[fanfik]One Piece: Boska Wieża
Ten temat nie posiada streszczenia.
Aktualnie ten wątek przeglądają: 1 gości
Subskrybuj ten wątek Odpowiedź
Tralal

Pirat

Licznik postów: 38

Tralal, 23-09-2013, 20:48
Trochę się pogubiłem w tych wszystkich starych załogantach ;p
Dahaka

Król piratów

Wiek: 32
Licznik postów: 3,793

Dahaka, 23-09-2013, 20:57
dzieki za komentarze

nassim22 napisał(a):Trochę się pogubiłem w tych wszystkich starych załogantach ;p

nie czaje, jakich starych załogantach Tongue?
Tralal

Pirat

Licznik postów: 38

Tralal, 23-09-2013, 22:12
No ten Izvir, Tulis itp. Tongue

np. tutaj :

Dahaka napisał(a):Luffy i Izvir siedzieli skuleni pod ścianą i ściskali się nawzajem, drżąc ze strachu.
- S-straszna b-baba - wybełkotał Tulis.
- K-kto mi t-teraz zrobi j-jeść? - żalił się łamiącym głosem gumiak.
Robin delikatnie uśmiechała się pod nosem

Nie mam pojęcia skąd się tam Tulis wziął, chyba że to błąd Big Grin
Dahaka

Król piratów

Wiek: 32
Licznik postów: 3,793

Dahaka, 23-09-2013, 22:25
w poprzednim rozdziale się pojawił Tongue to jedna osoba

Cytat:Po dotarciu na piąte piętro, słomiani dostrzegli siedzącego pod ścianą, prosto ubranego, siwowłosego mężczyznę. Sanji rozejrzał się dookoła i wypatrzył za sobą parawan. Nie zawracając sobie głowy starcem, udał się w jego kierunku. Reszta słomków podeszła do dziadka.
- Może go obudzimy? - zaproponowała Nami.
Luffy pacnął śpiocha w twarz.
- NIE TAK, DEBILU!!! - skarciła go.
Mężczyzna otworzył oczy i spojrzał na nich.
- Oh, przysnęło mi się... O! Witajcie. - Rozradował się.
- Siema - odpowiedział beztrosko Luffy.
- Hmmm... - Przyglądał się uważnie gościom, drapiąc swą brodę z kilkudniowym zarostem. - Nie kojarzę was z wioski. Kim jesteście?
- Pochodzisz z tego miasta na dole? - zignorowała jego słowa Robin.
- Pierwszy zadałem pytanie! - upomniał się przyjacielsko.
- To pewnie kolejny test - wtrąciła się Nami. - Uważajcie, co mówicie.
Starzec uśmiechnął się pod nosem i wstał.
- Spokojnie, nie jestem częścią tej wieży - tłumaczył. - Sam przechodziłem przez te wszystkie próby na każdym piętrze.
Stanął przed gumiakiem i wyciągnął rękę w geście przywitania.
- Nazywam się Izvir Tulis, miło mi was poznać!
Tralal

Pirat

Licznik postów: 38

Tralal, 23-09-2013, 22:28
Ty, teraz to ma sens, takie przerwy między rozdziałami, że zapominam takie szczegóły Tongue
Dahaka

Król piratów

Wiek: 32
Licznik postów: 3,793

Dahaka, 30-09-2013, 19:29
Rozdział 11: Puzzle

Po tym jak Brook i Lucy z niewiadomych powodów zostali strąceni w odmęty wieży, ocknęli się wśród sterty zwłok, na której jeszcze niedawno wylądował Zoro.
- Aaa!!! - krzyknął muzyk. - Nieboszczki!
- Ta, sami swoi normalnie - bąknęła pod nosem. - Dużo się od nich nie różnisz przecież!
- Ah, no tak - przyznał spokojnie. - Witajcie koledzy!
Machał im ręką na powitanie przez chwilę, po czy razem z dziewczynką udał się wgłąb góry. Kiedy dotarli do więzienia, na dole właśnie dobiegała końca scena między załogowym szermierzem, a Zawebe.
- Wysadzić... miasto? - szepnęła Lucy nieco łamiącym się głosem.
Spoglądała pusto przed siebie, trawiąc szokującą decyzję jej taty.
- Hej - zwrócił się do niej Brook. - Nic ci nie jest?
Dziewczynka ocknęła się z zadumy i otarła oczy, do których napływały łzy.
- Nie... - Opuściła wzrok. - Po prostu miałam nadzieję, że nie dojdzie do tego.
Brook pamiętał o złożonej jej obietnicy, ale tym razem nie mógł się powstrzymać.
- Wiedziałaś o tym? - zapytał delikatnie.
Skierowała swe spojrzenie na niego, wahając się co powiedzieć.
- Eh... - westchnęła po chwili. - Myślę, że najwyższy czas powiedzieć ci, co się tutaj dzieje...


Cumulus obudził się pod wieżą i panicznie począł szukać swojej broni.
- Gdzie to jest do diaska!? - krzyczał szeptem.
Kiedy zdał sobie sprawę, że nigdzie wokół jej nie ma, zadecydował, że zinfiltruje statek słomianych. Wdrapał się na pokład i po cichu rozejrzał za swoją własnością. Po przeczesaniu zewnętrznej części okrętu, udał się do środka. Jego uwagę przyciągnęła kabina, z której dochodziły d??więki, więc podszedł dyskretnie i uchylił lekko drzwi. W środku spostrzegł po lewej stronie leżących na łóżkach Adama i Ewę, oraz po prawej Choppera, który przy swoim biurku zajadał się watą cukrową, przygotowaną wcześniej przez Sanjiego. Otworzył drzwi nieco szerzej i wślizgnął się do środka, próbując nie wydawać żadnych d??więków swoimi ruchami. Zakradał się powoli do futrzaka, wyciągając swoje pulchne ręce w jego stronę, kiedy nagle kolejny jego krok wywołał małe skrzypnięcie.
- Hm? - uroczo zareagował Chopper, cały umorusany od waty.
Spanikowany kapłan szybko odwrócił się i pośpiesznie, lecz cicho, wczołgał swoją osobę pod łóżko jednego z pacjentów. Renifer spojrzał za siebie i ujrzał otwarte drzwi.
- Jest tu ktoś!? - zawołał.
Nie usłyszawszy odpowiedzi, wstał i wyszedł z pokoju rozejrzeć się po Sunny. Cumulus wyczołgał się i podszedł do biurka zwierzaka.
- Co my tu mamy? - zapytał sam siebie przeglądając znajdujące się tam zioła i lekarstwa, ukradkiem podjadając watę, która przypominała mu jego chmurki.


- O...jej... - Brooka zatkało. - Przykro mi...
- Taka jest niestety przykra prawda, szkieletor - odpowiedziała mu dziewczynka.
Zapadła cisza, muzyk po usłyszeniu całej historii, nie wiedział co powiedzieć.
- Właśnie dlatego nie chciałam nic mówić - przerwała chwilę milczenia Lucy. - Aby uniknąć takich niezręcznych momentów.
- A... wybacz - przeprosił Brook. - Możemy...
- Nie trud?? się - przerwała mu. - Nie ma sensu tego dalej ciągnąć, po prostu id?? pomóż swoim prawdziwym przyjaciołom.
- Hej! Nie mów tak! Przecież ty też nim jesteś, czyż nie?
Lucy nie odezwała się. Spojrzała na niego szklanymi oczami i obdarowała uśmiechem. Kościotrup zrobił kilka kroków w tył.
- Zobaczysz - odezwał się. - Jak będzie już po wszystkim, to ponownie porobimy coś razem. Słowo dżentelmena! - przyrzekł, po czym skoczył na dół.
Po wylądowaniu rozejrzał się uważnie i dostrzegł na sąsiednim końcu pomieszczenia zamkniętego w celi Zoro, oraz leżącego nieopodal, już związanego Usoppa. Wokół nich kręcili się także ludzie Servo. Część zajmowała się wytyczonym im zadaniem, a część sprawowała opiekę nad kapitanem i pilnowała wię??niów. Brook zignorował najkrótszą drogę przez mosty, na której byłby łatwo zdemaskowany i wybrał okrężną ścieżkę, wzdłuż ściany wielkiej groty. Zakradał się powoli chowając za kolejnymi celami i nierównościami skalnymi, kiedy coś chrupnęło pod jego stopami.
- Hm? - Spojrzał w dół.
Jego oczom ukazał się szkielet, właśnie pozbawiony przez muzyka swojej prawej ręki.
- Oj! Wybacz! - przepraszał go. - Nie chciałem cię zranić mój kościsty przyjacielu! Zaraz cię poskładam do kupy!
Schylił się i zaczął układać skruszoną kość z powrotem, niczym puzzle.
- No i proszę! - rzekł, kiedy skończył. - Jak nowa! Spróbuj poruszać.
Kościotrup niestety nie zareagował.
- Nie bąd?? taki nieśmiały - zachęcał trupa. - Przy mnie możesz czuć się swobodnie, yohoho! Może ci coś zagrać, co ty na to? Nie? No szkoda, szkoda... Nie musisz robić takiej miny. Wyglądasz jakbyś był na mnie zły. O co chodzi...? Czekaj! Czyżbyś... zazdrościł mi mojej fryzury? YOHOHO! MOJE AFRO, ŁAPY PRECZ! - warknął na niego, po czym oburzony ruszył dalej.


Luffy, Nami i Robin dotarli wreszcie na kolejne piętro. Ponownie uderzyła ich wszechobecna pustka, która zakłócona była jednym interesującym elementem - sejfem.
- Uuuu! - podekscytowała się Nami. - Czyżby udało nam się dostać na szczyt? Czy to nagroda!?
- Nie sądzę - pohamowała ją Robin - Przed nami powinny znajdować się jeszcze cztery zadania.
Kapitan przyglądał się obiektowi z zaciekawieniem.
- Haaa? - rozdziawiła usta zniechęcona. - Aż tyle?
- Na to wygląda - potwierdziła. - Poprzednie testy oparte były na kodeksie, którego treścią jest dziesięć przykazań dobrego człowieka.
- Eh, rozumiem... - straciła resztki nadziei. - W takim razie o co chodzi tym razem?
- Nie kradnij - rzekła. - To szóste przykazanie.
Nami zmrużyła oczy, zauważając ironię losu. Luffy dalej milczał będąc zapatrzonym i drapiąc się po brodzie niczym oczytany mędrzec.
- No cóż, jak nie można, to nie można, co poradzę? - tłumaczyła sobie. - Aczkolwiek... może po prostu zabierzemy co jest w środku i zlecimy na dół? Mamy Luffiego, jest z gumy, więc jakoś zamortyzuje upadek - kombinowała.
- Nie sądzę aby to się udało - zauważyła pani archeolog. - Jest tylko jeden sejf, więc tylko jedno z nas pójdzie na dno.
- Ah, no tak, racja - wyrzuciła swój pomysł z głowy. - Już raz spróbowaliśmy z Izvirem i nie da rady przeprowadzić tu żadnego przekrętu. Każdy idzie tam, gdzie zasłużył. Cóż, więc problem załat...
- TA METALOWA SKRZYNIA TO PRZYGODA!!! OTWIERAMY!!! - wydarł się Luffy wskazując palcem obiekt zainteresowania.
Nawigatorka wytrzeszczyła oczy.
- Co!? O czym ty gadasz!? Nie słyszałeś o czym mówiłyśmy? Nie otwieramy! W ogóle jaka przygoda? O co ci chodzi? - zadawała pytania jedno za drugim.
- Przygoda to podróż w nieznane! Zawartość sejfu jest nieznana! Otwarcie sejfu to przygoda! - wykrzyczał i ruszył w jego kierunku.
Nami stanęła przed nim próbując go zatrzymać, lecz słomiany w zaparte parł przez siebie. Nie minęła chwila, a zaczęli się szamotać.
- Puszczaj, przygoda czeka!!! - krzyczał próbując wyrwać się z rąk towarzyszki
- Ogarnij się! To tylko podpucha! - wrzeszczała na niego. - Wiem, że się nudzisz, ale nie wymyślaj głupich wymówek do wpakowania nas w kłopoty!
- Sama przed chwilę chciałaś to otworzyć!
- Ale zmieniłam zdanie!
Nawigatorka ledwo dawała radę utrzymać kapitana w ryzach.
- Luffy - wtrąciła się Robin. - Chciałabym dostać się na szczyt tej wieży, a otwarcie tego sejfu tylko skomplikuje wszystko, więc czy mógłbyś po prostu go zostawić w spokoju?
- O! - przestał się wierzgać, po czym uśmiech zagościł na jego twarzy - Okej!
- JAK TO OKEJ!? - Trzepała nim Nami. - MNIE SIĘ NIE SŁUCHASZ, A ROBIN TAK?
- Poprosiła mnie, więc spełniam prośbę.
Nami zaczerwieniła się ze złości i kontynuowała swoje wrzaski.
- Dziękuję. - Robin się uśmiechnęła.
- Spoko! - Odwzajemnił.
Zebrali się razem i ruszyli dalej.


Franky po przeszukaniu miasta, wracał właśnie na statek. Nie znalazł nigdzie syna Adama i Ewy, a mieszkańcy nie kwapiąc się z pomocą, siedzieli cicho w swoich domkach, kompletnie ignorując cyborga. Kiedy zbliżył się wystarczająco blisko do Sunny, usłyszał dobiegający z wnętrza hałas.
- Hę? Co się tam dzieje - zastanawiał się.
Po kilku kolejnych krokach drzwi prowadzące pod pokład otworzyły się z hukiem, a zza nich wyskoczył szalejący renifer w formie heavy point. Wymachiwał gwałtownie swoimi racicami, jakby walczył z niewidzialnym przeciwnikiem, dopóki Franky nie zdecydował się go zawołać.
- Hej, Chopper, co ty wyprawiasz!? - krzyknął do niego.
Załogowy lekarz odwrócił się gwałtownie i spojrzał na swojego kolegę.
- Wynocha potworze!!! - wrzasnął.
- Potworze? - zdziwił się cyborg. - Co jest grane? Chyba nie obraziłeś się o to, że nie dałem ci pokierować suuuper żelaznym piratem?
Renifer zeskoczył ze statku i rzucił się w stronę towarzysza.
- Twoje warczenie nie robi na mnie wrażenia!!! - ryknął na Frankiego, po czym posłał potężnego prawego sierpowego w jego korpus.
Mocno zaskoczony załogowy cieśla odleciał nieco do tyłu, ale spokojnie ustał na nogach.
- Ej, nie wiem co w ciebie wstąpiło, ale lepiej przestań, bo inaczej dostaniesz suuuper lanie! - wygrażał się.
Chopper nie kontaktując z rzeczywistością nie zważał na słowa swojego kompana i ponownie rozpoczął szarżę w jego stronę.
- W takim razie wybacz. - Franky przyjął pozycję defensywną. - Będę cię musiał uspokoić siłą!


- Skywalk! - Sanji używał swej techniki do spowolnienia procesu spadania, aby nie skończyć martwym przy kontakcie z podłożem.
Kiedy już wylądował, spostrzegł pod swoimi nogami stertę zwłok. Obejrzał je uważnie, lecz nie znalazł tam tego, czego szukał.
- Marimo przeżył upadek... - westchnął, po czym ruszył przez szczelinę.
Znalazłszy się w w środku góry, dokładnie rozejrzał się dookoła w celu zbadania sytuacji.
- Co to za miejsce? - Spojrzał na wyryte w ścianie litery. - Helkatraz?
Zamyślił się przez chwilę, gdyż ta nazwa wydawała mu się znajoma.
- Wiem! - przypomniał sobie, a mina mu zrzedła.
Dostrzegł właśnie swoich towarzyszy, którzy nie byli w zbyt korzystnej sytuacji.
- Usopp nieprzytomny, glonek przyskrzyniony jak małe dziecko i czołgający się Brook, który udaje martwego... - Wyciągnął papierosa i zdał sobie sprawę, że nie ma od czego odpalić. - Cholera, muszę pomóc im jak najszybciej, a potem spadamy z tej wyspy w trybie natychmiastowym!
Zrobił krok naprzód i spojrzał w dół.
- Tak jak myślałem...
Zeskoczył na najniżej zawieszony most, a z niego na malutki skrawek skały wystający z morza lawy. Schylił się bardzo uważnie i niemalże dotykając twarzą ognistej cieszy, odpalił sobie papierosa.
- Oooh... co za ulga - wydusił z siebie.
Wrócił z powrotem na wiszącą konstrukcję i ruszył na ratunek swoim załogantom.


Trójka słomków w wieży, miała przed sobą jeszcze trzy zadania, lecz dzięki wiedzy Robin przeszli przez nie błyskawicznie i bez żadnych problemów. Luffy na polecenie towarzyszki zachowywał się spokojnie, mimo tego, że strasznie go to nudziło. Na najwyższym piętrze, gdzie wykonywali ostatni test, nie było sufitu. Ich oczom ukazał się widok delikatnie zachmurzonego nieba.
- Nareszcie! - krzyknęła rozradowana Nami, po czym dostrzegła, że naprzeciw nich znajdują się wielkie wrota. - I jeszcze wyjście! Robin, mów co robimy, bo chce się juz stąd wydostać!
Po ukończeniu ostatniej próby, gigantyczne drzwi otworzyły się. Załoga uradowana końcem zmagań w wieży, przekroczyła próg, a ich oczom ukazał się iście boski krajobraz. Piękna, zielona polana, pokryta kwiatami o wszystkich kolorach, a wśród nich potężne drzewa gęsto otulone niebieskimi liśćmi. Na środku fontanna, która w towarzystwie tęczy, niczym spryskiwacz nawadniała wszystko dookoła. A w tym sztucznym deszczu, szereg pięknych, przemoczonych kobiet, odzianych w białe szaty. Do wiklinowych koszyków zbierały owoce zrzucane przez drzewa, uśmiechały się delikatnie do nowych przybyszy, a zza ich pleców, drobne anielskie skrzydła wychylały się nieśmiało. Na ich czele stary mędrzec o karłowatym wzroście, ubrany podobnie i z brodą białą jak śnieg, powoli zbliżał się do słomkowych.
- Witamy w raju! - krzyknął.

Nareszcie na górze
Dahaka

Król piratów

Wiek: 32
Licznik postów: 3,793

Dahaka, 08-10-2013, 16:25
- Mamooo! - szeptał mały chłopiec do swojej rodzicielki. - Długo jeszcze?
Kobieta klęczała przy ławce, na której siedział jej syn i ze złożonymi dłońmi, po cichu odmawiała modlitwę.
- Heej! - ponownie starał się przykuć jej uwagę.
- Cicho! - szepnęła do niego. - Nie widzisz, że wszyscy odmawiają pacierz? Nie przeszkadzaj!
Dzieciak spojrzał z niesmakiem na zgromadzony lud, który robił dokładnie to, co jego matka.
- Wiedziałem, że przyjście tutaj to strata czasu - burknął. - Padacie na kolana przed tą kulką... Nie rozumiem o co w tym chodzi...
- To nie jest żadna kulka! - warknęła cicho.
- Dla mnie tak właśnie wygląda - odpowiedział. - A jeśli nie, to co w takim razie?
Kobieta powstała i usiadła obok swojego syna.
- No co to jest? - zapytał ponownie szarpiąc ją za rękaw.
Spojrzała na niego z uśmiechem politowania i postanowiła darować sobie zbyteczne komentarze.
- Księżyc, mój drogi Enelku. Księżyc.


Rozdział 12: Immax


Po skończonym, porannym nabożeństwie ludzie rozeszli się do domów. Enel wraz ze swoją matką ruszył w kierunku portu.
- Jaaaaa... - rozdziawił szeroko usta. - Naprawdę na księżycu jest bóg?
- Oczywiście - odpowiedziała. - Myślisz, że do kogo wszyscy się modlą?
- Czaaad... - nie mógł wyjść z podziwu.
Chłopak był niesamowicie podekscytowany z powodu nowo nabytej wiedzy.
- A dlaczego akurat tam siedzi? - zapytał. - Nie mógłby przyjść tu do nas?
- Niestety nie - rozwiała jego nadzieje. - A siedzi tam dlatego, że opiekuje się zmarłymi.
- Zmarłymi?
- Tak. Jeśli będziesz dobrą osobą, to wtedy także tam pójdziesz. - Uśmiechnęła się.
Enel zmartwił się.
- A jak będę zły? - zapytał niepewnie.
- Wtedy zostaniesz strącony na Niebieskie Morze.
- Jak to!? - przestraszył się. - Tam mieszkają przecież niegodne nas małpy!
- Dokładnie. - Przytaknęła. - I popełniając grzechy, zniżasz się do poziomu tych prostych, głupich robaków, dlatego twoje miejsce jest z nimi!
Chłopiec zamyślił się głęboko.
- Oj, żartuję przecież! - Uśmiechnęła się. - Tak tylko się mówi, żeby zmusić dzieci do bycia grzecznymi.
- A, okej! - rozpogodził się.
Po kilku minutach znale??li się u celu swojej przechadzki.
- No i proszę! Jesteśmy na miejscu!
Dotarli do portu, przy którym trwały właśnie prace budowlane.
- Kiedy oni skończą tego Immexa w końcu? - zapytał swoją matkę.
- Immaxa synku, Immaxa. - poprawiła go. - Niedługo, z tego co wiem.
Rozglądała się w poszukiwaniu swojego męża, który był głównym projektantem powstającego dzieła.
- Kochanie! - dostrzegła go przy stercie materiałów.
Mężczyzna zauważył ją i z uśmiechem podszedł do swojej rodziny.
- Witajcie! Miryam, Enel, dobrze was widzieć!
- Ciebie też, Yosefie - odpowiedziała mu żona. - Mały chciał spędzić dzień przy tobie, więc ci go zostawiam.
- Jasne, nie ma problemu - ucałował ją, po czym zaczęli szeptać.
- Zabrałam go na mszę, bo za wszelką cenę chciał zobaczyć, co tam robimy.
- I jak poszło?
- Dobrze. Najwyższa pora aby zaznajomił się z tym wszystkim.
- Nie jest jeszcze za wcześnie?
- Jest już wystarczająco duży, żeby myśleć za siebie. Ile można go izolować od świata?
- Chyba masz rację...
- No... znajd?? mu jakichś kolegów, już czas...
Yosef przystał na jej propozycję, po czym się pożegnali. Ojciec zwrócił się do swojego syna.
- Dobra młody, ja jestem teraz bardzo zajęty, więc póki co id?? się pobaw z tamtymi dzieciakami. - Wskazał palcem na grupkę rówieśników jego syna, siedzących pod jednym z budynków.
Chłopiec zrobił jak mu kazano i udał się w ich stronę.
- Siema - przywitał się. - Jestem Enel.

Wkrótce zaprzyja??nił się z całą ekipą - Azarem, Ohmem, Shurą, Satorim i Gedatsu, a niedługo po tym, dzięki swoim głęboko ukrytym władczym zapędom. został ich liderem. Tygodnie mijały, a budowa Immaxa nieubłaganie zbliżała się do końca.

Pewnego razu, kiedy włóczyli się po Birce, Enel poruszył intrygujący go od jakiegoś czasu temat.
- Ej, jak myślicie, jakie są te małpy? - zapytał.
- Te z Niebieskiego Morza? - zaczął Shura. - Ojciec mówi, że są podobne do nas, ale zepsute.
- Zepsute? - zdziwiła się reszta.
- Nie słyszeliście? Oni tam ciągle prowadzą wojny, zabijają się, robią mnóstwo głupich rzeczy, wiecznie się kłócą i grzeszą.
- Śmieszne istoty - stwierdził Ohm. - Na co im to wszystko? Nic dziwnego, że są dla nas antywzorami i każdy nimi gardzi.
I tak właśnie było. Na Birce rzeczy takie jak nieprawidłowość, grzech, czy żałość, prawie że nie istniały. Istoty zamieszkujące to miejsce, były w swoim mniemaniu doskonałe, a jako społeczeństwo działali niczym perfekcyjny zegarek. Nie było głodu, nie było nierówności, liderzy wybierani byli bez obiekcji nawet jednej osoby. Śmierć dosięgała ich tylko ze starości lub bardzo sporadycznych wypadków, gdyż choroby się ich nie imały, a definicje takie jak morderstwo, wojna czy przestępstwo były dla birkanów abstrakcyjne. To kraina idealna, utopia o której marzyli ludzie. Prawdziwy raj.
- Aaaa... - Azara olśniło. - To dlatego gdy byłem mały, zawsze kiedy robiłem coś ??le, mama mówiła mi, że popełniam "ludzki błąd".
- Ty! Racja! U mnie też tak było! - zauważyła reszta.
Kontynuowali rozmowę jeszcze przez jakiś czas, lecz wizyta pewnego siedmioletniego dzieciaka odwiodła ich od tego skutecznie. Chłopiec ten na imię miał Urouge i choć lat miał niewiele mniej niż Enel i spółka, znany był ze swojej mocy, która często określana była jako "boska". Zawsze kiedy się spotykali, prosili siłacza, aby zademonstrował im swoją potęgę, co też czynił. Podnosił wielkie głazy, robił niezliczoną ilość pompek z siedzącymi na jego plecach kolegami, czy też rzucał przedmiotami z jednego krańca wyspy, na drugi.

Kolejne dni mijały, a wielka uroczystość z okazji zakończenia prac zbliżała się wielkimi krokami.
- Hej, chłopaki! - zawołał ich przywódca. - Co wy na to, żeby wspiąć się na tego całego Mimaxa?
- Immaxa. - poprawił go Azar. - To nie jest dobry pomysł. Po co włazić na coś tak wielkiego?
Rozczarowany odpowiedzią szef skierował wzrok na pozostałych kolegów.
- !!!!!! - Gedatsu starał się coś powiedzieć.
Enel westchnął.
- Otwórz usta - upomniał go.
- A! Zapomniałem! - wreszcie się odezwał. - Ja także nie popieram.
Shura i Ohm także odmówili, co zasmuciło lidera grupy.
- Pff... - prychnął. - W takim razie sam to zrobię.
Koledzy próbowali odciągnąć go od tego pomysłu, ale z racji tego, że szczyt konstrukcji był najwyżej położonym punktem na Birce, podświadomie chciał stanąć na szczycie, ponad wszystkimi.

Kilka dni pó??niej, z okazji ukończenie Immaxa, odbyła się oficjalna uroczystość, na której ojciec Enela miał wygłosić przemowę. Zgromadzeni w porcie birkanie świętowali w najlepsze, częstując się z umiarem przygotowanym jedzeniem i rozmawiając ze sobą o przyszłości, którą zaoferuje celebrowany projekt.
- Witam wszystkich zgromadzonych! - rozpoczął przemowę główny projektant.
Nastała cisza, a wzrok zgromadzonych został skierowany na niego.
- Zebraliśmy się tutaj, aby uczcić to wiekopomne wydarzenie, którego wszyscy jesteśmy świadkami. Projekt Immax... jest marzeniem. Naszym marzeniem, które zrodziło się setki lat temu. Marzeniem powrotu do boga! I z dniem dzisiejszym, dzięki temu potężnemu, latającemu statkowi, jesteśmy w stanie tego dokonać! Udało nam się stworzyć konstrukcję, która zabierze nas wszystkich do miejsca, z którego pochodzimy! Nie było to łatwe zadanie, ale po latach badań informacji zostawionych nam przez naszych przodków, w końcu dokonaliśmy przełomu i daliśmy radę odtworzyć technologię, dzięki której migracja z księżyca była możliwa! Wreszcie mamy umiejętności, które pozwolą nam zasilić tego kolosa i wzniosą go ku niebu! - Uniósł ręce wysoko w górę, a gromkie brawa rozbrzmiały po całej okolicy.
Okrzyki radości wypływały z każdej osoby, która była świadkiem tej przemowy. Marzenie powrotu na księżyc było przekazywane z pokolenia na pokolenie przez kolejne generacje birkanów od zamierzchłych czasów. Stało się ono ich sensem życia, które wpajano każdemu od momentu narodzin, przez co nikt nawet przez chwilę nie próbował zatrzymać się i zastanowić nad pewnym ważnym pytaniem: Skoro ich przodkowie mieszkali na księżycu i mimo wszystko zdecydowali się go opuścić, to musieli mieć jakiś ważny powód, dlaczego więc mają teraz wrócić do miejsca, z którego kiedyś celowo uciekli? I choć był jeden chłopiec, który został wychowany niemalże bez narzuconej wiary, nie miał on okazji dorosnąć i stworzyć trze??wego punktu widzenia opartego na logice, tak jak chciała jego matka.

Radość i gromkie brawa zostały szybko przerwane szokującą wiadomością od jednego ze stróżów Immaxa. Syn Yosepha, podczas próby wspinaczki po świeżo zbudowanym statku, stracił równowagę i spadł ze sporej wysokości. Chłopaka udało się go uratować, lecz doznał on poważnego urazu głowy i zapadł w krótką śpiączkę, która trwała kilka tygodni.

- Och, synku, jak dobrze, że jesteś - Matka ze łzami w oczach ściskała go patrząc jak powoli otwiera oczy.
Enel milczał, wydawał się zdezorientowany i jeszcze nie do końca przytomny po długim śnie.
- Biedaku mój, nie masz nawet siły mówić - współczuła mu.

Mijały kolejne dni, a Enel wracał do zdrowia, a przynajmniej tak niektórym się wydawało. Nie mówił zbyt wiele, ignorował swoją rodzicielkę, zachowując się jakby w ogóle jej nie znał. Był wyobcowany. Pewnego dnia spotkał się ponownie ze swoją grupą.
- Cześć - przywitali go koledzy, po czym Shura kontynuował - dobrze cię znowu widzieć! Martwiliśmy się o ciebie! Hej, słuchaj! Z racji tego, że cię nie było kawał czasu, zmieniliśmy usadziliśmy na pozycji lidera Azara!
Enel spojrzał nieprzychylnie na nowego szefa.
- Ponadto - wtrącił się Ohm - zdecydowaliśmy wymieniać się tą rangą co jakiś czas!
Były dowódca grupy nie był zbytnio zadowolony.
- Czy ten cały Maxim już odleciał? - zapytał.
- Taa, ze trzy tygodnie temu - odparł Azar. - Dobra chłopaki, idziemy!
Enel zniesmaczony jego poleceniem bez skrupułów podszedł go niego i zaczął okładać go pięściami.
- Enel! Co ty wyprawiasz! - krzyczeli jego towarzysze.
Nigdy nie byli świadkami tego typu sceny. Tutaj, na Birce, takie rzeczy nigdy nie miały miejsca, nikt nawet nie brał pod uwagę takich rozwiązań.
Zanim ich szok osłabł, było już po wszystkim. Azar leżał zakrwawiony na ziemi, wciągając swoje ostatnie porcje powietrza przez ledwo otwarte usta.
- Nikt nie będzie stał nade mną - odparł chłodno Enel.

I tak oto młody chłopiec, jedyny nieskażony ślepą wiarą, niczym przez boską interwencję, miał zostać nawrócony na dobrą ścieżkę. Lecz gdzieś po drodze, coś poszło nie tak. W momencie nawrotu, jego umysł zszedł w złą uliczkę, został napadnięty przez dwa odmienne spojrzenia na rzeczywistość. Przemaglowany przez nie, wreszcie powrócił i po kilku tygodniach wypuścił chłopaka na świat, z zupełnie nową wizją boga i wiary, która została zagnieżdżona w jego głowie...


*****************************************


Sanji biegł w kierunku swoich towarzyszy, starając się pozostać niewykrytym jak najdłużej. Kiedy był już kawałek za połową drogi, jeden z ludzi Servo zauważył go w oddali i rozkazał swoim załogantom zawalić most. Chwilę im to zajęło, ale w końcu odnieśli sukces. Sanji widząc co się dzieje zeskoczył z konstrukcji.
- Skywalk! - Odbijał się od powietrza, aby po chwili wpaść między adwersarzy i siać pożogę swoimi butami. Przeciwnicy padali jeden za drugim, nie mając absolutnie żadnych szans na sukces.
Wśród całej zawieruchy, na ziemi leżała starta kości, która modliła się, aby nikt jej nie zdeptał.
- Aaaj! Co robić? - Kościotrup zastanawiał się mocno. - Wstać i walczyć czy dalej udawać nieżywego... Chwila! Przecież ja już jestem nieżywy, yohohohoho!!! - Zebrał się do kupy i powstał. - Zapraszam do mnie, po skopany zad! - wykrzyczał, a jego głos odbił się echem.
Naokoło panowała cisza, a jedyną ruchomą rzeczą były unoszące się tumany kurzu.
- Już po wszystkim Brook - odparł Sanji siedząc na starcie nieprzytomnych piratów.
- Ha!? Jak to!? Nic nie zostało!? To po co ja się w ogóle skradałem w takim razie!? Bez sensu! - Padł na kolana i zaczął uderzać pięścią w ziemię. - Wszystko... na marne....
Chwila spokoju szybko została przerwana przez jednego z załogantów.
- Ej, kucharzyno! - zawołał Zoro. - Wypuść mnie może, co?
- Sam się wypuść tępaku - odpyskował. - Nie moja wina, że dałeś się złapać.
Zielonowłosy poczerwieniał ze złości na twarzy, a ciśnienie mu wzrosło stanowczo.
- Ożesz tyyyy...! - wymamrotał przez zaciśnięte zęby.
Kucharz wstał i podszedł do leżącego nieopodal Usoppa.
- Wstawaj! - Stuknął go w czoło.
- AŁAAAAAA!!! - zawył snajper, po czym zerwał się na nogi. - Co ty wyprawiasz!? Prawie mi czaszka pękła! - Skakał dookoła trzymając się za głowę i wrzeszcząc.
- Ledwo cię dotknąłem przecież...
Długonosy na zmianę krzyczał to z bólu, to na Sanjiego, kiedy nagle ktoś przerwał jego histeryzowanie.
- Wy...
Wszyscy spojrzeli w miejsce z którego dochodził głos.
- Nie myślcie sobie, że jesteście tacy silni - mówił Servo podnosząc się z ziemi.
Zoro uśmiechnął się szyderczo pod nosem
- O, ty dalej żyjesz?
- Heh, przyznam, że nie doceniłem cię wcześniej, ale teraz to bez znaczenia.
- Taa? A to niby dlaczego? - cwaniaczył szermierz.
- Bo jesteś zamknięty w klatce, a twoi załoganci nie chcą ci pomóc.
Mina mu szybko zrzedła.
- ...Cholera... głupi kucharzyna... - bełkotał pod nosem.
Quinto podniósł swój olbrzymi miecz i chwycił go w obie ręce.
- Kto chętny do walki? - zapytał.
Sanji już miał dać mu odpowied??, kiedy to Brook wyciągnął z laski swoje ostrze.
- Przez to głupie skradanie nie zrobiłem nic pożytecznego, więc teraz czas na rekompensatę!
Kucharz uśmiechnął się pod nosem i zdecydował się stanąć z boku.
- Proszę bardzo - pozwolił mu działać.
Servo zmierzył wzrokiem załogowego muzyka.
- Mano a mano, co? - Nabrał pewności siebie. - Lepiej dla mnie.
- Nie cieszył bym się tak na twoim miejscu.
- Pff... - prychnął. - Skończ gadać i dawaj!
- Jak sobie życzysz!



Stary mędrzec uważnie przyglądał się Luffiemu i jego towarzyszkom. Był wyra??nie czymś rozczarowany.
- Hmmm... - westchnął. - Jestem Gammal, chod??cie za mną.
- Okej! - odparł Luffy.
- Chwileczkę - wtrąciła się Nami. - Może na początek jakieś małe wyjaśnienie? Co to za miejsce, o co chodzi z tą wieżą i w ogóle co się tu dzieje?
Robin dostrzegła skrzydła wystające zza pleców dziadka, kiedy ten się odwrócił.
- Wygląda na to, że to jedna z niebiańskich wysp - zauważyła. - Te skrzydła... musicie być birkanami, czyż nie?
Starzec był pod wrażeniem.
- Widzę, że wiecie co nieco o Białym Morzu, więc nie ma sensu karmić was wizją raju, prawda? Chod??cie ze mną, a wszystko stanie się jasne.
Załoga zgodziła się i ruszyła razem z nim w kierunku widniejących nieopodal domków.
- To co tutaj widzicie, to nasz ogród, zwany Eden - zaczął opowiadać po drodze. - Jest to zdecydowanie najpiękniejsze miejsce na całej wyspie.
Załoga oglądałem z zachwytem wspaniały, kolorowy krajobraz jaki ich otaczał. Woń zielonej trawy, niebieskich drzew i kolorowych kwiatów komponowała się w iście rajski dla nozdrzy zapach, a kunsztowna fontanna delikatnie spryskiwała ich chłodną wodą, orze??wiając i wprawiając w lepszy nastrój.
- Jak tu pięknie! - Nami padała z wrażenia. - I ten cudny zapach! Coś wspaniałego, mogłabym tu zamieszkać!
- Aa! - krzykną nagle Luffy, kiedy zauważył, że zbierane przez kobiety niebieskie owoce są dokładnie tymi samymi, które jadł na dole.
Rzucił się do najbliższego drzewa i przy pomocy swoich gumowych rąk począł zbierać plony, od razu wszystko zjadając.
- O, więc to wy aż tym stoicie - Nawigatorka odniosła się do fenomenu spadającego pożywienia w znajdującym się na dole mieście, po czym dodała pod nosem - wiedziałem, że ten raj to ściema...
Kiedy Luffy skończył się upychać, ruszyli dalej, w kierunku wioski. Był to teren ładny, pełen zieleni i kwiatów, lecz już nie tak bardzo w nie obfity, jak ogród. Słomiani idąc wydeptaną ścieżką między kolejnymi domostwami, oglądali rodzinną sielankę jaka miała miejsce w małych ogródkach przy każdym budynku. Co przykuło uwagę Nami i Robin, to fakt, że większość mężczyzn nie posiadała skrzydeł.
- Hej, Robin! - szepnęła nawigatorka. - Czy to nie są czasami ludzie z tego miasta na dole?
- Na to wygląda - odpowiedziała. - W każdym razie, na pewno nie są birkanami... Hmm? - mruknęła pytająco. - Dostrzegła wśród wszystkich dzieci jednego odmieńca, który podobnie jak większość mężczyzn na tej wyspie, cechował się brakiem skrzydeł.
- Tutaj się rozdzielamy - rozproszył jej uwagę starzec.
Stali przed rozdrożem. Jedna ścieżka prowadziła na małe wzniesienie i zwieńczona była małą posiadłością o standardach i rozmiarach nieco wyższych, niż domki, które przed chwilą minęli, a druga wydeptana była wzdłuż owego wzniesienia, na krawędzi wyspy. Przed załogą stał ponury mężczyzna, który gabarytami mógł konkurować z samym Białobrodym. Nosił na sobie tylko lu??ne, białe spodnie, a stopy i niesamowicie umięśniony tors miał odkryte. Wyraz jego twarzy był typowo zbirowaty i momentalnie wywoływał przerażenie, a kompletnie łysa i wypolerowana głowa bynajmniej nie sprawiała, że wyglądał bardziej przyja??nie. Spoglądał gro??nie na załogę słomianych i swoją mimiką wyra??nie dawał znać, że ich nie lubi.
- Bąd??cie grzeczni, a nie będę musiał połamać wam wszystkich kończyn - odezwał się głosem tak niskim, że aż wydawał się nieludzkim.
Rudowłosą obleciał paniczny strach, przez co szybko schowała się za swoim kapitanem.
- To jest... Michał - przedstawił go starzec. - Nie bąd?? niemiły Michał, to nasi goście, pamiętasz?
- M-Michał? - zdziwiła się Nami, a przerażenie natychmiast się ulotniło. - Na pewno nie Terminator albo Zabijaka albo coś w tym stylu?
- Siema Michał! - przywitał się Luffy i wyciągnął rękę.
Michał jednak nie był zbyt wesoły i nie odwzajemnił gestu.
- W każdym razie - wtrącił się mędrzec - wy, panienki idziecie ze mną tędy, a pan pójdzie z Michałem do posiadłości starszyzny.
- Przepraszam, ale czy mogłabym także udać się tam gdzie Luffy? - zapytała Robin
Dziadek zastanowił się przez chwilę.
- Taaak... - zaczął niepewnie - ale pó??niej. Najpierw chod??cie ze mną, a kiedy wszystko z wami omówię, wtedy dam ci wolną rękę, okej?
- W porządku - przystała na propozycję.
Ekipa rozdzieliła się i każdy ruszył w wyznaczonym kierunku.

- Ej, czemu się nie przywitałeś ze mną? - zapytał Luffy w drodze na górę.
- Nie mam takiego obowiązku, nie lubię cię i nie chcę abyś do mnie mówił - odparł sucho. - Jeśli ci życie miłe, to będziesz robił co ci każe i siedział cicho, zrozumiano?
Gumiak posmutniał..
- No dobra, Michał, niech ci będzie...

Z Michałem nie ma żartów!

CDN
Smoker

Kapitan z nowego świata

Licznik postów: 422

Smoker, 08-10-2013, 19:17
Przeczytane. Zastanawia połączenie Enela, Urogua i wyspy...
Rain

Król piratów

Licznik postów: 3,825

Rain, 08-10-2013, 22:48
Dahaka napisał(a):- To jest... Michał - przedstawił go starzec. - Nie bąd?? niemiły Michał, to nasi goście, pamiętasz?
- M-Michał? - zdziwiła się Nami, a przerażenie natychmiast się ulotniło. - Na pewno nie Terminator albo Zabijaka albo coś w tym stylu?
- Siema Michał! - przywitał się Luffy i wyciągnął rękę.
Michał jednak nie był zbyt wesoły i nie odwzajemnił gestu.
- W każdym razie - wtrącił się mędrzec - wy, panienki idziecie ze mną tędy, a pan pójdzie z Michałem do posiadłości starszyzny.
- Przepraszam, ale czy mogłabym także udać się tam gdzie Luffy? - zapytała Robin
Dziadek zastanowił się przez chwilę.
- Taaak... - zaczął niepewnie - ale pó??niej. Najpierw chod??cie ze mną, a kiedy wszystko z wami omówię, wtedy dam ci wolną rękę, okej?
- W porządku - przystała na propozycję.
Ekipa rozdzieliła się i każdy ruszył w wyznaczonym kierunku.

- Ej, czemu się nie przywitałeś ze mną? - zapytał Luffy w drodze na górę.
- Nie mam takiego obowiązku, nie lubię cię i nie chcę abyś do mnie mówił - odparł sucho. - Jeśli ci życie miłe, to będziesz robił co ci każe i siedział cicho, zrozumiano?
Gumiak posmutniał..
- No dobra, Michał, niech ci będzie...

Z Michałem nie ma żartów!

CDN

To się rozumie samo przez się :3 I approve this.
Dahaka

Król piratów

Wiek: 32
Licznik postów: 3,793

Dahaka, 09-10-2013, 15:10
Rain zacząłeś dopiero czytać, czy już wcześniej się zapoznałeś, ale nie komentowałeś Big Grin?

No i dzięki wam za komenty Smile

Urogue i Enel wystąpili tylko gościnnie i nie mają nic więcej wspólnego z tym fikiem. (niestety Tongue) Nie liczcie na to, że się pojawią.
Smoker

Kapitan z nowego świata

Licznik postów: 422

Smoker, 09-10-2013, 18:43
Cytat:Urogue i Enel wystąpili tylko gościnnie i nie mają nic więcej wspólnego z tym fikiem. (niestety Tongue ) Nie liczcie na to, że się pojawią.

Łee, lubię obu. Big Grin
Asta

Piracki oficer

Licznik postów: 603

Asta, 09-10-2013, 19:57
Dahaka bardzo fajnie się czyta Twoje twory, jednak chciałbym zobaczyć jak radzisz sobie z budowaniem epickich pojedynków. Mam nadzieję, że w tej historii znajdzie się na to miejsce Smile
SZALOMKA
Dahaka

Król piratów

Wiek: 32
Licznik postów: 3,793

Dahaka, 15-12-2013, 19:41
Okej. Miałem rozdział na ukończeniu, ale odkąd zacząłem w studia dostałem syndromu "nie no, jest już pó??no, nie zdołam zrobić niczego konkretnego, więc pooglądam śmieszne obrazki na internecie" i jakoś tak się to wlokło i wlokło Tongue Teraz dwa i pół tygodnia wolnego będzie, więc obiecuję, że pchnę to w kierunku końca.

W każdym razie, duuużo czasu minęło, więc pewnie zainteresowanie będzie nikłe, a większość, jak nie wszyscy, już nie pamięta o co chodzi i w ogóle. Nie chce mi się pisać streszczenia, więc po prostu jak jest czegoś nie ogarniacie, nie pamiętacie, nie rozumiecie, to piszcie i ja wszystko wytłumaczę Tongue
Sam sobie musiałem wszystko odświeżyć, żeby się w tym wszystkim nie zaplątać, bo jeden zły dialog i już będzie dziura. Mimo, że jej nie zauważycie, to ja ją zauważę prędzej czy pó??niej i się z tym będę ??le czuł. Na dobrą sprawę, jak to czytałem ponownie, to miałem moment, w którym coś nie do końca kliknęło z tym co było parę rozdziałów pó??niej, ale nie jest to jakieś spore, więc whatever Big Grin + po kilku miesiącach, kiedy do tego powraca, widzę jaki cienki jestem w pisaniu xD Tzn. pó??niejsze rozdziały, choć trochę biedne stylistycznie, da się czytać okej, tak te pierwsze to momentami niezły kosmos dla mnie Big Grin Ale widzę, że poprawa nastąpiła, przynajmniej IMO, więc się z tego cieszę Big Grin

Dobra, małe przypomnienie kto gdzie i co
Luffy, Nami i Robin przeszli przez wieżę i są na podniebnej wyspie. Tam spotkali starucha Gammala których ich oprowadza. Laski poszły z nim brzegiem wyspy, a Luffy poszedł z osiłkiem Michałem do domu starszyzny na wzgórzu.
Brook, Sanji, Zoro i Usopp są na dole w więzieniu. Brook właśnie zaczyna walczyć z Servo(którego wcześniej Zoro zdjął na hita, ale jednak nie do końca, jak widać). Zoro siedzi zamknięty w klatce po tym jak Zawebe pozamiatał towarzystwo i go tam zamknął(dobrowolnie) + pamiętajcie, że wyrzucił jedną z katan Zoro do lawy, wieć zielony ma już tylko dwie. Usopp gdzieś tam leży, bo został wcześniej KO przez Zawebe.

Chopper dostał świra i walczy z Frankym w centrum miasta.

No tyle starczy chyba, jak coś to pytać.

Rozdział 13: Rasa doskonała

Robin, Nami i Gammal podążali wzdłuż wzniesienia, kierując się do ukrytej na krańcu wyspy jaskini. Dziewczyny podziwiały widok na bezkresne niebo i powoli zachodzące słońce, do momentu, aż przed dojściem do celu, ścieżka, którą się kierowali przecięła miejscowy cmentarz.
- To miejsce zmarłych - szepnął starzec. - Proszę, zachowajcie ciszę.
Panie posłuchały polecenia i kontynuowały swą przechadzkę w bezgłosie. Zanim jednak opuściły miejsce wiecznego spoczynku, uwagę Robin przykuła jedna rzecz, a mianowicie imiona znajdujące się na nagrobkach. Zaskoczyło ją to, że zdecydowana większość grobów należała do kobiet.

- ...nie wydaje ci się to dziwne? - rozmawiała z Nami po opuszczeniu cmentarzyska.
- Hmm... - zastanowiła się. - W sumie, jak teraz o tym wspomniałaś, to pamiętam jak Sanji zauważył w mieście na dole, że większość mieszkańców jest płci żeńskiej. Może jest to jakoś powiązane?
- Możliwe - przytaknęła.
Po niedługim czasie dotarli wreszcie do tajemniczej groty, której wnętrze spowijała ciemność.
- Trzymajcie się blisko mnie – poradził dziewczynom Gammal. - Musimy przejść kawałek, zanim dojdziemy do oświetlonej części.
Nami i Robin wymieniły się spojrzeniami i przygotowane na wszystko, ruszyły za dziadkiem, do środka. Podążały po omacku przed siebie, starając się zachować czujność.
- Tędy, tędy! – kierował nimi starzec.
Po chwili bezpiecznie dotarły do miejsca, z którego widać było światełko na końcu tunelu. Widząc lepiej gdzie stawiają nogi, z każdym krokiem ich czujność powoli malała. I właśnie wtedy, kiedy poczuły się już bezpieczne, dwa silne uderzenia w tył głowy, pozbawiły ich przytomności.


Servo i Brook toczyli zaciekł bój na oczach reszty słomianych kapeluszy, wymieniając się kolejnymi, szybkimi atakami.
- Muszę przyznać, że jestem zaskoczony twoją umiejętnością władania tym wielkim mieczem - skomplementował wroga Brook, po czym spróbował d??gnąć go w brzuch.
Servo uskoczył i z potężnym zamachem, horyzontalnie zaatakował lewy bok swojego przeciwnika.
- Aaaj! - krzyknął szkielet i ledwo zdążył unieść swój miecz, który zablokował atak.
Quinto uśmiechnął się pod nosem i zaczął przełamywać powoli jego defensywę.
- Blokowanie nic ci nie da - rzekł, po czym pchnął swoją broń z całych sił i wystrzelił Brooka w samo centrum pomieszczenia. Dreszcz przeszedł przez jego kości na widok znajdującej się pod nim lawy, lecz udało mu się zachować zimną krew. Lecąc ponad mostami, wbił swój oręż w kamienną podstawę jednego z nich i gwałtownie zatrzymał się w miejscu, bezpiecznie lądując na swoich nogach.
- Było blisko - skwitował kościsty.
- Hej, Brook! - krzyknął Zoro. - Przecież ten koleś jest taki słaby!
Sanji postanowił przytrzeć nosa swojemu załogantowi.
- Pewnie dlatego wylądowałeś w klatce? – rzekł.
- Zamknij się, blondasie!
Brook spróbował unieść swój miecz, lecz ten zaklinował się w kamieniu.
- Na słabego... to on... nie wygląda... - siłował się ze swoją bronią.
Servo kroczył powoli w kierunku mostu, spoglądając na swojego przeciwnika z wielką pewnością siebie i nieco szyderczym uśmieszkiem na twarzy.
- To dlatego, że skorzystałem z prezentu, jaki podarował mi mój szef - odezwał się. - Nie doceniłem tego zielonego i mi się dostało, więc teraz idę na całość!
Kiedy był już na miejscu, chwycił za rękojeść swojej broni i uniósł ją wysoko, przygotowując się do cięcia.
- O nie... - westchnął szkielet, gdy zobaczył jak ostrze przeciwnika zaczyna opadać.
Liny utrzymujące mu grunt pod nogami zostały przecięte jednym szybkim ruchem rąk Servo, a cała konstrukcja poczęła się zapadać. Przeciwległa strona mostu nie dała się zerwać, dzięki czemu zawisnął on przy skalnej ścianie po drugiej stronie pomieszczenia.
- Nie jest dobrze - skomentował Usopp, obserwując jak Brook wisi kilka centymetrów nad lawą, kurczowo trzymając się swojego zaklinowanego miecza.
Kościotrup oparł nogi o skały i odpychając się od nich, próbował wyciągnąć swoją broń.
- Ja cię bardzo proszę, we?? się odklinuj! - mówił zniecierpliwiony.
Quinto zamachnął się i potężnym rzutem posłał swoją bronią w kierunku oponenta. Miecz zbliżał się w błyskawicznym tempie, lecz Brook nie dał się zaskoczyć. Podciągnął się do góry i cudem uniknął zabójczego ataku, a wielki miecz wbił się w skalną ścianę, tworząc podest, na którym kościsty mógł stanąć, co też zrobił. Ponownie złapał za rękojeść swojej broni i spróbował ją wyciągnąć. Nagle poczuł drganie pod nogami. Ostrze przeciwnika powoli wydostawało się ze skały, jakby ktoś próbował je wyciągnąć.
- Co jest!? - zdziwił się, po czym spojrzał na Servo, który stał z wyciągniętą przed siebie ręką i uśmiechał się szyderczo.
- To przeklęty miecz - odpowiedział na pytające spojrzenie kościotrupa. - Kiedy znajdzie nowego właściciela, nie opuszcza go, aż do jego śmierci. Jak widać ma to swoje zalety.
Miecz szarpnął Brookiem i począł lecieć w kierunku Servo. Szkielet puścił swój oręż i dał się porwać latającej broni. Stojąc na nim, starał się utrzymać równowagę, niczym surfer na swojej desce pośród gwałtownych fal.
- Nie zapominaj, że każdy medal ma dwie strony! – krzyknął po chwili, po czym zeskoczył z pędzącego ostrza i z całej siły kopnął w jego rękojeść. Miecz obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i skierował czubkiem w swojego właściciela.
- Nie!!! – wydarł się Servo, lecz było już za pó??no. Nie minęła sekunda, a w jego ciało wbił się kawałek żelastwa, którym od wielu lat wojował na morzach. Siła uderzenia odrzuciła go gwałtownie do tyłu i posłała na łopatki. Brook spadając w przepaść zdołał złapać się jednej z lin utrzymujących mosty, po czym wciągnął się wyżej.
- Faktycznie słaby - podśmiechiwał się Sanji, spoglądając na rozwścieczonego, zielonowłosego szermierza. - Brook! Chod??, pomogę ci wyciągnąć ten miecz!
- Dobra! – odpowiedział, po czym ruszyli.

Usopp przeszukiwał ciała nieprzytomnych załogantów Servo, starając się znale??ć klucz, który uwolniłby szermierza.
- Hej, Zoro - zaczął rozmowę. - Ten koleś mówił, że coś dostał od swojego szefa... O co mu chodziło? Nie widziałem, aby użył czegokolwiek innego, poza swoim mieczem? Jak walczył z tobą, to z niego nie korzystał?
- Korzystał... Pewnie blefował, albo majaczył – odpowiedział. – Zresztą, teraz to już nieistotne.
- A co jeśli jego szef, to jakaś gruba ryba? Co!? – zaczynał lekko panikować.
- Wtedy go przetnę.
- TO NIE TAKIE PROSTE!!!

- Hej, Brook – odezwał się Sanji.
- Tak?
- Zabieramy ten miecz i wychodzimy stąd jak najszybciej – zabrzmiał poważnie.
- Hę? – zdziwił się szkielet. - Dlaczego?
- To miejsce to Hellkatraz, pierwsze, oficjalne więzienie stworzone kilkaset lat temu na zlecenie światowego rządu!
- Serio? – pytał dalej nieco zaskoczony. - Nie wygląda gro??nie.
- Bo nie jest – zaczął opowiadać kucharz. - Przy Impel Down wygląda jak plac zabaw, ale miało bardzo dobre zabezpieczenia. Wystarczyło, że jeden więzień wyjdzie z klatki i system autodestrukcji uruchamiał się natychmiastowo. Lawa, która znajduje się pod nami nie jest naturalna. To miejsce w ogóle nie jest wulkanem, a zwykłą góra, w której ktoś wykopał gigantyczną przestrzeń i jej dno zalał tą ognistą substancją, prawdopodobnie przy użyciu diabelskiego owocu. W każdym razie, odpowiednie mechanizmy, które tu zainstalowano, powodowały, że poziom lawy podnosił się, aż całkowicie wypełnił pomieszczenie, zabijając wszystkich w środku.
- Zaraz, zaraz... – przerwał mu Brook. - Nawet strażników?
- Nie było tutaj strażników. Raz w tygodniu dostarczano jedzenie i wodę, wię??niowie byli karmieni i to wszystko, przez resztę czasu nikt nie pilnował tego miejsca. Ucieczka była prawie niemożliwa, ale nawet jakby jakimś cudem komuś się to powiodło, to i tak czekała go śmierć poprzez spalenie na popiół.
- Aaaa, to wyjaśnia te wszystkie szkielety leżące na około... – zaobserwował Brook.
- No nie do końca. Oni umarli z głodu. Rząd uznał to więzienie za zbyt niedopracowane i niestabilne, dlatego też kompletnie się od niego odciął, zostawiając wię??niów na pewną śmierć. Mechanizm nigdy nie został włączony. Na dobrą sprawę, to nie wiadomo czy w ogóle istnieje. To mógł być zwykły blef mający na celu zastraszenie wię??niów, w końcu z jakiegoś powodu okrzyknięto je niedopracowanym... W każdym razie, lepiej dmuchać na zimne, więc zmywamy się stąd najszybciej jak tylko możemy.

Luffy i Michał dotarli wreszcie do umieszczonej na wzniesieniu posiadłości i stanęli przed gustownymi drzwiami prowadzącymi do środka. Osiłek zapukał, a już po chwili odziany w białą szatę mężczyzna stanął u progu.
- Dziękują Michale – odezwał się. – Ja się zajmę resztą.
Zaprosił Luffiego do środka, a dużego mężczyznę odesłał z powrotem.

Po kilkunastu minutach Nami odzyskała przytomność, a jej oczom ukazało się niewielkie pomieszczenie wypełnione celami, w których znajdowały się same kobiety. Większość z nich spała, a te przytomne wpatrywały się ślepo w ścianę, bąd?? rozmawiały szeptem ze sobą.
- C-co się dzieje? – zapytała trzymając się za potylicę, ciągle czując pulsujący ból.
- Witamy w naszych skromnych progach – ktoś jej odpowiedział. – Kim jesteś? Nie kojarzę cię z Terry...
Nawigatorka spojrzała za siebie i dostrzegła drobną, wychudzoną kobietę.
- Ah, tak, przybyłam tutaj na statku wraz z moją załogą i koniec końców wylądowaliśmy tutaj.
- Z własnej woli? – zapytała.
- Jeśli pytasz o to, czy Cumulus nas omamił swoimi bajkami, to odpowied?? brzmi – nie.
- No, to chociaż tyle dobrze. My wszystkie byłyśmy tak zaślepione, że same wpychałyśmy się do tej wieży, mimo tego, że Cumulus nas nie zachęcał... Wysyłał tylko mężczyzn ćwok jeden, przez co czułyśmy się urażone.
- Tylko mężczyzn? – konkretnie się zdziwiła. - Nie no, to już jest jakieś dziwne, na dole w mieście niemalże same kobiety, tutaj na cmentarzu leżą w większości osobniki płci żeńskiej, i teraz to miejsce, oczywiście bez śladu mężczyzn. O co tu chodzi?
- Szczerze powiedziawszy, to nie mam zielonego pojęcia. Jedyne co ten staruch nam powiedział, to „wykorzystujemy ich do własnych celów, płeć żeńska jest zbędna”.
- Dokładnie tak! – zabrzmiał nagle głos u wejścia do komnaty, w której spoczywali wię??niowie. – Jesteście wykorzystywani, bo do tego zostaliście stworzeni, aby służyć swoim bogom, czyli nam!
- Ty! – krzyknęła Nami. – Wiedziałam, że coś knujesz, ale i tak dałam się podejść! Arghh...
- Oczywiście – przytaknął Gammal. – Jesteś tylko człowiekiem, głupim i naiwnym stworzeniem.
- Ah, tak? A ty kim niby jesteś? Nie-człowiekiem? Jedyne co nas różni to skrzydełka. Gdybym ci je wyrwała, byłbyś taki sam! – krzyczała na niego.
- Typowy pogląd na świat wśród waszego małego, śmiesznego gatunku. Jesteście nikim, śmieciami, pasożytami, nazwijcie to jak chcecie. Nasi przodkowie przez wiele lat obserwowali was z góry, widząc jak wznosicie do nas modły, wybijacie się nawzajem, mordujecie, kradniecie, niszczycie. Tam na dole, panuje jeden wielki chaos. Chaos, którego nie umiecie kontrolować. Niedorzecznym jest przyrównywanie WAS do NAS. Harmonia, ład i spokój, to jest wyznacznikiem dobrego gatunku, a wy nie macie się czym chwalić w tej kwestii! To MY jesteśmy rasą doskonałą!!! – dosadnie zaakcentował ostatnie zdanie.
Zapadła chwilowa cisza, która po chwili została przerwana przez nawigatorkę.
- Łał, potworny z ciebie rasista i szowinista w jednym, wiesz? – wytknęła mu.
- Rasista? Szowinista? A cóż to takiego?
Na twarzy Nami pojawił się szyderczy uśmiech.
- Takie śmiecie, dziesięć razy gorsze od ludzi!
Gammal zaczerwienił się ze złości i gwałtownie podniósł głos
- Ty!!! Taki robak jak ty, nie będzie mnie obrażać!!! – wydarł się. - Michał!!!
Wielki mężczyzna wrócił przed chwilą i stał za swoim panem, lecz już bez towarzystwa Luffiego.
- Zabierz ją na zewnątrz i wymierz karę! – rozkazał mu Gammal.
Jak mu powiedział, tak zrobił. Związał ręce i nogi nawigatorki, po czym złapał za jej włosy i wytargał ją na świeże powietrze.
- Puszczaj, dupku! – próbowała się wyrwać, lecz jej drobne, kobiece ciało było niczym w porównaniu do kilogramów masy mięśniowej Michała. Napastnik rzucił ją na ziemię twarzą w dół i zerwał średniej długości, cienką gałą?? z drzewa, obok którego stali.
- Co ty wyprawiasz? - krzyczała, próbując się podnieść.
Michał zamachnął się i szybkim ruchem wymierzył bolesny cios w plecy rudowłosej. Wrzask nawigatorki rozbrzmiał głośno, lecz niemalże nikt nie był w stanie usłyszeć jej cierpienia. Nikt, oprócz jednej osoby. Tej, która znajdowała się najdalej od niej. Tej, która właśnie wisiała tuż nad wrzącą lawą, próbując wyciągnąć zaklinowany w skale miecz towarzysza. Tej, która najbardziej nienawidziła, gdy damom działa się krzywda.
- Co się dzieje, Sanji? – zapytał go Brook, widząc jego zrzedniętą minę.
Kucharz nie odpowiedział, jednym porządnym kopnięciem wydostał broń Brooka i przy pomocy Sky Walka zerwał się do góry. Podleciał do sklepienia, na którym stało miasto i bez problemów przebił się przez samo jego centrum. Przed oczami ukazał mu się Franky w formie centaura, który ujeżdżany był przez Monster Choppera. Mimo tego, jego uwaga nawet przez chwilę nie skupiła się na tym groteskowym obrazie.
- Franky! – zawołał go. – Wystrzel mnie na szczyt tej wieży.
- Nie widzisz, że jestem trochę zajęty? Chopper zwariował!
- Po prostu to zrób - odparł chłodno kucharz.
Cieśla powierzgał się i zrzucił z siebie swojego kompana, po czym wycelował swoje działo w górę, a sanji podleciał pod sam celownik.
- Super Coup De Vent!!! – krzyknął Franky, a potężna fala stężonego powietrza wystrzeliła kucharza z zawrotą prędkością w górę. Sanji mknął niczym rakieta w stronę szczytu, dodatkowo odbijając się przy pomocy swojej techniki, jeszcze bardziej zwiększając prędkość. Odległość jaką musiał pokonać nie była mała, a z każdą kolejną sekundą, grawitacja odrobinę go spowalniała. Ilość siły, jaką musiał włożyć, aby dolecieć na górę w tak szybkim tempie, była duża. Na tyle, aby przyprawić mu ból. Lecz nie to było problemem. Problemem było cierpienie kobiety, która zbierała kolejne chłosty od swojego oprawcy. Haki kucharza wyostrzyło się do tego stopnia, że był w stanie odczuć każde kolejne uderzenie. I z każdym z nich, jego gniew rósł. Jego ??renice zmniejszały się coraz bardziej, a serce biło mocniej. Nawigatorka była już na granicy omdlenia, zbierając bat za batem, starała się pozostać silna i wstrzymywała łzy.
- Teraz przeproś za tę obrazę!!! – krzyczał do niej i już miał wymierzyć kolejny cios, kiedy ognisty but, z potężnym impetem wbił się w brzuch kata, łamiąc jedno żebro za drugim i miażdżąc jego organy wewnętrzne. Krew wytrysnęła z jego ust niczym z fontanny, a oczy niemalże wyskoczyły z orbit. Mocarny cios posłał go w sam środek jaskini, z której wyszedł. Leciał prosto, przebijając się przez wystające na zakrętach kawały ścian skalnych, aby zaraz wylądować na jednej z cel, w których zamknięte były wię??niarki. Tumany kurzu uniosły się i przysłoniły niemalże wszystko. Przerażone kobiety nie wiedziały, i nie widziały, co się dzieje, lecz ich strach ulotnił się błyskawicznie, kiedy jeden znajomy głos, wreszcie, po tylu miesiącach zasłyszany w radosnym tonie, wykrzyczał głośno i energicznie:
- Jesteśmy wolne!

Ratuje wszystkie za jednym zamachem!
Dahaka

Król piratów

Wiek: 32
Licznik postów: 3,793

Dahaka, 25-12-2013, 15:34
Rozdział 14: Przetrwanie

Luffy dotarł wreszcie na drugie piętro posiadłości, przez którą prowadził go w milczeniu ubrany w białą szatę mężczyzna. Stanąwszy przed wielkimi drzwiami, dowiedział się, iż w środku przesiaduje starszyzna, do której ma się odzywać z szacunkiem. Niestety nie byli oni obecni, więc musiał zaczekać kilkanaście dobrych minut. Kiedy dostał informację, że wreszcie dotarli, gumiak przekroczył samotnie próg i stanął przed niemałym stołem, przy którym siedziały dwie osoby – kobieta i mężczyzna, oboje w bardzo podeszłym już wieku.
- Witaj – odezwał się oschle mężczyzna.
- No siema – rzekł uśmiechnięty.
Starzec zanim zaczął mówić dalej, uważnie przyjrzał się gumiakowi.
- Gratuluję ci przejścia przez wieżę – zaczął. – Musiałeś wykazać się dobrą duszą i sercem, skoro udało ci się tutaj dotrzeć. Większość ludzi nie jest godna do nas dołączyć, lecz nasz twór skutecznie oddziela takich jak ty, od reszty waszego nędznego gatunku.
Przerwał, a głos zabrała kobieta.
- Niemniej nawet czyściec doskonały nie jest i wyczyścić brudnego człowieka nie potrafi. Pamiętaj, nadal nie jesteś taki jak my – wypomniała mu. – Nadal... tylko człowiek.
Luffy wpatrywał się w nich uważnie, nie do końca wiedząc o czym mówią. Mężczyzna odezwał się ponownie.
- Dajemy ci szansę, bardzo wyjątkową, na dołączenie do naszej małej społeczności. Wieża pokazała, że jesteś wystarczający. Jedyne co musisz zrobić, to udać się do tamtego pokoju – wskazał na drzwi po lewej stronie pomieszczenia – i czynić swoją powinność.
- Ale ja nie chce się do was przyłączać... – odmówił. - Mam już swoją załogę.
- Jak chcesz – odpowiedziała obojętnie kobieta. – Wejd?? tylko do wspomnianego pokoju, zrób co trzeba i droga wolna, możesz wracać. Im mniej ludzi tutaj, tym lepiej.
Luffy, choć nieco obojętnie, posłuchał się starszyzny i skierował swoje kroki do drzwi. Otworzył je i wszedł do skromnego pomieszczenia, wypełnionego poduszkami. Na samym środku leżała, przykryta kocem, piękna, młoda kobieta o długich, jasnych włosach.
- Zapraszam do mnie – zachęciła gumiaka.
Słomek spojrzał na nią krzywo i zapytał
- O co chodzi?
- Czyń, co mężczyzna powinien, tylko proszę, bąd?? delikatny – odpowiedziała mu unosząc koc z jednej strony.
- O! – Luffy wyglądał jakby zrozumiał. Podszedł do niej, przykucnął i szeptem zadał pytanie:
- Chcesz, żebym cię uratował, co?
Kobieta zmarszczyła brwi, nieco zmieszana sytuacją. Zdała sobie sprawę, że chłopak nie do końca wie dlaczego tu jest i co ma robić.
- Nie... nie jesteś tu po to, aby mnie ratować... – zaczęła. – Chociaż, w pewnym sensie, możesz się do tego przyczynić.
- No ja chętnie pomogę – uśmiechnął się do niej. – Co mam zrobić?
- Musisz... mnie zapłodnić.
Luffy wpatrywał się w nią z kamienną twarzą.
- Zapło...co? – zapytał drapiąc się po głowie.
- Musisz mieć ze mną dzieci! – krzyknęła kobieta, zmęczona jego niewiedzą.
- ??e co!? – wyrzucił z siebie i szybko stanął na równe nogi odskakując do tyłu. – Ale ja nie chce mieć dzieci!
- Musisz to zrobić – znów mówiła spokojnie. – W końcu po to tutaj przyszedłeś. Jeśli odmówisz, to zginiesz. Nie będziemy mieli z ciebie żadnego pożytku, więc lepiej to przemyśl.
- Nie ma mowy! – odmawiał. – Jesteś jakaś dziwna! Ja cie nawet nie znam!
- To nie istotne – tłumaczyła. – Nie możemy pozwolić na to, abyśmy zniknęli z tego świata. Nawet jeśli oznacza to zbrudzenie się człowiekiem, musimy to zrobić. Nasza rasa... musi przetrwać!
- Nic mnie to nie obchodzi! – zignorował co mówiła i skierował się do wyjścia.
- Straż!!! – zawołała kobieta.
Przez drzwi wbiegło kilku młodzików, którzy od razu rzucili się na Luffy'ego. Gumiak zwinnie wyminął ich skromnym skokiem i znalazł się ponownie w pomieszczeniu starszyzny.
Starzec z którym wcześniej rozmawiał zerwał się z krzesła i przemówił.
- Skoro tak stawiasz sytuację, to czeka cię tylko śmierć!!! Zawołać Michała, niech on się nim zajmie!!!
Luffy podbiegł do jednego z otwartych okien i wyskoczył przez nie, a trójka strażników zaraz za nim. Jeden, który został w pomieszczeniu odpowiedział starcowi
- Nie możemy się z nim skontaktować! Coś złego musiało się wydarzyć!
- ??e co!? – krzyknął. – Niech to... Michał to najsilniejszy człowiek na tej wyspie. Jeśli ktoś był mu coś w stanie zrobić, to będziemy mieli kłopoty... – Zasiadł z powrotem na krześle i złapał się za głowę. – Co robić...?
Kobieta spojrzała na niego i jedyne co mogła dostrzec na jego twarzy, to panikę.
- Uspokój się, nie mamy pojęcia co mu się stało – pocieszała go. – Nawet jeśli to sprawka tej trójki, która tu niedawno dotarła, to wcale nie znaczy, że chcą nam zrobić krzywdę. Może po prostu Michał ich zdenerwował, wiesz jaki on jest w stosunku do ludzi...
- Ahh... wiedziałem, że ten moment w końcu nadejdzie. Może Zawebe miał rację... może powinniśmy byli go posłuchać... – wyrzucał sobie.
- Zrobiliśmy, co uznaliśmy za słuszne, nie ma sensu rozkopywać przeszłości – starała się go uspokoić. – Uporamy się z tym, a nawet jeśli nam się nie uda... jeśli los naszej rasy będzie zagrożony... zrobimy to co konieczne do przetrwania... – Mężczyzna spojrzał na nią z niepokojem.
- Myślisz, że taki czeka nas los? – zapytał ją.
- Jeśli nie będzie wyboru... będziemy musieli zstąpić na ziemię.


- No nareszcie wolny! – cieszył się Zoro kiedy został uwolniony z klatki przez Usoppa. Zabrał z ziemi swoje dwa miecze, po czym dostrzegł powracającego właśnie Brooka. – Hej, gdzie kucharzyna poleciał tak nagle?
- Nie mam pojęcia – odpowiedział kościotrup dobiegłszy do towarzyszy. – Nagle stał się strasznie poważny i wystrzelił jak z procy bez słowa.
- Dziwne... – wtrącił się Usopp. – W takim, razie co teraz robimy?
- Myślę, że powinniśmy wrócić na statek – zaproponował Brook. – Zanim Sanji odleciał powiedział mi, że to miejsce jest więzieniem z zainstalowanym systemem, który jest w stanie zabić wszystko co się tutaj znajduje...
- ??e co!? – wystraszył się długonosy.
- Kiedy tylko ktoś uwolni się ze swojej klatki, nawet przy pomocy klucza, poziom lawy zacznie się automatycznie podnosić do momentu, aż spali wszystkich żywcem! Na szczęście więzienie nie jest już w użytku, więc klatki są puste! Dzięki temu nic nam nie grozi!
- Uff, całe szczęście – Usoppowi ulżyło.
Wszyscy stali w miejscu, rozkoszując się ciszą, spokojem i bezpieczeństwem, rozmyślając co teraz powinni zrobić i gdzie się udać.
- Kajdany w tej klatce strasznie mnie uwierały... – odezwał się Zoro, masując swoje nadgarstki.
Dwójka jego kompanów, w pełni zrelaksowana, powoli obróciła głowy w jego stronę.
- ...kajdany... – mruknął Usopp, a jego mina obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni.
- ...w klatce...? – dołożył pytająco Brook blednąc na twarzy jeszcze bardziej, niż logika na to pozwala.
Spoglądali tępo to na Zoro, to na klatkę, to na kajdany, starając się dopuścić wreszcie do siebie prawdę, której tak bardzo nie chcieli.
- UWOLNIŁEŚ SIĘ Z KLATKI!!! – oboje wybuchnęli jednocześnie opluwając przy okazji zielonowłosego.
- No co!? – wzburzył się szermierz.
- PO CHOLERĘ DAŁEŚ SIĘ ZAMKNĄĆ W NIEJ ZAMKNĄĆ!!! – wykrzyczeli na niego.
Usopp podbiegł do krawędzi skarpy i spojrzał w dół, gdzie znajdowała się ognista ciecz. Wpatrywał się przez kilkanaście sekund w jeden punkt, aby upewnić się, czy czarny scenariusz się spełnia.
- Lawa... Lawa się podnosi!!!
- A to ciekawe... – ktoś nagle odezwał się za ich plecami. Słomiani odwrócili się szybko i dostrzegli przy wejściu Zawebe.
- Aaaaa!!! – wydarł się Usopp. – On wrócił!!! Jedno nieszczęście na drugim!!!
- Miałem nadzieje, że Servo się wszystkim zajmie, ale widocznie przeceniłem jego możliwości. – Westchnął głęboko i złapał się za brodę. – Widzę, że nie zdołali rozmieścić odpowiednio materiałów wybuchowych, co za bezużyteczna banda. No cóż, dzięki za informację, na pewno ułatwi mi nieco wysadzenie tego miasta.
- Gnido!!! – krzyknął Zoro i ruszył na niego z dwoma swoimi mieczami.
- Nie, Zoro! Zaczekaj – próbował go bezskutecznie powstrzymać Brook.
- Co on wyprawia! – Usopp złapał się za głowę.
- Nanajuni Pound Ho! – Dwie fale uderzeniowe wystrzeliły z jego mieczy i pomknęły w kierunku Zawebe, a szermierz zaraz za nimi.
- Nitoryu Iai: Rashomon! – Oba ataki uderzyły niemalże jednocześnie. Zawebe nie zareagował i przyjął je na siebie bez zająknięcia. Zoro odskoczył do tyłu i zawołał:
- Atakujcie go!!! – Po czym ponownie rzucił się przed siebie na stojącego jak słup soli przeciwnika.
- Panie Zoro, proszę zaczekać! – wołał go dalej Brook.
- Dobra... dobra... DOBRA! – krzyknął Usopp. – Muszę wspomóc towarzysza!
Wyciągnął swoją procę i zaatakował.
- Midori Boshi: Impact Wolf!!! – Trawiasty wilk wystrzelił z jego procy i błyskawicznie przemknął obok szarżującego szermierza.
- Ittoryu Iai: Shi Shishi Sonson! – Ponownie oba ataki uderzyły w obojętnego Zawebe niemalże jeden za drugim. Tumany kurzu uniosły się i spowiły Zoro oraz ojca Lucy.
- Zoro! Nic ci nie je... – Brook ledwo zdążył sklecić jedno zdanie, kiedy z unoszącej się chmury brudu, szybko niczym błyskawica, wystrzelił czarny promień o sporej średnicy i przeszył kościotrupa na wylot. Muzyk zawył głośno z bólu, który go ogarnął i padł na ziemię.
- C-Co się dzieje!? – Usoppa przeszedł dreszcz, kiedy spoglądał na wijącego się w cierpieniu towarzysza.
- Nic wam nie jest!? – zawołał Zoro, kiedy tumany kurzu zaczęły opadać i znowu zyskał widoczność. – Brook!!! – krzyknął, kiedy zobaczył jak jego przyjaciel mdleje właśnie z bólu. Ciśnienie mu skoczyło i w gniewie ponownie rzucił się na oponenta.
- Kim ty do cholery jesteś!? – zapytał starając się zadać jakikolwiek cios, lecz ojciec Lucy zwinnie omijał większość ataków szermierza. Te które trafiały, nie robiły na nim żadnego wrażenia. – Dlaczego wszystkie twoje rany goją się w ciągu kilkunastu sekund? – dodał kiedy dostrzegł, że wszystkie poprzednie przecięcia na ciele Zawebe znikają.
Usopp stał jak wryty i nie miał pojęcia co robić.
- Z-Zoro nie jest w stanie go nawet porządnie zranić? – pytał sam siebie w przerażeniu. – Cholera... Jakim cudem ten koleś jest tak silny?
Roronoa odskoczył do tyłu i ruszył po łuku chcąc okrążyć przeciwnika.
- Usopp, atakuj! – zawołał.
Długonosy wziął się w garść i wykrzyczał:
- Hissatsu: Firebird Star!!! - Ognisty ptak nacierał frontalnie na Zawebe, kiedy Zoro był już za jego plecami.
- Koniec tej zabawy – bąknął pod nosem ojciec Lucy. Wygiął swój tors do tyłu, a atak Usoppa przeleciał tuż nad jego nosem i kierował się prosto na szermierza.
- Teraz!!! – Zoro wykorzystał unoszący się za ogniem dym, który zasłonił widok Zawebe i wślizgiem przejechał pod ptakiem, a następnie trafił pod samego przeciwnika i pchnął miecz w jego zgięte plecy, przebijając na wylot serce.
- Udało się...? – zapytał niepewnie Usopp patrząc jak Zawebe traci siłę w nogach i bezwładnie zawisa nabity na ostrze.
Zoro leżąc na ziemi kopnął znajdujące się ponad nim ciało oponenta, aby zdjąć go z miecza.
Ojciec Lucy bezsilnie padł i nie dawał oznak życia.
- Tak jest!!! – Usopp podskoczył z radości. – Rozwaliłem go jak nic! Bułka z masłem! Ale uszanowanko dla Zoro za drobną pomoc i asystę, naprawdę niezła robota! Jestem dumny z tego, że jesteś w mojej załodze.
- Tak, tak. Nie zapominaj, że poziom lawy ciągle się podnosi – stonował jego radość Zoro.
Długonosy szybko się uspokoił i załamał ręce.
- Musiałeś zepsuć mi chwilę triumfu, prawda?
Szermierz wziął swojego nieprzytomnego towarzysza na barki i razem z Usoppem wyszedł na zewnątrz.
- Dobra, w którą stronę na statek? – zapytał szermierz.
- Idziemy tamtędy - Usopp wskazał mu palcem na zachód.
- Dobra, ja idę zanieść Brooka na statek, a ty leć na górę i powiadom wszystkich o całej sprawie z lawą.
- ??E CO!? – spanikował strzelec. – Dlaczego ja? Sam sobie id??, a ja zabiorę Brooka!
- Tak wyszło, co to za różnica kto gdzie pójdzie? - zapytał spokojnie. - Po prostu id?? i już.
- Ani mi się śni! - dalej odmawiał. - Mam chorobę nie-mogę-wejść-na-górę-bo-mordercza-lawa-jest...
- Nie bąd?? mięczakiem do cholery! – przerwał mu gwałtownie Zoro. – Jak chcesz spełnić swoje marzenie, jeśli będziesz wiecznie wybierał najbezpieczniejsze opcje? Pokaż wreszcie, że masz jaja!
Długonosy zamilkł. Szermierz wpatrywał się w niego oczekując reakcji godnej prawdziwego mężczyzny.
- Możesz na mnie liczyć! – odparł snajper bez krzty zawahania i ruszył biegiem na górę. Zoro spoglądał jeszcze przez chwilę na niego, po czym obrócił się się na pięcie w stronę, którą wcześniej mu wskazano.
- Czyli muszę biegnąć cały czas prosto, aż ujrzę przy brzegu Sunny – mówił sam do siebie. – Będzie ciężko...
I ruszył, między drzewa i krzewy, na plecach dzierżąc Brooka, a na twarzy uśmiech satysfakcji.


- Strong Right!!! – metalowa pięść wystrzeliła z ręki Franky'ego i uderzyła prosto w brzuch Monster Choppera. Cios posłał renifera kilka kroków do tyłu, lecz nie spowodował poważniejszych obrażeń.
- Cholera!!! – denerwował się Franky. – Moje słabsze ataki nie robią na nim wrażenia, ale nie chce używać ciężkiej artylerii, bo może ??le się to dla niego skończyć!
Potwór wydał z siebie potężny ryk i rzucił się na Cyborga mamrocząc coś pod nosem.
- Cumumumu! – ktoś zaśmiał się na pokładzie statku.
Franky wystawił swoje potężne ręce przed siebie i złapał nimi dłonie szarżującego towarzysza, zatrzymując go w miejscu.
- A ty kim jesteś!? – zapytał siłując się z Chopperem.
- Oh, nieistotne, cumumumu! Nie spodziewałem się, że ten szop potrafi narobić takiego bałaganu! – Cumulus dumnie stał ze swoim odzyskanym berłem i przyglądał się scenie walki.
- Czyli to ty za tym stoisz! – krzyknął Franky. – Gadaj, co mu zrobiłeś!?
- Oh, nic takiego – Wzruszył ramionami. – Dodałem do jego waty mały bonusik, który musiał zebrać w drodze tutaj.
- Bonusik...? Aha! – przypomniał sobie, że Chopper zebrał jakieś kwiaty zanim przylecieli na górę. – Więc to tylko halucynacje... Świetnie! – Na jego twarzy pojawił się uśmiech.
- Ooo – Cumulus zauważył jego zmianę nastroju. – Nie wiem co takiego zabawnego widzisz w tym, że musisz wyrządzić krzywdę swojemu koledze, cumumumu!
- Przekonasz się niedługo!– zapewnił mu radośnie.


Robin gwałtownie zbudzona przez głośny huk, jaki wywołał Michał, powstała szybko i razem z resztą rozradowanych kobiet wyszła na zewnątrz. Przed wejściem do groty leżała odzyskująca siły Nami, oraz Sanji, w którego wtulone były panienki dziękujące mu za ratunek.
- Och, nie ma za co, moje piękności! – cieszył się głupio, wymachując łapami na wszystkie strony, ale w całej tej euforii nie zapomniał dlaczego tutaj przyleciał. – Jednak nagrodę zostawcie mi na pó??niej, kiedy będziemy sami! Teraz muszę zająć się panienką Nami!
Lekko na uboczu stał także Gammal, który również otoczony był przez wię??niarki, lecz ich nastawienie było zupełnie odwrotne, niż tych klejących się do Sanjiego. Robin przedarła się przez rozwścieczony tłum i podeszła do starca.
- Jesteś mi w stanie powiedzieć czym jest Immax i skąd wziął się poneglyph o nim mówiący? Dlaczego znajduje się na dole? Jakim cudem wiadomości w nim zawarte mają zaledwie kilkadziesiąt lat? Skąd...
- Zaczekaj – przerwał jej starając się odpędzać próbujące mu wyrządzić krzywdę wię??niarki. – Jeśli bardzo chcesz poznać odpowied?? na wszystkie dręczące cię pytania, id?? do starszyzny. Znajdziesz ich na górze – Wskazał na posiadłość, do której udał się wcześniej Luffy.
- W porządku – odpowiedziała mu spokojnie, a następnie ruszyła w stronę swojego nowego celu.
- Wszystko stracone... – rzucił pod nosem Gammal, a w jego oczach zaczęły gromadzić się łzy.

Po kilku minutach Robin dotarła przed drzwi wejściowe rezydencji. Zapukała do środka, lecz nikt nie odpowiedział. Skromna straż składająca się z czterech osób ścigała właśnie Luffiego po całej wiosce. Brunetka wprosiła się sama, a następnie udała na górę. Po chwili błądzenia po korytarzach w końcu dotarła do pomieszczenia, w którym niedawno Luffy rozmawiał ze starszyzną.
- Kim jesteś!? – zareagował mężczyzna. – Przyszłaś tu z tym chłopakiem?
- Tak – przyznała. – Niemniej nie mamy złych intencji, w przeciwieństwie do was.
- Oh, co ty możesz wiedzieć o naszych intencjach – parsknął starzec.
- Zdążyłam się już trochę domyśleć – stwierdziła Robin. – Nie da się ukryć, że brakuje wam tutaj mężczyzn. Z jakiegoś powodu, zdecydowana większość osobników na tej wyspie jest płci żeńskiej. Widać to w mieście, gdzie tylko kobiety mają skrzydła, czy też na cmentarzu, na którym cudem jest znale??ć męskie imiona. Aby zapobiec wyludnieniu, musicie się rozmnażać, to normalna kolej rzeczy, więc zdecydowaliście się użyć do tego ludzi z niebieskiego morza. Zbudowaliście wieżę, która miała wam pomóc wyselekcjonować tych najlepszych i najbardziej godnych. Teraz wasza wioska, pełna mężczyzn z dołu i kobiet z góry, wychowuje dzieci dzierżące waszą krew. Zrobiliście to, aby przetrwać i przekazać część siebie dalej. I choć wiele jest tutaj jeszcze do wytłumaczenia, najbardziej nasuwa się jedno kluczowe pytanie: Gdzie są wszyscy birkanie płci męskiej?
Kobieta spojrzała na nią i głęboko westchnęła. Uniosła prawą rękę i wskazała palcem do góry.
- Tam – odrzekła.

Co ma na myśli?
Tralal

Pirat

Licznik postów: 38

Tralal, 26-01-2014, 20:24
Będzie coś jeszcze kiedyś?Tongue
Subskrybuj ten wątek Odpowiedź