Okej. Miałem rozdział na ukończeniu, ale odkąd zacząłem w studia dostałem syndromu "nie no, jest już pó??no, nie zdołam zrobić niczego konkretnego, więc pooglądam śmieszne obrazki na internecie" i jakoś tak się to wlokło i wlokło

Teraz dwa i pół tygodnia wolnego będzie, więc obiecuję, że pchnę to w kierunku końca.
W każdym razie, duuużo czasu minęło, więc pewnie zainteresowanie będzie nikłe, a większość, jak nie wszyscy, już nie pamięta o co chodzi i w ogóle. Nie chce mi się pisać streszczenia, więc po prostu jak jest czegoś nie ogarniacie, nie pamiętacie, nie rozumiecie, to piszcie i ja wszystko wytłumaczę

Sam sobie musiałem wszystko odświeżyć, żeby się w tym wszystkim nie zaplątać, bo jeden zły dialog i już będzie dziura. Mimo, że jej nie zauważycie, to ja ją zauważę prędzej czy pó??niej i się z tym będę ??le czuł. Na dobrą sprawę, jak to czytałem ponownie, to miałem moment, w którym coś nie do końca kliknęło z tym co było parę rozdziałów pó??niej, ale nie jest to jakieś spore, więc whatever

+ po kilku miesiącach, kiedy do tego powraca, widzę jaki cienki jestem w pisaniu xD Tzn. pó??niejsze rozdziały, choć trochę biedne stylistycznie, da się czytać okej, tak te pierwsze to momentami niezły kosmos dla mnie

Ale widzę, że poprawa nastąpiła, przynajmniej IMO, więc się z tego cieszę
Dobra, małe przypomnienie kto gdzie i co
Luffy, Nami i Robin przeszli przez wieżę i są na podniebnej wyspie. Tam spotkali starucha Gammala których ich oprowadza. Laski poszły z nim brzegiem wyspy, a Luffy poszedł z osiłkiem Michałem do domu starszyzny na wzgórzu.
Brook, Sanji, Zoro i Usopp są na dole w więzieniu. Brook właśnie zaczyna walczyć z Servo(którego wcześniej Zoro zdjął na hita, ale jednak nie do końca, jak widać). Zoro siedzi zamknięty w klatce po tym jak Zawebe pozamiatał towarzystwo i go tam zamknął(dobrowolnie) + pamiętajcie, że wyrzucił jedną z katan Zoro do lawy, wieć zielony ma już tylko dwie. Usopp gdzieś tam leży, bo został wcześniej KO przez Zawebe.
Chopper dostał świra i walczy z Frankym w centrum miasta.
No tyle starczy chyba, jak coś to pytać.
Rozdział 13: Rasa doskonała
Robin, Nami i Gammal podążali wzdłuż wzniesienia, kierując się do ukrytej na krańcu wyspy jaskini. Dziewczyny podziwiały widok na bezkresne niebo i powoli zachodzące słońce, do momentu, aż przed dojściem do celu, ścieżka, którą się kierowali przecięła miejscowy cmentarz.
- To miejsce zmarłych - szepnął starzec. - Proszę, zachowajcie ciszę.
Panie posłuchały polecenia i kontynuowały swą przechadzkę w bezgłosie. Zanim jednak opuściły miejsce wiecznego spoczynku, uwagę Robin przykuła jedna rzecz, a mianowicie imiona znajdujące się na nagrobkach. Zaskoczyło ją to, że zdecydowana większość grobów należała do kobiet.
- ...nie wydaje ci się to dziwne? - rozmawiała z Nami po opuszczeniu cmentarzyska.
- Hmm... - zastanowiła się. - W sumie, jak teraz o tym wspomniałaś, to pamiętam jak Sanji zauważył w mieście na dole, że większość mieszkańców jest płci żeńskiej. Może jest to jakoś powiązane?
- Możliwe - przytaknęła.
Po niedługim czasie dotarli wreszcie do tajemniczej groty, której wnętrze spowijała ciemność.
- Trzymajcie się blisko mnie – poradził dziewczynom Gammal. - Musimy przejść kawałek, zanim dojdziemy do oświetlonej części.
Nami i Robin wymieniły się spojrzeniami i przygotowane na wszystko, ruszyły za dziadkiem, do środka. Podążały po omacku przed siebie, starając się zachować czujność.
- Tędy, tędy! – kierował nimi starzec.
Po chwili bezpiecznie dotarły do miejsca, z którego widać było światełko na końcu tunelu. Widząc lepiej gdzie stawiają nogi, z każdym krokiem ich czujność powoli malała. I właśnie wtedy, kiedy poczuły się już bezpieczne, dwa silne uderzenia w tył głowy, pozbawiły ich przytomności.
Servo i Brook toczyli zaciekł bój na oczach reszty słomianych kapeluszy, wymieniając się kolejnymi, szybkimi atakami.
- Muszę przyznać, że jestem zaskoczony twoją umiejętnością władania tym wielkim mieczem - skomplementował wroga Brook, po czym spróbował d??gnąć go w brzuch.
Servo uskoczył i z potężnym zamachem, horyzontalnie zaatakował lewy bok swojego przeciwnika.
- Aaaj! - krzyknął szkielet i ledwo zdążył unieść swój miecz, który zablokował atak.
Quinto uśmiechnął się pod nosem i zaczął przełamywać powoli jego defensywę.
- Blokowanie nic ci nie da - rzekł, po czym pchnął swoją broń z całych sił i wystrzelił Brooka w samo centrum pomieszczenia. Dreszcz przeszedł przez jego kości na widok znajdującej się pod nim lawy, lecz udało mu się zachować zimną krew. Lecąc ponad mostami, wbił swój oręż w kamienną podstawę jednego z nich i gwałtownie zatrzymał się w miejscu, bezpiecznie lądując na swoich nogach.
- Było blisko - skwitował kościsty.
- Hej, Brook! - krzyknął Zoro. - Przecież ten koleś jest taki słaby!
Sanji postanowił przytrzeć nosa swojemu załogantowi.
- Pewnie dlatego wylądowałeś w klatce? – rzekł.
- Zamknij się, blondasie!
Brook spróbował unieść swój miecz, lecz ten zaklinował się w kamieniu.
- Na słabego... to on... nie wygląda... - siłował się ze swoją bronią.
Servo kroczył powoli w kierunku mostu, spoglądając na swojego przeciwnika z wielką pewnością siebie i nieco szyderczym uśmieszkiem na twarzy.
- To dlatego, że skorzystałem z prezentu, jaki podarował mi mój szef - odezwał się. - Nie doceniłem tego zielonego i mi się dostało, więc teraz idę na całość!
Kiedy był już na miejscu, chwycił za rękojeść swojej broni i uniósł ją wysoko, przygotowując się do cięcia.
- O nie... - westchnął szkielet, gdy zobaczył jak ostrze przeciwnika zaczyna opadać.
Liny utrzymujące mu grunt pod nogami zostały przecięte jednym szybkim ruchem rąk Servo, a cała konstrukcja poczęła się zapadać. Przeciwległa strona mostu nie dała się zerwać, dzięki czemu zawisnął on przy skalnej ścianie po drugiej stronie pomieszczenia.
- Nie jest dobrze - skomentował Usopp, obserwując jak Brook wisi kilka centymetrów nad lawą, kurczowo trzymając się swojego zaklinowanego miecza.
Kościotrup oparł nogi o skały i odpychając się od nich, próbował wyciągnąć swoją broń.
- Ja cię bardzo proszę, we?? się odklinuj! - mówił zniecierpliwiony.
Quinto zamachnął się i potężnym rzutem posłał swoją bronią w kierunku oponenta. Miecz zbliżał się w błyskawicznym tempie, lecz Brook nie dał się zaskoczyć. Podciągnął się do góry i cudem uniknął zabójczego ataku, a wielki miecz wbił się w skalną ścianę, tworząc podest, na którym kościsty mógł stanąć, co też zrobił. Ponownie złapał za rękojeść swojej broni i spróbował ją wyciągnąć. Nagle poczuł drganie pod nogami. Ostrze przeciwnika powoli wydostawało się ze skały, jakby ktoś próbował je wyciągnąć.
- Co jest!? - zdziwił się, po czym spojrzał na Servo, który stał z wyciągniętą przed siebie ręką i uśmiechał się szyderczo.
- To przeklęty miecz - odpowiedział na pytające spojrzenie kościotrupa. - Kiedy znajdzie nowego właściciela, nie opuszcza go, aż do jego śmierci. Jak widać ma to swoje zalety.
Miecz szarpnął Brookiem i począł lecieć w kierunku Servo. Szkielet puścił swój oręż i dał się porwać latającej broni. Stojąc na nim, starał się utrzymać równowagę, niczym surfer na swojej desce pośród gwałtownych fal.
- Nie zapominaj, że każdy medal ma dwie strony! – krzyknął po chwili, po czym zeskoczył z pędzącego ostrza i z całej siły kopnął w jego rękojeść. Miecz obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i skierował czubkiem w swojego właściciela.
- Nie!!! – wydarł się Servo, lecz było już za pó??no. Nie minęła sekunda, a w jego ciało wbił się kawałek żelastwa, którym od wielu lat wojował na morzach. Siła uderzenia odrzuciła go gwałtownie do tyłu i posłała na łopatki. Brook spadając w przepaść zdołał złapać się jednej z lin utrzymujących mosty, po czym wciągnął się wyżej.
- Faktycznie słaby - podśmiechiwał się Sanji, spoglądając na rozwścieczonego, zielonowłosego szermierza. - Brook! Chod??, pomogę ci wyciągnąć ten miecz!
- Dobra! – odpowiedział, po czym ruszyli.
Usopp przeszukiwał ciała nieprzytomnych załogantów Servo, starając się znale??ć klucz, który uwolniłby szermierza.
- Hej, Zoro - zaczął rozmowę. - Ten koleś mówił, że coś dostał od swojego szefa... O co mu chodziło? Nie widziałem, aby użył czegokolwiek innego, poza swoim mieczem? Jak walczył z tobą, to z niego nie korzystał?
- Korzystał... Pewnie blefował, albo majaczył – odpowiedział. – Zresztą, teraz to już nieistotne.
- A co jeśli jego szef, to jakaś gruba ryba? Co!? – zaczynał lekko panikować.
- Wtedy go przetnę.
- TO NIE TAKIE PROSTE!!!
- Hej, Brook – odezwał się Sanji.
- Tak?
- Zabieramy ten miecz i wychodzimy stąd jak najszybciej – zabrzmiał poważnie.
- Hę? – zdziwił się szkielet. - Dlaczego?
- To miejsce to Hellkatraz, pierwsze, oficjalne więzienie stworzone kilkaset lat temu na zlecenie światowego rządu!
- Serio? – pytał dalej nieco zaskoczony. - Nie wygląda gro??nie.
- Bo nie jest – zaczął opowiadać kucharz. - Przy Impel Down wygląda jak plac zabaw, ale miało bardzo dobre zabezpieczenia. Wystarczyło, że jeden więzień wyjdzie z klatki i system autodestrukcji uruchamiał się natychmiastowo. Lawa, która znajduje się pod nami nie jest naturalna. To miejsce w ogóle nie jest wulkanem, a zwykłą góra, w której ktoś wykopał gigantyczną przestrzeń i jej dno zalał tą ognistą substancją, prawdopodobnie przy użyciu diabelskiego owocu. W każdym razie, odpowiednie mechanizmy, które tu zainstalowano, powodowały, że poziom lawy podnosił się, aż całkowicie wypełnił pomieszczenie, zabijając wszystkich w środku.
- Zaraz, zaraz... – przerwał mu Brook. - Nawet strażników?
- Nie było tutaj strażników. Raz w tygodniu dostarczano jedzenie i wodę, wię??niowie byli karmieni i to wszystko, przez resztę czasu nikt nie pilnował tego miejsca. Ucieczka była prawie niemożliwa, ale nawet jakby jakimś cudem komuś się to powiodło, to i tak czekała go śmierć poprzez spalenie na popiół.
- Aaaa, to wyjaśnia te wszystkie szkielety leżące na około... – zaobserwował Brook.
- No nie do końca. Oni umarli z głodu. Rząd uznał to więzienie za zbyt niedopracowane i niestabilne, dlatego też kompletnie się od niego odciął, zostawiając wię??niów na pewną śmierć. Mechanizm nigdy nie został włączony. Na dobrą sprawę, to nie wiadomo czy w ogóle istnieje. To mógł być zwykły blef mający na celu zastraszenie wię??niów, w końcu z jakiegoś powodu okrzyknięto je niedopracowanym... W każdym razie, lepiej dmuchać na zimne, więc zmywamy się stąd najszybciej jak tylko możemy.
Luffy i Michał dotarli wreszcie do umieszczonej na wzniesieniu posiadłości i stanęli przed gustownymi drzwiami prowadzącymi do środka. Osiłek zapukał, a już po chwili odziany w białą szatę mężczyzna stanął u progu.
- Dziękują Michale – odezwał się. – Ja się zajmę resztą.
Zaprosił Luffiego do środka, a dużego mężczyznę odesłał z powrotem.
Po kilkunastu minutach Nami odzyskała przytomność, a jej oczom ukazało się niewielkie pomieszczenie wypełnione celami, w których znajdowały się same kobiety. Większość z nich spała, a te przytomne wpatrywały się ślepo w ścianę, bąd?? rozmawiały szeptem ze sobą.
- C-co się dzieje? – zapytała trzymając się za potylicę, ciągle czując pulsujący ból.
- Witamy w naszych skromnych progach – ktoś jej odpowiedział. – Kim jesteś? Nie kojarzę cię z Terry...
Nawigatorka spojrzała za siebie i dostrzegła drobną, wychudzoną kobietę.
- Ah, tak, przybyłam tutaj na statku wraz z moją załogą i koniec końców wylądowaliśmy tutaj.
- Z własnej woli? – zapytała.
- Jeśli pytasz o to, czy Cumulus nas omamił swoimi bajkami, to odpowied?? brzmi – nie.
- No, to chociaż tyle dobrze. My wszystkie byłyśmy tak zaślepione, że same wpychałyśmy się do tej wieży, mimo tego, że Cumulus nas nie zachęcał... Wysyłał tylko mężczyzn ćwok jeden, przez co czułyśmy się urażone.
- Tylko mężczyzn? – konkretnie się zdziwiła. - Nie no, to już jest jakieś dziwne, na dole w mieście niemalże same kobiety, tutaj na cmentarzu leżą w większości osobniki płci żeńskiej, i teraz to miejsce, oczywiście bez śladu mężczyzn. O co tu chodzi?
- Szczerze powiedziawszy, to nie mam zielonego pojęcia. Jedyne co ten staruch nam powiedział, to „wykorzystujemy ich do własnych celów, płeć żeńska jest zbędna”.
- Dokładnie tak! – zabrzmiał nagle głos u wejścia do komnaty, w której spoczywali wię??niowie. – Jesteście wykorzystywani, bo do tego zostaliście stworzeni, aby służyć swoim bogom, czyli nam!
- Ty! – krzyknęła Nami. – Wiedziałam, że coś knujesz, ale i tak dałam się podejść! Arghh...
- Oczywiście – przytaknął Gammal. – Jesteś tylko człowiekiem, głupim i naiwnym stworzeniem.
- Ah, tak? A ty kim niby jesteś? Nie-człowiekiem? Jedyne co nas różni to skrzydełka. Gdybym ci je wyrwała, byłbyś taki sam! – krzyczała na niego.
- Typowy pogląd na świat wśród waszego małego, śmiesznego gatunku. Jesteście nikim, śmieciami, pasożytami, nazwijcie to jak chcecie. Nasi przodkowie przez wiele lat obserwowali was z góry, widząc jak wznosicie do nas modły, wybijacie się nawzajem, mordujecie, kradniecie, niszczycie. Tam na dole, panuje jeden wielki chaos. Chaos, którego nie umiecie kontrolować. Niedorzecznym jest przyrównywanie WAS do NAS. Harmonia, ład i spokój, to jest wyznacznikiem dobrego gatunku, a wy nie macie się czym chwalić w tej kwestii! To MY jesteśmy rasą doskonałą!!! – dosadnie zaakcentował ostatnie zdanie.
Zapadła chwilowa cisza, która po chwili została przerwana przez nawigatorkę.
- Łał, potworny z ciebie rasista i szowinista w jednym, wiesz? – wytknęła mu.
- Rasista? Szowinista? A cóż to takiego?
Na twarzy Nami pojawił się szyderczy uśmiech.
- Takie śmiecie, dziesięć razy gorsze od ludzi!
Gammal zaczerwienił się ze złości i gwałtownie podniósł głos
- Ty!!! Taki robak jak ty, nie będzie mnie obrażać!!! – wydarł się. - Michał!!!
Wielki mężczyzna wrócił przed chwilą i stał za swoim panem, lecz już bez towarzystwa Luffiego.
- Zabierz ją na zewnątrz i wymierz karę! – rozkazał mu Gammal.
Jak mu powiedział, tak zrobił. Związał ręce i nogi nawigatorki, po czym złapał za jej włosy i wytargał ją na świeże powietrze.
- Puszczaj, dupku! – próbowała się wyrwać, lecz jej drobne, kobiece ciało było niczym w porównaniu do kilogramów masy mięśniowej Michała. Napastnik rzucił ją na ziemię twarzą w dół i zerwał średniej długości, cienką gałą?? z drzewa, obok którego stali.
- Co ty wyprawiasz? - krzyczała, próbując się podnieść.
Michał zamachnął się i szybkim ruchem wymierzył bolesny cios w plecy rudowłosej. Wrzask nawigatorki rozbrzmiał głośno, lecz niemalże nikt nie był w stanie usłyszeć jej cierpienia. Nikt, oprócz jednej osoby. Tej, która znajdowała się najdalej od niej. Tej, która właśnie wisiała tuż nad wrzącą lawą, próbując wyciągnąć zaklinowany w skale miecz towarzysza. Tej, która najbardziej nienawidziła, gdy damom działa się krzywda.
- Co się dzieje, Sanji? – zapytał go Brook, widząc jego zrzedniętą minę.
Kucharz nie odpowiedział, jednym porządnym kopnięciem wydostał broń Brooka i przy pomocy Sky Walka zerwał się do góry. Podleciał do sklepienia, na którym stało miasto i bez problemów przebił się przez samo jego centrum. Przed oczami ukazał mu się Franky w formie centaura, który ujeżdżany był przez Monster Choppera. Mimo tego, jego uwaga nawet przez chwilę nie skupiła się na tym groteskowym obrazie.
- Franky! – zawołał go. – Wystrzel mnie na szczyt tej wieży.
- Nie widzisz, że jestem trochę zajęty? Chopper zwariował!
- Po prostu to zrób - odparł chłodno kucharz.
Cieśla powierzgał się i zrzucił z siebie swojego kompana, po czym wycelował swoje działo w górę, a sanji podleciał pod sam celownik.
- Super Coup De Vent!!! – krzyknął Franky, a potężna fala stężonego powietrza wystrzeliła kucharza z zawrotą prędkością w górę. Sanji mknął niczym rakieta w stronę szczytu, dodatkowo odbijając się przy pomocy swojej techniki, jeszcze bardziej zwiększając prędkość. Odległość jaką musiał pokonać nie była mała, a z każdą kolejną sekundą, grawitacja odrobinę go spowalniała. Ilość siły, jaką musiał włożyć, aby dolecieć na górę w tak szybkim tempie, była duża. Na tyle, aby przyprawić mu ból. Lecz nie to było problemem. Problemem było cierpienie kobiety, która zbierała kolejne chłosty od swojego oprawcy. Haki kucharza wyostrzyło się do tego stopnia, że był w stanie odczuć każde kolejne uderzenie. I z każdym z nich, jego gniew rósł. Jego ??renice zmniejszały się coraz bardziej, a serce biło mocniej. Nawigatorka była już na granicy omdlenia, zbierając bat za batem, starała się pozostać silna i wstrzymywała łzy.
- Teraz przeproś za tę obrazę!!! – krzyczał do niej i już miał wymierzyć kolejny cios, kiedy ognisty but, z potężnym impetem wbił się w brzuch kata, łamiąc jedno żebro za drugim i miażdżąc jego organy wewnętrzne. Krew wytrysnęła z jego ust niczym z fontanny, a oczy niemalże wyskoczyły z orbit. Mocarny cios posłał go w sam środek jaskini, z której wyszedł. Leciał prosto, przebijając się przez wystające na zakrętach kawały ścian skalnych, aby zaraz wylądować na jednej z cel, w których zamknięte były wię??niarki. Tumany kurzu uniosły się i przysłoniły niemalże wszystko. Przerażone kobiety nie wiedziały, i nie widziały, co się dzieje, lecz ich strach ulotnił się błyskawicznie, kiedy jeden znajomy głos, wreszcie, po tylu miesiącach zasłyszany w radosnym tonie, wykrzyczał głośno i energicznie:
- Jesteśmy wolne!
Ratuje wszystkie za jednym zamachem!