[fanfik]One Piece: Boska Wieża
Ten temat nie posiada streszczenia.
Aktualnie ten wątek przeglądają:
Subskrybuj ten wątek Odpowiedź
Smoker

Kapitan z nowego świata

Licznik postów: 422

Smoker, 15-06-2013, 03:24
Korbacz napisał(a):Robin natknęła się na Poneglypha a te są raczej ważne dla fabuły One Piece, w związku z tym czy w twoim fanficku będziesz próbował rozwinąć jakoś fabułę oryginału, na podstawie twoich domysłów i przypuszczeń czy też może piszesz zwykłą "dodatkowa przygoda" czyli innymi słowy filer?

Wydaje mi się, że autor pisze po prostu alternatywną wersję, ale pewności nie mam, też chciałbym odpowied?? poznać Smile


Co do samego FanFika - czyta się coraz lepiej. Może faktycznie ciut przesadzałeś ze skull jokes, aczkolwiek cała reszta bardzo dobrze odwzorowuje przygody słomków. Samo bieganie z dziewczynką na barana faktycznie oddało jak na moje One Piece'owy klimat i humor Ody. Jak czytałem (a było to wczoraj lub przedwczoraj bodajże) - dostrzegłem parę małych błędów, ale teraz niestety o wszystkich zapomniałem i przypomnieć sobie nie mogę. W każdym razie - historia wydaje się być warta śledzenia i czytania. Mam nawet parę swoich teorii na temat owej wyspy oraz tajemniczej dziewczynki i jej ojca. Zachowam je jednak dla samego siebie. Nie chcę psuć przyjemności innym.

Także czekam na kolejne części. Wink
Jewelry Bonney

Wilk morski

Licznik postów: 78

Jewelry Bonney, 15-06-2013, 13:33
Ostatnio nadrobiłam zaległości i przeczytałam wszystko. Noi jestem bardzo zadowolona. Napisane w typowym One Piece'owym klimacie ze swoim nietypowym humorem. Palce lizać!

Błędy (o ile nie rażą po oczach) to dla mnie sprawa drugorzędna, bo przede wszystkim liczy się dla mnie styl pisania. Jak mi się nie spodoba - rzucam czytanie już po pierwszym rozdziale, albo nawet szybciej. A ponieważ przeczytałam wszystko na jednym tchu, wnioskuję, że jeszcze nie jeden raz tu zawitam i skomentuję Tongue
Dahaka

Król piratów

Wiek: 32
Licznik postów: 3,793

Dahaka, 15-06-2013, 21:56
Smoker napisał(a):Wydaje mi się, że autor pisze po prostu alternatywną wersję, ale pewności nie mam, też chciałbym odpowied?? poznać Smile
Nie zamierzam zbyt mocno się zagłębiać we wszelakie tajemnice One Piece, aczkolwiek bardziej pokuszę się o jakieś drobne smaczki, które w samym uniwersum nie zmienią nic, lub bardzo niewiele Smile

Smoker napisał(a):Mam nawet parę swoich teorii na temat owej wyspy oraz tajemniczej dziewczynki i jej ojca. Zachowam je jednak dla samego siebie. Nie chcę psuć przyjemności innym.
Wal śmiało, jestem bardzo ciekaw Big Grin W końcu nawet jak okażą się poprawne, to nikt oprócz mnie nie będzie o tym wiedział Tongue Możesz ewentualnie wrzucić spoiler i kto chce ten sobie przeczyta Wink

Wielkie dzięki wszystkim za komentarze Smile Bardzo motywujące Wink

Skończyłem także wreszcie opowiadanie pod względem fabularnym. Mam wszystko rozpisane na 20 rozdziałów, więc tyle wstępnie planuję. Jeśli ta liczba się zmieni, to was powiadomię


UWAGA
Jako, że w OP nie ma konkretnych dat, ani kalendarza to postanowiłem używać naszego. To znaczy, że akcja One Piece rozgrywa się w 2013 roku! Luffy wyruszył na swoją podróż w 2011 itd.


Rozdział 3: Deszcz

- Musimy go wyciągnąć - stwierdziła Nami.
- Nie da rady, poneglyphy są tak ciężkie, że żaden człowiek nie jest w stanie ich podnieść - odparła spokojniejsza już Robin.
Pochyliła się najniżej jak mogła i próbowała znale??ć jakąkolwiek lukę, która pozwoliłaby jej ujrzeć choć kawałek treści. Wielka bryła przylegała jednak do ziemi ze wszystkich stron i nie sposób było tego dokonać. Kiedy już miała się poddać, dostrzegła malutką szczelinę przy górnej krawędzi bloku. Użyła swój mocy, aby stworzyć rękę tuż nad poneglyphem i delikatnie zaczęła kopać w okolizach zauważonej szpary. Okazało się, że tuż za cienką warstwą ziemi znajdowała się pusta przestrzeń o szerokości około pół metra. Na twarzy Robin pojawił się uśmiech.
- Sanji, mógłbyś wrzucić tam swoją zapalniczkę? - zapytała uprzejmie.
Kucharz nie ważył się odmówić, zapalił papierosa i wrzucił swoją specjalną, kupioną na Dressrosie zapalniczkę do świeżo odkrytej przestrzeni. Działała ona inaczej, niż wszystkie inne, gdyż zarówno wykrzesanie ognia, jak i jego gaszenie, dokonywane było poprzez naciśnięcie przycisku.
- To ostatnia jaką mam - posmutniał. - No cóż, oby był tu jakiś sklep.
Zapalił ją poprzez naciśnięcie przycisku umieszczonego na jej czubku i wypuścił ją z ręki. Kiedy spadła na dół, skutecznie rozświetliła fragment tekstu na poneglyphie.
- Ojos Fleur! - Na przeciwko bryły, w ziemii, pojawiło się oko, dzięki któremu mogła odczytać tekst.

Rok 1973, 23 lipiec - Projekt Immax zakończony. Po wielu latach udało nam się to odtworzyć. Świat wreszcie stoi przed nami otworem! Dzisiaj zostaniemy rozdzieleni na grupy, ale nietrudno się domyślić gdzie kto trafi. Jutro zaczynamy.

- Uh, widzę tylko kawałek, dalsza część jest pod ziemią i nie sposób się tam dostać - odrzekła zasmucona Robin.
Nami podeszła do krawędzi dziury i spojrzała w dół.
- Nie możesz po prostu użyć swoich mocy, aby to wykopać?
- O nie, nie! - gwałtownie wtrącił się Sanji. - Nie pozwolę, aby dama zajmowała się tak brudnym i ciężkim zajęciem!
- To co, sam będziesz kopać? Zajmie ci to cały dzień!
Sanji zaciągnął się końcówką papierosa, po czym rzucił peta na ziemię i zgasił butem.
- Cóż, w takim wypadku nie pozostaje nic innego, jak przyprowadzić tu Choppera - zaproponował. - Kopanie to jego specjalność.
- Hmmm... jak tam chcecie - stwierdziła Nami i ruszyła przed siebie, mijając dziurę w ziemii. - W takim razie ja idę dalej, a Robin niech wraca na statek po Choppera. Chętnie poszłabym z tobą moja droga, ale rozumiesz... chcę odpocząć przy kawie w jakimś mieście, pogadać z lud??mi.
- Nie ma problemu, pójdę sama - przystała archeolog, po czym zwróciła się do kucharza - a ty co zamierzasz zrobić, Sanji?
Kucharz zdał sobie właśnie sprawę, że znalazł się w najgorszej sytuacji, jaką tylko mógł sobie wyobrazić. Gorsza niż śmierć, gorsza niż koniec świata. Stanął przed wyborem, jakiego miał nadzieję nigdy nie dokonywać - Nami czy Robin? Los zawsze lubił mu płatać figle, ale ani jego zdjęcie na liście gończym, ani nawet dwa lata w piekle zwanym Królestwo Kamabakka, nie były takim koszmarem jak chwila obecna.
- Hej Sanji! - warknęła na niego Nami. - Kobieta zadała pytanie, może byś tak odpowiedział!
- Yyy... - wymamrotał wyra??nie zakłopotany.
Zapadła cisza. Stali we trójkę nieruchomo, a w tle dało usłyszeć się tylko samotne ćwierkanie jakiegoś ptaka.
- Chyba się zawiesił - zauważyła po chwili Nami. - No trudno, idę - obróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie.
- NIE, ZACZEKAJ!!! - kucharz krzyknął histerycznie na całe gardło, aż ciarki przeszły przez ciało rudowłosej.
- Czego się drzesz, debilu!!! - odwróciła się spowrotem.
Sanji przystawił rękę do buzi i zaczał obgryzać paznokcie ze stresu.
- Nie możesz iść sama! - panikował dalej.
Nami zacisnęła pięść swojej prawiej ręki, mając już dosyć jego wygłupów.
- To chod?? ze mną i przestań się wydurniać! - krzyknęła z ostatkami cierpliwości.
- Ale nie mogę zostawić Robinka bez żadnej opieki! - tłumaczył jej.
- No to masz problem, bo teraz już trochę na to za pó??no!
Sanji odwrócił się za siebie. Po Robin nie było śladu.
- COOOOOOOOOOOOOO?! - wrzasnął rozpaczliwie i padł na kolana. - To koniec, rycerz w lśniącej zbroi przegrał. Dał się podstępnie podejść i został zdradzony przez los. Wszystko o co walczył, wszystko w co wierzył, wszystko co sobą reprezentował, odeszło. Został sam, pokonany. Leży na ziemi, jego ciało gnije, a zbroja rdzewieje. Odchodzę - przemawiał doniośle przez łzy, aż w końcu padł na glebę. Nastała chwila milczenia.
- Całe szczęście, że mam jeszcze ciebie! - powiedział z nutką nadziei w głosie i podniósł się na nogi.
Nami już nie było.
- He? - wydawał z siebie pytający d??więk, nie zamykając nawet buzi. Był załamany, bo nie wiedział za którą z towarzyszek podążyć. Stał jak słup i wgapiony w dal rozmyślał nad swoją sytuacją.

Po krótkiej chwili dookoła rozniósł się odgłos padającego deszczu. Nami idąc przez las spojrzała w górę.
- Co jest grane do licha? - zapytała na głos zaskoczona. - Słyszę jak pada deszcz, ale z góry nic nie leci... To pewnie przez tę dziwaczną chmurę. Leje jakimś niewidzialnym deszczem, czy cholera wie co to jest. Tyle dobrze, że nie ma z tego problemów - stwierdziła, po czym zignorowała odgłosy i ruszyła dalej.
Po kilkunastu minutach dotarła wreszcie do celu, który znajdował się przy brzegu wyspy. Zawiodła się mocno, gdy nie ujrzała tam miasta, wioski, ani nawet jakichkolwiek oznaków życia.
- Eh... - westchnęła rozczarowana. - Mogłam się tego spodziewać...
Idąc kawałek dalej dotarła do malutkiego kawałka plaży, na którym walały się różne śmieci. Po bliższym ich zbadaniu, Nami zdała sobie sprawę, że były to doszczętnie zniszczone części jakiegoś statku.
- Dziwne... czyżby rozbił się tutaj jakiś okręt? Jeśli tak, to gdzie on jest? Co z załogą? - zadawała sobie pytania. - Mogłam jednak zaciągnąć tu Sanjiego, robi się zbyt tajemniczo...
Tuż przed plażą stała mała drewniana budka, a obok niej kraniec czarnej liny, którą zauważyła jej grupa, zanim jeszcze weszła do lasu. Były to elementy kolejki linowej, a jedyne czego przy niej brakowało, to wagonik, który musiała znajdować się na górze. Nami podeszła do budki z nadzieją, że kogoś tam zasta, lecz w środku nie było nikogo. Przynajmniej w chwili obecnej, gdyż znajdujące się w środku kasa, lodówka, ślimakofon, papierosy, butelki po alkoholu, biurko oraz krzesełko jasno dawały do zrozumienia, że ktoś tam przesiadywał w przeszłości.
Nami weszła do środka i odruchowo zajrzała do kasy. Nie było nic. Lekko rozczarowana zdecydowała się otworzyć drzwi od lodówki.
- Fuj!!! - krzyknęła i zatrzasnęła je szybko.
Zapach jaki wyłonił się po otwarciu był na tyle okropny, że nawet bez zaglądania do środka wiedziała, że cokolwiek tam jest zgniło juz dawno temu. Zniechęcona na dalsze przeszukiwanie miejsca, sprawdziła tylko leżący na biurku ślimakofon.
- Halo! Jest tam kto? - zapytała podnosząc słuchawkę.
Nie było żadnej odpowiedzi.
- No pięknie. Jeszcze niech się może okaże, że wyspa jest opuszczona, a co! - rzuciła sarkazmem. - No nic, mam nadzieję, że ponad tą chmurą coś się znajduje. Nie zaszkodzi sprawdzić, skoro mam środek transportu na górę.
Rozejrzała się po pomieszczeniu i zauważyła d??wignię na ścianie. Pociągnęła ją w dół i mechanizm ruszył. Nami wyjrzała przez okno i zobaczyła, jak na tle szarej chmury, pojawia się ledwo widoczny, czarny punkt.
- Aha! Jest i wagonik! Wiedziałam, że istnieje wygodniejsza droga na górę - dumnie się pochwaliła, po czym usiadła na krzesełku i czekała na swój transport.


Usopp i Luffy kroczyli dzielnie po lekko stromym zboczu, w stronę szczytu, od czasu do czasu omijając co większe skały przy pomocy rozciągliwego ciała gumiaka.
- Hej, Luffy, słyszysz to? - zapytał zaniepokojony Usopp, kiedy w tle rozległ się głos spadającego deszczu.
- Ta, deszcz pada - odpowiedział niewzruszony.
- No właśnie nie pada, kretynie!
- No to nie pada - dalej był obojętny.
- W takim razie skąd dochodzi ten odgłos?
- Nie wiem, brzmi jakby deszcz padał.
- W tym cały problem do cholery!!! - krzyknął i pacnął go w głowę. - Chmura pociemniała, słychać spadające krople... aczkolwiek wydają się one być w oddali. Może pada po drugiej stronie wyspy?
- Rany... - Luffy zaczynał się irytować, gdyż nie wiedział w czym leży problem. - To tylko deszcz...
- Nie chodzi o sam deszcz, a o fakt, że go nigdzie nie ma, Luffy - próbował mu wytłumaczyć. - Pomyślał byś czasami, a nie tylko beztrosko gnał przed siebie.
Nie było odpowiedzi, Luffy użył swoich rozciągliwych rąk, aby dostać się na jedną z trudniej dostępnych półek skalnych.
- Ej, Usopp, patrz! - zawołał do niego z góry. - Znalazłem jaskinię! Wchodzimy!?
- Nie dzięki, zostanę tutaj i poczekam na ciebie - odmówił zdecydowanie.
- Jak tam chcesz, idę się rozejrzeć.
Luffy wszedł do środka i omijając kolejne stalagmity, wędrował wgłąb. Z czasem robiło się coraz ciemniej, aż w końcu zapanował kompletny mrok. Oprócz nasilającej się ciemność, z każdy, kolejno postawionym krokiem wzrastała także temperatura powietrza.
- Ałć! - jęknął, kiedy nagle wszedł w ścianę. - Ej no, ślepa uliczka? Ale nuda, nic tu nie ma.
Już miał zawracać, kiedy nagle usłyszał niewyra??ne głosy dochodzące zza ściany. Przystawił do niej ucho i wychwycił ledwo słyszalny dialog dwóch osób.
- ...za kilka godzin, nie wiem dokładnie ile.
- Już nie mogę się doczekać. Myślisz, że dotrzyma obietnicy?
- Raczej tak, w innym wypadku zostanie z niego tylko mokra plama.
- W sumie racja. A co jeśli...
Luffy odstawił ucho od ściany.
- Hmm... nie wiem o co chodzi - wzruszył ramionami i zawrócił do wyjścia.

Brook i Lucy dalej podążali mało efektywną drogą w kierunku szczytu.
- Oj - zaniepokoiła się dziewczynka, gdy usłyszała d??wiek padającego deszczu. - Szkieletor, robimy postój w tamtym miejscu - wskazała na małą wnękę kilkanaście metrów nad nimi. Brook dopiero po chwili odpowiedział.
- Czyżbym... ześwirował już do końca? Słyszę deszcz, ale go nie widzę, yohohoho! Wytworny deszczowy żart panie chmuro - powiedział spoglądając na szczyt.
- Eh... - westchnęła Lucy.

Po kilkunastu minutach odgłosy padającego deszczu ustały.

Wagonik nadjechał. Nami przesunęła d??wignię ku górze, po czym szybko wbiegła do środka. Kolej ruszyła w stronę góry.

Usopp przysiadł sobie niedaleko jaskini i podziwiając widoki, cierpliwie czekał na Luffiego. Chwilę temu zauważył jak Robin wychodzi z lasu i kieruje się w stronę Sunny. Obserwował ją przez kilka minut, aż w końcu na jego długim nosie wylądowała spadająca z góry kropla.
- No proszę, proszę. Nasz spó??niony deszcz wreszcie się pojawił - rzekł i spojrzał w górę. To co zobaczył błyskawicznie zdjęło mu wesołą minę z twarzy. Przeraził się. Skierował swój wzrok na jaskinię.
- Nie zdążę - pomyślał, po czym wyciągnął procę i wycelował pod siebie. - Hissatsu: Midori Boshi - Boaty Banana!!!
W momencie, w którym bananowa łód?? pojawiła się tuż pod nim, gigantyczny wodospad runął z nieba niemalże na całą powierzchnię wyspy. Olbrzymia fala niczym tsunami uderzyła w górę i przykryła jej zbocza spływającymi w dół, rwącymi potokami. Usopp ledwo utrzymawszy się na łodzi, został razem z nią porwany przez potężny nurt. Spanikowany do granic możliwości kajakował między drzewami i wystającymi półkami skalnymi, używając swojej broni jako wiosła.
- AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!! - darł się zapłakany wniebogłosy.
Mijał przeszkody jedna za drugą, czasami o centymetry. Łódka trząsła i bujała się jak statek podczas sztormu, obracała wokół własnej osi, przyprawiając go o zawroty głowy. Zawadzała o skaliste podłoże, podskakując i wydając z siebie niepokojące d??więki, za każdym razem przyprawiające go o mały zawał. Wirował, lawirował, wzlatywał i upadał, zahaczał o wszystko co się dało. W pewnym momencie stracił kompletnie sterowność. Złapał kurczowo jedną z ławeczek i poddał się siłom natury. Płynął coraz szybciej i krzyczał coraz głośniej. Nie wiedział już gdzie jest przód, a gdzie tył. Rzucało nim to na lewo, to na prawo, był bez jakiejkolwiek kontroli. Ławeczka z każdym kolejnym jego zrywem skrzypiała coraz bardziej, ku jego przerażeniu. Błagał, aby ten koszmar wreszcie się skończył. I w końcu łódka grzmotnęła frontalnie w sporej wielkości głaz, a energia kinetyczna wyrzuciła Usoppa wysoko w powietrze. Mając tylko siebie, swoją broń i kilka sekund, zanim rozstrzaska się o skały, otrząsnął się szybko.
- Hissatsu: Midori Boshi - Trampolia!!! - krzyknął i roślina pojawiła się tuż pod nim.
Wylądował na miękkim kwiatku i wreszcie poczuł się bezpiecznie. Nie trwało to jednak długo, gdyż sekundę pó??niej, pod wpływem elastycznej budowy rośliny, wybił się jeszcze wyżej, niż wcześniej.
- To nie był dobry pomysł... Trampolia!!! - użył jej ponownie i sytuacja się powtórzyła, wybijając go jeszcze wyżej.
- Czemu znowu to zrobiłem!? - skarcił się.
Użył ostatniego nasienia tarampolii jakie miał przy sobie i wybił się po raz ostatni. Zauważył, że dwa poprzednie kwiaty nadal spływają w dół równolegle z nim, więc używając swoich nieprzeciętnych zdolności manewrowania ciałem w powietrzu, odbijał się między nimi.
- Błagam niech to się już skończy!!! - krzyczał wniebogłosy.
Kiedy wreszcie dopłynął na sam dół, woda nadal rwała przed siebie w kierunku brzegu, ale już z o wiele wolniejszym tempem. Kiedy trampolie wpłynęły w las, Usopp po raz ostatni wybił się i wylądował na koronie jednego z drzew. Kiedy spanikowany miał już usadzić się na gałęzi i dojść do siebie po tym karkołomnym spływie, zauważył topiącą się, niedawno poznaną postać.
- Ej, Zawebe!!! - krzyknął do niego i zeskoczył do wody, która sięgała mu do piersi. Przedzierał się pod prąd, aby pomóc przyszłemu topielcowi. Gdy już się do niego dostał, złapał go za rękę i wyciągnął z wody. Zawebe krztusił się, lecz był przytomny. Usopp oparł go o siebie, złapał za swoją broń, wycelował między drzewa i wystrzelił.
- Hissatsu: Midori Boshi - Sargasso! - krzyknął.
Między drzewami uformowała się siatka z wodorostów, na którą Usopp wtaszczył Zawebe, a następnie sam wskoczył.
- Dlaczego nie próbowałeś się ratować!? - zapytał głośno długonosy. - Miałeś szczęście, że mnie tutaj wymiotło!
Zawebe spojrzał na niego.
- Nie musiałeś tego robić - odpowiedział obojętnie.
- To co, miałem cię zostawić na śmierć!?
- Miło by było... - uśmiechnął się pod nosem zamyślony.
- Niewdzięczny jesteś. Powinieneś czuć się zaszczycony tym, że kapitan Usopp uratował ci tyłek!
Zawebe nie odpowiadał.


Robin, idąc wzdłuż brzegu, była poza zasięgiem chmury, lecz woda spływająca z góry nadal kierowały się w jej stronę. Widząc jak z nieba opada niemalże morze, przyszykowała się na nadchodzącą falę.
- Cien Fleur - Wing! - Uformowane z rąk skrzydła uniosły ją na jedno z drzew, gdzie była bezpieczna. Po chwili woda przypłynęła, lecz były to już tylko resztki, które nie były w stanie wyrządzić większych szkód.
- Wody po pas... nie będę w stanie przez to przejść. - Usiadła wygodnie na jednej z gałęzi. - Wolę nie ryzykować skakaniem po drzewach. Jak spadnę, to na pewno złamię sobie kręgosłup i będę dławić się wodą przez pół minuty, zanim umrę. Lepiej poczekać, aż spłynie - pomyślała niewzruszona.

Woda ze zbocza spłynęła już na dolną część wyspy, pozostawiając po sobie tylko drobne strumyczki. Lucy i Brook ukryci byli w kamiennej wnęce.
- To było... straszne. Bardziej niż ja, yohohoho! - rzekł Brook.
- Ta, zdarza się czasami, idziemy dalej!
Wyszli na zewnątrz i kontynuowali podróż.

CDN

Bez cliffhangera tym razem Tongue
Tom

Super świeżak

Licznik postów: 202

Tom, 16-06-2013, 11:36
No to jestem.

1.

"Dookoła nie było nic interesującego"

Cytat:Blondasek z uwagi na bycie mięczakiem pójdzie z nimi.
Big Grin
Mistrz.

Chwilami mi się wydaje, że reakcje postaci, choć trafne, to lekko przesadzone, ale w sumie mam tak zawsze, gdy czytam jakieś fanfiki, także pewnie to nietrafiony zarzut.

"skaczący wokół nich Sanji, udali się" - wywal przecinek
", lub" - tu też

NAMCIA XD To było piękne.
Śmiechłem w głos na wieść o zgubieniu się Zoro. xD

Nie mam pojęcia skąd wziąłeś tą pieśń, ale bardzo mi się podoba. Jeśli sam ją wymyśliłeś, to już szczególne gratulacje, bo ogólnie rzecz biorąc niespecjalnie gustuję w wierszach. Gdy jakiś już mi się spodoba, to wiedz, że coś się dzieje.

Cholera, nawet nie wiesz jak bardzo podoba mi się Twoja kreacja Sanji'ego. Aż czuć dawnego ducha jego postaci, z czasów Alabasty czy Enies Lobby, gdy co chwila rzucał jakimś zarąbistym tekstem lub odwalał jakąś epicką akcję... Sad
I tak dla formalności: ostatnie zdanie wypowiedziane przez niego jest niesamowicie klimatyczne.

2.

Nie dałem się zwieść, wiedziałem, że nazwa tego miacha nie może być przypadkowa. Szybko wyguglowałem i już wiem!

Wiedząc, że planujesz jedynie 20 rozdziałów i czytając przemyślenia Usoppa, nachodzą mnie lekko niepokojące wnioski, ale z drugiej strony myślę, że grzechem byłoby doprowadzić do rozpadu załogi, także ufam, że tego nie zrobisz. Big Grin

To o zmyślonym wieku też dobre, kreacja w stylu Ody xD Ale tu znów myśl, że może jej wiek nie jest tak oczywisty, jak się może wydawać... Tyle, że owoc zmieniający wiek już jest, także nie wiem.

LUFFY UCZ MNIE TEJ DEDUKCJI

ha, nawet imiona nie są dobrane przypadkowo, to lubię ;>

3.

Wciąż podoba mi się postać Sanji'ego. Kiedy trzeba enigmatyczno-epicka, a kiedy trzeba: paranoja na punkcie kobiet i przesadna histeria. Podoba mi się zresztą stosowanie w narracji określeń typu "padł na glebę" xD To sprawia, że opowiadanie bardziej przypomina relację z tego, co się widziało: a więc stosowanie przystępnego języka. To zawsze jest na plus.

Luffy ciągle jest sympatycznym idiotą XD

Aha, "pomyślałbyś" razem. Wszelkie przypuszczenia z czasownikami pisze się łącznie.

Cytat:Słyszę deszcz, ale go nie widzę, yohohoho! Wytworny deszczowy żart
Brooke też spoko Big Grin

"Widząc widok" średnio mi się to podoba xD

---

W pewnym momencie olałem jakieś dokładniejsze wgłębianie się w popełniane błędy, bo wolałem po prostu czytać dalej, także to plus dla ciebie, bo jedynie te bardziej rzucające się w oczy wymieniłem. No podoba mi się, czekam na więcej.
qbol

Imperator

Licznik postów: 2,290

qbol, 16-06-2013, 21:46
Cytat:Luffy siedząc na dziobie Thousand Sunny i wiercąc się niesamowicie, wyglądał jakiegokolwiek skrawka lądu.
- Rany...kiedy dobijemy do jakiegoś portu czy gdziekolwiek...? - Zapytał leniwie.

Leniwie się wiercił, ciekawe czy potrafi spokojnie wrzeszczeć.
Cytat:Słomek od razu rozpoznał podekscytowany głos Zoro

Podekscytowany głos od Zoro pasuje tak samo, jak tybetański mnich do Sanji'ego.


Cytat:no co tam jest? Jaka wyspa? Wiosenna? Ziomowa?

Skoro mamy ziomową, to jaka jest szansa na madfakerową?


Cytat:Zdenerwowany Zoro, rzucił się w pościg za swoim kapitanem

Akcja!

Cytat:i tak gonił go przez jakiś czas

Albo nie Sad

Cytat:Zdenerwowany Sanji postanowił wziąć sprawę w swoje ręce i zaczął gonić się razem z nimi,

Akcja!

Cytat:co trwało jeszcze przez jakiś czas

F**k:/


Tyle odnośnie prologu, czytało się fajnie, chociaż unikanie akcji boliSad Jak na razie daje rade i nie zniechęca do czytania. Ba, nawet trochę i zachęca!
Ja w każdym razie głośno skradając się oddalam, skrycie czytając na głos 1 rozdział.
Dahaka

Król piratów

Wiek: 32
Licznik postów: 3,793

Dahaka, 16-06-2013, 22:00
qbol napisał(a):Leniwie się wiercił, ciekawe czy potrafi spokojnie wrzeszczeć.
Nie wiercił się leniwie Tongue Leniwie M?“WIŁ. Dobra, przyznam, że tutaj nawet nie zwróciłem na tę sprzeczność uwagi, ale IMO nie jest to aż tak złe jak "leniwie się wiercił". Poza tym nie jest to coś niemożliwego do wykonania Wink Można się wiercić i w chwili przerwy leniwie mówić ;]
qbol napisał(a):Podekscytowany głos od Zoro pasuje tak samo, jak tybetański mnich do Sanji'ego.
Ale przecież zoro się delikatnie ekscytuje od czasu do czasu ;] O ile ma to coś wspólnego z gorzałą(co też miało miejsce w prologu) lub silnym przeciwnikiem.
qbol napisał(a):Skoro mamy ziomową, to jaka jest szansa na madfakerową?
literówka Sad poprawiłem
qbol napisał(a):chociaż unikanie akcji boli
Bo to prolog, miał za zadanie tylko wprowadzić w opowiadanie czytelnika. Gwarantuje, że akcji potem unikać nie będę Wink
Smoker

Kapitan z nowego świata

Licznik postów: 422

Smoker, 17-06-2013, 01:26
A więc ten chapter mnie nie rozczarował. Styl postaci jak najbardziej zachowany. Kreujesz lepszego Sanji'ego, niż sam Oda ostatnimi czasy, bo to jest Sanji, którego chcemy oglądać. Choć ten w mandze powoli wraca do gry.
Niesamowicie także wczuwasz się w rolę Luffy'ego. Chyba najbardziej ze wszystkich Straw Hat...

Dam swoją teorię w spoilerze, jednak jest ona trochę ogólnikowa:
Spoiler

Zarówno Lucy, jak i Zewebe są czymś w rodzaju duchów. Nie wiem jeszcze, jak do końca chcesz tę sprawę rozwiązać, ale tak to widzę. Sam fakt, że Lucy ani trochę nie wystraszyła się Brooka, a Zewebe mówił tekst o zdrajcach (sam kiedyś został zabity przez najlepszego przyjaciela) - a na dodatek teraz - chciałby umrzeć. Możliwe, że zjadł owoc podobny do Brooka. Tyle, że na przykład zamienił go w ducha. Zewebe nie ratował się w wodzie, więc najprawdopodobniej ma DF.

Lucy może i nie jest posiadaczką DF, ani nieumarłym, czy czymś w tym stylu, aczkolwiek jest córką ducha (taką teorię przyjąłem, aczkolwiek jestem świadom, że rozwiążesz to chyba troszkę inaczej) - więc nie boi się szkieleta.


Tytuł Arca z kolei przypomina mi Fairy Tail. Może to także ma coś wspólnego z ożywianiem?

W każdym razie pisz dalej. Jest to dzieło warte kontynuacje, zaspakajające One Piece'owy głód.
olo304

Super świeżak

Licznik postów: 179

olo304, 20-06-2013, 21:08
naprawdę super Smile czekam na dalsze rozdziały
Dahaka

Król piratów

Wiek: 32
Licznik postów: 3,793

Dahaka, 31-07-2013, 04:41
Dziękuję wszystkim za komentarze i przepraszam za przerwę, nie miałem neta, potem klawy i tak jakoś wyszło.
@Tom
cieszę się, że zgooglowałeś to i owo Big Grin
@Smoker
ciekawa teoria, czy są w niej jakieś ziarna prawdy... czas pokaże Big Grin

Zmieniam także nazwę tematu, na polską wersję, no to jadamy...

... ale najpierw może jakieś streszczenie, w końcu trochę czasu minęło od ostatniego epizodu i możecie nie pamiętać szczegółów, a są one dość istotne, jeśli chce się rozgry??ć fabułę trochę szybciej Big Grin

Także.

W POPRZEDNICH ODCINKACH... (zawsze chciałem to zrobić)

Załoga Słomkowego kapelusza przybywa na wyspę, w której centrum znajduje się góra, a jej szczyt ukryty jest w chmurach! (oł je) Po rozdzieleniu się załogi, Zoro i Brook wyczuwają tajemniczą, chłodną aurę, rodem z innego świata, zza bramy życia i śmierci, z któych Brook czerpie swoje moce! Zoro znika w niezbadanych okolicznościach(kto się tego spodziewał!?) a Brook poznaje dziewczynkę o imieniu Lucy o jasnych włosach splecionych w dwa warkocze! Dziewczynka zaskoczona jest kontaktem z Brookiem, ale jego wygląd nie robi na niej żadnego wrażenia. Poza tym przyśpiewuje dziwną piosenkę! Sanji i reszta odnajdują podejrzanie wyrżnięty kawałek lasu, który przypomina im literę M! Nami dociera do wyciagu! W pobliżu znajduje zniszczone i bezużyteczne części statku, lecz samego wraku brak! Gdzie on jest? Luffy poznaje Zawebe! I go nie lubi! Ubrano w białe i carne cichu, z biało czarnymi włosami! Dobrze znudowany... ale wygląda starzej, niż jego wiek na to wskazuje! Przestrzega Luffiego przez zdradzieckimi przyjaciółmi! Jest także ojcem Lucy!, ale ona z jakiegoś powodu nie chce się z nim zobaczyć! Lucy ma 15 lat... a wygląda na o wiele młodszą! O co chodzi? Robin znajduje POneglyph, ale jest w stanie odczytać tylko fragment
"Rok 1973, 23 lipiec - Projekt Immax zakończony. Po wielu latach udało nam się to odtworzyć. Świat wreszcie stoi przed nami otworem! Dzisiaj zostaniemy rozdzieleni na grupy, ale nietrudno się domyślić gdzie kto trafi. Jutro zaczynamy."
Hm, hm hm? O co kaman? Dawać reszte !
Luffy, Brook, Lucy, Sanji, Nami i Usopp rozpoczynają wpsinaczkę! Aż nagle słysza deszcz, który nie pada, tylko po to aby za kilka minut zesłać z nieba istne tsunami, które zafundowało Usoppowi nie lada przejażdżkę w dół góry! A u jej podnóża, ratuje on Zawebe, który nie trudzi się wydostaniem z wody. Ale głupek, utopić sie chce?
I teraz teraz teraz.... kolejna część! Zapraszam! (nie ukrywam, że mogłem przeoczyć jakieś ważne fragmenty w streszczeniu, waliłem z pamięci Big Grin)

Rozdział 4: "Terra Prometida"


- Ej, Usopp! - wołał Luffy wychodząc z jaskini.
Słomiany rozejrzał się wokoło i dostrzegł, że zrobiło się mokro.
- A jednak padał deszcz! To musiał być ten dziwny d??więk, który słyszałem - powiedział do siebie.
Po chwili stwierdził, że Usopp poszedł przodem i zmotywowany samodzielną inicjatywą kompana, postanowił go dogonić.
Rozejrzał się dookoła w celu znalezienia dogodnego miejsca, z którego mógłby się wystrzelić na szczyt, ale teren nie sprzyjał tego typu akrobacjom, dlatego też kontynuował swoją podróż na górę tradycyjnymi metodami.

Nami wisząc w wagoniku, który po staranowaniu przez obfity deszcz zatrzymał się w miejscu i ruszyć nie chciał, głośno wołała o pomoc i przeklinała samą siebie za to, że zostawiła Sanjiego z tyłu. Na jej szczęście kucharz niczym rycerz w lśniącej zbroi zjawił się kilkanaście sekund po pierwszym krzyknięciu po pomoc.
Był na dole, tuż pod wyciągiem.
- Naaaaaamiiiisiiaaaa!!! - krzyczał do niej donośnie - Dzięki za to, że mnie zawołałaś! Dzięki temu mój życiowy problem został rozwiązany!
- Sanji!!! Co tak długo do cholery!!! Co z ciebie za rycerz!!! - wrzeszczała starając się zwalić wszelaką winę na niego. - Użyj tej swojej techniki i przyleć tu!!!
Sanji cofną prawą nogę i nieco pochylił się do przodu, jakby chciał zaraz rozpocząć bieg.
- Sky Walk!
Wybił się z lewej nogi i odbijając od powietrza kolejnymi skokami wzniósł się do wyciągu, po czym wylądował w wagoniku.
- Rycerz przybył! - powiedział uśmiechnięty.
- Świetnie, teraz mnie zabierz na szczyt.
Sanji szybko zdał sobie sprawę, że choć jeden jego problem został rozwiązany, to zaraz pojawił się drugi, równie poważny.
- Yyymmm... - przeciągał nie mając pojęcia jak wyjść z zaistniałej sytuacji.
- Co ym?
- Nooo... - przełknął ślinę - nie jestem w stanie używać tej techniki mając na barkach tyle... kiloooo....graaaa...mi...ków...? - chciał stwierdzić, ale nieumyślnie, choć w jak najbardziej przyjazny i łagodny sposób jaki tylko potrafił, zadał pytanie.
- Drogi kucharzu, czy ty chcesz powiedzieć, że jestem ZA CIĘ??KA? - zapytała bardzo mocno akcentując ostatnie wyrażenie.
- N-nie, skądże...
- No to nie ma problemu, leć na górę! - rzekła wskakując mu na barana.
Sanji podszedł do krawędzi posadzki i spojrzał w dół. Byli około dwieście metrów nad ziemią. Wiedział, że jeśli teraz zeskoczy, to nie da rady utrzymać się w powietrzu i w najlepszym wypadku połamią sobie
parę kości przy twardym lądowaniu. Myślał bardzo intensywnie nad tym jak wyjść z tej sytuacji bez szwanku i wreszcie wpadł na pomysł.
- Panienko Nami, ja jestem po prostu za słaby, aby to zrobić z towarzyszem na plecach - rzekł dość niechętnie, ale wiarygodnie.
- Oh, no tak, to musi być powód, bo przecież niemożliwym jest abym była ZA CIĘ??KA, prawda?
- Ależ oczywiście - odparł lekko zlękniony.
- Okej, w takim razie przeleć się tam na dół - wskazała palcem na budkę, którą niedawno przeszukała - i pociągnij za d??wignię, powinno wtedy ruszyć.
- Tak jest, panienko Nami!
Blondyn delikatnym skokiem usunął się z gondoli, po czym kolejnymi susami w powietrzu doleciał na miejsce i pomyślnie wykonał swoje zadanie.
- Hm, jest tu może jakaś zapalniczka? - pomyślał zanim wyszedł z kabiny.
Uważnie przeszukał całe pomieszczenie, ale niestety nie znalazł ani jej, ani czegokolwiek innego, czym mógłby odpalić papierosa.
- Gówniana sprawa - rzekł.

Po jakimś czasie wszyscy dotarli wreszcie na upragniony szczyt. Chmura, która stała im na drodze nie okazała się zbyt dużym problemem, aczkolwiek do zwyczajnych nie należała. Wagonik przejechał przez nią
bez problemów, a raczej przez dziurę, która została wycięta w jej środku.
- Co to za dziwactwo? - zapytała Nami, po czym wychyliła się zza wagonu i dotknęła chmury, która okazała się być mięciutka i puszysta
- Hę!? Ciało stałe? Przecież takie chmury nie mają prawa tutaj istnieć!
- Logika na to wskazuje, ale przecież już widzieliśmy takie na Skypii - zauważył Sanji.
- Tak, ale to było dziesięć kilometrów nad ziemią! Tu, na dole, coś takiego jest niemożliwe... ale jednak, stoję tutaj i dotykam chmury. Cóż, to w końcu Nowy Świat, miejsce gdzie niemożliwe staje się możliwe... - westchnęła.

Luffy po próbie walki z białym obłokiem stwierdził, że nie szuka on zaczepki i nie widząc innej opcji przejścia przez gęstą chmurę, przegryzł się na drugą stronę. Wszyscy dotarli do celu.

Wyłaniając się zza chmury dostrzegli płaski jej szczyt, a na nim miasto. Miasto drewna, prostoty i architektonicznego niedorozwoju, gdzie ludzie cofnęli się do czasów bardzo odległych. Czasów gdzie było tylko drzewo, plon i magik czuwający z chmur. Gdzie życie było proste i monotonne, a istotą jego minimum ludzkiego potencjału. Gdzie geniuszom odcinano skrzydła, a koronę dzierżył ten z największą maczugą. Miasto leżące na równi z obłokami, lecz niezdolne w nich bujać. Miasto zwane - Terra Prometida.

Wyglądało prymitywnie, jak na współczesne standardy, zbudowane niemalże całkowicie z drewna. W większości były to sześcienne chatki z jednymi drzwiami, parą okien i trójkątnym dachem chroniącym ich wnętrza przed deszczem. Jedynie gdzieniegdzie można było dostrzec nieco bardziej zaawansowane konstrukcje.
Domki rozstawione zostały w okręgach, zaczynając od brzegu, z kolejnymi warstwami idącymi wgłąb. W centrum znajdował się sporej wielkości, wiejący pustkami plac, na którym stała wielka katedra, która jako jedyna została konstrukcyjnie wzmocniona kamieniem.
Sanji po szybkim rzucie okiem naliczył około stu domków, co mogło wskazywać na populację miasta oscylującą w granicach dwustu osób. Jednak pomimo tych wyliczeń, nie był w stanie dostrzec na zewnątrz więcej niż dziesięć osób, wszystkie wędrujące z, lub do, katedry. Reszta albo siedziała w domach, albo już jej w ogóle nie było.
Najciekawszy element całego miasta znajdował się za katedrą, na północy. Stała tam gigantyczna, mocno podniszczona, betonowa wieża, której szczyt znikał wysoko w chmurach.
- No pięknie, kolejny ukryty szczyt, normalnie żyć nie umierać - rzuciła sarkastycznie Nami, po spojrzeniu w górę. - Luffy pewnie już skacze z radości
Wraz z Sanjim zdecydowała się wyjść na plac, aby zwrócić na siebie uwagę. Przechodząc między kolejnymi domkami zauważyli ludzi w oknach, którzy dyskretnie spoglądali na nowych przybyszy. Kiedy dotarli do centrum, mieszkańcy znajdujący się na zewnątrz zaczęli szeptać między sobą. Po chwili jeden z nich wbiegł do katedry i zaraz wyszedł razem z kimś, kto wydawał się być miejscowym kapłanem.
Odznaczał się on wielkością, był zarówno wysoki jak i szeroki, choć nie w barkach, a w pasie. Nosił na sobie bardzo lekkie, puchate szaty, a głowę przyozdabiało mu białe afro. W rękach dzierżył berło zakończone białym, galaretowatym materiałem, który radośnie się potrząsał.
- Czy wierzycie w istnienie Boga? - zapytał surowo i z wielką powagą na twarzy.
Mieszkańcy, którzy byli na placu oraz ci, którzy wyszli przed swoje domy spoglądali uważnie na słomków.
- Tja, widzieliśmy go na własne oczy - stwierdziła ironicznie Nami, przypominając sobie Enela.
Atmosfera momentalnie się rozlu??niła, kapłan oraz jego obstawa wypogodnieli i uśmiechnięte miny pojawiły się na ich twarzach. Obserwatorzy także wrócili do domów, zajęli się swoimi sprawami lub podeszli bliżej go nowo przybyłych gości.
- Więc i wam się objawił, wspaniała wiadomość! - kontynuował swoim donośnym głosem. - Z pewnością było to niezwykłe przeżycie, prawda?
- Taaaaaa - odparł zrezygnowany Sanji, po czym z entuzjazmem zadał pytanie. - Macie tu jakieś zapałki czy zapalniczki?
- Przykro mi, ale nie... więc, co was tutaj sprowadza? Czyżby sam Bóg kazał wam nas odwiedzić?
- Nie, nie, właściwie to jesteśmy pi... - Nami chwilowo się zacięła, gdyż właśnie zdała sobie sprawę, że w sumie lepiej nie identyfikować się jako piracka załoga - ...podróżnikami! Już sporo czasu nie byliśmy na lądzie. Na dole nic nie było, a że nasz kapitan ma parcie na rzeczy niezbadane, to okryty chmurami szczyt stał się jego celem. A właśnie, o co biega z tą chmurą? I co to był za dziwny deszcz, który najpierw nie pada, a potem wali całe tsunami z nieba na nas. I o co chodzi z....
- Spokojnie, spokojnie moje dziecko - kapłan przerwał jej natłok myśli. - Widzę, że masz mnóstwo pytań. Zapraszam do mnie, mieszkam dokładnie w trzecim domu po prawej na tamtej uliczce - wskazał ścieżkę z ubitej ziemi. - Tam porozmawiamy w spokoju.
Słomiani przystali na jego propozycję i wspólnie ruszyli we wskazaną stronę.

Kiedy Luffy wyłonił się z chmury, dostrzegł przed sobą kilka drewnianych domków. Rozglądnąwszy się dookoła nie zobaczył nic interesującego, więc podszedł do jednego z nich, po czym zajrzał do środka przez okno. Wystrój wnętrza był prosty, a wręcz prostacki. Całość była jedną, skromną, kwadratową przestrzenią z drewnianym łóżkiem wyłożonym jakąś potarganą szmatą, małym stolikiem i dwoma taboretami. Na stole rozłożona była duża ilość dziwnych, niebieskich owoców, które swobodnie leżały sobie bez żadnych talerzy czy choćby drewnianych misek. Oprócz tego Luffy dostrzegł jedynie małą lampę naftową, która stała cała zakurzona, wyra??nie nieużywana od dłuższego czasu.
Co jednak najbardziej wpadło mu w oko i wzbudziło największe zainteresowanie, to sporej wielkości dziura znajdująca się w rogu pomieszczenia. Zaintrygowany Luffy postanowił wejść do środka i sprawdzić co ciekawego można znale??ć w jej środku. Obszedł domek dookoła, stanął grzecznie przed drewnianymi drzwiami i zapukał. W oknie obok Luffy przez moment dostrzegł kobiecą twarz, lecz zniknęła ona tak szybko, jak się pojawiła. Nie było odpowiedzi.
- Ech, chyba nie przyjmują gości - stwierdził zawiedziony i podszedł do następnego w rządku domku. Przez okno zauważył, że także i tutaj znajduje się jego upragniona dziura. Zapukał i sytuacja była podobna, po uchyleniu drzwi gospodarz zerknął szybko na Luffy'ego i zaraz zatrzasnął je bez słowa.
- No ja, dziwni jacyś ci ludzie, a tak mi zależy na tej dziurze... - bąknął zawiedziony.
Zawitał tak jeszcze do kilku domów i za każdym razem scena odgrywana była w mniej więcej taki sam sposób.
- Kurde, zaczynam mieć tego dosyć! - mówił tracąc cierpliwość.
Zapukał ponownie i znowu zatrzaśnięto mu drzwi przed nosem.

- Kto to był? - zapytał mężczyzna siedzący na łóżku.
- Nie znam, i nie chcę poznać - odpowiedziała kobieta odchodząc od drzwi.
- Wiesz, raczej nikt z mieszkańców nie kwapi się aby do nas zawitać, więc może to ktoś spoza wyspy?
Kobietę olśniło i wtem niespodziewanie rozległ się donośny huk. Wyważone drzwi wejściowe przeleciały przez cały pokój aż do okna, w które uderzyły. Zaraz za nimi do pomieszczenia wleciała długa na kilka metrów noga i w końcu jej właściciel.
- POKA?? DZIURĘ DO CHOLERY!!! - krzyknął kompletnie zirytowany Luffy
- Aaaaa!!! - wrzasnął mężczyzna i skulony rzucił się pod stół.
Roztrzęsiona kobieta widząc w drzwiach Luffy'ego zapytała:
- Czego od nas chcesz? Proszę, odejd??, nie chcemy problemów!
- Nie będzie problemów jak pokażesz mi dziurę! Cholera, czemu ludzie są tutaj tacy niemili? Wkurzyłem się! - mówił dysząc.
- J-jaką dziurę - zapytała lekko się czerwieniąc.
Luffy rozejrzał się po pomieszczeniu i dostrzegł w rogu obiekt swojego zainteresowania.
- A, tu jest! - powiedział i z radosną miną pohasał w jej stronę.
Kucnął tuż przed nią i spróbował zajrzeć do środka. Nie widział nic, ale poczuł jak z dołu buchają fale ciepłego powietrza.
- Co to jest? - zapytał.
Mężczyzna nieco już uspokojony wyszedł spod stołu.
- Ogrzewacz, dzięki niemu w domu jest ciepło i jesteśmy w stanie przetrwać zimę.
- Aaaa, to takie buty...
Zza drzwi dobiegł ich odgłos zbiorowego tupotu i po chwili w progu pojawili się ludzie.
- Adam! Co się tu dzieje? - krzyknął stojący na ich czele muskularny młodzian.
Zanim jednak dostał odpowied??, przyuważył przykucniętego Luffy'ego, który na niego spoglądał.
- Czy wierzysz w Boga? - padło nagłe pytanie do gumiaka
- Ta, straszny drań z niego! - powiedział, myśląc o Enelu.
Młodzian się uśmiechnął.
- Pojmać go!
Do pokoju wbiegła piątka stojących przed wejściem mężczyzn. Jeden z nich rzucił się w stronę Luffy'ego i gwałtownym zamachem spróbował go uderzyć. Gumiak odskoczył bez problemu w bok.
- Ej no, co jest? Co ja wam zrobiłem?
Pozostała czwórka dołączyła do ataku, próbując zranić go pięściami lub prymitywnymi, drewnianymi narzędziami. Luffy bez problemu unikał kolejnych ataków przewidując ruchy swoich przeciwników, stojąc niemalże cały czas w miejscu. Manewrował giętkim ciałem między ich uderzeniami.
- Cholera, nie możemy go nawet trafić! - krzyknął jeden z oponentów.
W pewnym momencie Słomek zauważył, że od swoich wygibasów rękami i nogami zaczął się plątać. Było mu teraz ciężej, bo przez przypadek zawiązał sobie prawą rękę na szyi. Mimo wszystko dawał radę unikać kolejnych zmasowanych ataków aż do momentu, kiedy splątał sobie nogi, co uniemożliwiło mu przemieszczanie się na boki. Chwilę po tym padł pierwszy, celny cios prosto w jego twarz.
- Ajajaj, tak to ja się jeszcze nigdy nie zaplątałem!
Spojrzał surowo na atakujących, którzy w przerażeniu przestali atakować. Skupił na nich wzrok i już po chwili leżeli nieprzytomni na ziemi. Luffy zaczął się rozwiązywać.
- C-coś ty najlepszego zrobił!!! - krzyknęła kobieta.
- Spokojnie, pośpią chwile i nic nim nie będzie - odpowiedział słomek. - No cóż, nie chcę sprawiać więcej problemów. Dzięki za pokazanie mi dziury, nara! - uśmiechnął się i wyskoczył przez wybite okno.
Adam wraz z kobietą wpatrywał się niemo w omdlałych ludzi leżących na podłodze. Kilkanaście sekund pó??niej przybiegli kolejni i dostrzegli leżący dramat.
- C-co wyście najlepszego zrobili? - zapytał jeden z nich rozzłoszczony.
- Nie, zaraz! To nie my! - tłumaczył się przerażony mężczyzna.
- Jak nie wy, to kto!? - ryknął. - Przestań kłamać!
- To ty przestań nas oskarżać! - odpyskowała kobieta.
Zapadła chwila ciszy.
- Dobrze, przepraszam, że się uniosłem. Jeśli faktycznie jesteście niewinni, to kto jest winowajcą?
- Jakiś chłopak, chyba nie miejscowy. Zapukał do naszych drzwi, więc otworzyłam, i jak tylko zobaczyłam, że to obcy, to je zatrzasnęłam. Po chwili wyważył drzwi - wskazała na ich resztki leżące obok rozbitego okna - i poszedł oglądać ogrzewacz.
Mężczyzna rozejrzał się po pokoju.
- Hm, na placu pojawili się nowi goście, którzy wywarli o wiele lepsze wrażenie. Jeśli są z tym chłopakiem, to muszą nam go wydać. Wy! - krzyknął do ludzi za nim. - Macie rozpocząć poszukiwania. Ktoś musi ponieść za to karę i jeśli on się wymiga - zwrócił się do Adama i kobiety - to wy jesteście następni w kolejce.
Gdy skończył mówić, ostatni raz rzucił okiem na rozbite okno i po chwili odszedł wraz z resztą gapiów.
Gdy oddalili się już dostatecznie daleko, kobieta zalała się łzami.
- Mam już tego dosyć! - krzyczała szlochając.
Adam podszedł do niej i ją przytulił.
- Nie przejmuj się tym, przecież jesteśmy niewinni. Znajdziemy tego gościa i wszystko będzie jak dawniej.
Zaszlochała jeszcze mocniej.
- W tym właśnie problem.

CDN
Tom

Super świeżak

Licznik postów: 202

Tom, 31-07-2013, 21:36
Wykrzykniki w streszczeniu działają niezwykle pobudzająco, widać, że wczułeś się w role narratora i włożyłeś w swą opowieść tyle emocji, ile tylko było można XD

Luffy moim mistrzem. Pojedynek z białym obłokiem made my day xD

"architektoniczne niedorozwinięcie" też fajne Tongue

Nawiązanie Enela mocne, wcale bym się nie zdziwił, gdyby Nami naprawdę tak zachowała się w podobnej sytuacji.

Przyznam, że wrzask Luffy'ego po dostaniu się do domku nieco go upodabnia do pirata z krwi i kości, takiego, który rabuje i gwałci - ze szczególnym zwróceniem uwagi na to drugie.

Czyżby motyw jak z filmu Rrrr!!! (nie pamiętam ile tych erek było), że wszyscy mieszkańcy mają na imię - w zależności od płci - Adam i Ewa? xD

Lubie twój styl pisania, jest taki radosny i prosty, co nie przeszkadza w przyjemnym jego czytaniu - moim zdaniem idealne odwzorowanie One Piece'a w wersji tekstowej. Przypomina mi to trochę taką jakby relację zapasjonowanej jakimś tematem osoby. Prawie słyszę, jak opowiadasz, co tam się dzieje (całkiem możliwe, że przez tę zajawkę na początku) Big Grin
Dahaka

Król piratów

Wiek: 32
Licznik postów: 3,793

Dahaka, 05-08-2013, 21:02
Dzięki Tom za komentarz, jeden jedyny jaki dostałem do tego rozdziału Big Grin Mam nadzieję, że ktoś wkrótce do ciebie dołączy Big Grin

No i oto rozdział piąty. Nad nim napracowałem się chyba najwięcej. Kilka smaczków jest w nim zawartych, może komuś uda się je wychwycić (nie są trudne xd)

Here we goooo!

Rozdział 5: "Owoc"

Brook i Lucy przedarli się wreszcie przez puszystą chmurę i stanęli na krawędzi miasta.
- Dobra szkieletor, co teraz robimy? - zapytała.
- No nie wiem, to ty chciałaś tu przyjść. Może odpoczniemy u ciebie w domu? Od tej wspinaczki rozbolały mnie mięśnie... ale chwileczkę...
- Tak, tak, nie masz mięśni, hoho yoho - przerwała mu zmęczona ciągłymi żartami.
- Lucy, proszę nie przekręcaj mojego śmiechu! Nie żadne hoho yoho, tylko yoho hoho! YOHOHOHOHOOOO! W ten sposób! Powtarzaj po mnie...
- Nic nie będę powtarzać!!! - przerwała mu agresywnie. - Idziemy!
- No dobra... to który z tych domków jest twój?
- ??aden.
- Hę? To gdzie mieszkasz, jeśli nie tu? - dociekał.
- Ehh... -westchnęła. - Co ja ci mówiłam na dole?
- ??e mam fajne afro?
- Nie, głąbie! ??e masz mi nie zadawać pytań, bo nie mam ochoty na nie odpowiadać! Chcę tylko miło spędzić z tobą czas, bo jesteś właściwie moim jedynym kolegą... więc proszę, niech będzie fajnie...
- Ahh, przepraszam, zapomniało mi się. Obiecuję, że od teraz koniec z pytaniami, przysięgam na moje kości! - zapewnił ją stanowczo.
Uśmiech ponownie zagościł na twarzy Lucy.
- W takim razie, co powiesz na kolejną wspinaczkę? Tym razem - wskazała palcem na północ - na szczyt tamtej wieży?
- Znowu? No dobra, ale nie wydaje ci się ona trochę... mało stabilna? Jak moje kości bez porannej porcji mleka, yohoho!
- Oj tam, jest popękana, podniszczona i generalnie wygląda jakby zaraz się miała zawalić, ale w tym cała zabawa! - odpowiedziała uśmiechnięta.
Brook spojrzał na nią podejrzliwie.
- Zaczynam wierzyć, że pseudonim mojego kapitana na turnieju nie był przypadkowy... tylko on byłby zdolny powiedzieć coś takiego w tej sytuacji.
- Nie marud??, idziemy! - uciszyła go.
Ruszyli w stronę wieży.

Sanji, Nami i kapłan maszerowali w kierunku domu, do którego ten ostatni ich zaprosił.
- A więc, moi drodzy, nazywam się Cumulus! - przedstawił się ochoczo. - Wybaczcie, że dopiero teraz to mówię, rzadko kiedy mamy gości, więc nie jestem do tego przyzwyczajony, cumumumu! - zaśmiał się głośno.
- Nie szkodzi. Ja jestem Nami, a to Sanji - odpowiedziała nawigatorka.
- Miło mi was poznać! Zanim zawitamy do mnie, to wstąpimy do spiżarni po mały poczęstunek. Pewnie jesteście zmęczeni, trochę owoców dobrze wam zrobi.
Zboczyli na inną ścieżkę i lada chwila stanęli przed drewnianym budynkiem, sporo większym niż przeciętny domek w tym mieście. Kiedy mieli już wejść do środka, Sanji spostrzegł małą budkę, która przylegała do bocznej ściany spiżarni. Co rzuciło się kucharzowi w oczy, to wystrugany na drzwiach odwrócony pentagram.
- Co to za budka? - zapytał.
- Nie mogę powiedzieć - spojrzał na niego podejrzliwie - ale pod żadnym pozorem nie wolno tam zaglądać! Jeśli ktoś się tego dopuści, zostanie skazany na wygnanie i na zawsze pozbawiony woli boskiej! - rzekł ostrzegawczo, nieco się denerwując.
Nami widząc jego niepokojącą reakcję, postanowiła trzasnąć Sanjiego w łeb.
- Ała!!! - zareagował kucharz
- Czego się wtrącasz w nie swoje sprawy! - krzyknęła na niego, aby uspokoić kapłana.
- Dobrze powiedziane, cumumumumu! - rozpogodził się.
Weszli razem do spiżarni. Nie było tam nic, oprócz wielkiej sterty niebieskich owoców, leżącej w centrum pomieszczenia.
- Co to za owoce? Nigdy czegoś takiego nie widziałam... - zapytała zdziwiona Nami.
- To boskie owoce, nigdzie nie znajdziesz takich na ziemi. Zostały nam podarowane przez samego Boga! Są niezwykłe, dostarczają organizmowi wszystkiego czego potrzebuje! Nie mamy tu uprawy, nie mamy jeziora czy innego ??ródła wody, te owoce są napojem i pokarmem w jednym! To prawdziwy twór boski!
- Niesamowite... - odparł Sanji, lekko nie dowierzając.
- Prawda? Macie, zjedzcie sobie po jednym, starcza za cały posiłek! - powiedział i rzucił im po sztuce.
Nami wgryzła się weń i momentalnie poczuła jego wyśmienity smak.
- O rany, to jest przepyszne! - była zaskoczona. - Hej, macie tego tutaj tak dużo... może mógłbyś nam kilka podarować na drogę? Mogę nawet zapłacić, jakieś dwa beri za sztukę, co ty na to?
- Cumumumu, normalnie zbije na tym fortunę! - rzucił żartobliwie. - Możecie sobie parę wziąć, nie korzystamy tutaj z pieniędzy. Są one ??ródłem grzechu... na który swoją drogą cierpisz panienko.
- Ej, tylko bez takich tekstów do mojej Namisi! - ostrzegał go Sanji.
- Chciwość to ciężkie przewinienie w oczach Boga, powinnaś go przeprosić w naszej katedrze - zaproponował równie poważnie.
Nami nie chcąc podjudzać nieprzyjemnej atmosfery, z fałszywym uśmiechem zgodziła się na pó??niejszą wizytę i przeprosiła za swoje zachowanie. Po zjedzeniu owoców ruszyli do domu Cumulusa.

Woda całkowicie spłynęła już z wyspy, pozostawiając za sobą już tylko wielkie kałuże. Robin ponownie ruszyła w stronę statku, aby zabrać Choppera, który potrzebny jej był do wykopania poneglyphu.
Usopp i Zawebe dalej siedzieli na zawiązanych między drzewami wodorostach.
- No cóż, będę się zbierać - rzekł Zawebe.
- Idziesz na górę?
- Nie... mam sprawę do załatwienia po drugiej stronie wyspy.
- O, czyli jednak jest tu jakieś miasto czy wioska... - ucieszył się Usopp. - Hej! Zawołam moich kompanów ze statku i pójdziemy z tobą, na pewno będą zadowoleni, a i Chopperowi mała wycieczka powinna pomóc się wykurować - mówił podekscytowany.
- Nie, idę sam - odparł oschle, po czym zeskoczył na ziemię i odszedł.
- Oj, no przestań - długonosy nalegał. - Nic ci się nie stanie, jak nas zabierzesz.
Zawebe był wyra??nie zirytowany.
- Powiedziałem, że nie! - podniósł delikatnie głos.
- Ale...
- ODCZEP SIĘ ODE MNIE WRESZCIE NĘDZNY CZŁOWIEKU!!! - ryknął Zawebe tak doniośle, że Usopp zamarł ze strachu.
Odwrócił się i poszedł, znikając zaraz między drzewami. Długonosy nie ważył się nawet pisnąć.

Sanji, Nami i Cumulus dotarli wreszcie do domu kapłana. Nad jego dachem unosiło się kilka małych, szarych chmur. Kucharz spostrzegł obok także sporej wielkości drewniany basen.
- A to co? - zapytał.
Nami rzuciła mu ostre spojrzenie, ale zanim zdążyła coś powiedzieć, kapłan zabrał głos.
- To? Nasz mały basenik, w którym się myjemy - odparł zupełnie naturalnie.
- ??e niby jak? - zdziwiła się nawigatorka. - Tak po prostu na otwartym terenie?
- Tak, codziennie zbieramy się tutaj i kąpiemy, zazwyczaj godzinę lub dwie po południu, kiedy jest najcieplej.
- ??-że niby tak razem? Wszyscy? Bez ubrań? Za nic w świecie bym tego nie zrobiła! - zaczerwieniła się. - Spaliłabym się ze wstydu!
Sanji ewidentnie zainteresował się tematem.
- Kąpiecie się WSZYSCY? Panie i panowie RAZEM?!
- Tak, wszyscy razem, Bóg nas takimi stworzył, nie ma się czego wstydzić - odpowiedział niewzruszony.
Twarz kucharza przybrała bardzo głupi i rozmarzony wyraz.
- M-Mógłbym się przyłączyć przy najbliższej kąpieli?! - zapytał podekscytowany.
- Chyba w snach!!! - krzyknęła Nami i strzeliła go w łeb.

Wszyscy weszli do domu Cumulusa i zasiedli przy stole na taboretach.
- Mógłbyś nam powiedzieć, co to była za lawina wody, która zleciała na nas, gdy tu zmierzaliśmy? - zapytała Nami rozpoczynając przesłuchanie.
- Cóż, to była moja wina, nie wiedziałem, że ktoś jest na dole - tłumaczył się kapłan. - Widzicie, kiedy pada deszcz, używam swoich mocy, aby otaczająca to miasto chmura zaabsorbowała go. Następnie używam zgromadzonej tam wody do napełnienia basenu, który wcześniej widzieliście...
- Zaraz, zaraz - przerwała mu Nami. - Posiadasz moc diabelskiego owocu?
- Oszalałaś?! - Uderzył pięścią w stół. - Jak ja, kapłan, mógłbym korzystać z narzędzi diabła? - rzekł oburzony.
- Czyli co? Jesteś magikiem? - wtrącił się ironicznie Sanji.
- Ależ skąd, magia to grzech - mówił już spokojniejszym głosem. - Moja moc została zesłana mi przez Boga!
- W postaci owocu z wzorkami? - zapytała właściwie retorycznie.
- Tak jest! Widzę, że jesteście dobrze poinformowani - pochwalił ich. - Posiadam moc kontrolowania chmur!
- Więc twierdzisz, że potrafisz tworzyć chmury? - zaczął Sanji z lekkim dystansem.
- Tak jest.
- Ale chmury nie są ciałem stałym, a te wokół miasta, dziwnym trafem, są. Jak dla mnie, to ty posiadasz możliwość władania gąbkami - stwierdził ironicznie.
Nami parsknęła śmiechem. Kapłan widząc ich drwiny zaczął gotować się ze złości, ale nie mógł tego okazać, więc zachował kamienną twarz.
- ??artujcie sobie ile chcecie, chmury to element królestwa niebieskiego, a Bóg mi ich użyczył - mówił trzymając emocje na wodzy. - Myślicie, że mógłbym dostać owoc gąbki w takiej sytuacji? Nie ma mowy.
- Okej, okej - uspokajała go Nami, widząc jak cały poczerwieniał. - Wracając do poprzedniego tematu, dlaczego musisz korzystać z wody zgromadzonej w chmurze? Padający deszcz może przecież naturalnie wypełnić basen.
- Owszem, ale deszcz nie pada codziennie, a mycie się we wczorajszej, brudnej wodzie nie należy do przyjemnych. Zapewne widzieliście kilka chmur nad moim domem? - wskazał palcem sufit. - W nich właśnie gromadzę wodę...
- A nie możesz jej po prostu zatrzymać w tej wielkiej chmurze otaczającej miasto i korzystać z niej kiedy potrzeba? - zadawała kolejne pytania Nami.
- Niestety nie, jest ona za duża i mogę utrzymać wodę tylko przez kilka lub kilkanaście minut - rozłożył ręce. - Potem tracę siły i wszystko co zostało, leci na dół.
- To wyjaśnia ten deszcz, który słyszeliśmy chwilę przed falą - zauważył Sanji.
- Tak jest, gdy deszcz padał, zatrzymywałem wodę w chmurze, ale po kilku minutach...
- Mogłam się domyślić, że ta dziwna chmura i "deszcz", jeśli można tak to nazwać, są efektem mocy owocu. To było zbyt nienormalne nawet jak na Nowy Świat - zakończyła temat Nami.
Zapadła chwila ciszy. Wszyscy siedzieli wpatrzeni w okno.
- Wiesz może co wyrżnęło spory kawałek lasu na dole? - spytał nagle Sanji.
- A, to... nie mam pojęcia - brzmiał szczerze. - Kilka dni po tym jak przybyliśmy na tę wyspę, na dole nastąpił... jakiś wybuch, lub coś podobnego, nie wiem co to było. Nikt się tym specjalnie nie przejął, więc ludzie szybko zapomnieli.
- Rozumiem... to może opowiedz nam o tym mieście? - zabrała głos Nami. - Bez obrazy, ale jest trochę... biedne. Wszystko jest drewniane, nie macie portu, a miasto jest praktycznie niewidoczne. Nawet na dole nikt nie kontroluje wyciągu.
- Cóż, kiedy przybyliśmy na tę wyspę, usłyszeliśmy głos Boga. Wskazał on nam drogę na szczyt, gdzie wybudowaliśmy to miasto i od tamtego momentu żyjemy z nim w harmonii. Postawił tu nawet wielką wieżę, która pozwala nam dostać się do jego królestwa za życia. Niesamowite prawda? - ekscytował się. - Dostać się do raju zanim umrzemy, ha!
- To dlatego jest tutaj tak pusto - zauważył kucharz. - Wszyscy wybierają się na szczyt wieży?
- Dokładnie tak, bo kto by nie chciał? - uśmiechnął się.
Nami spojrzała na niego podejrzliwie. Nie wierzyła w tę bajkę, tak samo jak i Sanji.
- W takim razie dlaczego sam tam nie pójdziesz?
- Pójdę, ale jako ostatni. Jestem odpowiedzialny za ludzi, nie zostawię tych, którzy nie są jeszcze gotowi...
Nagle przez drzwi wpadł jeden z mieszkańców obwieszczając, że miał miejsce poważny incydent. Cumulus zerwał się z krzesła i wyszli razem na zewnątrz. Nami i Sanji wybiegli zaraz za nimi.

Na zewnątrz stał tłum gapiów, którzy z jakiegoś powodu postanowili wreszcie wyjść z domów. Na plac wchodził mężczyzna trzymany przez dwóch muskularnych przyjemniaczków, oraz mała eskorta, która skutecznie trzymała na dystans podążającą za nimi, szlochającą kobietę.
- Bierzemy Adama na proces - zakomunikował Cumulusowi mieszkaniec.
- Co przeskrobał?
- Bunt, powalił kilku naszych ludzi, którzy do tej pory się nie ocknęli - mówił zaniepokojony. - Twierdzi, że to jakiś dzieciak, ale nikt nikogo takiego nie widział, więc zapewne kłamał.
Nami i Sanji od razu wiedzieli o kogo chodzi.
- Ten idiota... - pomyśleli.

Cumulus ruszył na środek placu i stanął przed katedrą na specjalnym drewnianym podeście. Parę metrów przed nim padł na kolana przyprowadzony mężczyzna, a reszta ludzi ustawiła się w dookoła niego. Zapadała cisza.
- Adamie, zgromadziliśmy się tutaj, aby w imię Boga osądzić cię za twoje zbrodnie. Dopuściłeś się krzywdy fizycznej na swoim bli??nim, czy przyznajesz się do tego czynu?
- Nie!!! - krzyknął. - To nie byłem ja, już wam mówiłem! To jakiś dzieciak, który wpadł do naszego domu niszcząc drzwi i okno, bo nie chcieliśmy go wpuścić! Zaraz zlecieli się mieszkańcy, którzy go próbowali pojmać, ale przegrali z nim! Spytajcie się ich!!!
- Zrobilibyśmy to, ale nie możemy ich obudzić. To objawy bardzo poważnych obrażeń, lub otrucia. Czy przyznajesz się do tego czynu?
- Nie!!! Ile razy mam powtarzać!? - krzyczał zdesperowany.
- Rozumiem, w takim razie, czy ktoś ze zgromadzonych widział nieznajomego chłopca kręcącego się po mieście?
Wszyscy milczeli. Nami i Sanji dobrze wiedzieli, że oskarżony mówił prawdę, ale wiedzieli także, że jeśli to potwierdzą, to na pewno zostaną uznani za wspólników i będą mieli niemałe kłopoty.
- Ej, Sanji - szeptała Nami. - Ten cały kapłan jest na pewno logią, więc mu nic nie zrobię, ale ty dałbyś radę, prawda?
- Jest trochę duży, ale myślę, że tak - stwierdził w miarę pewnie.
- To co, pomożemy mu?
Kucharz zastanowił się przez chwilę.
- Nie - rzucił sucho.
- Dlaczego?! - uniosła lekko głos, ale nikt jej nie usłyszał.
- Nie ma sensu robić sobie tutaj wrogów. Myślę, że damy radę wytłumaczyć to bez użycia przemocy - rzekł i rozejrzał się dookoła. - Bardzo dużo tutaj kobiet, nie chcę, żeby stała im się krzywda, kiedy będę wycierał podłogę tym gościem.
Nawigatorka zmrużyła oczy i spojrzała na zgromadzonych mieszkańców.
- Faktycznie! - potwierdziła zdziwiona. - Teraz, gdy wszyscy wyszli z domów, widać, że większość ludzi tutaj to kobiety... - zamyśliła się. - ...Zaraz! Tylko o baby ci chodzi, debilu!? - pacnęła go w głowę.
Wszyscy spojrzeli w ich stronę, aż ciarki przeszły po ciele Nami.
- Czy ten domniemany człowiek, którego szukamy, to wasz załogant? - zapytał kapłan, w głębi mocno chcąc udowodnić ich winę.
Nawigatorka zaniemówiła, ale Sanji ze stoickim spokojem odpowiedział mu na pytanie.
- Nie, reszta naszej załogi... to piękne kobiety!
- Rozumiem... - stwierdził podejrzliwie. - Hm...? Dobrze się czujesz?
Cumulus dostrzegł, jak z nosa kucharza ciekła krew.
- Ty zboczeńcu, załoga kobiet ci się wymarzyła - mówiła do siebie w myślach zirytowana Nami.
- To nic takiego, zdarza mi się.
Przez chwilę wszyscy milczeli, gdy nagle kapłan z szyderczym uśmieszkiem znowu zabrał głos.
- W takim razie jak wytłumaczysz fakt, że panienka, która stoi obok ciebie mówiła wcześniej o waszym kapitanie w rodzaju męskim?!
Nami zbladła. Mieszkańcy skupili się mocno, oczekując ich odpowiedzi, część wręcz szykowała się już do walki. Sytuacja wyglądała ??le, nawet bardzo. Zostaną złapani przez tak mały detal.
- No to po wszystkim... - mówiła do siebie w myślach nawigatorka i spoglądała nerwowo na Sanjiego.
Lecz on dalej stał niewzruszony i z kamienną twarzą, wręcz lekko znudzony, odpowiedział:
- Bo widzisz... nasz...nasza kapitan jest transwestytą z królestwa Kamabakka. Jest obu płci.
Ręce kucharza zaczęło drżeć w kieszeniach. Wspomnienia piekła znowu dawały o sobie znać, lecz jego twarz dalej utrzymywała niesamowity spokój.
Cumulus zmarszczył czoło. Nami zdumiona postawą Sanjiego uspokoiła się.
- Rozumiem - powiedział z niesmakiem kapłan, ewidentnie rozczarowany celną obroną kucharza. - W takim razie, Adamie, jak widzisz, nikt nie potwierdza twojej wersji wydarzeń pod żadnym kątem. Niniejszym skazuję cię na przeprawę przez boską wieżę. Wsadzić go do więzienia w katedrze, jutro z rana wyruszasz - oświadczył, po czym razem z Adamem i jego eskortą wszedł do katedry.
- Skazany? Myślałem, że każdy chce tam iść dobrowolnie... - zauważył Sanji.
- NIEEEEE!!! - krzyczała zza tłumu jego żona. - Zostawcie go!!! On jest niewinny!!! Oddajcie mi męża!!!
Po chwili krzyki ustały. Kobieta została siłą zaprowadzona z powrotem do swojego domu.

Nami i Sanji zdecydowali się wszystko jej wytłumaczyć, a także pomóc. Śledzili ją w drodze do domu, a kiedy została w nim sama, zapukali. Kobieta otworzyła drzwi.
- Oh, to wy... - mówiła przez łzy, łkając. - Nie kojarzę was, kim jesteście?
- No, tak się składa, że załogantami tego chłopaka, który narozrabiał - odpowiedziała Nami.
- ??e... że co?! - smutek na jej twarzy szybko przerodził się w złość. - W takim razie czemu mi nie pomogliście, tylko kłamaliście w żywe oczy, patrząc jak niewinny człowiek zostaje skazany!?
- Spokojnie... chcemy to wszystko wytłumaczyć, a tamten moment nie wydawał się... zbyt korzystny - mówiła nawigatorka.
- Korzystny? Pf, typowe dla piratów, zawsze myślicie tylko o sobie! - wypominała im.
Nami pożałowała złego doboru słów.
- Moja droga, gdybyśmy tacy byli, to nie oferowalibyśmy ci naszej pomocy - starał się pokazać od dobrej strony Sanji. - Znajdziemy naszego kapitana i wszystko wyjaśnimy z kapłanem, obiecujemy.
Kobieta spojrzała na nich z nieufnością w oczach.
- To nic nie da, z nimi nie ma co się wdawać w dyskusje, ci ludzie są nawiedzeni. Jeśli chcecie pomóc, to uwolnijcie mojego męża, innego wyjścia nie ma, aby uchronić go przed wieżą! ??egnam!
Chciała zamknąć drzwi, ale Sanji je zatrzymał.
- Przepraszam, jeszcze jedno pytanie. Cumulus powiedział nam, że wieża jest drogą do raju, dlaczego w takim razie twój mąż został skazany?
- Dlatego, że nie chce tam iść. Nie chce zostawić mnie samej. Poza tym, naprawdę wierzycie w tę bajeczkę o raju? Bo ja nie. A teraz id??cie go uratować, albo się odczepcie! - zatrzasnęła drzwi. - Cholerni piraci, zaraz pewnie znajdą tego dzieciaka i uciekną gdzie pieprz rośnie.. sama się muszę tym zająć... - powiedziała do siebie kobieta ocierając łzy.


Cumulus po zamknięciu Adama w prostackiej, kamiennej celi, zdecydował się wrócić do domu. Przechodząc obok spiżarni usłyszał odgłosy dochodzące z jej strony. Przestraszył się niezmiernie, że ktoś mógł zajrzeć do budki z pentagramem na drzwiach, ale na jego szczęście odgłosy dochodziły ze schowka na jedzenie. Zajrzał do środka, a jego oczom ukazał się młody chłopak, który opychał się niebieskimi owocami.
- I oto nasz transwestyta! - uśmiechnął się pod nosem.
- Cło młófis? - zapytał Luffy z wypchanymi ustami.
Cumulus uniósł swoje berło.
- Radiatus!!! - Z insygnium Cumulusa wystrzeliło kilka wiązek białych chmur, które poleciały prosto na Luffy'iego. Gumiak ledwo ich uniknął robiąc mostek, a następnie zataczając fikołka do tyłu. Zachomikował kilka owoców w buzi i wyważył kopniakiem drewnianą ścianę, przez którą uciekł.
- Incus! - krzyknął kapłan, a pod nim pojawiła się chmura w kształcie kowadła, na której zasiadł, a następnie poleciał za wrogiem.
Słomek gnał przed siebie na północ wyspy mijając kolejne domki i unikając wiązek chmur posyłanych w jego stronę.
- Ej, Luffy! - zawołał ktoś ze wschodu.
Spojrzał się i dostrzegł Nami i Sanjiego.
- O, fłema! Cło tutaf łobife? - zapytał ciągle biegnąc, kiedy przyłączyli się do niego.
- Szukamy ciebie debilu! Znowu narobiłeś zamieszenia - krzyczała na niego Nami.
- Radiatus!!! - usłyszeli za sobą krzyk.
Sanji odwrócił się i zobaczył dziesiątki białych paseczków lecących w ich stronę.
- Ten koleś to jednak nie przelewki - mówił zdyszany od biegnięcia kucharz. - Zobacz ile tego cholerstwa jest, zasłaniają cały widok!
- To tylko chmura, nie powinna być szkodliwa! - odparła z nadzieją Nami
- ??adna chmura, tylko gówniana gąbka do cholery!!! - wydarł się zirytowany mocą kapłana.
Na twarzy Cumulusa pojawił się uśmiech.
- O, biegną do wieży, cumumumu! Świetnie!
Zamachnął swoje berło do tyłu i krzyknął:
- ARCUS!!! - Jedynym energicznym ruchem posłał kolejny atak w swoich przeciwników.
Trójka słomków biegła w stronę wieży i była już tylko kilkadziesiąt metrów przed nią.
- Nie możemy tam wejść, Sanji! - krzyczała Nami.
- Dlafego? Wyfląda fafnie - Luffy ciągle miał pełne usta.
Sanji chcąc rozważyć ich opcje spojrzał za siebie i mina momentalnie mu zrzedła. Wszelakie inne opcje właśnie przestały się liczyć.
- Chyba nie mamy innego wyboru... - powiedział chwiejącym się głosem. Gumiak i nawigatorka również się obejrzeli za siebie i całkowicie zbladli. Nie mogli zobaczyć nawet nieba, gdyż nacierała na nich astronomicznej wielkości szaro-czarna chmura-tsunami rozciągająca się na szerokość całego miasta.
- AAAAAAAAAAAAAAAAAA!!! - krzyk przerażenia rozrywał im gardła.
Gigantyczny obłok taranował wszystko na swojej drodze niczym szalejące tornado, zmiatając z powierzchni ziemi kilka domków, które stały przed wieżą.
- Szyyyybcieeeeeeeej!!! - darła się Nami.
- Ahahahahahaha!!! - Luffy uradowany biegł z buzią wypełnioną owocami.
Słomkowi w ostatniej chwili sprintem wbiegli prosto do wieży, która wydawała się ich jednym ratunkiem przed tak dewastującym atakiem.
Sekundę potem chmura uderzyła z wielką mocą w betonową konstrukcję, która zaczęła się niebezpiecznie chwiać i kruszyć.
- Wspaniale, cumumumumumumu!!! - rechotał głośno kapłan. Gdy już skończył, a wieża ustabilizowała się, postanowił wrócić do spiżarni, aby zobaczyć jakie szkody wyrządził Luffy.

Po chwili dotarł na miejsce.
- Czyli Adam faktycznie był niewinny... dwójka wlazła do wieży, więc chyba mogę mu odpuścić. Zaraz się tym zajmę... hm? - Cumulus zauważył, że drzwi do budki z odwróconym pentagramem są otwarte. Przeraził się. Podbiegł szybko do nich i z ulgą westchnął, gdy ujrzał tam żonę Adama. Kobieta trzymała coś w ręce i spoglądała gro??nie na kapłana.
- Uwolnij mojego męża, albo przysięgam na wszystko co mam, zjem to!!! - krzyczała na niego, stojąc w wejściu do budki.
Cumulus był bardzo zawiedziony jej postawą i wręcz z wielkim smutkiem przemówił do niej:
- Miałem taki zamiar, ale teraz... teraz już na to za pó??no...
- Nie jest za pó??no, oddaj mi męża, a ja oddam ci to! - mówiła drżącym głosem kobieta.
- Dlaczego to zrobiłaś? Dlaczego?! Tyle razy ci mówiłem, owoce dla ludzi są w spiżarni, a tego nikt nie ma prawa zabrać. Nikt! Więc dlaczego... dlaczego wzięłaś ten zakazany owoc, Ewa!?

CDN
Binox

Nowicjusz

Licznik postów: 21

Binox, 06-08-2013, 10:30
No i akcja poszła sporo do przodu Big Grin

Super mi się czytało, naprawdę. Co do smaczków to nie wiem dokładnie o jakie chodzi, czy o nawiązania do realnego swiata (imię Cumulus - wiadomo chmura), czy imię żony Adama - Ewa (film Rrrrrrr! mi się przypomina Tongue). Czy może do wcześniejszych wydarzeń w mandze/anime (fałszywe imię Luffy'ego np)

Większych błędów nie znalazłem oprócz tej "wierzy" użytej wielokrotnie. Jeż Jerzy wierzy, że zje zjeżone jeżyny w wieży. Coś podobnego kiedyś słyszałem.

No i seriously, owoc gąbki i strach w oczach Luffy'ego i Sanjiego? Przecież oni jednym ciosem powaliliby tego randoma Tongue No ale ok, czekam na następny rozdział, najbardziej ciekawi mnie sprawa z drzewami, co jest na poneglyphie i co jest na szczycie wieży.
Póki co najlepszy FanFik moim zdaniem na tej stronce, a przeczytałem ich z 8-10.
Tom

Super świeżak

Licznik postów: 202

Tom, 06-08-2013, 12:40
Haa, właśnie się zastanawiałem, czy imię tej dziewczyny będzie miało jakiś związek z obecnym w OP arcem Big Grin Nawet myślałem czy Lucy nie jest jakąś alternatywną wersją Luffy'ego, ale to już by chyba bardziej podchodziło pod parodię, a ten fanfik mi na taki nie wygląda xD

o jeny smiech cumulusa =|

Boskie owoce? Czyżby coś w stylu przeciwieństwa diabelskich? Mówiłeś, że nie będziesz zbytnio zagłębiał się w tajemnice one piece, jak poneglyph i tak dalej, ale gdyby wersja z przeciwieństwem tych owoców okazała się prawdziwa, to ejstem ciekaw twojej wersji ich powstania.
Chociaż w sumie to zawsze może być chłodna podróba z napisem "made in heaven" xD

A nie, te owoce chyba jednak działają na innej zasadzie, no trudno.

Cytat:- Ależ skąd, magia to grzech - mówił już spokojniejszym głosem. - Moja moc została zesłana mi przez Boga!
- W postaci owocu z wzorkami? - zapytała właściwie retorycznie.
mistrz XDDDDD
lol, na serio :/

Zakazany owoc wywołał moj uśmiech Big Grin
Tralal

Pirat

Licznik postów: 38

Tralal, 06-08-2013, 14:43
Ile tajemnic, podoba mi się :3 Czekam na następne Smile
Dahaka

Król piratów

Wiek: 32
Licznik postów: 3,793

Dahaka, 20-08-2013, 22:22
Binox napisał(a):Co do smaczków to nie wiem dokładnie o jakie chodzi, czy o nawiązania do realnego swiata (imię Cumulus - wiadomo chmura), czy imię żony Adama - Ewa (film Rrrrrrr! mi się przypomina Tongue )
O to Tongue Imię Cumulusa, nazwy jego ataków i ich wygląd nie są przypadkowe. Adam i Ewa + samo zakończenie, które jest parafrazą biblijnej wersji podobnego zdarzenia Wink

Binox napisał(a):Większych błędów nie znalazłem oprócz tej "wierzy" użytej wielokrotnie. Jeż Jerzy wierzy, że zje zjeżone jeżyny w wieży. Coś podobnego kiedyś słyszałem.
Wiem, wiem. Po prostu oba wyrazy ciągle występują na zmianę i już mi się pierdzieli w głowie xD
Binox napisał(a):No i seriously, owoc gąbki i strach w oczach Luffy'ego i Sanjiego? Przecież oni jednym ciosem powaliliby tego randoma Tongue
Wiesz, owoc gumy też nie jest na pierwszy rzut oka super silny Tongue Ale nawet nie o to chodzi, wyobra?? sobie że leci na ciebie tsunami z chmury w postaci stałej, którego nie sposób uniknąć. Można się przestraszyć.
Poza tym - owoc gąbki to Sanji wymyślił, a nie ja! A jaka jest prawda... Big Grin

Binox napisał(a):Póki co najlepszy FanFik moim zdaniem na tej stronce, a przeczytałem ich z 8-10.
Czuję się zaszczycony. Dzięki Big Grin

Tom napisał(a):Boskie owoce? Czyżby coś w stylu przeciwieństwa diabelskich?
Nie, nie. To zwykłe diabelskie owoce. Tylko Cumulus inaczej interpretuje rzeczywistość, bo jest... no Big Grin
Tom napisał(a):Zakazany owoc wywołał moj uśmiech Big Grin

Confuseduper:
nassim22 napisał(a):Ile tajemnic, podoba mi się :3
O tak, tajemnice są najlepsze Big Grin

Anyłej, kolejny rozdział już jest. Zapraszam

Rozdział 6: Miasto fanatyków

- Dlaczego Ewa!? - pytał ją ze??lony Cumulus.
Kobieta przyłożyła do ust trzymany w rękach owoc.
- Dobrze wiesz dlaczego!!! - krzyczała w jego stronę. - To jedyny sposób na postawienie się tobie! Jedyna rzecz, o którą się boisz!
Cumulus delikatnie uniósł swoje berło.
- O nie, nie! - Otworzyła usta. - Jeden krok i zjem ten cholerny diabelski owoc!
Kapłan patrzył na nią uważnie ze zdenerwowanym wyrazem twarzy.
- Nie bąd?? śmieszna, to owoc boży!
- Oj, daruj sobie! - przerwała mu. - Wszyscy dobrze wiemy, co to jest! Twoja chmurowata zdolność jest dokładnie taka sama!
- Otrzymałem ją od Boga!!! - krzyknął wyra??nie tracąc cierpliwość. - Ja!!! Zostałem wybrany, bo nie jestem taki jak wy, śmiecie!!!
- Akurat! - parsknęła. - Po prostu ze strachu przytargałeś tu swoje tłuste dupsko jako pierwszy! Miałeś to szczęście, że owoc chmury leżał akurat tutaj!
- Gówno prawda!!! - Zaczerwienił się. - Zostałem wybrany!!!
- Los się uśmiechnął na chwilę do grubaska nieudacznika, to wszystko!!! - szydziła dalej. - Bez tego byłbyś nikim!!!
- Ty... ZABIJĘ CIĘ!!! - wrzeszczał rozwścieczony. - Oddaj ten owoc, już!!!
Zrobił krok na przód, ale gdy zobaczył, że Ewa zaciska na nim zęby, zatrzymał się.
- Najpierw uwolnij mojego męża, a potem uzgodnimy resztę warunków!!! Jak nie pasuje, to zobaczmy jaka moc się tu kryje! - powiedziała spoglądając na owoc. - A tego byś chyba nie chciał, prawda? Ktoś miałby siłę, aby cię pokonać i zająć twoje miejsce! I znowu byłbyś nikim! - ciskała w niego dalej, lecz złość na twarzy Cumulusa zamiast nabierać intensywności, zaczęła przeradzać się w złowrogi uśmiech.
- Za bardzo się rozgadałaś!
Nagle poczuła jak coś oplata jej szyje, a następnie zaciska niczym stryczek, odcinają dopływ powietrza.
- Ahhh!!! - krzyczała i starała się wyrwać z chmurowatej pętli, jednocześnie próbując nie upuścić owocu.
- Tak kończą ci, którzy sprzeciwiają się woli boskiej! - mówił z maniakalnym uśmiechem. - Spoczywaj w pokoju.
- Nie tak prędko! - ktoś niespodziewanie krzykną z oddali.
Kapłan odwrócił się i zobaczył jak frunie na niego zlodowaciała fala uderzeniowa. W ostatniej chwili puścił swoje berło, a lodowe cięcie przeleciało przez dwucentymetrową szczelinę między dłonią kapłana a jego laską i uderzyło w stojący obok dom. Chmura, która dusiła Ewę, zniknęła, jednak zdołała już pozbawić kobietę przytomności.
- C-co to było...? - mówił ze zdziwieniem Cumulus.
- Nic takiego, zwykły atak - rzucił obojętnie Brook, maszerując w kierunku przeciwnika, z Lucy u boku.
- Nie... miałem wizję... nie patrzyłem w twą stronę... a mimo tego widziałem, gdzie uderzy twój atak... widziałem, jak odcina mi dłoń... i dzięki temu cudem go uniknąłem... - mówił z niedowierzaniem. - To Bóg!!! Uratował mnie!!! - krzyczał radośnie unosząc wysoko ręce.
Jego ekscytacja nie trwała długo szybko opanował emocje i przypomniał sobie, że ma przed sobą przeciwnika.
- K-kim ty jesteś! - zapytał nieco przerażony chodzącym szkieletem.
- Jestem... koneserem majtek! - odparł dumnie.
- Hę? - jęknął pytająco kapłan, po czym spojrzał na leżące na ziemi berło.
- Szkieletor, uważaj na ten pastorał, czy co to jest - wtrąciła się Lucy. - W momencie kiedy go puścił, ta chmura natychmiast zniknęła. To musi być ??ródło jego mocy!
Cumulus słysząc jej słowa wzdrygnął, wyglądał na delikatnie spanikowanego.
- Czemu taki szatański pomiot, jak ty, stąpa po ziemi!? - mówił zdegustowany kapłan. - Miejsce umarłych jest w grobie!
- Nie prawda! - krzyknęła Lucy. - Nie ważne czy ktoś żyje, czy nie! Jak potrafi, to niech sobie z grobu wychodzi!
- Dobrze powiedziane! Będę sobie wychodził kiedy mi się podoba... aczkolwiek, ja nie mam grobu, yohohoho!
- Chyba mnie ??le zrozumiałeś - westchnął. - Nieważne, GI?ƒ!!! - krzyknął i schylił się w celu podniesienia berła.
Gdy uniósł głowę i spojrzał przed siebie, Brooka już nie było.
- Gdzie on jest?! - zapytał nerwowo sam siebie.
- To nieistotne - odparł głos znajdujący się za jego plecami.
Cumulus odwrócił się, ale jedyną rzeczą jaką zdążył zobaczyć, to plecy szkieletu chowającego swój miecz do pochwy.
- Hanauta Sancho: Yahazu Giri!
Było po wszystkim. Pocięty kapłan padł nieprzytomny na ziemię.
- Rany, ale jesteś silny, szkieletor - pochwaliła go Lucy.
- Nie lubię, jak ktoś atakuje bezbronną damę! Jestem dżentelmenem, brzydzę się takim zachowaniem!
Lucy spojrzała na niego z podziwem.
- Łał, chyba cię trochę nie doceniałam - dodała z uśmiechem.
Brook podszedł do Ewy, położył rękę na jej nodze i jednym zwinnym ruchem podciągnął sukienkę.
- Szooooooooook!!! Nie ma majtek! - krzyknął zdziwiony.
- CO TY ROBISZ DO CHOLERY ZBOCZE?ƒCU!!! - wrzasnęła na niego Lucy i strzeliła go w łeb. - Jesteś zbok, a nie dżentelmen!
Wywołany przez nich raban obudził nieprzytomną kobietę. Otworzyła oczy i to co zobaczyła, skwitowała krzykiem przerażenia.
- O, nie śpisz?! - zapytał leżący z głową w jej nogach Brook.
- CZEMU MOJA SUKIENKA JEST PODWINIĘTA, A JAKIŚ GADAJĄCY TRUP Z KRWAWIĄCYM NOSEM OGLĄDA MOJE KROCZE!? - wrzeszczała przerażona. - WYNOCHA ŚWINIO - Wstała, podniosła go i rzuciła nim o ścianę domku obok.
- P-przepraszam - wybełkotał Brook po bolesnym upadku.


Zawebe przedzierał się przez gąszcze na drugą stronę wyspy. W pewnym momencie przystanął przy jednym z drzew i oparł się o nie wygodnie.
- Hmm... wygląda jakby na kogoś czekał - mówił do siebie Usopp podglądając go z oddali. - Ten koleś jest straszny, ale ewidentnie coś knuje, a dzielny kapitan Usopp rozprawia się z takimi opryszkami raz-dwa!
W kontraście do jego słów, nogi zaczęły mu delikatnie podrygiwać.
- O nie... moja choroba nie-mogę-śledzić-tego-gościa-który-ewidentnie-może-mnie-zabić powraca! - panikował. - Hę? Ktoś idzie...
Zza drzew wyłonił się wysoki, zakapturzony mężczyzna z ogromnym mieczem na plecach.
- A ty kto? - zapytał Zawebe.
- To ja, Servo. - odpowiedział. - Servo Quinto
Mężczyzna ściągnął kaptur i ukazał swoją twarz. Miał krótko ścięte blond włosy i wielką szramę na długość całego czoła.
- Ah, nie poznałem cię - odpowiedział Zawebe. - Nie mam w zwyczaju marnować na was swojej pamięci.
- Nieistotne, przejd??my do interesów - odparł sucho. - Ja i moja załoga już prawie kończymy robotę, więc niedługo będziemy się zbierać... Nie będę owijał w bawełnę. Gdzie nasza zapłata?
Zawebe uśmiechnął się pod nosem.
- Najpierw zobaczę czy wasza robota jest godna jakiejkolwiek zapłaty - odepchnął się od drzewa i stanął o własnych siłach. - Idziemy do środka.
- Jak sobie życzysz - zaakceptował - ale ostrzegam, nie chcesz z nami zadzierać.
- Ooo? A co takiego możesz mi zrobić? - zapytał z drwiącym uśmiechem.
Servo milczał. Obaj ruszyli w kierunku góry.
- Co oni kombinują? - rozmyślał Usopp. - Ze względu na moją chorobę, lepiej by było, gdybym się tym nie interesował... ale w sumie jak utrzymam dystans, to nic mi się nie stanie! Tak, dokładnie tak! Ruszam! Mam osiem tysięcy ludzi, którzy mnie ubezpieczają! - wmówił sobie i ruszył za nimi.

Brook i Ewa po przedstawieniu się ruszyli razem z Lucy w kierunku katedry, w której więziony był Adam.
- A więc to dlatego twój mąż jest więziony... przepraszam za mojego kapitana - mówił szczerze Brook. - Zawsze robi takie rzeczy.
- Nie przepraszaj, koniec końców Cumulus chciał go uwolnić... ale ja byłam już o krok za daleko - odpowiedziała przygnębiona. - A chrzanić to! Co by mi dało czekanie? Nic by to nie zmieniło, a dzięki temu, i dzięki wam, mamy wreszcie szanse stąd uciec.
- Wreszcie? - zapytał zdziwiony? - Już wcześniej chciałaś opuścić to miejsce?
- Tak... to miasto... może zacznę od początku. W skrócie, sytuacja wygląda tak....
.
..
...
6 LAT TEMU
...
..
.

- Ahhh, kiedy wreszcie dopłyniemy na tę wyspę - niecierpliwił się Adam. - Płyniemy już chyba miesiąc i ani skrawka lądu! Jak tak dalej pójdzie, to nasz syn urodzi się na statku!
- Przestań narzekać - Ewa oparła się o barierkę. - Zobacz jakie morze jest piękne. Pogoda dopisuje każdego dnia, więc ciesz się póki możesz, bo nie wsiądziesz na żaden statek przez najbliższe kilka lat!
- K-kilka lat? - zapytał zaniepokojony.
- Tak, dopóki mały nie urośnie na tyle, żeby utrwalić cię w pamięci, nigdzie nie popłyniesz! - Położyła rękę na swoim poka??nym brzuchu i uśmiechnęła się.
Adam zaczął chodzić w tę i z powrotem.
- O rany, co ja będę robił przez tyle czasu? - zmartwił się.
- Jak to co? Zajmował się mną i dzieckiem! - westchnęła. - Mały urlop nic ci nie zrobi.
- Nie wiem czy kilka lat można nazwać "małym urlopem"... - burknął.
Oparł się o barierkę i spoglądał na zachodzące słońce.
- Nie marud?? - uciszyła go. - Dobrze wiesz, że na morzu jest niebezpiecznie... jeśli kiedykolwiek by ci się coś stało, chcę aby nasz syn pamiętał swojego ojca - powiedziała trochę się smucąc.
- A co takiego może mi się stać na statku handlowym? Nic! - przekonywał ją energicznie i z uśmiechem. - Piraci w dzisiejszych czasach nie są zainteresowani pierdołami, więc nic mi nie grozi. Szukają tego wielkiego skarbu... jak on się tam zwał... One Piec czy jakoś tak.
- Dobra, dobra - rozpogodziła się. - Nigdzie nie płyniesz przez najbliższy czas i koniec - stwierdziła stanowczo. - Rodzina wymaga poświęceń, więc trudno, będziesz harował jak wół w mieście, żeby zapewnić nam byt - pokazała mu język.
- Tyle dobrze, że nie będę musiał rodzić w bólach, ha! - zripostował żartobliwie.
- Ej grubasie! - ktoś krzyknął. - Myj ten pokład szybciej!
- T-tak jest k-kapitanie - odpowiedział niepewnie mężczyzna.
Adam i Ewa spojrzeli na tylną cześć pokładu i ujrzeli kapitana statku rozmawiającego z jednym z majtków.
- Jak już jesteś taki gruby, Cumulus, to przywiąż sobie szmatę do tych zwisających fałdów na brzuchu! - krzyczał do niego mając przy tym ogromny ubaw. - Trzeba korzystać ze swoich atutów, hahahahaha!!!
- T-tak jest k-kapitanie - powtórzył.
Cumulus kontynuował energicznie szorować pokład, nie pozostawiając śladów nieczystości.
- Rany, czemu kapitan tak uwziął się na tego gościa? - zapytała Ewa.
- A bo ja wiem... - odpowiedział kompletnie niezainteresowany. - Robi się pó??no, wracajmy do kajuty...
Udali się na przednią część podkładu i kiedy zbliżyli się do schodów, coś przykuło uwagę Adama.
- O, zobacz... - powiedział zaniepokojony.
- O co chodzi?
- Wykrakałaś - wskazał palcem na zbliżające się wielkie, czarne chmury.

.
.
.

- Adam! - ktoś krzyczał do niego, ale nie słyszał zbyt dobrze. - Wstawaj, słyszysz!?
Nagle poczuł jak ktoś silnie uderza go w twarz. Natychmiast się obudził i zerwał z ziemi.
- O dzięki bogu, że żyjesz - mówiła przez łzy Ewa, przytulając się do niego.
- C-co się dzieje? - zapytał oszołomiony.
- Sztorm zniszczył nasz statek - wskazała na znajdujący się przy brzegu wrak. - Mieliśmy tyle szczęścia, że przepływaliśmy obok tej wyspy i fale poniosły nas na jej brzeg.
Adam rozejrzał się dookoła. Na niebie wisiały czarne chmury, z których obficie padał deszcz, a ludzie budzili się nawzajem w powstałym chaosie i wyciągali innych z wody. Byli zszokowani, część płakała, część nie rozumiała jeszcze, że właśnie rozbili się na bezludnej wyspie i ślepo wpatrywała się w resztki ich statku. Niektórzy dostrzegli coś jeszcze, a mianowicie górę, na której szczycie stała sięgająca chmur wieża.

.
.
.

- Czy wszyscy się już zebrali? - kapitan zapytał zgromadzonych. - Dobrze. Sytuacja wygląda następująco: z załogi liczącej dwieście osób zostało sto trzydzieści siedem. Sześćdziesiąt dwie osoby prawdopodobnie nie żyją, lub wyrzuciło ich gdzieś dalej na brzegu. Dwie ekipy pięcioosobowe obejdą wyspę dookoła i poszukają ocalałych. Resztą uda się prosto na górę. Jak widzicie, znajduje się tam jakaś wieża, więc całkiem możliwe, że towarzyszy jej miasto, albo chociaż wioska, która zapewni nam przetrwanie. Zbierzcie resztę jedzenia, które przetrwało i spotykamy się przy wejściu do lasu za dziesięć minut.
- Kapitanie! - ktoś krzyknął z tłumu. - Sześćdziesiąt dwie osoby zaginione i sto trzydzieści siedem tutaj daje razem... No, brakuje jednego.
- Tak, wiem - westchnął. - To ten przeklęty grubas Cumulus, usłyszał jakieś d??więki w lesie, przestraszył się jak mała dziewczynka i pobiegł na górę. Nie przejmujcie się nim, i tak jest bezużyteczny.
- Rozumiem, ale nie powinieneś mu trochę odpuścić? Wiesz, ze względu na sytuację w jakiej się znale??liśmy - przekonywał kapitana jeden z pasażerów jego statku.
- Jasne, jasne, niech będzie - przyznał niechętnie. - Dobra, ruszać się, za chwilę idziemy!

.
.
.

- Dam sobie radę sama! - mówiła Ewa.
- Jesteś w ciąży - tłumaczył jej Adam. - Nie możesz włazić na tę górę sama, to zbyt niebezpieczne.
- Górę? - zapytała uszczypliwie. - Proszę cię, tutaj nawet stromo nie jest, nie trudniej niż przy wchodzeniu po schodach.
- Nie jęcz - uciszał ją. - I tak zaraz będziemy.

.
.
.

- Nic tu nie ma... - zawiódł się kapitan. - Tylko ta ledwo trzymająca pion wieża...
Ludzie stali pośrodku niczego, załamani, wpatrując się w betonową budowlę, kiedy nagle z jej środka wyszedł Cumulus.
- O, grubasek się pokazał! - zadrwił kapitan. - Co tam ciekawego znalazłeś, co?
- Boga! - odparł zafascynowany. - Rozmawiałem z nim! Powiedział mi co musimy zrobić i dał moc, za pomocą której mam was do tego przekonać!
- Ha... haha.... HAHAHAHAHAHA!!! - śmiał się do rozpuku kapitan. - Ej, no co ty? Najadłeś się grzybków, czy co? Pewnie grubasek zgłodniał i musiał się doładować, nie? Ahahaha!
Cumulus zaczerwienił się, a jego twarz prezentowała całą paletę negatywnych emocji. Wyciągnął zza pleców berło, które dotychczas ukrywał przed ich wzrokiem i jednym zamachem posłał falę chmur, która zepchnęła kapitana z góry. Ludzie spoglądali z niedowierzaniem to na Cumulusa, to na miejsce, w którym stał kapitan.
- Ktoś jeszcze ma jakiś problem? - zapytał z uśmiechem. - Nie? To dobrze. Od teraz wszyscy możemy żyć w zgodzie! Bóg nakazał nam tutaj się osiedlić, więc musimy się tu urządzić!
Po szokującym incydencie wszyscy zaczęli się powoli uspokajać.
- Ten koleś jest chory - szeptali ludzie. - Musiał znale??ć diabelski owoc w tej wieży i teraz się będzie rządzić.
- Tyle dobrze, że jest do nas przyja??nie nastawiony... w przeciwieństwie do kapitana - zauważył. - Zresztą, co nam pozostaje zrobić? Dopóki ktoś tu nie przypłynie, lepiej tańczmy jak nam zagra, jeśli chcemy wyjść z tego żywi.

.
.
.

- Jak idzie budowa miasta tam na górze? - zapytał człowiek o ciemnych włosach, po czym pociągnął za d??wignię.
- Powoli ale do przodu - odpowiedział jego kolega. - Dobrze, że udało nam się zbudować ten wyciąg, dzięki temu wtaszczenie drewna na górę jest o wiele łatwiejsze.
- Taa, mieliśmy trochę utalentowanych ludzi na pokładzie - zaobserwował. - Cóż, statek rozebraliśmy już na części pierwsze, zostały same bezużyteczne śmieci. Chcieliśmy zbudować jeszcze jeden wyciąg z drugiej strony wyspy, ale nie da rady z tym złomem, który nam został.
- Lepszy jeden, niż żaden - uśmiechnął się
- Starczy wam drewna na zbudowanie każdemu dachu nad głową? - zapytał zaniepokojony.
- Jak nie będziemy robili domów trzypokojowych, to powinno - zażartował.

.
.
.

- Hę? - zdziwił się.
- Co jest grane?
- O cholera... pamiętasz te dziury w ziemi, z których buchało ciepło?
- No, co z nimi?
- Postanowiłem rozkopać jedną. Zobacz.
Podszedł i spojrzał w dół.
- No chyba sobie jaja robicie?! Wulkan? Przecież w każdej chwili może dojść do erupcji! Jak my mamy tutaj żyć!?
.
.
.

- Czy ty widziałeś to samo, co ja? - ktoś z tłumu zapytał.
- Owoce... te niebieskie owoce spadły z nieba!!! - krzyknął.
- A nie mówiłem? - przechwalał się Cumulus. - Bóg zsyła nam pokarm z nieba!
- Masz rację, to naprawdę Bóg!!! - wykrzykiwali niektórzy.

.
.
.

- Ej, słyszałem, że ta góra jest wulkanem, wiesz coś o tym? - zapytał zaniepokojony
- Ta, pod nami znajduje się mnóstwo lawy, ale osoby, które się na tym trochę znają, doszły do wniosku, że to nie jest wulkan.
- Jak to? To skąd ta lawa? - zapytał zdziwiony.
- Nie ma żadnych śladów po jej wylewie, na dole roślinność rośnie w najlepsze, a poza tym krater jest zablokowany grubą warstwą ziemi i skał.
- Czyli co?
- Czyli ktoś wlał tam tę lawę celowo.
- ??e co? To bez sensu!
- Cóż, chcieliśmy tam zejść, ale bez specjalistycznych narzędzi nie chcemy ryzykować zawalenia się wszystkiego. Na chwilę obecną szanse są zerowe, ale jak zaczniemy kopać, to kto wie...
- Nieszczęście na nieszczęściu...
- Przynajmniej mamy ??ródło ciepła. Porobimy w każdym domu takie dziury i tak przetrwamy zimę.
.
.
.

- Kapłanie! - wołał.
- Tak?
- Ludzie są zmęczeni codziennym schodzeniem na dół w celu umycia się - narzekał. - Nie da się z tym czegoś zrobić?
- Hmm... myślę, że mógłbym stworzyć wokół miasta chmurę absorbującą deszcz...

.
.
.

- Idziesz na mszę? - zapytał
- Nie, dzisiaj nie mogę - odpowiedział i zamknął drzwi.
Wyjrzał przez okno i zobaczył jak część ludzi wychodzi z kąpieli.
- ??e też nie wstydzą się tak razem myć... i jeszcze te msze. - Westchnął. - Niech sobie wierzą w co chcą.

.
.
.

A to co? - zapytał na głos człowiek siedzący w kabinie kontrolującej wyciąg. - T-to statek!!! O mój boże, jesteśmy uratowani!!!
Wyszedł na zewnątrz i rozpalił stertę drewna przygotowaną specjalnie na taką okazję.

.
.
.

- Nie, nie, nie!!! Nie odpływajcie - nakłaniał ich Cumulus. - Co z wieżą i rajem czekającym na jej szczycie? Zapomnieliście już o tym?
Ludzie pośpiesznie wchodzili na pokład statku towarowego. Jeden z nich odwrócił się w stronę kapłana.
- Te owoce spadające z nieba... może to i cud, a może po prostu kolejny wybryk Nowego Świata - rozważał. - Niemniej my nie wierzymy w twoją historię o bogu, przykro mi. Każdy podjął decyzję za siebie, niektórzy zostali, więc trzymajcie się tutaj. Powodzenia.

.
.
.

- Nareszcie się uwolniliśmy od tych świrów na wyspie - stwierdził rozlu??niony
- Kto by pomyślał, że Cumulus omami sobie prawie sto osób... trochę im współczuje.
- Ano, w dodatku ta wieża... Ciekaw jestem co się stało ze wszystkimi osobami, która tam polazły.
- Ta, i czemu Cumulus nigdy nie chciał wpuścić kobiety? Zawsze robił wszystko, aby je odciągnąć i namawiać facetów.
- Cholera go wie, może liczył na "co nieco", kiedy konkurencja się zmniejszy.
- Ty... Faktycznie, to ma sens! - uśmiechnął się głupio.

.
..
...
TERA??NIEJSZOŚÄ†
...
..
.

- I tak to mniej więcej wyglądało - skończyła Ewa.
Wszyscy nadal biegli w stronę katedry.
- Dlaczego wy nie uciekliście? - zapytał Brook.
- Ponieważ wierzymy, że nasze dziecko nadal gdzieś tu jest - w jej oczach zaczęły gromadzić się łzy. - Urodziłam na tej wyspie i dawaliśmy sobie radę, ale pewnego dnia, kiedy się obudziliśmy, nasz syn zniknął.
- O rany, przykro mi... - współczuł jej Brook. - Wiesz gdzie on jest?
- Nie mam pojęcia - odparła. - Na pewno gdzieś w tym mieście. Jestem pewna że Cumulus go zabrał, chociaż do niczego się nie przyznaje. Adam wychodził często w nocy i szukał małego, ale tylko do momentu kiedy przypłynął statek. Wtedy reszta normalnych osób zwiała stąd, a zostali tylko ci fanatycy z wypranym mózgiem, którzy zaczęli wielbić Cumulusa i Boga. Nie pasowaliśmy do nich, więc po czasie staliśmy się odludkami, którzy mają siedzieć cały dzień w domu i nie wychodzić.
- To smutne... ale nie martw się, pomożemy ci znale??ć dzieciaka!
- Nie musicie, i tak narobiliście już dostatecznie dużo zamieszania. Cumulus leży odłogiem, więc z tym owocem w rękach możemy spokojnie dyktować warunki! Jak tylko uwolnię Adama, zaczniemy poszukiwania!

Franky, Robin i Chopper podpłynęli Sunny bliżej poneglypha, po czym zeszli na ląd.
- Okej, Robin, gdzie mam kopać? - zapytał renifer
- Nie tutaj, musimy iść bardziej wgłąb lasu - odpowiedziała.
- Jesteś pewny, że dasz radę zrobić takie suuuuperrr kopanie? - wtrącił się Franky. - Ledwo co ci przeszło po tym gotowaniu, na pewno nic ci nie będzie?
- Spokojnie, moje lekarstwa szybko postawiły mnie na nogi! - odpowiedział dumnie. - Możecie na mnie liczyć!
Wszyscy weszli do lasu. Po kilku minutach przechadzki Chopper spostrzegł na swojej drodze niecodzienną roślinę, która przykuła jego uwagę.
- Ooo, spójrzcie! - wskazał na fioletowy kwiat przy drzewie. - Z tego można wytworzyć środek halucynogenny! Doktoryna zabraniała mi się do tego zbliżać, ale jeśli mam zostać najlepszym lekarzem na świecie, to muszą się zapoznać z właściwościami tej rośliny.
- Jasne jasne, tylko żebyś sam tego nie zażył, bo może się to ??le skończyć - przestrzegał go Franky.
Chopper zafascynowany nowym znaleziskiem w oddali zauważył także jeszcze jedną rzecz.
- Hm? A to co? Tam - wskazał palcem. - Widzę krzyżyk wbity w ziemię.
Robin zaciekawiona ruszyła w kierunku wyznaczonym przez Choppera. Reszta poszła za nią. Archeolog spojrzała na grubą warstwę ziemi znajdującą się pod krzyżem.
- To grób - zaobserwowała.
- Trochę mały - powiedział Franky. - Pewnie jakieś zwierze... albo...
Zamilkł. Chopper nieco przerażony niepewnie zadał pytanie Robin:
- Czy... Czy to tutaj mam kopać?
- Nie, skądże - uspokoiła go. - Jeszcze kawałek musimy przejść. Zwierzak poczuł ulgę.
Ruszyli dalej i po chwili dotarli na pobojowisko znalezione wcześniej przez Sanjiego.
- O rany, tu chyba nastąpiła jakaś suuuuperrrr eksplozja - zauważył Franky
- Chopper, widzisz tamtą dziurę - wskazała palcem. - Tam jest poneglyph, musisz rozkopać wszystko tak, aby widać było ścianę z tekstem.
- Tak jest, Robin! - Użył transformacji i zaczął kopać swoimi wielkimi rogami.
Po kilkunastu minutach renifer skończył i zawołał archeolog na dół.
- Idę! - powiedziała i zeszła do niego, po czym w końcu przeczytała całą treść poneglypha.

Rok 1973, 23 lipca - Projekt Immax zakończony. Po wielu latach udało nam się to odtworzyć. Świat wreszcie stoi przed nami otworem! Dzisiaj zostaniemy rozdzieleni na grupy, ale nietrudno się domyślić gdzie kto trafi. Jutro zaczynamy.
Rok 1988, 19 marca - To co się dziś wydarzyło, jest niemożliwe. My zniżyliśmy się do czegoś takiego!? Jak!? Jak to się stało!? Ale nie trzeba się martwić! Stworzymy wieżę, ona nas uratuje!
Rok 1993, 19 marca - Minęło 5 lat od katastrofy. Ciągle czekamy w nadziei na znak od wydziału technicznego.
Rok 1995, 12 grudnia - Stało się. Pierwsza śmierć.
Rok 2003, 24 lipca - Minęło 30 lat odkąd wyruszyliśmy. Z dniem dzisiejszym nasze wszelakie nadzieje odeszły w niebyt. Jesteśmy zgubieni...

O co chodzi?

CDN.


Jak widzicie, w rozdziale pojawia się flashback w dość nietypowej formie. Zdecydowałem się na taką, bo gdybym miał przedstawić to wszystko w jednym ciągu, to by to potrwało hoho. A, że nie chce zanudzać zbytnio, to zrobiłem tak, a nie inaczej, skupiając się na najważniejszych elementach Smile
Subskrybuj ten wątek Odpowiedź