Moja tfurczość
Ten temat nie posiada streszczenia.
Aktualnie ten wątek przeglądają: 1 gości
Subskrybuj ten wątek Odpowiedź
Vampircia

Legendarny pierwszy oficer

Licznik postów: 1,499

Vampircia, 11-01-2009, 14:28
Skoro było 108 wejść, a nikt nic nie napisał, chcę wiedzieć, co wam się nie podoba.

Ponieważ na forum nie ma działu, w którym możnaby wrzucać swoje prace nie związane z m&a, na chamca wchodzę tu z buciorami, żeby pokazać swoje opowiadanie, które napisałam już jakiś czas temu. Czemu akurat to? Bo wydaje mi się być w miarę poprawnie napisane i nie ma w nim pedalstwa Tongue Właśćiwie napisałam to jako side story do mojej powieści, ale spokojnie może robić za odrębną historię. Ponieważ ma 25 stron, a to dość dużo jak na jednego posta, podzielę je na trzy części.

tytuł: Sztuka krzywdzenia
opis: historia pewnego młodzieńca, który jest urabiany przez system i choć w głębi duszy jest dobry, zaczyna czynić zuo :]
ostrzeżenia: poważne, kontrowersyjne tematy

Część I

Jako dziecko miałem talent do pakowania się w kłopoty. I nie chodzi tu bynajmniej o brak wychowania, bo byłem całkiem posłuszny, ale raczej o moją impulsywność. Często robiłem rzeczy bez uprzedniego ich przemyślenia, a fakt, że łatwo dało się mnie sprowokować tylko pogarszał sprawę.
Miałem dziesięć lat, kiedy po raz pierwszy uderzyłem kolegę, za to że mi dokuczał. Właściwie nawet nie wiem czy mogę nazwać go kolegą. Kevin był mało uzdolnionym chłopcem, który akurat na mnie postanowił wyładowywać swoje frustracje. Dokuczał mi odkąd sięgam pamięcią i chyba nie sądził, że w końcu stracę panowanie nad sobą. Nie uderzyłem go mocno, ale wystarczająco by puściła mu się krew z nosa. Oparł się o ścianę, zasłaniając obolałą część ciała, a ja stałem, wpatrując się w niego w gniewie, wciąż z zaciśniętą pięścią. Pozostali uczniowie stali zamurowani i obserwowali nas w ciszy, którą nagle zakłóciły czyjeś kroki. Odwróciłem się i momentalnie zdałem sobie sprawę, ze swego położenia. Czy wspomniałem już, że miałem talent do pakowania się w kłopoty?


- To niebywałe! To oburzające! – pan Schilling wrzeszczał na nas w swoim gabinecie.
Co chwilę nerwowo spoglądałem na drzwi. Chciałem to mieć już za sobą, ale wątpiłem, żeby mi się upiekło. Miałem tylko nadzieję, że nauczyciel nie poinformuje mojego ojca, bo tego bym nie zniósł.
- Ale ja nic nie zrobiłem. To on mnie uderzył – tłumaczył się Kevin.
- Zamilcz! To ty go sprowokowałeś, więc nie myśl, że jesteś bezkarny! To wręcz nie do pomyślenia żeby kiepski uczeń jak ty szydził z lepszego od siebie! Rób tak dalej, a gwarantuję ci, że wylecisz z tej szkoły!
Spojrzałem na Kevina i zauważyłem, że wygląda tak jakby miał się zaraz rozpłakać. Nie żeby było mi go żal. Należało mu się. Mięczak.
- Masz na mnie patrzyć, kiedy mówię! – tym razem to do mnie nauczyciel skierował słowa i poczułem, że serce bije mi coraz szybciej. – Jeśli jeszcze raz uderzysz kolegę, to wezwę twojego ojca. A teraz obaj wystawcie ręce. Już!
Uczyniliśmy to z wyjątkową niechęcią, gdyż wiedzieliśmy już co nas czeka. Pan Schilling nie jedną linijkę już złamał i miałem nadzieje, że na mnie nie złamie następnej. Kevin rozpłakał się jak tylko dostał po palcach, przez co pogorszył swoją sytuację. Nauczyciel nie lubił mazgajstwa, więc przyłożył mu mocniej. Mi udało się wytrwać bez łez czy narzekania, ale to chyba dlatego, że wolałem już to, niż dostać od ojca po tyłku.


Zazwyczaj opuszczałem szkołę z radością, ale tym razem byłem zły. Palce wciąż mnie bolały, ale nie to mnie martwiło. Zdenerwowała mnie cała sytuacja. Miałem w szkole dobrą opinię. No, może czasami zdarzało mi się coś przeskrobać, w końcu w tym wieku to normalne, ale większych problemów nigdy nie stwarzałem. A teraz przez jeden głupi wybryk podpadłem nauczycielowi, choć właściwie bardziej obwiniałem o to Kevina niż siebie. Na początku nie przywiązywałem dużej wagi do jego wyzwisk, ale z czasem zacząłem doszukiwać się w nich sensu, przez co powstało pytanie „czy on czasem nie ma racji”?
- Oczywiście, że nie ma – mruknąłem pod nosem. – Nie jestem dziwny, po prostu odziedziczyłem kolor włosów po dziadku.
Fakt faktem wyróżniałem się dość mocno na tle mojej rodziny. Za równo rodzice jak i brat byli blondynami, a ja jakimś cudem miałem włosy czarne jak heban. Kontrastowały dość mocno z moją bardzo jasną cerą. Oczy również miałem jasne, wydawały się wręcz seledynowe. Moja matka zawsze mi powtarzała, że nadejdzie czas, gdy nikt nie będzie się mógł im oprzeć, choć wtedy nie za bardzo wiedziałem o co jej chodzi.
Kiedy opuściłem teren szkoły, ogromnie się zdumiałem. Na podjeździe stał czarny ford, a za kierownicą siedział mój ojciec i wyglądało na to, że na mnie czeka. Byłem zaskoczony, bo tata nigdy nie odbierał mnie ze szkoły. Był wysoko postawionym oficerem, więc miał wiele obowiązków. Pomijając już fakt, że byłem na tyle duży, że nikt nie musiał po mnie jeździć. Przez myśl przeszło mi nawet, że już zdążył się dowiedzieć o moim dzisiejszym wybryku, ale po chwili zdałem sobie sprawę, że to przecież niemożliwe. Choć przyznaję, czasami wydawało mi się, że ojciec może wszystko.
Niepewnie otworzyłem drzwi i usiadłem na miejscu obok kierowcy.
- Dlaczego przyjechałeś? – spytałem zmieszany.
- Przecież masz urodziny, głuptasie. Myślałem, że się ucieszysz – tata uśmiechnął się i uruchomił silnik.
- Moje urodziny są dopiero jutro.
- Ale tylko dzisiaj mogłem wziąć wolne. Pomyślałem, że od razu pojedziemy kupić ci prezent. Co chciałbyś dostać?
- To może być cokolwiek?
- W granicach rozsądku.
- Hmmm... – zastanowiłem się przez chwilę. Miałem już pomysł. – No to chcę kota.
Ojcu raczej nie spodobała się moja sugestia, gdyż ujrzałem grymas na jego twarzy.
- Przecież masz już jednego. Po co ci drugi?
- Bawiłyby się razem. Koty są urocze.
- Nie sądzisz, że w tym wieku powinieneś już myśleć nieco bardziej praktycznie? Do czego przyda ci się drugi kot?
- No to w takim razie chcę aparat fotograficzny.
Tym razem ojciec również nie wyglądał na zachwyconego.
- Nie mogłeś wymyślić czegoś mniej kosztownego?
- Owszem, kota.
- No dobrze, niech będzie ten aparat – westchnął tata, a ja poczułem nieopisaną wręcz satysfakcję, że tak łatwo udało mi się go przekonać.
Udaliśmy się prosto do sklepu i prawie już zapomniałem o dzisiejszym incydencie, gdy nagle tata skupił wzrok na moich wciąż zaczerwienionych palcach. Pragnę tu zaznaczyć, że był człowiekiem wyjątkowo spostrzegawczym i domyślnym, co za pewne tłumaczyło jego wysokie stanowisko.
- Ulrich?
- Tak? – spytałem z trwogą w głosie, gdyż po tonie głosu ojca domyśliłem się, że nie jest zadowolony.
- Co znowu przeskrobałeś?
- Nic takiego, drobiazg. Pokłóciłem się z kolegą... – zamilkłem, nie chciałem zdradzać całej prawdy.
- To wszystko?
- I... uderzyłem go – wymamrotałem. – Ale to on zaczął, przysięgam.
Nie wiedzieć czemu tata był jedyną osobą, przy której nie umiałem kłamać. Po prostu miałem wrażenie, że przed nim nic się nie ukryje.
- Wyjątkowo ci daruję – usłyszałem i odetchnąłem z ulgą. – Ale następnym razem nie będę już tak pobłażliwy.
Dobry humor mi powrócił. Nie mogłem się doczekać aż wrócę do domu i pochwalę się prezentem, ale najbardziej nie mogłem doczekać się spotkania z bratem. Byłem ciekaw czy ma dla mnie jakąś niespodziankę.


Jak tylko dojechaliśmy do domu, wyleciałem z samochodu jak z burza. Chciałem jak najszybciej pochwalić się mamie prezentem, jednocześnie wyobrażając sobie zazdrość kolegów z klasy jak już im powiem. Mieszkałem w dużej posiadłości, więc musiałem przebiec przez cały hol i szukać mamy po pokojach. Znalazłem ją w salonie jak czytała książkę.
- Spójrz co dostałem! – wykrzyknąłem podekscytowany i wyjąłem aparat z paczki.
Mama spojrzała na mnie zaskoczona, ale odezwała się dopiero jak ojciec wszedł do pokoju.
- Mówiłam ci żebyś nie przesadzał. Jeszcze go zepsujesz takimi kosztownymi prezentami.
- Zawsze wychodzę z założenia, że jeśli coś jest przydatne, to nie należy skąpić na to pieniędzy. – Tata objął mamę i pocałował w policzek. Chyba ją przekonał.
- Poczekajcie, zrobię wam zdjęcie – oznajmiłem.
Ojciec pomógł mi wszystko ustawić i zainstalować, a wtedy zrobiłem pierwsze w swoim życiu zdjęcie, uwieczniające moich rodziców.
- Jest Eryk? – spytałem.
- Jeszcze nie wrócił – odparła matka. – Może byś tak zjadł obiad? Wiem, że rozpiera cię energia, ale obiad jest ważniejszy od twojej nowej zabawki.
Posłusznie zjadłem posiłek razem z rodzicami. Właściwie nie do końca posłusznie, bo z tego wszystkiego nie byłem głodny i sporo zostawiłem, ale chyba mnie rozumieli, bo pozwolili wcześniej odejść od stołu.
Kiedy wszedłem do pokoju, kot od razu zaczął się o mnie łasić. Był biało-bury, a nazwałem go dość infantylnie „herr Miau Miau”. Zrozumcie jednak, że dostałem go w wieku sześciu lat, więc raczej nie było wtedy mowy o wyszukanym nazewnictwie. Pogłaskałem go i zacząłem wypatrywać Eryka przez okno. Chciałem mu zrobić niespodziankę.
W końcu wyłonił się zza rogu, jadąc na rowerze. Ucieszyłem się ogromnie. Choć brat był ode mnie starszy aż o sześć lat, rozumieliśmy się świetnie. Czasami dokuczaliśmy sobie nawzajem, jak to u braci zazwyczaj bywa, ale dobrze się między nami układało. Traktowałem Eryka jako wzór do naśladowania. Mówi się, że nie ma ludzi doskonałych, ale ja zawsze uważałem brata za ideał. Miał świetną opinię zarówno w szkole jak i w Hitler-Jugend, był dobrze zbudowany i wysoki jak na swój wiek, a blond włosy i niebieskie oczy tylko go uszlachetniały. Jakikolwiek był jego cel, kimkolwiek miał się stać, ja chciałem być taki jak on.
Przygotowałem aparat tak jak pokazał mi ojciec, a zobaczywszy, że Eryk wchodzi do domu, szybko ustawiłem się przed drzwiami. Zamierzałem zrobić bratu niespodziankę, której nigdy nie zapomni. Gdy drzwi się otworzyły krzyknąłem „uśmiech” i zrobiłem zdjęcie. Wtedy usłyszałem trzask. Okazało się, że to nie mój brat wszedł tylko służąca z herbatą dla mnie. Biedna dziewczyna wystraszyła się i taca wypadła jej z rąk.
- Przepraszam. Naprawdę przepraszam – przejąłem się. Czułem się jak idiota.
Chciałem nawet pomóc jej sprzątać, ale służąca mnie powstrzymała, mówiąc, że sobie sama poradzi.
- Dlaczego straszysz pokojówki? – Eryk zaśmiał się wchodząc do pokoju. Mój plan z niespodzianką diabli wzięli, więc stałem naburmuszony. Brat zauważył, że trzymam w rękach aparat. – Widzę, że tata cię rozpieszcza – rzekł bardziej z żartem niż pogardą. – Ale ja mam dla ciebie coś znacznie lepszego.
- Naprawdę? Co? No co?
- Daj mi chwilę. Muszę się przebrać i coś zjeść. Przyjdź do mojego pokoju za dwadzieścia minut.
Przytaknąłem. Byłem bardzo podniecony i te dwadzieścia minut ciągnęło się niemiłosiernie.
- No pokaż wreszcie co to jest! – wpadłem do pokoju brata jak burza. Nie mogłem już dłużej czekać.
- Usiądź spokojnie, to ci pokażę.
Uczyniłem tak jak mi powiedział, ani na chwilę nie tracąc go z oczu. Eryk sięgnął do kuferka, który trzymał pod łóżkiem i wyjął z niego scyzoryk z oprawą z kości słoniowej, inkrustowanej srebrem, który swego czasu dostał od wujka Hansa. Rozdziawiłem usta w zdumieniu. Czy on naprawdę chciał mi go dać?
- To o wiele bardziej męski prezent – oznajmił.
- Na serio chcesz mi go dać? Przecież go uwielbiasz.
- Dam ci go jeśli mi coś obiecasz. Nieważne co będzie się działo, nigdy nie okażesz słabości, rozumiesz?
- Rozumiem.
Eryk dał mi scyzoryk, a potem poczochrał mi włosy, uśmiechając się.
- Dobry z ciebie dzieciak. Słuchaj się taty, słuchaj się mnie, a na pewno wyjdziesz na ludzi.
Cieszyłem się, że mam takiego brata.


Ostatnio przytrafiały mi się ciągłe niespodzianki. Największa z nich spotkała mnie w Hitler-Jugend. Nauczyciel poprosił mnie do swojego gabinetu, a ja zastanawiałem się co takiego mogłem przeskrobać. Okazało się, że bynajmniej nie chciał mnie skarcić, za to wręczył mi... prezent.
- Wiem, że lubisz koty, Ulrich, więc chciałbym żebyś się nim zaopiekował. – Wręczył mi białego kotka, a mnie na moment zatkało. – Dobrze się czujesz, chłopcze?
- Skąd pan wiedział, że mam urodziny? – palnąłem.
Nauczyciel przez chwilę wyglądał na zbitego z tropu, ale szybko się zreflektował.
- To tajemnica – powiedział. – Tylko nie mów nikomu, że ci go dałem. Zaopiekuj się nim. Uznaj to za zadanie.
- Naprawdę mogę go wziąć?
- Naprawdę. A teraz idź już do domu. Zwalniam cię.
- Naprawdę?
- Po prostu już idź.
Poszedłem do domu wcześniej, z kotkiem na rękach i wręcz nie mogłem uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Nauczyciel, który fundował nam codzienną musztrę i nad nikim się nie litował, nagle zrobił się miły. Gdybym był starszy, pewnie miałbym więcej podejrzeń, ale ja uznałem, że ta cała hojność wynika z moich urodzin.
Sądziłem, że matka będzie bardziej zdziwiona na widok prezentu, ale po chwili doszedłem do wniosku, że to pewnie ona powiedziała nauczycielowi o moich urodzinach i od początku o wszystkim wiedziała. Ponieważ kot był cały biały nazwałem go Śnieżek. Pozostawało go jeszcze zaprzyjaźnić z herr Miau Miau. Jak tylko starszy kot zobaczył młodego, fuknął. Zaprzyjaźnianie ich miało się chyba okazać trudniejsze niż myślałem.


Mieszkałem na obrzeżach Berlina i do lasu miałem kilka kroków. Nie przeszkadzała mi odległość do centrum, za to cieszyłem się, że mogę w każdej chwili zażyć trochę świeżego powietrza na łonie natury. Swego czasu Eryk z ojcem zawiesili mi huśtawkę na jednym z drzew, z dala od drogi, tak że mogłem kompletnie się wyciszyć. Byłem typem indywidualisty i już jako dziecko lubiłem mieć kąt tylko dla siebie. Oczywiście miałem przyjaciół i spotykałem się z nimi, ale od czasu do czasu potrzebowałem przebywać sam.
Pewnego dnia mój cichy kącik został odkryty przez intruza. Pamiętam jaki byłem wściekły, gdy ujrzałem, że na mojej huśtawce siedzi kompletnie obca dziewczynka. Była w podobnym wieku co ja i miała długie, brązowe włosy oraz zieloną sukienkę. Nie zauważyła mnie, więc dałem o sobie znać w niezbyt grzeczny sposób.
- Hej, to moja huśtawka! Idź sobie!
Dziewczynka spojrzała na mnie, początkowo zdziwiona, a następnie zmarszczyła brwi.
- A co? Jest podpisana twoim imieniem i nazwiskiem?
Z jej tonu wnioskowałem, że ma mnie gdzieś, więc zepchnąłem ją z huśtawki i scyzorykiem od Eryka wygrawerowałem „Ulrich Richter”.
- Teraz już jest – powiedziałem z dumą, sądząc, że wygrałem, lecz po chwili dostałem kopniaka w kostkę.
- Gdzie cię nauczyli dobrych manier? – rzekła dziewczyna.
- Mógłbym się o to samo spytać ciebie.
- To ty zacząłeś, chamie!
- Ty mi zajęłaś huśtawkę!
- Bo była wolna!
- Dobra! Dość tego! Zazwyczaj nie biję dziewczyn, ale ty się nie zachowujesz jak dziewczyna. – Przyjąłem pozę bojową, ale zanim cokolwiek zdążyłem zrobić, dostałem w nos.
W tym momencie jakimś cudem nabrałem szacunku do nieznajomej. Wciąż byłem na nią zły, ale mi zaimponowała. Dotknąłem nosa. Na szczęście nie był uszkodzony.
- Posłuchaj, zróbmy tak – rzekłem już spokojniej. – Będziemy się huśtać na zmianę. Ja będę ciebie popychał, a ty będziesz mnie. Pasuje?
- Pasuje – przytaknęła dziewczyna, a ja wtedy po raz pierwszy ujrzałem jej uśmiech. – Jak się nazywasz?
- Ulrich, a ty?
- Estera.
- Dziwne masz imię.
- To mogę się wreszcie pohuśtać?
Pozwoliłem jej. Usiadła, a ja popchnąłem ją, żeby pomóc się jej rozbujać.
- Gdzie ty się nauczyłaś tak bić? – spytałem nagle. Nos i noga jeszcze mnie trochę bolały.
- Mam samych braci, więc przyzwyczaiłam się do zabaw chłopców.
Fakt, że ktoś znalazł moją kryjówkę przestał mi przeszkadzać. Dość szybko zaprzyjaźniłem się z Esterą i w wolnych chwilach spotykaliśmy się na huśtawce. Niewiele wiedziałem o tej dziewczynie, ale jakoś mi to nie przeszkadzało. Póki mogliśmy się bawić, nic nie miało znaczenia. Moje życie przypominało sielankę. Byłem szczęśliwy, niczego mi nie brakowało. Miałem wspaniałą rodzinę, dom, a przede wszystkim marzenia. Nie wiedziałem jednak, że aby je osiągnąć, będę musiał wyzbyć się niewinności bardzo szybko. Za szybko.
Wkrótce spadł pierwszy śnieg, minął listopad, przyszedł grudzień. Zbliżał się koniec roku 1932, a ja dalej marzyłem. Marzyłem że kiedyś będę taki jak mój brat, prawdziwy przedstawiciel rasy panów.

[ Dodano: 2009-01-11, 12:25 ]
Ten kompletny brak komentarzy bardzo mnie zranił. Jeśli wam się opowiadanie nie podoba i nie chcecie wiedzieć co było dalej, to ok, ale po prostu powiedzcie mi co jest w nim nie tak. Przecież wiecie, że ja się nie boję krytyki.
smilek25

Pirat

Licznik postów: 33

smilek25, 18-02-2009, 00:52
Vampircia napisał(a):Skoro było 108 wejść, a nikt nic nie napisał, chcę wiedzieć, co wam się nie podoba.

Odpowiem Ci czemu... Po prostu post wydaję się strasznie długi, dlatego większość tylko rzuciła na niego okiem i nawet nie zaczynała go czytać.


Powiem Ci, że jestem pod naprawdę OGROMNYM wrażeniem. Historia którą opisujesz jest naprawdę dobra. Zwykle czytam książki fantasy, ale ostatnimi czasy wydaje mi się, że moje gusta zaczynają się zmieniać. Historia 10 letniego chłopca, inteligentnego, z dobrej rodziny - coś co na pozór może się wydać tandetą, jest niesamowicie wciągające. Czytając Twoją opowieść nie mogłem się od niej oderwać. Piszesz naprawdę z sensem, a całość czyta się lekko i przyjemnie.
Chciałbym teraz przejść do konkretów, aczkolwiek co mi się podoba,a co (moim zadaniem) wymagałoby drobnego dopracowania.

Pomysł naprawdę dobry. Podoba mi się, że akcja dzieje się w Berlinie. Tego typu opowieści lubią mieć swoje "zakwaterowanie" w Warszawie czy w jakimś innym polskim mieście. Podoba mi się czas w którym to akcja się toczy - nie jestem oczywiście w stanie go dokładnie określić, ale motyw wyśmiewania się z Urlicha za jego kolor oczu i włosów sugeruje, że działo się to w czasach kiedy to w niemczech wysocy blondyni o jasnych oczach byli uważani za doskonałych, (rasa nordycka czy jestem w błędzie?) mniejsza o to. Za to duży plus. A teraz co mi się nie do końca spodobało. Wiem, że do dopiero początek Twojej opowieści, ale zauważam pewne braki w opisie przyrody, budynków, ludzi. Brakuje mi tego. Nie potrafiłem sobie ostatecznie wyobrazić całej scenerii która otaczała Urlicha. Brakowało mi tego jak np. wyglądał gabinet dyrektora, być może znajdowały się tam jakieś charakterystyczne przedmioty które mogły nam przybliżyć osobę dyrektora. Brakowało opisu lasu w którym to huśtawka się znajdowała. Wiesz nie chodzi mi o opis jakiego rodzaju drzewa się tam znajdowały, ale o to jak wyglądała ta ścieżka którą się dochodziło na miejsce. Być może po drodze musiał przejść przez jakiś płytki strumyk, albo po kłodzie drzewa. Jak się domyślam huśtawka jest dosyć ważnym elementem opowieści. W końcu tam dochodzi do spotkania 2 małolatów. Zależałoby mi na tym, abyś opisała: jak ta huśtawka wyglądała, co charakterystycznego wokół niej mogło się znajdować. I przede wszystkim opis pogody, czy świeciło słońce, czy było ciepło, czy być może padał deszcz. Brak tych elementów sprawia, że historia toczy się bardzo szybkim tempem, szybko zmienia się sceneria. Szybka wciągająca akcja jest na plus, aczkolwiek jeżeli planujesz napisać opowieść na jakieś 200 stron pomijając te elementy możesz mieć problem (nie jestem ekspertem, tak mi się tylko wydaje ;p)






Podsumowując: CZEKAM NA KOLEJNĄ CZĘŚĆ!Big GrinBig GrinBig GrinBig Grin

Jestem pełen podziwu dla Twojej twórczości i wydaje mi się, że po dopracowaniu drobnych szczegółów Twoja opowieść będzie jeszcze lepsza :]

No i przykrym jest fakt, że nikt do tej pory się nie wypowiedział...
Vampircia

Legendarny pierwszy oficer

Licznik postów: 1,499

Vampircia, 18-02-2009, 01:52
To naprawdę zabawne, że piszesz, bo dziś zastanawiałam się czy wykasować ten temat :] Ale jeśli choć jedna osoba czyta, to wrzucę resztę. To opowiadanie nie jest długie, zmieszczę się w 3 częściach (napisałam je już jakiś czas temu, więc jest skończone). Poza tym to opowieść poboczna, do mojego znacznie dłuższego opowiadania, które chciałam kiedyś wydać jako książkę, ale jestem zbyt leniwa. Niestety jestem typowym przykładem streszczeniowca, zawsze piszę jak najzwięźlej (czyli przeciwieństwo Komiego Tongue ). Wiem, że to nie jest dobre, ale próbuję nad tym pracować.

[ Dodano: 2009-02-18, 15:31 ]
Zanim przejdę do kolejnego rozdziału, chciałam podziękować mojej koleżance Dominice, która była moim "konsultantem naukowym" i której wiedza bardzo pomogła mi w pisaniu. Dzięki niej udało mi się do pewnego stopnia zachować zgodność historyczną, choć korzystałam też z innych źródeł. Co nie znaczy, że uważam ten tekst za jakiś super wiarygodny, ale dałam z siebie wszystko i starałam się by było jak najbardziej realistycznie.


PS. Chyba jednak nie zmieszczę się w 3 częściach, to zależy czy wolicie mniej długich rozdziałów, czy więcej krótkich, bo to opowiadanie ma jakieś 25 stron.


Część II

- Dzisiaj na kolację przyjdzie major Miller z rodziną, więc się zachowuj – zakomunikował mi ojciec przy śniadaniu.
Nie znałem zbytnio tego człowieka, spotkałem go może raz w życiu, ale nie miało to znaczenia. Wszyscy dorośli byli dla mnie podobni. Ich świat wydawał mi się tak odległy, że wręcz nieosiągalny, ale coraz bardziej się do niego zbliżałem.
Major przybył z żoną i z córką Heidi. Była w wieku mojego brata. Piegowata, z rudymi włosami zaplecionymi w warkoczyki. Miała na sobie błękitną sukienkę z białym kołnierzykiem i dopasowane do niej kokardy we włosach. Jednak mylnym wrażeniem mogłoby być uznanie jej za grzeczną dziewczynkę. Przekonałem się o tym, gdy spadł mi widelec i schyliłem się by go podnieść. Ujrzałem jak stopa Heidi bezwstydnie porusza się wzdłuż nogi Eryka. Podniosłem się zmieszany i spojrzałem na brata, który skupiał swój wzrok na dziewczynie, bynajmniej nie zażenowany tym co dzieje się pod stołem, wręcz zadowolony. Obserwowałem tę wymianę spojrzeń między nastolatkami, jednocześnie nasłuchując rozmów dorosłych, którzy pochłonięci własnym światem, nie zwracali uwagi na dzieci.
- Ten rok nie należał do najlepszych – stwierdził major, bawiąc się kieliszkiem.
- Cała ta afera z Hitler-Jugend bardzo rozzłościła Eryka – powiedział ojciec. – Dobrze, że von Papen wziął się do roboty i cofnął ten irracjonalny zakaz.
- To drobiazg w porównaniu z kryzysem ekonomicznym. Jeśli będzie się pogłębiać, to odbije się na nas wszystkich. Szczerze liczę na to, że Hitler dojdzie do władzy i coś z tym zrobi.
- Cały problem polega na tym, że podatki są w dużej mierze marnowane. W naszym kraju żyją setki tysięcy kalek, nie wspominając już o ludziach starych. To ogromne obciążenie dla państwa i od tego należałoby zacząć. Spójrzmy prawdzie w oczy, nie stać nas na utrzymywanie tych wszystkich bezużytecznych osób.
Kompletnie nie rozumiałem tej rozmowy i zastanawiałem się, czemu im się zawsze chce dyskutować o takich nudnych rzeczach. Ja wolałem się bawić, wszystko zdawało się takie proste, ale dopiero zaczynałem poznawać świat.


Wszedłem do pokoju brata nieco zakłopotany. Nie chciałem mu przeszkadzać, ale musiałem go o coś zapytać. Taki już byłem, że prawie z wszystkimi pytaniami udawałem się do Eryka. Wydawał mi się taki dojrzały, taki doświadczony, a poza tym mu ufałem i zadawałem pytania, które wstydziłbym się zadać komuś innemu. Widziałem, że jest zajęty pisaniem, ale gdy wszedłem, spojrzał na mnie i nie było w jego oczach gniewu. Doszedłem do wniosku, że mogę mu zająć chwilę.
- Jak było dziś w szkole? – spytał. Chyba przeczuwał, że czegoś od niego chcę. Znał mnie na wylot.
- W porządku. Był dziś u nas jakiś pan z ministerstwa i mieliśmy wykład o czystości rasowej – odparłem.
- I czego się nauczyłeś?
- No właśnie... ja to nie do końca rozumiem – zarumieniłem się. Tym razem bałem się, że nawet brat uzna mnie za głupka.
- Powiedz z czym masz problem, to ci wszystko wyjaśnię.
- Chodzi mi o to, że... czy to prawda, że Żydzi się tak od nas różnią, bo mi się zawsze wydawali podobni? – czułem, że palnąłem głupotę na poziomie pięciolatka i tylko czekałem aż Eryk zacznie się śmiać. To jednak nie nastąpiło.
Na chwilę odłożył kartkę i pióro.
- Ulrich, ja wiem, że to ci się może wydawać skomplikowane. Pewnie myślisz, że wszystko co ma głowę, ręce i nogi to jedno i to samo, ale tak nie jest. Nie wszyscy ludzie są tacy sami. Powiedziałbym nawet, że nie wszystkich można nazwać ludźmi.
- Nie?
- Powiedz mi, słyszałeś kiedykolwiek o konspiracji?
- Jakiej konspiracji? – zaniepokoiłem się. Wszystko co mówił mi Eryk brałem bardzo na poważnie.
- Żydowskiej oczywiście. Myślisz, że to przypadek, że zajmują tak ważne zawody? Oni nas chcą po prostu wyprzeć. Pomijając już fakt, że co drugi to lichwiarz. Bogacą się naszym kosztem, podczas, gdy wielu Niemców głoduje.
- Nie wiedziałem – rzekłem z jeszcze większym przejęciem.
- To teraz już wiesz. I lepiej weź sobie moje słowa do serca żebyś potem nie żałował. Niech cię nie zwiedzie jeśli któryś z nich będzie chciał wejść w twoje łaski. Każdy z nich tylko czeka żeby wbić ci nóż w plecy.
Gdyby brat mi powiedział, że Ziemia ma kształt banana, a Księżyc jest wielkości piłki to też bym mu uwierzył. Nie chodziło o to, co on mówi, czy jak, tylko o to, że on to mówi. Byłem wobec niego całkowicie bezkrytyczny i Eryk umiał to wykorzystać, choć wiem, że w głębi duszy chciał dla mnie dobrze. Jak zobaczył moje przerażenie zrobiło mu się wręcz przykro.
- Hej, ale się nie martw. My sobie poradzimy z tym problemem – poczochrał mi włosy swoim zwyczajem.
Postanowiłem nie poruszać już więcej tego tematu i zająć się czymś innym.
- Co to jest? – chwyciłem częściowo zapisaną kartkę.
- Oddawaj!
- Droga Heidi, już nie mogę się doczekać, kiedy się z tobą spotkam i... – zdążyłem przeczytać tylko tyle nim Eryk wyrwał mi kartkę.
- Lepiej wracaj już do siebie. Pobaw się z kotami albo coś. – Chyba pierwszy raz widziałem jak Eryk się rumieni. Zachichotałem i zgodnie z sugestią poszedłem do kotów.


Sądziłem, że po tym jak parę razy dostał ode mnie w pysk, Kevin wreszcie sobie daruje i przestanie mnie przezywać, ale chyba go nie doceniłem. W wielu dziedzinach zostawał w tyle, ale nadrabiał uporem. Myślę, że wykład o czystości rasowej jeszcze bardziej go rozjuszył.
Siedziałem spokojnie w szatni, przed zajęciami z wychowania fizycznego i wiązałem buty, gdy nagle usłyszałem:
- Ty, kundel bury i kocury, posuń się.
Spojrzałem na Kevina z mieszanką złości i niedowierzania, a on dalej robił swoje.
- Przepraszam, kocury są w domu, został tylko kundel – dodał.
Wstałem, a Kevin odruchowo się odsunął. Wiedział do czego jestem zdolny, ale chyba nie sądził, że jeszcze odważę się mu przylać, znając konsekwencje. W zasadzie dobrze myślał. Nie zamierzałem go bić, nie teraz. W końcu zdobyłem się na racjonalne myślenie i dokładnie przeanalizowałem sytuację zanim zdecydowałem się działać.
- Zmierzmy się poza szkołą – zaproponowałem.
- Słucham? – Kevin się zdziwił.
- Wyzywam cię na pojedynek, idioto.
Chłopak przez chwilę wpatrywał się we mnie. Widziałem, że się waha, że chce coś powiedzieć, ale nie wie co.
- A co jeśli się nie zgodzę? – wreszcie rzekł stanowczo i skrzyżował ręce na piersi.
- To wtedy będziesz tchórzem – odezwał się inny chłopiec, który usłyszał naszą rozmowę.
- Największym tchórzem z wszystkich tchórzy – zawtórował mu inny.
- A do tego słabeuszem.
- I mięczakiem.
- I nikt nie będzie chciał się z tobą bawić.
- Ani dzielić się ciastkami.
Zauważyłem, że zebrała się wokół nas spora grupka kolegów. Uśmiechnąłem się, bo wygrałem. Nie ważne czy Kevin się zgodzi, czy nie, miałem go w szachu.
- W porządku, zmierzę się z tobą – jednak chłopak nie wytrzymał presji. – Tylko kiedy?
- Niech będzie w przyszłym tygodniu. Dam ci trochę czasu na przygotowanie się – powiedziałem kpiącym tonem. I tak nie miał ze mną szans. Wreszcie dopiąłem swego.


Uwielbiałem śnieg, pewnie wiązało się to z jazdą na sankach. Wciąż spotykałem się z Esterą przy huśtawce, tylko zamiast się huśtać, ostatnio bardziej upodobaliśmy sobie zjeżdżanie. Czasem urządzaliśmy wyścigi, a czasem wsiadaliśmy na jedne sanie i sunęliśmy z najwyższego pagórka. Taką przyjemność sprawiała nam zabawa na powietrzu, że nigdy nawet nie odwiedzaliśmy się w domach. Dopiero po pewnym czasie przyszło mi do głowy, że może powinienem to zaproponować.
- Nie chciałabyś do mnie wstąpić? Mam dwa koty i inne ciekawe rzeczy. Mielibyśmy świetną zabawę – zasugerowałem, otrzepując się z śniegu.
- Mama nie pozwala mi chodzić do obcych domów.
- Ale jak raz tam przyjdziesz, to już nie będzie obcy.
- Musiałabym się spytać.
Wtedy przyszedł mi do głowy inny pomysł.
- A może ja mógłbym do ciebie wpaść?
Estera przez chwilę się zastanawiała, po czym na jej twarzy pojawił się uśmiech.
- Właściwie czemu nie? Chodźmy!
Ucieszony ruszyłem za dziewczynką. Mieszkała trochę dalej ode mnie, ale dotarliśmy na miejsce w mniej niż pół godziny. A tak przynajmniej sądziłem, że jesteśmy na miejscu, bo do środka nigdy nie wszedłem. Estera zatrzymała się gwałtownie, jakieś dwadzieścia metrów przed rzędem domów i zamarła. Nie wiedziałem o co jej chodzi póki nie zobaczyłem antyżydowskich napisów na jednym z nich. Takie rzeczy zdarzały się już wcześniej i nie były mi obce. Pamiętam nawet jak raz Eryk mi się chwalił, że obsmarował dom jakiejś żydowskiej rodziny.
Zauważyłem, że sznurek od sanek wypadł dziewczynce z rąk, a po jej policzkach spływają łzy. Domyśliłem się wszystkiego, ale nie zdobyłem się na jakiekolwiek słowo. Patrzyłem jak Estera pochyla głowę, a łzy zaczynają płynąć coraz obficiej. Nie pamiętam jak długo tam stałem, ale wiem, że nie powiedziałem nic. Nie wiedziałem co powiedzieć, nawet nie wiedziałem co myśleć. W pewnym momencie po prostu powoli się oddaliłem, ciągnąc za sobą sanki. Szedłem w kierunku domu, wlepiając wzrok w pokryty śniegiem chodnik.


Nie spodziewałem się, że tylu uczniów przyjdzie zobaczyć mój pojedynek z Kevinem. Wolałbym to załatwić po cichu i mieć spokój. Nie zamierzałem się popisywać i ignorowałem doping kolegów. Dla nich to było wielkie widowisko i dobra zabawa. Może gdyby ktoś inny się bił, zachowywałbym się podobnie jak oni, ale z mojej obecnej perspektywy chciałem, by ta walka jak najszybciej się skończyła.
Ku zaskoczeniu wszystkich Kevin zaatakował pierwszy. Pewnie chciał udowodnić, że się nie boi, choć widziałem nerwowość w jego oczach. Nie był kompletnym słabeuszem, bo udało mu się mnie parę razy uderzyć, jednak głównie dlatego, że grał nieczysto. Kiedy zupełnie się tego nie spodziewałem, sypnął mi piaskiem w oczy, a wtedy zacząłem otrzymywać cios za ciosem. To mnie tylko rozwścieczyło. Jak mogłem dostać od takiego śmiecia? Nie mogłem pozwolić by mnie skompromitował. Walnąłem go w brzuch, zgiął się w pół, a wtedy położyłem go na łopatki prawym sierpowym. Właściwie mogłem go tak zostawić, bo i tak nie był już w stanie kontynuować walki, ale powstrzymywały mnie przed tym okrzyki kolegów.
- Dołóż mu!
- Tak żeby nie wstał!
- Pokaż mu gdzie jego miejsce!
Sprowokowany uderzyłem go jeszcze raz, a potem kolejny. Przestałem, gdy zdałem sobie sprawę, że jest nieprzytomny. Normalnie bym się zaniepokoił, próbował go ocucić, ale jakimś cudem wtedy nie czułem nic. Być może to przez napływ adrenaliny stałem tam wyjałowiony z wszelkich ludzkich odruchów, z krwią rozmazaną na wciąż zaciśniętej pięści. Nie docierały do mnie głosy z zewnątrz, przez chwilę wręcz wydawało mi się, że czas spowolnił. Do nikogo nie odezwałem się ani słowem, nawet nie wiem czy ktokolwiek się o coś pytał. Po prostu obróciłem się na pięcie i odszedłem z miejsca bójki. Dopiero później dotarło do mnie co zrobiłem i zacząłem się bać konsekwencji. Kevin nie przyszedł następnego dnia do szkoły i miałem obawy, że wieści o bójce mogą jakoś dotrzeć do mojego ojca. O dziwo, to nie nastąpiło.


Zazwyczaj chodziłem na huśtawkę kilka razy w tygodniu, ale tym razem musiało minąć więcej czasu bym się wreszcie zdecydował. Co jeśli spotkam Esterę? Co powinienem jej powiedzieć? Nie umiałem przestać zadawać sobie pytań. Jeszcze nigdy nie czułem się tak rozdarty. Z jednej strony chciałem dalej się z nią przyjaźnić, ale z drugiej wciąż pamiętałem słowa Eryka i nie dawały mi one spokoju. A jeśli miał rację? A jeśli Estera cały czas udawała moją koleżankę? Naprawdę straciłem do niej zaufanie. Czułem się zagubiony, sam nie wiedziałem komu wierzyć.
Kiedy przybyłem nad huśtawkę, Estera już tam siedziała. Bardzo nieznacznie bujała się w tył i w przód, wlepiając wzrok w ziemię. Podszedłem bardzo powoli, pełen niepewności i obaw. Spojrzała na mnie i przez chwilę widziałem lekki uśmiech na jej twarzy. Zrobiło mi się głupio. Zacisnąłem pięści zastanawiając się jakby to było gdybym o niczym się nie dowiedział. Czasami prawda okazywała się złem.
- Nie przychodź już tu więcej. Tata zabronił mi się z tobą spotykać – skłamałem. Stwierdziłem, że tak będzie dla niej lepiej, może nie znienawidzi mnie kompletnie. Estera momentalnie przestała się bujać.
- Przecież nie musi o niczym wiedzieć – rzekła z nadzieją w głosie.
- Nie znasz go. Jest bardzo surowy.
Więcej już nie umiałem powiedzieć, rozmowa i tak zupełnie się nie kleiła. Przez sekundę jeszcze zastanawiałem się co dalej robić, aż zdecydowałem, że najlepiej będzie po prostu wrócić do domu. Zostawiłem Esterę na huśtawce, a następnego dnia już tam nie przyszła. Ani kolejnego, ani jeszcze kolejnego. Właściwie, nie przyszła już nigdy.


Od czasu do czasu nauczyciel kazał mi przyjść z kotem, żeby sprawdzić czy dobrze się nim opiekuję. Do tej pory nie miał żadnych zastrzeżeń. Udało mi się zaprzyjaźnić herr Miau Miau ze Śnieżkiem. Na początku myślałem, że ten starszy pożre młodszego, ale po wielu trudach się do niego przyzwyczaił. Chyba go nawet polubił. Jeśli Śnieżek został zaakceptowany przez większego kota, to znaczy, że stał się prawdziwym członkiem rodziny.
Ostatnio niezbyt dobrze mi się układało, więc nie pałałem entuzjazmem, gdy dowiedziałem się, że mam znowu przynieść kota. Jednak zawsze dostawałem pochwałę za to jak się nim opiekuję, więc trochę mi się humor poprawił. Rzeczywiście, nauczyciel znowu był zadowolony.
- Twój kot sporo urósł – zauważył. – I jest bardzo grzeczny. Można go wziąć na kolana. – uśmiechnął się.
- Mam doświadczenie z kotami – wyjaśniłem. – Śnieżek jest moim drugim.
- Dobrze poradziłeś sobie z zadaniem. Czas na ostatnią część. Zabij go – powiedział jak gdyby nigdy nic nauczyciel i podrapał się po wąsach. Śnieżek beztrosko położył się na stole, zwijając się w kulkę.
Stałem bez ruchu, z rozdziawionymi ustami, nie będąc pewnym, czy dobrze usłyszałem.
- Nie... rozumiem.
- To proste. Masz zabić tego kota.
- Ale... on jest mój. Dał mi go pan na urodziny.
Mężczyzna westchnął.
- Słuchaj, każdy z was dostał zwierzaka. To nie miało nic wspólnego z urodzinami. A teraz wykonaj moje polecenie.
- Dlaczego? Przecież dobrze się nim opiekowałem – głos mi trochę zadrżał, ale starałem się nie płakać. Wszystko, tylko nie płakać. Zupełnie nie rozumiałem o co chodzi. Czy nauczyciel mówił poważnie? Może to był tylko głupi żart? Ale po co miałby żartować?
- Chłopcze, nie dyskutuj ze mną! – mężczyzna podniósł głos. – To nie jest mój kaprys, tylko zadanie do wykonania. Albo to zrobisz, albo zejdź mi z oczu!
- Jak to zadanie? Przecież to bez sensu.
- Nie prosiłem cię o opinię! Rób co mówię!
- Nie, nie zrobię tego! – zaprotestowałem. Nawet nie obchodziła mnie kara, po prostu nie potrafiłem uśmiercić czegoś co kochałem. I nawet widok rozzłoszczonego nauczyciela mnie nie przekonywał.
- Powiedz mi, co chcesz robić w przyszłości? – mężczyzna rzekł już łagodniej.
- To samo co Eryk.
- Twój brat już postanowił, że jak skończy szkołę wstąpi do SS. Wiem, że sobie poradzi, bo to najlepszy uczeń jakiego miałem. On się nie waha, on działa. Właśnie tego po was oczekuję. Sądzisz, że byłbyś w stanie zabić człowieka, skoro nie umiesz nawet zabić kota?
- Ale ja mam dopiero...
- Zamilcz! Nie obchodzi mnie ile masz lat! Rozkazów się nie kwestionuje. Jeśli nie nauczysz się tego teraz, to nie nauczysz się nigdy. Zabij to zwierzę, albo natychmiast wyjdź! – nauczyciel wrzeszczał na mnie, a ja zamiast cokolwiek zrobić stałem w miejscu, cały roztrzęsiony. – Spodziewałem się po tobie czegoś więcej. Co za hańba dla rodziny.
Nie mogłem dłużej znieść tego poniżenia. Na chwilę zacisnąłem powieki, zbierając się w sobie, po czym wyjąłem z kieszeni scyzoryk, który dał mi Eryk. Chciałem to skończyć jak najszybciej. Chwyciłem kota i poderżnąłem mu gardło. Nie chciałem patrzyć, ale musiałem, żeby nie zrobić czegoś nie tak. Krew zabrudziła mi ubranie, ale wtedy nie zwracałem na to uwagi. Odgłosy wydawane przez zwierzę były nie do zniesienia i żałowałem, że nie mogę ogłuchnąć choć na chwilę. Poczułem ulgę, gdy kot był już martwy.
Schowałem scyzoryk i starałem się trzymać przyrzeczenia: wszystko, tylko się nie rozpłakać. Spojrzałem nauczycielowi prosto w oczy, chciałem pokazać, że się nie boję, że nie żałuję, że nie czuję nic. Nawet jeśli było to kłamstwem, chyba mi się udało, bo teraz nauczyciel spoglądał na mnie z zaskoczeniem i uznaniem.
- Jeszcze będą z ciebie ludzie – położył mi rękę na ramieniu. – Możesz już iść do domu.
Udało mi się przez całą drogę nie uronić ani jednej łzy, ale gdy wróciłem, szybko przemknąłem się do swojego pokoju, żeby nikt mnie nie widział i tam się rozpłakałem. Szlochałem tak głośno, że matka usłyszała i przybiegła do mnie. Usiadła koło mnie i mnie przytuliła. Sądzę, że od początku o wszystkim wiedziała. Byłem trochę zły, że mi wcześniej nie powiedziała, ale zrozumiałem, że tak musiało być. Miałem tylko nadzieję, że ojciec i brat nie zobaczą mnie we łzach. Nie chciałem by myśleli, że jestem słaby.


Jak już wspominałem wcześniej, ojciec nigdy nie dowiedział się o moim pojedynku z Kevinem. Zastanawiałem się dlaczego. Czyżby ten dzieciak rzeczywiście tak mocno trzymał się „kodeksu” walki, że nikomu nie pisnął ani słówka? Mogłem spodziewać się tego po większość kolegów, ale nie po Kevinie. Był tchórzem i sądziłem, że wszystko wypapla rodzicom. A może bał się, że znowu ode mnie dostanie? Teorie znajdywałem różne, ale prawda okazała się zupełnie inna.
Wracałem do domu ze szkoły. Odzyskiwałem dobry nastrój, śnieg się stopił i czuło się już wiosnę w powietrzu. Nie spodziewałem się, że coś może mi ten nastrój zepsuć, ale zostałem kompletnie zaskoczony, gdy nagle drogę zagrodziło mi trzech, starszych ode mnie chłopców, z Kevinem na czele. Często chodziłem na skróty, więc znajdowaliśmy się w mało uczęszczanym miejscu. Dotarło do mnie, że moje nemezis od dawna szykowało swoją prywatną zemstę. Nie wiem kim byli chłopcy, których przyprowadził, może jego rodziną, ale to nie miało znaczenia. Liczyło się tylko to, że nie mieli dobrych zamiarów. Kevin wciąż miał jeszcze zaklejony nos i parę siniaków. Nic dziwnego, że był wkurzony.
- Już nie jesteś taki chojrak, co? – uśmiechnął się bezczelnie.
Początkowo chciałem uciekać, ale szybko zrezygnowałem z tego zamiaru. Gdybym to zrobił, nie byłbym lepszy od Kevina.
- Dołóżcie mu! – padła komenda.
Broniłem się jak mogłem, ale w pojedynkę nie miałem żadnych szans. Podczas gdy jeden mnie trzymał, pozostali bili, nawet Kevin sobie nie żałował. Tchórz. Chciałem znieść to dzielnie, nie ugiąć się. Czułem, że krew leci mi z nosa i z rozciętej wargi, a na nogach coraz trudniej mi się utrzymać. Starałem się wytrzymać jak najdłużej, ale w końcu upadłem. Bałem się, że jeśli dostanę jeszcze raz, stracę przytomność, ale kolejny cios nigdy nie nastąpił.
- Zostawcie go! – usłyszałem i podniosłem głowę na tyle na ile byłem w stanie.
Ujrzałem Eryka. Miał na sobie mundurek Hitler-Jugend i wywnioskowałem, że wraca do domu z zajęć. Tak bardzo ucieszyłem się na jego widok, że zupełnie zapomniałem o bólu. Eryk przyszedł po mnie. Przyszedł mnie uratować. On nigdy by mnie nie zostawił, myślałem.
- Cholera, to Eryk Richter – rzekł z przerażeniem jeden z chłopców.
- Spadamy. – Wszyscy trzej rzucili się do ucieczki.
Eryk ich nie gonił. Dorwał jedynie Kevina, złapał go za gardło i przycisnął do muru. Przyznam szczerze, w tym momencie nawet ja się przestraszyłem.
- Nigdy więcej nie zbliżaj się do mojego brata – wysyczał w taki sposób, że dzieciak zrobił się blady jak prześcieradło. – Jeszcze raz go skrzywdzisz to uduszę cię gołymi rękoma.
- Eryk... puść go... – wydyszałem. Nie chciałem by komuś stała się krzywda. Sytuacja wyglądała zbyt poważnie.
Po chwili zauważyłem coś mokrego na spodniach Kevina. Czyżby aż tak się bał? Całkiem możliwe, biorąc pod uwagę fakt, że mój brat mógł go naprawdę zabić. Puścił go jednak, całe szczęście i pozwolił odejść. Eryk pomógł mi wstać i zaniósł mnie do domu na plecach. Chciałem iść o własnych siłach, ale nie pozwolił.
Kevina już nigdy nie spotkałem. Słyszałem, że przeniósł się do innej szkoły. Mało tego, od pamiętnego incydentu, nikt kto znał mojego brata, nie ważył się mnie zaczepiać. Wiedziałem jednak, że prędzej czy później będę musiał się nauczyć radzić bez jego pomocy.
SLAWO89

Piracki wojownik

Licznik postów: 139

SLAWO89, 18-02-2009, 17:55
Ten post odnosi się do 1 części Big Grin jak go wysłałem to zobaczyłem że dodałaś drugą Big Grin

Ja nie jestem jakimś wielkim fanem książek czy coś, rzadko czytam jakieś opowiadania ale tu jakoś się przekonałem i nie żałuje tego. Historia zapowiada się ciekawie ( w pewnym momencie jak wyciągną scyzoryk to myślałem ze coś tej dziewczynce nim zrobi ). Mi tam nie przeszkadza że otoczenie czy pogoda nie jest opisana dla mnie liczy się to że dobrze się czyta i wciąga Big Grin
Jestem ciekaw dalszych losów tego chłopczyka Big Grin
moshi_moshi

Pirat

Licznik postów: 29

moshi_moshi, 19-02-2009, 00:49
http://s3.zapodaj.net/88743274.jpg.html
Prosze bardzo! Urlich w młodości. Obrazek stworzony do opowiadania ,,sztuka krzywdzenia,, jakiś czas temu. Jest jeszcze jeden do późniejszych poczynań bohaterów :]
Vampircia

Legendarny pierwszy oficer

Licznik postów: 1,499

Vampircia, 19-02-2009, 18:25
moshi_moshi napisał(a):Jest jeszcze jeden do późniejszych poczynań bohaterów :]
Teraz już go możesz wrzucić.

Uwaga, tego rozdziału nie powinny czytać osoby, które mają mniej niż 16 lat (wiem, że nikt na to nie zwraca uwagi, ale formalności musi stać się zadość).

Część III

Kilka następnych dni musiałem spędzić w łóżku, choć lekarz orzekł, że obrażenia nie są poważne. Szybko odzyskiwałem siły i nudziło mi się niemiłosiernie. Całe szczęście miałem w bracie przyjaciela i kiedy mógł, dotrzymywał mi towarzystwa.
- Masz, przyniosłem ci coś – Eryk usiadł na łóżku i podał mi tabliczkę czekolady.
Ubóstwiałem słodycze, więc ucieszyłem się ogromnie. Chciałem podzielić się z bratem, ale odmówił, więc wziąłem się za pałaszowanie. Potrafiłem spokojnie pochłonąć całą za jednym zamachem.
- Tylko nie jedz tak szybko, bo rozboli cię brzuch.
Zwolniłem trochę, a Eryk się zaśmiał.
- Będzie mi ciebie brakowało – powiedział.
Nagle przestałem jeść i popatrzyłem na niego zdumiony.
- Jak to? Wybierasz się gdzieś? – spytałem zaniepokojony.
- Od następnego roku szkolnego rozpoczynam edukację w Poczdamie – oznajmił z dumą.
Prawie zakrztusiłem się czekoladą, kiedy to usłyszałem.
- Dlaczego akurat tam? Tutaj brakuje ci szkół?
- Tamta szkoła będzie inna od wszystkich. Będzie elitą elit. Gdy ją skończę będę mógł absolutnie wszystko. Oczywiście trzeba przejść masę testów żeby się tam dostać, ale z tym nie powinienem mieć problemu.
Jeszcze nigdy nie widziałem Eryka tak podekscytowanego. Zrozumiałem, że wyjazd do Poczdamu to jego marzenie i nigdy nie śmiałbym stanąć między nim, a marzeniami.


Minęło sześć lat. Świat ulegał tak gwałtownym zmianom, że przeciętnemu człowiekowi trudno było za nimi nadążyć. Napięcia polityczne sięgały zenitu i wszędzie mówiło się o nadciągającej wojnie. To była tylko kwestia czasu, kiedy niezgoda osiągnie punkt krytyczny i nastąpi eksplozja.
Moje życie jednak nie różniło się tak bardzo od tego sprzed kilku lat. Eryk wciąż mieszkał w domu rodzinnym, choć planował rychłą przeprowadzkę. Jego marzenia się spełniły. Wstąpił do SS i piął się po szczeblach kariery szybciej niż ktokolwiek inny. Zaskoczyła mnie jego stałość w uczuciach. Wciąż spotykał się Heidi Milller, choć oficjalnie nie byli zaręczeni. Nie widziałem jej dość długo, do czasu, gdy Eryk przyprowadził ją w Święta Bożego Narodzenia. Bardzo się nie zmieniła, ale miała poważniejsze uczesanie i przybyło jej w biuście. Tak, to muszę przyznać.
- Niebawem zamierzam się wyprowadzić. Mam już upatrzone mieszkanie w centrum – oznajmił Eryk podczas obiadu.
- Mogłeś to chociaż z nami skonsultować – rzekł ojciec z wyrzutem.
- Niby czemu? Jestem dorosły i zarabiam. Mogę decydować za siebie.
Zrobiło mi się przykro. Nie chciałem się rozstawać z bratem. Po chwili jednak przypomniałem sobie, że ja w przyszłym roku również miałem wyjechać. Wybierałem się do tej samej szkoły, którą skończył Eryk.
- Wiesz, Ulrich, bardzo się zmieniłeś. Jesteś teraz tak przystojny jak twój brat – powiedziała nagle Heidi, gdy inni zajęci byli rozmową, wywołując u mnie rumieniec.
Zauważyłem, że dziwnie na mnie patrzy i już wtedy wiedziałem, że czegoś ode mnie chce.


Tego dnia zostałem sam w domu. Eryk poszedł coś załatwić, rodzice bawili się na mieście, a służba dostała wolne. Ja natomiast się nudziłem. Nawet kot miał dosyć zabawy ze mną i poszedł spać. Zostałem sam na sam z własnymi myślami, do czasu, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. Pobiegłem otworzyć, myśląc, że to Eryk, ale zamiast niego zastałem przed progiem Heidi.
- Jest Eryk? – spytała.
- Gdzieś wyszedł. Nie mam pojęcia kiedy wróci – oznajmiłem.
- Nic nie szkodzi, mam czas. Mogę poczekać – weszła do środka, choć wcale jej nie zapraszałem.
- Napijesz się czegoś? – zaproponowałem z grzeczności.
- Nie trzeba.
Usiadłem z nią w salonie, gdyż nietaktem było zostawić gościa samego. Heidi wyciągnęła papierosa i zapaliła, a następnie poczęstowała mnie. Nigdy wcześniej nie paliłem, ale ponieważ było to modne, postanowiłem spróbować. Gdy zaciągnąłem się po raz pierwszy, zacząłem kaszleć, ale twardo paliłem do końca. Teraz jestem w stanie z całą szczerością stwierdzić, że to Heidi zapoczątkowała u mnie nałóg.
- Słyszałam, że zamierzasz iść w ślady brata – powiedziała.
- Zawsze podziwiałem Eryka. Chciałbym być taki jak on.
- Myślę, że pod wieloma względami taki jesteś – stwierdziła gasząc papierosa.
- Naprawdę? – ucieszyłem się.
- Może i różnicie się na pierwszy rzut oka, ale macie te same rysy twarzy – przejechała palcem po moim policzku, a ja nagle poczułem się bardzo skrępowany. – Jesteś innej postury, ale masz równie twarde mięśnie. – Ścisnęła moje ramię i przeszył mnie dreszcz.
Chciałem powiedzieć jej żeby przestała, ale słowa uwięzły mi w gardle. Jej twarz zbliżyła się do mojej tak, że dokładnie czułem jej oddech.
- Zastanawiam się w czym jeszcze jesteście do siebie podobni – to powiedziawszy pocałowała mnie.
Poczułem nagły przypływ rozkoszy, ale opanowałem się szybko i odepchnąłem ją.
- Nie możemy tak robić – powiedziałem cały czerwony ze wstydu. – Jak Eryk się dowie...
- Nie dowie się. – Pocałowała mnie znowu, tym razem dużo mocniej.
Moje rozszalałe hormony przejęły nade mną kontrolę. Wciąż uważałem, że to co robię jest złe i w głębi duszy pragnąłem przestać, ale za nic nie mogłem się na to zdobyć.
- Co ty wyprawiasz... – wyrwało mi się z gardła, gdy pochyliła się nade mną i zaczęła rozpinać mi spodnie.
Nie odpowiedziała jednak, tylko kontynuowała swoje zabiegi. Moje doświadczenie z kobietami do dużych nie należało i nigdy z żadną nie byłem tak blisko. Przygryzłem wargę, nie chciałem wydawać odgłosów, mimo że byliśmy sami. Przez mój brak doświadczenia zakończyłem sprawę prawie tak szybko jak zacząłem.
- Przepraszam – rzekłem zażenowany.
- Nic nie szkodzi. To urocze – uśmiechnęła się lubieżnie. Wiedziałem, że to jeszcze nie koniec „zabawy”.
Rozpięła mi koszulę, przez chwilę napawając się widokiem, po czym uczyniła podobnie ze swoją sukienką. Chwyciła moją dłoń i wsunęła sobie za stanik. To wystarczyło, by ponownie obudzić we mnie żądze. Wciąż odczuwałem wyrzuty sumienia, ale nie umiałem już zawrócić.
Tym sposobem, na kanapie w salonie, straciłem dziewictwo z dziewczyną brata. Całe szczęście, że nas tak nie zastał, bo bez wątpienia zostałaby ze mnie mokra plama.


Oczywistym jest, że przez kilka następnych dni czułem kaca moralnego. Bałem się, że Eryk odkryje mój występek i przykładnie mnie za niego ukarze. Nawet nie chciałem sobie wyobrażać co by mi zrobił. Możliwe nawet, że zauważył po moim zachowaniu, że coś jest nie tak, ale najwyraźniej nie domyślił się co zaszło, bo kara nigdy nie nastąpiła. W końcu przestałem się przejmować, a Eryk sprawiał wrażenie wyjątkowo zadowolonego, choć nie wiem czym. Nawet pozwolił mi przymierzyć swój mundur.
- Naprawdę ci pasuje – oznajmił, przyglądając się, choć ubranie było wyraźnie za duże. – Zapomniałeś o tym – włożył mi czapkę na głowę.
Przyznaję, ogarnęło mnie poczucie dumy, gdy ujrzałem się w lustrze, choć w za dużym mundurze wyglądałem raczej śmiesznie.
- Kiedyś będziesz miał własny – usłyszałem i jeszcze bardziej rozpromieniałem. – To prawda co mówiła matka, masz niezwykłe oczy, którym nikt się nie oprze.
- Co masz na myśli? – zdziwiłem się.
- Masz tak chłodne i przenikliwe spojrzenie, że każdy, kto spojrzy w twoje oczy zrobi wszystko co powiesz. Nawet wujek Hans raz mi to powiedział.
- Co jeszcze ci powiedział?
- Że jeśli będziesz się mnie słuchać, na pewno spełni się każde twoje marzenie – Eryk uśmiechnął się tajemniczo i położył mi rękę na ramieniu. – Dam ci jedną radę. Jak już pójdziesz do nowej szkoły, skoncentruj się tylko na sobie. Jeśli będziesz pomagał innym, nie czeka cię za to nic dobrego.
Przez chwilę patrzył mi prosto w oczy, milcząc, aż nagle zupełnie zmienił temat.
- O, zapomniałbym. Chciałem, żebyś rzucił na coś okiem – podszedł do szuflady i wyciągnął z niej małe pudełko.
W środku znajdował się złoty pierścionek z pomarańczowym kamieniem.
- Co o tym myślisz? Spodoba się jej? – Kompletnie nie rozumiałem co Eryk ma na myśli, lecz brat zauważył moje zdziwienie. – Postanowiłem wreszcie oświadczyć się Heidi – uśmiechnął się.
- Jesteś pewien? – wydukałem. Czułem jak sumienie znowu daje o sobie znać.
- Oczywiście, jesteśmy ze sobą już długo.
- Ale wciąż są rzeczy, których możesz o niej nie wiedzieć – rzekłem nerwowo. Nie chciałem wyznać prawdy, ale bałem się, żeby Eryk nie popełnił błędu, którego będzie potem żałował.
- Głupstwo. Znamy się doskonale. Jutro dam jej pierścionek i poproszę ją o rękę.
Zamilkłem, gdyż mówiąc zbyt wiele pogorszyłbym tylko sytuację. Może Heidi wcale nie była taką złą dziewczyną?


Liczyłem, że wszystko się powiedzie. W końcu każdy popełnia błędy. Może Heidi żałowała swojego czynu tak samo jak ja i wciąż istniała szansa, że między nią i Erykiem wszystko się ułoży? Życzyłem im tego. Miałem nadzieję, że brat wróci do domu szczęśliwi i kiedy usłyszałem, że przyszedł, pobiegłem się z nim zobaczyć.
Zatrzymałem się na schodach, nim Eryk zdążył mnie zauważyć. Zdenerwowany sięgnął do barku i nalał sobie kielicha, którego opróżnił za jednym zamachem. Wtedy nasze spojrzenia się spotkały. Jego oczy wypełniała taka wściekłość, że przez chwilę myślałem o ucieczce, ale szybko uświadomiłem sobie, że i tak nic by mi to nie dało. Powoli zszedłem na dół, gotów stawić czoła bratu.
- Okłamywała mnie... przez ten cały czas! Ladacznica! – warknął.
- Co ci powiedziała? – spytałem przestraszony.
- Że nie wyjdzie za mnie, bo znalazła sobie innego. I to jeszcze kogo? Zwykłego kasjera.
- Coś jest nie tak z kasjerami?
- Nie, ale to oczywiste, że stanowię lepszy wybór! Założę się, że ma też innych kochanków.
Przełknąłem ślinę, a Eryk, widząc mój strach, poklepał mnie po plecach.
- Przepraszam, że tak podniosłem głos. Chciałbym zostać na chwilę sam.
Odetchnąłem z ulgą i odszedłem. Było mi żal Eryka, ale z drugiej strony cieszyłem się, że mój występek nie wyszedł na jaw.
Brat nigdy nie dowiedział się o mojej przygodzie, jednak zawód miłosny bardzo na niego wpłynął. Całkowicie poświęcił się pracy i widywałem go coraz rzadziej. Czułem jak oddala się ode mnie, staje się inny, bardziej bezwzględny, ale nie próbowałem nawet tego powstrzymać. Miałem wrażenie, że są rzeczy, na które nie mam żadnego wpływu.


Rozpoczęcie edukacji w Poczdamie pokryło się z wybuchem wojny, której skutków wtedy jeszcze nie odczuwałem. Mury szkoły skutecznie odgradzały mnie od zewnętrznego świata. Czasami zastanawiałem się jak czuje się mama zupełnie sama i żałowałem, że nie mogę dotrzymać jej towarzystwa. Wiedziałem jednak, że nauka jest teraz moim priorytetem i nie powinienem przedkładać nad nią niczego innego.
Czasem dostawałem listy od Eryka, który wraz z wujkiem Hansem stacjonował w Oświęcimiu. Początkowo wszystko co pisał zdawało się bardzo ogólne i enigmatyczne, jakby coś ukrywał. Stopniowo zdradzał mi coraz więcej na temat swojej pracy, choć była ściśle tajna. Najwyraźniej ufał mi bezgranicznie i wiedział, że nikomu nie zdradzę prawdy. Ciekawe, że pozwolono mu wysyłać takie listy. Sądzę, że pomogło mu w tym wysokie stanowisko i znajomości. Jednak zawsze unikał szczegółów i jestem przekonany, że uchylił mi tylko rąbka tajemnicy. Ja natomiast, do wszystkiego co robił, podchodziłem z zadziwiającą obojętnością. Zazwyczaj ludobójstwo nie jest czymś, co się ignoruje. Ludzie albo się sprzeciwiają, albo sami idą mordować. Ja jednak traktowałem to jak ubój świń, coś co akceptujesz, ale nie chcesz brać w tym udziału. Jak konieczność całkowicie ode mnie niezależną. Może to złe porównanie, ale dobrze oddaje mój tok rozumowania.
Od samego początku wiedziałem, że w szkole łatwo nie będzie. Musieliśmy dawać z siebie wszystko, za równo pod względem umysłowym jak i fizycznym, panowała surowa dyscyplina i karano nas za najmniejsze choćby przewinienie. Jednak nie narzekałem. Byłem dumny, że należę do elity. Ciężko pracowałem by osiągnąć jak najlepsze wyniki i szybko stałem się jednym z najlepszych uczniów. Kto by pomyślał, że zaprzyjaźnię się z kimś tak kompletnie ode mnie innym, a jednak w pewnym sensie podobnym?
Problem Karla polegał na tym, że kompletnie minął się z powołaniem. Nauka nie szła mu najlepiej, a i z zajęć sprawnościowych pozostawał daleko w tyle. Wiedziałem o nim dość sporo, gdyż dzieliliśmy pokój. Zastanawiałem się czemu wybrał taką szkołę, skoro wiedział, że się do niej nie nadaje. Nie mówiąc już o tym jak się tu dostał. Pewnego wieczoru postanowiłem go o to spytać.
- Nie obraź się, Karl, imponuje mi twój opór, ale powiedz mi, jak się tu dostałeś? Egzaminy były dość trudne, a ty... no cóż, masz pewne problemy z nadążaniem za resztą – wyznałem lekko zakłopotany.
Ku mojemu zaskoczeniu chłopak wcale się nie obraził i wprost odpowiedział na pytanie, choć widziałem smutek w jego niebieskich oczach.
- Mam starszego brata, oficera SS. Nawet nie wiesz jak bardzo chciałem, żeby był ze mnie dumny. Już dawno temu powiedziałem sobie, że pójdę w jego ślady, tylko że... zupełnie się od siebie różnimy. Gdyby nie znajomości pewnie w ogóle bym się tu nie dostał – zwiesił głowę.
- Naprawdę? Ja też mam starszego brata i też chcę pójść w jego ślady – ucieszyłem się.
W tym jednym momencie polubiłem Karla. Zrozumiałem, że wbrew pozorom więcej nas łączy niż dzieli. Chciałem żeby opowiedział mi coś więcej o sobie i swojej rodzinie i już miałem zadać kolejne pytanie, gdy nagle zrobiło mi się smutno. Karl dawał z siebie wszystko, tak jak ja, a jednak kompletnie nie pasował do tego miejsca. Jestem pewien, że miał inne talenty i zalety, ale nie mógł ich w żaden sposób wykorzystać w szkole, w której wymagano głównie tężyzny fizycznej i strategicznego myślenia. Żal było mi chłopaka, dlatego stwierdziłem, że nie mogę zostawić go na lodzie. Położyłem mu rękę na ramieniu i uśmiechnąłem się.
- Wiesz co, jak chcesz mogę ci pomóc – powiedziałem i tym samym złamałem zasadę, o której mówił mi kiedyś Eryk.


Codziennie poświęcałem Karlowi chwilę czasu. Uczyliśmy się razem, niekiedy nawet pomagałem mu w treningu, choć było to znacznie trudniejsze. Robił postępy, ale wciąż sporo mu brakowało by uzyskać zadawalające wyniki. Dlatego pewnego dnia porwałem się na ryzykowny czyn. Nie wiem czemu to zrobiłem. Wiedziałem jakie grożą za to konsekwencje, ale czułem, że jeśli mu nie pomogę, będzie mnie to potem dręczyć. Kiedy zobaczyłem, że nie radzi sobie na sprawdzianie, pozwoliłem mu ode mnie ściągać. Niestety nie skończyło się to dobrze.
- Co to ma znaczyć?! – wrzasnął nauczyciel.
Razem z Karlem zamarliśmy. Ściąganie było surowo karane, ale i tak najbardziej bałem się żeby ojciec się nie dowiedział.
- Nie sądziłem, że jesteś do tego zdolny, Ulrich – nauczyciel krzyczał dalej. – Żeby najlepszy uczeń pomagał najsłabszemu, to już szczyty. Co cię napadło?
- Przepraszam – z trwogą przełknąłem ślinę. – To już się nie powtórzy.
- Mam nadzieję... – mężczyzna zabrał nasze kartki i przedarł. – Bo następnym razem nie będę już taki wyrozumiały.
Odetchnąłem z ulgą, bo skończyło się tylko na złej nocie. Ale muszę przyznać, że skoczył mi poziom adrenaliny. To skłoniło mnie do myślenia. Czy rzeczywiście warto jest tak ryzykować pomagając innej osobie? Czy chciałem w ten sposób coś zyskać?
moshi_moshi

Pirat

Licznik postów: 29

moshi_moshi, 19-02-2009, 18:33
Jest i rysunek

http://s1.zapodaj.net/17443484.jpg.html

Bracia Richter
Vampircia

Legendarny pierwszy oficer

Licznik postów: 1,499

Vampircia, 19-02-2009, 18:38
Kiedyś się zastanawiałam, czy nie wrzucać tu też "Po tamtej stronie", ale stwierdziłam, że to tekst za długi i zbyt kontrowersyjny na to forum. I tak jestem pod wrażeniem, że Ulricha ktoś czyta.
gook

Piracki wojownik

Licznik postów: 174

gook, 01-03-2009, 19:42
To jest BOSKIE! Aż przeczytałam wszyściutko. Cholernie cudownie piszesz!
Powinnaś wydać książkę. ;P Serio.
Podoba mi się styl i wyszukane słownictwo. Jeśli napiszesz coś nowego, na pewno przeczytam. xP Masz we mnie zagorzałą fankę.
RdR

Pierwszy oficer

Licznik postów: 1,157

RdR, 01-03-2009, 20:56
Dziwne że wcześniej nie widziałem tego tematu. Przeczytałem wszystkie trzy części za jednym zamachem, choć nosiłem się z zamiarem przeczytania jednej. Historia niesamowicie ciekawa i wciągająca. Akcja toczy się bardzo szybko i to mi się bardzo podoba. Dodam jeszcze że bardzo lubię realia drugiej wojny światowej i sytuacji w Niemczech za Hitlera i w momencie, w którym dążył do władzy. Nie mogę się już doczekać kiedy wrzucisz następną część.

Cytat:Kiedyś się zastanawiałam, czy nie wrzucać tu też "Po tamtej stronie", ale stwierdziłam, że to tekst za długi i zbyt kontrowersyjny na to forum.


Błagam Cię wrzuć to! Tytuł już wskazuje że tekst jest o tym czym się najbardziej interesuję. Będę bardzo wdzięczny jeśli ten tekst ukaże się na forum.
moshi_moshi

Pirat

Licznik postów: 29

moshi_moshi, 02-03-2009, 19:55
,,Po tamtej stronie'' to moja ulubiona historia Vampirci Big Grin Jest najlepsza...choć ostatnio alternatywy doganiaja ja w zawrotnym tempię Big Grin
Vampircia

Legendarny pierwszy oficer

Licznik postów: 1,499

Vampircia, 03-03-2009, 00:26
Część IV

W nocy, gdy pogasły już wszystkie światła, a większość kolegów spała, Karl zagadał do mnie.
- Śpisz? – spytał.
- Nie – szepnąłem.
- Przepraszam za ten sprawdzian – wydukał nieśmiało.
- Nie przepraszaj. Przecież to ja zawaliłem sprawę. – Nie chciałem żeby się obwiniał, bo jakby na to nie patrzeć, wpadliśmy przez moją głupotę.
- Ale teraz masz przeze mnie problem.
- Karl, nie histeryzuj, na razie nic strasznego się nie stało – uspokoiłem go i chyba skutecznie, bo niedługo później poszedł spać.


W szkole zyskałem nie tylko przyjaciela, ale też wroga. Niestety, ale tak to w życiu jest, nawet jak nie chcesz mieć z nikim zatargów, czasami pewnych spraw nie możesz przewidzieć. Czasami zdarza się, że ktoś cię znienawidzi, nawet jeśli nic tej osobie nie zrobisz. Tak było z Heinzem. Nasze relacje pozostawały całkowicie neutralne, do czasu, gdy nakazano nam wszystkim zebrać się w auli. Nie wiedzieliśmy o co chodzi, więc nasłuchiwaliśmy w skupieniu.
- Moi drodzy uczniowie, mam wam coś ważnego do zakomunikowania – oznajmił naczelnik. – Dostąpiliśmy ogromnego zaszczytu. Naszą szkołę ma odwiedzić sam F??hrer.
Wśród uczniów dało się słyszeć wielkie poruszenie.
- Dlatego postanowiłem wyznaczyć naszego najlepszego ucznia, by uroczyście powitał gościa. Tak, bierzcie przykład z Ulricha Richtera, bo to jemu przypadnie ten zaszczyt.
Nagle oczy wszystkich skierowały się na mnie, a ja rozdziawiłem usta, nie będąc w pełni pewnym co się dzieje. Ja najlepszym uczniem? Na pewno znajdowałem się czołówce, ale na sto procent mogę stwierdzić, że Heinz był lepszy ode mnie. Od samego początku wykazywał niezwykły talent, dlatego przyjęli go do szkoły. Pochodził z biednej, robotniczej rodziny, ale dzięki swej tężyźnie fizycznej i umiejętnościom mógł liczyć na stypendium. Zdziwiłem się, że to nie jego wybrali.
Po zebraniu postanowiłem udać się do gabinetu naczelnika, by spytać, czy nie zaszła pomyłka. Wolałem wiedzieć teraz, niż potem przeżywać niepotrzebne rozczarowania. Nim jednak otworzyłem drzwi, usłyszałem głosy dochodzące ze środka.
- Czemu to Ulrich został wyznaczony? Przecież ja mam najlepsze wyniki – ten głos zidentyfikowałem jako Heinza. Nie brzmiał na zadowolonego.
- Tą rozmowę uznaję za zakończoną – odpowiedział naczelnik.
- Jak to? Chodzi o to, że jest z bogatej rodziny i dlatego wolno mu więcej, tak?
- Ulrich to syn generała Richtera. Do tego dobry uczeń. Uważam go za najlepszego kandydata, a ty nie masz prawa kwestionować moich decyzji! – wyraźnie słyszałem, że naczelnik się zdenerwował.
- Dlaczego skłamał pan, że to najlepszy uczeń?
- Wyjdź! Natychmiast!
Oddaliłem się, nim Heinz mógł mnie zobaczyć. Zdałem sobie sprawę, że z tej konfrontacji nie wyniknęłoby nic dobrego.


Po pamiętnym dniu wizytacji, zdobyłem niezwykłą popularność wśród kolegów. Początkowo bałem się, że będą zawistni, ale tak się nie stało. Owszem, zazdrościli mi trochę, ale również podziwiali i szanowali. Stałem się dla nich wzorem, tak jak niegdyś mój brat dla swoich kolegów i dla mnie. Karl cieszył się moim szczęściem i chyba rozpierała go duma, że to on jest moim najlepszym przyjacielem. Wiele osób zgłaszało się do mnie, bym i pomagał w różnych sprawach, ale Karlowi poświęcałem najwięcej uwagi.
Okazało się jednak, że nie wszyscy żywili do mnie szacunek. Pamiętam to dokładnie, jakby zdarzyło się wczoraj. Wracałem z prysznica, gdy Heinz zagrodził mi drogę. A należy tu zaznaczyć, że posturę miał imponującą. Przypominał mi trochę Eryka. Był wysoki, dobrze zbudowany, o typowo aryjskiej urodzie. Wyglądałem przy nim dość niepozornie.
- Wydaje ci się, że jak masz pieniądze, to jesteś lepszy od innych? – warknął.
Nie sądziłem, by chciał się wdawać ze mną w bójkę, bo groziła za to surowa kara, ale wyraźnie mnie zaczepiał.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz. – Próbowałem przejść, ale mnie nie przepuścił.
- Ja muszę ciężko pracować, a tobie wystarczy nazwisko, co?
Zdenerwowałem się. Jeszcze raz spróbowałem przejść, ale wtedy dostałem pięścią w twarz. Siła ciosu sprawiła, że mnie zamroczyło i przez chwilę nie wiedziałem co się dzieje. Upadłem na posadzkę i zauważyłem, że Heinz szykuje się do kolejnego ataku. Jedyne co mi pozostawało, to zrobić unik i oddać mu, co zresztą uczyniłem. Nie miałem szans w dłuższej walce, ale nim doszło do czegoś poważniejszego, rozdzielił nas jeden z nauczycieli.
- Właśnie się doigraliście! Do karceru! Obaj! – wrzasnął.


W hitlerowskiej szkole panowały surowe zasady, zwyczaje wręcz spartańskie. Każde przewinienie groziło poważnymi konsekwencjami. Choć karcer kojarzy się raczej z więzieniem, karanie nim uczniów nie było niczym niezwykłym. Jeśli ktoś był za słaby psychicznie by wytrzymać, to znaczyło, że nie był godzien noszenia munduru elitarnej szkoły.
Ja nie załamałem się ani razu. Odsiedziałem swoje ze stoickim spokojem. Co prawda uważałem, że ukarano mnie niesprawiedliwie, ale nawet przez myśl mi nie przeszło by kłócić się z nauczycielami. Tylko głupiec buntowałby się przeciwko wyższym stopniem. Gdyby nie moje posłuszeństwo i skrucha, możliwe, że skończyłbym znacznie gorzej.
Po wypuszczeniu zostałem zaprowadzony wraz z Heinzem do gabinetu naczelnika. Obawialiśmy się jego gniewu, ale przywitał nas spokój wskazując, że emocje trochę opadły.
- Jesteście jednymi z najlepszych uczniów w tej szkole. Możliwe, że jednymi z najlepszych od czasów jej założenia – mężczyzna zbliżył się do nas, po czym zwrócił się bezpośrednio do mnie. – Wybitne osiągnięcia twojego brata będą zawsze pamiętane. Stanowił wzór dla wszystkich kolegów. Teraz, jako oficer, wreszcie ma szansę zrobić coś ważnego dla Rzeszy. W tak młodym wieku, takie osiągnięcia. Niebywałe! Ale ty również możesz taki się stać. Musisz jednak wyzbyć się tych małych słabostek, przez które wpadasz w kłopoty.
- Tak jest! – odpowiedziałem z przekonaniem.
Naczelnik przeniósł wzrok na Heinza i podszedł do niego.
- Co zaś do ciebie, to masz wielki potencjał, ale jesteś zbyt impulsywny. Najwyższy czas byś zrozumiał, gdzie twoje miejsce. Naucz się panować nad emocjami, a gwarantuję ci wielką karierę.
Gdy już naczelnik skończył prawić nam morały, usiadł za biurkiem i przeszedł do konkretów.
- Dam wam szansę się zrehabilitować. Wreszcie będziecie mieli okazję sprawdzić się w akcji. Prawdziwej akcji. Mam nadzieję, że mnie nie zawiedziecie.
Serce zabiło mi szybciej. Tak długo na to czekałem. W końcu uda mi się udowodnić, że jestem godny nazwiska Richter.


Opuściliśmy mury szkoły i zaprowadzono nas do człowieka, który miał nam wydawać rozkazy. Był nim młody oficer SS, który przedstawił się jako porucznik Kuhn. Choć wyglądał na zaledwie dwadzieścia pięć lat, jego masywna sylwetka budziła szacunek. Przy nim i Heinzu czułem się jak chucherko, mimo że moje osiągnięcia wyraźnie wskazywały, że nie należę do słabeuszy.
- Otrzymaliśmy donos o młodej, żydowskiej parze ukrywającej się w opuszczonym domu nieopodal. Waszym zadaniem jest ich pojmać – oznajmił oficer.
Dostaliśmy po karabinie i to już wystarczyło by podskoczyła mi adrenalina. Czułem się jak profesjonalista. Udaliśmy się, wraz z porucznikiem, na miejsce zdarzenia. Mimo, że zadanie wyglądało na bardzo typowe, przez całą drogę serce waliło mi jak młot. Ogarnęła mnie podekscytowanie. Fakt, że pozwolono mi wziąć udział w prawdziwej akcji napawał mnie dumą. Niech no tylko opowiem wszystko Erykowi. Na pewno się ucieszy.
Dom znajdował się na obrzeżach miasta i nie należał do dużych, ale miał dwa piętra, wliczając parter. Gdy się zbliżyliśmy, padły strzały z górnej kondygnacji. Nie ukrywam, wystraszyłem się, ale na szczęście żadnemu z nas nic się nie stało. Ukryliśmy się za wielkim dębem, rosnącym nieopodal i rozpoczęliśmy ostrzał domu. Tym razem moje podekscytowanie połączył się z niepokojem. Zrozumiałem, że to nie zabawa, jeden fałszywy ruch mógł być tragiczny w skutkach.
Sądzę, że wymiana ognia nie miała większego sensu, ale porucznik liczył na to, że przeciwnikowi skończy się amunicja. Tak się jednak nie stało i wyglądało na to, że wróg jest lepiej uzbrojony niż myśleliśmy. Nie sposób było dostać się do środka, gdyż groziło to trafieniem. Jednak nasz obecny dowódca był sprytnym człowiekiem i zaświtała mu w głowie myśl.
- Richter, podpal dom. Będziemy cię osłaniać – padł nagle rozkaz.
Zawahałem się. Nie chodziło bynajmniej o strach, po prostu nie spodziewałem się takiego polecenia.
- Słyszysz co do ciebie mówię?! – porucznik się zdenerwował.
- Ja to mogę zrobić! – z dumą oznajmił Heinz i spojrzał na mnie kpiąco.
- Poradzę sobie – zreflektowałem się nagle. Nie mogłem wyjść na tchórza.
Wykonałem rozkaz bez mrugnięcia okiem, a w zasadzie wykonaliśmy, bo Heinz skoczył do sąsiedniego domu po materiały. Wziąłem duży kij, obwiązałem szmatami i polałem benzyną, a następnie podpaliłem. Tak przygotowaną pochodnię cisnąłem w stronę wiadomego budynku. Ogień rozprzestrzenił się bardzo szybko i wkrótce cały dom płonął jak gigantyczna pochodnia. Sądziłem, że ukrywająca cię w środku para podda się i wybiegnie na zewnątrz, unikając płomieni, ale to nigdy nie nastąpiło. Obserwowałem palący się budynek w coraz większym szoku. Nie mogłem uwierzyć, że oni naprawdę tam zostali, że wybrali śmierć w płomieniach. Śmierć, którą sam im zgotowałem. Wykonywałem tylko rozkazy, ale to moja ręka podłożyła ogień. Ta myśl nie dawała mi spokoju.
Kiedy płomienie ustały, porucznik nakazał Heinzowi wejść do zniszczonego domu i zrzucić z góry ciała. Wiedziałem, że czuł obrzydzenie, ale nie okazał tego.
Nagle poczułem okropny swąd i ujrzałem dwa, koszmarnie opalone trupy. Widok był tak potworny, że poczułem jak żołądek odwraca mi się do góry nogami. Przyłożyłem sobie rękaw do nosa by nie czuć smrodu.
Oficer ani trochę nie okazywał niesmaku. Widziałem wręcz jak się uśmiecha. W pewnym momencie stanął na zwłokach należących do kobiety, a na jego twarzy odmalował się niebywały wyraz satysfakcji. Zaczął deptać trupa z takim zadowoleniem, jakby dopiero to pozwalało mu w pełni napawać się zwycięstwem.
Przez pewien moment byłem jakby nieobecny duchem. Do rzeczywistości przywołał mnie dopiero głos porucznika, który zarządził powrót.
- Czy mogę... iść za potrzebą? – wydukałem.
- Byle szybko!
Pobiegłem w krzaki, ale wcale nie po to, żeby się wysikać. Jak tylko znikłem reszcie z pola widzenia, zwymiotowałem. Kompletnie pozbyłem się zawartości żołądka, choć wiele w nim nie było. Zrobiło mi się słabo, ale za nic nie mogłem dać tego po sobie poznać. Postarałem się oczyścić umysł i opanować emocje. Wróciłem, kiedy byłem pewny, że nie skompromituję się przed innymi.


Wieczorem usiadłem przy szafce i postanowiłem napisać list do brata. Brakowało mi go, bardzo potrzebowałem z nim porozmawiać, ale jedyne, co mogłem zrobić, to przelać swoje uczucia na papier i czekać, aż dostanę odpowiedź.

Drogi Eryku

Napisałem nagłówek i zacisnąłem dłoń na piórze. Szukałem odpowiednich słów, zastanawiałem się, co powinienem powiedzieć, a co lepiej opuścić i zrozumiałem, że czeka mnie trudne zadanie, bo ścierały się we mnie tak sprzeczne emocje, że w żaden sposób nie umiałem ich wyrazić.

Co czujesz, gdy zabijasz człowieka? Czy dręczy cię potem ta myśl?

Znowu się zawahałem. Eryk nigdy nie wspominał o wyrzutach sumienia, więc pytanie wydało mi się głupie, ale postanowiłem pisać dalej.

A może odebranie życia komuś gorszemu sprawia ci radość? Tak powinno być, prawda? Ale mi nie sprawiło. Zabiłem dzisiaj, a właściwie przyczyniłem się do czyjejś śmierci. Dostałem taki rozkaz i go wykonałem, to dobrze, prawda? Powiedz, że moje rozterki są normalne, proszę. Powiedz, że to minie. Boję się. Boję się, że nigdy nie będę taki jak ty, że to mnie przerośnie...

Nagle urwałem i zmarszczyłem brwi. Jak mogłem wygadywać takie rzeczy? Przecież Eryk mnie wyśmieje, będzie ze mnie szydził. Przecież to bzdury, wypisuję bzdury.
Zmiąłem kartkę w dłoni i wyrzuciłem. Wziąłem nową i zacząłem pisać od początku.

Drogi Eryku
Myślę, że będziesz ze mnie dumny. To był dla mnie ważny dzień. Pozwolono mi wziąć udział w prawdziwej akcji. Tak się cieszę, że wreszcie zrobiłem coś pożytecznego...
RdR

Pierwszy oficer

Licznik postów: 1,157

RdR, 03-03-2009, 14:57
Ta historia naprawdę nieźle wciąga. Bardzo podobały mi się końcowe rozterki bohatera. Opis akcji też niczego sobie. Nie wiem czemu ale cały czas miałem przeczucie że Heinz podczas tej akcji zginie xD. Czekam na następną część.
gook

Piracki wojownik

Licznik postów: 174

gook, 03-03-2009, 20:35
Tak jak mówiłam- genialne. Zgodzę się z poprzednikiem, że końcówka niesamowicie wciąga. Chociaż mi najbardziej podobał się opis jak to Urlich chciał wyminąć Heinza, by nie wdawać się w tarapaty. ;P Aż to 'czułam'.
Vampircia

Legendarny pierwszy oficer

Licznik postów: 1,499

Vampircia, 08-03-2009, 17:21
Część V

Drogi Ulrichu
Cieszę się, że mam takiego brata jak ty. Przynosisz chlubę naszej rodzinie. Musisz mieć znakomite wyniki skoro już teraz powierzają ci takie zadania. Wróżę ci szybką karierę. Pamiętaj, rób co ci mówią przełożeni, a będzie dobrze. Kiedyś sam zaczniesz wydawać rozkazy.
Zbliżają się święta, a to znaczy, że wkrótce się zobaczymy. Wtedy wszystko mi opowiesz. Już nie mogę się doczekać...


Czytałem list od Eryka i czułem jak wstępują we mnie nowe siły. Tęskniłem za rodziną i niecierpliwie wyczekiwałem dnia, gdy znowu się z nią spotkam. Często o nich myślałem. Matka musiała czuć się bardzo samotna, opuszczona przez synów i męża. Wyobrażałem sobie jej szczęście, kiedy ujrzy nas wszystkich.
Leżałem na łóżku, nie wypuszczając listu z rąk. Przeczytałem go jeszcze dwa razy, delektując się każdym słowem brata. Stanowiły dla mnie jedyne ukojenie, bo nie ukrywam, że pomimo mej wytrzymałości, przeżywałem w szkole wiele ciężkich chwil, jak wszyscy pozostali i pragnąłem, by już się skończyła.
- Twój brat pewnie cieszy się na myśl o spotkaniu z tobą – odezwał się nagle Karl. – Musi być z ciebie dumny.
- Starałem się go nie zawieść.
- Chciałbym być taki jak ty. Mnie pewnie nie powitają z otwartymi ramionami – chłopak zwiesił głowę.
- No co ty, twoja rodzina pewnie już się nie może doczekać aż wrócisz – poklepałem go po plecach, ale odpowiedział mi tylko wymuszonym uśmiechem.


Pamiętam, że jak wysiadłem z pociągu i zobaczyłem rodzinę, moje serce natychmiast zabiło szybciej. Pognałem w ich kierunku i rzuciłem się bratu na szyję. Wiem, że grzeczność nakazywała najpierw przywitać się z rodzicami, ale nie mogłem się powstrzymać. Gdyby Eryk nie był taki wielki i silny, pewnie bym go przewrócił. Stęskniłem się ogromnie i z trudem się od niego oderwałem. Następnie przywitałem się z pozostałymi.
- Coraz bardziej upodabniasz się do Eryka. Cieszę się, że mam takich silnych i przystojnych synów – matka mnie wycałowała i po raz pierwszy nie czułem się tym zażenowany. Chyba brakowało mi rodzinnego ciepła.
W domu powitał mnie herr Miau Miau. Stare kocisko trzymało się bardzo dobrze, jak tylko wziąłem go na ręce zaczął mruczeć. Dostałem go na święta, gdy miałem sześć lat, więc mijała jedenasta rocznica sprowadzenia kota do naszego domu. Zastanawiałem się co dostanę tym razem, ale starałem się jakoś specjalnie nie ekscytować, wszakże nie byłem już dzieckiem. Żałowałem, że nie jestem w stanie niczego kupić bliskim, ale z drugiej strony, wiem, że nie oczekiwali tego po mnie. Zresztą, mieli wszystkiego pod dostatkiem. Choć panowała wojna, moja rodzina pławiła się w przepychu bardziej niż kiedykolwiek. A może to właśnie dzięki wojnie?
- Mam coś dla ciebie – matka zwróciła się do mnie przy wigilijnej kolacji i sięgnęła do szafy. – Wiem, że chłopcy w twoim wieku wolą dostawać inne rzeczy, ale pomyślałam, że przyda ci się coś praktycznego.
Wręczyła mi czapkę, rękawiczki i szalik, bardzo eleganckie i wysokiej jakości. Uśmiechnąłem się i pocałowałem ją w policzek.
- W tej waszej szkole musi być strasznie zimno. Nie chcę żebyś przemarzł – wyjaśniła.
- Oni tam mają hartować ciało i ducha, a nie wygrzewać się – skwitował ojciec, ale matka posłała mu takie piorunujące spojrzenie, że szybko zamilkł i wrócił do jedzenia.
- Ja też mam dla ciebie coś ciepłego, mamo – powiedział Eryk i udał się do innego pokoju.
Zastanawialiśmy cię cóż to może być i wyczekiwaliśmy w skupieniu, najbardziej oczywiście niecierpliwiła się matka. Kiedy Eryk wrócił z futrem z norek, rozdziawiła usta w zdumieniu.
- Eleganckie futro, dla eleganckiej damy – Eryk pomógł jej się ubrać.
- Jest piękne. Och, dziękuję ci! – mama była w siódmym niebie, dostała coś, o czym marzyła każda kobieta.
Sam nie mogłem wyjść ze zdziwienia. Takie futro musiało kosztować fortunę. Wiedziałem, że oficerom się powodzi, ale nie sądziłem, że aż tak. Czułem, że Eryk jeszcze nie raz mnie zaskoczy w te święta.


Siedziałem z bratem w moim pokoju. Jakże mi tego brakowało - własnego łóżka, własnej szafy, własnych książek no i oczywiście zapachu domu. Siedzieliśmy na posłaniu, o którym marzyłem każdej nocy przez ostatnie miesiące i przeglądaliśmy zdjęcia z dzieciństwa. Moją rodzinę zawsze było stać na aparat, więc album był obszerny.
- Popatrz, to chyba pierwsze nasze zdjęcie razem – powiedział Eryk. – Miałeś chyba z rok. Lubiłeś siedzieć mi na kolanach. I wpychałeś do buzi wszystko co znalazłeś.
- Więcej nie opowiadaj. Nie chcę wiedzieć, co jeszcze robiłem.
Eryk się zaśmiał i sięgnął po coś do kieszeni.
- Zapomniałbym, przecież mam dla ciebie prezent. – Wyciągnął złoty zegarek kieszonkowy na łańcuszku.
- To prawdziwe złoto? – zdumiałem się, biorąc przedmiot w dłonie.
- Najprawdziwsze.
Zatkało mnie. Najpierw futro, teraz zegarek... Eryk zawsze miał gest, ale tym razem przeszedł samego siebie. Podarek wyglądał na niezwykle drogi. Co jednak przykuło moją uwagę, to inicjały J.R. na odwrocie. Nagle pojąłem w jaki sposób Eryk zdobył ten prezent. Wcale nie potrzebował do tego celu pieniędzy, bo go nie kupił.
- To futro i ten zegarek... to łupy, prawda?
- Owszem. Przeszkadza ci to?
- Nie, skądże.
- Bo jak chcesz nowy, to mogę wymienić. Chociaż ten wydaje się chodzić bez zarzutu.
- Nie, nie trzeba. Po prostu dziwnie jest mieć coś, co należało do osoby, której nie znałeś.
- Tobie się bardziej należy, więc po co w ogóle o tym myśleć?
Uśmiechnąłem się i schowałem prezent do kieszeni. Przypomniałem sobie, że była pewna rzecz, o której chciałem z Erykiem porozmawiać. Chciałem poruszyć ten temat w listach, ale zawsze się wahałem i w rezultacie rezygnowałem. Uznałem, że teraz nadszedł dobry moment, by opowiedzieć o moich rozterkach.
- Eryk, jest coś co chciałbym ci powiedzieć, ale proszę... nie bądź na mnie zły, ani nie śmiej się ze mnie.
- Czemu miałbym być zły?
- Bo widzisz... – zacząłem nerwowo przebierać palcami. – Wtedy, jak podpaliłem ten dom... to nie było miłe uczucie... żałowałem tego.
Nerwowo spuściłem głowę, gdyż bałem się spojrzeć bratu prosto w oczy. Spodziewałem się, że uniesie się w gniewie, albo mnie nawet trzepnie w twarz, ale to nie nastąpiło. Położył mi rękę na ramieniu i wtedy spojrzałem na niego. Nie wyglądał na zdenerwowanego.
- Ubieraj płaszcz, idziemy na spacer – oznajmił ku mojemu zdumieniu.
- Po co?
- Bo jest biało i ładnie, a ja lubię rozmawiać spacerując. Chodź, odpowiem na twoje pytania i wyjaśnię ci wszystko.
Za jego namową ubrałem się i razem poszliśmy na spacer. Udaliśmy się do lasku nieopodal, na polankę, gdzie wciąż stała moja stara huśtawka. Nagle przypomniała mi się Estera i zastanawiałem się jaki spotkał ją los, ale szybko zepchnąłem tę myśl na dalszy plan. To nie było już istotne.
Napadało sporo śniegu, ale nie było ani dużego mrozu, ani wiatru, więc spacerowało się bardzo przyjemnie. Księżyc zbliżał się do pełni i oświetlał nam drogę. Dotarliśmy do niewielkiego wzgórza, z którego wspaniale było widać światła miasta. Pokryte śniegiem drzewa sprawiały, że sceneria zdawała się wręcz magiczna.
- Pięknie tu, nie sądzisz? – spytał Eryk.
- To prawda – odparłem, wdychając czyste, mroźne powietrze.
- To dzięki ludziom takim jak ja czy ojciec, to wszystko wciąż należy do nas.
- A co ze mną?
- Niebawem do nas dołączysz. Właśnie to staram ci się uświadomić. To wszystko zdaje się piękne, ale tak naprawdę nasz świat niewiele różni się od świata zwierząt. Życie to nieustanna walka o przetrwanie. Albo zjadasz, albo jesteś zjadany.
- Ale to nie tłumaczy zabicia kogoś, kto nic ci złego nie uczynił.
- Jeszcze nie uczynił. Ale wolisz poczekać aż uczyni i będzie za późno? – Eryk spojrzał na mnie i chyba zacząłem rozumieć o co mu chodzi. – To co robię może ci się wydać radykalne, ale uwierz mi, że to jedyny sposób. Przyszłe pokolenia będą mi kiedyś za to wdzięczne.
- Ale nie miewasz czasem wyrzutów sumienia?
- A ty miewasz wyrzuty sumienia jak zabijesz komara?
- Nie.
- Dlaczego?
Pytanie zdawało mi się trochę dziwne i oczywiste, ale postanowiłem odpowiedzieć.
- Bo to tylko komar. Poza tym gdybym go nie zabił, to by mnie ugryzł.
- Widzisz? Sam odpowiedziałeś na moje pytanie. Z Żydami jest dokładnie tak samo. Powiem wprost, bez owijania w bawełnę. Albo my się pozbędziemy ich, albo oni nas. Kim wolisz być? Zjadającym, czy zjadanym?
Trudno było dojrzeć oczy brata w tak słabym świetle, ale myślę, że patrzył na mnie typowym dla siebie, penetrującym spojrzeniem. Powoli docierało do mnie znaczenie jego słów. Do tej pory zawsze ufałem Erykowi i dobrze na tym wychodziłem. Czemu miałbym mu nie zaufać i tym razem? Przecież był starszy, mądrzejszy i doskonale wiedział co robi.
- A co jeśli następnym razem znowu się zawaham? – spytałem z niepokojem.
- Z czasem to minie. Początki zawsze są trudne – brat uśmiechnął się i poklepał mnie po ramieniu, a ja wreszcie poczułem się spokojny.


Po świętach wstąpiły we mnie nowe siły. Z każdym dniem rozumiałem lepiej, co chciał mi uświadomić Eryk. Pojąłem, że świat jest bardziej skomplikowany niż myślałem do tej pory i że zamiast tracić czas na bezproduktywne rozważania, należy pracować nad sobą, tak by stawać się coraz silniejszym i zdecydowanym. Nie mogłem pozwolić sobie na chwile wahania, czy rozterki. Musiałem dążyć do celu, który sobie postawiłem i nie dawać się zwieść słabostkom. Chciałem budować nowy wspaniały świat razem z Erykiem.
Oczywiście nie mogłem dorosnąć z dnia na dzień i zdarzały mi się jeszcze potknięcia. Czasem odruchowo postępowałem w sposób niezgodny z zasadami. Wciąż zapominałem o tym, co powiedział mi brat o pomaganiu innym.


- Jestem beznadziejny, nawet tego nie umiem zrobić jak należy – westchnął Karl i odłożył karabin.
Właśnie odbywaliśmy zajęcia praktyczne i kazano nam czyścić broń na czas, co wbrew pozorom nie było to takie proste, bo wymagało jej rozłożenia i ponownego złożenia. Na dodatek ciągle nas kontrolowano i poganiano.
- Przecież robisz to jak należy, tylko trochę za wolno. Daj, pomogę ci – powiedziałem, chwytając za części broni Karla.
- Nie, zostaw. Nie chcę żebyś miał przeze mnie kłopoty.
- Przecież to tylko głupie czyszczenie broni. Ja już swoją złożyłem, więc mogę...
- Co ty wyprawiasz, Richter?! – prowadzący tak huknął, że dostałem gęsiej skórki.
- Pokazywałem koledze skuteczniejszą technikę – starałem się zachować spokój.
- W okopie też mu będziesz pokazywał? Natychmiast opuśćcie moje zajęcia!
Obaj zamarliśmy na chwilę, ale widząc rozzłoszczoną twarz oficera postanowiliśmy nie zwlekać i jak najszybciej spełnić jego żądanie.


Znowu wylądowałem w gabinecie naczelnika. Zżerał mnie strach, ale starałem się tego nie okazywać. Siedziałem wyprostowany, z dumnie podniesioną twarzą, ale serce dudniło mi w piersi i czułem, że zaczynam się pocić.
- Słyszałem, że nie pierwszy raz pomagałeś koledze na zajęciach, mimo, że regulamin tego zabrania – rzekł ze spokojem mężczyzna. Przyznam szczerzę, już wolałem być okrzyczany, niż słuchać tego wyważonego głosu.
- Karl to mój przyjaciel. Nie mogłem go zignorować – wyjaśniłem.
- Przyjaciel, czy nie, reguł się przestrzega, zwłaszcza w elitarnych szkołach, takich jak ta. W normalnych okolicznościach poinformowałbym twojego ojca, ale na twoje szczęście jest wojna i ma ważniejsze sprawy na głowie.
- Przysięgam, że już więcej pana nie zawiodę – powiedziałem wlepiając wzrok w ścianę.
- Spójrz mi prosto w oczy i powtórz to.
Bałem się patrzeć naczelnikowi w oczy, ale zmusiłem się do tego.
- Przysięgam, że już pana nie zawiodę! – podniosłem głos, by wiedział, że mówię prawdę.
- Obyś był ze mną szczery. Szkoda by było, gdyby zmarnował się taki utalentowany chłopak jak ty. Musisz zrozumieć, że tę szkołę mogą ukończyć tylko najlepsi. To jak selekcja naturalna. Tylko wyeliminowanie słabych jednostek pozwoli nam wygrać wojnę.
- Czy mogę już odejść? – spytałem beznamiętnie.
- Idź i lepiej weź sobie moje słowa do serca.


Poczucie ulgi nie trwało długo. Kiedy wszedłem do pokoju, zaniemówiłem. Karl pakował walizkę, a mundur zmienił na strój cywilny. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom.
- Karl, co ty wyprawiasz? – spytałem wreszcie.
- Nie widać? – chłopak odpowiedział takim głosem, jakby już kompletnie stracił nadzieję.
- Wyrzucili cię?
- Sam zrezygnowałem. Niepotrzebnie tu zdawałem. Kompletnie tu nie pasuję.
- Hej, nie postępuj tak pochopnie. Daj sobie szansę.
- Prawdę mówiąc, już od dawna zastanawiałem się, czy nie zrezygnować. Dalsze zwlekanie nie ma sensu.
- Nie rób tego! Wytrzymałeś tak długo. Zobaczysz, że ci się uda – próbowałem go za wszelką cenę zatrzymać.
- Nic nie potrafię. W niczym nie jestem dobry. Tu takich nie potrzebują.
- Bzdura! Każdy jest w czymś dobry, ty też.
- Tak? Na przykład w czym? – Karl spytał z sarkazmem i chwycił spakowaną walizkę.
- Na przykład w sztuce. Widziałem twoje rysunki. Są świetne. Masz talent.
Moje słowa w ogóle nie zrobiły na nim wrażenia.
- A możesz mi wyjaśnić w jaki sposób rysunki pomogą wygrać wojnę?
Zamilkłem, bo kompletnie nie wiedziałem co odpowiedzieć. Karl mnie zaskoczył i muszę przyznać, że miał rację, choć nie chciałem tego przyznawać. Żyliśmy w czasach, w których pewne zdolności nikomu nie były potrzebne. Liczyła się siła i szybkość podejmowanych decyzji, coś, w czym nigdy dobry nie był.
Chłopak westchnął i ruszył w kierunku drzwi. Kiedy wyszedł na korytarz, pognałem za nim.
- Poczekaj! Wciąż jeszcze możesz zmienić zdanie!
- Nie chcę, żebyś miał przeze mnie jeszcze jakieś problemy – powiedział mi na odchodnym. – Nie martw się. Będę do ciebie pisał.
Wtedy widziałem go po raz ostatni.


Zgodnie z obietnicą, Karl pisał listy. Opowiadał co u niego słychać w taki sposób, jakby był na wakacjach. Można by odnieść wrażenie, że jego życie przypominało sielankę, bo wspominał tylko o przyjemnych rzeczach, jakby troski nie istniały. Ale ja doskonale wiedziałem, że nie zdradza wszystkiego. Chyba chciał, bym myślał, że u niego wszystko w porządku, ale zbyt dobrze go znałem, by dać się zwieść. Nawet kiedy wspominał, że jedzie na front, robił to w taki sposób jakby w ogóle mu to nie przeszkadzało i w ogóle się nie bał. Nawiasem mówiąc, to był ostatni list, jaki od niego otrzymałem. Potem słuch o nim zaginął.
Czułem się jakby część mojego życia wypełniła pustka. Byłem samotny, bardzo samotny. Już nawet listy od brata nie przynosiły ulgi. Miałem dosyć szkoły. Dosyć tych grubych murów i ponurego zamczyska. Zastanawiałem się czy wszystkie szkoły Rzeszy takie są – zimnie i mroczne? Ale musiałem wziąć się w garść i wytrzymać. W końcu nie mogłem zaprzepaścić ambitnych planów.
Czasami monotonii ustępowały miejsce szczególne wydarzenia. Do nich należały coroczne zawody w pięcioboju. Zjeżdżało się na nie wielu dygnitarzy i oficerów, by podziwiać umiejętności najzdolniejszej niemieckiej młodzieży. Byłem jednym z faworytów. Nauczyciele pokładali we mnie ogromne nadzieje, choć nie liczyłem na zwycięstwo. Oczywiście zależało mi na prestiżu, ale nie wierzyłem, że mógłbym wygrać z Heinzem. Chłopak trenował od tygodni, zwycięstwo stało się jego priorytetem. Jeszcze nigdy nie widziałem człowieka tak zdeterminowanego. Byłem pewien, że wygraną ma w kieszeni.
W szermierce wyraźnie wyróżniałem się na tle innych i raczej nie czułem się zagrożony. W strzelaniu i jeździe konnej też należałem do ścisłej czołówki. Z pływaniem było trochę gorzej. Dobrze sobie radziłem, ale do ideału sporo mi brakowało. Najgorzej sprawy się miały z biegiem przełajowym. Szybkość nie była moją mocną stroną. Co prawda i tak radziłem sobie dobrze, ale to wciąż nie wystarczyło by wygrać. Jakkolwiek w poprzednich dyscyplinach poradziłem sobie świetnie, co do biegu miałem spore wątpliwości. Wyprzedzał mnie nie tylko Heinz, ale i paru innych zawodników. Właściwie pogodziłem się już z przegraną i niewiele brakowało mi do mety, gdy nagle totalnie zdębiałem widząc co się dzieje. Heinz zatrzymał się, zgiął się w pół i zwymiotował. Już wcześniej zauważyłe, że coś z nim nie tak, ale sądziłem, że uda mu się z tym walczyć do samego końca.
Odruchowo się zatrzymałem i skierowałem w jego stronę, by mu pomóc, ale nim zdążyłem cokolwiek zrobić usłyszałem głosy kibiców nakazujące mi biec dalej. Poczułem się tak jak osiem lat temu, gdy biłem się z Kevinem. Wrzaski kolegów nie pozwoliły mi wtedy przerwać walki. Teraz było tak samo. Poddałem się nawoływaniom tłumu i pobiegłem dalej, dając z siebie wszystko. Pierwszy nie byłem, ale na pewno skończyłem z niezłym wynikiem.
Wyczerpany usiadłem na ławce, a trener przyniósł mi wody. Nauczyciele podchodzili do mnie i klepali mnie w plecy, gratulując mi. Nawet nie spojrzeli na Heinza, którego właśnie wynosili sanitariusze.
- Doskonała robota, synu – sam naczelnik podszedł do mnie i uścisnął mi dłoń.
Jakoś nie zwróciłem na niego uwagi. Byłem zbyt zmęczony i oszołomiony tym, co się działo wokół mnie. Już mnie nawet nie obchodziły wyniki. Ludzie oczekiwali zniecierpliwieni, a ja nawet nie wiedziałem, kiedy komisja zdążyła się naradzić. Pamiętam tylko, że nagle usłyszałem swoje nazwisko i nie wiedziałem co się dzieje. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że wygrałem.
W ułamku sekundy zapomniałem o zmęczeniu. To było jak sen, który się ziścił. Wygrałem. Uznano mnie za najlepszego. Zyskałem podziw nie tylko ze strony kolegów, ale i ze strony wysokich rangą oficerów, którzy nie przestawali składać mi gratulacji. Żałowałem, że nie było wśród nich ojca i brata. Brakowało mi ich.


Szkołę skończyłem z wyróżnieniem. Co prawda nie jako najlepszy, bo sporo chłopców poszło za moim przykładem, ostro biorąc się do roboty, ale w czołówce. Zgodnie z planem wstąpiłem do SS.
Nie wiem jak potoczyły się dalsze losy Heinza. Przegrał zawody, bo dostał przepukliny i musiał jak najszybciej trafić do szpitala. Wyzdrowiał, ale zmienił się nie do poznania. Myślałem, że będzie mi dokuczał, bo odebrałem mu zwycięstwo, ale on nawet nie zwracał na mnie uwagi. Kompletnie zamknął się w sobie i pozostał odludkiem aż do końca szkoły.
Wracając do mojej kariery w SS, nabrała zawrotnego tempa już na samym początku. Szybko awansowałem, co na pewno po części zawdzięczałem doskonałemu szkoleniu. Byłem sumienny, zdecydowany i wszystkie rozkazy wykonywałem bez mrugnięcia okiem. Tylko raz kompletnie złamałem wszelkie panujące zasady. Ten jeden raz mógł na zawsze przekreślić moją karierę, ba, nawet zaważyć na moim życiu.
Zdarzyło się to podczas jednej z pierwszych misji. Dostałem bardzo typowe zadanie. Miałem pomóc w przeszukaniu jednego domu, gdyż otrzymaliśmy zawiadomienie, że może się ktoś w nim ukrywać. To była zwykła berlińska rodzina. Zaprzeczali jakoby mieli kogokolwiek ukrywać i muszę przyznać, że brzmieli dość przekonywująco, ale nam to nie wystarczyło. Zabrałem się za przeszukiwanie sypialni, obstukując wszystkie ściany i podłogę. Pamiętam, że znalazłem wtedy ukrytą wnękę w ścianie, a w środku sparaliżowaną strachem dziewczynę. Normalnie w takich sytuacjach od razu sięgałem po pistolet, ale wtedy zamarłem. Znałem ją. Znałem jej twarz.
- Ulrich? – dziewczyna szepnęła z niedowierzaniem.
Wtedy mnie olśniło. To była Estera. Ta sama, z którą, jako dziecko, chodziłem na chuśtawkę. Kompletnie odebrało mi mowę i wpatrywałem się w nią jak idiota.
- Znalazłeś coś? – usłyszałem głos oficera, pod którym służyłem.
- Nie! – oznajmiłem wbrew wszelkiemu zdrowemu rozsądkowi i zamknąłem wnękę. Przez chwilę stałem jak oszołomiony.
Estera przeżyła. Udało mi się jej załatwić fałszywe dokumenty. Jednak to był pierwszy i ostatni raz, kiedy podjąłem tak ogromne ryzyko. Szybko zapomniałem o tym incydencie i dalej wykonywałem swoją pracę. Nie ukrywam, że przynosiła mi satysfakcję, czułem się dumny, że mogę służyć F??hrerowi. Nie zamierzam wdawać się w rozważania jak inni oceniają moje postępowanie, bo tak naprawdę nie obchodzi mnie co myślą. Robiłem to czego mnie nauczono i to co chciałem. Budowałem nowy, wspaniały świat, o którym tak bardzo marzyłem, nie zdając sobie sprawy, że kiedyś poniesie klęskę.
Eryk (podobnie jak wujek Hans) został skazany w Norymberdze za zbrodnię przeciwko ludzkości. Ta wieść wstrząsnęła mną mniej, niż można by się spodziewać. Z jednej strony wypełniała mnie gorycz, a z drugiej nie byłem zaskoczony. Chyba już wcześniej przeczuwałem, że tak się to skończy. Do egzekucji jednak nigdy nie doszło. Jakimś cudem Eryk zdołał uciec i słuch o nim zaginął.
Jeśli zaś chodzi o mnie... cóż, to już zupełnie inna historia.
---------------------
Wiem, że głupio się kończy, ale jak już mówiłam, to tylko poboczna historia. A "Po tamtej stronie" nie chcę wrzucać na forum, bo to yaoi :wstyd:

[ Dodano: 2009-03-08, 16:22 ]
A może jednak wrzucę? W sumie nie ma tam dużo yaoi, mogłabym ocenzurować, a scenki wysłać na PW tym, co chcą. No nie wiem, jeszcze się zastanowię.
Subskrybuj ten wątek Odpowiedź