Wielkie dzięki wszystkim za komentarze

zohan napisał(a):Trochę te przemyślenia w środku głów bohaterów, mi nie pasują, ale tak to jest wszystko spoko.
Co masz konkretnie na myśli?
Jak ktoś to jeszcze czyta, ale nie skomentował, to macie wyjść z ukrycia!

Nie ma nic bardziej motywującego niż komentarz, nawet jak ma się składać z jednego wyrazu xd
Dobra, jedziemy dalej.
Rozdział 2: Lucy
- Co tu się stało do diabła? – spytała przerażona Nami, kiedy razem z Robin dogoniła Sanjiego i zobaczyła spustoszoną polanę.
– Wygląda, na to, że leżało tutaj coś sporego – stwierdziła Robin, a po chwili namysłu uzupełniła – albo walczyło.
– Cóż, nie ma co się w to zagłębiać. Jak spotkamy jakiegoś tubylca, to go wypytamy - stwierdził Sanji, po czym ruszył przed siebie.
– Racja - przytaknęła nawigatorka. - Zresztą, chyba nawet nie chcę wiedzieć, co tu się wydarzyło. Chod??my już.
Razem z Robin ruszła za kucharzem przez pobojowisko, kontynuując swój spacer.
Usopp i Luffy podeszli do leżącej nieopodal osoby. Postać ujrzawszy, że ktoś się zbliża, spokojnie podniosła się do pozycji siedzącej i czekała aż przybysze podejdą bliżej. Był to mężczyzna, z pewnością wysoki i bardzo dobrze zbudowany, ubrany w białe spodnie podtrzymywane przez czarny, wąski pasek, oraz w białą, lu??ną koszulę, która rozpięta do połowy ukazywała jego atletyczną klatkę piersiową. Nogi zdobiły czarne, nieco pobrudzone buty, a cały strój wyglądął na ewidentnie mocno wynoszony i pomięty. Twarz miał bladą, obrośniętą delikatnym zarostem. Bogata była w zmarszczki i zęmczona na tyle, że można by przypuszczać, iż ma na karku z pięćdziesiąt lat. Na głowie zaś czarno-białe, idealnie ułożone i przylizane włosy, zaczesane całkowicie do tyłu, z uformowanym malutkim kucykiem*. Wyglądało na to, że każdy włos z osobna ma tylko jeden kolor, jedne były białe, a inne czarne, nigdy siwe, nigdy dwukolorowe. Biła od niego aura osoby starej, doświadczonej w życiu, z wielkim bagażem doświadczeń. Jeśliby nie brać pod uwagę twarzy, wyglądał na nie więcej niż trzydzieści pięć lat.
– Witajcie, co was sprowadza na tę wyspę? – zapytał ospale.
– Jestem Luffy, człowiek który zostanie królem piratów!!! – wykrzyknął dumnie Luffy.
– Nie o to pytałem... - bąknął pod nosem zrezygnowany. - Pirat, mówisz? Poszukiwacz przygód?
– Tak jest! – odpowiedział ucieszony Luffy.
– O, czyli lubisz adrenalinę, co? – odpowiedział uśmiechem.
– Cóż - wtrącił się Usopp. - Naszym mottem jest "nie ważne gdzie, ważne żeby było tam niebezpiecznie". Nie kierujemy się nazwami, a najmocniej drgającą igłą na Log Pose. Właściwie to on się kieruje – wskazał na Luffy'ego - bo reszta chętnie trzymałby się z daleka od takich miejsc.
– Hahaha! – mężczyzna zaśmiał się. – Widzę, że wasz kapitan nie lubi się nudzić.
– Ano, nie lubię - zgodził się gumiak. - Hej staruszku...
– Nie jestem stary - przerwał mu. - Mam 32 lata.
– ... Hej staruszku, co znajduje się na szczycie góry? – zapytał ignorując jego uwagę.
– N-Nie jestem... – znowu bąknął pod nosem, po czym kontynuował rozmowę. – Na górze? Miasto zwane Terra Prometida, ale nie fatygujcie się, żeby tam iść. Jest opuszczone, nic tam nie znajdziecie.
– I tak idziemy! – odparł z przekonaniem uśmiechnięty Luffy.
Usopp wystąpił przed kapitana i zwrócił się do niego.
– Ale po co, skoro nic tam nie ma? Lepiej wróćmy na statek i zjedzmy coś dobrego, napijmy się herbatki i odpocznijmy. Nie ma co się przemęczać i wchodzić na górę, na której nic nie ma, nie uważasz?
– I tak idziemy – powtórzył gumiak ignorując słowa kompana.
– Ale przecież...
– I tak idziemy – przerwał mu uchachany.
Usopp ponownie spróbował się odezwać, lecz nim zdążył otworzyć usta usłyszał ponownie:
– I tak idziemy.
Kłamczuch poddał się załamując ręce.
– Okej, idziemy...
Nieznajomy mężczyzna, z nieco kwaśną miną rzekł do Luffy'ego:
– Jak chcesz, ale ostrzegam, na górze może być bardzo niebezpiecznie.
– Tak jak lubię – odpowiedział gumiak uśmiechając się.
– Lubisz kłaść życie swoje i kompanów na szali? - zapytał zaciekawiony.
– Nie muszę tego robić. Są na tyle silni, że potrafią o siebie zadbać. Nic im nie będzie. Razem zawsze damy radę.
Mężczyzna delikatnie się uśmiechnął.
– Heh... - sapnął. - Widzę, że bardzo w nich wierzysz. Radziłbym uważać, nawet najlepszy przyjaciel może ci wbić nóż w plecy i postawić błahostkę ponad waszą wię??. Choćbyś spędził z nimi całe życie i ufał im bezgranicznie, zawsze zachowaj w sobie tę cząstkę niepewności. Jestem pewny, że któregoś dnia uratuje ci ona życie - pouczył Luffy'ego
– Gdybym to zrobił, straciłbym ich szacunek - słomek nie dawał się przekonać. - Nasza siła leży w całkowitym zaufaniu.
– Piękne słowa - pochwalił go szczerze. - ??yczę ci, abyś żył z nimi w zgodzie do końca swoich dni, ale jeśli kiedyś je przeklniesz, przypomnij sobie co powiedziałem.
– Nie będzie takiej potrzeby - odpowiedział nieporuszony.
Mężczyzna ponownie się uśmiechnął.
– Uparty jesteś, co?
– Zawsze i wszędzie - na twarzy Luffy'ego pojawił się wyzywający uśmiech.
Usopp wypadł z dialogu, gdyż przypomniał sobie wydarzenia, która miały miejsce na Water 7, kiedy załoga przeżywała wewnętrzne konflikty. Rozważał, czy kiedyś taka sytuacja może się powtórzyć, ale tym razem bez szczęśliwego zakończenia.
– A tam, było minęło – pomyślał i przestał zaprzątać sobie tym głowę.
Podczas ich rozmowy nieopodal z lasu wyszła mała dziewczynka, która ciągnęła za sobą Brooka. Zobaczywszy Luffy'ego, Usoppa i siedzącego przed nimi mężczyznę, zaniepokoiła się i razem z kościotrupem szybko uskoczyła za stojący obok głaz, tak aby ich nie dostrzegli.
– Hej, bez obaw, to moi kompani. – Brook przyjrzał się uważnie swoim przyjaciołom. – I jakiś pan – dodał. – To twój tata?
– Tak, ale nie możemy tam iść – odparła zawiedziona.
– Dlaczego?
– Ach... nieważne - odpowiedziała spuszczając wzrok na ziemię.
Brook widząc, że coś ją gryzie, postanowił nie drążyć tematu.
– Jak się nazywasz? - zapytał.
Dziewczynka rozchmurzyła się, podniosła wzrok i odpowiedziała:
– Lucy.
– Ja jestem Brook. Miło mi cię poznać! – Wyciągnął rękę w geście przywitania.
– Mnie też! – uśmiechnęła się i podała my dłoń. Brook ciągle był zaskoczony tym, że się go w ogóle nie boi. Co więcej, nawet nie ciekawi ją jakim cudem może chodzić i rozmawiać będąc szkieletem.
– To... co teraz zrobimy? - zapytał po chwili.
– Hmm... wiem! - szybko coś wymyśliła. - Wejdziemy na górę!
– Na górę? Nie uważasz, że jesteś trochę za młoda na takie wspinaczki?
– Nie - naburmuszyła się krzyżując ręce na brzuchu. – Jestem starsza niż ci się wydaje!
– Ale czy tak stara jak ja, yohoho? – zapytał jakby sam siebie, po czym znowu przemówił do dziewczynki. – Ile masz lat?
– Piętnaście.
– ??e jak!? Wyglądasz na dziewięć, albo dziesięć! – odrzekł donośnie, nieco zdziwiony.
Lucy milczała przez chwilę zamyślona.
– Dobra, mam dziewięć – przyznała mu rację, jakby dla świętego spokoju. – W takim razie postanowione, idziemy do Terry, miasta, które znajduje się na szczycie! Znam tę górę jak własną kieszeń, obierzemy najłatwiejszą drogę. Nic się nie bój szkieletor, ze mną nic ci się nie stanie – rzekła pewna siebie.
– Eee... martwię się bardziej o ciebie...
– No nie panikuj już, idziemy – przerwała mu.
– A mogę ci zadać kilka pytań? - teraz, kiedy humor Lucy się poprawił, chciał dowiedzieć się czegoś o jej relacjach z ojcem, oraz o samej wyspie i jej mieszkańcach. - Jestem trochę zagubiony i już sam nie wiem na czym stoję, yoho!
– Nie! Idziemy fajnie spędzić czas i tyle, nic więcej wiedzieć nie musisz! - spławiła go stanowczo.
– A, szkoda... - poddał się.
Lucy wyjrzała zza głazu, aby sprawdzić czy nikt nie patrzy w ich kierunku i kiedy sytuacja była dogodna, pobiegła razem z Brookiem w kierunku góry.
– Okej, mam dwa bardzo ważne pytania – zaczął Usopp. – Po pierwsze, czemu te chmury wiszą tak nisko? – wskazał palcem na szczyt góry. – I po drugie, skoro znajdujące się tam miasto jest puste, to co ty tu robisz? Są tu gdzieś inni ludzie? Czy...
– Wybacz, ale nie odpowiem na twoje pytania – przerwał mu.
Kamienny wyraz zagościł na twarzy Usoppa, a on sam energicznie mrugał oczami, nieco zakłopotany.
– ... ale jak to?
– Tak to. Nie mam takiej ochoty – odpowiedział i położył się z powrotem na ziemi. – Proszę, dajcie mi już spokój, zmęczyła mnie ta rozmowa.
– Słabiak jesteś - powiedział pogardliwie Luffy. – Idziemy Usopp, nic tu po nas. Więcej nam nie powie, poza tym musi być strasznie słaby, jak się męczy od samego mówienia. Ja mówię cały czas i się nie męcze. Już Buggy jest silniejszy.
Nie uzyskał żadnej odpowiedzi. Luffy pomaszerował w stronę góry, a Usopp za nim, spoglądając podejrzliwie na leżącego mężczyznę. Zanim odeszli, snajper zadał mu ostatnie pytanie.
– Ej, powiedz chociaż jak masz na imię?
Po kilku sekundach zebrał ciężko jeden, ostatni oddech i odpowiedział:
– Zawebe.
Brook i Lucy rozpoczęli wspinaczkę na szczyt, aczkolwiek trafniejszym określeniem tutaj byłaby spokojna wycieczka. Dziewczynka prowadziła go najłatwiejszym i jednocześnie bardzo mozolnym szlakiem. Szli w zasadzie prawie że poziomo, zygzakiem, w tę i z powrotem, poruszając się dramatycznie powoli ku górze.
– W takim tempie zanim dojdziemy, to będziesz wyglądać jak ja, yohohoho! – zażartował trafnie Brook. – Mówiłaś, że jesteś na tyle duża, że sobie poradzisz.
– Bo jestem. Przecież wchodzimy, tak? Także sied?? cicho i podziwiaj widoczki.
– Jak mam cokolwiek podziwiać, jak jesteśmy ledwo dwadzieścia metrów nad miejscem, z którego zaczęliśmy? A łazimy już prawie godzinę!
– Słuchaj, jak tak bardzo chcesz iść krótszą droga, to proszę bardzo! We?? mnie na barana i biegniemy! – powiedziała na pół-serio.
– Aha! Doskonały pomysł – zaczął rozradowany – ale... nie mogę cię unieść, bo nie mam mięśni, yohohohohoho!!! – zażartował ponownie, robiąc przy okazji piruet.
– Czyli jesteś bezużyteczny? – zapytała uszczypliwie, ale przyjacielsko.
– No wiesz co!? – zdziwił się nieco na pokaz. – Zaraz ci pokażę, na co mnie stać!
Brook podniósł dziewczynkę i usadził ją na swoim afro.
– Mówiłeś, że nie masz mięśni i nie możesz mnie utrzymać...
– To jest afro - odpowiedział z iście kamienną powagą.
Lucy zmarszczyła brwi.
– No i co z tego? - zapytała.
– Po prostu Afro - dalej zgrywał poważnego. - Nie kwestionujmy sił, których zrozumienie wykracza poza ludzkie możliwości.
– A... aha... - udała, że rozumie o co chodzi. - No nic, skoro masz taką moc, to dawaj na górę!
– Tak jest, yohohohohoho!!! - krzyknął, po czym zaczął szybko przebierać nogami, rozpoczynając swój flagowy, pokraczny bieg. Wystrzelił jak z procy w kierunku szczytu i zatrzymał się nieco ponad dwieście metrów wyżej. Zdyszany był niesamowicie.
– Nie mam... nie mam już... siły... kompletnie... – mówił łapiąc oddech co wyraz lub dwa.
– Jęczysz jak jakiś słaby, wychudzony staruszek!
– No bo nim jestem!!! Zobacz, sama skóra i kości!!! – podniósł rękę, aby jej pokazać. – ... O rany, zostały już tylko kości!!! – powiedział i padł na czworaka, uderzając pięścią o ziemię. – Same... kości... – mruczał do siebie ze łzami w oczach.
– Przecież od początku taki byłeś... – odparła nieco zażenowana Lucy.
Brook podniósł się błyskawicznie i rzekł:
– Ano tak. W ramach przeprosin za mój błąd, magiczna sztuczka!
Muzyk stanął wyprostowany i opuścił swe ciało swobodnie na pobliską skalną ścianę. Oparty o nią głową, powiedział:
– Kąt sześćdziesiąt stopni, yohohohoho!!! – krzyknął.
– Na pewno dobrze się czujesz? – zapytała zakłopotana Lucy
– Teraz tak, ruszajmy na górę. Prowad?? – odpowiedział jakby nic właśnie nie zaszło.
– Ehh, dobra, obieramy znowu łatwą drogę...
– O nie!!! Tylko nie łatwą!!! – krzyknął przerażony.
Wziął dziewczynkę, usadził na głowie i ruszył ponownie.
Dwadzieścia metrów dalej.
– No dobra... może jednak... faktycznie we??miemy... łatwiejszą drogę... – stękał zmęczony.
– Kretyn... – pomyślała Lucy. - Jesteśmy już około w połowie drogi. Idziemy teraz łatwym szlakiem, pasi?
– Tak jest!
I poszli.
Grupa Sanjiego podążała w milczeniu przez pobojowisko. Nami zauważyła, że Robin, rozglądając się dookoła, marszczy brwi.
– Co jest Robin, zauważyłaś coś? – zapytała zaciekawiona nawigatorka.
– Kształt tego zdemolowanego terenu... – zaczęła. – Nie wydaje mi się przypadkowy.
Sanji i Nami rozejrzeli się dookoła.
– Faktycznie, przypomina to trochę... literę M? – zauważył Sanji
– ... tak, masz rację – odpowiedziała zaintrygowana archeolog.
– Wydaje mi się, że to nie ma żadnego znaczenia Robin, ot czysty przypadek - odpadła nieprzekonana Nami. - Nie dorabiajmy teorii spiskowych tam, gdzie ich nie potrzeba.
– Chyba masz racje... - Robin dała sobie spokój. - Chod??my, został nam jeszcze kawałek.
Przeszli jeszcze kilkadziesiąt metrów, aż w końcu znowu zawitali między żywe drzewa. Nie minęły jednak dwie minuty, kiedy Sanji zauważył nieopodal dziurę w ziemii o średnicy około trzech metrów.
– Namisia, Robinsia, zobaczcie co znalazłem! – krzyknął uradowany do swoich towarzyszek.
Kiedy podeszły, wszscy razem zajrzeli do środka. Nami i Sanji z początku nie rozpoznali co leży około dwudziestu metrów pod nimi, ale Robin nie miała żadnych wątpliwości.
– T-to przecież poneglyph!!! – krzyknęła z ekscytacją w głosie.
CDN.
* coś takiego jeśli chodzi o fryzurę -
http://image.shutterstock.com/display_p ... 925063.jpg