Fakt, że zarówno Jackie jak mój chłop nie są zachwyceni tym fikiem sprawił, że zastanawiałam się, czy go wrzucać, po czym stwierdziłam jednak, że nie można wiecznie zbierać pochwał, więc i tak podzielę się moją wizją (która jest dziwna, jak zwykle), a jak mnie zjedziecie to trudno

No i to pierwszy fanfik, w którym napisałam coś o mojej Mary Sue. Jeśli was ten wątek zainteresuje, to może napiszę o tym coś więcej (już nie tak dołującego).
tytuł: "Ostatnie dni króla"
opis: Luffy został schwytany, siedzi w więzieniu i szykuje się na śmierć
ostrzeżenia: ANGST przez duże A, przemoc, śmierć, marysuizm, Luffy jest out of character (uzasadnione OOC, chyba), generalnie czytacie na własną odpowiedzialność
Ostatnie dni króla
Luffy wiedział, że ten moment kiedyś nadejdzie. Odkąd został piratem, śmierć deptała mu po piętach, była dla niego jak cień, jak nierozłączny towarzysz, przyzwyczaił się do niej jak do spania, jedzenia i Słońca wschodzącego codziennie o poranku. Wiedział, że śmierć kiedyś go zabierze, tak jak wszystkich i że nastąpi to prędzej niż później. Dziwił się sam sobie, że udało mu się dobić do trzydziestki, biorąc pod uwagę fakt, jak młodo został królem piratów.
Wieść o jego pojmaniu prawdopodobnie zdążyła już obiec cały świat. Marynarka pyszniła się swym sukcesem jak nigdy dotąd, ale król piratów wiedział, że wojsko nic na nim nie zyska, lecz wywoła jeszcze większą burzę. Z tą myślą Luffy zmierzał do celi, zwykłej celi. Specjalne środki ostrożności były zbędne, gdyż V-1 odebrało mu szatańskie moce raz na zawsze. Ta wyrafinowana broń chemiczna zdawała się kluczem w walce z piratami, ale były to tylko złudne nadzieje Marynarki. O tym Luffy również wiedział i nie widać było po nim oznak rozpaczy, czy strachu. Kiedy inni więźniowie drżeli ze zgrozy, on spokojnie siedział w swojej celi, czekając na nieuniknione. Wiedział, że nie zabiją go od razu, posiadał zbyt wiele cennych informacji, ale przygotował się duchowo na wszystko i nie zamierzał okazać trwogi. Najważniejsze, że osiągnął wszystko, co mógł i że jego przyjaciele byli bezpieczni. Wice admirał Coby dał mu słowo, że zostawi ich w spokoju i mu wierzył. Co do samej zaś rewolucji, była to machina, której już nie dało się zatrzymać. Dragon ją uruchomił, a Luffy rozpędzi, co może się wydawać dziwne, bo nigdy nie był idealistą. Wprost przeciwnie, zawsze kierował się egoizmem, nie obchodził go świat, chciał tylko zostać królem piratów. Kiedy nim został, właściwie wiele się nie zmieniło, więc co mogło go skłonić do zostania rewolucjonistą? Odpowiedź jest prozaiczna – śmierć brata.
Ace był jednym z pierwszych, na których zaczęto testować nową broń chemiczną i choć Luffiemu udało się go odbić, jego stan był już tak poważny, że nic nie mogło go uratować. Luffy opiekował się nim przez te ostatnie dni, widział jak umiera i to zmieniło go na zawsze. Wypowiedział wojnę Rządowi nie po to by walczyć o ideały, lecz po to by pomścić brata.
Teraz, siedząc w zimnej celi, gdy o tym myślał, dochodził do wniosku, że osiągnął swój cel. Może nie obalił systemu osobiście, ale spodziewał się, że uczynią to jego zwolennicy.
Nagle do celi obok wpadli strażnicy i wyciągnęli z niej szarpiącego się, błagającego o litość więźnia. Luffy nie zwrócił specjalnej uwagi na rozgrywającą się nieopodal scenę, wciąż był pogrążony w myślach. Robił sobie rozrachunek całego życia i doszedł do wniosku, że nie żałuje niczego, poza jednym. Chciałby móc zobaczyć swego syna. Do tej pory widział go tylko raz w życiu i nigdy nie umiał pogodzić się z faktem, że nie może być dlań jak prawdziwy ojciec.
Ileż dzieciak mógł mieć teraz lat? Osiem, dziewięć? Luffy nawet nie wiedział jak szkrab wygląda, bo widział go szmat czasu temu. Teraz król piratów rozumiał czemu jego własny ojciec opuścił rodzinę. Nie wynikało to z obojętności, lecz wprost przeciwnie, z miłości. W tym przypadku pozostanie z rodziną oznaczało sprowadzenie na nią zagłady, a może nawet na całą osadę. Nic dziwnego, że Luffy trzymał w tajemnicy tożsamość i miejsce pobytu chłopca oraz jego matki. Ach, gdyby tylko mógł się z nimi spotkać po raz ostatni, tylko po to by się pożegnać. Gdyby choć przez jeden dzień mogło być tak, jak w dniu, kiedy
ją poznał.
- Mięsa... – stęknął Luffy, odzyskując przytomność. Bolało go całe ciało, ale głód bardziej dawał mu się we znaki.
- Preferujesz drób, czy dziczyznę? – głos bynajmniej nie należący do Sanjiego, sprawił, że król piratów otworzył szeroko oczy.
Pierwszym co zauważył była młoda kobieta. Ubrana w stare dżinsy i kraciastą koszulę, siedziała na stołku i paliła fajkę. Nie była tęga, ale też nie filigranowa, miała dość szerokie ramion, co prawdopodobnie wynikało z pracy fizycznej.
Luffy na pewno nie znajdował się na statku, tylko w drewnianej chacie, tyle przynajmniej zdołał zauważyć. Zauważył również, że ktoś opatrzył jego liczne rany. Nagle przypomniał sobie jak ścigała go Marynarka, a on umknął w maleńkiej łodzi, odciągając żołnierzy od swych przyjaciół. Dobrze, że była wtedy mgła, bo inaczej pewnie już by nie żył.
- Kim jesteś? – spytał nieco skołowany
- Ingrid Fir, drwal – wyjaśniła ze spokojem kobieta. – Więc jesteś wart sześćset milionów, Monkey D. Luffy? Kupa kasy. Masz szczęście chłopie, żeś trafił na terytorium mego lasu. W sąsiedniej wsi znaleźliby się tacy, co by cię od razu Marynarce wydali. I masz szczęście, że tutejszy lekarz, to mój kumpel. Byłeś paskudnie ranny, gdy cię znalazłam.
- Dzięki za wszystko i w ogóle, ale muszę odnaleźć moją załogę – Luffy podniósł się, co nie było łatwe, biorąc pod uwagę jego stan. – Gdzie jest moja łódź?
- Musiałam ją porąbać – Ingrid rzekła, z tym samym stoickim spokojem co wcześniej, nie wyciągając nawet fajki z ust.
Oczy pirata rozszerzyły się w szoku i niedowierzaniu.
- Co?! Jak mogłaś porąbać moją łódź!!! – Luffy krzyknął wkurzony.
- Nie gorączkuj się tak, człowieku, bo cię to tylko osłabi. Nie miała wyboru, Marynarka wszędzie rozesłała swoje patrole, musiałam zatrzeć ślady. To i tak cud, że cię nie znaleźli, bo te prostaki zaglądały gdzie popadnie.
- To niby czym mam teraz wrócić?!
- Nie mów mi, że chciałeś płynąć TYM? – Kobieta zaczynała się już lekko irytować.
- Nie ma tu innej łodzi? Muszę wrócić!
- Tyś głupszy od moich kur! Jesteś ranny, do tego wszędzie pełno Marynarki. Pieron wie kiedy teren się oczyści. Nie po to żem ci dupsko ratowała, żebyś teraz dał się ustrzelić jak kaczka. Chcesz mojej rady? Za dwa miesiące przypływa tu statek transportowy, możesz się nim zabrać. Tak będzie najbezpieczniej.
Luffy był kompletnie zbulwersowany.
- Dwa miesiące?! Co ja tu będę robić przez tyle czasu?!
Kobieta postanowiła raz na zawsze zakończyć tą bezproduktywną dyskusję.
- Podobno byłeś głodny?
- A no tak! Mięsa!
Rozmyślania Luffiego przerwał powrót strażników, którzy wlekli za sobą bezwładne ciało więźnia z sąsiedniej celi, pozostawiając przy tym czerwony ślad na posadzce. Gdy odstawili go za kratki, skierowali swe kroki w stronę króla piratów. Luffy nawet nie próbował stawiać oporu, posłusznie dał sobie skuć ręce. Nie miał pojęcia dokąd go prowadzą, ale domyślał się, że nie na obiad. To nie miało jednak żadnego znaczenia, bo kompletnie pogodził się z losem.
Miejsce, do którego trafił bynajmniej nie przypominało sali tortur. Wprost przeciwnie, było wyjątkowo czyste i schludne, spartańskie owszem, ale i tak znacznie kontrastowało z resztą lochów. W środku znajdowało się jedno biurko, za którym siedział oficer Marynarki, a naprzeciwko krzesło, na którym strażnicy usadzili pirata. Z pozoru cała sytuacja przypominała bardziej egzamin lub rozmowę w sprawie pracy, niż przesłuchanie więźnia.
- Chyba nie muszę ci recytować listy oskarżeń, ani mówić jaka kara za nie grozi – rzekł spokojnie oficer, splatając dłonie na blacie biurka. – Możesz jednak liczyć na złagodzenie wyroku, jeśli będziesz współpracować.
Luffy nie odpowiedział, jedynie patrzył na rozmówcę znudzonym spojrzeniem. Oficer kontynuował.
- Chcę znać miejsce pobytu twoich towarzyszy i lokalizację głównej bazy rewolucjonistów. W zamian zmienimy ci karę śmierci na dożywocie, kto wie, jak będzie amnestia, to może nawet wyjdziesz na wolność.
Pirat spodziewał się, że usłyszy coś takiego. Uśmiechnął się bezczelnie.
- Mam inną propozycję – powiedział. – Pocałuj mnie w dupę.
- Ty chyba nie zdajesz sobie sprawy z sytuacji – o dziwo oficer zachował spokój. – Jeśli nie będziesz współpracować, zmusimy cię do mówienia.
- To ty nic nie rozumiesz, nie ma takiej siły we świecie i wszechświecie, która by sprawiła, że zdradzę przyjaciół. Marnujecie czas i tym samym przybliżacie swój upadek.
Oficer zerwał się na równe nogi, chwycił broń i kolbą trzasną Luffiego w twarz, zrzucając go z krzesła. Niewzruszony król piratów wypluł krew i pozostał w niezmienionej pozycji, a na jego twarzy malował się stoicki spokój.
- Tak ci spieszno umierać?! – krzyknął wkurzony mężczyzna. – Proszę bardzo, spójrz!
Chwycił Luffiego za włosy i pociągnął w stronę ściany. Nacisnął jakiś punkt na ścianie, a wtedy ukazało się wejście do prawdziwej sali tortur.
- Proszę! Napatrz się, bo to ostatnie miejsce jakie będziesz oglądać.
Żołnierz podniósł Luffiego, wciąż trzymając go za czuprynę, a wtedy pirat ujrzał liczne narzędzia do zadawania kaźni.
- Mamy tu katów, którzy potrafią dręczyć ofiarę miesiącami, więc na twoim miejscu bym się jeszcze zastanowił – oficer cisnął więźnia na posadzkę, tak że ten uderzył w nią twarzą. Nie wydał jednak nawet najmniejszego jęku.
- Póki moi przyjaciele są bezpieczni, nic mnie nie obchodzi. Nie dbam o to co się ze mną stanie – syknął pirat.
Oficer stracił cierpliwość, chwycił kij i zaczął nim okładać bezbronnego więźnia. Ten jednak zacisnął zęby i znów nie dał po sobie poznać oznak cierpienia. Wyglądał tak jakby cały świat przestał dlań istnieć, jakby nie dbał już o nic.
- Uznaj to za rozgrzewkę – żołnierz był już zbyt zmęczony by bić dalej i odrzucił kij.
Luffy leżał bez ruchu, ale był całkowicie przytomny. Ku zdumieniu i wściekłości swego oprawcy, zamiast błagać o litość, uśmiechnął się.
- Co cię tak śmieszy, śmieciu?! – wydyszał oficer.
- To, że jesteście tacy żałośni. Wydaje wam się, że rządzicie światem, a tym czasem świat wymyka wam się spod kontroli.
- Zabrać go! – Huknął dowództwa. Miał już szczerze dosyć.
- Monkey D. Luffy, zostałeś uznany winnym zdrady i skazany na śmierć poprze powieszenie. Czy chciałbyś coś powiedzieć?
- Żegnajcie.
Po cóż więcej słów, skoro to jedno wyraża wszystko? Po cóż więcej słów, skoro wszystko już zostało dokonane?
- Monkey D. Luffy! Monkey D. Luffy! – Skanduje tłum, a uśmiech króla tylko ich bardziej zachęca.
To nie tylko koniec ery piratów. To także koniec ery Światowego Rządu. Ten jeden moment, kiedy dźwignia się przesuwa, a skazaniec traci grunt pod nogami przejdzie do historii. Zmieni ona tor i już na nim pozostanie. Wielu tych, którzy do tej pory służyli Marynarce, odejdzie i dołączy do przeciwnego obozu. Oblicze świata zmieni się na zawsze, a wszystko dzięki temu, że jeden chłopiec miał kiedyś szalone marzenie.
Bo nie ma rzeczy niemożliwych...
przyp. aut.: Z tym patosem na końcu to chyba przesadziłam, ale akurat miałam taki nastrój.