[fanfik]One Piece: Boska Wieża
Ten temat nie posiada streszczenia.
Aktualnie ten wątek przeglądają:
Subskrybuj ten wątek Odpowiedź
Dahaka

Król piratów

Wiek: 32
Licznik postów: 3,793

Dahaka, 22-05-2013, 01:47
No to tak, jak zapewne niektórzy słyszeli, mam zamiar zasadzić tutaj swojego fanfika, na którego napisanie naszła mnie niesamowicie potężna ochota. Nie będę ukrywał, że nie spodziewam się, że czytać go będą więcej niż max 3 osoby (chociaż posucha w tym dziale taka, że kto wie...), ale mimo wszystko chcę spróbować.
Pierwszy wpis jest taki bardziej wstępny, bo chcę sprawdzić, czy jest ktoś zainteresowany czytaniem moich wypocin. I jako, że chcę, aby ktoś to przeczytał to postanowiłem zapytać was czy wolicie jak poszczególne rozdziały są krótkie, czy długie?
Podejrzewam, że ściany tekstu lubią czytać tylko koneserzy fanfików, a cała reszta woli mniejsze porcje, no ale pewny nie jestem więc pytam.

Póki co napisałem na rozgrzewkę prolog. Powiedzcie o dłuższe powinny być właściwe rozdziały, żeby nie było ani za długo, ani za krótko, a ja się postaram dostosować.
Generalnie to fabuły w prologu wiele nie znajdziecie, a raczej tylko próbkę mojego amatorskiego skilla. Wszelaka krytyka bardzo mile widziana. Zapraszam!






Prolog

Był ciepły, przyjemny i spokojny dzień. Załoga Słomkowych Kapeluszy od czasu opuszczenia Dressrossy, po wielu dniach podróży przez Nowy Świat, zaczęła odczuwać znużenie nieprzerwaną żeglugą. Luffy siedząc na dziobie Thousand Sunny i wiercąc się niesamowicie, wyglądał jakiegokolwiek skrawka lądu.
- Rany... Kiedy dobijemy do jakiegoś portu, czy gdziekolwiek...? - zapytał leniwie, mimo że jego ciało wierzgało na wszystkie strony domagając się ruchu.
Kiedy nie dostał odpowiedzi, nieco ze??lony delikatnie wykrzyknął:
- Ej, Nami! We??że zrób coś, bo nuda!
Nawigatorka leżąc wygodnie na leżaku opalała się w blasku słońca, które dzisiaj było wyjątkowo łagodne.
- Luffy, kiedy wreszcie do cholery zrozumiesz, że nie mogę nic zrobić!? Morze rządzi się swoimi prawami, więc jak dopłyniemy, to dopłyniemy! Ciesz się, że w ogóle dane nam jest spokojnie podróżować na tym przeklętym oceanie! - odpowiedziała, nieco rozdrażniona ciągłym marudzeniem kapitana.
- Bleee, spokojne morze, to nudne morze, a ja nie lubię nudy - bąknął zrezygnowany.
Po kilku chwilach, które wydawały mu się wiecznością, usłyszał nagle krzyk jednego ze swoich kompanów:
- Ej, Luffy, mam dobrą wiadomość!!! - Słomek od razu rozpoznał podekscytowany głos Zoro. Wstał podniecony faktem, że wreszcie coś się dzieje i używając swoich gumowych rąk wystrzelił się do bocianiego gniazda.
- Co tam Zoro, co za wyspę wypatrzyłeś? - spytał podekscytowany, po czym kontynuował spytki z jęzorem wywieszonym na wierzch i oczami pełnymi łez szczęścia. - No co tam jest? Jaka wyspa? Wiosenna? Zimowa? Mała? Duża? Kołowa? Kwadratowa? Ładna? Brzydkkhgghh... - nagle Zoro wetknął mu do buzi butelkę wypełnioną jakimś trunkiem.
- Sam jesteś kołowy kretynie. Zobacz co znalazłem! To sake, które dostaliśmy w prezencie od mieszkańców Dressrosy - rzekł z uśmiechem na twarzy. - Kto by pomyślał, że znajdę jeszcze jedną butelkę. Chcesz łyka?
Wesoła mina towarzysząca Luffy'emu szybko przekręciła się o sto osiemdziesiąt stopni. Był zły i znudzony do tego stopnia, że w nadziei na nutkę akcji, postanowił jednym szybkim ruchem ręki zwinąć napój szermierzowi i zwiewać gdzie pieprz rośnie.
- Co ty wyprawiasz!? - krzykną zdezorientowany szermierz. - Oddawaj to!
Zdenerwowany rzucił się w pościg za swoim kapitanem.

W kuchni działy się rzeczy niesłychane. Sanji udzielał Chopperowi, Frankiemu i Brookowi podstawowych lekcji kucharstwa. Na wszelki wypadek, gdyby, jak to powiedział, musiał wyruszyć na misję w imię miłości i Robin z Nami zostałby bez odpowiednio przyrządzonego pożywienia.
- Dobra, zacznijmy może od tego, co już potraficie. Ja wyjdę sprawdzić, jak radzą sobie moje kobiety z tą bandą debili, która niewątpliwie uprzykrza im tam życie. Wracam za 5 minut i chcę widzieć jakieś postępy. Sporząd??cie najlepszą rzecz, jaką potraficie - powiedział Sanji, po czym odpalił papierosa, otworzył drzwi i zrobił pierwszy krok na zewnątrz. Momentalnie zauważył jak ostrze miecza przelatuje mu przed twarzą rozcinając papierosa w pół.
- Ty cholerna mechogłowa parodio człowieka!!! Przestań wymachiwać tymi patykami, bo zrobisz komuś krzywdę!!! - ryknął Sanji na uganiającego się za Luffym Zoro. Został jednak kompletnie zignorowany. Resztki trunku, z jakimi Luffy biegał po statku, były ostatnimi kroplami Sake na pokładzie, co było sprawą znacznie ważniejszą, niż damskie piski kucharzyny. Zdenerwowany Sanji postanowił wziąć sprawę w swoje ręce i i ruszył w pościg za szermierzem.

Usopp samotnie siedział pod pokładem i kończył właśnie modyfikować swoją procę.
- Uff, nareszcie skończyłem. Nie mogę się doczekać, kiedy będę mógł wypróbować to cacko - mówił do siebie podekscytowany. Nagle zaburczało mu w brzuchu, więc postanowił zajrzeć do kuchni i coś zjeść. Udał się na górę, a następnie w kierunku świątyni Sanji'ego. Po drodze spostrzegł trójkę swoich kolegów biegających po statku. Rozradowanego Luffy'ego, którego gonił dziko wymachując mieczami Zoro, który zaś był ścigany przez bluzgającego kucharza.
- Historia mojego życia - pomyślał, po czym wszedł do kuchni i ujrzał siedzącego przy stole Brooka pozbawionego jednej nogi, oraz Frankiego, który mieszał coś w kotle.
- Co tam pichcisz? - zapytał Usopp.
- Hm, suuuuper danie specjalne: prowiant na czarną godzinę a'la szop gotowany na udowej kości w zaprawie colowej.
I faktycznie, w czarnym płynie pływał na wpół przytomny, zadowolony z siebie Chopper wtulony w kość udową Brooka.
- Czy wyście oszaleli do końca!!! Dlaczego to robicie??? - zapytał wściekły Usopp próbując wyciągnąć Choppera z kotła.
- Sanji nam kazał coś przygotować, a że kiedyś uważał mnie za wystarczająco apetycznego, aby nazwać zapasowym prowiantem, to pomyśleliśmy, że to będzie dobre i smaczne - odpowiedział słodko i naiwnie Chopper.
Usopp położył go na ziemi i wybiegł z kuchni. Kiedy tylko dostrzegł Sanjiego, od razu zaczął go gonić i wyklinać pod niebiosa, zarzucając domniemaną chęć mordu ich lekarza.

Kilkanaście minut minęło, nim chaotyczna gonitwa po statku w końcu dobiegła finiszu. Luffy dostrzegłszy pojawiający się na horyzoncie ciemny punkt, momentalnie stanął jak wryty. Zoro wykorzystał moment i wyrwał butelkę sake z rąk mentalnie nieobecnego już kapitana. Przystając z boku począł rozkoszować się alkoholem, lecz zanim chociaż łyk wylądował w jego gardle, przed oczami błysnął mu starannie wypastowany but Sanjiego. Uniknął go cudem, a kucharz nie trafiając w swój cel, wtrącił się nogą w plecy Luffy'ego. Obaj upadli, przy okazji pociągając za rękę szermierza, śląc go na deski razem z nimi. Ostatnia butelka trunku wyślizgnęła się mu z dłoni i rozbiła o pokład. Kilka sekund pó??niej pojawił się przy nich zdyszany Usopp i rzekł:
- Tyle lat uciekania w popłochu przed wszystkim, a i tak nie jestem w stanie dotrzymać tempa tym potworom...

Robin siedziała nieopodal Nami, jednak nie w słońcu, a pod parasolem. Wciągnięta w lekturę kolejnej historycznej książki, kątem oka dostrzegła delikatną zmianę krajobrazu nieskończonych wód.
- Nami, spójrz - rzekła spokojnie.
Nawigatorka otworzyła oczy i spojrzała na wskazane przez Robin miejsce.
- O rany, co to za dziwadło znowu? - zaskoczył ją widok. - Pamiętam czasy naszych pierwszych kroków na Grand Line. Wydawało mi się, że to co zobaczyłam na tamtych wodach, wychodziło poza granicę wszelakiej logiki, ale tak naprawdę dopiero tutaj przekonałam się, że tym światem nie rządzą żadne zasady. Po prostu je sobie wymyślamy, aby się w tym wszystkim nie pogubić, a wszelakie odstępstwa nazywamy wyjątkami.
Jej refleksje wywołane były majaczącą na horyzoncie wyspą, w centrum której znajdowało się wysokie wzgórze otoczone, na pierwszy rzut oka dość rzadkim, lasem. Elementem niecodziennym były chmury. Obfite, białe obłoki, które lewitowały niewiarygodnie nisko, do tego stopnia, że zakrywały szczyt niewielkiej góry. Wyglądały jak ogromny statek kosmiczny, który przystępuje właśnie do lądowania i ogarnia mrokiem całą wyspę, blokując całkowicie światło słoneczne.
- Czaaaaaaaaaad - odezwał się głos gdzieś z tyłu, a Nami już wiedziała, co ją czeka. Wyrok został podpisany w momencie wypowiedzenia tych słów. Nie pozostało już nic, jak tylko to zaakceptować. Jenak nie mogła tego zrobić. To byłoby wbrew jej naturze, więc dla samej zasady wstała z leżaka, obróciła się i wrzasnęła najgłośniej jak mogła:
- Nawet o tym nie myśl, Luffy!!! To zbyt niebezpieczne!!!
Ale on już nie słuchał, wpadł w trans, z którego nie da się go wyrwać. Nie pozostało już nic, jak tylko dostosować się do tempa gumiaka, gdyż ogarnął go zew nowej przygody.
zohan

Wilk morski

Licznik postów: 98

zohan, 22-05-2013, 18:55
Jakbyś jeszcze rysował to by było super. ;p

Wydaję mi się, że mógłbyś trochę więcej akapitów i przestrzeni zrobić, to będzie to jeszcze bardziej czytelne, choć jeżeli chodzi o pisanie to się na tym w ogóle nie znam, i jest to zdanie zwykłego Kowalskiego.

Fragment o Brook'u i Choperze jako części składowe zupy, jakiś taki dziwny, moim zdaniem taki nie do końca Słomkowy, ale za to gonitwa Luffiego, Zoro i Sanjiego po pokładzie, a już w ogóle Usopp, to typowy łanpisowski klimat Thousand Sunny. Big Grin

Czekam na więcej.
Tom

Super świeżak

Licznik postów: 202

Tom, 22-05-2013, 22:09
A ja wczoraj widziałem zapis o fanfiku na szotboksie, a jako że twoje posty zawsze wydawały mi się ogarnięte, przysiągłem sobie, że będę czytał... i sie udało :zly:

Pierwsza rzecz: ??le zapisane dialogi.
Cytat:- Rany...kiedy dobijemy do jakiegoś portu czy gdziekolwiek...? - Zapytał leniwie. Kiedy nie dostał odpowiedzi, nieco ze??lony delikatnie wykrzykną - Ej, Nami! We??że zrób coś, bo nuda!
spacja przed kiedy, "zapytał" z małej, dwukropek po "wykrzyknął"

Cytat:Nawigatorka leżąc wygodnie na leżaku opalała
przecinek przed "opalała", ponieważ imiesłów musi być oddzielony w jakiś sposób od czasownika

*olewa błędy na rzecz ogarnietego czytania xD*

Ok, czytało się całkiem przyjemnie, masz dość rozbudowane słownictwo, choć zdarzało ci się nieco zbyt często używać słowa "wszelakie" (zastąpiłbym je mniej oficjalnym "wszelkie" czy może "jakiekolwiek"), co urozmaica tekst, w dodatku dość gładko wychodzą ci opisy, które są moją piętą achillesową.

Co do zapisu dialogów, to raz zapisujesz je dobrze, a raz nie, dlatego zarzucę poradnikiem, który polecam każdemu u kogo moje bystre oko zdoła dostrzec jakieś faile >KLIK<

Aa, i gdy jest jakiś zwrot bezpośredni do danego bohatera typu "hej Luffy" czy "Luffy kretynie", to musi to zostać poprzedzone przecinkiem, a więc: "hej, Luffy", "Luffy, kretynie".
Tak to okej, gdzieś się chyba trafiły literówki, ale to błędy, które można zlikwidować, patrząc, co podkreśla się w wordzie.

Końcówka dość fajna, z początku się nieco zagapiłem przy czytaniu opisu i pomyślałem, że to serio ufo, ale gdy doczytałem, to nie jestem pewien, jaka to przygoda może czekać na Słomka i resztę załogi.

Co do długości rozdziałów - dla mnie nie ma znaczenia, mogę czytać od pół po nawet dziesięcio (albo i więcej) stronicowe party. Czytał będę i tak. Big Grin
Dahaka

Król piratów

Wiek: 32
Licznik postów: 3,793

Dahaka, 24-05-2013, 10:15
Dzięki za wskazówki, postaram się poprawić w kolejnych rozdziałach.

Póki co nic nie wrzucam, bo jestem w szkole na kompie. W domu nie mam neta, co potrwa do następnego tygodnia, więc dopiero wtedy coś wrzucę. Mam już półtora rozdziału napisane, więc stay tuned Big Grin

A co do rysowania - mam zamiar przy każdym rozdziale wrzucać mapki, które pozwolą lepiej się zorientować gdzie znajdują się słomiani Big Grin Miałem nawet w planach narysować nowe, kluczowe postacie, ale za cholerę nie potrafię, więc będą tylko mapki xD
Smoker

Kapitan z nowego świata

Licznik postów: 422

Smoker, 25-05-2013, 12:12
A więc i ja się wypowiem.

Po pierwsze - kolega, który już się wypowiedział ma rację - to z gotowaniem Choppera trochę takie z kosmosu, bo takie coś raczej na 1000Sunny by się nie wydarzyło Smile Nie zmienia to jednak faktu, że cała reszta zrobiona MEGA klimatycznie. Luffy po prostu zrobiony genialnie, w stylu samego Ody. Zachowałeś póki co tą postać w 100%.

Dahaka napisał(a):Luffy, kiedy wreszcie do cholery zrozumiesz, że nie posiadam żadnych zdolności teleportacji ani innych takich pierdół. Nie mogę nic zrobić, morze rządzi się swoimi prawami, więc jak dopłyniemy, to dopłyniemy.
Ten tekst także mi nie pasuje. Nie wiem dlaczego. Tak jakoś po prostu nie jest jakby z ust Nami.


Samo przeczytanie całego tekstu zeszło mi szybko, co oznacza, że jest naprawdę dobrze. Wygląda na to, że potrafisz coś takiego napisać i myślę, że po części jesteś w stanie zaspokoić One Piece'owy głód, jaki mi towarzyszy od chaptera do chaptera. A jako, że teraz przerwa, to mam nadzieję, że będziesz aktywny. Co prawda nie jestem znawcą fanfików, ale mnie to urzekło.
Limetka

Pirat

Licznik postów: 43

Limetka, 25-05-2013, 16:46
Jej! Będzie nowa przygoda! Bardzo brakowało mi nowych fanfików na tej stronie, dlatego cieszę się, że coś się w tym dziale ruszyło. Będę czytać twoją historię na pewno Cool Ja osobiście wolę zdecydowanie długie rozdziały, ale pisz jak ci wygodnie, w każdym razie dobrze by było gdyby właściwe rozdziały były dłuższe niż prolog. Przyjemnie mi się go czytało, fajna była sytuacja, jak wszyscy zaczęli się gonić, to takie u Słomkowych typowe ^^ Za to gotowanie Choppera i nogi Brooka faktycznie było dziwne, choć dobra, mogę to zaakceptować jako kolejne chwilowe wariactwo na tym statku, a nie coś na poważnie, hehe Tongue
Nie mogę się doczekać by odkryć, co tam wymyśliłeś. Jeśli faktycznie będziesz kontynuował, to mam wrażenie, że to będzie fajna lekturka między nowymi rozdziałami od Ody Cool
Dahaka

Król piratów

Wiek: 32
Licznik postów: 3,793

Dahaka, 04-06-2013, 02:04
Dobra, wybaczcie za tę zwłokę, ale tak się niefortunnie złożyło, że nie mogłem tego wrzucić wcześniej. Mam nadzieje, że odbiór będzie pozytywny, lub chociaż neutralny Big Grin Te dialogi starałem się ogarnąć, ale jakby dalej coś nie grało (nie tylko w dialogach) to walić śmiało. Enjoy!

Rozdział 1: Znaki nowej przygody

Załoga Słomianego Kapelusza, wyłączając Choppera, po opuszczeniu statku zebrała się tuż przed wejściem do lasu. Dookoła nie było nic interesującego, stali na pokrytej trawą ziemi, a przed ich twarzami rozpościerał się widok liściastych drzew. Kilkanaście metrów za nimi było tylko spokojne morze i zacumowany przy klifie Thousand Sunny.
- Luffy, zanim przestaniesz kompletnie mnie słuchać, chcę powiedzieć, że nie zamierzam wchodzić na szczyt tej góry - stwierdziła Nami z pełnym przekonaniem.
- Dlaczego? Przecież nisko jest. Ale jak nie, to nie, pójdę z innymi, a ty tu czekaj i nud?? się dalej - odparł uszczypliwie.
Usopp wystąpił do przodu i nieco jękliwym głosem powiedział:
- J-ja pójdę z tobą L-Luffy, ż-żaden tajemniczy pagórek na pokrytej mrokiem wyspie, którego szczyt skryty jest p-ponad chmurami, nie jest w stanie mnie p-przestraszyć. M-możesz na mnie liczyć!
Mimo swoich nieco wymuszonych słów, czuł, że cokolwiek znajduje się na górze, nie może być niczym dobrym. Nigdy nie jest, tym bardziej, że Luffy ponownie obrał drogę na najbardziej niebezpieczną wyspę.
- Przeklęty Log Pose, więcej szkód niż pomocy nam to wyrządza... - rzekł do siebie w myślach.
Zoro nie chcąc tracić czasu na niepotrzebne dysputy, wziął sprawy w swoje ręce i zdając się na własny instynkt i znajomość swoich towarzyszy, szybko skonstruował plan działania. Zanim ktokolwiek zdążył zabrać głos, przysiadł wygodnie na trawie i rzekł:
- Cóż, z tego co widzę, to nie wszystkim widzi się wspinaczka, więc może podzielmy się na grupy i każdy niech robi co chce. Ja, Brook, Usopp i Luffy idziemy na górę, Nami i Robin, zgaduję, nie tykają się wysiłku fizycznego, więc mogą pozwiedzać wyspę tu, na dole, chociaż wątpię żeby oprócz drzew znalazły coś ciekawego. Blondasek z uwagi na bycie mięczakiem pójdzie z nimi. Franky zaopiekuje się statkiem i przypilnuje Choppera, który nie czuje się najlepiej. A właśnie, wie ktoś w ogóle co mu jest?
Sanji już miał wpaść w szał wywołany obelgą skierowaną w jego stronę, ale poczuł się odpowiedzialny za los Choppera, więc postanowił zamilknąć. Zamiast niego odpowiedział Franky, puszczając jednocześnie oczko do kucharza, Usoppa i Brooka, co automatycznie skojarzyło im się z Duvalem, bo robił to wyjątkowo pokracznie.
- Nie wiem na co jest chory, ale mogę z nim zostać. I tak miałem zrobić przegląd zewnętrzny Sunny.
- Czy ktoś ma coś przeciw? - zapytał Zoro.
Po chwili milczenia spowodowanej sporym wrażeniem, jakie wywarł swoim zaskakująco dobrze przyjętym przez załogę planem, wszyscy przystali na jego propozycje. Oprócz Brooka.
- Ah, Panie Zoro, ja chyba jednak wolałbym...
Zoro natychmiast mu przerwał surowym spojrzeniem.
- Musisz iść z nami, jesteś mi potrzebny.
Wszyscy spojrzeli zaskoczeni na szermierza, ale po wyrazie jego twarzy wiedzieli, że w sumie chyba lepiej nie pytać o co mu chodzi, więc zebrali się w trzy grupy i wyruszyli w wyznaczonych kierunkach.

Ekipa składająca się z Luffy'ego, Usoppa, Brooka i Zoro wkroczyła do lasu, przyglądając się jak Nami, Robin i skaczący wokół nich Sanji udali się na podróż wzdłuż brzegu. Drużyna Prawdziwych Mężczyzn, jak nazwał ją Zoro, kierowała się do centrum wyspy, a jej celem było podnóże niewielkiej góry. Stamtąd mieli rozpocząć drogę na szczyt.
Luffy i Usopp udali się przodem, gumiak miał parcie na przygodę jak nigdy dotąd, a przyszły król strzelców dawno zapomniał o swoim niepokoju, który towarzyszył jeszcze minuty temu zaprzątał mu głowę. Powodem była niezwykła roślinność, która przewijała się ciągle na drodze do wzgórza. Usopp dostrzegł wiele nowych gatunków roślin, o których nie miał wcześniej pojęcia, więc zafascynowany wizją stworzenia nowych pop green, z wielką ostrożnością zbierał potrzebne mu nasiona, a czasami nawet całe rośliny.
Zoro i Brook trzymali się z tyłu, idąc znacznie wolniejszym tempem.
- Hej Brook - odezwał się szermierz. - Powiedz mi, czujesz coś nienaturalnego?
- Choćbym chciał, to i tak nie mam nosa, aby to zrobić, yohohohoho!!! Skull joke!!! - odparł rozradowany.
Zoro westchnął.
- Pytam na serio. I nie chodzi mi o zapach, a bardziej o... aurę.
- Nie posiadam zbyt silnego haki obserwacji panie Zoro. Myślę, że Luffy będzie ci w stanie pomóc bardziej niż ja.
- Po prostu się skup, dobra? - rzucił surowo.
Brook nieco zdziwiony zrobił, jak kazał mu towarzysz. Nie wiedział czego oczekiwać, ale już po chwili poczuł coś, co spowodowało, że drgnął.
- No i? - Zoro spytał tak, jakby znał już odpowied?? i czekał tylko na potwierdzenie swoich przypuszczeń.
- Miałeś racje, coś tu jest nie tak. Odczuwam chłód, ale nie taki atmosferyczny. To chłód z innego świata... zza bramy życia i śmierci, miejsca z którego czerpię swoje lodowe moce.
- Tak mi się właśnie zdawało. Wiesz może, co to oznacza?
- Wiele rzeczy panie Zoro, zarówno dobrych jak i złych - odpowiedział spokojnym, mrocznym głosem, jakby chciał wywołać w kimś strach. - Ale nie ma się co martwić, zbyt dużo możliwości, aby jednoznacznie stwierdzić. Poczekajmy na rozwój sytuacji, yoho - dodał, widząc, że jego towarzysza nie poruszyły próby stworzenia atmosfery grozy.
Zastanawiając się nad ??ródłem wspomnianego przez Brooka chłodu, podążali w milczeniu za Luffy'm i Usoppem.

- Panienko Nami, panienko Robin, czy mam przygotować wam coś na ząb? Zabrałem trochę jedzenia ze sobą, aby nigdy nie zabrakło wam sił od braku pożywienia - mówił uradowany Sanji, strojąc głupie miny i pokazując kciuk w górę przed ich twarzami.
- Nie trzeba, ale miło z twojej strony, że się tak o nas troszczysz - odrzekła mu Robin z szerokim uśmiechem.
Sanji widząc łuk na jej twarzy zarumienił się i po kilku chwiejnych krokach w tył, padł na ziemię.
- Czy to... czy to miłość, na której odwzajemnienie tak długo czekałem? - zapytał pełen nadziei.
- Nie, po prostu nie chciałam sprawić ci przykrości miażdżąc twoje serce na sto kawałków i wprowadzać w stan głębokiej depresji, którą zwieńczyłbyś samobójstwem - odpowiedziała chłodno i bez skrupułów Robin, po czym ponownie się uśmiechnęła.
- Nie szkodzi Robinuś. I tak jesteście razem z Namcią moimi oczkami w głowie! - stwierdził przywykły do takich komentarzy Sanji.
Szli tak jeszcze przez kilkanaście minut, kiedy w oddali ich oczom ukazało się coś, co przypominało czarną linę, ciągnącą się z ukrytego pod chmurami szczytu i znikająca za skupiskiem drzew na dole.
- Spójrzcie! Tam coś musi być, może jakieś miasto, albo chociaż mała wioska, cokolwiek! - wykrzyknęła uradowana Nami.
Sanji zebrał się z ziemi i odpowiedział:
- Jeśli pójdziemy dalej brzegiem wyspy, to powinniśmy dotrzeć tam za dwie godziny.
- Chrzanić to, nie będzie szli okrężną drogą - stwierdziła stanowczo nawigatorka. - Idziemy na skróty, przez las. Sanji, ty prowadzisz i czyścisz drogę z wszelakich niedogodności, abym z Robin nie musiała się zbytnio przemęczać.
- Tak jest panienko Nami! - krzyknął blondyn, po czym wdarł się między drzewa i taranował wszystko co stanęło mu na drodze. Nami i Robin spokojnie podążały przygotowaną przez Sanjiego wyniszczoną ścieżką.

Chopper leżał w łóżku. Miał delikatnie poparzoną skórę, ale nie było to nic poważnego. Wystarczyło posmarować zranione miejsca jego niezawodną maścią, aby uśmierzyć całkowicie ból. Problemem były raczej ciągłe zawroty głowy, nudności i ogólne osłabienie, które przykleiły go do łózka na bliżej nieokreślony czas.
Franky był na zewnątrz i doglądał uważnie każdej części Sunny. Nie znalazł żadnych poważnych usterek, więc skupił się sprzątaniu, co z jego wbudowanym odkurzaczem, płynem do mycia drewna, czterema rodzajami ścierek i ręczników, było dość proste.

Brook został sam. Luffy i Usopp wybiegli znacznie naprzód, do tego stopnia, że nie było ich już widać. Zoro stwierdził, że idzie się odlać, ale było to 20 minut temu. Ślad po nim zaginął.
Po chwili samotnego marszu muzyk usłyszał odgłosy śpiewu, kilkadziesiąt metrów na wschód od swojego położenia. Zaciekawiony ruszył w kierunku, z którego dochodziły i po kilkunastu sekundach jego oczom ukazała się mała dziewczynka o jasnych blond włosach splecionych w dwa warkocze. Ubrana w prostą, niebieską sukienkę. Siedziała na pniu i przyglądała się wiewiórkom, które wesoło hasały dookoła drzewa, jednocześnie przyśpiewując, dość niemelodyjnie, nieznaną Brookowi piosenkę.

W splendorze przedzieramy się przez nieba wody,
Zadumani w doskonałości swego rzędu,


- Witaj - przerwał jej Brook.
Dziewczynka nie zareagowała i śpiewała dalej.

Nieświadomi tej jednej, niewielkiej przeszkody,
Ochrzczonej nazwą ludzkiego błędu.


- Yymm... witaj - powtórzył.
Zero reakcji.

Hej ho, radujmy się głośno...

- Hej, mała dziewczynko, dlaczego mnie ignorujesz? - zapytał stanowczo, lecz nie tracąc cierpliwości.
Dziewczę w końcu zareagowało i odwróciło się w kierunku miejsca, z którego dochodził głos. Nikogo nie było.
- Ktoś mnie wołał? - zapytała.
- Tak, ja. Jestem za drzewem. Ostrzegam, że wyglądam dość strasznie, ale nie ma się czego bać. Uwaga, wychodzę! - Powoli wysunął się zza drzewa.
Dziewczynka, jak można się było spodziewać, była zszokowana. Niemniej dla Brooka było w tym zaskoczeniu coś dziwnego. Czuł się, jakby to nie jego wygląd był powodem jej zdziwienia.
- J-Jakim cudem... jak to w ogóle jest możliwe?
- Ano widzisz, to dość długa historia, zjadłem pewien diabelski owoc i wtedy...
- Nie o tym mówię - przerwała mu dziewczynka. - Zresztą nieważne, chod??, muszę przedstawić cię tatusiowi.
Podeszła do niego, bez żadnych oporów złapała za kościstą rękę i ciągnąc go za sobą wbiegła między drzewa.

Luffy i Usopp, po nieco monotonnym dla gumiaka spacerku, dotarli wreszcie na kraniec lasu. Mijając ostatnie drzewa zaczęli dostrzegać podnóże góry, którą widzieli ze statku. Nie wydawała się ona duża, miała na oko z pięćset metrów wysokości. Nie było żadnego widocznego szlaku, po którym można by było dostać się na szczyt, więc czekała ich mniej wygodna, wyboista i skalista droga. Mimo tego nie zapowiadało się to na zbyt trudne zadanie, gdyż przez większość czasu powierzchnia była pochylona pod kątem wystarczającym na swobodną wspinaczkę, bez konieczności wspierania się rękoma. Na wzgórzu dało się dostrzec sporadyczne drzewa oraz kilka jaskiń, lecz cała reszta była zwykłą ziemią, pokrytą delikatnie trawą, lub skałami.
- Wiesz co, Luffy, ja to może jednak podaruję sobie tę wspinaczkę i pozwiedzam dalej las - stwierdził zrezygnowany Usopp.
- Ej, no we??że! Co to za przygoda, kiedy nie ma się u boku żadnego kompana? - zarzucił mu Luffy.
Usopp nie chcąc zawieść kapitana, z lekką niechęcią zmienił zdanie i postanowił kontynuować drogę na szczyt. Spojrzał w górę, aby zobaczyć jak długo zajmie im dojście na miejsce. Niepokoiły go chmury, które skutecznie blokowały światło słoneczne i powodowały delikatny mrok na wyspie. Zawieszone były tak nisko, że miał wrażenie, jakby po zwykłym podskoku dał radę ich dotknąć.
- Co do cholery znajduje się tam, na górze? - zapytał w myślach.
Po chwili obserwacji, po swojej lewej stronie, kilkadziesiąt metrów od nich, dostrzegli jakąś postać. Leżała wygodnie na trawie i spoglądała uważnie na szczyt góry.

Sanji taranując kolejne drzewa dotarł wreszcie do miejsca, w którym nie stały mu już one na drodze. Nie był to jednak cel podróży jego grupy. Przez chwilę, zanim jeszcze przedarł się przez ostatnie dęby, myślał, że to zwykła, zielona polana, niemniej kiedy dotarł, zrozumiał swoją pomyłkę. Ujrzał przed sobą widok zmiażdżonych konarów i resztek drzew, porozrzucanych w nieładzie na ziemi. Niektóre z nich były jeszcze w całości, inne doszczętnie połamane, prezentowały scenę, jak po przejściu tornada. Lecz nie było to dziełem natury, żaden wiatr nie byłby w stanie wyrżnąć tak dużego fragmentu lasu co do joty, jednocześnie pozostawiając resztę nienaruszoną. Przez chwilę przeszło mu na myśl, że ktoś mógł je po prostu wyciąć, ale sceneria była zbyt chaotyczna, aby mogło okazać się to prawdą. Cokolwiek się tu wydarzyło, było nagłe i zmiotło wszystko w jednej chwili. Coś o wielkiej mocy, lub gigantycznym rozmiarze.
- Zaczynałem już podejrzewać, że to będzie pierwsza wyspa, na której nie wpakujemy się w żadne kłopoty, ale to było do przewidzenia. Igła w log pose zbyt mocno drgała, aby wskazywać na spokojne miejsce... Heh, Luffy będzie wniebowzięty - odparł sam do siebie z uśmieszkiem pełnym ekscytacji, po czym zapalił papierosa.

CDN
zohan

Wilk morski

Licznik postów: 98

zohan, 08-06-2013, 18:10
Ja przeczytałem w ten sam dzień co wyszło i stwierdziłem, że poczekam na innych, bo samemu nie wiem co napisać.

Opowieść super. Zoro się zgubił lol. Ewidentnie czuć klimat.

Trochę te przemyślenia w środku głów bohaterów, mi nie pasują, ale tak to jest wszystko spoko. Niestety sam pisać niczego nie umiem, więc nie jestem w stanie wykryć żadnych błędów zapisów, czy strukturalnych, jak zwał tak zwał.

Pisz więcej. Big Grin
RelsTenim

Pirat

Licznik postów: 48

RelsTenim, 08-06-2013, 18:40
Czyta się szybko i przyjemnie, piszesz bardzo przystępnie, opisy są jasne i klarowne, sama fabuła wciąga już teraz Wink
Cieszę się, że u Ciebie akcja toczy się tak szybko, w porównaniu do oryginału hehe.

Czekam na kolejne części.
Smoker

Kapitan z nowego świata

Licznik postów: 422

Smoker, 09-06-2013, 12:57
Ja także się wypowiem. Podobają mi się rzeczy, które zaczerpnąłeś z oryginalnego One Piece'a (wielowątkowość, która zapewne przejdzie w jedną, wielką całość, podział na drużyny itp.)

??ebyś nie myślał nawet, że nikt tego nie czyta, bo ja czytałem już dawno, ale po prostu jakoś zapomniałem się wypowiedzieć. :wstyd:

Ponadto podobała mi się sprawa, że Zoro zwrócił uwagę na 'tajemniczą aurę'. To on zazwyczaj właśnie widzi takie sprawy i zwraca na nie uwagę pierwszy. Z kolei Sanji - świetnie klimatyczny z tym papierosem, aż to sobie wyobraziłem Big Grin

Większych wad nie zauważyłem, choć wytrawnym czytelnikiem to ja nie jestem...

W każdym razie świetna robota i czekam z niecierpliwością na kolejny przypływ weny.
Dahaka

Król piratów

Wiek: 32
Licznik postów: 3,793

Dahaka, 10-06-2013, 18:01
Wielkie dzięki wszystkim za komentarze Smile
zohan napisał(a):Trochę te przemyślenia w środku głów bohaterów, mi nie pasują, ale tak to jest wszystko spoko.
Co masz konkretnie na myśli?

Jak ktoś to jeszcze czyta, ale nie skomentował, to macie wyjść z ukrycia! Tongue Nie ma nic bardziej motywującego niż komentarz, nawet jak ma się składać z jednego wyrazu xd

Dobra, jedziemy dalej.

Rozdział 2: Lucy

- Co tu się stało do diabła? – spytała przerażona Nami, kiedy razem z Robin dogoniła Sanjiego i zobaczyła spustoszoną polanę.
– Wygląda, na to, że leżało tutaj coś sporego – stwierdziła Robin, a po chwili namysłu uzupełniła – albo walczyło.
– Cóż, nie ma co się w to zagłębiać. Jak spotkamy jakiegoś tubylca, to go wypytamy - stwierdził Sanji, po czym ruszył przed siebie.
– Racja - przytaknęła nawigatorka. - Zresztą, chyba nawet nie chcę wiedzieć, co tu się wydarzyło. Chod??my już.
Razem z Robin ruszła za kucharzem przez pobojowisko, kontynuując swój spacer.

Usopp i Luffy podeszli do leżącej nieopodal osoby. Postać ujrzawszy, że ktoś się zbliża, spokojnie podniosła się do pozycji siedzącej i czekała aż przybysze podejdą bliżej. Był to mężczyzna, z pewnością wysoki i bardzo dobrze zbudowany, ubrany w białe spodnie podtrzymywane przez czarny, wąski pasek, oraz w białą, lu??ną koszulę, która rozpięta do połowy ukazywała jego atletyczną klatkę piersiową. Nogi zdobiły czarne, nieco pobrudzone buty, a cały strój wyglądął na ewidentnie mocno wynoszony i pomięty. Twarz miał bladą, obrośniętą delikatnym zarostem. Bogata była w zmarszczki i zęmczona na tyle, że można by przypuszczać, iż ma na karku z pięćdziesiąt lat. Na głowie zaś czarno-białe, idealnie ułożone i przylizane włosy, zaczesane całkowicie do tyłu, z uformowanym malutkim kucykiem*. Wyglądało na to, że każdy włos z osobna ma tylko jeden kolor, jedne były białe, a inne czarne, nigdy siwe, nigdy dwukolorowe. Biła od niego aura osoby starej, doświadczonej w życiu, z wielkim bagażem doświadczeń. Jeśliby nie brać pod uwagę twarzy, wyglądał na nie więcej niż trzydzieści pięć lat.
– Witajcie, co was sprowadza na tę wyspę? – zapytał ospale.
– Jestem Luffy, człowiek który zostanie królem piratów!!! – wykrzyknął dumnie Luffy.
– Nie o to pytałem... - bąknął pod nosem zrezygnowany. - Pirat, mówisz? Poszukiwacz przygód?
– Tak jest! – odpowiedział ucieszony Luffy.
– O, czyli lubisz adrenalinę, co? – odpowiedział uśmiechem.
– Cóż - wtrącił się Usopp. - Naszym mottem jest "nie ważne gdzie, ważne żeby było tam niebezpiecznie". Nie kierujemy się nazwami, a najmocniej drgającą igłą na Log Pose. Właściwie to on się kieruje – wskazał na Luffy'ego - bo reszta chętnie trzymałby się z daleka od takich miejsc.
– Hahaha! – mężczyzna zaśmiał się. – Widzę, że wasz kapitan nie lubi się nudzić.
– Ano, nie lubię - zgodził się gumiak. - Hej staruszku...
– Nie jestem stary - przerwał mu. - Mam 32 lata.
– ... Hej staruszku, co znajduje się na szczycie góry? – zapytał ignorując jego uwagę.
– N-Nie jestem... – znowu bąknął pod nosem, po czym kontynuował rozmowę. – Na górze? Miasto zwane Terra Prometida, ale nie fatygujcie się, żeby tam iść. Jest opuszczone, nic tam nie znajdziecie.
– I tak idziemy! – odparł z przekonaniem uśmiechnięty Luffy.
Usopp wystąpił przed kapitana i zwrócił się do niego.
– Ale po co, skoro nic tam nie ma? Lepiej wróćmy na statek i zjedzmy coś dobrego, napijmy się herbatki i odpocznijmy. Nie ma co się przemęczać i wchodzić na górę, na której nic nie ma, nie uważasz?
– I tak idziemy – powtórzył gumiak ignorując słowa kompana.
– Ale przecież...
– I tak idziemy – przerwał mu uchachany.
Usopp ponownie spróbował się odezwać, lecz nim zdążył otworzyć usta usłyszał ponownie:
– I tak idziemy.
Kłamczuch poddał się załamując ręce.
– Okej, idziemy...
Nieznajomy mężczyzna, z nieco kwaśną miną rzekł do Luffy'ego:
– Jak chcesz, ale ostrzegam, na górze może być bardzo niebezpiecznie.
– Tak jak lubię – odpowiedział gumiak uśmiechając się.
– Lubisz kłaść życie swoje i kompanów na szali? - zapytał zaciekawiony.
– Nie muszę tego robić. Są na tyle silni, że potrafią o siebie zadbać. Nic im nie będzie. Razem zawsze damy radę.
Mężczyzna delikatnie się uśmiechnął.
– Heh... - sapnął. - Widzę, że bardzo w nich wierzysz. Radziłbym uważać, nawet najlepszy przyjaciel może ci wbić nóż w plecy i postawić błahostkę ponad waszą wię??. Choćbyś spędził z nimi całe życie i ufał im bezgranicznie, zawsze zachowaj w sobie tę cząstkę niepewności. Jestem pewny, że któregoś dnia uratuje ci ona życie - pouczył Luffy'ego
– Gdybym to zrobił, straciłbym ich szacunek - słomek nie dawał się przekonać. - Nasza siła leży w całkowitym zaufaniu.
– Piękne słowa - pochwalił go szczerze. - ??yczę ci, abyś żył z nimi w zgodzie do końca swoich dni, ale jeśli kiedyś je przeklniesz, przypomnij sobie co powiedziałem.
– Nie będzie takiej potrzeby - odpowiedział nieporuszony.
Mężczyzna ponownie się uśmiechnął.
– Uparty jesteś, co?
– Zawsze i wszędzie - na twarzy Luffy'ego pojawił się wyzywający uśmiech.
Usopp wypadł z dialogu, gdyż przypomniał sobie wydarzenia, która miały miejsce na Water 7, kiedy załoga przeżywała wewnętrzne konflikty. Rozważał, czy kiedyś taka sytuacja może się powtórzyć, ale tym razem bez szczęśliwego zakończenia.
– A tam, było minęło – pomyślał i przestał zaprzątać sobie tym głowę.

Podczas ich rozmowy nieopodal z lasu wyszła mała dziewczynka, która ciągnęła za sobą Brooka. Zobaczywszy Luffy'ego, Usoppa i siedzącego przed nimi mężczyznę, zaniepokoiła się i razem z kościotrupem szybko uskoczyła za stojący obok głaz, tak aby ich nie dostrzegli.
– Hej, bez obaw, to moi kompani. – Brook przyjrzał się uważnie swoim przyjaciołom. – I jakiś pan – dodał. – To twój tata?
– Tak, ale nie możemy tam iść – odparła zawiedziona.
– Dlaczego?
– Ach... nieważne - odpowiedziała spuszczając wzrok na ziemię.
Brook widząc, że coś ją gryzie, postanowił nie drążyć tematu.
– Jak się nazywasz? - zapytał.
Dziewczynka rozchmurzyła się, podniosła wzrok i odpowiedziała:
– Lucy.
– Ja jestem Brook. Miło mi cię poznać! – Wyciągnął rękę w geście przywitania.
– Mnie też! – uśmiechnęła się i podała my dłoń. Brook ciągle był zaskoczony tym, że się go w ogóle nie boi. Co więcej, nawet nie ciekawi ją jakim cudem może chodzić i rozmawiać będąc szkieletem.
– To... co teraz zrobimy? - zapytał po chwili.
– Hmm... wiem! - szybko coś wymyśliła. - Wejdziemy na górę!
– Na górę? Nie uważasz, że jesteś trochę za młoda na takie wspinaczki?
– Nie - naburmuszyła się krzyżując ręce na brzuchu. – Jestem starsza niż ci się wydaje!
– Ale czy tak stara jak ja, yohoho? – zapytał jakby sam siebie, po czym znowu przemówił do dziewczynki. – Ile masz lat?
– Piętnaście.
– ??e jak!? Wyglądasz na dziewięć, albo dziesięć! – odrzekł donośnie, nieco zdziwiony.
Lucy milczała przez chwilę zamyślona.
– Dobra, mam dziewięć – przyznała mu rację, jakby dla świętego spokoju. – W takim razie postanowione, idziemy do Terry, miasta, które znajduje się na szczycie! Znam tę górę jak własną kieszeń, obierzemy najłatwiejszą drogę. Nic się nie bój szkieletor, ze mną nic ci się nie stanie – rzekła pewna siebie.
– Eee... martwię się bardziej o ciebie...
– No nie panikuj już, idziemy – przerwała mu.
– A mogę ci zadać kilka pytań? - teraz, kiedy humor Lucy się poprawił, chciał dowiedzieć się czegoś o jej relacjach z ojcem, oraz o samej wyspie i jej mieszkańcach. - Jestem trochę zagubiony i już sam nie wiem na czym stoję, yoho!
– Nie! Idziemy fajnie spędzić czas i tyle, nic więcej wiedzieć nie musisz! - spławiła go stanowczo.
– A, szkoda... - poddał się.
Lucy wyjrzała zza głazu, aby sprawdzić czy nikt nie patrzy w ich kierunku i kiedy sytuacja była dogodna, pobiegła razem z Brookiem w kierunku góry.

– Okej, mam dwa bardzo ważne pytania – zaczął Usopp. – Po pierwsze, czemu te chmury wiszą tak nisko? – wskazał palcem na szczyt góry. – I po drugie, skoro znajdujące się tam miasto jest puste, to co ty tu robisz? Są tu gdzieś inni ludzie? Czy...
– Wybacz, ale nie odpowiem na twoje pytania – przerwał mu.
Kamienny wyraz zagościł na twarzy Usoppa, a on sam energicznie mrugał oczami, nieco zakłopotany.
– ... ale jak to?
– Tak to. Nie mam takiej ochoty – odpowiedział i położył się z powrotem na ziemi. – Proszę, dajcie mi już spokój, zmęczyła mnie ta rozmowa.
– Słabiak jesteś - powiedział pogardliwie Luffy. – Idziemy Usopp, nic tu po nas. Więcej nam nie powie, poza tym musi być strasznie słaby, jak się męczy od samego mówienia. Ja mówię cały czas i się nie męcze. Już Buggy jest silniejszy.
Nie uzyskał żadnej odpowiedzi. Luffy pomaszerował w stronę góry, a Usopp za nim, spoglądając podejrzliwie na leżącego mężczyznę. Zanim odeszli, snajper zadał mu ostatnie pytanie.
– Ej, powiedz chociaż jak masz na imię?
Po kilku sekundach zebrał ciężko jeden, ostatni oddech i odpowiedział:
– Zawebe.

Brook i Lucy rozpoczęli wspinaczkę na szczyt, aczkolwiek trafniejszym określeniem tutaj byłaby spokojna wycieczka. Dziewczynka prowadziła go najłatwiejszym i jednocześnie bardzo mozolnym szlakiem. Szli w zasadzie prawie że poziomo, zygzakiem, w tę i z powrotem, poruszając się dramatycznie powoli ku górze.
– W takim tempie zanim dojdziemy, to będziesz wyglądać jak ja, yohohoho! – zażartował trafnie Brook. – Mówiłaś, że jesteś na tyle duża, że sobie poradzisz.
– Bo jestem. Przecież wchodzimy, tak? Także sied?? cicho i podziwiaj widoczki.
– Jak mam cokolwiek podziwiać, jak jesteśmy ledwo dwadzieścia metrów nad miejscem, z którego zaczęliśmy? A łazimy już prawie godzinę!
– Słuchaj, jak tak bardzo chcesz iść krótszą droga, to proszę bardzo! We?? mnie na barana i biegniemy! – powiedziała na pół-serio.
– Aha! Doskonały pomysł – zaczął rozradowany – ale... nie mogę cię unieść, bo nie mam mięśni, yohohohohoho!!! – zażartował ponownie, robiąc przy okazji piruet.
– Czyli jesteś bezużyteczny? – zapytała uszczypliwie, ale przyjacielsko.
– No wiesz co!? – zdziwił się nieco na pokaz. – Zaraz ci pokażę, na co mnie stać!
Brook podniósł dziewczynkę i usadził ją na swoim afro.
– Mówiłeś, że nie masz mięśni i nie możesz mnie utrzymać...
– To jest afro - odpowiedział z iście kamienną powagą.
Lucy zmarszczyła brwi.
– No i co z tego? - zapytała.
– Po prostu Afro - dalej zgrywał poważnego. - Nie kwestionujmy sił, których zrozumienie wykracza poza ludzkie możliwości.
– A... aha... - udała, że rozumie o co chodzi. - No nic, skoro masz taką moc, to dawaj na górę!
– Tak jest, yohohohohoho!!! - krzyknął, po czym zaczął szybko przebierać nogami, rozpoczynając swój flagowy, pokraczny bieg. Wystrzelił jak z procy w kierunku szczytu i zatrzymał się nieco ponad dwieście metrów wyżej. Zdyszany był niesamowicie.
– Nie mam... nie mam już... siły... kompletnie... – mówił łapiąc oddech co wyraz lub dwa.
– Jęczysz jak jakiś słaby, wychudzony staruszek!
– No bo nim jestem!!! Zobacz, sama skóra i kości!!! – podniósł rękę, aby jej pokazać. – ... O rany, zostały już tylko kości!!! – powiedział i padł na czworaka, uderzając pięścią o ziemię. – Same... kości... – mruczał do siebie ze łzami w oczach.
– Przecież od początku taki byłeś... – odparła nieco zażenowana Lucy.
Brook podniósł się błyskawicznie i rzekł:
– Ano tak. W ramach przeprosin za mój błąd, magiczna sztuczka!
Muzyk stanął wyprostowany i opuścił swe ciało swobodnie na pobliską skalną ścianę. Oparty o nią głową, powiedział:
– Kąt sześćdziesiąt stopni, yohohohoho!!! – krzyknął.
– Na pewno dobrze się czujesz? – zapytała zakłopotana Lucy
– Teraz tak, ruszajmy na górę. Prowad?? – odpowiedział jakby nic właśnie nie zaszło.
– Ehh, dobra, obieramy znowu łatwą drogę...
– O nie!!! Tylko nie łatwą!!! – krzyknął przerażony.
Wziął dziewczynkę, usadził na głowie i ruszył ponownie.

Dwadzieścia metrów dalej.

– No dobra... może jednak... faktycznie we??miemy... łatwiejszą drogę... – stękał zmęczony.
– Kretyn... – pomyślała Lucy. - Jesteśmy już około w połowie drogi. Idziemy teraz łatwym szlakiem, pasi?
– Tak jest!
I poszli.

Grupa Sanjiego podążała w milczeniu przez pobojowisko. Nami zauważyła, że Robin, rozglądając się dookoła, marszczy brwi.
– Co jest Robin, zauważyłaś coś? – zapytała zaciekawiona nawigatorka.
– Kształt tego zdemolowanego terenu... – zaczęła. – Nie wydaje mi się przypadkowy.
Sanji i Nami rozejrzeli się dookoła.
– Faktycznie, przypomina to trochę... literę M? – zauważył Sanji
– ... tak, masz rację – odpowiedziała zaintrygowana archeolog.
– Wydaje mi się, że to nie ma żadnego znaczenia Robin, ot czysty przypadek - odpadła nieprzekonana Nami. - Nie dorabiajmy teorii spiskowych tam, gdzie ich nie potrzeba.
– Chyba masz racje... - Robin dała sobie spokój. - Chod??my, został nam jeszcze kawałek.

Przeszli jeszcze kilkadziesiąt metrów, aż w końcu znowu zawitali między żywe drzewa. Nie minęły jednak dwie minuty, kiedy Sanji zauważył nieopodal dziurę w ziemii o średnicy około trzech metrów.
– Namisia, Robinsia, zobaczcie co znalazłem! – krzyknął uradowany do swoich towarzyszek.
Kiedy podeszły, wszscy razem zajrzeli do środka. Nami i Sanji z początku nie rozpoznali co leży około dwudziestu metrów pod nimi, ale Robin nie miała żadnych wątpliwości.
– T-to przecież poneglyph!!! – krzyknęła z ekscytacją w głosie.

CDN.


* coś takiego jeśli chodzi o fryzurę - http://image.shutterstock.com/display_p ... 925063.jpg
Sather

Król piratów

Licznik postów: 3,176

Sather, 10-06-2013, 18:18
Całkiem spoko, czekam na więcej. Tongue

Na duży plus Zawebe mówiący Luffy'emu, że nie powinien ufać swoim towarzyszom. Kolejny rozłam w załodze byłby ciekawy. A ten Skull Joke ze skórą i kośćmi nawet śmieszny. Big Grin

Nie pasowało mi tylko to "już Buggy jest silniejszy". Wątpię, żeby Luffy tak do kogoś powiedział.
Dahaka

Król piratów

Wiek: 32
Licznik postów: 3,793

Dahaka, 10-06-2013, 18:32
Dzięki za koment Smile
Ten tekst z Buggym padł dlatego, że po tym jak Zawebe powiedział, że męczy go rozmowa, Luffy pomyślał, że jest taki słaby, że po prostu od samego mówienia sie męczy. Nie załapał, że chodzi konkretnie o rozmowę z nimi, a nie o to, że mówienie zawsze i wszędzie go męczy Tongue A że Buggy gada zawsze jak najęty to znaczy, że jego to nie dotyczy, więc musi być silniejszy Big Grin

Luffy's Logic Big Grin
zohan

Wilk morski

Licznik postów: 98

zohan, 10-06-2013, 18:56
Dahaka
W poprzedniej części (którą, żeby nie było przeczytałem drugi raz) to co rozgrywało się w głowach bohaterów, było takie, hmm sztywne. Być może tylko ja to zauważyłem i uwaga wyszła z kaprysu, ale uspokoję Cię, w 3 części jak dla mnie wszystko leży jak ulał.

Jestem pod totalnym wrażeniem jak potrafisz odnieść własną opowieść do oryginalnego OP, Zoro wyczuwający ,,przytłaczającą aurę", Usopp wspominający o wydarzeniach Enies Lobby. Po prostu niesamowite.

Trochę jeszcze się przyczepię. W kilku miejscach, jakby to co napisałeś, można napisać, łatwiejszym, przyjemniejszym dla czytelnika zdaniem, ale to wynika z tego, że patrząc z boku mam kompletnie inne odczucie, sam w życiu bym nie napisał połowy takiej historii z sensem.

I jeszcze coś (...), Poneglyph? To już jest głęboka woda, spodziewam się odniesienia
Spoiler

do teorii, którą kiedyś przetłumaczyłeś z forum AP

.
Mam nadzieję, że ten wątek będzie podany jak najlepiej, ponieważ nie ma co ukrywać możesz się na nim przejechać.

Ale pisz jak najwięcej i jak najszybciej, bo sam już jestem ciekawy co dalej.
Korbacz

Szczur lądowy

Licznik postów: 8

Korbacz, 14-06-2013, 17:25
Pora na rewanż.
Jak na razie wszystko mi się podoba. Czyta się całkiem przyjemnie, słomiani są dosyć wiernie odwzorowani, historia jest ciekawa i powoli zaczyna nabierać tempa a gagi są całkiem zabawne, zwłaszcza wspinaczka Brooka z Lucy (chociaż za dużo czaszkowych żartów jak na mój gust). Chętnie przeczytam kolejne części.

Robin natknęła się na Poneglypha a te są raczej ważne dla fabuły One Piece, w związku z tym czy w twoim fanficku będziesz próbował rozwinąć jakoś fabułę oryginału, na podstawie twoich domysłów i przypuszczeń czy też może piszesz zwykłą "dodatkowa przygoda" czyli innymi słowy filer?
Subskrybuj ten wątek Odpowiedź