaił. Chyba go nawet polubił. Jeśli Śnieżek został zaakceptowany przez większego kota, to znaczy, że stał się prawdziwym członkiem rodziny.
Ostatnio niezbyt dobrze mi się układało, więc nie pałałem entuzjazmem, gdy dowiedziałem się, że mam znowu przynieść kota. Jednak zawsze dostawałem pochwałę za to jak się nim opiekuję, więc trochę mi się humor poprawił. Rzeczywiście, nauczyciel znowu był zadowolony.
- Twój kot sporo urósł – zauważył. – I jest bardzo grzeczny. Można go wziąć na kolana. – uśmiechnął się.
- Mam doświadczenie z kotami – wyjaśniłem. – Śnieżek jest moim drugim.
- Dobrze poradziłeś sobie z zadaniem. Czas na ostatnią część. Zabij go – powiedział jak gdyby nigdy nic nauczyciel i podrapał się po wąsach. Śnieżek beztrosko położył się na stole, zwijając się w kulkę.
Stałem bez ruchu, z rozdziawionymi ustami, nie będąc pewnym, czy dobrze usłyszałem.
- Nie... rozumiem.
- To proste. Masz zabić tego kota.
- Ale... on jest mój. Dał mi go pan na urodziny.
Mężczyzna westchnął.
- Słuchaj, każdy z was dostał zwierzaka. To nie miało nic wspólnego z urodzinami. A teraz wykonaj moje polecenie.
- Dlaczego? Przecież dobrze się nim opiekowałem – głos mi trochę zadrżał, ale starałem się nie płakać. Wszystko, tylko nie płakać. Zupełnie nie rozumiałem o co chodzi. Czy nauczyciel mówił poważnie? Może to był tylko głupi żart? Ale po co miałby żartować?
- Chłopcze, nie dyskutuj ze mną! – mężczyzna podniósł głos. – To nie jest mój kaprys, tylko zadanie do wykonania. Albo to zrobisz, albo zejdź mi z oczu!
- Jak to zadanie? Przecież to bez sensu.
- Nie prosiłem cię o opinię! Rób co mówię!
- Nie, nie zrobię tego! – zaprotestowałem. Nawet nie obchodziła mnie kara, po prostu nie potrafiłem uśmiercić czegoś co kochałem. I nawet widok rozzłoszczonego nauczyciela mnie nie przekonywał.
- Powiedz mi, co chcesz robić w przyszłości? – mężczyzna rzekł już łagodniej.
- To samo co Eryk.
- Twój brat już postanowił, że jak skończy szkołę wstąpi do SS. Wiem, że sobie poradzi, bo to najlepszy uczeń jakiego miałem. On się nie waha, on działa. Właśnie tego po was oczekuję. Sądzisz, że byłbyś w stanie zabić człowieka, skoro nie umiesz nawet zabić kota?
- Ale ja mam dopiero...
- Zamilcz! Nie obchodzi mnie ile masz lat! Rozkazów się nie kwestionuje. Jeśli nie nauczysz się tego teraz, to nie nauczysz się nigdy. Zabij to zwierzę, albo natychmiast wyjdź! – nauczyciel wrzeszczał na mnie, a ja zamiast cokolwiek zrobić stałem w miejscu, cały roztrzęsiony. – Spodziewałem się po tobie czegoś więcej. Co za hańba dla rodziny.
Nie mogłem dłużej znieść tego poniżenia. Na chwilę zacisnąłem powieki, zbierając się w sobie, po czym wyjąłem z kieszeni scyzoryk, który dał mi Eryk. Chciałem to skończyć jak najszybciej. Chwyciłem kota i poderżnąłem mu gardło. Nie chciałem patrzyć, ale musiałem, żeby nie zrobić czegoś nie tak. Krew zabrudziła mi ubranie, ale wtedy nie zwracałem na to uwagi. Odgłosy wydawane przez zwierzę były nie do zniesienia i żałowałem, że nie mogę ogłuchnąć choć na chwilę. Poczułem ulgę, gdy kot był już martwy.
Schowałem scyzoryk i starałem się trzymać przyrzeczenia: wszystko, tylko się nie rozpłakać. Spojrzałem nauczycielowi prosto w oczy, chciałem pokazać, że się nie boję, że nie żałuję, że nie czuję nic. Nawet jeśli było to kłamstwem, chyba mi się udało, bo teraz nauczyciel spoglądał na mnie z zaskoczeniem i uznaniem.
- Jeszcze będą z ciebie ludzie – położył mi rękę na ramieniu. – Możesz już iść do domu.
Udało mi się przez całą drogę nie uronić ani jednej łzy, ale gdy wróciłem, szybko przemknąłem się do swojego pokoju, żeby nikt mnie nie widział i tam się rozpłakałem. Szlochałem tak głośno, że matka usłyszała i przybiegła do mnie. Usiadła koło mnie i mnie przytuliła. Sądzę, że od początku o wszystkim wiedziała. Byłem trochę zły, że mi wcześniej nie powiedziała, ale zrozumiałem, że tak musiało być. Miałem tylko nadzieję, że ojciec i brat nie zobaczą mnie we łzach. Nie chciałem by myśleli, że jestem słaby.
Jak już wspominałem wcześniej, ojciec nigdy nie dowiedział się o moim pojedynku z Kevinem. Zastanawiałem się dlaczego. Czyżby ten dzieciak rzeczywiście tak mocno trzymał się „kodeksu” walki, że nikomu nie pisnął ani słówka? Mogłem spodziewać się tego po większość kolegów, ale nie po Kevinie. Był tchórzem i sądziłem, że wszystko wypapla rodzicom. A może bał się, że znowu ode mnie dostanie? Teorie znajdywałem różne, ale prawda okazała się zupełnie inna.
Wracałem do domu ze szkoły. Odzyskiwałem dobry nastrój, śnieg się stopił i czuło się już wiosnę w powietrzu. Nie spodziewałem się, że coś może mi ten nastrój zepsuć, ale zostałem kompletnie zaskoczony, gdy nagle drogę zagrodziło mi trzech, starszych ode mnie chłopców, z Kevinem na czele. Często chodziłem na skróty, więc znajdowaliśmy się w mało uczęszczanym miejscu. Dotarło do mnie, że moje nemezis od dawna szykowało swoją prywatną zemstę. Nie wiem kim byli chłopcy, których przyprowadził, może jego rodziną, ale to nie miało znaczenia. Liczyło się tylko to, że nie mieli dobrych zamiarów. Kevin wciąż miał jeszcze zaklejony nos i parę siniaków. Nic dziwnego, że był wkurzony.
- Już nie jesteś taki chojrak, co? – uśmiechnął się bezczelnie.
Początkowo chciałem uciekać, ale szybko zrezygnowałem z tego zamiaru. Gdybym to zrobił, nie byłbym lepszy od Kevina.
- Dołóżcie mu! – padła komenda.
Broniłem się jak mogłem, ale w pojedynkę nie miałem żadnych szans. Podczas gdy jeden mnie trzymał, pozostali bili, nawet Kevin sobie nie żałował. Tchórz. Chciałem znieść to dzielnie, nie ugiąć się. Czułem, że krew leci mi z nosa i z rozciętej wargi, a na nogach coraz trudniej mi się utrzymać. Starałem się wytrzymać jak najdłużej, ale w końcu upadłem. Bałem się, że jeśli dostanę jeszcze raz, stracę przytomność, ale kolejny cios nigdy nie nastąpił.
- Zostawcie go! – usłyszałem i podniosłem głowę na tyle na ile byłem w stanie.
Ujrzałem Eryka. Miał na sobie mundurek Hitler-Jugend i wywnioskowałem, że wraca do domu z zajęć. Tak bardzo ucieszyłem się na jego widok, że zupełnie zapomniałem o bólu. Eryk przyszedł po mnie. Przyszedł mnie uratować. On nigdy by mnie nie zostawił, myślałem.
- Cholera, to Eryk Richter – rzekł z przerażeniem jeden z chłopców.
- Spadamy. – Wszyscy trzej rzucili się do ucieczki.
Eryk ich nie gonił. Dorwał jedynie Kevina, złapał go za gardło i przycisnął do muru. Przyznam szczerze, w tym momencie nawet ja się przestraszyłem.
- Nigdy więcej nie zbliżaj się do mojego brata – wysyczał w taki sposób, że dzieciak zrobił się blady jak prześcieradło. – Jeszcze raz go skrzywdzisz to uduszę cię gołymi rękoma.
- Eryk... puść go... – wydyszałem. Nie chciałem by komuś stała się krzywda. Sytuacja wyglądała zbyt poważnie.
Po chwili zauważyłem coś mokrego na spodniach Kevina. Czyżby aż tak się bał? Całkiem możliwe, biorąc pod uwagę fakt, że mój brat mógł go naprawdę zabić. Puścił go jednak, całe szczęście i pozwolił odejść. Eryk pomógł mi wstać i zaniósł mnie do domu na plecach. Chciałem iść o własnych siłach, ale nie pozwolił.
Kevina już nigdy nie spotkałem. Słyszałem, że przeniósł się do innej szkoły. Mało tego, od pamiętnego incydentu, nikt kto znał mojego brata, nie ważył się mnie zaczepiać. Wiedziałem jednak, że prędzej czy później będę musiał się nauczyć radzić bez jego pomocy.