Tradycyjnie dziękuję wszystkim za komentarze
Okej, na chwilę obecną kończymy z flashbackami (Tak, na chwilę obecną. Tak, będzie więcej. Tak, wiem, że bardzo was to cieszy, hłe hłe

) i powracamy do naszej ukochanej załogi. Sporo czasu minęło odkąd ostatnio o nich pisałem, więc czas na małe przypomnienie co gdzie i jak.
Luffy – jest na Bionisie (mam nadzieję, że wszyscy się domyślili, że wyspa u szczytu wieży, to Bionis...) przyprowadzony przez Michała do rezydencji starszyzny, udał się do pokoju, gdzie miał zrobić dzieciaka jednej z birkanek, ale Luffy jak to Luffy olał sprawę i teraz straż ściga go po całej wyspie.
Robin – także jest na Bionisa, w posiadłości starszyzny, która właśnie opowiada jej treść flashbacka.
Nami – skatowana przez Michała, po czym uratowana przez Sanjiego, dochodzi teraz do siebie
Sanji – wparował z buta w Michała, który wleciawszy do groty, w której więzione były kobiety z ziemi, roztrzaskał klatki i uwolnił je wszystkie. Teraz jest z Nami.
Zoro, Usopp i Brook – Wyszli z wnętrza góry razem z Usoppem, po tym jak Zoro z ich pomocą pokonał Zawebe. Usopp panikował, ale Zoro powiedział mu parę słów i snajper się ogarnął i ruszył na szczyt góry. Zoro z nieprzytomnym Brookiem na plecach pobiegł w stronę Sunny( a raczej w stronę miejsca, w którym Sunny była jak zacumowali, bo w chwili obecnej jest na szycie góry)
Franky walczy z Chopperem w mieście (Terra Prometida) na szczycie góry. Cumulus siedzi na ich statku i się temu przygląda. Okazało się, że Cumulus dorzucił Chopperowi do waty środki halucynogenne, które Chopper zebrał kiedy byli jeszcze u podnóża góry.
No to jedziemy!
Rozdział 17: Błagam, pomóż nam!
- I to by było na tyle – kobieta skończyła swą dosyć długą opowieść. – Wszyscy mężczy??ni znajdują się wiele tysięcy metrów nad nami, na Mechonisie.
Robin uzyskała odpowied?? na swoje pytanie, lecz teraz jej uwaga skupiona była na czymś zupełnie innym.
- Uranos...? – zapytała, chcąc się całkowicie upewnić.
- Co z nim?
- Czy moglibyście mi powiedzieć o nim coś więcej? – poprosiła.
- Hę? – zdziwił się mężczyzna, po czym dodał nieco podejrzliwie – dlaczego jesteś nim tak zainteresowana?
- To zwykli birkanie – wtrąciła się staruszka. – Przekazywali sobie z pokolenia na pokolenie swoje imię oraz jakąś skrzynkę.
- Ale dlaczego? – zapytała zaintrygowana. - Po co to robili?
- Skąd mamy wiedzieć? Nawet oni sami nie mieli pojęcia.
Robin poczuła się rozczarowana brakiem wyjaśnienia najbardziej interesującego ją wątku.
- Rozumiem... – odrzekła. - W takim razie, czy moglibyście mi powiedzieć, gdzie mogę go znale??ć?
- Uranosa? – ponownie odezwał się mężczyzna. – Raczej nie możemy ci z tym pomóc...
- Dlaczego!? – zirytowała się Robin, gdyż bardzo chciała dowiedzieć się więcej o człowieku dzierżącym imię jednej ze starożytnych broni.
- Czemu cię to aż tak interesuje? – zapytał ponownie, ciągle się dziwiąc. – To jest nasza historia. Nie ma ona nic wspólnego z lud??mi, a przynajmniej nie miała do momentu, w którym pojawiliście się na wyspie u podnóża wieży.
- Historia to historia, nie ważne kogo i czego dotyczy - tłumaczyła Robin. - Jesteście częścią tego samego świata, a ja, jeśli nie poznam historii każdego jego zakamarka, nigdy nie będę w stanie w pełni go zrozumieć.
- Och... – starzec westchnął z lekkim podziwem. – No cóż... I tak nie ma to już dla nas większego znaczenia, więc dobrze. Kiedy nas już nie będzie, niech nasze dzieje żyją dalej, choćby nawet wśród ludzi...
Robin się uśmiechnęła.
- Dopilnuję, aby nie zostały zapomniane.
Otumaniony Chopper szarpał się gwałtownie z Frankym, usilnie próbując skrzywdzić swojego towarzysza. Cumulus siedział na statku słomianych kapeluszy i śmiał się z widowiska, jakie mu prezentowano.
- Cumumumu!!! Jakie to jest zabawne! Oglądać dwóch towarzyszy skaczących sobie do gardeł!
Franky milczał i starał się trzymać renifera w ryzach. Nie wiedział, kiedy halucynacje Choppera znikną, więc jedyne na co mógł czekać, to ustanie efektu działania rumble ball. Czuł, że oczekiwana chwila zbliża się wielkimi krokami, gdyż towarzysz nie sprawiał mu już większych kłopotów, co jawnie wskazywało na to, że słabnie.
I po kilku minutach w końcu stało się, Monster Chopper przedobrzył i zamienił się z powrotem w podstawową formę, kompletnie tracąc władzę nad swoim ciałem. Padł na ziemię i warczał uroczo pod nosem, będąc kompletnie nieszkodliwym.
- No nareszcie! – ulżyło Franky’emu – Teraz mogę się wreszcie zająć tobą! – zwrócił się do Cumulusa.
- Pff – prychnął. – Nie bąd?? taki pewny siebie!
Kapłan powstał i uniósł ręce w górę.
- Mieszkańcy Terry!!! – krzyknął głośno. – Wyjd??cie ze swoich domów i użyczcie mi swojej siły, aby przegonić zło wszelakie z naszego miasta!!! Wtargnęli do nas demoniczni wysłannicy, z którymi musimy się uporać!!! Więc chod??cie, to ostatni akt wiary, jaki musicie uczynić! Kiedy wspólnie pokonamy siły ciemności... wtedy wszyscy razem będziemy mogli przejść przez wieżę!!! - słowa Cumulusa rozniosły się po całej wiosce.
- Hę? – Franky podrapał się po głowie. – Gorzej ci, czy co?
Drzwi jednego z domów otworzyły się, a z wnętrza nieśmiało wyjrzała jakaś kobieta. Oglądnęła się to na lewo, to na prawo, po czym powoli przeszła przez próg. Nie minęła chwila, a kolejni gapie, którzy do tej pory obserwowali ile mogli przez swoje okna, zaczęli wychodzić na zewnątrz i gromadzić się niepewnie przed kapłanem.
- Dobrze! Dobrze!!! – krzyczał Cumulus, starając się ich zmobilizować.
- Co tu się dzieje do diabła – dziwił się Franky? – To jakieś zombie, czy co? Ej ty! – zawołał do Cumulusa. – Pracujesz z Morią!?
- Z kim? Nie bąd?? śmieszny! Ja pracuję tylko z bogiem!
- Z bogiem? Co to za kretyn... – bąknął do siebie Franky.
Mieszkańcy miasta stanęli pod statkiem słomianych i, szepcząc pod nosem między sobą, czekali na polecenie kapłana.
- Dobrze, moi drodzy! Tak jak obiecałem, wieża czeka każdego z was! Jedyna rzecz jaką musicie zrobić – wskazał palcem na cyborga – to zlikwidować ten pomiot!
Wszyscy odwrócili się w kierunku cieśli. Większość mieszkańców stanowiły kobiety, lecz nawet one były gotowe do walki za tak hojną nagrodę.
- Brać go!!! – krzyknął Cumulus.
Fala bezbronnego mięsa armatniego, bo tym byli właśnie dla Franky’ego, nieśmiało ruszyła w jego stronę.
- H-hej! Czekajcie – Franky bezskutecznie próbował ich powstrzymać. – Nie chcę wam zrobić krzywdy!
Jednak nikt nie reagował. Polecenie Cumulusa i oferta wstąpienia do wieży były jedynymi rzeczami, o których myślały ich wyprane mózgi. Z początku niepewny marsz mieszkańców po chwili przeistoczył się w agresywną szarżę, która nacierała teraz na cieślę.
- No i znowu to samo! – zdenerwował się Franky. – Jak ja mam z nimi walczyć, aby nie spuścić im suuuuper łupnia? Niech to szlag!
Podbiegł do swojego ciągle warczącego pod nosem towarzysza, podniósł go z ziemi i wbiegł między pobliskie budynki.
Z szarżującego tłumu wyłonili się dwaj mężczy??ni, którzy objęli prowadzenie i samotnie skierowali się w ciasne uliczki między domami, nakazując reszcie podzielić się na kilka grup i otoczyć teren, w którym ukrył się intruz. Nowi liderzy, o imionach Flip i Flap, udali się w ślad za cyborgiem i rozpoczęli poszukiwania.
- Hej, spójrz! – odezwał się Flip po kilku chwilach bezproduktywnego łażenia.
Nieopodal nich, obok drzwi jednego z domków, leżały cztery skrzynie wypełnione owocami, a zza nich, po bokach, wystawały dwie czerwone kule połączone z dwoma błękitnymi bryłami.
Mężczy??ni przyjrzeli się uważnie podejrzanemu widokowi i zachichotali głośno.
- Cholera! – szepnął pod nosem Franky. – ??e też muszę być taki duży...
Przyszykował się do działania i czekał już tylko na ruch przeciwników. Nasłuchiwał uważnie każdego odgłosu, jaki dobiegał zza jego pleców, lecz oprócz szmerów z oddali, nie słyszał kompletnie nic. Po kilkudziesięciu sekundach, cieśla zaniepokojony podejrzaną ciszą, postanowił zaryzykować i ostrożnie wychylił się zza osłony. Jak tylko wyjrzał za siebie, od razu napotkał wgapiony w niego wzrok przeciwników. Mrugnął kilka razy i powoli wycofał swoją głowę z powrotem. Reakcji nie było, cisza trwała dalej.
- Chyba mnie nie zauważyli... – pomyślał Franky. – Ale zaraz... To przecież niemożliwe! Spoglądali prosto na mnie, nie mogli mnie nie zobaczyć! W takim razie czemu nie zareagowali? Czy to jakiś suuuper podstęp? Tak, to na pewno to, mają jakiś plan, cwaniaki. Ha! Ja tak łatwo się im nie dam, nie będę tańczyć jak mi grają. Nie mam tu do czynienia z byle kim, muszę być ostrożny i nieprzewidywalny. Nie mogę się powstrzymywać, trzeba działać na poważnie!
Franky przygotował swój zamontowany w ręce karabin, złapał głęboki oddech i wyskoczył zza osłony.
-
Weapons Left!!! – posłał serię pocisków w stronę swoich oponentów.
- Cooooooooo!? – zdziwili się mężczy??ni. - Cały czas był za skrzynią!!!
- CZYLI MNIE JEDNAK NIE WIDZIELIŚCIE DEBILE!!! – krzyknął odruchowo Franky, lądując na ziemi.
- Flap!!! – ryk Flipa odbił się echem po całym mieście.
Jego przyjaciel trzymał się za brzuch, a spod ręki małym strumieniem wyciekała mu krew.
- To... już mój koniec... – mamrotał Flap, kompletnie bez energii w głosie, po czym zaczął upadać na ziemię.
Flip podbiegł do niego i złapał w ramiona.
- Flap, proszę! – załkał jego przyjaciel. – Nie zostawiaj mnie na tym świecie samego!!!
- Nie... martw... się... – szeptał Flap. – Na zawsze... będę żył... w twoim sercu...
Kiedy wypowiedział te słowa, jego powieki opadły, a on sam bezsilnie zawisnął w rękach towarzysza.
- Nnnnnnnnieeeeeeeeeeeeeeeeeee!!! – zawył Flip zalewając się łzami.
Franky przyglądał się całej scenie wylewając ze swoich oczu litry słonej wody.
- Co... co za piękna przyja??ń!!! – szlochał razem z Flipem. – Dlaczego.... dlaczego los musiał was rozdzielić tak wcześnie!? Czymże te niewinne dusze zawiniły, że spotkał ich taki okropny los!?
- NICZYM DEBILU, TY GO ZABIŁEŚ!!! – wydarł się na niego Flap.
- PRZEPRASZAM!!! – Franky padł na kolana, nie mogąc wybaczyć sobie do czego się przyczynił. – Proszę, powiedz, co mogę dla ciebie zrobić, aby się zrekompensować!?
- Tutaj jest!!! – zawołała nagle jakaś kobieta i zaraz wszyscy mieszkańcy miasta zlecieli się za nią.
Cyborg widząc nacierających ludzi spojrzał ostatni raz na płaczącego Flapa, po czym rzucił się do ucieczki. I kiedy tak biegł, kiedy był już prawie poza zasięgiem poległego wojownika i jego przyjaciela, do jego uszu dotarło wreszcie cicho, lecz wyra??ne, rozpaczliwe wołanie o sprawiedliwość.
- Pomścij Flipa!!!
Na twarzy cyborga momentalnie pojawił się uśmiech determinacji.
- Obiecują ci to, Flap! – krzyknął na pożegnanie. - Zrobię wszystko, aby człowiek odpowiedzialny za jego śmierć... ZAPŁACIŁ ??YCIEM!!!
Robin po usłyszeniu reszty opowieści i krótkiej rozmowie ze starszyzną, wyszła z posiadłości i udała się w stronę wioski, którą mijała z załogą zaraz po wyjściu z wieży. Gdy była już na miejscu, skierowała swe kroki do domku, którego mieszkańcy zwrócili wcześniej jej uwagę. Podeszła do drzwi i zapukała, a po chwili mężczyzna o jasnych włosach otworzył je i stanął w progu.
- Witaj – przywitała się. – Chciałabym o czymś z tobą porozmawiać.
Mężczyzna zmarszczył brwi, nieco zaniepokojony.
- O co chodzi? – zapytał.
Robin spojrzała mu przez ramię i dostrzegła za nim małego, bawiącego się chłopczyka.
- Chodzi o twojego syna – odpowiedziała.
Wyraz twarzy blondyna zmienił się na nieco spokojniejszy. Wykonał krok na przód i zamknął za sobą drzwi.
- Nazywam się Tirs – przedstawił się. – Rozumiem, że przyszłaś zabrać chłopaka do jego prawowitych rodziców?
- Tak – przyznała Robin. – Przebywają ciągle na dole, w mieście. Od wielu lat chcą je opuścić, ale nie mogą tego zrobić ze względu na swoje dziecko, które zostało im odebrane.
- Nie mają lekko, co? – mężczyzna wyra??nie posmutniał. – Pamiętam ten dzień bardzo dobrze. Byłem pierwszym, któremu Cumulus dał możliwość wejścia do wieży. Nie powiem, bardzo się cieszyłem, ale Cumulus nie był przekonany, czy moja osoba wystarczy bogu, więc postanowił najpierw złożyć mu ofiarę. I jako, że nie miał pod ręką żadnego zwierzęcia... postanowił użyć bezbronne niemowlę.
- To okropne! – Robin wzdrygnęła. Nawet tak stoicka osoba, jak ona, zagotowała się ze złości.
- I to bardzo – przytakną Tirs. – Na szczęście udało mi się namówić Cumulusa, abym zabrał dziecko na górę i tam samotnie złożył ofiarę. Dzięki temu byłem w stanie uniknąć tragedii, aczkolwiek koniecznym było oddzielenie go od rodziców, dla jego własnego bezpieczeństwa. Kiedy doszedłem na górę, tutejsi mieszkańcy chcieli się pozbyć malca, ale nawet oni nie mieli sumienia, aby cokolwiek mu zrobić, więc zostawili go w moich rękach. Od tamtego czasu wychowuję go, razem z moją birkańską żoną.
- Całe szczęście, że trafił na takiego człowieka, jak ty... – Robin szybko się uspokoiła. – Myślisz, że chłopak zaakceptuje, że nie jesteście jego prawdziwymi rodzicami?
- Z tym nie będzie problemu – szybko wyjaśnił Tirs. – Od zawsze mówiliśmy mu, że nie jesteśmy jego prawdziwymi rodzicami i że kiedyś w końcu jego mama i tata przyjdą tutaj i go zabiorą.
- Cóż, taki scenariusz jest raczej niemożliwy, lecz ja i moja załoga możemy zabrać go i zaprowadzić do Adama i Ewy.
- To wspaniale! - ucieszył się. - Bardzo mnie to cieszy. Dziecko powinno być wychowywane przez swoich rodziców, a nie obcych ludzi...
- Z drugiej strony lepiej obcy, ale dobrzy ludzie, niż kompletny brak opiekuna... - zamyśliła się. - W każdym razie, wezmę go, choć może być to trochę niebezpieczne...
- Niebezpieczne? – zdziwił się blondyn.
- Jak znam moją załogę, to na dole wywołali już pewnie nie lada chaos, a i kto wie, czy zaraz tej wyspy nie spotka podobny los.
- Och... czyli mieliście spięcie z Cumulusem? – domyślił się Tirs. – Lepiej uważajcie na niego, jego moc potrafi być naprawdę niebezpieczna.
- Chodzi o to berło, prawda? Swoją drogą, skąd je wziął? – Robin zadała to pytanie, mając w pamięci historię Yosepha i Salome, którzy w chwili śmierci byli w posiadaniu berła.
- Oficjalna wersja była taka, że dostał je od boga, czyli birkanów. Prawda natomiast jest zgoła inna. Berło leżało sobie gdzieś na ternie nieistniejącego jeszcze wtedy miasta, Cumulus je znalazł, ale było kompletnie bezużyteczne. Kiedy wszedł do wieży, dopiero wtedy otrzymał owoc, który uczynił to berło przydatnym do czegokolwiek. Potem stwierdził, że ludzie nie będą czuć respektu, jeśli będą wiedzieć, że to sprawka owocu, więc delikatnie zmodyfikował historię, tak aby główną rolę odegrało boskie narzędzie, o boskiej mocy kontroli chmur.
- No tak, przedmioty dzierżące moc diabelskich owoców nie są znane zwykłym ludziom - zauważyła Robin. - Mało kto na świecie z tego korzysta... Ciekawa jestem... czy birkanie mieli dostęp do badań Vegapunka, czy sami odkryli jak wszczepić moc owocu w przedmiot...
- Słucham? – przerwał jej Tirs, który nie był w stanie usłyszeć jej szmerania.
- Och, nic - uniknęła tematu.
Tirs spojrzał na nią podejrzliwie.
- W każdym razie, mam do ciebie pytanie. Czy spotkałaś może na dole człowieka o imieniu Izvir?
- Izvir... Tulis? – Robin przypomniała sobie o mężczy??nie, którego spotkali w wieży. – Tak, wiedzieliśmy go w drodze na górę.
- W drodze? - nieco się rozczarował. - Czyli... nie dostał się tu razem z wami?
- Niestety, nie był w stanie przejść jednego z zadań.
- Och, rozumiem... Czyli siedzi tam i czeka na cud... Mogłem się spodziewać, że nie da rady. W każdym razie, jak będziecie wracać na dół, wyświadcz mi tę przysługę i pozdrów go ode mnie. A jeśli dacie radę, zabierzecie go ze sobą...
- Czekaj... - zatrzymała go Robin. - Chcesz powiedzieć, że nie wracasz z nami?
- Nie... - uśmiechnął się. - Ani ja, ani nikt inny. Może i zostaliśmy oszukani i wykorzystani, ale... podoba nam się tutaj. Mamy rodzinę, piękne widoki i spokój... zero piratów, zero wojen, zero strachu. Nawet birkanie zapominają po jakimś czasie skąd pochodzisz i traktują cię jak swojego. Jest... dobrze...
- Nie martwi cię to, że jeśli nie wrócicie na ziemię, to prędzej czy pó??niej ta wyspa zostanie wyludniona?
Tirs spojrzał w niebko, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Jeśli taki jest boży plan...
- Gdzie jest chłopak!? – krzyczeli strażnicy, rozglądając się za nim w Edenie.
- Shishishishi – radował się Luffy.
Siedział na najwyższym drzewie, skryty w jego koronie, i zajadał się rosnącymi tam owocami.
- Jaaaakie dobreeeee! – powiedział i wsadził do ust kolejną porcję. – Nie wiedziałem, że owoce mogą być tak dobre, jak mięso!
Zmachany Usopp dobiegł wreszcie na szczyt góry, niemalże wypluwając po drodze płuca. Skierował się w stronę placu, a gdy dobiegł po chwili na miejsce, spostrzegł tłum ludzi, którzy gonili za kimś po drugiej stronie miasta. Bardziej na północ, tuż obok katedry, zauważył zrobioną przez Sanjiego dziurę w ziemi, a niedaleko niej statek jego załogi.
- ??e co!? – Usopp złapał się za głowę. – Dlaczego Sunny jest tutaj!? I gdzie się wszyscy podziali!?
Wiedział, że ciągle podnoszący się poziom lawy niedługo zaleje dolną część wyspy. Wiedział także, że znajdują się tam Zoro i Brook, bezcelowo szukający statku.
- Cholera! – zaczynał panikować. – Co mam zrobić!? Co robić... Wiem!
Przypomniał sobie, że Sanji ma przy sobie mały ślimakofon, więc jeśli tylko dostanie się na statek, będzie mógł się z nim skontaktować. Ruszył biegiem w kierunku Sunny, trzymając się zachodniej części miasta, która obecnie była pusta i bezpieczna, aby nie wpaść w żadne spowalniające go kłopoty. Kiedy dotarł na miejsce, wdrapał się na statek i udał w stronę kuchni.
Nami siedziała oparta o drzewo i odpoczywała. Sanji stał obok niej, dotrzymując towarzystwa i pilnując jej stanu fizycznego i psychicznego. Przyglądał się także, jak ziemskie kobiety linczowały w pobliżu bezbronnego Gammala.
- Ty dupku! – krzyczała jedna z nich. – Myślisz, że możesz brać sobie facetów, bo wam potrzebni do reprodukcji, a nas zamykać w klatce, tylko dlatego, że nie jesteśmy wam do niczego potrzebne!? Za kogo ty się masz!?
Starzec popychany od jednej osoby do drugiej nie miał sił stawiać oporu.
- Ej! – zawołał do nich Sanji. – Wystarczy już.
Wtem Gammal przestał być miotany i pozwolono mu wreszcie swobodnie przewrócić się na ziemię.
- Niby dlaczego!? – zbulwersowała się jedna z kobiet. - Wiesz jak oni nas traktowali!?
- Domyślam się – spojrzał na Nami, a potem na wychudzone i wybrudzone kobiety. - Ale znęcanie się nad bezbronnym staruszkiem w niczym wam nie pomoże, poza tym... – kucharz urwał nagle zdanie.
- Puru-puru-puru-puru. Puru-puru-puru-puru.
- Hm? – Sanji wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki mały ślimakofon i odebrał połączenie. – Halo?
- He...Sanji...gdzi...esteś? - przemówił znajomy, urywający się głos.
- Haaalooo! Usopp, to ty? - Sanji trząsł ślimakiem, starając się polepszyć sygnał. - Jestem kilkaset metrów nad wyspą, zasięg jest słaby i ledwo cię słyszę!
- Jak...set...nad...yspą!?
- Co!? - zaczynał się irytować. - Nie rozumiem co mówisz!
Zapadła chwilowa cisza, po czym Usopp znowu się odezwał.
- La... awa... law... awa...
- Hę? Lawa?
- Po... si... odno... pod...
- Podnosi?
- U... amy... ciek...uci...
- Uciekamy? Czekaj... – Sanji szybko powiązał fakty i zrozumiał co jego towarzysz próbuje mu przekazać. - Chcesz powiedzieć, że lawa zaczęła się podnosić i zaleje zaraz całą wyspę!?
- ...ak!
- ??e co!? – krzyknęły kobiety. – Jak mamy wrócić na dół, jak wyspę zaleje lawa!?
- Cholera... – zmartwił się kucharz. – Usopp, słuchaj uważnie! Ja, Nami, Robin i Luffy jesteśmy bezpieczni, ale musisz znale??ć Choppera, Franky’ego i Brooka i sprowadzić ich na statek!
- Wy...dzić...sa...wysa...
- Wysadzić?
- Mi...as...st
- Wysadzić miasto!?
- He... co... aaaa!!!.... zab.... – tym razem słychać było nie tylko Usoppa, ale także inną postać oraz jakieś trzaski.
- Usopp...? Usopp!? Jesteś tam!? – próbował nawiązać kontakt, lecz połączenie zostało zerwane..
- Co się dzieje!? – pytały zmartwione kobiety.
Sanji schował ślimakofon z powrotem do kieszeni, po czym podszedł do Nami i wziął ją na ręce.
- Co się dzieje, Sanji? – zapytała osłabionym głosem.
- Nic, Namisiu, nie przejmuj się – uspakajał ją. – Wracamy po prostu na statek.
- Ach... dobrze... – zamknęła oczy i powoli zaczęła zasypiać.
- Słuchajcie, moje drogie – kucharz zwrócił się do pań. – Jeśli chcecie wrócić do swoich domów, to musimy się śpieszyć. Nasz statek to jedyna droga ucieczki, więc jeśli chcecie się z nami zabrać, to pomóżcie mi znale??ć resztę mojej załogi!
- No dobrze - przystały na propozycję. - Nie mamy większego wyboru. Powiedz tylko, jak wyglądają.
- Szukajcie najpiękniejszej kobiety na świecie i kretyna w kapeluszu! - rzucił krótko.
- Tak, dużo nam to mówi... - bąknęły wszystkie jednocześnie.
Kiedy ustaliły już dokładnie kogo mają znale??ć i gdzie się spotkać, kobiety rozproszyły się po wyspie w poszukiwaniu reszty załogantów, a Sanji ruszył powoli w kierunku wieży.
- Zaraz!!! – krzyknął Gammal. – Czy ty przed chwilą powiedziałeś, że ktoś chce wysadzić miasto na dole?
Kucharz zatrzymał się i obrócił w kierunku starca.
- Ta – odpowiedział sucho.
Gammal zbladł, a na jego twarzy dostrzec można było zalążki paniki
- Tylko nie to... - wymamrotał przerażonym głosem. - To na pewno sprawka Zawebe...
- Zawebe? - podchwycił imię Sanji. - Kto to?
- On... jest jednym z nas...
- Jednym z was? - zdziwił się kucharz. - Więc ciągle wam mało i teraz wysłaliście go, aby wysadził miasto w powietrze!?
- Nie, nie! - zaprzeczył. - To nie tak! On... on chce odciąć nad od ludzi...
- Och... To dobrze...
- Nie! Nie jest dobrze! Jeśli to zrobi, to prędzej czy pó??niej nasza wyspa zostanie wyludniona! On musi zostać powstrzymany! Błagam, pomóż nam!
- Nie ma mowy – odrzekł stanowczo Sanji. – Nie znam ciebie, ani nikogo z tej wyspy. Nie wiem, jaka jest wasza historia, ale z tego co usłyszałem i zobaczyłem, wiem jedno - nie zasługujecie na ratunek. Wykorzystaliście nas, niczym zwykłe materiały do reprodukcji, nie okazaliście żadnego szacunku, a teraz, kiedy wasz światek się wali i jesteście na skraju wyginięcia, stajesz przede mną i błagasz o pomoc? I liczysz na to, że to zrobię? I co? Po tym będziemy żyć w zgodzie długo i szczęśliwie? Dlaczego miałbym pomagać wam, abyście w przyszłości ponownie mogli katować i wykorzystywać ludzi? Właściwie, to dlaczego to robicie? Czemu nie możecie załatwić tego w pokojowy sposób? Dlaczego nie możecie zejść po tej wieży na dół, do nas?
- Ponieważ... - zaczął, spuszczając wzrok. - Zostaliśmy wychowani w przekonaniu, że ludzie są nic nie wartymi stworzeniami, pełnymi wad. Dlatego tak was postrzegamy i dlatego tak was traktujemy... Niemniej... przez te kilka ostatnich lat... zdałem sobie sprawę, że wcale nie jesteście od nas dużo gorsi. Tak, przyznaję, wykorzystaliśmy was, z początku wręcz z obrzydzeniem, ale z czasem zrozumieliśmy, że nasze przekonania są błędne i że ludzie nie są tacy ??li. I właśnie dlatego... w imieniu wszystkich birakanów, chciałbym z całego serca was przeprosić! Błagam, wybaczcie nam - Gammal padł na kolana przed Sanjim.
Kucharz spojrzał na niego z niesmakiem i ruszył w kierunku wieży.
- Twoja skrucha wynika tylko i wyłącznie z tego, że czujesz się zagrożony, a nie z tego że ci naprawdę żal. Gdybyś faktycznie żałował, to moja towarzyszka nie zostałaby zlinczowana, a mnie by tutaj nie było. To żałosne, że nie potrafisz wytrwać w swojej nienawiści do samego końca i zmieniasz swój światopogląd wtedy, kiedy jest ci to potrzebne. Twoje proszę i przepraszam, jest ostatnim dowodem na to, że jesteś zepsuty niczym czarny ząb. A z takimi zębami można zrobić tylko jedno – wyrwać je, aby nie powodowały więcej bólu. Nie obchodzi mnie wasz los. I tak macie szczęście, że nie ma tu mojego kapitana, bo gdyby dowiedział się co zrobiliście Namisi i reszcie tych biednych kobiet, prawdopodobnie obrócił by wasza wyspę w pył. Znajcie moją litość - rzucił na pożegnanie.
Gammal przyglądał się jak Sanji powolnym krokiem idzie w stronę wieży, nie mogąc wykrztusić z siebie ani jednego słowa. To był początek ich końca i dobrze o tym wiedział. Wiedział, że nadchodzi czas, aby zapłacić za grzechy przeciw ludzkości.
C. D. N.