Pierdu pierdu, czyli mój fanfik ;p
Ten temat nie posiada streszczenia.
Aktualnie ten wątek przeglądają: 1 gości
1 2 3
Subskrybuj ten wątek Odpowiedź
miss_sunshine

Piracki wojownik

Licznik postów: 158

miss_sunshine, 25-11-2008, 01:34
Co Ty, jakby sie zabijalo kogos za kazdy blad, to na tym swiecie nie byloby doslownie nikogo Wink Nie wiem jak z innymi, ale ja zwracam uwage na <>, a nie na jak to pisze - ale wiadomo, ze bez chochlikow przyjemniej sie czyta Big Grin Szczerze mowiac, nigdy nie lubilam czytac/ogladac zakonczen, ale tutaj jestes wyjatkiem - story naprawde swietne Smile Milo, ze sie cieszysz, bo na moj entuzjazm raczej ludzie odpowiadaja spojrzeniem typu "Co to za wariatka" :zawstydzony:
Diedż

Super świeżak

Licznik postów: 234

Diedż, 14-12-2008, 21:37
Na początek pare słów. Skończyłem tą opowieść, bo jest słaba. Mam w zanadrzu coś lepszego, ale tego nie mogłem zostawić "od tak sobie". Wiem że nie rozpisałem się za bardzo, i że niektorzy będą czuli niedosyt bo myśleli że wymyśle coś lepszego Big Grin Mi tam się nawet podoba, i to już koniec. Nie czuje się jednak na siłach przedstawić dobrze koniec One Piece, bo pisząć jest to jednak niemożliwę. Jakby się nie starać, nie odda się tego klimatu który daje manga i anime. Jeszcze raz dziękuję za wszystkie pozytywne komentarze.


Część 4 "Wykład".

- Jedno mnie niepokoi Zoro.. czy Luffy da sobie rade?
- Na pewno.
Niestety Luffy miał już nigdy nie zobaczyć swoich przyjaciół.


Luffy stał w małym, ciasnym pokoju i czekał. Była niedziela, a dzwony w pobliskim kościele właśnie skończyły swój codzienny śpiew.
Na pierwszym wykładzie Luffego było około trzydzieści osób. Głównie młodzież z pobliskiej szkoły, ale też trochę osób starszych, pewnie znudzonych. "Tak, siedze tu cholera a oni patrzą się na mnie jak na idiotę.. HAHAHA". Ale wcale nie było mu do śmiechu.

Teraz słyszał, że zebrała się co najmniej setka. Za ścianą, w którym znajdował się akademik usłyszał rozmowę jakieś pary, pewnie młodej.
Pan i Pani. Cholera - pomyślał - chyba wariuje. Pan zaczął mówić. Wkrótce Pan podniósł głos. Wreszcie Pan zaczął wrzeszczeć. Pan tak się wściekł, że potok wulgaryzmów, jaki bluznął z jego ust, w swej płynności zbliżył się nie tyle do poezji, ile wręcz do wiersza homeryckiego. Pan zapowiedział że Panią zaskarży, oskubie z ostaniego Bela i wpędzi w długi. Powiedział że kiedy się policzą, Pani będzie przeklinała swoją matkę za to że rozchyliła nogi przed jej ojcem. Nadmienił, że mimo głupoty matki, rozmawiając z Panią, dochodzi do wniosku że jej lepsza część wytrysnęła z niewątpliwie niezbyt okazałego kutasa jej ojca i potoczyła się po kawale słoniny który matka Pani nazywała udem. Wreszcie Pan powiedział, że choć jej napuszonej mości Pani wydaje się że jest Królową Gównianego Wzgórza, niedługo się przekona, że jest zwykłym kawałkiem gówna pływającego w Wielkiej Muszli Klozetowej Życia, a on za niedługo pociągnie za spłuczkę. Mówił jeszcze wiele rzeczy.
Luffy aż usiadł. "Gdzie ja do cholery mam robić wykład?" I to jeszcze w miejscu, gdzie za ścianą połowa młodzieży się kłóci, a połowa rżnie. Rozbolała go głowa.
Cholera. Dopiero minęło 5 lat, a on już o tym opowiadał. Gdyby nie to że obiecał, siedział by teraz w domu i popijał ten cholerny rum, bo nic mu już nie zostało. Usłyszał zgrzyt klamki.
- Shanks, na prawdę nie mam na to ochoty.
- Szlag Luffy, przecież obiecałeś. Zajmij czymś tych dzieciaków, widziałeś co tu się dzieje? Cholera mam już tyle lat, ale po tym jak skończyła się Era Piratów zrobiło się tutaj na prawdę niezłe gówno. Wyrwij ich z tego, twoje opowieści zawsze ruszały tłumy.
- Dobra, tylko załatw jakiś rum, głowa mi pęka.
Wstał i wyszedł. Zawsze przed takimi wykładami ogarniała go trema. Teraz potęgował go jeszcze ból głowy. Potem ogarnęła go fala zawrotów i przez kilka chwil mógł tylko udawać, że chce zacząć coś mówić. "Musisz to przetrwać do cholery, chwila i po sprawie. Nic więcej."
Publiczność była liczniejsza niż zwykle, dobrze mu się wydawało. W ławki sali wykładowej, wcisnęło się ponad sto osób, co było niezłym wynikiem. Zdawało mu się, że wszyscy mają za duże oczy. „Babciu, ależ ty masz wielkie oczy!” Wyglądali jak gdyby chcieli go pożreć oczami. Wyssać z niego duszę, jego „ka” czy jakkolwiek inaczej chciałby to nazwać.
Zaczął mówić. Głos dobiegał do niego jakby z dala, jakby był puszczany przez jakiś stary odbiornik radiowy. 10 minut, i wszyscy zaczęli słuchać z uwagą. Wiedział że musi wrócić do tych wydarzeń, i poczuł jak jedna pojedyncza łza spływa mu po policzku.



- Bogactwo, Sława, Potęga. Człowiek, który własnoręcznie zdobył wszystkie skarby, król piratów, Gold Roger. Słowa, które wypowiedział przed śmiercią, stały się inspiracją dla ludzi na całym świecie. Skierowały ich ku morzu. „Chcecie mój skarb? Jeśli go chcecie, to poszukajcie! Wszystko zebrałem i pozostawiłem w jednym miejscu.”!!! Ludzie w pogoni za marzeniami, wypłynęli w morze, w kierunku Grand Line. I tak rozpoczęła się... Wielka Era piratów! – Wrzasnął!
- Luffy, zamknij się! Idziemy już tym pieprzonym korytarzem jakieś pół godziny, i nie widać nawet światła! – Jęknęła bezradnie Nami.
Wszyscy szli, a raczej wlekli się ciasną „szczeliną” na przód. Tylko Luffy podskakiwał z przodu, Usopp rozśmieszał Choppera a Robin z Frankym wymieniali opinie na temat wytrzymałości kruchego sufitu, pod którym się bezkarnie przechadzali.
- Jak myślicie, co to może być? One Piece, pewnie kosmiczna góra złota.. – rozmarzyła się Nami. Zoro pożerał ją wzrokiem, ciągle gotowy na atak batalionu złych przeciwników.
- Trochę tu.. trochę tu a cicho – dodał Brook.
Wszyscy wyobrażali sobie inaczej to, co zastaną na końcu swej drogi. Tyle ze sobą przeszli, i mimo że zawsze chcieli tu stanąć, jakoś nie wyobrażali sobie życia bez piractwa i bez wspólnej przygody. Bez dreszczu emocji, który towarzyszył każdemu wyjściu na ląd, i bez krzyku zwycięstwa kiedy pokonali kolejnego przeciwnika. I mimo wszystko, było tu za cicho.
Szli jeszcze dobre parenaście minut, kiedy zobaczyli smugę światła na ścianie jakieś pareset metrów dalej. Już biegli. A to co zobaczyli później, wmurowało ich w ziemię. Stali w ogromnej jaskini, jaskini ze złota.
- Tttylko czemu tu jest tyle kości? – Jęknął Usopp, przewracając się.
- I czemu wejście za nami się zatrzasnęło? – Dodał Zoro.
Wszyscy spojrzeli do tyłu. Wąski korytarz który był za nimi zupełnie zniknął, w jego miejscu była tylko kamienna ściana.
- Kapitanie, jeżeli zatrzasnęło się to co myślę, to mamy kłopoty – powiedziała Robin. – Na samym początku korytarza widziałam już że ściana nie jest jednolita, ale niebywałym jest że wszystko mogło się zasunąć. Wręcz niemożliwe.
A jednak.
Luffy nie zdawał się słuchać, ale patrzył na wszystkie kości w około. Coś tu nie pasowało. Przecież nie możliwe jest, że ktoś tu był przed nimi. Wiedziałby o tym. Shanks by o tym wiedział.
Wszyscy się rozglądali, wręcz przerażeni. Nie tak miało być, musi być coś więcej.
- Luffy, te szkielet za tobą w czapce kapitana siedzi na jakieś skrzyni, może zobaczysz? – jęknął Usopp. Luffy stał jak wryty i ciągle się rozglądał.
- Dobra ja zobaczę, może będzie jakaś dźwignia – powiedział Sanji.
Podszedł powoli do skrzyni, kłódka którą ją chroniła była rozerwana. Miała już pewnie paredziesiąt lat, jeżeli coś w tej skrzyni było, to już tego zapewne nie ma. Otworzył.
- Robin, mogłabyś tu podejść? – rzekł przestraszony Sanji.
Robin ruszyła w jego stronę. To co zobaczyła, zwaliło ją z nóg.
- Poneglyph...
Wszyscy podbiegli i spojrzeli w głąb skrzyni.
- Ale, jakiś taki... mały. – powiedział Zoro.
Wszyscy patrzeli na małą, złotą kostkę zakończoną ostrzem. Cała pokryta pismem, którego pewnie znało pare ludzi na świecie.
- Tylko po co na tym ostrzę? – powiedział Franky.
- Nieważne... – rzekła Robin.
Złapała go do rąk, i odczytała. Jasne było, że mogły znajdować się na nim wskazówki jak stąd wyjść, ale to nie to co szukała. Ci wszyscy ludzie którzy tu umarli... czy taki był zamiar Gold Rogera?
- Robin, co na nim pisze? – powiedział Luffy.
- „Przeznaczeniem jest.. przeznaczeniem jest śmierć. Krew samotnego otworzy drzwi do wolności”
- To wszystko? Cholera Robin to wszystko? – krzyknął Usopp.
- Coś jest jeszcze dopisane, nie było tego w pierwowzorze. Napisane jest „Nie odważyłem się – Gold Roger”.
- O cholera – mruknął Sanji.
Minęła godzina. Wszyscy siedzieli, i patrzeli na siebie. Słuchali tylko tego co mówiła Robin, choć ona sama w to nie wierzyła. Luffy stał przy ścianie gdzie weszli, i obracał Poneglyph w rękach.
- Jasnym jest, że jeden z nas musi tu zostać. Na każdym Poneglyphie który odczytywałam było coś o śmierci, wiec nie możemy być pewni co spotka osobę która tu zostanie. I nie wiemy gdzie jest przejście dalej. Tak naprawdę, nie wiemy nic.
- To są chyba jakieś żarty – powiedział Zoro macając ściane koło siebie, jakby oczywistym było to, że wystawała tam klamka do drzwi.
Wszyscy byli przerażeni. Cała ich przygoda, czyżby to koniec? Nie wiedzieli co dalej.
- Cholera, to nie możę się tak skończyć – powiedział Sanji.
Luffy myślał o tym wszystkim, i pierwszy raz w życiu był czegoś pewny. Stał i patrzył się na załogę przed sobą. Już wcześniej zauważył że tam gdzie stoją, ziemia jest inna i nie wygląda normalnie. Pamiętał jak zaczęli podróż, i nie mógł uwierzyć w to że się tak zmienili. Własnie w tym pomieszczeniu zrozumiał czym jest jego One Piece. Jest jego załogą, jego przygodami tym co osiągnął i co zdobył. Nic mu tak naprawdę więcej nie potrzeba. Przepełniała go złość, smutek że musi skończyć przygodę ze swoimi kompanami, ale też nigdy nie był tak szczęśliwy. „Szukajcie. Wszystko pozostawiłem w jednym miejscu”. Masz rację Roger. Wszystko jest w jednym miejscu.. w moim sercu. I nie mógł zostawić załogi na śmierć, musiał coś zrobić. Spojrzał na Zoro, a ten jakby czytał w jego myślach. Luffy nie czekał.
- Słuchajcie – spojrzał na rozkojarzoną Nami, na spokojnego Brooka i Sanjiego, na przestraszonych – Usoppa i Choppera – na Robin i na szermierza. – Podjąłem już decyzje.
Robin spojrzała na niego, i zrozumiała.
- Kapitan zawsze zostaje ostatni ta statku – rzekł Luffy – Dziękuję wam za wszystko. Żegnajcie.
Nami krzyknęła, ale było już za późno. Luffy wziął głęboki zamach i z impetem wbił sobię ostrzę w serce, zapadnia pod całą załogą ustąpiła i wszyscy runeli w dół. Luffy zapłakał. Osunął się po ścianie w dół, i nie wierzył w to co widzi. Wiedział że to ostatnie w jego życiu chwile, i po co mu złoto wysypujące się z sufitu? Tylko... nie, to niemożliwe.
Wejście którym weszli otworzyło się, i usłyszał wrzask Shanksa, ale to już było nieważne. Mgła i śmierć, dokonał wszystkiego tego co chciał. A jego przyjaciele kontynuują podróż, i ostatnią myślą która przepłyneła przez jego umysł było.. „Przecież ich nie zabiłem”. Luffy upadł.





-Dziękuję za uwagę.
Luffy spojrzał na publiczność, połowa płakała a połowa wlepiała w niego oczy jak w jakiegoś Boga. Nie miał na to ochoty, i chciał jak najszybciej stąd wyjść. Wszystko czego pragnął, to rum i chwila spokoju. 10 lat później Luffy popełnił samobójstwo i chciał tylko jednego - „Ruszyć jeszcze w choć jeden rejs z przyjaciółmi”. Po słynnej załodze Słomianego Kapelusza została legenda, szacunek i czyny których dokonała garstka młodych ludzi pod wpływem marzeń które mogą zdziałać cuda.
Najuch

Imperator

Licznik postów: 2,656

Najuch, 14-12-2008, 23:34
Niezłe, niespodziewany koniec. Smutne trochę, ale nawet fajnie przemyślane. Mogłeś to dużo bardziej rozwinąć, no ale nie ma co rozpaczac. Piszesz coś nowego?
1 2 3
Subskrybuj ten wątek Odpowiedź