Binox napisał(a):Co do smaczków to nie wiem dokładnie o jakie chodzi, czy o nawiązania do realnego swiata (imię Cumulus - wiadomo chmura), czy imię żony Adama - Ewa (film Rrrrrrr! mi się przypomina
)
O to

Imię Cumulusa, nazwy jego ataków i ich wygląd nie są przypadkowe. Adam i Ewa + samo zakończenie, które jest parafrazą biblijnej wersji podobnego zdarzenia
Binox napisał(a):Większych błędów nie znalazłem oprócz tej "wierzy" użytej wielokrotnie. Jeż Jerzy wierzy, że zje zjeżone jeżyny w wieży. Coś podobnego kiedyś słyszałem.
Wiem, wiem. Po prostu oba wyrazy ciągle występują na zmianę i już mi się pierdzieli w głowie xD
Binox napisał(a):No i seriously, owoc gąbki i strach w oczach Luffy'ego i Sanjiego? Przecież oni jednym ciosem powaliliby tego randoma 
Wiesz, owoc gumy też nie jest na pierwszy rzut oka super silny

Ale nawet nie o to chodzi, wyobra?? sobie że leci na ciebie tsunami z chmury w postaci stałej, którego nie sposób uniknąć. Można się przestraszyć.
Poza tym - owoc gąbki to Sanji wymyślił, a nie ja! A jaka jest prawda...
Binox napisał(a):Póki co najlepszy FanFik moim zdaniem na tej stronce, a przeczytałem ich z 8-10.
Czuję się zaszczycony. Dzięki
Tom napisał(a):Boskie owoce? Czyżby coś w stylu przeciwieństwa diabelskich?
Nie, nie. To zwykłe diabelskie owoce. Tylko Cumulus inaczej interpretuje rzeczywistość, bo jest... no
Tom napisał(a):Zakazany owoc wywołał moj uśmiech 

uper:
nassim22 napisał(a):Ile tajemnic, podoba mi się :3
O tak, tajemnice są najlepsze
Anyłej, kolejny rozdział już jest. Zapraszam
Rozdział 6: Miasto fanatyków
- Dlaczego Ewa!? - pytał ją ze??lony Cumulus.
Kobieta przyłożyła do ust trzymany w rękach owoc.
- Dobrze wiesz dlaczego!!! - krzyczała w jego stronę. - To jedyny sposób na postawienie się tobie! Jedyna rzecz, o którą się boisz!
Cumulus delikatnie uniósł swoje berło.
- O nie, nie! - Otworzyła usta. - Jeden krok i zjem ten cholerny diabelski owoc!
Kapłan patrzył na nią uważnie ze zdenerwowanym wyrazem twarzy.
- Nie bąd?? śmieszna, to owoc boży!
- Oj, daruj sobie! - przerwała mu. - Wszyscy dobrze wiemy, co to jest! Twoja chmurowata zdolność jest dokładnie taka sama!
- Otrzymałem ją od Boga!!! - krzyknął wyra??nie tracąc cierpliwość. - Ja!!! Zostałem wybrany, bo nie jestem taki jak wy, śmiecie!!!
- Akurat! - parsknęła. - Po prostu ze strachu przytargałeś tu swoje tłuste dupsko jako pierwszy! Miałeś to szczęście, że owoc chmury leżał akurat tutaj!
- Gówno prawda!!! - Zaczerwienił się. - Zostałem wybrany!!!
- Los się uśmiechnął na chwilę do grubaska nieudacznika, to wszystko!!! - szydziła dalej. - Bez tego byłbyś nikim!!!
- Ty... ZABIJĘ CIĘ!!! - wrzeszczał rozwścieczony. - Oddaj ten owoc, już!!!
Zrobił krok na przód, ale gdy zobaczył, że Ewa zaciska na nim zęby, zatrzymał się.
- Najpierw uwolnij mojego męża, a potem uzgodnimy resztę warunków!!! Jak nie pasuje, to zobaczmy jaka moc się tu kryje! - powiedziała spoglądając na owoc. - A tego byś chyba nie chciał, prawda? Ktoś miałby siłę, aby cię pokonać i zająć twoje miejsce! I znowu byłbyś nikim! - ciskała w niego dalej, lecz złość na twarzy Cumulusa zamiast nabierać intensywności, zaczęła przeradzać się w złowrogi uśmiech.
- Za bardzo się rozgadałaś!
Nagle poczuła jak coś oplata jej szyje, a następnie zaciska niczym stryczek, odcinają dopływ powietrza.
- Ahhh!!! - krzyczała i starała się wyrwać z chmurowatej pętli, jednocześnie próbując nie upuścić owocu.
- Tak kończą ci, którzy sprzeciwiają się woli boskiej! - mówił z maniakalnym uśmiechem. - Spoczywaj w pokoju.
- Nie tak prędko! - ktoś niespodziewanie krzykną z oddali.
Kapłan odwrócił się i zobaczył jak frunie na niego zlodowaciała fala uderzeniowa. W ostatniej chwili puścił swoje berło, a lodowe cięcie przeleciało przez dwucentymetrową szczelinę między dłonią kapłana a jego laską i uderzyło w stojący obok dom. Chmura, która dusiła Ewę, zniknęła, jednak zdołała już pozbawić kobietę przytomności.
- C-co to było...? - mówił ze zdziwieniem Cumulus.
- Nic takiego, zwykły atak - rzucił obojętnie Brook, maszerując w kierunku przeciwnika, z Lucy u boku.
- Nie... miałem wizję... nie patrzyłem w twą stronę... a mimo tego widziałem, gdzie uderzy twój atak... widziałem, jak odcina mi dłoń... i dzięki temu cudem go uniknąłem... - mówił z niedowierzaniem. - To Bóg!!! Uratował mnie!!! - krzyczał radośnie unosząc wysoko ręce.
Jego ekscytacja nie trwała długo szybko opanował emocje i przypomniał sobie, że ma przed sobą przeciwnika.
- K-kim ty jesteś! - zapytał nieco przerażony chodzącym szkieletem.
- Jestem... koneserem majtek! - odparł dumnie.
- Hę? - jęknął pytająco kapłan, po czym spojrzał na leżące na ziemi berło.
- Szkieletor, uważaj na ten pastorał, czy co to jest - wtrąciła się Lucy. - W momencie kiedy go puścił, ta chmura natychmiast zniknęła. To musi być ??ródło jego mocy!
Cumulus słysząc jej słowa wzdrygnął, wyglądał na delikatnie spanikowanego.
- Czemu taki szatański pomiot, jak ty, stąpa po ziemi!? - mówił zdegustowany kapłan. - Miejsce umarłych jest w grobie!
- Nie prawda! - krzyknęła Lucy. - Nie ważne czy ktoś żyje, czy nie! Jak potrafi, to niech sobie z grobu wychodzi!
- Dobrze powiedziane! Będę sobie wychodził kiedy mi się podoba... aczkolwiek, ja nie mam grobu, yohohoho!
- Chyba mnie ??le zrozumiałeś - westchnął. - Nieważne, GI?!!! - krzyknął i schylił się w celu podniesienia berła.
Gdy uniósł głowę i spojrzał przed siebie, Brooka już nie było.
- Gdzie on jest?! - zapytał nerwowo sam siebie.
- To nieistotne - odparł głos znajdujący się za jego plecami.
Cumulus odwrócił się, ale jedyną rzeczą jaką zdążył zobaczyć, to plecy szkieletu chowającego swój miecz do pochwy.
- Hanauta Sancho: Yahazu Giri!
Było po wszystkim. Pocięty kapłan padł nieprzytomny na ziemię.
- Rany, ale jesteś silny, szkieletor - pochwaliła go Lucy.
- Nie lubię, jak ktoś atakuje bezbronną damę! Jestem dżentelmenem, brzydzę się takim zachowaniem!
Lucy spojrzała na niego z podziwem.
- Łał, chyba cię trochę nie doceniałam - dodała z uśmiechem.
Brook podszedł do Ewy, położył rękę na jej nodze i jednym zwinnym ruchem podciągnął sukienkę.
- Szooooooooook!!! Nie ma majtek! - krzyknął zdziwiony.
- CO TY ROBISZ DO CHOLERY ZBOCZE?CU!!! - wrzasnęła na niego Lucy i strzeliła go w łeb. - Jesteś zbok, a nie dżentelmen!
Wywołany przez nich raban obudził nieprzytomną kobietę. Otworzyła oczy i to co zobaczyła, skwitowała krzykiem przerażenia.
- O, nie śpisz?! - zapytał leżący z głową w jej nogach Brook.
- CZEMU MOJA SUKIENKA JEST PODWINIĘTA, A JAKIŚ GADAJÄCY TRUP Z KRWAWIÄCYM NOSEM OGLÄDA MOJE KROCZE!? - wrzeszczała przerażona. - WYNOCHA ŚWINIO - Wstała, podniosła go i rzuciła nim o ścianę domku obok.
- P-przepraszam - wybełkotał Brook po bolesnym upadku.
Zawebe przedzierał się przez gąszcze na drugą stronę wyspy. W pewnym momencie przystanął przy jednym z drzew i oparł się o nie wygodnie.
- Hmm... wygląda jakby na kogoś czekał - mówił do siebie Usopp podglądając go z oddali. - Ten koleś jest straszny, ale ewidentnie coś knuje, a dzielny kapitan Usopp rozprawia się z takimi opryszkami raz-dwa!
W kontraście do jego słów, nogi zaczęły mu delikatnie podrygiwać.
- O nie... moja choroba nie-mogę-śledzić-tego-gościa-który-ewidentnie-może-mnie-zabić powraca! - panikował. - Hę? Ktoś idzie...
Zza drzew wyłonił się wysoki, zakapturzony mężczyzna z ogromnym mieczem na plecach.
- A ty kto? - zapytał Zawebe.
- To ja, Servo. - odpowiedział. - Servo Quinto
Mężczyzna ściągnął kaptur i ukazał swoją twarz. Miał krótko ścięte blond włosy i wielką szramę na długość całego czoła.
- Ah, nie poznałem cię - odpowiedział Zawebe. - Nie mam w zwyczaju marnować na was swojej pamięci.
- Nieistotne, przejd??my do interesów - odparł sucho. - Ja i moja załoga już prawie kończymy robotę, więc niedługo będziemy się zbierać... Nie będę owijał w bawełnę. Gdzie nasza zapłata?
Zawebe uśmiechnął się pod nosem.
- Najpierw zobaczę czy wasza robota jest godna jakiejkolwiek zapłaty - odepchnął się od drzewa i stanął o własnych siłach. - Idziemy do środka.
- Jak sobie życzysz - zaakceptował - ale ostrzegam, nie chcesz z nami zadzierać.
- Ooo? A co takiego możesz mi zrobić? - zapytał z drwiącym uśmiechem.
Servo milczał. Obaj ruszyli w kierunku góry.
- Co oni kombinują? - rozmyślał Usopp. - Ze względu na moją chorobę, lepiej by było, gdybym się tym nie interesował... ale w sumie jak utrzymam dystans, to nic mi się nie stanie! Tak, dokładnie tak! Ruszam! Mam osiem tysięcy ludzi, którzy mnie ubezpieczają! - wmówił sobie i ruszył za nimi.
Brook i Ewa po przedstawieniu się ruszyli razem z Lucy w kierunku katedry, w której więziony był Adam.
- A więc to dlatego twój mąż jest więziony... przepraszam za mojego kapitana - mówił szczerze Brook. - Zawsze robi takie rzeczy.
- Nie przepraszaj, koniec końców Cumulus chciał go uwolnić... ale ja byłam już o krok za daleko - odpowiedziała przygnębiona. - A chrzanić to! Co by mi dało czekanie? Nic by to nie zmieniło, a dzięki temu, i dzięki wam, mamy wreszcie szanse stąd uciec.
- Wreszcie? - zapytał zdziwiony? - Już wcześniej chciałaś opuścić to miejsce?
- Tak... to miasto... może zacznę od początku. W skrócie, sytuacja wygląda tak....
.
..
...
6 LAT TEMU
...
..
.
- Ahhh, kiedy wreszcie dopłyniemy na tę wyspę - niecierpliwił się Adam. - Płyniemy już chyba miesiąc i ani skrawka lądu! Jak tak dalej pójdzie, to nasz syn urodzi się na statku!
- Przestań narzekać - Ewa oparła się o barierkę. - Zobacz jakie morze jest piękne. Pogoda dopisuje każdego dnia, więc ciesz się póki możesz, bo nie wsiądziesz na żaden statek przez najbliższe kilka lat!
- K-kilka lat? - zapytał zaniepokojony.
- Tak, dopóki mały nie urośnie na tyle, żeby utrwalić cię w pamięci, nigdzie nie popłyniesz! - Położyła rękę na swoim poka??nym brzuchu i uśmiechnęła się.
Adam zaczął chodzić w tę i z powrotem.
- O rany, co ja będę robił przez tyle czasu? - zmartwił się.
- Jak to co? Zajmował się mną i dzieckiem! - westchnęła. - Mały urlop nic ci nie zrobi.
- Nie wiem czy kilka lat można nazwać "małym urlopem"... - burknął.
Oparł się o barierkę i spoglądał na zachodzące słońce.
- Nie marud?? - uciszyła go. - Dobrze wiesz, że na morzu jest niebezpiecznie... jeśli kiedykolwiek by ci się coś stało, chcę aby nasz syn pamiętał swojego ojca - powiedziała trochę się smucąc.
- A co takiego może mi się stać na statku handlowym? Nic! - przekonywał ją energicznie i z uśmiechem. - Piraci w dzisiejszych czasach nie są zainteresowani pierdołami, więc nic mi nie grozi. Szukają tego wielkiego skarbu... jak on się tam zwał... One Piec czy jakoś tak.
- Dobra, dobra - rozpogodziła się. - Nigdzie nie płyniesz przez najbliższy czas i koniec - stwierdziła stanowczo. - Rodzina wymaga poświęceń, więc trudno, będziesz harował jak wół w mieście, żeby zapewnić nam byt - pokazała mu język.
- Tyle dobrze, że nie będę musiał rodzić w bólach, ha! - zripostował żartobliwie.
- Ej grubasie! - ktoś krzyknął. - Myj ten pokład szybciej!
- T-tak jest k-kapitanie - odpowiedział niepewnie mężczyzna.
Adam i Ewa spojrzeli na tylną cześć pokładu i ujrzeli kapitana statku rozmawiającego z jednym z majtków.
- Jak już jesteś taki gruby, Cumulus, to przywiąż sobie szmatę do tych zwisających fałdów na brzuchu! - krzyczał do niego mając przy tym ogromny ubaw. - Trzeba korzystać ze swoich atutów, hahahahaha!!!
- T-tak jest k-kapitanie - powtórzył.
Cumulus kontynuował energicznie szorować pokład, nie pozostawiając śladów nieczystości.
- Rany, czemu kapitan tak uwziął się na tego gościa? - zapytała Ewa.
- A bo ja wiem... - odpowiedział kompletnie niezainteresowany. - Robi się pó??no, wracajmy do kajuty...
Udali się na przednią część podkładu i kiedy zbliżyli się do schodów, coś przykuło uwagę Adama.
- O, zobacz... - powiedział zaniepokojony.
- O co chodzi?
- Wykrakałaś - wskazał palcem na zbliżające się wielkie, czarne chmury.
.
.
.
- Adam! - ktoś krzyczał do niego, ale nie słyszał zbyt dobrze. - Wstawaj, słyszysz!?
Nagle poczuł jak ktoś silnie uderza go w twarz. Natychmiast się obudził i zerwał z ziemi.
- O dzięki bogu, że żyjesz - mówiła przez łzy Ewa, przytulając się do niego.
- C-co się dzieje? - zapytał oszołomiony.
- Sztorm zniszczył nasz statek - wskazała na znajdujący się przy brzegu wrak. - Mieliśmy tyle szczęścia, że przepływaliśmy obok tej wyspy i fale poniosły nas na jej brzeg.
Adam rozejrzał się dookoła. Na niebie wisiały czarne chmury, z których obficie padał deszcz, a ludzie budzili się nawzajem w powstałym chaosie i wyciągali innych z wody. Byli zszokowani, część płakała, część nie rozumiała jeszcze, że właśnie rozbili się na bezludnej wyspie i ślepo wpatrywała się w resztki ich statku. Niektórzy dostrzegli coś jeszcze, a mianowicie górę, na której szczycie stała sięgająca chmur wieża.
.
.
.
- Czy wszyscy się już zebrali? - kapitan zapytał zgromadzonych. - Dobrze. Sytuacja wygląda następująco: z załogi liczącej dwieście osób zostało sto trzydzieści siedem. Sześćdziesiąt dwie osoby prawdopodobnie nie żyją, lub wyrzuciło ich gdzieś dalej na brzegu. Dwie ekipy pięcioosobowe obejdą wyspę dookoła i poszukają ocalałych. Resztą uda się prosto na górę. Jak widzicie, znajduje się tam jakaś wieża, więc całkiem możliwe, że towarzyszy jej miasto, albo chociaż wioska, która zapewni nam przetrwanie. Zbierzcie resztę jedzenia, które przetrwało i spotykamy się przy wejściu do lasu za dziesięć minut.
- Kapitanie! - ktoś krzyknął z tłumu. - Sześćdziesiąt dwie osoby zaginione i sto trzydzieści siedem tutaj daje razem... No, brakuje jednego.
- Tak, wiem - westchnął. - To ten przeklęty grubas Cumulus, usłyszał jakieś d??więki w lesie, przestraszył się jak mała dziewczynka i pobiegł na górę. Nie przejmujcie się nim, i tak jest bezużyteczny.
- Rozumiem, ale nie powinieneś mu trochę odpuścić? Wiesz, ze względu na sytuację w jakiej się znale??liśmy - przekonywał kapitana jeden z pasażerów jego statku.
- Jasne, jasne, niech będzie - przyznał niechętnie. - Dobra, ruszać się, za chwilę idziemy!
.
.
.
- Dam sobie radę sama! - mówiła Ewa.
- Jesteś w ciąży - tłumaczył jej Adam. - Nie możesz włazić na tę górę sama, to zbyt niebezpieczne.
- Górę? - zapytała uszczypliwie. - Proszę cię, tutaj nawet stromo nie jest, nie trudniej niż przy wchodzeniu po schodach.
- Nie jęcz - uciszał ją. - I tak zaraz będziemy.
.
.
.
- Nic tu nie ma... - zawiódł się kapitan. - Tylko ta ledwo trzymająca pion wieża...
Ludzie stali pośrodku niczego, załamani, wpatrując się w betonową budowlę, kiedy nagle z jej środka wyszedł Cumulus.
- O, grubasek się pokazał! - zadrwił kapitan. - Co tam ciekawego znalazłeś, co?
- Boga! - odparł zafascynowany. - Rozmawiałem z nim! Powiedział mi co musimy zrobić i dał moc, za pomocą której mam was do tego przekonać!
- Ha... haha.... HAHAHAHAHAHA!!! - śmiał się do rozpuku kapitan. - Ej, no co ty? Najadłeś się grzybków, czy co? Pewnie grubasek zgłodniał i musiał się doładować, nie? Ahahaha!
Cumulus zaczerwienił się, a jego twarz prezentowała całą paletę negatywnych emocji. Wyciągnął zza pleców berło, które dotychczas ukrywał przed ich wzrokiem i jednym zamachem posłał falę chmur, która zepchnęła kapitana z góry. Ludzie spoglądali z niedowierzaniem to na Cumulusa, to na miejsce, w którym stał kapitan.
- Ktoś jeszcze ma jakiś problem? - zapytał z uśmiechem. - Nie? To dobrze. Od teraz wszyscy możemy żyć w zgodzie! Bóg nakazał nam tutaj się osiedlić, więc musimy się tu urządzić!
Po szokującym incydencie wszyscy zaczęli się powoli uspokajać.
- Ten koleś jest chory - szeptali ludzie. - Musiał znale??ć diabelski owoc w tej wieży i teraz się będzie rządzić.
- Tyle dobrze, że jest do nas przyja??nie nastawiony... w przeciwieństwie do kapitana - zauważył. - Zresztą, co nam pozostaje zrobić? Dopóki ktoś tu nie przypłynie, lepiej tańczmy jak nam zagra, jeśli chcemy wyjść z tego żywi.
.
.
.
- Jak idzie budowa miasta tam na górze? - zapytał człowiek o ciemnych włosach, po czym pociągnął za d??wignię.
- Powoli ale do przodu - odpowiedział jego kolega. - Dobrze, że udało nam się zbudować ten wyciąg, dzięki temu wtaszczenie drewna na górę jest o wiele łatwiejsze.
- Taa, mieliśmy trochę utalentowanych ludzi na pokładzie - zaobserwował. - Cóż, statek rozebraliśmy już na części pierwsze, zostały same bezużyteczne śmieci. Chcieliśmy zbudować jeszcze jeden wyciąg z drugiej strony wyspy, ale nie da rady z tym złomem, który nam został.
- Lepszy jeden, niż żaden - uśmiechnął się
- Starczy wam drewna na zbudowanie każdemu dachu nad głową? - zapytał zaniepokojony.
- Jak nie będziemy robili domów trzypokojowych, to powinno - zażartował.
.
.
.
- Hę? - zdziwił się.
- Co jest grane?
- O cholera... pamiętasz te dziury w ziemi, z których buchało ciepło?
- No, co z nimi?
- Postanowiłem rozkopać jedną. Zobacz.
Podszedł i spojrzał w dół.
- No chyba sobie jaja robicie?! Wulkan? Przecież w każdej chwili może dojść do erupcji! Jak my mamy tutaj żyć!?
.
.
.
- Czy ty widziałeś to samo, co ja? - ktoś z tłumu zapytał.
- Owoce... te niebieskie owoce spadły z nieba!!! - krzyknął.
- A nie mówiłem? - przechwalał się Cumulus. - Bóg zsyła nam pokarm z nieba!
- Masz rację, to naprawdę Bóg!!! - wykrzykiwali niektórzy.
.
.
.
- Ej, słyszałem, że ta góra jest wulkanem, wiesz coś o tym? - zapytał zaniepokojony
- Ta, pod nami znajduje się mnóstwo lawy, ale osoby, które się na tym trochę znają, doszły do wniosku, że to nie jest wulkan.
- Jak to? To skąd ta lawa? - zapytał zdziwiony.
- Nie ma żadnych śladów po jej wylewie, na dole roślinność rośnie w najlepsze, a poza tym krater jest zablokowany grubą warstwą ziemi i skał.
- Czyli co?
- Czyli ktoś wlał tam tę lawę celowo.
- ??e co? To bez sensu!
- Cóż, chcieliśmy tam zejść, ale bez specjalistycznych narzędzi nie chcemy ryzykować zawalenia się wszystkiego. Na chwilę obecną szanse są zerowe, ale jak zaczniemy kopać, to kto wie...
- Nieszczęście na nieszczęściu...
- Przynajmniej mamy ??ródło ciepła. Porobimy w każdym domu takie dziury i tak przetrwamy zimę.
.
.
.
- Kapłanie! - wołał.
- Tak?
- Ludzie są zmęczeni codziennym schodzeniem na dół w celu umycia się - narzekał. - Nie da się z tym czegoś zrobić?
- Hmm... myślę, że mógłbym stworzyć wokół miasta chmurę absorbującą deszcz...
.
.
.
- Idziesz na mszę? - zapytał
- Nie, dzisiaj nie mogę - odpowiedział i zamknął drzwi.
Wyjrzał przez okno i zobaczył jak część ludzi wychodzi z kąpieli.
- ??e też nie wstydzą się tak razem myć... i jeszcze te msze. - Westchnął. - Niech sobie wierzą w co chcą.
.
.
.
A to co? - zapytał na głos człowiek siedzący w kabinie kontrolującej wyciąg. - T-to statek!!! O mój boże, jesteśmy uratowani!!!
Wyszedł na zewnątrz i rozpalił stertę drewna przygotowaną specjalnie na taką okazję.
.
.
.
- Nie, nie, nie!!! Nie odpływajcie - nakłaniał ich Cumulus. - Co z wieżą i rajem czekającym na jej szczycie? Zapomnieliście już o tym?
Ludzie pośpiesznie wchodzili na pokład statku towarowego. Jeden z nich odwrócił się w stronę kapłana.
- Te owoce spadające z nieba... może to i cud, a może po prostu kolejny wybryk Nowego Świata - rozważał. - Niemniej my nie wierzymy w twoją historię o bogu, przykro mi. Każdy podjął decyzję za siebie, niektórzy zostali, więc trzymajcie się tutaj. Powodzenia.
.
.
.
- Nareszcie się uwolniliśmy od tych świrów na wyspie - stwierdził rozlu??niony
- Kto by pomyślał, że Cumulus omami sobie prawie sto osób... trochę im współczuje.
- Ano, w dodatku ta wieża... Ciekaw jestem co się stało ze wszystkimi osobami, która tam polazły.
- Ta, i czemu Cumulus nigdy nie chciał wpuścić kobiety? Zawsze robił wszystko, aby je odciągnąć i namawiać facetów.
- Cholera go wie, może liczył na "co nieco", kiedy konkurencja się zmniejszy.
- Ty... Faktycznie, to ma sens! - uśmiechnął się głupio.
.
..
...
TERA??NIEJSZOŚÄ
...
..
.
- I tak to mniej więcej wyglądało - skończyła Ewa.
Wszyscy nadal biegli w stronę katedry.
- Dlaczego wy nie uciekliście? - zapytał Brook.
- Ponieważ wierzymy, że nasze dziecko nadal gdzieś tu jest - w jej oczach zaczęły gromadzić się łzy. - Urodziłam na tej wyspie i dawaliśmy sobie radę, ale pewnego dnia, kiedy się obudziliśmy, nasz syn zniknął.
- O rany, przykro mi... - współczuł jej Brook. - Wiesz gdzie on jest?
- Nie mam pojęcia - odparła. - Na pewno gdzieś w tym mieście. Jestem pewna że Cumulus go zabrał, chociaż do niczego się nie przyznaje. Adam wychodził często w nocy i szukał małego, ale tylko do momentu kiedy przypłynął statek. Wtedy reszta normalnych osób zwiała stąd, a zostali tylko ci fanatycy z wypranym mózgiem, którzy zaczęli wielbić Cumulusa i Boga. Nie pasowaliśmy do nich, więc po czasie staliśmy się odludkami, którzy mają siedzieć cały dzień w domu i nie wychodzić.
- To smutne... ale nie martw się, pomożemy ci znale??ć dzieciaka!
- Nie musicie, i tak narobiliście już dostatecznie dużo zamieszania. Cumulus leży odłogiem, więc z tym owocem w rękach możemy spokojnie dyktować warunki! Jak tylko uwolnię Adama, zaczniemy poszukiwania!
Franky, Robin i Chopper podpłynęli Sunny bliżej poneglypha, po czym zeszli na ląd.
- Okej, Robin, gdzie mam kopać? - zapytał renifer
- Nie tutaj, musimy iść bardziej wgłąb lasu - odpowiedziała.
- Jesteś pewny, że dasz radę zrobić takie suuuuperrr kopanie? - wtrącił się Franky. - Ledwo co ci przeszło po tym gotowaniu, na pewno nic ci nie będzie?
- Spokojnie, moje lekarstwa szybko postawiły mnie na nogi! - odpowiedział dumnie. - Możecie na mnie liczyć!
Wszyscy weszli do lasu. Po kilku minutach przechadzki Chopper spostrzegł na swojej drodze niecodzienną roślinę, która przykuła jego uwagę.
- Ooo, spójrzcie! - wskazał na fioletowy kwiat przy drzewie. - Z tego można wytworzyć środek halucynogenny! Doktoryna zabraniała mi się do tego zbliżać, ale jeśli mam zostać najlepszym lekarzem na świecie, to muszą się zapoznać z właściwościami tej rośliny.
- Jasne jasne, tylko żebyś sam tego nie zażył, bo może się to ??le skończyć - przestrzegał go Franky.
Chopper zafascynowany nowym znaleziskiem w oddali zauważył także jeszcze jedną rzecz.
- Hm? A to co? Tam - wskazał palcem. - Widzę krzyżyk wbity w ziemię.
Robin zaciekawiona ruszyła w kierunku wyznaczonym przez Choppera. Reszta poszła za nią. Archeolog spojrzała na grubą warstwę ziemi znajdującą się pod krzyżem.
- To grób - zaobserwowała.
- Trochę mały - powiedział Franky. - Pewnie jakieś zwierze... albo...
Zamilkł. Chopper nieco przerażony niepewnie zadał pytanie Robin:
- Czy... Czy to tutaj mam kopać?
- Nie, skądże - uspokoiła go. - Jeszcze kawałek musimy przejść. Zwierzak poczuł ulgę.
Ruszyli dalej i po chwili dotarli na pobojowisko znalezione wcześniej przez Sanjiego.
- O rany, tu chyba nastąpiła jakaś suuuuperrrr eksplozja - zauważył Franky
- Chopper, widzisz tamtą dziurę - wskazała palcem. - Tam jest poneglyph, musisz rozkopać wszystko tak, aby widać było ścianę z tekstem.
- Tak jest, Robin! - Użył transformacji i zaczął kopać swoimi wielkimi rogami.
Po kilkunastu minutach renifer skończył i zawołał archeolog na dół.
- Idę! - powiedziała i zeszła do niego, po czym w końcu przeczytała całą treść poneglypha.
Rok 1973, 23 lipca - Projekt Immax zakończony. Po wielu latach udało nam się to odtworzyć. Świat wreszcie stoi przed nami otworem! Dzisiaj zostaniemy rozdzieleni na grupy, ale nietrudno się domyślić gdzie kto trafi. Jutro zaczynamy.
Rok 1988, 19 marca - To co się dziś wydarzyło, jest niemożliwe. My zniżyliśmy się do czegoś takiego!? Jak!? Jak to się stało!? Ale nie trzeba się martwić! Stworzymy wieżę, ona nas uratuje!
Rok 1993, 19 marca - Minęło 5 lat od katastrofy. Ciągle czekamy w nadziei na znak od wydziału technicznego.
Rok 1995, 12 grudnia - Stało się. Pierwsza śmierć.
Rok 2003, 24 lipca - Minęło 30 lat odkąd wyruszyliśmy. Z dniem dzisiejszym nasze wszelakie nadzieje odeszły w niebyt. Jesteśmy zgubieni...
O co chodzi?
CDN.
Jak widzicie, w rozdziale pojawia się flashback w dość nietypowej formie. Zdecydowałem się na taką, bo gdybym miał przedstawić to wszystko w jednym ciągu, to by to potrwało hoho. A, że nie chce zanudzać zbytnio, to zrobiłem tak, a nie inaczej, skupiając się na najważniejszych elementach